Wewnętrzna "blokada"

Taka mała bardzo praktyczna rzecz dla momentów strachu i trudnych wymagań, żeby w pierwszym rzędzie zapanować nad sobą i natychmiat po tym nad koniem. Wizualizacja. Zamiast przypominania sobie akcji nie miłych, aktywna wizualizacja tego, co chce się zrobić. Można nawet trasę/koło zobaczyć jak grubą czerwoną strzałkę na ziemi (kiedyś nauczyła mnie jedna trenerka wkkw). Plus panowanie nad oddechem, pomaga też śpiewanie, bo konie boją się, jeżeli powstrzymujemy oddech.
Jeszcze taka rada, może się przyda. Większością obaw "okołokońskich" steruje hipokamp. Pamięć głęboka, ale jednak pamięć.
Warto powalczyć o swoje umiejętności zarządzania pamięcią. Np. nauczyć się myśleć tylko o tym co jest. Nie rozpamiętywać, nie snuć czarnych scenariuszy na przyszłość.
Być w czasie teraźniejszym, a jeśli wizualizować sobie to tylko pożądaną przyszłość, poprawny i pozytywny przebieg zdarzeń.
A jeśli jednak coś pójdzie nie tak - to reset i od nowa.
Trzeba zdawać sobie sprawę, że przeszłości, ile by jej nie obracać na rożnie - zmienić się nie da.
Z przeszłości ważne są dwie rzeczy - nasze sukcesy, wszystkie, choćby najmniejsze, i błędy, których da się uniknąć.


Świetne  🙂
Ja się właśnie najbardziej boję śmierci i kalectwa. Bo miałam już kilka poważnych wypadków, po których jechałam do szpitala, również karetką...
Pomocne jest to co napisałaś, bardzo.

unity, mi jeszcze pomaga... gwizdanie. Jak przywiozłam mojego konia i wsiadałam na niego pierwsze razy bez możliwości nadzoru kogokolwiek z dołu to duuuużo sobie i jemu gwizdałam  😉 bo czułam jego napięte mięśnie i przerażenie związane z nowymi warunkami i sama byłam w niegorszym stresie. Gwizdanie bardzo pomaga. Mój koń polubił to gwizdanie, jak gwiżdżę na niego na padoku to od razu przyłazi  😀 jak był spięty jak baranie jaja pod siodłem i zaczynałam gwizdać to natychmiast odpuszczał i zaczynał parskać i przegryzać.
Smierc wydaje mi sie za bardzo abstrakcyjna, ale jakiegos trwalego uszczerbku na zdrowiu sie boje tak, ze wstyd mowic 😡  bo w obecnej sytuacji jak jestem sama ze wszystkim to nawet z byle g... (czyms pokroju nogi w gipsie, nie skonczenia dozywotnio na wozku) byloby bardzo ciezko.

Zastanawiam sie juz nad rezygnacja z mojego szportpferda. Zajebisty kon, wszystko pieknie, tylko jak cos nie styknie to  barany sadzi pod sufit. A ja potem reszte dnia chodze na miekkich nogach 🤣
Jeszcze taka rada, może się przyda. Większością obaw "okołokońskich" steruje hipokamp. Pamięć głęboka, ale jednak pamięć.
Warto powalczyć o swoje umiejętności zarządzania pamięcią. Np. nauczyć się myśleć tylko o tym co jest. Nie rozpamiętywać, nie snuć czarnych scenariuszy na przyszłość.
Być w czasie teraźniejszym, a jeśli wizualizować sobie to tylko pożądaną przyszłość, poprawny i pozytywny przebieg zdarzeń.
A jeśli jednak coś pójdzie nie tak - to reset i od nowa.
Trzeba zdawać sobie sprawę, że przeszłości, ile by jej nie obracać na rożnie - zmienić się nie da.
Z przeszłości ważne są dwie rzeczy - nasze sukcesy, wszystkie, choćby najmniejsze, i błędy, których da się uniknąć.


🙇 🙇 🙇
To jest idealnie opisane rozwiązanie mojego problemu. Niby z tym walczę, ale nie do końca skutecznie.
Bujna wyobraźnia zdecydowanie w tym przeszkadza. Mam nawet irracjonalne wizje, co się może stać podczas samego wsiadania na konia i nawet tego momentu zaczęłam się obawiać. 🤔wirek: A nigdy nic ani mi się nie stało podczas wsiadania ani nie widziałam takiej sytuacji, więc nie mam pojęcia, skąd mi się to wzięło. Bez sensu.

