Wewnętrzna "blokada"

Sankatarina, ale jazda konna powinna być przyjemnością, szczególnie jeśli ktoś nie ma żadnych ambicji sportowych. Jeśli „pani starsza” chce sobie stępem jeździć między polami a nie galopować po drągach to w sumie kto jej zabroni. Pytanie na jakim poziomie skończyć tę naukę i dalej sobie już tylko tuptać i do kogo powinna należeć decyzja.

Rozumiem, że pewien poziom wyszkolenia trzeba osiągnąć ale nic na siłę. A ja naprawdę mam wywalone czy zakłusuję na koniu koleżanki czy nie. Ważne dla mnie czy zakłusuję na własnym i na ile pkt zrobię zatrzymanie jeśli mi zależy na jakości. Mimo tego, swojej nauki nie zakończyłam według własnego mniemania  😉

Myślę, że to wszystko materia bardzo złożona i nie ma jednej recepty i jednej odpowiedzi. Mam koleżankę, która nie galopowała 20 lat bo się bała (słownie dwadzieścia lat), dopiero teraz dorwała przez przypadek jakiegoś prawie emeryta i się odważyła. Mniej więcej w wieku 60 lat. A uraz był spowodowany właśnie tym, że ktoś się kiedyś uparł, żeby ją nauczyć jeździć.
To jest tak szeroki temat, że nie sposób dojść do jednego ogólnego wniosku. Trzeba by przede wszystkim ustalić, w jakim wieku jest jeździec i jakie ma ambicje. Bardzo często osoby starsze mają chęć nauczyć się czegoś nowego, ale jednak wyobraźnia nie pozwala im się przełamać i iść 'z programem'. Od wielu kobiet słyszałam, że boją się zrobić czegoś, co nawet dawniej robiły, bo np.miały wypadek a w domu są dzieci... i to powoduje różne blokady i niechęć do rzeczy, które postrzegają jako zbyt ryzykowne. Chcą przebywać z końmi i wsiadać, ale do pewnych rzeczy nie są się w stanie przekonać. Nie chcą być zawodowymi jeźdźcami, stajnia to dla nich odskocznia od rutyny i domowego grajdołu więc nie widzę powodu, dla których taka osoba miałaby się frustrować próbując przez 10 minut zakłusować na koniu, który ma ją w d*.

Poza tym - odpuszczając kwestię wieku. Są szkółki i szkółki. Od bardzo dobrych po ciężką patologię. I o ile w tych dobrych można z dumą mówić o tym, że umie się w miare poprawnie jeździć na wszystkich koniach, o tyle w tych drugich to czasem wręcz powód do wstydu. Bo ok - umiem zmusić konia uznawanego za trudnego do kłusa, ale nie mam bladego pojęcia, czemu on nie kłusuje. Ja zaczynałam w takim miejscu, z większością koni trzeba było walczyć o wszystko. I ja myślałam, że tak wygląda właśnie jazda konna. Wcale nie byłam dumna z moich postępów, często na jazdę szłam z walącym sercem a na imię przydzielonego konia czasem czekałam jak na wyrok. Byłam wytrwała i czekałam, że może z czasem będzie mi prościej ale wcale nie było. I byłam bliska rezygnacji, bo to się kompletnie rozjeżdżało z moją wizją jazdy konnej. Dziś bym nie jeździła gdyby nie danie sobie ostatniej szansy i wyjazd do innej stajni, gdzie wsiadłam na prywatnego konia... i wcale nie był to jakiś szał, po prostu normalnie zrobiony, zaopiekowany i chętny do jakiegokolwiek kontaktu z człowiekiem hucuł. Byłam zdziwiona, że koń daje nogi, że nie trzeba go trzymać za kantar podczas czyszczenia, żeby nie oberwać zębami. Że wystarczy przyłożyć łydkę raz, żeby koń ruszył kłusem, wystarczy jeden sygnał do zagalopowania. Od tamtej pory unikam szkółek, po prostu się może rozleniwiłam, a może zbyt wiele rzeczy mnie razi i frustruje, a nie mam wpływu na ich zmianę. Nie uważam, że umiejętność jazdy na takich koniach jest czymś, czym można się szczycić i co jest doświadczeniem niezbędnym do bycia dobrym koniarzem.
ALE. Z drugiej strony są konie, które po prostu sprawdzają. Nic im nie dolega, nie chodzą po kilka godzin dziennie. Po prostu może nuży je łażenie w kółko z biernym bagażem na grzbiecie, bez sensu i bez celu. I ja to doskonale rozumiem, bo mi też by się nie chciało. I z takimi końmi oczywiście warto umieć sobie radzić, ale jak dla mnie dobre umiejętności jeździeckie, PLAN na jazdę, to, że się WIE, czego się od konia chce, jaki jest cel tej jazdy, co chcemy robić często wystarczy, żeby takiego konia 'obudzić'.

Natomiast zupełnie inny aspekt to radzenie sobie z różnymi końmi z ziemi. To jest dla mnie mega ważne. Uważam, że takie obycie bardzo procentuje i dodaje pewności siebie. Każdy koń jest trochę inny, inaczej się zachowuje przy czyszczeniu, siodłaniu, sprowadzaniu czy wyprowadzaniu, różnie się zachowują kiedy człowiek wchodzi do boksu. I tutaj bardzo się cieszę, że miałam do czynienia z różnymi przypadkami, tutaj rzeczywiście bardzo dużo nauczyły mnie konie trudne. Z natury nie jestem dominująca, raczej wycofana. A różne sytuacje zmusiły mnie do przełamania się, krzyknięcia czy tupnięcia nogą. A przede wszystkim do wydobycia z siebie pewności siebie i konsekwencji. Wciąż mam wiele rzeczy do przepracowania ale uważam, że ten aspekt bycia z końmi bardzo ułatwia pracę nad charakterem.
bardzo zastanawia mnie jak wy postrzegacie dobrego jeźdźca rekreacyjnego. co powinien umieć  i w jakim zakresie?

Hm, myślę, że dla bezpieczeństwa (swojego i innych) każdy, nawet tuptający po lesie jeździec powinien umieć poruszać się w trzech chodach. Powinien wiedzieć, że nie skręca się ciągnąc za wewnętrzną wodzę, i nie hamuje ciągnąc za obie.
Ciekawe jest to co napisała budyń, że demotywowały ją niezaangażowane osoby. Ja tak w sumie nigdy nie miałam. Jeśli widziałam, że ktoś ma totalnie wylane i chce się powozić to starałam się dbać tylko o to żeby to było bezpieczne i fair w stosunku do konia. Mając w grupie takie osoby i osoby, które naprawdę chciały szkoda mi było czasu na tych leniwców. Oni sobie gdzieś tam człapali, a ja skupiałam się na tych ambitnych.

Kilka miesięcy temu po dość długiej przerwie od treningów stwierdziłam, że wybiorę się na taką zwykłą grupową jazdę do najbliższej stajni. Ot tak, żeby sobie pojeździć w miarę lekko i przyjemnie nie nadwyrężając odzwyczajonych mięśni i...byłam przerażona. Pomijam fakt dziewczynki krzyczącej do mnie zza ogrodzenia "przełóż sobie bat do wewnętrznej ręki!" (myślałam, że ten mit już się stracił...). Ale jazda była w zastępie na ogonach, a do zagalopowania wszyscy wjeżdżali do środka, a jedna osoba wyjeżdżała na ścianę i galopowała. Oczywiście kiedy przyszła kolej na mnie to za pierwszym razem jeszcze dobrze nie pomyślałam o wyjechaniu na ścianę a już po niej galopowałam. A jaka kobyła była zdziwniona jak zrobiłam koło! Już nie mówiąc o przejściach (gdzie wszystko było niestety moją inwencją, bo instruktorka oczekiwała po prostu robienia okrążeń w galopie). I stąd biorą się bogu ducha winne dzieciaki, które potem idą do innej stajni albo jadą na obóz i zgłaszają się do grupy zaawansowanej. Bo przecież galopują. I nagle okazuje się, że jak koń nie chodzi na autopilocie to właściwie nie wiadomo jak się do tego galopu zabrać. Cholernie smutno mi było po tej jeździe (pomijając poczucie wyrzuconych pieniędzy).

