Sprawy sercowe...

Galopada
Bo ten "mój chlopak" w pewnym wieku zaczyna brzmieć idiotycznie  😜
Obcym bez sensu tłumaczyć bo..to obcy.
Im rybka czy to mąż, chłopak, kochanek czy partner.
Nigdy nie tłumaczyłam
szemrana, no właśnie nadszedł ten czas i bardzo się ostatnio wzbraniam przed używaniem tego określenia 😉
Dzięki za odzew 🙂
Jak już się pojawia dziecko, a facet w tym roku świętował 40 urodziny to ten "chłopak" zaczyna brzmieć co najmniej dziwnie  😂

Raz w lodziarni przy płatności powiedziałam, że „kolega zapłaci” (bo akurat się wcześniej zaoferował, że to zrobi), do tej pory mi to w żartach wypomina 😁

Takie akcje są najlepsze 😀 szanuję!  😁

Ten "niemąż" to chyba głównie w internetach króluje, ale myślę, że mógłby brzmieć zacnie z akcentem na "nie".
smartini   fb & insta: dokłaczone
02 września 2020 21:55
galopada_, e, teraz jest nowe określenie, kohabitant :P podobno, jak konkubinat w swojej słownikowej definicji bardziej sugeruje bardzo fizyczną relację pozbawione głębszych uczuć tak kohabitant to właśnie niesformalizowany związek oparty na głębszym uczuciu :P obserwowanie min misi być równie ciekawe 😁

My zaręczeni ale przyznam, że nażeczony brzmi mi... dziwnie. Nie wiem czemu. 'Narzeczony cośtam' brzmi mi tak jakoś pretensjonalnie xD także byle do tefo ślubu, mąż/żona brzmi lepiej :P
Bo ten narzeczony faktycznie troszkę brzmi dziwnie. Taka informacja dla obcych --- będzie ślub 🙂
Chociaż .....z rozczuleniem wspominam jak mój syn i synowa przed ślubem tak o sobie mówili.
Było w tym jakaś duma i miłość i radość. Ale oni długo się szukali po świecie. To nie dzieci były a dojrzali ludzie.
majek   zwykle sobie żartuję
02 września 2020 22:27
Widzisz Galopada dałaś do myślenia w tamtym wątku, bo ja też rozkminialam dzisiaj przy okazji.

Też nie znoszę bycia "żoną". Zawsze mam przed oczami scenę z "Misia" "to moja żona ... Zofia'.
Ll

Tak naprawdę nie lubię chyba żadnego określenia na siebie i na  męża. Faktycznie w UK jak honey pisze najczęściej słyszę "partner" niezależnie od statusu. Ale ten "partner" też mi nie pasuje. Bo mi się kojarzy z biznesem, a nie rodziną. Ewentualnie tańcem.

Chyba staram się zapamiętywać imiona, jestem w takim wieku, że nawet do " siedemdziesiątek" już wypada mówić per "ty".

O swoim mężu też mówię po prostu "po imieniu" jest mi chyba wszystko jedno, czy rozmówca będzie myślał, czy to moj mąż, syn, kochanek czy pracownik.  Oprócz syna wszystko się zgadza  😂


smartini   fb & insta: dokłaczone
03 września 2020 02:22
szemrana, wiesz co, do siebie nawzajem, tak pieszczotliwie, ciesząc się tym stanem to czasem do siebie mówimy 😀 ale właśnie 'na zewnątrz', kurierowi, komuś z pracy, brzmi mi ostentacyjnie, właśnie jakbym się chwaliła 'hohoho, weselicho bedzie' :P jakbym zaraz miała zacząć jeszcze piszczeć i pokazywać na prawo i lewo pierścionek po raz Nty 😁
Też nie znoszę bycia "żoną". Zawsze mam przed oczami scenę z "Misia" "to moja żona ... Zofia'.