Przeanalizowałam te lęki wymienione przez halo i jak się tak nad każdym zastanowiłam, to mi wyszło, że najbardziej się boję uszczerbku na swoim ego i tego, że wszyscy naokoło pomyślą, że nie umiem jeździć. Bo zawsze chciałam być taką osobą, którą ludzie z boku proszą o pojeżdżenie ich koni, jak sami nie mogą. W efekcie tak się nie dzieje, z powodu mojej własnej durnowatej głowy. I tego, że wsiadając na obcego konia, zamiast od razu wymagać i pracować, to ja się czaję i próbuję wyczuć na ile sobie mogę pozwolić. I jednocześnie wiem, że to tak nie działa, a i tak nadal tak robię. Stara a głupia.
Flygirl, jaka Ty stara? 😀

Ja jeden z najboleśniejszych wypadków (po którym też niestety konieczny był sor) miałam właśnie przy wsiadaniu lata temu... do tej pory mam uraz, myślałam że wtedy umrę...

Także zdecydowanie nie jest to irracjonalny lęk😉
Ja wiem, że takie rzeczy się zdarzają. Ale dla mnie jest irracjonalny, bo nigdy z tym nie miałam do czynienia, nie mam pojęcia, dlaczego i skąd wzięła mi się wizja konia ruszającego dzikim galopem, przy samym włożeniu nogi w strzemię. Przez to paradoksalnie nie potrafię wsiąść poprawnie, szybko, bo się czaję, a jak koń tylko drgnie, to się cofam. 😜 Ale z tym walczę i idzie mi znacznie lepiej niż walka ze sobą podczas jazdy. 😀
flygirl wsiadanie akurat jest  dosc urazogenne jak kon cos akurat wtedy odwali, wiec w sumie nie taki irracjonalny lek.

Ja akurat pierwszy raz wsiade na wszystko, co ma cztery nogi, jakie by dzikie i durne nie bylo :P i jakos swoje ujade. A potem widze, co dany kon potrafi (w negatywnym sensie...) i  jak jest "pomyslowy" to zaczynam sie bac 🙄 Acz duzo latwiej mi psychicznie z koniem, ktory sie buntuje, niz koniem, ktory odwala niekontrolowanie ze strachu.

Na moim dziku tez pierwszy czy drugi raz np. jezdzilam na placu zewnetrznym (w sezonie halowym, wiec straaaszno), w polmroku (noc + dupne lampy), gdzie wszedzie dlugie cienie, za zywoplotem parking i karuzela, wiec duzo slychac, a malo widac, no nawet najmilsze konie wtedy mocno spiete byly. Kon mi po scianach chodzil 😉 a dla mnie bylo spoko. A teraz po x takich akcjach sie zaczelam bac, jakies durne wizje miec, a co jesli tym razem zrobi to samo, ale skonczy sie to..... (tu wstawic urazy wszelakie). Bez sensu calkiem.

