Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

Emara... jakbym czytała o sobie. Dwa lata temu byłam w podobnym punkcie jak Ty - brak motywacji, widok czterech zamkniętych ścian i brak "furtki" oraz to cholernie nieprzyjemne uczucie bezradności. I wiesz co Ci powiem? Uda się, jakkolwiek beznadziejnie by nie było to wszystko się ułoży!
Obrałam sobie bardzo nieprzyszłościowy kierunek studiów - ciekawy, ambitny (taki mi się wydawał), trudny... inżynierka i magisterka zajęła mi 9 lat podczas kiedy przeciętny student robił te same studia "standardowo". W lutym 2018 roku siedziałam rozbeczana nad notatkami z przedmiotu którego nie mogłam przez 4 lata "przejść", jedynego który blokował mi podejście do inżynierki - udało się, zdałam egzamin, zostały mi 4 dni na napisanie pracy inż i złożenie do dziekanatu, i wiesz co? Udało się. Pół roku później trafiłam na mgr, które były DUŻO łatwiejsze niż studia I stopnia i nie żałuję, chociaż ukończyłam je cudem ze względu na zawalenie pisania pracy. Jaki masz kontakt z promotorem? Podejdź, szczerze porozmawiaj, na pewno ustalicie plan działania i otrzymasz dodatkową dawkę motywacji, która pozwoli Ci z sukcesem skończyć ten etap, obronić się i zamknąć temat studiów.
Nie myśl o sobie w ramach pasożyta, postaraj się myśleć dobrze - pozytywne nastawienie to połowa sukcesu. Fakt, nie najesz się tym ale możesz sprawić, że inni będą na Ciebie patrzeli przychylniejszym okiem i po prostu trafisz w życiu na człowieka, który Ci pomoże.
Jeśli kochasz uczyć ludzi to może warto udać się tą ścieżką? Odwagi, każdy się kiedyś uczył, lepiej mieć troszkę pokory i chcieć się uczyć niż myśleć, że się wszystkie rozumy pozjadało.
Nie jesteś rozkapryszonym dzieckiem, każdy ma prawo czasem poczuć się źle.
Uwierz trochę w siebie i głowa do góry!

Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
15 stycznia 2021 09:38
Emara, wiem, że we wschodniej Polsce mega ciężko znaleźć prace, ale może potrzebujesz podratowania Cv? Jak potrzebujesz pomocy, daj znać, zawodowo zajmuje się ich przeglądaniem.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
15 stycznia 2021 10:34
Emara chodzisz na terapię? Jeśli nie, to zachęcam. Jesteś bardzo młoda, jeśli łączysz studia dzienne z zajmowaniem się całym domem, to zdecydowanie nie brzmi to jak "nic nierobienie". Znaczna część studentów dziennych w Twoim wieku nie pracuje, a wcale nie musi zajmować się domem. Zależy Ci na pracy ze względu na finanse (bo rodzina nie jest w stanie zapewnić Ci utrzymania), czy po prostu czujesz się źle bez pracy? Prowadząc dom pracujesz na swoje utrzymanie - gdyby nie Ty, to przecież ktoś inny musiałby to robić.

I jeszcze jedno - Twoje studia uważasz za ogólnie "aż tak złe", czy po prostu nie będą przydatne w Twojej okolicy? A skoro na nie poszłaś - to rozważałaś w przeszłości wyprowadzkę z domu rodzinnego?

Nie wiem w której części Podkarpacia mieszkasz, ale bliżej gór jest sporo stajni, może warto podpytać o możliwość pracy, nawet jeśli nie ma ogłoszeń? 🙂 może nie zawsze instruktor jest potrzebny, ale na przykład osoba pomagająca stajennemu? Powodzenia!  😀
Emara, nie jestes sama :kwiatek: takie uczucie beznadziei towarzyszylo mi przez caly okres studiow. Tez pracowalam duzo fizycznie, czulam sie ciulowo z brakiem doswiadczenia w zawodzie kiedy ludzie bez wiedzy, za to z koneksjami i z odpowiednich srodowisk robili taaaakie zagraniczne staze w prestizowych organizacjach. Licencjat zrobilam napedzana juz tylko czystym wku*wem i winem w ilosciach butelkowych 🤣