Usłyszałam to teraz w głowie. Jaka ta scena jest genialna! To e ogóle było jedno z naszych hasełek w liceum. Nadal czasem stosuję  😍

A z" narzeczonym" mam dokładnie takie same odczucia. Nigdy nie używałam, a byłam zaręczona przez rok.
martva   Już nigdy nic nie będzie takie samo
03 września 2020 06:20
Jak to dobrze wiedzieć, że nie tylko ja mam problem z tym nazewnictwem i nie tylko mnie "mój chłopak" po 8 latach razem i w pewnym wieku zrobił się jakiś taki... niewygodny 😉
smartini, znam, ale kojarzy mi się ze wspollokatorem na etapie studiów. Nie dogodzi 😂
galopada ja mówię "kąkubęt", specjalnie takie chamskie Ą i Ę 😂  'chłopak' po 30stce zaczyna brzmieć dziwnie, partner mi jakoś nie pasuje (też kojarzy mi się z biznesem), więc mówię że albo chłop odbierze albo XXX (imię) odbierze 😉
Ja po prostu 'facet' z zaimkiem dzierzawczym 'moj'  😎
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
03 września 2020 08:13
W sprawach oficjalnych mowie, ze partner.
A wśród znajomych czy kolezanek z pracy mowie konkubent. 😉
Czy mamy w ekipie kogoś, kto mieszka z toksyczną teściową i zechce się podzielić przemyśleniami na PW?
O matko, w drugą stronę ja nie znoszę jak na mnie mój mówi konkubina  😁 to już chłop dojrzaly jest więc mówi, że jestem jego partnerką albo konkubiną i szczerze mówiąc chyba jestem niedojrzała, bo mnie to uwiera 😉
majek   zwykle sobie żartuję
03 września 2020 14:54
Czy mamy w ekipie kogoś, kto mieszka z toksyczną teściową i zechce się podzielić przemyśleniami na PW?


Ja. Mieszkałam. Teść był też nie lepszy. Wyprowadziłam się na bezpieczną odległość 2500km.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
03 września 2020 19:31
[quote author=galopada_ link=topic=148.msg2943779#msg2943779 date=1599078438]
szemrana, no właśnie nadszedł ten czas i bardzo się ostatnio wzbraniam przed używaniem tego określenia 😉
[/quote]

O to to, też uważam, że jesteśmy za starzy i chłopak brzmi niepoważnie 😉 mówię mój + imię. A kurierowi, albo np jak rezerwuję hotel, to mówię mąż, żeby uniknąć ewentualnych problemów (bo według niektórych mąż to może paczkę odebrać, ale chłopak to przecież obca osoba  🤣 nie wspominając o noclegach w małych pensjonatach prowadzonych przez starsze panie..).
A ja bardzo lubię określenie mąż/żona - krótko, zwięźle i na temat, nawet jeśli nie jest to na papierze podpisane, tylko ludzie tak na siebie mówią.
Narzeczony/narzeczona jakieś za długie i takie dziwne, nigdy się tak nie określaliśmy. Partner też mi się kojarzy z biznesem, ale w pracy tak ludziom mówię - 'pani partner mówił coś tam' bo nie wiem czy ktoś po ślubie jest czy nie i to jest takie najbardziej neutralne i nikogo tym nie urażę.
A mąż używam ciągle, nawet jak mówię coś ludziom którzy go znają, bo jest to słowo krótkie, ale wiadomo o co chodzi 😉
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
04 września 2020 05:29
Cricetidae tylko zdaje się, że Ty masz męża?  🙂
A my zamieszkaliśmy osobno w mieszkanku  🏇 3 lata mieszkaliśmy w moim domu rodzinnym.

Na razie wynajem, zbieramy na wkład własny i może w przyszłym roku będzie można kupić swój kąt. Teraz przez koronę ciężko było dostać kredyt plus K ma jeszcze umowę na czas określony, w przyszłym roku ma dostać na nieokreślony (jak mu przedłużą 😉  ale na razie wszystko jest ok u niego w pracy).
Przeprowadzka mnie strasznie wymęczyła, w ogóle nie sądziłam że mam tyle gratów  🙇  do tej pory jeszcze coś zwożę, masakra... A ile rzeczy trzeba było dokupić, bo przecież w domu było  🙇
Przeprowadzka mnie strasznie wymęczyła, w ogóle nie sądziłam że mam tyle gratów  🙇  do tej pory jeszcze coś zwożę, masakra...