Ale przede wszystkim widze, ze mi siada na psychike odkad jestem sama 🙁 Ze jakby przyszlo co do czego, to nikt mi nie pomoze itp.
Paskudne to wszystko.
Niestety taka kolej rzeczy, że im człowiek starszy, tym bardziej się o siebie boi :P
Jestem świeżakiem na forum, chociaż podczytuję od wielu lat. Bardzo się cieszę że trafiłam na ten wątek... Bo konie w moim życiu są z przerwami od 1991, różne mam za sobą przygody... W latach 90-tych złamane dwa żebra po upadku, sina (a w zasadzie czarna) ręka od nadgarstka do pachy po tym jak kobyła mnie podniosła za ramię, wiele spektakularnych upadków, przygód, wywrotka z koniem w galopie na grudzie, gleba a w zasadzie szybka ewakuacja z dębującego młodego konia, któremu się zaplątał elektryczny pastuch na barany wokół nóg... Najbardziej bolesne to było jak po stopce spadłam centralnie kością ogonową na drąg  😜. Ani jeździć ani siedzieć ani chodzić nie mogłam trzy tygodnie. Zawsze potem jakiś uraz był, ale szybko się zapominało... Człowiek był piękny i młody...
Im więcej lat na karku, tym mniej czuję się "nieśmiertelna"
Poznałam też w promieniu 50 km różne stajnie, różnych ludzi, przeróżne konie, to niesamowite, ale te z pierwszego klubu pamiętam wszystkie  😀
Jeżdżę w pewnym ośrodku od 3 lat (zawsze z przerwą na wakacje, bo tam wtedy obozy i prawie zero możliwości jazd dla "swoich"😉 Z nastawieniem na ambitną rekreację, docelowo mały sport. Opanowałam jako tako jazdę na różnych koniach, tych pędzących i tych do pchania. Chyba nawet nieźle radziłam sobie z lękami, bo często jeździłam na klaczy dosyć trudnej, pobudliwej, patrzącej na wszystko i słyszącej wszystko, którą cokolwiek, błysk flesza, szuranie łopaty, machnięcie ręką jest w stanie doprowadzić do panicznej ucieczki i uskakiwania w bok w sposób, który gwarantuje jej w 99% dalszą podróż bez pasażera na grzbiecie. Od wielu miesięcy nie spadłam z niej ani razu, byłam w stanie wysiedzieć każdy jej bzik, zazwyczaj uprzedzając jej ochotę na "spłoszenie się" przejściami, jazdą po ósemce, na kołach, zwiększaniem i zmniejszaniem tempa itd.
Jednak po ostatniej akcji (parę tygodni temu) mam blokadę. Zaczynamy stępować. Nic nie zapowiada złej przygody, no może tylko większy niż zazwyczaj w soboty chaos w stajni - ciągle ktoś wparowuje na plac znienacka, gdzieś coś stuka, puka i czuję, że kobył się denerwuje. Staram się tak jak zwykle uspokoić ją. Nagle ktoś odpala znienacka traktor tuż za ogrodzeniem ze zgrzytem. Nawet nie wiem kiedy całuję ziemię, kobyła odskakuje, robi nawrót nad moją głową  i kopytem puka w kask (na szczęście dobrze dopasowany i zapięty). Wstaję, wracam w siodło, udaję twardziela, ale nie do końca, kategorycznie odmawiam tego dnia treningu skokowego. Wokół traktor, szurające łopaty, cuda wianki (a potem okazuje się, że kobyła ma od jakiegoś czasu fazę, zrzuciła parę osób, ktoś nawet musiał jechać do szpitala ze względu na plecy, komuś też kopnęła w kask, ale oczywiście o tym dowiaduję się jakiś czas po fakcie). Jeździmy ujeżdżeniowo, galop z wężykiem, pół wolty i koło z dodaniem. Daję radę, ale jestem cała mokra, mając pod sobą beczkę prochu, która jakimś cudem nie wystrzela już do końca treningu. Udaje się zmagazynować energię i uzyskać przez to świetnie podstawiony zad, ale ja myślę tylko o tym, żeby przetrwać i zsiąść. Trener chwali zgięcie konia, jazdę na kontakcie, dodania i przejścia w punkt, ale mnie to nie cieszy. Zsiadam, zajmuję się koniem jak zwykle. Bogu dziękuję za to, że kask mnie ochronił.
W domu jak wieczorem zasypiam  śni mi się że spadam  😲
Zaczynam czuć blokadę i unikam wsiadania na tego konia. Zaczynam patrzeć bardzo krytycznie. Wiele razy miałam taką sytuację, koń się płoszy, odskakuje, próbując nad nim zapanować, muszę zwracać uwagę na stojące stojaki, leżące drągi (czasem 20 zwalonych na kupę w jednym miejscu) i ludzi, którzy czasem bezmyślnie wchodzą lub stają w miejscu najazdu w momencie kiedy podjeżdżam do przeszkody. I myśleć - czy ten konkretny koń jest pobudliwy czy już znarowiony? 3 lata i w zasadzie nigdy nie wiadomo, co się może stać.
Zaczynam myśleć o zmianie stajni. I w sumie to już właściwie zaczynam jeździć w innym miejscu. Właściwie przez ten cały czas sezon wakacyjny zawsze jeździłam gdzie indziej ze względu na obozy i może w ten sposób jeszcze nie zrezygnowałam z jeździectwa - bo dzięki różnym instruktorom, wyjazdom w teren, różnym koniom udawało się odzyskać pewność siebie.
Na dodatek czuję frustrację, widząc jak wszystko w jeździectwie kręci się wokół kasy...

I na ten moment nie wiem jeszcze, czy zmienię stajnię na dobre, czy odważę się kiedykolwiek wsiąść na tą wariatkę... Mam już swoje lata i próg ryzyka bardzo się obniżył, a jednocześnie nie jestem w stanie zrezygnować z koni  🏇

Za jakiś czas chciałabym po prostu doczekać się swojego konia i móc dalej się uczyć w duecie z nim, jednak niereformowalne wariaty odpadają. Owszem z doświadczenia wiem, że najlepsze konie, to te, które na początku nie chcą dać do siebie podejść, albo nie od razu się z nimi zgrywamy, zresztą ja zawsze tak mam, że potrzebuję czasu żeby z koniem się zgrać.
Wracałam do tej stajni ze względu na nauczyciela - mimo wszystko dużo się tam nauczyłam.
Ale w tym momencie mam dylemat. Bo nie da się wiecznie unikać wsiadania na konia, na którego chętnych wielu nie ma.
Testuję nową stajnię, daję sobie czas. Duży komfort jeździć na koniu, który coś umie, a nie kombinuje cały czas, jak się mnie pozbyć.
Moim marzeniem był start w zawodach. Ale ostatnio dochodzę do wniosku, że nic na siłę.