I żeby nie było off-topu - Dance Girl wspomniała o znajomej którą ktoś na siłę próbował "nauczyć jeździć" i przez to się zraziła do galopowania. Też beznadziejne podejście moim zdaniem ale nie uważam, że trzeba było ten galop czy poprawność pomocy odpuścić skoro miała jakąś barierę. Trzeba było przerobić problem w głowie, dobrać odpowiednie ćwiczenia/metodę i poświęcić czas żeby do tych porządnych podstaw zachęcić. A nie robić to siłowo.
wywiązała  się  ciekawa dyskusja.
bardzo zastanawia mnie jak wy postrzegacie dobrego jeźdźca rekreacyjnego. co powinien umieć  i w jakim zakresie?

Hmm ja powiem na swoim przykładzie - bo moim celem jest taka właśnie ambitna rekreacja
-dobry dosiad
-płynnie trzy chody
-podstawy ujeżdżenia
-małe skoki

Może to i za dużo ale taki mam cel i będę do tego dążyć... Co do jazd na rożnych koniach. No cóż w szkółkach raczej dużego wyboru nie ma. Są to często konie spracowane zmęczone lub znudzone... Tym nie mniej jednak dobrze jest konia zmienić przynajmniej raz na jakiś czas. Wydaje mi się że można się dzięki temu więcej nauczyć i szybciej. Potrafią się zupełnie inaczej poruszać nawet w stępie może być ogromna różnica. Ale jak już ktoś dobrze jeździ to nie widzę przeszkód żeby jeździł tylko na swoim/wybranym koniu.

Co do zmuszania do jazdy. No wiem również sama po sobie że to nie tak działa.  pewne rzeczy musimy sobie sami w głowie poukładać , a instruktor może jedynie nam w tym pomóc zachęcając do nowych ćwiczeń np na równowagę. Ja po upadku przy próbie zagalopowania mam uraz...ale zbyt mocno tego chcę żeby się poddać. Postanowiłam jednak najpierw poświecić trochę czasu na  kłus ćwiczebny dla lepszej równowagi i poprawienia dosiadu oraz pewności siebie...wówczas mogę ponownie spróbować galopu.  🏇
Co powinien umieć dobry jeździec rekreacyjny i w jakim zakresie?
Powinien umieć jeździć bez szkody dla konia, także tej długoterminowej.
A zatem poruszać się w trzech chodach w równowadze, siedzieć dobrze na tyłku, mieć rękę i łydkę niezależną od dosiadu i nie zapinać się, jak imadło, kiedy koń się czegoś przestraszy.
Z czasem wypadałoby też, żeby naumiał się siedzieć i jeździć prosto, rozluźniać i angażować konia, jeździć go w sylwetce korzystnej dla niego w danym momencie.

To na pewno jest zestaw umiejętności do osiągnięcia, nim weźmie się za zakup swojego wierzchowca, dla którego będzie się wyłącznym lub prawie wyłącznym jeźdźcem.
I to niestety są umiejętności często nie do zdobycia w 'typowej szkółce' na typowych szkółkowych szkapkach. Ja nie twierdzę, że nie ma dobrych szkółek! Ale należą do mniejszości zdecydowanie...
Co powinien umieć dobry rekreant jest dobre pytanie i myślę, że zależy też, czy chce jeździć w teren. W hali wymagania są dużo niższe. Ostatnio miałam na jeżdżę "zaawansowaną" dziewczynę (nie prowadzę rekreację, mamy prywatne konie dla siebie, tylko jak ktoś bardzo chce) - i była bardzo oburzona, jak jej powiedziałam, że owszem, możemy jechać w teren, ale będzie cały czas na linie. Poziom był taki, że nie spadam w galopie, ale nie mam wpływu za bardzo, gdzie i jakim tempem idzie mój koń. I mówi, że już była w terenie. Najprawdopodobniej nic by się nie stało i konie człapałyby jeden za drugim, ale nie chciało mi się próbować.

Zatem do swobodnego poruszania się w 3 chodach na pewno też dodałabym samodzielność w prowadzeniu w różnych warunkach + poznanie strategii na rozwiązywanie trudnych sytuacji - też z ziemi. Niby oczywistość, ale przy grupowych zajęciach w zamkniętej przestrzeni często konie wiedzą co robić i jeździec nie musi aż tak uważać na prowadzenie. U mnie, jeżeli ktoś nie jest w stanie wyjechać jakiś schemat nie typowy w kłusie, nie zabieram w teren.

Zatem w odniesieniu do postu szkrabek, widziałabym to tak:

