Koronawirus

cranberry   Fiśkowo-Klapouchowo
21 listopada 2020 14:45
Chce zrobić test z krwii na przeciwciała, bo jakiś czas temu męczyło mnie dziwne przeziębienie. Zastanawiam się, czy jeśli wynik wyjdzie pozytywny, to  może być to podstawą do skierowania na kwarantanne?
Karla🙂, rozumiem, że nieaktualne, reszty nie rozumiem 😉 tam są też zalecenia do domowego wspomagania i wymieniana jest witamina D, witamina C, melatonina, kwercetyna i leki przeciwbóle i sp. To może być Względnie aktualne?

Pocieszające w tym wszystkim, że można przejść chorobę łagodnie. Mój wuj 84 lata bardzo schorowany, co kilka tygodni musi mieć transfuzję, zaraził się COVIDEM od synowej-nauczycielki. Wzięło go pogotowie bo było z nim nieciekawie. Rodzina wiadomo co myślała 🙁 W szpitalu przez 3 doby mieli trudności ze zdobyciem krwi dla niego ( :O) kiedy w końcu mu przetoczyli okazało się, że jest w świetnej formie, wszystkie objawy były chyba przez brak przetoczenia. Niedługo ma być wypisany 🙂
Przepraszam za post pod postem ale tak będzie czytelniej.
Wklejam pierwszy tekst tego Reszki, co napisał tekst o narodowym. Włos się jeży na głowie. Ciekawe ile szpitali w PL tak działa.

Dlaczego umierają

„Moja żona ma covida. Modlę się, żeby nie musiała iść do szpitala. Oddziały covidowe to umieralnie” (rezydent anestezjologii)

Dokładnie miesiąc temu minister Adam Niedzielski zapowiedział „podwojenie dostępnej bazy łóżek” dla pacjentów zakażonych wirusem. I udało się! Było 15 tys. łóżek, jest 35 tys. W ciągu 30 dni przybyło 20 tys.!

Są jednak pytania: czy stoi przy nich odpowiedni sprzęt? Mają dostęp do tlenu? Skąd wzięto lekarzy, pielęgniarki, ratowników, by je obsługiwali? Łóżka są na serio? Czy też dyrektorzy szpitali, by poprawić humor ministrowi, tworzyli je szybkim pociągnięciem pisaka, robiąc np. z interny „internę covidową”?

Statystycznie wyglądamy świetnie – tylko 60 proc. łóżek covidowych jest zajętych. Do tego mamy 657 wolnych respiratorów (wypada po 41 na województwo). Zachorowań mniej.

Tylko dlaczego bijemy rekordy w liczbie zgonów? Zadzwoniłem do lekarza, który od miesięcy jest na pierwszej linii. Zapytałem, czy tak samo jak premier Morawiecki uważa, że osiągamy delikatną przewagę w walce z wirusem.

„Redaktorze,
telefon w lekarskim nie milknie. Przez cały dyżur biegam po siedmiopiętrowym szpitalu: laryngologia, okulistyka, chirurgia dziecięca, pulmonologia, ginekologia, chirurgia, ortopedia, onkologia, hematologia, radiologia, pediatria... Konsultacje, wkłucia centralne, reanimacja.
Pacjenci umierają. Mój ostatni 24-godzinny dyżur odmierzała śmierć: zgon, zgon... pizza (zdążyłem zjeść połowę, bo mnie wezwali), zgon, zgon... Półtorej godziny snu i znów wezwanie. „Leć, bo się pacjent załamał”. Biegnę. Nie dobiegłem na czas. Taki dyżur to standard.
Wieszasz kartkę i już
Wiesz, że tych ludzi można byłoby uratować? Na pewno by żyli, gdyby to, co widzisz w statystykach, odpowiadało prawdzie. Mówisz, że „statystycznie” mamy zapas łóżek dla pacjentów covidowych.
Opowiem ci, jakie to łóżka. Nasz szpital od początku pandemii przechodzi ciągłe reorganizacje. Najpierw covidowcy leżeli w wydzielonym budynku, potem tworzono miejsca covidowe na poszczególnych oddziałach, potem część pacjentów covidowych przeniesiono do innego skrzydła.
To wszystko oznacza chaos. Na laryngologii jest oddział covidowy, laryngologia jest tam, gdzie okulistyka, okulistyka tam, gdzie chirurgia dziecięca, chirurgia dziecięca tam, gdzie pediatria... A jutro może się to zmienić.
Każda z tych rotacji przynosi statystyczne zwiększenie liczby łóżek covidowych. Jak? Wieszasz kartkę na drzwiach: „Oddział covidowy” – i już! Ale co to za oddział covidowy bez respiratorów, sprzętu, personelu? Sprzęt w kartonach: cewniki naczyniowe, cewniki pęcherzowe. Personel przypadkowy, z łapanki.