Rozpisałam się, ale to fajnie, że taki wątek znalazłam, gdzie mogłam to z siebie wywalić.
flygirl, tak mi przyszło do głowy, jakiś taki mechanizm... spekuluję, ale ojtam.
Chyba jesteś perfekcjonistką. Wiele na to wskazuje.
Problem postrzegania przez innych, rygorystyczne podejście do zdrowia koni,
wysokie wymagania i od siebie i od innych.
I tu jest tak, że doskonałe może być tylko martwe. Marmur. Diament.
Albo zaklęte w przeszłości, albo zamrożone w przyszłości.
Coś w nas to wie, że żywe ideały to są stopklatki.
Stąd może płynąć obawa przed szybkim, gwałtownym, niekontrolowanym ruchem.
Plus to, że perfekcjoniści lubią kontrolować ile się da.
Panować nad ruchem, zmiennością, całą tą niedoskonałością, całym tym bajzlem.
Perfekcjonizm nawet nie musi być stałą tendencją, może być okazjonalny czy napadowy.
Jaki by nie był - życie podpowiada mi jedyne skuteczne lekarstwo: poczucie humoru, śmiech.

Kasia2018, tobie raczej nie trzeba pomagać, co?
Z całego wpisu wynika, że dobrze wiesz co jest grane.
Niestety na pytanie o dopuszczalny poziom ryzyka w pogoni za..., zestawiony z celem,
o koszta, wielorakie, które jesteśmy skłonni ponieść (i w imię czego?) to już każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Są różne osobowości, charaktery, różne momenty w życiu.
Dawno temu, gdy koń był walnięty, to się bałam. Potem się śmiałam, bawiło mnie to.
Potem byłam dumna, że mi to lotto.
Potem mnie to martwiło, ze względu na konia (konie).
A teraz jestem raczej zła na konia, bo bardzo cenię sobie każdy moment życia w zdrowiu,
zdając sobie sprawę, że takowych szybko robi się coraz mniej 🙁 i nie lubię, gdy mnie zwierzak naraża
w jakikolwiek sposób. Może sobie szaleć, nikt nie broni - ale nie ze mną na grzbiecie.
Ani z moją córką, ani z nikim. Wierzchowiec, nie licząc młodziaków, powinien zachowywać się elegancko, o!
Halo, dzięki, właściwie to ja wiem na jakim jestem etapie...
Pokazywanie koniowi, że ze mną na grzbiecie takie numery co z innymi mam już za sobą ...  Etap wczuwania się w psychikę konia szkółkowego, którego uczę za każdym razem podczas rozgrzewki, że może mi zaufać, też już poza mną, chociaż wiele mi to dało jeździecko. Dopóki działał mój luz, zatrzymanie i cofnięcie parę kroków po próbie ucieczki, klepnięcie, ruch do przodu, uspokajanie głosem, czułam się w miarę bezpiecznie. Na tego konia wsiadają osoby z coraz mniejszym stażem jeździeckim i obserwuję go pod innymi osobami. Ostatnio cofa się przy wsiadaniu, nasilił się problem z rzucaniem głową, zadzieraniem jej do góry i wpadaniem łopatką w zakręt. Bardziej chyba niż ta ostatnia akcja z kopytem na kasku to zabolało moją duszę, jak ten konkretny koń ugryzł mnie w tyłek przy czyszczeniu kopyt. Za próby ucieczki pod jeźdźcem trener każe karać szarpnięciem za pysk, nie oszukujmy się, nie powinno się tego robić, tym bardziej jeźdźcy bez wyczucia!

To nie jest też tak po prostu lęk. Za każdym razem gdy wsiadam na konia, dreszczyk jest, tylko głupiec się nie boi.
Być może jestem w błędzie, ale po prostu przez tę sytuację biję się z myślami i dochodzę do wniosku, że w tej stajni marnuję swój czas i pieniądze.
Bo załóżmy, że tego konkretnego konia bym kupiła - jestem w stanie sobie wyobrazić, że z czasem dałoby się uspokoić tę gorącą końską głowę... Od początku uważałam, że ten koń do nauki jazdy się nie nadaje. Ale jeździ na tym koniu dużo ludzi, połowa z nich nie ma pojęcia o prawidłowym działaniu pomocy, a co dopiero na koniu wrażliwym... Na dodatek w stajni konie 21h na dobę stoją w boksach, co uważam za częstą przyczynę problemów wszelkich. Mam porównanie, jak zachowują się konie padokowane, one się rzeczywiście płoszą czasem, ale inaczej i dużo rzadziej.
Dbanie o dobrostan konia to też niewsiadanie na niego.
Dzierżawiłam konie, kiedy miały przerwy urazowe, przyjeżdżałam po prostu, żeby zapodać im jedzonko, pospacerować, polonżować, pobyć na pastwisku, pooprowadzać. Potem fiksowałam, kiedy mi się wydawało, że jeszcze koń nie chodzi czysto.