- ok dosiad (bo dobry dosiad to kwestia bardzo trudna do osiągnięcia i nauka nigdy się nie kończy) = wystarczający dosiad by swobodnie działać pomocami i być zrozumiały dla konia
- trzy chody + przejścia w poszczególnych chodach
- (podstawy ujeżdżenia - na początku nawet nie tak bardzo, ważniejsze moim zdaniem podstawowe powodowanie koniem, takie jak poprawne koło, i utrwalenie poprawnych schematów we własnym ciele. Moim zdaniem jeżeli się za wcześnie robią wygibasy - sypię się cały dosiad. Dodatkowo jesteśmy ludźmi i mamy tendencje być za bardzo ambitni)
- prowadzenie i zrozumienie koni (też z ziemi)
- zrozumienie podstawowej biomechaniky - DLACZEGO koń robi tak a nie inaczej i zrozumienie, że większość nie fajnych rzeczy, które doświadczamy (na normalnym koniu), powodujemy my sami. Tutaj też dodam świadomość swojego ciała i umiejętność podstawowego poprawiania samego siebie w każdym chodzie, dopiero potem konia.
-małe skoki
+ okresowa lonża + ćwiczenia na niezależna rękę. Nie lubiana, ale działa cuda.
Proszę państwa! Właśnie dzisiaj sobie o tym myślałam.
Że obecna sytuacja w "szkółkach" a 10 lat temu (jak to niedawno było!) to Zupełnie co innego.
Pojawiła się masa dobrze ogarniających instruktorów. Nie od rzeczy był tu dobry dostęp do wiedzy, do informacji (re-volta też się zasłużyła).
Ludzie już dobrze wiedzą, co jest si, a co nie.
Zniknęły konie-wynalazki (są pewnie wyjątki).
Wymieniły się stawki koni.
Trudno już znaleźć niekumatego łupa, chyba, że taki jest specjalnie, żeby ledwie się ruszał, gdy klienta ruch przeraża.
Nie do pominięcia jest wymiana pokoleń koni. W szkółkach chodzą konie o zacnych rodowodach albo konie i/lub nie utrudniające życia nikomu.
Jeśli zostały starsze, to te wypróbowane, świetnie się sprawdzające.
Dziś naprawdę, kto tylko chce, nauczy się poprawnie jeździć raz-dwa, bez efektów ubocznych, których 10 lat temu było pełno.
Tu muszę odszczekać moje wcześniejsze obawy, że taki odpowiedzialny zawód podległ deregulacji.
Obawiając się nie wzięłam pod uwagę powszechności dostępu do wiedzy i mocy opinii internetowych.
Natomiast zauważam ciekawe zjawisko: coraz więcej osób udostępniających konie do nauki i rekreacji mówi twardo:
żadnego sportu, żadnych skoków wyższych niż 50 cm, nic więcej poza przyjemnym abc.
Jak ktoś chce - niech sobie konia kupuje/dzierżawi i płaci za treningi.
I w ogóle się temu zjawisku nie dziwię.
halo tak, z końmi się zgodzę. Nie mam co prawda tak szerokiego obrazu szkółek (w ogóle z tematu szkółek wypadałam dobrych parę lat temu) ale na przykładzie tej mojej ostatniej przygody obawiam się, że mimo fajnych koni nadal jest gros miejsc, gdzie jeździ się bezmyślnie za ogonem, a jedyne można się dowiedzieć od człowieka stojącego na placu to "siadaj bliżej siodła" albo "pięta w dół". Mam nadzieję, że się myle 🙂
Bywa (jak u mnie) że mimo iż instruktor się jakoś tam stara (nie liczę byłej instr bo ta mnie zrzuciła przy próbie "zagalopowania" na lonzy) to w takim ośrodku po prostu nie ma koni odpowiednich do nauki... Ja teraz jeżdżę na kobyłce tak płochliwej że dla mnie to trochę walka o życie bo naprawdę w najmniej nieoczekiwanym momencie potrafi odskoczyć, bryknąć, ponieść. A najlepsze jest to ze ona nie jest koniem do nauki tak naprawdę - chodzi sport pod dziewczyną która już skacze P. Tylko przydzielono mi ją ponieważ inne konie są niedostępne...najczęściej kulawe. chodzi się na niej super lekko naprawdę jest fajna ale no kurcze nie jestem w stanie jej w pełni zaufać..i tu przyjemność z jady sie kończy, bo ja się usztywniam na najmniejsze jej drgnięcie. A jeśli tylko uda mi się rozluźnić to zaraz mi coś odstawia  🤣 Innych jeźdźców tez ponosiła i nawet odstawiła rodeo raz.
To to co opisujesz jest wg. mnie niedopuszczalne w szkółce. Jasne, że każdy koń może się spłoszyć (warto też wiedzieć jak się wtedy zachować), ale tego typu wypłosze jak opisujesz wg. mnie nie mają prawa chodzić pod początkującymi jeźdźcami.
To to co opisujesz jest wg. mnie niedopuszczalne w szkółce. Jasne, że każdy koń może się spłoszyć (warto też wiedzieć jak się wtedy zachować), ale tego typu wypłosze jak opisujesz wg. mnie nie mają prawa chodzić pod początkującymi jeźdźcami.


No jak widać da się zrobić  🤣 na lonzy to ostoja spokoju ale przy samodzielnej jeździe jest bardzo nieprzewidywalna..
Super dyskusja!

Odniose sie do kilku kwestii:

Wypowiedz szkrabek 1984
to taki moj wzror jezdzca rekreacyjnego. Ni mniej, Ni wiecej.

Nie akceptuje osob,ktore nie chca nic robic, tylko jezdzic w kolko, poniewaz poziom tej osoby jest dla mnie wizytowka.  Jezeli ktos jest poczatkujacy, strachliwy, ma mniejsze predyspozycje, zaczyna w pozniejszym wieku to tak dostosowuje grupy, zeby sie odnalazl, ale wymagam zaangazowania, proby podjecia cwiczenia, minimalnego postepu.
Poza tym nie wyobrazam sobie pojechac z osoba, ktora porusza sie w trzech chodach w teren . Dla mnie to jest zbyt malo, zeby moc zapanowac nad koniem w lesie, nawet jezeli jest spokojny. A juz zabieranie osob na stepo klusa lub na spracer uwazam za szczyt glupoty i niepotrzebne ryzyko.

Nauka przechodzenia przez dragi, slalomy, przesuniecia, male skoki to nic innego jak budowanie rownowagi i umiejetnosci panowania nad kobiem, ktore sa niezbedne w terenie. Czasem zdarzy sie, ze trzeba ratowac kolano przed drzewem, lub przejsc jakas klode, wjechac pod gorke . Potem mamy sytuacje, ze kon podrzuci zadem, bo mu mucha usiadla, a delikwent lezy na ziemii. I nie rozumiem dlaczego ktos nie chce tego robić, bo nie ( pomijam kwestie zdrowotne).

Ambitne osoby wylapuje do grup zaawansowanych lub proponuje treningi indywidualne.

Jednak zauwazam, ze malo osob ma to cos, co pozwala isc dalej. Ludziom  brakuje wyczucia pracy z koniem.  nie wiedza kiedy konia skracic, a kiedy poglaskac, albo sa brutalni, albo rociećkani. kiedy przytrzymac, kiedy puscic, brakuje refleksu i zrozumienia. To trzrba miec juz w sobie i tego juz bym nie zaliczala pod rekreacje.

Poziom szkolek niestety sie nie zmienil,  wiekszosc prowadzi jazdy a nawet skoki w zastepie  przy plocie. Ignorancja mlodych insteuktorow przyklejonych do telefonow jest straszna. Zastanawiam sie, dlaczego rodzice godza sie  na takie zachowania. Bo o ile na jezdzie nie musza sie znac, o tyle chyba widza, ze instruktor jest nieobecny.

Jedyna zmiana na plus jest to, co mowila halo konie sie zmienily i podejscie do nich. Coraz czesciej widac konie na padokach, sa dni wolne od zajec i sensowny grafik. Konie nie sa glodzone, zeby byly grzeczne bo zapewnia im sie minimum potrzeb, inwestuje w trening, kupuje konie po sporcie.  Moze szalu jeszcze nie ma, ale jestem dobrej mysli.
Ja powiem tak, z perspektywy jeźdźca tułacza absolutnego, który jeździł przez te 20 lat na kilkuset koniach w kilkudziesięciu ośrodkach (tak, kiedyś to sobie wypisałam, pamiętałam wszystkie imiona, aż straszne...  :hihi🙂. 

Gdybym x lat temu wydzierżawiła lub kupiła swojego konia byłabym już lata świetlne dalej w swoim rozwoju jeździeckim i śmiem twierdzić, że uniknełabym wielu poważnych wypadków i pobytów w szpitalu. Kiedyś wsiadało się na wszystko, nieważne czy szalone, dzikie, ledwo ujeżdżone, czy stępione na łydkę do tego stopnia, że zatrzymywało się na środku placu i ani w lewo, ani w drzewo.
Serio....? Ile to czasu, nerwów i pieniędzy oraz pracy (wahty...) poszło na marne. Albo przyczyniło się do nikłego doświadczenia typu: ok, na kucach nie chcę jeździć, bo ten ani drgnie i ciężko jest ruszyć stępem.
Ile łez wylanych jako wrażliwa i ambitna nastolatka  😉 patrzyłam na dzieciaki, którym rodzice kupowali konie za kosmiczne kwoty i im wszystko szło tak gładko i marzyłam, żeby mój konik na 10 najazdów na krzyżaczek wykonał więcej skoków niż... dwa. W bólach i stylem rozpaczliwca, gdzie wydawało mi się, że mnie katapultuje w kosmos i jakim cudem ludzie skaczą wyżej niż 40 cm!? Reszta to wyłamania, stopy, wyłamania, stopy, itd...
No i jak tu ma nie być lęków, zahamowań, złych nawyków?
Po tylu latach ja ciągle wierzę, że koń wcale NIE CHCE przeskoczyć przeszkody i zrobi wszystko, żeby wyłamać lub coś odwinąć. Bo na takich koniach zawsze jeździłam. Jak ost dostałam maszynkę jeżdżącą onegdaj 135 to na początku też się spinałam, ale nagle zaczęłam wierzyć, że ona chętnie skacze i stacjonatę i szereg i nawet ten straszny kolorowy okser. I zaufałam. I zupełnie inaczej ten trening wyglądał a ja zeszłam z konia zadowolona z poczuciem, że "hej, te skoki to wcale nie fizyka kwantowa".