Polskiego rynku pracy nie znam i nie umiem ci madrze doradzic, ale serio, to nie jest tak, ze twoja sytuacja to twoja wina i oznaka beznadziejnosci. Czasem zycie jest beznadziejne - przeciez nic nie mozesz poradzic na to, ze we wschodniej Polsce istnieje duze bezrobocie i o prace zwyczajnie jest bardzo trudno. Tez jestem z Polski C i nie bez powodu ucieklam zagranice, jak i wielu ludzi z takich regionow. Badz wyrozumiala dla siebie :kwiatek:
Wiecie, napisanie tego posta, to był dla mnie taki akt autoagresji, bo spodziewałam się raczej przeczytać to samo, co mam w w głowie na swój temat. Że jestem leniem i nieudacznikiem. I zaskoczyłyście mnie tym zrozumieniem, bardzo za to dziękuję. Miło przeczytać coś innego niż: "nie przesadzaj", "nie masz racji", które słyszę na co dzień, więc prawie z nikim nie rozmawiam na te tematy.

michelle1992 Pisanie pracy inżynierskiej w dobie pandemii polega niestety na kontakcie głównie mailowym. Mój promotor odpisuje dość szybko, ale jest bardzo zdystansowany i głównie akceptuje bądź odrzuca moje pomysły na badania/analizy. Trochę mi pochlebia to, że przyjął mnie do siebie (choć z miną jakby udzielał mi pożyczki bezzwrotnej). Moich znajomych tamtego dnia odprawił z kwitkiem, a koleżankę w ogóle wyrzucił za brak zaangażowania. Przyszłam z własnym pomysłem na temat, może to pomogło. Ostateczny termin złożenia jest do końca miesiąca, a ja mam może 30 %. Ale Twoja historia jest dla mnie pokrzepiająca.
Mój problem z uczeniem ludzi jest taki, że bardziej od nich, zależy mi na koniach. Najchętniej nie puszczałabym z lonży i nie dawała wodzy do rąk, dopóki nie będę zadowolona. Takie podejście może i jest dobre pod pewnymi względami, ale na pewno nie nagania klientów, którzy zwykle chcą przecież galopować i skakać jak najszybciej. Ale fakt, podczas prowadzenia jazd, buzia mi się nie zamyka: wymyślam metafory, tłumaczę, układam wariacje z drągów. Tylko mam problem z wieloma osobami na raz. Słyszałam zachęcające głosy z otoczenia. Ale wciąż brakuje mi ogromnie wiedzy i najchętniej pojechałabym gdzieś się uczyć.
Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję  :kwiatek:

Strzyga Bardzo, bardzo dziękuję! Zawsze piszę CV pod daną ofertę, ale na razie nic się nie pojawia nowego. Jeśli tak się stanie, odezwę się najpierw do Ciebie.

smarcik Chodziłam na terapię w liceum, ale przestałam. Teraz niestety jest gorzej, bo wiele podłych rzeczy się wydarzyło, lecz wolę przeznaczyć pieniądze na konia. W Krakowie miałam psychiatrę i leki, ale stał się wirus. W domu zawsze czuję, że robię niewystarczająco i najczęściej tak jest. Jestem tym bardzo zmęczona i sfrustrowana. Mój ojciec jest bardzo pracowitym i przedsiębiorczym człowiekiem, więc nigdy nie brakowało nam pieniędzy. Zawsze ogromnie mnie wspierał, choć też jest niezwykle trudny w obejściu i ma swoją bardzo mroczną stronę. Nie chcę ciążyć na jego barkach. Na pewno jest mną rozczarowany. Chciałby mi pomóc w prowadzeniu jakiejś działalności gospodarczej.
Kończę studia na kierunku gospodarka leśna i były wspaniałe. Może nie szło mi tak, jak chciałam (botaniczka ze mnie żadna) i nie jest to moja pasja, ale cenię ten czas. Niestety większość ludzi, którzy zaczną pracować w LP, to dzieci leśników. Na praktykach w Ndl też się przekonałam, kto jest przyjmowany do pracy. I tak, liczyłam się ze zmianą miejsca zamieszkania, ale wraz z moim wyjazdem na studia, moja matka zrobiła bardzo popisowy eksodus z naszego życia i muszę zostać przy ojcu. Za granicę jechałam w wakacje, gdy ma najwięcej pracy w polu i w firmie, więc nie miał czasu na idiotyzmy, ale też dom zastałam zapuszczony kompletnie. 

kokosnuss Po prostu dziękuję  :kwiatek:. Dla mnie to już Polska D, jak pewna część ciała... Może wino to nie jest taki zły pomysł...