Powiem Ci, że był taki czas, że w ciągu kilku lat przeprowadziłam się...5 razy. Teraz szukamy czegoś do kupienia i NIGDY WIĘCEJ PRZEPROWADZEK! Z nowego lokum już mnie chyba nogami do przodu wyniosą.
No i gratuluję wprowadzki 🙂 co osobno to osobno  😉
Ja chciałabym jeszcze odnieść się co do używania słowa „narzeczony_a”. Ogólnie rzecz biorąc mówię tak, odkąd jesteśmy rzeczywiście zaręczeni (kilka miesięcy) i rzeczywiście w sytuacjach, w których muszę go jakoś określić. No i mówię tak jedynie do obcych osób (właśnie np. kurier czy w jakimś urzędzie). Do osób znajomych zawsze mówię używając jego imienia. Od słowa chłopak od zawsze się wzbraniałam. Bardzo nie lubię tego określenia. Mam też bardzo złe doświadczenia. Mimo że jesteśmy w związku od 6 lat, dopóki nie byliśmy zaręczeni, wiele osób w pewien sposób ten nasz związek bagatelizowało, jakby nie miał on żadnego znaczenia, bo ja na palcu nie mam jakiegoś pierścionka. Dam jeden przykład - jakoś w zeszłym roku prowadziłam luźną rozmowę z kilkoma dziewczynami (w tym była siostra cioteczna - wówczas już zaręczona) na temat ślubu. Czy cywilny, czy kościelny, czy wesele czy coś tam jeszcze. No i w tej rozmowie powiedziałam coś na temat planów moich i partnera (o których rzeczywiście rozmawialiśmy, a nie że sama sobie wymyśliłam). Na co usłyszałam (od wspomnianej kuzynki), że „co ty sobie planujesz, skoro on ci się jeszcze nawet nie oświadczył”. Podobnych sytuacji z podobnymi komentarzami było jeszcze kilka. Na zaproszeniach zawsze widniałam ja + osoba towarzysząca. Aktualnie awansował na wymienienie go z imienia i nazwiska 😂
Ja wyszłam za maz w wieku 43 lat dla zabawy. Tzn w pierwszej kolejność dlatego, zeby dzieciom zapewnić prawna rodzine / drugiego opiekuna, bo poza mna nikogo oficjalnie nie mieli - tak w razie w. Nigdy nie chciałam ślubów, wesel, zon czy mezow, a juz tym bardziej białych sukni i welonów- bez tego sie obyło, bo to nie do przyjęcia dla mnie.

Ale stwierdziłam: a co tam! raz sie żyje - zobacze czy ucierpi moj feminizm i niezaleznosc na tym. Nawet zmieniłam nazwisko na nazwisko meza mimo ze w NO nie ma to żadnego znaczenia. Z tym nie poszło najlepiej, bo po trzech latach nadal nie reaguje na to nowe i mnie ciagle dziwi 😂
mitery0322, faktycznie to słabe. Przecież można żyć jak w rodzinie, mieć wspólny dom, finanse, dzieci a nie mieć ślubu.
Mam tutaj konto od lat, nie udzielam się dużo, ale kurcze trochę się boję z niego pisać w takiej sprawie. Mam problem z chłopakiem, ale mam wrażenie że to po mojej stronie bardziej leży "wina". Do rzeczy.
Jestem jeszcze bardzo młoda, mam 19 lat, z nim od 16 roku życia. On starszy ode mnie o 5 lat. Wszyscy zawsze mówili mi, ze jestem bardziej dojrzała od rówieśników. Wiem, że jak na ten wiek to jednak dosyć spora różnica lat, ale nigdy jakoś bardzo jej nie odczułam, do teraz.
Na początku było po prostu jak z bajki hahah. Nigdy nie naciskał na mnie pod żadnym względem. To bardziej ja podświadomie się do niego dostosowywalam. Wiedziałam np.ze lubi rocka, ja również lubiłam taką muzykę,ale przez niego zaczęłam słuchać tylko rocka. Zaczęłam nosić sukienki, których nigdy wcześniej nie nosiłam itd. Wiem, że to takie "głupoty", ale jednak nieco zmieniałam się dla niego.
Tak jak wcześniej mówiłam, nie naciskał na mnie pod żadnym względem, przynajmniej nie potrafię teraz sobie jakiejś takiej sytuacji przypomnieć. Wiadomo, po jakimś czasie razem chciał np.seksu, ale nigdy nic na siłę, czekał na mnie. Generalnie, nie była to żadna "patologiczna" sytuacja, nic z tych rzeczy.