W tej stajni, którą mam na myśli, ja tę dzikuskę, na której zdałam odznakę, bardzo lubię, ale w tym momencie uważam, że dzieje się jej krzywda. Zamiast pakować kolejnego klienta na jej grzbiet, udając że to super koń (a jednocześnie krzycząc, żeby w stępie broń Boże nie dawać jej luźnej wodzy), wzięłabym ją na spacer, na padok, na lonżę, może na fizjo... Albo znalazłabym jej dom, w którym będzie koniem jednego jeźdźca. A przy tym ja nie chcę sobie zrobić krzywdy. Bo praca, bo obowiązki, w których nikt mnie nie zastąpi.
Mam nawyk z rajdów i jazd terenowych na młodych koniach, że jak lecę, to łapię konia. I każdego przy upadku złapię za wodze, robię to odruchowo. Tylko tej wariatki nie złapię, bo odsadza się, a w tym momencie to dodatkowo istnieje duże ryzyko, że szukając drogi ucieczki kopnie lub pociągnie w strzemieniu.
W tym momencie jestem na jakimś rozdrożu, na etapie czytania znaków.
Co chcę osiągnąć? Co daje mi stajnia w której jeżdżę i czy nie jest to czas, by z nią trochę rozluźnić więzy, bo z obserwacji widzę, że przewinął się przez te 3 lata tłum, osoby które były dłużej, albo zmieniły miejsce, albo mają swoje konie i rozwijają się (powiedzmy :hihi🙂 wyżej.
Robię bilans zysków i strat, krytycznie podchodzę do swojej jazdy, ale w obecnej sytuacji zaczynam myśleć, że jeśli nie spróbuję zmienić stajni, to stracę skrzydła. Bo rzeczy, które w niej widzę i słyszę, powodują wewnętrzną blokadę tak ogólnie, pracując nad starymi złymi nawykami dorobiłam się kilku nowych, na dodatek atmosfera, w której są niedomówienia, ściema, półprawdy, zgrzytanie zębami, a na zewnątrz keep smiling, byle tylko biznes się kręcił i stan kasy się zgadzał. A w tym wszystkim konie, które zarabiają na siebie i na swoich kumpli, nie mając wielu dni przerwy.  🤦
Jeśli kogoś wkurza to, co piszę, proszę nie czytać  🙄
Środowisko jeździeckie jest dosyć specyficzne, wszyscy w okolicy się znają, ja też nie lubię siania plotek, ale gdzieś muszę upuścić parę i podzielić się z kimś swoimi wątpliwościami.
Kasia
z tym koniem o którym piszesz to ja bym zaczeła od...gastroskopi.
Oczywiście oprócz padokowania bo to akurat jest coś co dla mnie nie podlega dyskusji.