Kiedyś jeszcze mi się przypomniało, dzierżawiłam na gębę klaczkę lekko pogrubianą. Dzikus, który do każdego podchodzącego do boksu otwierał na oścież paszczę (nigdy wcześniej ani później nie spotkałam takiego wrednego konia) i próbował gryźć, a jak ktoś już wszedł do boksu to natychmiast odwracała się tyłem i próbowała... kopać. Pierwsze razy były takie, że zamiast jazdy nie byłam w stanie nawet wyprowadzić jej z boksu. Skracając tą długaśną historię, po wielu miesiącach pracy i łez koń okazał się wspaniałym kompanem, który zaakceptował mnie całym sercem, chętnie chodził na jazdy, rozpoznawał mnie i od razu przychodził nie tuląc uszu. Niestety nie była nawet wypuszczana na padok jak mnie nie było, bo stajenni bali się do niej podejść, bo nadal innych gryzła.
Ten koń był wyciorany przez życie. Zepsuty.

Ile osiągnęłabym w tym czasie z normalnym koniem, który nie dostał od ludzi po zadzie? Odp wydaje się prosta, byłabym o lata świetlne stąd.

A jazda w zastępie i więcej niż dwie osoby na jeździe to dla mnie pomyłka. Ot, tak uważam.
Nie wiem dlaczego w szkolkach ucza konie, ze mozna wylamywac, stopowac i ogolnie ...nie skakac. Umiejetnosc dopasowania konia do jezdzca oraz wymagan do pary jest kluczowe nie tylko na treningach skokowych.
Co z tego, ze wsadzisz osobe poczatkujaca na super zrobionego konia, jak swoim brakiem rownowagi bedzie powodowac,  ze kon zamiast isc prosto bedzie robil lotne i chody boczne lub np nagle zagalopuje ze stoj. Dobry kon rekreacyjny to  taki co nie reaguje na wszystko, tylko na poprawne sygnaly, inaczej bylby zbyt niebezpieczny.
Trzeba sobie czasem zadac pytanie, czy faktycznie to wina koni, poniewaz obserwujac swoje szkolkowce widze, ze tylko czasem brak posluszenstwa jest spowodowany zla wola ( jezeli w ogole mozna tak to nazwac) konia. Bo jak wyjasnic, ze jedna osoba potrafi przejechac parkur LL w dobrym stylu, a druga na tym samaym nie umie przejechac draga w klusie? Czy to swiadczy o niewyszkoleniu konia? Czy tez niewyszkoleniu jezdzca. Rola instruktora i miara jakosci jego szkolenia jest to, ilu jezdzcow potrafi doprowadzic do tego samego poziomu.
W moim przypadku to było zawsze takie hurr durr. Dziewczynka już dobrze jeździ, chciałaby skakać, nie mamy konia który skacze i którego ktoś kiedykolwiek w tym kierunku przygotowywał, no ale przecież metr to i krowa przeskoczy więc damy takiego jaki jest i niech skaczą...

Serio, tak było. Tu nie ma ani winy jeźdźca, ani konia, a... durnego instruktora. Bez minimalnej wiedzy. Teraz mam tego świadomość, jako nastolatka nie miałam. Obwiniałam siebie i konia na przemian.
Wczoraj byłam w nowej stajni..i powiem Wam że czuję się jakbym z kosmosu wróciła  😲. Tu w ogóle nie ma porównania. Przede wszystkim świetny zrównoważony koń, mega spokojny ale nie do pchania i nie wybacza błędów. Jeśli źle zadziałam pomocami to po prostu nie reaguje. Co najważniejsze - instruktor. Kobieta z ogromna pasją, świetnie tłumaczy co robię źle i jak mam to poprawić, pochwali jak jest ok. Przede wszystkim dąży do tego abym osiągnęła harmonię i porozumienie z koniem. od razu wyciągnęła też złe nawyki z poprzedniej stajni. Ja wiem ze może piszę Wam o rzeczach oczywistych ale ja do tej pory miałam do czynienia z poleceniami kłus, stęp, wolta, stój a w międzyczasie cisza, zero tłumaczenia.  I tylko tyle. No i tak jak pisałam wcześniej - konie na których walczyłam o życie za każdym razem.

Szczerze mówiąc wolę tam jeździć te 20 km raz w tygodniu (na razie nie dam rady więcej finansowo i czasowo choc bardzo bym chciała) niz 2 razy u siebie na miejscu... Myślę ze o wielee więcej z tego wyniosę.
szkrabek1984 super! naprawdę warto przejechać się dalej a pojeździć z głową niż rąbać bezmyślne okrążenia 5min od domu 🙂 Ale Ty już o tym wiesz. Dawaj znać jak postępy! 🙂
majek   zwykle sobie żartuję
17 października 2019 11:49
Ja sie troche nie zgodze i uwazam, ze na pewnym etapie (tzn akurat tym) jezdzenie w kolko i klepanie dupogodzin wcale nie jest a tak zlym pomyslem.
Jestem matka dwojki dzieci, ktore wlasnie zaczely uczyc sie jezdzic i szukalam szkolki  (prywatne lekcje nie sprawdzily sie, tzn powrocimy do nich po wyklepaniu troche dupogodzin), gdzie moje dzieci beda mogly jezdzic w zastepie, zlapac rownowage i pewnosc siebie. W UK na poczatku wszystkie kucyki sa prowadzone przez asystenta, takze pierwsze kroki klusa odbywaja sie z asystentem biegnacym obok. Oczywiecie ze wzgledow bezpieczenstwa.
Niestety asystent zwykle nie jest w stanie przebiec wiecej niz 3 kolka na ujezdzalni, takze ten klus nie jest zbyt porywajacy i w tempie. W tej szkolce, do ktorej chodza teraz (to trzecia w ciagu ostatnich dwoch miesiecy)  nawet rozwazalysmy z instruktorka (ktora calkiem sie ze mna zgadza) zebym np ja wsiadla na jakiegos konia i cierpliwie `ciagnela` zastep.

BTW znalezienie szkolki w UK to masakra, ja sie nie czuje na silach np dzierzawic konia dla nich i uczyc ich sama (zreszta wiecie jakie sa dzieci - ze mna beda dyskutowac, z instruktorem nie). Oczywiscie kultura jazdy na kopach. Ta druga, w ktorej bylam - instruktor byl sensowny, ale konie wygladaly marnie. I na takim wygwizdowie, ze nie wyobrazam sobie np. grudnia tam. Tu gdzie teraz jestem instruktorka spoko, kucyki tluste, jest hala, konie prawie caly czas na trawie ale np. kuce niedoczyszczone (tzn chyba czyszczone tylko pod siodlem).
No wybredna jestem.