                                            ***

Zakładam wkłucie centralne. Sam go na jałowo nie założę. Musi ktoś pomagać. Jest pielęgniarka, ale ona nie wie, gdzie co leży:
– Doktorze, ja nie jestem z tego oddziału.
– Ja też nie.
– Może w tych kartonach.
– Może.
Czas leci. Chory pogarsza się oddechowo.
– Co to za pacjent?
Milczenie.
– Jakie ma obciążenia?
Milczenie.
Wszystkie pielęgniarki są z innych oddziałów. Nie mają prawa kojarzyć tych pacjentów – cztery dziewczyny na 40 pacjentów!
Kolejne wezwanie. Covidowa interna. Pacjent niewydolny oddechowo. Intubuję, reanimuję. 5, 10, 15 minut. Żadnego efektu. Jestem wykończony. W 20. minucie padam, nie jestem w stanie ratować go dalej. Przerywam. Patrzę na niego, całkiem młody gość. Rocznik 65. Myślałem, że się uda.

                                            ***

Ktoś mnie puka w plecy. Pielęgniarka z interny: – Doktorze, a możesz spojrzeć, bo tam nam się jeszcze jedna pani pogarsza. Babcia. Obrzęki, zmiany pozakrzepowe na kończynach dolnych. Każę ją położyć na brzuchu. Saturacja się poprawia.
– Jaki lekarz prowadzi?
Nikt nie wie.
– Dobra, pani musi tak leżeć.
Po kilku godzinach łapie mnie internistka.
– Pan reanimował moją pacjentkę?
– Ja? Chyba nie…
– Taka starsza pani na internie.
– Na internie przekładałem jedną panią na brzuch.
– O nią chodzi.
– Co z nią?
– Jak przyszłam, to była martwa… Jakby pan napisał, że była konsultacja anestezjologiczna...
Nawet nie zauważyła, kiedy pacjentka jej zeszła! Teraz szuka dupokrytki. I co ja mogę napisać? Brak dalszych wskazań do eskalacji terapii, czyli że była nie do uratowania? Napiszę. Pomogę. Doktor jest sama na oddziale, też musi biegać po całym szpitalu i konsultować internistycznie. Nie ma szans, żeby to ogarnęła.

                                                ***

Wzywają mnie do założenia wkłucia centralnego dla covidowca. Dziadek, 80 lat. W bardzo złym stanie. Niewydolny krążeniowo, obrzęknięty. Zakładam wkłucie. Piszę w konsultacji prośbę o wykonanie gazometrii i biegnę. Wzywają mnie na inne oddziały.
O godz. 2:45 znów wezwanie do tego samego pacjenta: „Pacjent pogarszający się oddechowo”. Wracam. Dobijam się do drzwi, dzwonię. Na oddziale nie ma personelu. Za drzwiami pacjenci covidowi. Jeden z nich właśnie się załamuje!
Idę w zakontaminowanym kombinezonie przez czystą część. Nie powinienem tego robić, ale człowiek chyba tam umiera. Pacjent leży na płasko, na plecach. Monitor obok, czujnik saturacji obok. Stoją sobie. Nie zostały podłączone. Podnoszę wezgłowie, podnoszę pacjenta. Uzyskuję saturację 85. Trzeba pilnie wykonać ileś czynności. Ale tu, kurwa, nie ma nikogo. Komu mam to zlecić?
Wychodzę. Mijam pacjentów leżących na łóżkach. Starzy, niedołężni ludzie. Na ścianie kartka: „Telefon do pielęgniarek...”. Wiem, że żaden z pacjentów nie jest w stanie zatelefonować.
Te oddziały to umieralnie. Są po to, żeby ludzie nie schodzili na ulicy.
                                                  ***