Z mojego punktu widzenia: nie dasz rady w żaden sposób dogadać się z koniem takim gorącym, pobudliwym, dopóki ona będzie chodzić na szkółce. W ogóle to co opisujesz to jest proszenie się o wypadek, dla mnie nie do przyjęcia postępowanie. Moja rada zmień stajnię.
Ja też prowadzę rekreację na tych samych koniach, na których mogą ludzie startować. Ale po pierwsze nie daję wędzidła, po drugie ja bardzo długo pracuję na lonży z ludźmi, po trzeceie nie każdy koń się do tego nadaje. I tyle.
Można z pobudliwego konia zrobić bardzo dobrego konia do rekreacji, u mnie na przykład w takiej roli kapitalnie się sprawdza folblutka i to po dość długiej karierze wyścigowej
Ale po pierwsze w takiego konia ktoś musi włożyć pracę po drugie jazdy musza być prowadzone z głową
Magda Pawlowicz, dzięki za radę.
Co roku jestem w tej stajni w sezonie letnim jedną nogą, wracam we wrześniu z nadzieją i stęskniona, bo jednak mimo wszystko wiele się nauczyłam - rozjechać linię, łączyć elementy ujeżdżeniowe typu łopatka do wewnątrz lub ustępowanie z najazdem na przeszkodę. 
Jednak tym razem to już tak ogólnie zaczynam czuć, że jeśli mam przejść z wiecznej ambitnej rekreacji to nie tam, bo daje się wyraźnie do zrozumienia, że żeby pójść dalej, trzeba zainwestować.
A ja jestem człowiekiem odpowiedzialnym i nie zdecyduję się na kupno własnego, póki naprawdę nie będzie to przemyślana decyzja.  I ponieważ obecnie nie ma mowy, bym mogła być u koni częściej niż trzy razy w tygodniu, nie ma mowy też o szalonej decyzji o posiadaniu własnego konia, zdanego na obcych ludzi, a jak się oszukuje w pensjonatach, też się dość napatrzyłam.
Dzierżawa z ogłoszenia też już nie wchodzi w grę, widziałam sporo skutków przedwczesnej lub pochopnej, impulsywnej decyzji o kupnie konia, bo potem się okazuje, że jednak  za duże koszty utrzymania itd.
Zaczynam regularnie jeździć w innej stajni, bez oczekiwań, z otwartą głową. Zobaczymy co z tego wyniknie. Póki co oddycham na każdej jeździe, bo jeździ się w max 2 konie. Jeśli jazda ujeżdżeniowa, to nie ma na placu żadnych stojaków i drągów. Każda jazda rozpoczyna się porządnym rozprężeniem i kończy rozkłusowaniem z zejściem w dół lub na zupełnie luźnej wodzy. Każdy koń ma swój sprzęt, który odkładany jest zawsze na miejsce i jest czysty. Konie na padokach, Boże jakie to cudowne uczucie jeździć na koniu sportowym, który się nakręca na widok drągów, ale nie próbuje mnie zgubić. I jest możliwość wyjazdów w teren, też na kros, co jest dla mnie bardzo ważne, bo najbardziej mnie kręci wszechstronne trenowanie.
Szkółkom skokowym, w których wszyscy muszą skakać niezależnie od tego, czy w ogóle rozumieją używanie pomocy, mówię NIE
flygirl, tak mi przyszło do głowy, jakiś taki mechanizm... spekuluję, ale ojtam.
Chyba jesteś perfekcjonistką. Wiele na to wskazuje.
Problem postrzegania przez innych, rygorystyczne podejście do zdrowia koni,
wysokie wymagania i od siebie i od innych.
I tu jest tak, że doskonałe może być tylko martwe. Marmur. Diament.
Albo zaklęte w przeszłości, albo zamrożone w przyszłości.
Coś w nas to wie, że żywe ideały to są stopklatki.
Stąd może płynąć obawa przed szybkim, gwałtownym, niekontrolowanym ruchem.
Plus to, że perfekcjoniści lubią kontrolować ile się da.
Panować nad ruchem, zmiennością, całą tą niedoskonałością, całym tym bajzlem.
Perfekcjonizm nawet nie musi być stałą tendencją, może być okazjonalny czy napadowy.
Jaki by nie był - życie podpowiada mi jedyne skuteczne lekarstwo: poczucie humoru, śmiech.


Szczerze mówiąc, nigdy bym o sobie nie pomyślała jako o perfekcjonistce, ale uważam, że trafiłaś w samo sedno. 😀 Śmieszne jest to, że mam tak tylko i wyłącznie przy koniach, w żadnej innej kwestii nie. Ani w kwestii edukacji, pracy poza końskiej, ani w kwestiach okołodomowych. Wręcz przeciwnie, jestem okropnym leniem bez oka do detali, np. w kwestii czystości i zawsze kombinuję tak, żeby zrobić, ale się nie narobić. 🤣
Najgorsze jest to, że ja mam poczucie humoru i to spore i na przykład przed jazdą na koniu, który wiem, że może coś odwalić, sobie powtarzam w głowie, że nie mogę się stresować i spinać, bo koń to wyczuje, prawdopodobieństwo nieprzyjemnej sytuacji wzrośnie, pospinany człowiek ma większe szanse na to, że nie wysiedzi, spadnie i coś połamie. I najlepsze jest to, że ja wiem, że to działa, bo już parę razy miałam tak, że byłam totalnie luźna, koń się spłoszył i ledwo to odnotowałam, rozluźnione ciało podąża za koniem i po sprawie. A innym razem mimo że mówię to sobie na okrągło, to nijak nie mogę się rozluźnić. Jeszcze nie znalazłam w tym reguły. 😀 I jeszcze jeżdżąc w mojej szczecińskiej stajni, czuję się znacznie swobodniej niż tutaj. I oczywiście, tam jeżdżę znacznie lepiej. Zobaczymy, jak to wyjdzie, jak zmienię miejsce pracy na następne, może ja po prostu tutaj nie do końca się dobrze czuję i to wpływa też na moją pewność siebie na koniu. Meandry ludzkiego są niezwykle ciekawe. W następnym życiu będę profilerem albo psychologiem współpracującym z jakimś wydziałem zabójstw. 😁
Flygirl, dzięki za ten wpis! W punkt!
Szczególnie to, że człowiek pospinany to i koń pospinany, coś w tym jest...
I to, że ogólnie jak się czujemy w danej stajni, to ma też wpływ na to jak jeździmy...
w drugą stronę też to działa
czyli jak koń pospinany to na ogół i jeździec się zepnie o ile nie ma bardzo dużej rutyny. I tak sobie nawzajem krzywdę robią...
. 😀 Śmieszne jest to, że mam tak tylko i wyłącznie przy koniach, w żadnej innej kwestii nie. Ani w kwestii edukacji, pracy poza końskiej, ani w kwestiach okołodomowych. Wręcz przeciwnie, jestem okropnym leniem bez oka do detali, np. w kwestii czystości i zawsze kombinuję tak, żeby zrobić, ale się nie narobić. 🤣