Tu jest duzo wiecej prywatnych koni vs koni szkolkowych. I zwykle posiadanie wlasnego konia jest tansze niz jazda w szkolce (mniej wiecej 6-8 jazd w grupie kosztuje tyle ile jeden miesiac pensjonatu)


edit:

A i jeszcze sprobujcie sobie czasem - jako doswiadczeni jezdzcy - pojezdzic czasem w zastepie.  Dla mnie to bylo niezle zdziwko.
dzieci beda mogly jezdzic w zastepie, zlapac rownowage i pewnosc siebie

To mnie tylko boli z tego wszystkiego co napisałaś - tzn ja zawsze dążyłam do tego, że jeśli ktoś nie ma równowagi to nie dostaje wodzy do ręki. Ludzie zawsze łapią równowagę rękami jak mają za co pociągnąć. No dla mnie ma bata żeby nie poruszać się w równowadze (przynajmniej w kłusie) i jeździć samodzielnie.

A i jeszcze sprobujcie sobie czasem - jako doswiadczeni jezdzcy - pojezdzic czasem w zastepie.  Dla nie to bylo niezle zdziwko.


A to inna para kaloszy 🙂 Ja zawsze lubiłam takie ćwiczenia i chętnie z nich korzystałam. Zastęp, zastęp i pierwsza osoba robi okrążenie galopem (z jakimś kołem w trakcie) a reszta jedzie kłusem. Tylko ten zastęp który (przynajmniej ja) mamy na myśli jest podyktowany brakiem pomysłu/umiejętności instruktora i wygląda tak, że konie siedzą bezmyślnie na ogonie nawet bez zachowania odległości.
majek   zwykle sobie żartuję
17 października 2019 13:23
Nie mowie o lapaniu rownowagi na wodzach, raczej o zlapanie rytmu, niewypadanie na zewnatrz na zakretach itd. Jakos wyjatkowo im dobrze wychodzi reka niezalezna od reszty ciala, wiec sie nie musisz martwic.
Jaki jest wiec twoj przepis na nauke rownowagi w klusie? 100 godzin lonzy czy jazda bez wodzy samodzielnie po ujezdzalni?
FurryMouse co rozumiesz pod pojęciem "równowagi"? Bo to jest coś, co cały czas się rozwija i zmienia wraz z rosnącym stażem jeździeckim.
Jest jakieś tam minimum, które początkująca osoba powinna zrobić na lonży, a potem są setki dupogodzin, które trzeba zrobić, by ogarnąć własne ciało, zanim podejmie się próbę zapanowania nad koniem.
Pod tym względem zastępy na doświadczonych koniach trzymających rytm są super, bo jeździec może skupić się bardziej na sobie i pomyśleć, gdzie ma ręce, nogi, na czym siedzi, co napina itd.
Gdyby miał jednocześnie ogarniać i siebie i konia, to by mu się styki przepaliły. Z drugiej strony cioranie konia na lonży pod jednym jeźdźcem tak długo, aż ten będzie gotowy dosiadowo do samodzielnej jazdy, to nie tylko nieopłacalny, ale i barbarzyński proceder - dla konia.
Zastęp to kompromis, czasem kiepski, ale lepszego nie wymyślono.
Grunt, to wyłapać moment, w którym taka jazda przestaje cokolwiek wnosić do wyszkolenia jeźdźca.
BTW - wcale nie tak dawno miałam okazję sobie pojeździć w takim zastępie i zabawa jest przednia, zwłaszcza, gdy ma się konia, który nie trzyma odległości w ogóle 🤣
majek, lillid, w sumie faktycznie ta równowaga to takie szerokie pojęcie, że bez zdefiniowania o co mi chodziło to może wyglądać dziwnie.
Może tak: dla mnie osoba gotowa do puszczenia z lonży to taka, która jest w stanie w kłusie anglezować z rękami gdziekolwiek (na biordach, nad głową, kręcąc koła, whatever) i widzę, że jak dam jej do ręki wodze to jest w stanie ich używać w jednym miejscu (a nie anglezuje rękami). Idealnie jeśli jeszcze bez trzymania za nic siedzi w ćwiczebnym, a jak dostanie wodze to nagle nie usztywnia całego ciała.

Jaki jest mój przepis na nauke rownowagi w klusie? Prawda jest taka, że to zawsze zależało od konkretnego przypadku (z czym kto miał problem), bo jedni nie mają równowagi, bo po prostu są koślawi (i nawet idąc często się potykają), inni będą się bali, jeszcze inni nie rozumieją. Już długie lata minęły odkąd ostatnio prowadziłam kogoś od zera ale z tego co pamiętam to ludzie dość szybko łapali samą ideę (choćby przez dobre zgranie komendy "hop" czy tam "góra" kiedy próbowałam im pokazać kiedy mają wstawać a kiedy siadać), a dalej to już szlifowanie tego właśnie przez różne wariacje z rękami czy potem jazda z wodzami ale luźno złapanymi tak żeby ogarnąć to "nie-anglezowanie" rękami. To też nie było cioranie w kółko bo zawsze jak już ktoś bardziej ogarniał to starałam się go jeszcze przeciągnąć ze 2-3 "lonże-bez lonży". No i dość szybko puszczałam w stępie, np. pod koniec zajęć, żeby wyplenić to standardowe skręcanie polegające na ciągnięciu za wewnętrzną wodzę. To się potem składa do kupy.

Grunt, to wyłapać moment, w którym taka jazda przestaje cokolwiek wnosić do wyszkolenia jeźdźca.

Ja myślę, że to jest zdanie klucz. Ja tak cały czas piję do zastępów, bo zabiło mnie to czego doświadczyłam ostatnio (czyli dziewczynki przekonane, że potrafią jeździć (bo galopują) jeżdżące w kółko bezmyślnie na autopilocie). Mądrze poprowadzone są ok.

majek   zwykle sobie żartuję
17 października 2019 16:07
Z dziewczynkami (dziecmi generalnie) to jest tak, ze im mniej lat maja, tym bardziej `umieja jezdzic`. Tzn gdybys mojej corki po oprowadzance w wieku lat 6 zadala pytanie, czy umie jezdzi, to by ci odpowiedziala, ze owszem umie (siedziala no koniu, kon sie przemieszczal, ona jechala). A przejscie nad dragiem w stepie to skoki.

Mnie kiedys moja najwazniejsza w zyciu instruktorka powiedziala, zeby na pytanie `czy umiesz jezdzic?` odpowiadac `Troche umiem`.

Tak wlasciwie, to dla mnie ideolo jest zrobic pierwsze kroki na obozie jezdzieckim. Jest sie wyluzowanym na wakacjach (a nie w stresie, bo trzeba wrocic do domu i odrobic prace domowa, albo w stresie po dniu pracy). Wszelkie aktywnosci typu jazda na oklep, plywanie z koniem itd (nie trzeba do tego umiec super jezdzic), prace stajenne itd pomagaja poznac konskie reakcje i zachowania. No i jak wczesniej pisalam - pierwsze dupogodziny (po wstepnych lonzach, anglezowaniu i nauce zatrzymywania, ruszania i skretow)  przyjemniej wyklepac w pieknych okolicznosciach przyrody. Raczej mozna byc pewnym, ze kon bedzie sie trzymal w zastepie.  Troche gimnastyki na grzbiecie (omijanie galezi calym tulowiem) tez jest.