Ale od jakiegoś czasu, około 2 miesięcy "to nie to". Teraz zauważam różnice między nami - ja chcę wyjść z nim i ze znajomymi na jakąś imprezke, on nie bardzo bo juz przeszedł etap pt. "Kluby, młodość i alkohol" jeśli mogę tak to ująć hahah. Mówi mi czasem ze mam iść sama, ale czuję się nie fair wobec niego, bo głupio mi być na kolejnej imprezie sama. Z drugiej strony, jak już wyjdę gdzieś bez niego, to też nie jest mi jakoś przykro i samotnie.
Mówi mi, że się zmieniłam, nagle zaczelam słuchać innej muzyki, lubić inne rzeczy, zmieniać światopogląd. Nie wiem na ile jest to zwykłe dorastanie, a na ile koniec tego całego podświadomego dostosowywania się do niego. Nie mówi mi tego z wyrzutem, ale czuć takie jakby delikatne rozczarowanie?

coś czuję, że to "nie jest czas na związek". Będę teraz wyjeżdżać do innego miasta na studia, będą nowi znajomi, obowiązki, stres, a on zostaje tu gdzie jesteśmy teraz (nie mieszkamy razem, ale w tej samej miejscowości). Swoją drogą, pokłóciliśmy się o te studia, bo on by wolał żebym studiowała gdzieś blisko, a nie 500 km dalej. Dowiedziałam się, że jego koledzy żartowali z tego, że tak to ujmę, że nie będę mu wierna. Na koniec jatki stwierdził że on nie chce mnie ograniczać i mam iść choćby na drugi koniec Polski jeśli chcę. Ale jednak co się pokłóciliśmy, to nasze.

Dodatkowo, nie mam potrzeby jakiegoś częstego kontaktu, na zasadzie: jak się spotkamy to fajnie, a jak nie to też okej. Kolejna kwestia - łatwo się stresuję, a on kompletnie nie wie jak mi pomóc w stresowej sytuacji, mimo że staram się mu jakoś to wytłumaczyć. Nie potrafi i tyle.

