Koniec z jeździectwem?

busch alez ja sie zgadzam, ze szczera rozmowa i kompromisy sa istotna czescia kazdego zwiazku 🙂 Niemniej nie zgadzam sie z opniami Perlicy i donkeyboy w tym guscie

Temat trudny, ale wszystko do dogadania zależnie od tego co było "ustalone" przed ślubem czy tam wspólnym zamieszkaniem.
Jeśli dzieje się to już w trakcie związku to jest to nie fair jeśli dany mąż obiecywał żonie biały płotek i gromadkę dzieci, a nagle zmienia wizję o 100% i postanawia siedzieć 10 miechów w górach.


No i druga rzecz która kuleje w wielu związkach to szczerość i rozmowa. Ile to przypadków gdzie ludzie się rozchodzą bo jedna strona najpierw zarzekała się ze dzieci nie chce a potem chce np.

Z ktorych (nie tylko tych wyrwanych z cytatow, ale calosci wypowiedzi) moim zdaniem wynika, ze

a) jesli ktos w momencie wejscia w zwiazek cos deklarowal odnosnie swoich planow, potrzeb i ambicji, to jest to wiazace, a ewentualna zmiana jest przejawem nieszczerosci i braku zdrowej komunikacji na starcie ("widzialy galy, co braly"😉
b) "wszystko jest do dogadania" i zmiany odnosnie w/w planow, potrzeb i ambicji powinno sie rozwiazywac kompromisami, ktore sa zawsze mozliwe pod warunkiem szczerej rozmowy i otwartosci obu stron na taka rozmowe

Moim zdaniem "ekstremalna" pod wzgledem wydatkow czasowych i finansowych ambicja czy pasja moze sie doroslym ludziom przytrafic na pozniejszym etapie zwiazku i no wlasnie niekoniecznie jest do dogadania. Oczywiscie, zamiast pizgnac wszystko i powiesic kartke na lodowce na wyjsciu 😉 w doroslym zwiazku sie o tym rozmawia, tlumaczy swoja motywacje i potrzeby i szuka kompromisu, ale IMO nie wszystko (choc wiele tak) da sie rozegrac satysfakcjonujacym dla obu stron kompromisem. Chocby kwestie jak posiadanie dzieci czy emigracja - dzieci nie da sie miec troche, a troche nie miec, ani nie da sie troche wyemigrowac, a troche nie. A w wielu dziedzinach, gdzie da sie cos robic "troche" - troche jezdzic konno, ale nie inwestujac we wlasnego konia - niekoniecznie to troche jest dla jednej ze stron satysfakcjonujace i co wtedy, potrzeby drugiej strony (np. bardzo logiczna w sumie potrzeba posiadania partnera, ktory jednak popoludniami bywa w domu, zamiast wiecznie siedziec w stajni) maja z zalozenia byc nadrzedne? Czy nie moze byc po prostu tak, ze galy nie widzialy, co braly 🤣 i dwoje ludzi sie na tyle rozjedzie w pasjach i pomyslach na zycie, ze satysfakcjonujacy kompromis* jest nieosiagalny?

*"kompromis" w stylu "ty nie chcesz spaniela, a ja tak, ale ty ulegniesz moim argumentom, dasz sie przekonac i kupimy spaniela" (zamiast spaniela podstaw dowolne) to nie jest kompromis, no bez przesady 😉

Btw. moj obecny zwiazek to w kontekscie tej dyskusji bardziej fwb niz powazny zwiazek, a najbardziej to pierdolnik jednak jest, wiec na ten przyklad sie bynajmniej powolywac nie bede  🤣
Wiecie, mój mąż mi do tej pory "wypomina", że on przed ślubem o żadnych koniach nie słyszał 😉. Ja mu na to, że sam mnie na naukę jazdy konnej wysłał 3 lata po ślubie to teraz ma 😉. Zresztą sam po okresie kilku dzierżawionych koni, które się w międzyczasie sprzedawały - kazał mi kupić własnego. Tylko mam wrażenie, że nie wiedział, z czym to się je... hahah. Teraz, po 15 latach już by tego błędu nie popełnił  😀iabeł:

A tak na serio to ja wychodząc za mąż o koniach wiedziałam tyle, że są. Raz wy życiu u dziadka na koniu siedziałam jako dziecko. I tak jakoś się potoczyło, że się ta pasja pojawiła w mocno dorosłym życiu, także chyba to nie jest tak, że całkiem wszystko da się przewidzieć  😂. Chyba, że uznamy, że te konie to rodzaj choroby psychicznej.
donkeyboy   dzień jak codzień, dzień po dniu, wciąż się dzieje życia cud
02 grudnia 2020 14:35
kokosnuss pomijasz kwestie tego ze jeden partner będzie bardzo „wyluzowany” a inny nie, o to mi ciagle chodzi. Jakby partner miałby mi trajkotać i wypominać konie (i spaniele XD) to sory to ja dziękuje. Stad dobór osoby która ma „luz w gaciach” ze tak powiem jest kluczowy. Widziały gały co brały. Jak partner ma wąty na samym początku ile spędzasz czasu z koniem albo ma wizje ze kobieta to w kuchni z dziećmi ma siedzieć to nie ma sensu oczekiwać ze się zmieni i mu przejdzie. Raczej nie przejdzie chyba ze znajdzie se sam jakieś hobby do zatracenia a na to gwarancji nie ma.

Ja wiem ze mój partner ma marzenie pływać łódka po świecie a przynajmniej tego spróbować (stad ten przykład żeglowania po Pacyfiku) i jak będzie chciał to mu przecież nie zabronię. I oczekuje od niego tego samego, ze weźmie moje marzenia pod uwagę tak jak ja biorę jego.
I jak mówimy o tym spanielu XD to mój partner planuje zakup/adopcje kota i nie wymyślam mu jaki ten kot ma być bo to jego kot i tyle. Szczerze - mam to w dupie co to za kot. Ja nawet za kotami nie przepadam ale jak chce to niech ma. I jeśli już tak bardzo chce negować mój wybór psa to niech to będą argumenty konkretne a nie z dupy gdzie podaje mi przykład psa jeszcze bardziej kudłatego niż ten spaniel o którym marudził ze jest kudłaty no iks qwa de przecież to jest argument bez sensu. Jakby powiedział nie słuchaj za kudłaty, doberman lepszy bo nie siersciuch to ma to większy sens jeśli wiesz co mam na myśli. Wtedy kompromis spoko. A tak to wyczułam ze po prpstu odwala scene żeby mnie wmanipulować w kupno akity bo to jego ulubiona rasa.
Ba, żeby jeszcze dolać oliwy do ognia to dodam ze marzy mi się mała hodowla psów, kurnik w ogródku i najlepiej jeszcze świnia domowa na wolnym wybiegu i on o tym wszystkim wie i w sumie sam podchwycił temat ze zobligował się do budowy kurnika w przyszłym roku.

Dla mnie to ze daje mu wybór na jakiś (większość) tematów to fakt, może nie kompromis z definicji, ale to nie jest brak „ugody” gdzie obie strony są zadowolone, nawet bardziej niż w formie kompromisu.
Wg mnie po prostu niektórzy myślą tylko o swoim szczęściu i zadowoleniu (stąd nacisk na ugięcie się drugiej strony), a powinno być pod uwagę brane zadowolenie wspólne, czyli "aby drugiej osoby było dobrze w życiu", oczywiście nie robiąc przy tym nic wbrew sobie i prowadzące do krzywdy. Nawet nie nazwałbym tego kompromisem, bo dla mnie kompromis to właśnie trochę takie "godzimy się w połowie drogi, więc nikt nie jest zadowolony w 100%", tylko taka chęć szczęścia partnera nie zakłada odmawiania sobie czegoś. Kurde, nie umiem wyjaśnić :P Chodzi mi o to, że w kompromisie godzisz się, ale czujesz, że trochę nie fair, a "normalnie" godzisz się i nawet nie odczuwasz, że tobie coś ubywa.