Pamietam, ze ja zawsze robilam najwieksze postepy wlasnie na obozach.
[quote author=majek link=topic=5983.msg2892886#msg2892886 date=1571324847]
Z dziewczynkami (dziecmi generalnie) to jest tak, ze im mniej lat maja, tym bardziej `umieja jezdzic`
[/quote]

Oo, zdecydowanie 🙂 bardzo dobrze o tym wiem, sama kiedyś byłam małą, jeżdżącą dziewczynką. I co gorsza, właśnie taką która umiała wszystko, bo koń się sam pilotował. I pamiętam jak boleśnie przeżywałam zderzenie z rzeczywistością. Dlatego też po latach zawsze byłam na to cięta. Tak z dobrego serca i z chęci uchronienia potem przed tym zderzeniem innych 🙂
szkrabek1984 super! naprawdę warto przejechać się dalej a pojeździć z głową niż rąbać bezmyślne okrążenia 5min od domu 🙂 Ale Ty już o tym wiesz. Dawaj znać jak postępy! 🙂

Dziękuję !  :kwiatek:
Jestem pewna ze to tu właśnie pokonam swoje lęki. Świetnie jest w końcu wiedzieć co robię źle a co wychodzi mi dobrze 🙄
No więc w sumie, cieszę się, że znalazłam ten temat i z góry przepraszam, jeśli zamiast pisać powinnam przeszukać wcześniejsze odpowiedzi, ale trochę potrzebuję się wygadać i przy okazji może jakimś cudem ktoś był w podobnej sytuacji (czego nikomu nie życzę rzecz jasna) lub nawet bez tego wie co powinnam zrobić, żeby tego strachu się pozbyć.

Generalnie wygląda to tak, że mam te 16 lat i od września chodzę do szkoły przez którą codziennie od poniedziałku do piątku mam kontakt z końmi, codziennie jeżdżę. Wcześniej poza parotygodniowymi/parodniowymi wyjątkami jeździłam tak naprawdę raz na parę miesięcy w teren, od biedy może jakaś jazda po ujeżdżalni. I wtedy było super, nie bałam się nic zrobić, jeździłam (nawiasem mówiąc, jeździłam wtedy też raczej gorzej i miałam gorszą równowagę i wszystko ogólnie) wtedy przykładowo w tereny na oklep, godzinne, parogodzinne, z górkami, pagórkami, jakimiś stromymi zjazdami, nawet skokami, generalnie wszystko co się nawinęło. Później te tereny w które jeździłam przez zmianę stajni zmieniły się raczej na też mocne tereny, ale w siodle.
I trochę odnoszę wrażenie, że tam się wszystko zaczęło, mniej więcej w tamtym czasie zaczęłam bać się skakania (co w sumie do teraz przekładam na brak zaufania do konia, bo jeśli jestem pewna, że koń skoczy to ja też skoczę, ale sama nie jestem w stanie wyjść z inicjatywą), ale w tereny jeździłam. Kuc na którym wtedy jeździłam nie należał może do najbezpieczniejszych, ani najpewniejszych, ale czasami trafiamy na takie wierzchowce, których my jako my jesteśmy po prostu pewni. I właściwie z nim też tak miałam. Później niestety Kucyk odszedł i od tamtej pory jeśli jeżdżę tam w tereny (średnio aż raz na pół roku, może dwa jak się poszczęści) to na klaczy zimnokrwistej, której może nie jestem pewna aż tak bardzo, ale czuję się po prostu bezpiecznie, w miarę. Mimo wszystko odczuwałam strach przed tymi terenami, ale jechałam mimo to i w trakcie ten strach ulatywał, więc właściwie to ignorowałam, uznawałam za coś zupełnie normalnego.
Później zaczęła się szkoła i właściwie koniec końców wylądowałam teraz w takim momencie, że boję się skakać, jeździć w tereny, a czasami nawet galopować na zwykłym treningu. Zaczęłam bać się koni na których tracę kontrolę, czasami nawet tego kiedy koń bez mojej chęci przyspieszał bo zwyczajnie miał na to ochotę (nie wykluczam oczywiście, że ja mogę robić coś źle co to powoduje- ale to staramy się wypracować na treningu jeśli taki moment zachodzi).
Przepraszam za dość obszerną wiadomość, ale boję się, że w pewnym momencie dojdzie do takiej sytuacji kiedy będę się bała wsiąść na jakiegokolwiek konia  😡 Czego naprawdę nie chcę, a co dodatkowo byłoby zupełnie niemile widziane przez wgląd na szkołę. I no, jak ktoś wie co mogłabym zrobić w tej sytuacji to właściwie byłabym wdzięczna za jakikolwiek odzew, bo zaczynam mocno tracić wiarę w siebie  🙁
kajography a czy wydarzyło się coś konkretnego, co napędziło Ci takiego stracha? Jakiś wypadek, coś? Czy po prostu zwiększenie częstotliwości nieprzyjemnych sytuacji, które wynika z tego, że teraz regularnie jeździsz?
Bo wcześniej wsiadając raz na ruski rok miałaś jakiś error z koniem też raz na ruski rok. Teraz masz to na co dzień i wachlarz sytuacji potencjalnie niebezpiecznych w Twojej wyobraźni się poszerza.
To nie jest jakieś nienormalne zjawisko. Raczej to, co robiłaś wcześniej, tą wyobraźnią nie pachniało 😉
Jesteś młodziutka i z tego, co piszesz, masz dość skromny staż jeździecki. Czy jeździsz z kimś, ktoś tam patrzy z dołu i koryguje na bieżąco, czy jesteś z tymi końmi i swoimi myślami sama większość czasu?
Też odnoszę wrażenie, że przechodząc z jednego trybu jeździeckiego w drugi rzuciłaś się na głęboką wodę. Może na razie zbyt głęboką.
Tak czy siak są dwie prawdy: pierwsza, że osoby niedoświadczone nie powinny dostawać do jazdy nakręcających się i nadpobudliwych koni. Druga, że jedynym sposobem na zdobycie tego doświadczenia i uwolnienie się od strachu jest właśnie jazda na takich koniach, tylko trzeba się za to zabrać w odpowiednim momencie.

Generalnie idea jest taka, że to nie Ty masz być pewna konia, tylko koń Ciebie. Wtedy większość końskich problemów objawiających się próbą ucieczki jeźdźcowi spod tyłka odchodzi w siną dal. No, ale żeby takim pewniakiem być, to trzeba trochę pracy w siebie włożyć. Nikt się taki nie urodził. Także głowa do góry!
Kajography - po pierwsze uszy do góry  :kwiatek: W jakiej szkole jesteś?

Sama jestem nauczycielką w technikum i szkole branżowej, plus wychowawcą obecnej pierwszej klasy i widzę, jak wiele problemów macie jako młodzież, z iloma rzeczami musicie się zmierzyć, zwłaszcza w nowej szkole. Na pewno nie jest to czas łatwy i przyjemny, pewnie masz sporo stresu i napięć, które konie doskonale wyczuwają i wykorzystują. To jest też czas pracy nad osobowością, co również nie ułatwia pracy z końmi, bo musisz mnóstwo czasu poświęcić teraz sobie, swojemu rozwojowi, przemyśleniom itp. Bądź świadoma tego, że wszystko, co wewnątrz przeżywasz (a dzieje się tego sporo), ma wpływ na konie i jest przez nie odczuwane. Nie możesz wyłączyć swoich emocji i bieżących problemów, ale będąc tego świadoma spróbuj popracować nad byciem "tu i teraz" z końmi, wchodzisz do stajni i wszystko z siebie wyrzucasz, nic nie ma znaczenia prócz kontaktu z koniem, jesteś tylko ty i on. To sporo pomaga. Jeśli się zdenerwujesz, poczujesz niepewnie, pooddychaj, uspokój się, nie oskarżaj się o nic, wycisz się, spróbuj jeszcze raz. To ciężka praca nad sobą  :kwiatek: i bądź też cierpliwa dla siebie, bo uczysz się i jesteś naprawdę młodziutka.