A ja? Kiedy ostatnio widziałem swoich pacjentów? A przecież mój oddział to OIOM! Pacjenci na stronie brudnej pod respiratorami, na czystej po wstrząsach, z zapaleniem otrzewnych, trzeba pilnować gospodarki wodnoelektrolitowej. Kiedy mam to robić, skoro konsultuję i reanimuję? Kto jest bez winy?
Pamiętam z ostatnich dni jednego z covidowych pacjentów. Konsultowałem go na jakimś oddziale. Jak podszedłem do niego, miał niecałe 60 proc. saturacji. Patrzę, a w jego nogach leżą wąsy tlenowe!
– Dlaczego to nie jest podłączone? – krzyczę do pielęgniarki.
– A bo nie ma kto mu tego podłączyć, doktorze!
Jezu! To zakładam te wąsy. Mija doba. Pacjent niewydolny oddechowo trafia do mnie na OIOM. Leży sobie pod respiratorem, leży, aż się butla z tlenem skończyła. I zmarł. Taka to, kurwa, smutna przygoda się zdarzyła.
Dziwisz się? A ja wcale się nie dziwię. Na stronie brudnej na 19 pacjentów są trzy pielęgniarki. Powinno być dziesięć. Jedna na dwa stanowiska. Tlen w butlach, butle na dwukołowych wózkach przywiązane łańcuchami. Tak tu jest.
Jeszcze pójdziemy za to siedzieć. To jest przecież sprawa do prokuratury. I co ja powiem: „Pacjent zmarł, bo skończyła się butla z tlenem, bo nie było komu przypilnować, bo jest mało pielęgniarek”? A co to obchodzi żonę tego faceta? Albo pana prokuratora? Jak widzisz, trudno przeżyć w moim szpitalu. Tu musisz mieć szczęście. Jak ktoś spostrzeże, że butla się kończy, będzie OK.
Czytaj też: Lekarze alarmują. Zaraz będziemy tu mieli Lombardię
Tlenu nie ma, nikt nie powiedział
Dlaczego używamy butli? Brak tlenu w instalacji szpitalnej. Za dużo pacjentów podłączonych do respiratorów. Oczywiście, nikt nam niczego nie powiedział. Wszystko sprawdza się na żywym organizmie. Podłączam pacjenta pod respirator. Nie działa. Drugi? Lepiej. Po chwili dzwoni lekarka: – Coś się dzieje złego z pacjentem. Desaturuje!
Sprawdzamy. Respirator nastawiony na 100 proc. podaje tylko w 36 proc. Wtedy wpadliśmy na to, że trzeba sprowadzić butlę, bo w ścianie ciśnienie jest zbyt niskie.