Mój chłop przez jakiś czas średnio chętnie patrzył na mojego konia, wydawanie kasy na niego, bo on to dusigrosz trochę i dla niego było to głupie, ale z czasem (oraz wielu tekstach pół żartem "słuchaj, koń był pierwszy" :P) zobaczył, że to po prostu moja pasja i mi daje radość, więc jak mi teraz na bezrobociu ciężko, to dzierżawę za granicą opłaca mi on, bo wie, że mam z tego fun, a kiblowanie w domu bez znajomych i bez pracy to tak słabo :P I jak on kupuje ente słuchawki i duperele i mi opowiada o tym, albo daje słuchać i porównywać to nic nie mówię, pomagam wybrać stojaki na to, albo kupuję mu na prezent dwa kieliszeczki do whisky za jakąś chorą kwotę, bo jemu trochę żal kasy (no mi też). I nie psioczę, że znowu butlę łychy kupił :P
No i każdy się dopełnia, on umie zajmować się np. grudą i podstawowo oporządzić konia, bo i bywało, że sam jeździł do szkapy jak miałam cały dzień pracę, a ja z kolei jestem bogatsza w wiedzę o kawie i whisky :P
Lanka_Cathar   Farewell to the King...
02 grudnia 2020 17:59
Mój mąż wiedział, że konie są moją pasją, ale własny pojawił się już po ślubie i praca instruktora też. Czasem, jak wrócę wcześniej, to pyta żartem, czy nie wyrzucono mnie z pracy, ale nigdy nie naciskał, żebym rzuciła w cholerę jeździectwo. Z drugiej strony ja popchnęłam go w stronę realizacji jego marzeń o lotnictwie. I serio, wolę żeby wydał kasę na kolejny lot niż gdybyśmy mieli kupić kolejny czaprak/wyjść do knajpy. I wspieram to lotnictwo z całego serca, choć nie byłam świadoma w co go pcham i ile to będzie kosztować i czasu i pieniędzy i nerwów (nie tylko moich, bo jak coś spada, to od razu mam telefony od znajomych, czy to oby nie on). Ta pasja pojawiła się też już w mocno dorosłym życiu. A ile (emocjonalnie i psychicznie) sił kosztowała nas jego nauka do licencji zawodowej, to nasze. Dwa lata szkolenia, egzaminów teoretycznych i praktycznych. Dwa lata bez wyjazdów, wyjść, spotkań, bo nauka. Znajomi zaczynali ten kurs przed ślubem, kończyli już z dzieckiem lub dwójką nawet. Niektórym związki się rozpadły, bo drugie połówki nie zdzierżyły odstawienia na boczny tor. Ja powiedziałam wyraźnie - "W jeździectwie nic już nie osiągnę, na olimpiadę nie pojadę, nie muszę startować. Ciebie chwalą i instruktorzy i egzaminatorzy, więc idź w to dalej, bo masz szansę coś osiągnąć". Wydaje mi się, że związek z osobą, która ma silną pasję i przede wszystkim absorbującą (czasowo i finansowo) może stworzyć i utrzymać tylko ktoś, kto też ma pasję.