Generalnie długo by pisać, ale podsumować to mogę mniej więcej tak: czuję coraz większą obojętność. Nie zdarzyło się nic strasznego, ale też nie jest super. Żeby nie było, ja wiem że życie to nie bajka, ale zauważam ten stan już od dłuższego czasu.
Gdyby on czuł to samo, to myślę że byśmy się rozeszli, ale "problem" tkwi w tym, że tak chyba nie jest. Próbowałam z nim o tym porozmawiać, ale skończyło się w sumie na niczym. Nie powiedziałam mu tego wprost, nie miałabym serca i nie chcę go ranić. Ale z drugiej strony nie chcę ciągnąć tego w takim stanie jaki jest teraz. Może brzmi to trochę egoistycznie, nie wiem. Nie jest mi w tym związku źle, ale czuję się trochę uwiązana. Przepraszam, nie wiem jak to lepiej ująć.  😡
Musialam się gdzieś wygadać. Proszę o jakieś rady, albo słowa otuchy, bo nie wiem co mam zrobić, żeby nie ranić jego ani siebie.
Odysowa, - to jest wiek, w którym człowiek się zmienia. Mocno. Przechodzisz taką zmianę dopiero, odkrywasz co na prawdę chcesz z życiem zrobić. Nie zadręczaj się tym, to normalne. Normalne jest też to, że możecie po prostu przestać do siebie pasować.
Jeśli chodzi o zmiany spotykając się z kimś - to nie ma co ukrywać, partnerzy na nas wpływają. Po prostu. To nasze najbliższe otoczenie i oczywiście, że wplywa na nasze decyzje. I to nie chodzi o to, że wymuszają, po prostu tak jest i też nie ma się co dręczyć tym, jeśli akceptujesz te zmiany. Ja poznałam swojego P. chodząc w glanach, a teraz śmigam raczej w różowych new balancach 🤣 I to nie jest tak, że on na mnie to wymusił... swoich glanów nie wywaliłam, ale w nb mogę biegać do pracy do biura. W glanach średnio 😁 Zmienił mi się styl ubierania, poznałam inną muzykę i nawet czasami mi się podoba 😉 Mamy swoje wspólne zespoły/piosenki, mamy takie, których słuchamy raczej osobno. To normalne, poznajesz kogoś, spróbujesz czegoś, bo Ci o tym powie i czasem Ci się spodoba. To samo ubiór, my np. chodzimy razem na zakupy, czasem ja coś mu przytargam, czasem on mi. Dopóki nie ubierasz się pod czyjeś dyktando w coś, w czym czujesz się źle to zmiany są ok. Zmiany są częścią życia, jeśli Ci pasują te sukienki to noś i tyle, jak Ci to przeszkadza, nie czujesz się sobą to przestań. I to oczywiste, że chcemy się podobać bliskiej osobie, więc bierzemy jej zdanie pod uwagę. To zdrowe i jak najbardziej normalne.

Tak samo wyjścia osobno - my dość często imprezujemy osobno. Ja sobie idę na babski wieczór, ze znajomymi z uczelni/pracy, P. idzie z kolegami czy tak samo ludźmi z pracy. Są imprezy na które chodzi się razem, są takie, gdzie chodzi się osobno. Wcale nie trzeba zawsze i wszędzie być razem. Dystans też jest ważny i żeby odpocząć od siebie 😉

Wyjazd to ciężka sprawa i nie łatwy temat. Bo tak, czasem przez to związki się rozpadają. NIe zawsze, ale czasem tak - trafiasz w nowe środowisko, poznajesz nowych ludzi, to jest kolejny okres zmian i decyzji w życiu. Natomiast nie zawsze. Słabe jest to jeśli głupie teksty kolegów są istotniejsze niż jego zaufanie do Ciebie, że tak wpływają. Generalnie nikt nie zdradza partnera, jeśli związek jest dobry i funkcjonujący. Jeśli są takie myśli i czyny, to coś się już wcześniej działo z nim nie tak, to jest bardziej reakcja wtórna imo. Czegoś zabrakło, coś było nie tak. (Pomijam osoby patologicznie nie wierne).

Generalnie, ja parę lat temu stwierdziłam, że sytuacja "ch...jowo, ale stabilnie" mnie nie satysfakcjonuje. I ja tak w życiu nie chcę. Zerwałam po paru latach, w tym dwóch wspólnego mieszkania. Nie żałuję, żałuję, że tak późno 😉 Miałam bałagan w głowie, dużo mi dały szczere rozmowy z przyjaciółką i spojrzenie na jej związek z bliska. U mnie problem był taki, że absolutnie każdą relację w moim życiu to ja kończyłam i już miałam myśli, że wydziwiam. Ale nie, to nie tak. To nie było to po prostu. Z perspektywy czasu widzę, dlaczego. Cóż, trochę się tego nazbierało 🤣 Nie da się być w dobrym związku nie będąc szczęśliwym samym ze sobą.
Takie rozstania jak nic się nie stało są wg. mnie najtrudniejsze. Bo to... trudno wytłumaczyć. Szczególnie jak druga strona chce. Ciężko powiedzieć, że było miło, ale to nie to, dziękuję, idźmy w swoje strony. Że tu nie chodzi o zmiany, problemy, czy o coś, a o to, że już po prostu nie chcesz tej osoby. Tyle i aż tyle.