                                              ***

Na interwencję do drugiego budynku szpitalnego, gdzie jest kilka „lżejszych” oddziałów covidowych, jeździmy karetką. Leczy tam fajny hematolog, miły chirurg, neurolog, nefrolog. Ale nie ma anestezjologów, lekarzy medycyny ratunkowej ani sprzętu. Więc jak się ktoś pogorszy, muszą wzywać nas. Najczęściej wzywają na ostatnią chwilę.
Dlaczego? Otóż mają jeden monitor i dwa pulsoksymetry na oddział. Jeśli chory nie jest podłączony do sprzętu, to oni nie widzą, że się pogarsza. Tym bardziej że przy covidzie pacjenci z saturacją 70 proc. potrafią logicznie rozmawiać. Nie widać problemów. Aż nagle bach... Oni reagują, jak nastąpi to bach. Mówiąc wprost – jak pacjent zsinieje, dzwonią po nas.
Respirator wziąć. Lifepacka: monitor z funkcją defibrylacji, kardiowersji brać. Plecak z ambu, z lekami, rurkami. Leki z lodówki. Dygam z tym do karetki. Z pielęgniarką przebieramy się w kombinezony. A pacjent się tam dusi.
Rzadko udaje się zdążyć. Jesteśmy w drodze i dostajemy informację: „Możecie wracać, już po wszystkim”. Czasami nas nawet nie wołają. Widzą, że i tak nie zdążymy. I to też jest statystyka w praktyce. Na tamtych oddziałach są wyłącznie łóżka covidowe, które widzi w tabelkach pan minister. Ale są to łóżka bez dostępu do tlenu, bez sprzętu pomiarowego i bez personelu.

                                                  ***

Na interwencję zawsze chcę brać ze sobą pielęgniarkę z OIOM. One są doświadczone, znają się na rzeczy. Gdy trwa reanimacja, chcesz kogoś takiego obok siebie.
Proszę je: „No pojedź ze mną” – i chyba nie muszę ci mówić, jaki jest ich stosunek do moich próśb. „Doktor, a może byś znalazł kogoś innego, co?”.
Nie mam pretensji. Są upocone, umęczone, ledwie stoją. „Ratowanie życia” brzmi pięknie, ale to ciężka fizyczna praca. Pacjent waży 150 kg. Przenieś go z pielęgniarką na nosze!
Wspominałem ci, że z okazji 11 listopada szpital wypłacał nagrody za walkę z covidem? Dostali różni ludzie: pan związkowiec, pani z kadr... Nie dosłała żadna z oiomowych pielęgniarek.

                                              ***

Anestezjolog ma grubą skórę. Często oglądamy śmierć. Mamy taką pracę. Mówimy: „mogę reanimować i jeść kanapkę”, ale dziś łapię się za głowę. Jesteśmy wykończeni fizycznie i psychicznie. A to nie jest nawet środek epidemii. Miesiące walki przed nami. Wypłaszczanie krzywej widać tylko w ministerstwie. I chyba tylko dzięki sztuczkom matematycznym. Bo u nas jest dramat.
Wczoraj zakaziła się moja żona. Ciągle myślę, co zrobić, jak się pogorszy oddechowo. Zostawiać ją w domu? Słać do szpitala? Ale kto się nią tam zajmie, jak nie będzie mnie obok? Czy przepracowany lekarz albo pielęgniarka zauważy, że tlen w butli się kończy? Skoro ja się boję, co muszą przeżywać inni ludzie, którzy nie są lekarzami?
Myślę, że niedługo też się zakażę. Prawdę mówiąc, liczę na to. Chciałbym odpocząć od tego burdelu.
Pozdrawiam
P.”

relacja też na polityka.pl
fot. Paweł Reszka
Fajny artykuł się pojawił na Fejsie. Doktor pracujący na stadionie narodowym opisuje warunki pracy.
Na jego zmianie było w całym szpitalu 25 pacjentów i do opieki nad nimi na jego zmianie było: 5 lekarzy, 12 pielęgniarek i 7 ratowników.
Lekarz dostaje 200 złotych za godzinę dyżuru. Nie robi się nic,bo pacjenci przecież to same lekkie stany.

Rządy PiS.
Jak ja ich nienawidzę. Najbardziej nieudolny rząd jaki pamiętam.
To nie covid zniszczy naszą gospodarkę, tylko ci debile.