Jeszcze raz wszystkim Wam dziękuję za troskę, bardzo to miłe.   
Emara, nie jesteś beznadziejnym pasożytem, przynajmniej tak wynika z tego co piszesz. Praca podczas studiów to wcale nie jest taki pewnik. Jedni pracują, inni tylko w wakacje a niektórzy wcale. Osoby pracujące wcale nie stanowiły większości wśród moich znajomych.
Bardzo niepokojące są Twoje wpisy i to nie z powodu tego co się dzieje - tzn praca inżynierska, poszukiwanie pracy, jakieś tam problemy w domu - to nic szczególnego i w zasadzie każdy lub prawie każdy miał do czynienia z podobnymi sytuacjami w swoim życiu. Raczej bym się niepokoiła całym tłem Twojego obecnego życia i tego, co stoi za Twoimi decyzjami. Nie chcę wnikać w osobiste sprawy ale pamiętaj o jednej rzeczy - Twój tato to osoba dorosła i w domyśle samodzielna. Nie musisz być niczyją gosposią i nie musisz wiązać się z domem rodzinnym na zawsze, bo Twoja mama kiedyś coś zrobiła, czego Twój tato nie jest w stanie udźwignąć. Nie musisz teraz w żaden sposób próbować zastępować swojej matki i absolutnie tego nie rób. Rozumiem, że można poświęcać się w początkowej fazie, zanim wszyscy nie odnajdą się w nowej rzeczywistości. Ale z czasem trzeba zacząć trochę to wszystko puszczać i zacząć żyć własne życie. Nie wiem czy tak jest w rzeczywistości czy tylko taka jest moja interpretacja Twoich postów. Może tak wcale nie jest i tylko się wspieracie.
I zacznij sobie wybijać z głowy stwierdzenia typu 'ktoś jest mną rozczarowany'. Przepraszam, ale miej to głęboko w d. Wiem, że człowiek chce, żeby rodzice byli z niego dumni, żeby mu sypali komplementy (zwłaszcza jeśli zawsze byli w tej materii powściągliwi), żeby obdarzyli chociaż jednym spojrzeniem pełnym aprobaty. Nie wiem ile masz lat, przypuszczam, ze jesteś bardzo młoda. Im młodsza jesteś tym lepiej - zacznij już teraz uczyć się mieć to gdzieś. Nikomu niczego nie musisz udowadniać. Jedyna osoba, z której zdaniem warto się liczyć i na której aprobatę warto czekać to Ty sama. Jeśli sama nie będziesz szczęśliwa, silna, pewna tego, co robisz to nigdy nie będziesz mogła prawdziwie pomóc komuś innemu. Nie da się nalać z pustego naczynia. Postaraj się o siebie zadbać i zacząć myśleć o sobie jako o postaci pierwszoplanowej. Człowiek na początku stara się sprostać dorosłości, oczekiwaniom nałożonym przez rodzinę, społeczeństwo etc. W ten sposób idzie się zajechać zwłaszcza, że rzadko zadowalanie kogoś idzie w parze z zadowalaniem samego siebie.

Nie wiem czy mój wywód nie jest chybiony bo nie mam o Tobie w zasadzie żadnych danych, ale po prostu z tych wiadomości bardzo mnie to uderzyło.
vanille Nie jesteś pierwszą osobą, która doszła do takiego wniosku.
Sytuacja z moim tatą jest o tyle specjalna, że od najmłodszych lat był moim bohaterem i od zawsze jest najważniejszą osobą w moim życiu, choćby nie wiem co. I nie tylko w moim, starszego brata również. Zawsze tylko ja zamartwiałam się np. kiedy wróci do domu. I choć tak bardzo go kocham, to jednocześnie jest bardzo sinusoidalna relacja i następnego dnia mogę go znienawidzić. Ja bardzo nie chcę być swoją matką. A jeśli odejdę, to będę taka sama.

Jak się słyszy całe życie, że wszystko co robię, robię zbyt wolno/niezdarnie/nie tak i że "beze mnie zginiecie", "gdyby nie ja, to byście z głodu pomarli" (od obojga rodziców), czy też ostatni trend "ty konia utrzymujesz dopiero od x czasu, a ja przez tyle lat to robiłem i o wiele więcej, niż sobie zdajesz sprawę, i nic nie mogę powiedzieć", to zawsze będzie z tyłu głowy.