On ze mną jeździ na zawody (nie tylko moje, ale również podopiecznych), do kliniki, ja z nim na lotnisko, żeby robić zdjęcia, bo latanie mnie nie kręci, ale spotting i owszem.
[quote author=Lanka_Cathar link=topic=4156.msg2955049#msg2955049 date=1606931998]
Wydaje mi się, że związek z osobą, która ma silną pasję i przede wszystkim absorbującą (czasowo i finansowo) może stworzyć i utrzymać tylko ktoś, kto też ma pasję.
[/quote]

Amen  💃
Lanka jestem w identycznej sytuacji.DOSLOWNIE.u mnie koń a mąż właśnie zrobił licencję.A i rozterki te same...
Lanka_Cathar   Farewell to the King...
02 grudnia 2020 21:47
Andzia1, witaj w klubie!  🤣
Ja jak poznałam mojego męża 27 lat temu to powiedziałam, że jedna jedyna rzecz nie jest ze mną negocjowalna czyli koń i on to od 27 lat szanuje, tak jak ja szanuję jego pasję.

Niestety życie spłatało mu figla i jak cię ma dzieci to jest ryzyko, że będą jednak jeździć konno. Więc u nas teraz w sumie 4 sztuki ... z czego mój jeden na emeryturze i jeden aktualny a reszta córki.

A ja ostatecznie pożegnałam się z jeździectwem (a przynajmniej ostatecznie z posiadaniem konia na najbliższy rok, bo planuje wyprowadzkę z Polski)
Nie zdążyłam nawet pomyśleć czy na pewno dobrze robię, bo tydzień od wystawienia Damaszka na sprzedaż jechał już do nowego domu. Dziwnie mi tak, wracam do domu, jakoś tak mam dużo czasu, pełną lodówkę, bo czas na zakupy nawet był w tygodniu 😁
Ponad 7 lat miałam Damaszka, ale trafił do tak wspaniałego domu, że nawet nie jest mi smutno. Po prostu nie mogę się odnaleźć w nowej sytuacji.

Czy zaczęliście na sile szukać nowego hobby? Ja już wymyśliłam tenis, bieganie i malowanie, przy okazji położyłam kafelki w kuchni i zmieniam całkiem łazienkę. Zastanawiam się czy chociaż raz w tygodniu gdzieś nie pojeździć znajomych konie, bo szybko zwariuje z taką ilością wolnego czasu  🤔wirek:
busch   Mad god's blessing.
16 stycznia 2021 11:59
Behemotowa, ja na siłę sobie tylko odszukałam jakiś nowy rodzaj aktywności, bo nie chciałam zobaczyć ile przytyję jeśli nagle przestanę się ruszać po całym życiu aktywności okołokońskiej. Pierwsza chyba była Chodakowska 😁

Poza tym cały ten wolny czas mogłam spożytkować na zainwestowanie w siebie, np. po zakończeniu przygody z końmi wreszcie miałam czas, by podciągnąć angielski do poziomu umożliwiającego pracę w tym języku, co dramatycznie podniosło moje perspektywy na rynku pracy. W dalszym ciągu odcinam kupony od tego, że miałam bez koni siły życiowe na zdobycie nowych kompetencji 🤣
Ja jak miałam przymusową paroletnią przerwę w jeździectwie (również spowodowaną emigracją + drogie studia + praca) to robiłam po prostu to co robią "normalni" ludzie, tzn. chodziłam na siłownię, zaczęłam tańczyć salsę i bachatę, eksplorowałam nowe restauracje, spotykałam ze znajomymi, no i wiadomo to co trzeba tzn praca/nauka. Spędzało się jakoś ten czas? No spędzało. Ale borze, co to była za nuda! Może nie tyle nuda, bo ciągle jakoś ten czas zajęty miałam, ale wszystko jakieś takie jałowe, bez sensu. Miałam permanentne poczucie że tracę czas i życie przecieka mi przez palce. Dopiero jak wróciłam do stajni to zdałam sobie w 100% sprawę jaki to dramat dla mnie był, mam nadzieję że nigdy już nie będę zmuszona być "normalnym" człowiekiem  😁