Nie umiem wkleić linku ale artykuł jest u tego gościa

Mógłby mi ktoś wytłumaczyć dlaczego na Covid nie będą szczepione dzieci? Tzn rozumiem, że dzieci przechodzą to bezobjawowo, ale zdaje się, że mogą zarażać? Premier i minister zdrowia mówią tylko o szczepieniach dorosłych, co najmniej 60% populacji.
Właśnie o tym mówią w Faktach...
kittajka, może dlatego, że nie ma nieograniczonej ilości szczepionek i nie da się zaszczepić wszystkich jednocześnie, trzeba działać chociaż z pozorami sensu. Nie jestem pewna też czy producent testował na dzieciach i czy są dane o potencjalnych działaniach niepożądanych. Któreś informacje publicznie dostępne podawały, że testowano na osobach w wieku 18-55 lat.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
21 listopada 2020 19:31
kittajka, myśle, ze my tez nie będziemy szczepieni. Tak, jak na grypę. Kto miał dojścia, ten się szczepił. Marszałek Karczewski se machnął po dyżurze, moja mama była 400. na liście rezerwowej w aptece.
tunrida, na poprzedniej stronie jest wklejony cały tekst.
Poważnie?  😡 😡
Sorki. Nie czytałam. Zresztą, niech to moje zostanie.
Faktycznie, jest nawet link do fejsa.  😡
No- brawo ja!  😁
Karla, nie oglądałam, także się musiało zgrać przypadkiem 😉
Jabberwocky, no właśnie w Polsce, to mi się wydaje, że sensowniej byłoby dzieci zaszczepić, bo jednak większość dziadków, czy babć pomaga w opiece.
Strzyga, niby przymusu nie będzie, ale jak to wyjdzie w praktyce, to zobaczymy. Na początku pewnie zabraknie szczepionek nawet dla chętnych. Mi się do szczepienia na Covid nie spieszy. Póki nie jestem w grupie ryzyka, to wolę poczekać i zobaczyć, czy szczepionka jest w pełni bezpieczna. A co do szczepionek na grypę, to w tym roku nawet w Niemczech zabrakło dla grupy ryzyka.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
21 listopada 2020 22:02
kittajka, żadna szczepionka nie jest w pełni bezpieczna. Ba, żaden lek nie jest w pełni bezpieczny. Czasem nawet woda nie jest w pełni bezpieczna.
Strzyga, masz racje, co do bezpieczeństwa leków, czy szczepionek. Natomiast jeśli będzie wybór wole poczekać i zobaczyć, czy po tej konkretnej szczepionce nie wystąpią jakieś powikłania po kilku latach. Jeśli się zaraże Covidem, to lepiej lub gorzej, ale sobie z tym poradzę. Natomiast jeśli przytrafią mi się jakieś efekty uboczne szczepionki, to zostanę z ręką w nocniku. Po szczepionce na świńską grypę były przypadki narkolepsji, po tej na polio paraliż. I kto mi wtedy pomoże? A nie oszukujmy się, ale na odszkodowania nie będzie co liczyć.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
21 listopada 2020 22:49
kittajka, 600 osób dziennie umierających na covid sobie nie radzi, jednakowoz.
Obawiam się, że nie jest czarno-biało. Jest za mało danych żeby choćby prognozować w których odcieniach szarości się poruszamy jak chodzi o szczepionkę. Także skutki długoterminowe.
Gillian   four letter word
22 listopada 2020 07:40
cranberry, nie.
Strzyga, nie chce za bardzo wchodzić w dyskusje na ten temat, bo każda śmierć jest tragedią, ale większość to osoby przewlekle chore.  Bez chorób współistniejących, to zdaje się mniej niż 20%. Na chwilę obecną bardziej bym się martwiła zwiększeniem liczby zgonów bez covidu i w Polsce i na świecie. WHO odnotowało też dużo większą liczbę samobójstw, a to dopiero początek efektu odcięcia nas od służby zdrowia i niszczenia gospodarki.
safie   Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym.Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym termin
22 listopada 2020 07:52
kittajka, to są nadal osoby, z chorobami, z którymi mogliby żyć jeszcze wiele lat. Podobno nie ma ludzi zdrowych, są tylko nieprzebadani.
Dla obcych - wszystko jedno, czy ktoś umarł teraz czy umrze za X lat, ale dla rodzin już nie.