Druga sprawa to uważam, że rozmowa z nauczycielem, czy osobą która odpowiada za Wasze jazdy i kontakty z końmi jest kluczowa. Ta osoba musi wiedzieć, co przeżywasz. Wiadomo, nie każdy nauczyciel ma powołanie do tego, co robi i pochyli się nad Twoim problemem, ale powinnaś spróbować - być może prowadzący zajęcia nie wie o Twoich lękach albo źle je interpretuje (np. że jesteś leniwa albo słabo ogarniasz). Lepiej powiedzieć mu jak się czujesz i z czym masz problem. Dobry nauczyciel powinien stworzyć Ci dobre warunki do nauki, np. wybrać innego konia, obniżyć lub zmienić wymagania na pewien czas. Jeśli czujesz się ogólnie niepewnie sama ze sobą (masz niskie poczucie własnej wartości) to może kontakt z pedagogiem, psychologiem szkolnym, żeby tak ogólnie się wzmocnić?

Praca z końmi na pewno jest piękna, ale też czeka Cię sporo wyrzeczeń, na pewno nie będzie to patatajowanie po tęczy 😀, dlatego uzbrój się w cierpliwość i samozaparcie  😅 każdy kiedyś przechodził trudniejsze momenty z końmi, tym bardziej, że teraz jesteś rzucona na głęboką wodę. Trzymam kciuki, w razie czego jak chcesz się wygadać to pisz na pw  :kwiatek:
Być może powinnam przejrzeć dokładnie ten wątek, zanim coś napiszę, ale muszę z siebie wyrzucić pewne sprawy, a nie znam osób, które miałyby podobną sytuację co ja i mogłyby doradzić, a już sama nie wiem, co robić. Mam problemy ze strachem przy/na koniach, objawiający się w różny sposób. Ostrzegam -- to będzie długie, bo streściłam większość moich problemów, na przestrzeni ostatnich lat. Na końcu jest podsumowanie.


Wszystko zaczęło się, prawie dwa lata temu, kiedy postanowiłam, że przeniosę się z kameralnej, rekreacyjnej stajni, do nieco większej, gdzie jest więcej koni i ludzie jeżdżą na zawody. W tej rekreacyjnej stajni, byłam uważana za jedną z ,,lepszych" osób i nie bałam się w sumie niczego - np. jak koń bryknął, to się nie bałam. Były tam głównie mniejsze konie - hucuły, jakiś quater horse i kilka innych podobnego wzrostu i jeden większy, ale on był prywatny. W nowej stajni, były głównie konie większe, nie jakieś olbrzymy, ale jednak. Początkowo było super, przy czyszczeniu tylko trochę się spinałam, bo wydawało mi się, że te konie taki olbrzymie (co najśmieszniejsze sama do nieskich osób nie należę), ale jazdy bardzo mi się podobały, wreszcie galopowałam coś więcej niż ,,jedna prosta". Udało mi się załatwić pomoc w stajni za jazdy, dzięki czemu bywałam w stajni 2-3 razy w tygodniu (to był czerwiec, a oceny miałam dobre, więc rodzice nie widzieli problemu). Pewnego razu dostałam do jazdy konia H. Na H jeździłam już wcześniej i nawet go polubiłam. H nieraz brykał, wcześniej mi tego nie robił. Tego dnia, kiedy galopowałam, zjechał mi do środka ujeżdżalni ( wtedy nie potrafiłam do końca utrzymać go ,,na ścianie"😉 i zaczął brykać (to było kilka bryków pod rząd). Wysiedziałam, ale za następnym kółkiem, zrobił w tym samym miejscu to samo i spadłam. Trener spytał się mnie, czy chcę jeszcze galopować i zaproponował, żebym postępowała, ale ja, idąc zapewne tokiem myślenia: ,,ja nie dam rady?", stwierdziłam, że zagalopuję i no cóż spadłam. Po tym strasznie się załamałam, niby wsiadłam na koni i wtedy już stępowałam, ale od tego czasu bardzo bałam się galopu. Na następną jazdę dodałam szkółkową babcię, tego konia, na którego wsadza się ludzi, którzy schodzą z lonży. Ona bardzo nie lubiła, jak się ją ciągnęło za pysk i trzeba było mieć delikatny kontakt. Byłam strasznie spanikowana w czasie galopu i spięta. Koń w sumie nic nie robił, ale ja się w głowie nakręcałam. W pewnym momencie klacz skręciła lekko do środka i ja spanikowana po prostu spadłam. I ona nic nie zrobiła, po prostu byłam tak spięta i poleciałam.
Zaczęłam jeździć na hali, sama z jedną instruktorką. Dostałam inną spokojną klacz, trochę energiczną. Po kilku jazdach odważyłam się zagalopować, ale przez dłuższy czas nadal byłam spięta w galopie i bałam się tego chodu. Przeszło mi po kilku miesiącach, bo próbowałam się odblokować i iść dalej.
Później miałam problemy z jazdami, rozpoczęła się 3 klasa gimnazjum i rodzice nie pozwalali mi już często jeździć, bo stwierdzili, że powinnam się uczyć. To był trudny czas, w stajni bywałam raz na tydzień/dwa (pomagałam w wakacje, więc mogłam jeździć nadal ,,za pomoc"; przyjeżdżając nawet raz w tygodniu jeździłam 2/3 konie). Jestem dość ambitną osobą, której trudno znieść własne błędy i w pewnym sensie, gdzieś z tyłu mam myśli, że muszę być najlepsza (walczę z tym od dłuższego czasu, ale jest ciężko) i widząc znajome, które jeździły już kiedy przyjechałam  lepiej ode mnie i to w dodatku nawet 5 razy w tygodniu, skakały było mi przykro i narastała we mnie frustracja. Czułam, że nic nie potrafię i robię za mało (przyczynił się też do tego obóz, na którym dostawałam klacz, z którą sobie na radziłam, a nikt nie chciał się zamienić, a reszta koni za dużo chodziła). Już galopować się co prawda nie bałam, prócz zagalopowania na jednej klaczy, która na jeden kierunek, przy zagalopowaniu  próbowała zjechać do środka -- dla osób jeżdżących  ,, w rekreacji" (Ci, którzy płacili na jazdy - osoby jeżdżące za pomoc, miała głównie stałe konie) była trudna ,,do upchania", a pan, który na niej jeździł, złamał nogę i ktoś musiał na nią wsiąść.
Dostałam konia (A.), na którym miałam jeździć głównie ja, przez co chodził rzadko, bo nikt inny nie miał czasu na niego wsiadać. Mimo tego nie odwalał, chodził w miarę dobrze. Coś tam nawet skoczyłam, choć najeżdżałam za wolno z kłusa, więc często się zatrzymywał. Trener wpadł na pomysł, żebym najechała na mini krzyżaczka (to miało może z 20cm) z galopu. Koń się nakręcił, a ja spanikowałam i po przeszkodzie spadłam, bo koń pociągnął głowę w dół po skoku. Od tego czasu bałam się skakać, choc bardzo chciałam.
Później miałam 2 miesięczną przerwę przed egzaminami (rodzice w ramach rekompensaty, pozwolili mi spędzić wakacje w stajni, gdzie pomagałam). Po testeach wróciłam do jazd 1-2 razy w tygodniu, ale miałam też potężny kryzys z A. W czerwcu zaczęło się pylić i przyszły owady, więc koń na dworze zaczął machać łbem i nieraz kaszlał, chyba, że jeździł na łące (później okazało się, że jak się go całego wypsika sprayem na owady, to problem znika, ale wtedy o tym nie wiedziałam).
Pod namową koleżanek i młodej instruktorki, która przyjechała do pracy na wakacje, poprosiłam trenera o jakieś skoki. Wcześniej z tą młodą instruktorką, kilka razy na hali skoczyłam mini-krzyżaczka na A, by się upewnić, że nie spanikuję w ostatnim momencie. Zaczęłam skoki na A, bo zaczął się sezon i większość koni poszła do pracy (on z początku też chodził, ale grupa ,,zaawansowana" jakoś nieszczególnie sobie z nim radziła w galopie, a początkujący, stępo-kłus, jeżdżący głównie w zastępie nie potrafili go przyśpieszyć, by szedł szybciej niż ,,tuptanie" w kłusie i zostawał zawsze kilka metrów na końcu) i nie miałam innego konia do wyboru. Skakałam wtedy tylko z kłusa, chyba, że koń się nakręcał i zaczynał galopować przed przeszkodą. Udało się się jednak przełamać jakąś blokadę w głowie i przestałam bać się skoków, nawet jak koń się napędzał, to udawało mi się go przytrzymać, bo nie panikowałam. Pod koniec wakacji, zdałam nawet BOJ na A., choć z niezbyt zadowalającym dla mnie wynikiem, z racji tego, że podświadomie bardzo mnie zestresowało to wydarzenie + za mało wypsikałam A. sprayem na owady i znowu machał głową. Treningowo bez wątpienia jeździłam lepiej, przynajmniej ujeżdżenie.
Wyjechałam do szkoły do większego miasta, a dla rodziców, jak się potem okazało, nie było mowy, bym jeździła w czasie dni szkolnych, bo wiadomo liceum, więcej nauki, a szkoła też uważana za dość ,,prestiżową" i mającą ,,wysoki poziom", więc chcieli, bym skupiła się na nauce. Przez to, jeżdżę teraz raz w tygodniu, w soboty. Początkowo było znośnie, co jakiś czas skakałam, dostałam fajną klacz do jazdy. Pewnego dnia, instruktorka stwierdziła, że wsadzi mnie na nieco trudniejszego konia, którego ona dotychczas jeździła. Koń był wyczulony na pomoce i dość wrażliwy, ale jeździłam na jego przyrodnich braciach i dwóch kolegach, tej samej rasy, z którymi przyjechał, którzy byli podobni, więc wszyscy stwierdzili, że sobie poradzę.
Koń, po tym jak wsiadłam, po kilku krokach stępa, ruszył galopem i zaczął brykać. Spadłam dwa razy, raz prawie na skrzynki, z których robili mur, które stały w kącie ujeżdżalni. Jak się potem okazało, najpewniej ten koń musiał najpierw poznać i polubić jeźdźca, bo innej dziewczynie, o wiele lepiej jeżdżącej również źle chodził, choć nie zrobił tego co mi. Od tego czasu panicznie bałam się momentu wsiadania. W międzyczasie, jadąc na hubertusie spadłam w terenie (dziewczyna za mną, wjechała przy zagalopowaniu w zad mojej kobyla, choć była ostrzegana, że koń kopie -> miała dodatkowo czerwoną wstążkę w ogonie); znajoma zamieniła się za mną koniem i wtedy było ok, choć nie galopowaliśmy, bo mnie bolały plecy, a koń innej znajomej bardzo się ekscytował i byłoby to ryzykowne. Od tego czasu w terenie nie byłam, ale boję się, że jak tylko pojadę, to będę całą spięta.
Aktualnie znowu spadłam przy wsiadaniu, w ten sam sposób, co wcześniej, tylko na innym koniu. I co najdziwniejsze, on chodzi tylko w stępo-kłusie (nie jeżdżą na nim osoby, które płacą za jazdy, spokojnie), był po sporej kontuzji (kiedyś skakał wysokie konkursy), był co prawda płochliwy, ale nikomu nic nie zrobił i nikt nawet by nie pomyślał, że sam zagalopuje, a co dopiero zacznie brykać (to nie był pojedynczy bryk). Do teraz nikt nie wie, czemu tak zrobił, sama się zastanawiam. Jest teoria, że być może byłam zbyt spięta. Przez to jeszcze bardziej boję się samego momentu wsiadania i nie ufam zupełnie nowym koniom.