Także z mojej strony życzę bezbolesnej przeprowadzki i szybkiego powrotu do 🏇  😉
Moje jeździectwo przestało istnieć jakieś 4 lata temu, tak jak wyjechał mój pierwszy i jedyny własny koń. Później to już tylko wsiadałam okazjonalnie. Ale do dnia dzisiejszego do regularnej jazdy nie wróciłam. Zaraz po wyjeździe konia próbowałam zastąpić czymś tamtą pasję, ale szybko doszłam do wniosku, że się nie da. Dla mnie istnieje tylko jedna pasja. Jeździłam na rowerze, bo lubię. Teraz zaczęłam bawić się w decoupage i maluję i ozdabiam sobie butelki, słoiki i pudełeczka. Nawet mnie to interesuje, sprawia satysfakcję i odstresowuje czasem. Ale no, koni nie zastąpi. I wiem, że koni nie zastąpi mi nic w życiu. Żadne zajęcie nie da mi takiej frajdy jak jeździectwo.
Wiem jednak, że nie prędko wrócę do regularnej jazdy. Więc wpisuję się idealnie wątek o końcu jeździectwa. W życiu już tak jest, że czasem trzeba wybierać między równie ważnymi rzeczami, bo nie można mieć wszystkiego. A, że przez ostatnie 4 lata moje życie zmieniło się o 180 stopni i straciłam każde spełnione marzenie, to zaczynam je spełniać od zera. I na ten moment najważniejszy jest własny dom, który już za chwilę będzie. Wiec niestety powrót do koni znowu muszę odłożyć. Wierzę jednak, że nie na zawsze. Własnego już pewnie nie będę miała nigdy, bo musiał zdarzyć by się cud. Ale zupełnie wyrzec się koni nie potrafię i potrzebuję ich, choćby częściowej obecności w życiu.
Moje jeździectwo skoczyło się ponad 8 lat temu, jak niespodziewanie zostałam matką.
Istniało tylko dorywczo, w kilku nieudanych epizodach.

No ale czas już zakończyć ten urlop macierzyński.
Wracam  😎
Julie no dziendobry Pani po latach!  😅
moje jeździectwo zakończyło się, jak musiałam uśpić konia 🙁 ale coraz bardziej myślę o powrocie  🏇
Siesiepy   Ponczek bez rączek
04 lutego 2021 17:34
Chuda myślę, że po takim przeżyciu wiele osób robi sobie przerwę, żeby poukładać sobie w głowie. Ja też jak uśpiłam moją pierwszą kobyłę, przez miesiąc miałam ochotę rzucić wszystko w cholerę i sprzedać drugą kobyłkę.
Moja znajoma po tym jak sprzedała konia, to przez kilka lat też miała "zakończone jeździectwo", ale nie wytrzymała i wróciła, pierw kilka jazd w zaprzyjaźnionej stajni a potem dzierżawa konia. I od kilku lat już sobie pyrka. 🙂 Także spróbuj i wracaj.  :kwiatek:
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
17 marca 2021 20:02
Moje jeździectwo zakończyło się tak naprawdę w 2017 r. W 2018 r. wsiadłam kilka razy na konia i we wrześniu 2018 r. miałam ostatnią jazdę doszkalającą. W 2019 r. siedziałam na koniu może 3-5 razy. W 2020 r. może 3 razy wsiadłam do końca lutego. I na tym moje jeździectwo się skończyło... Pozostał sprzęt, kilka zdjęć i wspomnienia. Z końmi mam styczność tylko w pracy, ale to tyle, że je pooglądam i czasem któregoś pogłaszczę.
Dementek?a jak to,Ty nie masz swojego? ściskam
Hhfdvbb
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
24 marca 2021 18:58
Dementek?a jak to,Ty nie masz swojego? ściskam