Także - może to kryzys i trzeba przegadać SZCZERZE, mówiąc o tym co się czuje, nawet jak to bardzo trudne, a może czas na zmiany. Musisz to sama rozważyć.
I nawet jak czujesz sie egoistką to jest to zdrowy egoizm. Plus serio, jak nie chcesz z kimś dalej być to im szybciej, tym lepiej, dla niego też 😉 Serio. Nie jest fair być z kimś, kto Cię kocha jak Ty tego nie czujesz. Dla siebie i dla niego. Nie można w czymś tkwić nieco na siłę, tylko żeby nie ranić drugiej osoby, w ten sposób też się ją rani.


Ogólnie to ja od prawie 4 lat (jeżu, ilu już?! :lol🙂 jestem ze swoim P. i choć początki były takie hmm... no zobaczymy 😉 to jest super. Czuje duży spokój, wsparcie, lubię nasz związek. P. to nie był jak mi się wydawało mój typ, a teraz jest bardzo mój. I choć też mieliśmy już nieco słabsze okresy to nigdy nie zwątpiłam w jedno - że na prawdę chce jego w swoim życiu. I teraz czuje, że to taki wyznacznik, że wcześniej nie miałam tej pewności, nie zależało mi tak bardzo na dokładnie tej, konkretnej osobie.
busch   Mad god's blessing.
07 września 2020 10:50
Odysowa, myślę, że sobie będziesz pluć w brodę jeśli ugniesz się dla "w sumie obojętnego" związku w kwestii studiów, jeśli nie teraz, to w przyszłości. Wg mnie związek na odległość, i to jeszcze na tak długi czas (zakładam studia 3-5 lat), jest możliwy tylko jeśli jesteś w 100% zaangażowana i pewna że wchodzisz w to. Nie ma co ukrywać że to trudna i bolesna sprawa przez 3-5 lat widywać się kilka razy w miesiącu, więc kompletnie tego nie widzę w przypadku gdy jesteś w związku głównie siłą rozpędu.

Kwestie z muzyką, imprezami, zainteresowaniami wyglądają przede wszystkim jak po prostu Twoje dorastanie, ludziom mózgi rozwijają się gdzieś do dwudziestu kilku lat, więc to zupełnie normalne że się zmieniasz. Wiem, że czułaś się "dorosła ponad swój wiek", jednak pewnie za 5 lat odkryjesz że jednak dużo miałaś przed sobą dorastania gdy się tak czułaś  😀. Zazwyczaj to się tak rozgrywa  😉. Ogólnie szukanie tożsamości w tym, jakiej muzyki słucham ja czy mój partner to coś, w co mogłabym wierzyć gdzieś w okolicach 16-22 lat, ale teraz to mam wywalone kompletnie czy do mojej playlisty wleci metal, rock, pop, new soul czy techniawa o ile mi się spodoba. Partnerowi też patrzę przez ramię na playlistę dlatego, że czasami się nam gusta pokrywają i mogę coś mu podwędzić do słuchania 🤣
smartini   fb & insta: dokłaczone
07 września 2020 11:24
Zgadzam się z dziewczynami. Styl, gusta, preferencje muzyczne/estetyczne, zainteresowania - te rzeczy człowiekowi się zmieniają, po prostu, i nie tylko w nastoletnim-dwudziestoletnim okresie 😉 Nie bardzo rozumiem jak można komukolwiek wyrzucać, że słucha czegoś innego niż kilka lat wcześniej. To samo z wyjściami, nie trzeba ciągle wychodzić wspólnie, nie trzeba lubić dokładnie tych samych form spędzania wolnego czasu. Jesteśmy z P. razem 3.5 roku, czasem imprezujemy wspólnie ze swoimi znajomymi, czasem oddzielnie, ja jadę na zawody z psem, on wychodzi na mecz. Dla mnie najważniejsze, że 'na koniec' lądujemy wspólnie na kanapie oglądając pierdoły albo pakujemy się na weekend na jakieś zadupie. Albo zwyczajnie idziemy razem do kina.
W tym co opisałaś zapalają mi się 2 czerwone lampki.
1. Że rozmawiacie ale do niczego te rozmowy nie dochodzą. Dla mnie w związku umiejętność rozmowy i przepracowywania w ten sposób pojawiających się po drodze problemów to podstawa. Ty mu tłumaczysz, on nic. Obawiam się, że później będzie tylko gorzej a im dalej w związek tym jednak tematy do przegadania robią się coraz poważniejsze.
2. Jak nie masz potrzeby się spotykać to, szczerze... jaki to ma sens? Po co być z kimś jeśli nie chce się z nim przebywać, widywać? Zabrzmię pwnie brutalnie, ale po co marnować czas Twój i jego na związek, który jest bo... jest. Ludzie się zmieniają, potrzeby się zmieniają uczucia wypalają. Nie musi się wydarzyć żaden dramat żeby para się rozstała. Lepiej teraz niż 5 lat po ślubie gdy zorientujesz się, że jesteś z kimś zupełnie dla Ciebie obojętnym.