Przepraszam, że tak bardzo się rozpisałam, ale musiałam. Ten mój strach, który obejmuje mój umysł i działa na moją wyobraźnię, bardzo mnie frustruje, a najgorsze jest to, że nie potrafię sobie z nim poradzić. Jego przezwyciężanie jest dla mnie bardzo trudne, spinam się na jeździe i potrzebuję dłużej chwili, by się rozluźnić, a konie to czują. Dodatkowo, przez mój przerost ambicji, denerwuję się, że nie progresuję szybko, jeżdżę rzadko, stoję w miejscu, ewentualnie posuwając się mało. Mam kryzys, że nic nie potrafię. Z jednej strony chcę jeździć na trudniejszych koniach, jeździć w tereny, a z drugiej boję się, że spadnę, zwłaszcza, że koń mi bryknie. Boję się, że stracę nad koniem kontrolę.  Staram się przełamywać bariery, blokady, ale kiedy zawsze na miejsce jednej, pojawia się nowa. Frustruje mnie to wszystko, mam dość tego strachu.
kajography, x.zkg.x, ja bym zaczęła od tego, żeby ustalić sobie, czego Naprawdę się boicie.
Nie, że: koni, jazdy, galopu, terenów, upadku, skoków etc, ale czego z tych rzeczy, które nastąpią w was, jeśli zdarzy się x.
Bo można bać się bólu, można tego, że rodzice dadzą szlaban gdy przyniosę siniaka, można uszczerbku dla ego/mniemania o sobie,
można uczucia rozpadania się gdy ma się wrażenie dezorientacji czy utraty kontroli, można bać się utraty zdrowia i życia, można mieć lęk wysokości - wielu rzeczy można się bać.
I nieźle jest rozpoznać czego, w tym sensie, się boimy.
Dlatego dobrze to wiedzieć, bo wtedy da się ustalić drogę do niwelowania obaw.
Niby pewne i ujeżdżone konie i dobra opieka szkoleniowa nigdy by nie zaszkodziły, ale.
Rozważmy taką sytuację, że ktoś w istocie boi się ośmieszenia. Ale rozumie tylko tyle, że boi się spaść, a spada - bo dostaje nieposłuszne konie.
No to dostaje konia z pierwszej półki - żeby tego strachu się pozbyć. I oto, na oczach wielu osób, ten ktoś stoi na koniu, który nie chce ruszyć.
Że niemożliwe? Możliwe. W początkach "kariery" jeździeckiej tak mi się zdarzyło. Dostałam konia  z poziomu Mistrzostw Polski i nie byłam w stanie ruszyć.
Przy okazji przypomniał mi się tekst kabaretowy (w skrócie):
Młody boi się latać, strasznie. No to poszliśmy do terapeuty. I ten już po 5 sesjach mówi, że już wie, czemu Młody boi się latać.
On się boi śmierci.

Jeszcze taka rada, może się przyda. Większością obaw "okołokońskich" steruje hipokamp. Pamięć głęboka, ale jednak pamięć.
Warto powalczyć o swoje umiejętności zarządzania pamięcią. Np. nauczyć się myśleć tylko o tym co jest. Nie rozpamiętywać, nie snuć czarnych scenariuszy na przyszłość.
Być w czasie teraźniejszym, a jeśli wizualizować sobie to tylko pożądaną przyszłość, poprawny i pozytywny przebieg zdarzeń.
A jeśli jednak coś pójdzie nie tak - to reset i od nowa.
Trzeba zdawać sobie sprawę, że przeszłości, ile by jej nie obracać na rożnie - zmienić się nie da.
Z przeszłości ważne są dwie rzeczy - nasze sukcesy, wszystkie, choćby najmniejsze, i błędy, których da się uniknąć.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się