Od 13.09.2013 r. nie mam swojego konia  😕 I nie zapowiada się, żebym w ciągu najbliższych 10-20 lat miała możliwość zakupu i utrzymania konia w pensjonacie. Nawet kucyka, którego mogłabym używać do zaprzęgu.
Heh, właśnie znalazłam się w jakimś dziwnym punkcie swojego jeździectwa i nie wiem w którą stronę ruszyć... Ponad miesiąc temu sprzedałam moje ślązaczki po 18 wspólnych latach. W życiu koni nic się nie zmieniło bo kupili je dzierżawcy, ja mogę konie nadal odwiedzać oczywiście. Ale brakuje mi własnego ogona do, którego mogłabym po pracy czy w weekend pojechać wziąc na spacer, poczyścić, wykąpać, zapleść grzywę i naszykować coś dobego w wiaderku... Z drugiej strony wcale nie brakuje mi stresu z nagłymi akcjami typu kolka a ja jestem na drugim końcu Polski, rachunki za weta, kowala, zerwana podkowa, ropa w kopycie itp można by wymieniać. Mam 4 letnie dziecko i pracuję, więc czas i kasa na takie niespodziewajki już nie takie jak kiedyś. Serce mówi: 'kupuj jakoś to będzie", a rozum: "chyba cię oźrebiło, daj se siana z kupowaniem koni". Po roczniak mogłabym jechać nawet jutro, wstawić gdzieś daleko na odchów i miec takiego konika-chomika do głaskania przez kolejne 2 lata, ale chciałabym się z Wrocławia wyprowadzić najdalej w przyszłoroczne wakacje, przeprowadzka konia to dodatkowy koszt i wyzwanie logistyczne....Trzeba też mieć zabezpieczenie finansowe na co najmnie 3 miesiące płacenia za konia gdybym nie znalazła od razu nowej pracy. Plus taki, że okolica z dużą ilośćią stajni, szybkim dojazdem i szlakami konnymi. Może lepiej poczekać, dozbierać kasy i kupić starszego konia już po przeprowadzce, eh problemy ludzi pierwszego świata. Wyżaliłam się, już mi trochę lepiej, może ktoś podzieli się swoimi doświadczeniami w podobnych sprawach?
MATRIX69, jeśli chodzi o rozsądek to na pewno ma sens poczekanie i kupienie czegoś za rok, kiedy będziesz w miejscu docelowym. Ale koniarstwo często ma mało wspólnego z rozsądkiem i logiką... a kasa - nie wiem jak u innych, ale u mnie tak jest - jak nie ma koni to i tak się rozchodzi. Na pewno nie aż tak bardzo, jestem w stanie przyoszczędzić, ale wcale nie jest tak, że z każdym kolejnym rokiem mam + niewiadomoile na koncie na potencjalnego konia. Więc raczej musisz rozważyć we własnym sumieniu czego chcesz 🙂 ja jeśli miałabym kasę na konia na ten moment to na Twoim miejscu bym po prostu śledziła ogłoszenia. Może nie szukałabym jak desperat ale rozglądałabym się po okolicy i jak trafiłoby się coś naprawdę fajnego to wówczas bym kupiła. Poszukiwania zwykle i tak trochę trwają...
MATRIX69 a może taka współdzierżawa tylko do opieki? W Niemczech wydaje się to bardzo popularne i dużo osób szuka dla swoich starszych lub młodych koni kogoś, kto będzie przychodził tylko po to, żeby pomiziać, wyczyścić czy pójść na spacer. Myślę, że we Wro też się tacy właściciele znajdą. Może napisz tu w którymś z wrocławskich wątków lub w ogłoszeniach.
vanille , przeglądam ogłoszenia już od jakiegoś czasu tak hobbistycznie, nawet z przeglądania ogłoszeń wszystko mówi żeby poczekać i kupić po przeprowadzce. Zamarzyła mi się małopolanka maści kasztanowatej, wszystkie fajne małopolanki znalazłam w regionie Kraków-Lublin-Kielce. Chcę się wyprowadzić na Jurę Krak.-Cz. więc miałabym o 200 km bliżej żeby jeździć oglądać konie i dużą chodowlę małopolaków pod samym nosem czyli w Udorzu. Kasę ciułam, zbieram po kątach 😉 sprzedałam sporo sprzętu, którego już nie używam, sprzedalam bookmankę, dorzuciłam kasę z odszkodowania za stłuczkę, robię jakieś poboczne zlecenia i przedewszystkim nie wydaję na pierdoły, no bo w sumie to i tak przez pandemię nie mam jak. Młody myslę, że mi się trochę do konia dorzuci bo też kiedyś będzie z niego korzystał. No jakoś tam się zbiera, ja nie mam dużych wymagań co do konia bo chcę jeździć po lesie, startować w hubertusach i ewentualnie zaźrebić. Celować będę w niezajeżdżonego, bo jednak chciałabym mieć wpływ na to jak ten koń będzie zajeżdżony i kto będzie to robił, dlatego rozważam nawet zakup źrebaka. Chyba na razie wygra rozum i poczekam jeszcze trochę zobaczymy co los przyniesie.