Ja naprawdę wierzę, że oprócz pracy w tym domu, nie potrafię kompletnie nic. I że bez ojca nie dam sobie rady.
A przy tym zwykle czuję się jak straszna egoistka, bo przecież zależy mi tylko na koniu.

Dziękuję Ci za wiadomość. Order przenikliwości dla Ciebie  😀


Pięć razy zaczynałam tego posta ale w sumie chyba nie ma sensu robić dalszej analizy bo to wątek dla zdołowanych i chcących się wypłakać a nie kącik porad psychologicznych 😀 W każdym razie trzymam za Ciebie kciuki, przyjrzyj się relacji z ojcem i pomyśl tak na chłodno ile z Twoich opinii na temat siebie etc to wpojone przekonania a ile z tego to fakty. Czy faktycznie nigdy z niczym sobie sama nie poradziłaś i czy miałaś okazję to sprawdzić, czy boisz się zrobić cokolwiek bo zakładasz, że się nie uda. Ściskam!
Ja naprawdę wierzę, że oprócz pracy w tym domu, nie potrafię kompletnie nic. I że bez ojca nie dam sobie rady.
Zacznij sobie to "nic" konkretyzować, bo najgorsze jest takie mgławicowe niewiadomoco. Żre i wysysa energię.
Pytaj się, z życzliwym jednak nastawieniem, czego konkretnie nie potrafisz.
I doprecyzowuj.
Jak trafisz na coś trochę bardzie konkretnego, pytaj siebie, na jakiej podstawie tak twierdzisz.
Jakie masz na to dowody.
Czy coś takiego już miało miejsce.
I wreszcie – czy to rzeczywiście są Twoje przekonania. Może to tylko myśli automaty, schematy myślowe, które lecą rozpędem, ale żebyś tak naprawdę tak myślała - jak się zastanowisz – to może niekoniecznie... Może to cudze opinie, a wcale nie Twoje.

Nie wiem, może natrafisz na jakieś obszary, w których rzeczywiście czegoś nie wiesz. Na przykład, jak wypełnić PIT (sorry, za odczapowy przykład). Ale to zupełnie normalne, że zanim się coś umie, to się tego nie umie. Zagalopować na dobrą nogę też się najpierw nie umie. A potem się uczy i zwykle jednak umie. Pyta ludzi, szuka wiedzących, coś czyta, gdzieś szpera. Nic niezwykłego, proces.