Teraz chłopak z pracy - kilka lat starszy ode mnie, ale przed 40. Przeżył, ale w szpitalu był 18 dni pod tlenem, a teraz wygląda jakby postarzał się o ponad 10 lat. Choroba współistniejąca? Astma.
Choroby współistniejące typu otyłość. Czyli choroba dotykająca w tym momencie co druga albo co trzecią osobę w wieku moich rodziców. Plus ci, którzy przeżyli ale mają spore powikłania. Ja tam też się nie zaszczepię od razu, ale moi rodzice się zaszczepią pewnie, pomimo tego że moja mama mając dodatni test nie przeszła tego jakoś mocno.
Strzyga, nie chce za bardzo wchodzić w dyskusje na ten temat, bo każda śmierć jest tragedią, ale większość to osoby przewlekle chore.  Bez chorób współistniejących, to zdaje się mniej niż 20%. Na chwilę obecną bardziej bym się martwiła zwiększeniem liczby zgonów bez covidu i w Polsce i na świecie. WHO odnotowało też dużo większą liczbę samobójstw, a to dopiero początek efektu odcięcia nas od służby zdrowia i niszczenia gospodarki.

"Choroba przewlekła" to nie jest ciężka choroba, tylko stała. Większość tych przewlekłych chorób, podawanych w mediach, to nadciśnienie, spowodowane otyłością. I cukrzyca. Otyłość jest tą właśnie magiczną "chorobą współistniejącą", nie jakieś ciężkie choroby. Rozejrzyj się, ile wokół siebie masz osób otyłych.

Btw, lekarz z SORU-u mojej teściowej miał dodatni wynik i przeszedł bezobjawowo. Po miesiącu zaczęło mu się ciężej oddychać, to sobie pyknął RTG płuc na dyżurze. Facet 40 lat, płuca zajęte zwłóknieniami w ogromnym (30-40) procencie. Covid był bezobjawowy, a człowiek ma zniszczone płuca na resztę życia. Więc jedno to objawy w trakcie Covidu, a drugie to długoterminowe skutki. Mam nadzieję, że takie przypadki to jednak mała część tych bezobjawowych, ale może być, że nie, no bo kto sobie robi RTG płuc bez powodu.

EDIT: Dopisek.
A 20% z 600 to też 120. Nie tak znowu mało.
Karla🙂, dziękuję!
Mnie w tym protokole uderzyło podkreślenie, że jest to choroba wyleczalna.
Tylko chyba... trzeba by Leczyć.
Mnie to rusza bardzo, bo 25.12 zachorowaliśmy na "coś". Coś wirusowego i piekielnie zakaźnego.
Ze mną było bardzo źle, miałam fioletową skórę. I wściekle bolesne kurcze całych partii ciała. Dusiłam się co 2 minuty przez 3 minuty.
Nie mogłam spać, jeść, piłam "przez rozum". Potem na dwa tygodnie niemal zupełnie ogłuchłam.
Pamiętam swoje przerażenie: że nie spisałam testamentu, a nawet nie mam siły mówić, że mowy nie ma, aby ktoś np. ze słabszym sercem dał radę,
że NIC nie działa, nie pomaga nawet na chwilę. Niejednokrotnie chorowałam bardzo poważnie, raz w dzieciństwie miałam 90% szans na śmierć,
trzykrotnie  (różne) zapalenia płuc, ale tak blisko śmierci nie byłam jeszcze nigdy. I to poczucie kompletnej bezradności. Świat mi się zmienił zupełnie.
Potem bardzo długo bardzo się bałam, pewna że nie przeżyję "powtórki z rozrywki".
Teraz już się nie boję, ale np. potrzebę spotykania się z kimkolwiek oprócz męża i dzieci wcięło mi zupełnie.
W przypadku COVID chodzi o wyłącznie o otyłość, czy nadwaga też już podpada pod czynniki ryzyka?
Czytałam sobie spokojnie książkę nt. zgubnego wpływu nadużywania antybiotyków w XX i XXI wieku- utracone mikroby, napisaną w 2014 roku: "Niewykluczone, że zmutowany, potencjalnie śmiertelny mikrob żyje sobie teraz w jakimś zwierzęciu gdzieś na świecie. Może nagle uzyskać nowy gen, który ułatwi mu lepsze rozprzestrzenianie się (...) Największe niebezpieczeństwo  dopiero przed nami: pojawienie się patogenów wywołujących epidemię, wobec której okażemy się bezradni. Teorie ekologiczne pokazują, że ludzie, u których doszło do zaburzenia składu rezydujących mikrobów są najbardziej wrażliwi. Biorąc pod uwagę podobieństwa przyczyn różnych chorób, można założyć, że astmatykom, otyłym i chorującym na inne współczesne plagi grozi największe ryzyko śmierci."