Niby życie to nie bajka, ale czemu do tego nie dążyć? 😉 Ja tam jestem niezwykle szczęśliwa, tak po prostu. Związek nie jest żadnym uwiązaniem, żadnymi kompromisami, do których musiałabym się zmuszać. No, nadal zmuszam się do zmywania ale i bez związku bym musiała 😁
Zgodzę się z dziewczynami generalnie, ale, tak ogólnie życiowo... To co napisała smartini w punkcie 1: Rozmawiać trzeba umieć, czasem tłumaczenie i wyjaśnianie w sposób dla nas kompletnie oczywisty, dla drugiej strony może być jak równanie z duża liczbą niewiadomych. Rozmawiać, zwłaszcza o trudnych i emocjonalnych rzeczach, czasem trzeba się nauczyć, zwłaszcza z osobą dla nas ważną. Wynika to po prostu z tego, że każdy z nas ma jednak trochę inną emocjonalność. Co do dążenia do "bajkowego życia". Piękna taka wizja i cudownie, że takie związki są, ale czy naprawdę żadnych kompromisów "never ever"? Może mam jakieś durne przekonanie, ale w przypadku dwóch osób żyjących razem, kiedyś/raz na jakiś czas kompromis się wydarzyć może i to jest normalne, i wcale nie jest oznaką, że coś jest nie tak. Oczywiście, jeśli nie wymaga totalnego rezygnowania z siebie, bo wtedy to wiadomo, że czerwona lampka zapalić się powinna. Wydaje mi się, że czasem po prostu ich już nie zauważamy, bo "nauka" wspólnego życia układa się na tyle lekko i samoistnie, że to jest jakby naturalne? Jak się kogoś kocha, to wiele rzeczy "się chce" dla kogoś/dla nas jako związku robić tak po prostu, bo jest super i cudownie i o. No, ale może mam jakieś chore wizje w głowie w tej kwestii. 🤣 Ot, tak mi się pomyślało, a to w sumie ciekawy temat.
smartini   fb & insta: dokłaczone
07 września 2020 12:02
mils, absolutnie nie chodziło mi o całkowity brak kompromisów a o takie, na których przystanie trzeba się zmuszać. Oczywiście, że każde z nas musiało pójść na pewne kompromisy, coś poświęcić, trochę się dostosować. Ale - przynajmniej z mojej strony 😉 - to kompromisy, na które byłam gotowa i na które chciałam pójść, bo go kocham i chcę dla nas wspólnego super życia. Dla każdego ta granica będzie gdzieś indziej oczywiście.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się