Nie jesteś leniem tylko kobietą renesansu. Serio.
Zobacz, że wszystkie wymienione przez ciebie obszary albo realnie nie zależą od ciebie (nauka dla stopni- no umówmy się nauka w szkole dziś już coraz mnij ma wspólnego ze zdobywaniem i pogłębianiem wiedzy), albo nie są niczym przez zgłębianie czego człowiek się rozwija.
W jeżdżeniu na koniu nigdy nie można osiągnąć granicy mistrzostwa... a w jeżdżeniu na mopie i owszem- tylko czy człowiek będzie od tego bogatszy wewnętrznie?
No dokładnie, tym bardziej że jeżdżąc jakiegoś konia 3 lata, można się załamać tym, że wsiadając na niego jest za każdym razem inny, czasem wsiadam, koń wchodzi w rękę jak masełko, po tygodniu wsiadam, grzbiet jak beton, mimo że robię co mogę to i tak mi się obrywa za wszystkich "bo wy tak jeździcie"
a ostatnimi razami wsiąść nawet nie można bo koń bawi się w cofanko i dopóki go ktoś nie przytrzyma, to wsiąść ciężko.
błędne koło
wszyscy wkoło wiedzą że koń dziki i odstawia dzikie numery na treningach i na zawodach, a mimo to "przyjaciel stajni" potrafi celowo stanąć i w czasie jazd kamieniami po dachu rzucać
mam już trylion anegdot dla wnuków do opowiadania, dość
na stare lata pewne rzeczy już niedopuszczalne są i już.
I chyba moja blokada nie dotyczy koni. Po zachowaniu konia można dojść, co z nim się dzieje. Gorzej jeśli okazuje się, że człowiek, któremu ufam, nadużywa tego zaufania. I wpuszcza mnie świadomie w sytuacje, które nie powinny mieć miejsca.

OMG ale ze mnie troll  🏇

Kasia - czas wydzierżawić konia pod siodło dla siebie.
Dzierżawa pełna lub półdzierżawa z jedną osobą na spółę.

Po prostu przychodzi taki moment i tyle.
Kotbury   pożyjemy zobaczymy
raz współdzierżawiłam konia, dla którego właściciel miał b mało czasu, a poprzez jego konflikt z właścicielem pensjonatu koń co chwila zmieniał stado i skończyło się to paskudnym urazem, więc 3 miechy dzierżawiłam rekonwalescenta. A potem się przeprowadzili i podziękowałam, bo tam było mi za daleko.

potem trafiła się kolejna okazja, ale po dwóch miesiącach wycofałam się ze względu na problemy z kopytami u konia, panicznie bałam się kulawizny, a właściciel nie chciał słyszeć o porządnym kowalu (mam znajomego który podkuwa ortopedycznie i potrafi wyprowadzić każde kopyto), mimo że deklarowałam że ściągnę go na swój koszt. Była też taka sytuacja że prawdopodobnie koń był zapoprężony a właściciel wmawiał że drugi koń kopnął (pod brzuchem - to był chyba koń ninja). Więc wypowiedziałam umowę, a ostatnie dwa tygodnie już tylko lonżowałam, nagrywałam wszystko, żeby mnie nie wkręcono w koszty leczenia...

Wiem, że cenne to były mimo wszystko doświadczenia.
Idę w kierunku jazdy na jednym koniu, zanim zdecyduję się na współdzierżawę, zamierzam poznać dobrze realia stajni i to, czy jest szansa na progres w zgranym duecie.
No te efekty kopania, to akurat potrafia wygladac bardzo roznie i roznie tez sie umiejscawiają, zdziwiłabyś się...

I tez nie pozwolilabym dzierżawacy na własnego kowala i to z kuciem ortopedycznym, bo obawia sie kulawizny 🙂

To nie zadna wycieczka personalna, warto sie jednak czasem zastanowic dlaczego i postawic z drugiej strony.
Faith, no jasne, ja też bym nie pozwoliła. Propozycja była naprawdę w dobrej wierze, bo wkurzyłam się że koń 8 tygodni kopyta ma nierobione.
A ślady kopnięcia, mniejsza o to, być może faktycznie dostał kopa, wiadomo, że różnie bywa.


To jest po prostu olbrzymia odpowiedzialność i jedno wiem na pewno - nigdy więcej dzierżawy z ogłoszenia.