Zwalając winę na Chińczyków w Wuhan, próbujemy nadal zamknąć oczy na rzeczywistość. Na nadużywanie antybiotyków w wielu krajach, co pośrednio mogło doprowadzić do powstania wielu współczesnych plag. I to tylko przez zabicie 'pożytecznych' bakterii przy okazji leczenia.
Osobiście wspominam lekarzy rodzinnych, ktorzy zapisywali mi antybiotyk na wirusowke (!) albo w ogóle nie wspominali o probiotykach.
Szkoda, że współcześnie trzeba wszystkim na ręce patrzeć i konsultować proste rzeczy X razy, niezależnie czy dotyczy to ludzi czy zwierząt (np. koni).
A teraz człowiek gdy faktycznie potrzebuje leków, zaczyna sie zastanawiać czy kontynuować opakowanie antybiotyku.. :/
W przypadku COVID chodzi o wyłącznie o otyłość, czy nadwaga też już podpada pod czynniki ryzyka?

Nadwaga również pogarsza objawy, z tego, co obserwuje się na oddziałach w moim mieście. Ogromna większość trafiających pod tlen to osoby co najmniej puszyste.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
22 listopada 2020 14:49
drabcio, no akurat niedobieranie antybiotyku to najgorsze, co można zrobić. Albo w jedną, albo w drugą.
Sivrite, Safie, z tego co rozmawiałam z lekarzami w Niemczech, to zgony głównie zdarzają się w połączeniu z nowotworami, otyłością olbrzymią, oraz u pacjentów leżących z chorobami układu krążenia. U nas opieka zdrowotna i diagnostyka jest na gorszym poziomie, do tego doszedł chaos w szpitalach i braki w personelu, stąd tak duża liczba zgonów.
W każdym razie uważam, że każdy najlepiej zna swój organizm i powinien sam podjąć ryzyko, czy groźniejszy jest dla niego Covid, czy powikłania poszczepienne.
Bobek, w przypadku nadwagi czy nawet otyłości warto zrobić badania, czy razem z większą wagą nie rozwija nam się cukrzyca, albo nadciśnienie oraz zrobić badanie procentowego składu ciała. Jeśli podstawowe badania wyjdą słabo, a organizm będzie mocno otłuszczony, to ryzyko na pewno będzie większe.
kittajka, na cukrzycę to wystarczy glukoza na czczo, czy to jakieś bardziej skomplikowane badania?
Gillian   four letter word
22 listopada 2020 17:30
bobek, krzywa glukozy i insuliny.
W mojej miejscowości lekarze wypisują antybiotyki wspierające leczenie koronawirusa, nie żartuje, niestety  🙄
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się