Briliante, nie spotkałam się jeszcze z taką współdzierżawą, raczej wszyscy chcieli jeździć. Z jednej strony byłoby super bo brakuje mi nawet samego pójścia do stajni i pogadania z końskimi ludźmi na przysłowiowej ławeczce przed stajnią. Z drugiej strony jak sobię przypomnę czasy sprzed własnych koni, to mi słabo, przypominam sobie jak moje wtedy ukochane konie były sprzedawane i nikt mnie nawet nie poinformował o tym fakcie... Przychodziłam do stajni a tam pusty boks i właściciel mówiący, że zapomniał mi powiedzieć żebym przyjechała się pożegnać. Wiadomo takie prawo właściciela konia, że może zrobić co chce i nie musi się nikomu tłumaczyć, ale ja się jednak wkręcam w te zwierzaki a później płacz. Chyba nie chciałabym się angażować emocjonalnie w nie swojego konia. Zresztą jak byłam młoda, głupia i mocno kochająca konie, które miałam pod opieką to nawet zdarzało się, że byłam naciągana na kasę, właściciel miałczał żeby dać na kowala 3 dychy, później chodził nawalony a koń jak miał zapuszczone kopyta tak miał dalej, albo kupowałam ciągle kantary dla ukochanego konisia a chodziła w nich cała stajnia... Ja wiem, że to dawno temu było ale wspomnienia z opieki nad cudzymi końmi mam raczej słabe niestety. Poczekam jeszcze, kiedyś kupię swojego.

Dzięki za odpowiedzi, chociaż bez koni w rodzinie jest mega smutno to przynajmniej mam jakąś nadzieję, że kiedyś kupię jeszcze swojego ukochnego ogona 🙂
Tania, jak się cieszę, że jesteś! 😍

Ja wracam po ponad 8 latach przerwy.
Nigdy nie "obraziłam się" na konie.
Tylko zostało mi to brutalnie zabrane, w momencie niespodziewanego zajścia w pierwszą ciążę i w drugą, celowo.
Wzięłam na klatę, zaczekałam "chwilę"...
I już jestem 😎
W tej chwili mam jeździecki, a raczej instruktorski "time of my life", dzięki różnym zbiegom okoliczności.
Nie wiem czym na to zasłużam. 😍
Tania, jak się cieszę, że jesteś! 😍

Ja wracam po ponad 8 latach przerwy.
Nigdy nie "obraziłam się" na konie.
Tylko zostało mi to brutalnie zabrane, w momencie niespodziewanego zajścia w pierwszą ciążę i w drugą, celowo.
Wzięłam na klatę, zaczekałam "chwilę"...
I już jestem 😎
W tej chwili mam jeździecki, a raczej instruktorski "time of my life", dzięki różnym zbiegom okoliczności.
Nie wiem czym na to zasłużam. 😍
Ale mi nadziei narobiło niekumanie nowego forum. 🤣
Julie, czyżby pierwsza strona wątku Ci wskoczyła? 😀
vanille, tak, teraz też widzę, że nie kumam co mi tu po kolei wyskakuje 😊
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się