Nauczyłam się dzięki podróżom po stajniach jednego - słuchać, patrzeć i samemu wyciągać wnioski. I być ostrożnym z zaufaniem, dopóki się nie okaże w różnych sytuacjach, jak jest naprawdę.


Trochę ze mnie znarowiony i zablokowany wewnątrz i na zewnątrz jeździec w kryzysie.
W sumie przypominam trochę tego konia, z którym zgrywałam się trzy lata, przez wzloty i upadki - dostaję za dużo sprzecznych komunikatów i głupieję  🤔wirek:
Dzisiejszy dzień to totalna deprecha, mam ochotę rzucić to wszystko, jazdę, zabawy w dzierżawy, marzenia o startach, kosztowne marzenia o końskim przyjacielu, może po prostu jeździectwo to nie dla mnie już, we wszystkich stajniach bryluje nastoletnia pełnia życia, może lęki i blokady są do przepracowania, a może do zaakceptowania?
po prostu nie trafiłas jeszcze na własciwą stajnię! Szukaj!
No dzierżawa faktycznie najlepiej taka "znajoma" i pewna, wtedy bezpiecznie się można dogadac
dzięki Magda ...
w sumie to z każdej stajni coś wyniosłam, a ta "wewnętrzna blokada" czy "wewnętrzny barometr" czy też "wewnętrzny frustrat"  już kilka razy motywowały do zmiany. A po jakimś czasie zostawały tylko raczej dobre wspomnienia. I intuicja też jakoś nigdy nie zawiodła.
Od 1991 i pierwszego klubu w PGR, który niestety sprywatyzował się, poza gościnnymi występami zatrzymałam się po drodze w 8 stajniach, stajnia rajdowa,  stado ogierów, rekreacyjna, prywatna, stajnia ułańska, szkółka sportowa, stajnia prywatna.
Lęk przed zmianą oby mnie nie sparaliżował w podejmowaniu decyzji, a zmotywował do działania w dobrym kierunku.
Bardzo dziękuję wszystkim za dobre słowo
Ta blokada pchnęła mnie jednak naprzód. Po pierwsze, pokonałam strach i wsiadłam na tego czorta. Jazda udana, nawet bardzo.  Po drugie, podjęłam decyzję, tutaj, w ten sposób niczego się już nie nauczę...
Nowa stajnia - dobro koni na pierwszym miejscu!!! czas dojazdu ten sam, doliczyć muszę czas na czyszczenie z panierki ale wolę to niż wsiadać na konia ze zrypaną psychiką i przez godzinę odbudowywać jego zaufanie do człowieka tylko po to, by zaczynać następnym razem od początku... Albo od kroku do tyłu.
I ta blokada spowodowała przełom - dzięki niej trafiłam w wymarzone miejsce, ha! i wreszcie będę mieć okazję spróbować krosu  🤣 🤣 🤣 🤣 🏇 🏇 🏇 🏇
No! Powodzenia!
Dzięki Halo zrobiłam krok we właściwym kierunku
Ja mam aktualnie dobrą okazję do przezwyciężania swoich lęków "wizyjnych". Mam pod opieką kobyłę, o której w sumie wspominałam w innym wątku odnośnie bólu pleców. Jest znacznie lepiej teraz, ma wcierki, masaże, dostała czaprak z futrem od środka i zdecydowanie widać, że czuje się lepiej. Nie szczurzy się na dotyk, można spokojnie przejechać szczotką, jest prawie ok. No ale wracając do tematu, to głównym moim problem jest widzenie w głowie tego, co może się wydarzyć, zwłaszcza, jeśli wiem, co koń potrafi. A tutaj nie dość, że wiem, to jeszcze widziałam na własne oczy. Plus wysadziła swoją właścicielkę z siodła tak, że ta ma złamaną kostkę. Także no, kulminacja moich lęków i zahamowań. 😀 No i dziś wsiadłam, non stop nakazywałam sobie się rozluźnić. Trauma po upadku plus koń, który się wściekał głównie w galopie = największe spięcie ciała przy samej myśli o zagalopowaniu. Ale przezwyciężyłam sama siebie. Nie byłam tak rozluźniona, jak powinnam być i jestem na koniach, które znam bardziej, ale też nie pospinana do granic możliwości. I jestem pewna, że jutro będzie lepiej, bo kobyła totalnie nic nie zrobiła, wręcz przeciwnie, miałyśmy chwilowy problem z ruchem naprzód. 😀 Także naprawdę się cieszę, że ją teraz mam, bo mogę jej niejako użyć, jako narzędzia do pracy nad swoją głową.

Trochę głupie jest bać się galopować na nowych koniach, kiedy jednocześnie marzeniem jest być jeźdźcem i nauczyć się jeździć na różnych koniach. 😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się