I sobie przy rozpracowywaniu, co umiesz, popatrz, czy nie stawiasz sobie za wysoko poprzeczki. Rzeczy można umieć "w miarę".
Są na świecie Mercedesy i są Skody. I jedne, i drugie znajdują nabywców. I wykonują swoją robotę.
Można omieść podłogi i poustawiać szpargały, można pisać podręczniki o sprzątaniu albo wchodzić na wyżyny sterylności. Zależy od priorytetów.
Są zagalopowania w sam raz na olimpiadę, ale jak się dopiero uczysz, to się nie zestawiasz z Dujardin.
Można się rozwijać, nie trzeba w każdym kierunku.
Tak naprawdę człowiek co chwila wpada w życiu na rzeczy, których nie umie zrobić. Nie umieć czegoś jest ludzkie i powszechne. Powiedziałabym nawet, ze jako jednostki więcej rzeczy nie umiemy niż umiemy :p jak dla mnie kluczowe jest to, jak reagujemy na fakt nieposiadania jakiejś umiejętności bo to ta reakcja  będzie nam towarzyszyć całe życie. Czy zdajemy sie totalnie na innych ludzi, składamy broń, wchodzimy w role ofiary, czy pytamy o radę, szukamy pomocy, kogoś kto nam podpowie etc. Decydujaca jest jak dla mnie umiejetność adaptacji, szukania rozwiązań i zaufanie do samego siebie. warto pracować nad zaufaniem do samego siebie, choć to wymaga wystawiania sie na co raz to nowe sytuacje i udowadnianie sobie w sposób eksperymentalny, ze możemy na siebie samych liczyc bo ostatecznie dajemy radę. Zamykając sie w domu z przekonaniami typu "jestem do niczego" budujemy w swojej głowie coraz mocniejszy obraz siebie jako właśnie takiej osoby, stajemy sie tego niemal pewni, po jakimś czasie nawet nie przychodzi nam do głowy by to zakwestionować. Tak naprawdę warto kwestionować wszystko co sie kiedykolwiek usłyszało na temat samego siebie i świata - jak wspomniała Teodora. Skąd to wiem. Kto mi to powiedział. Czy życie udowodniło, ze tak jest. Warto zwrócić uwagę na to, ze rodzice, nauczyciele etc to również ludzie, często sami poturbowani przez los i własna rodzine. Jako dzieci patrzymy na nich niemal z nabożeństwem, bo wszystko wiedza. Najtrudniej jest powiedzieć rodzicom o problemie, ale jak juz sie to zrobi to oni zawsze znajda rozwiazanie i wyjście. Tak myślałam jako dziecko i szokiem było, gdy zobaczyłam, ze moi rodzice to zwykli ludzie i od teraz mogę im sie zwierzyć, sięgnąć po poradę, ale nie będą w stanie rozwiązać za mnie moich problemów. W przypadku większości z nich sa zupełnie bezsilni i nic od nich nie zależy. Twój tato może być Twoim bohaterem i może być dla Ciebie wazny - super, ze tak jest. Ale to żaden nadczłowiek, nie ma żadnej tajemnej wiedzy ani magicznych umiejętności. Jest takim samym dorosłym jak Ty, tylko nieco bardziej doświadczonym w życiu. Tyle. Gdyby z jakiegoś powodu nagle zniknął i byłabyś skazana wyłącznie na siebie to jestem przekonana, ze byś sobie poradziła lepiej niż Ci sie wydaje.
vanille Wiesz, kiedy mieszkałam w Krakowie sama, jakoś nie czułam się nieporadna. Jeju, nawet mnie to zaskakiwało. Byłam w stanie ogarnąć na raz sesję w Krakowie i leczenie jaskry (ogólnie nie polecam, zwłaszcza na Podkarpaciu) kobyły, a w końcu i wyjazd do kliniki przez pół kraju, no i fundusze na tę przyjemność.

Zawsze wszystkie siły opuszczały mnie na co weekendowe powroty do domu i maraton z praniem, sprzątaniem, gotowaniem i stajnią.
Czasem sobie przypominam pewne sprawy z przeszłości i trochę nie wierzę, że potrafiłam dokonywać takich wyczynów. Teraz nie mam tyle siły. Czołgam się od kuchni, do stajni, bez przerwy tylko wgapiam się w telefon, a wszystko mnie męczy i frustruje. 
A teraz mija niemal rok w domu... Rok wykonywania poleceń i chodzenia na paluszkach, żeby nie dostać zjeby za zbyt głośne sprzątanie/nie sprzątanie/istnienie. To jest nieustanny stres, z powodu czegoś tak głupiego.

Teodora Myślałam dzisiaj nad tym, co napisałaś. Najtrudniejsze w tym wszystkim będzie to życzliwe nastawienie do siebie. Ale muszę spróbować.

Dziękuję Wam.
Emara, twoje doznania są bliskie wielu, wielu osobom. I nijak nie świadczą o jakimkolwiek "nieudacznictwie".
Właściwie są dosyć typowe dla etapu życia przed osiągnięciem pełnej niezależności: bytowej, materialnej, emocjonalnej, statusu społecznego.
Wkrótce to wszystko się naprostuje. TY naprostujesz. Ponieważ do dyspozycji masz tylko siebie i AŻ siebie. We własnych sprawach mamy tylko siebie.
Co nie oznacza, że mamy żyć jak miotana łódeczka. Trzeba i szukać wsparcia/sojuszy i odpierać ataki na swoje granice.
Porządkować relacje w kierunku win-win.
Coś umiesz na pewno, i to świetnie: dokonać analizy sytuacji i czytelnie ją przekazać.
To cenna umiejętność, może i dar, ale raczej umiejętność.
Przydałoby ci się na wszystko patrzeć bardziej w kategoriach umiejętności: takie a takie posiadam, a takie muszę jeszcze poćwiczyć.
A nie w kategoriach: jestem taka a siaka. Bo żeby nie wiem co - kim innym się nie staniesz.
A wiele wskazuje na to, że jesteś wspaniała.
Gdy pomyślisz konstruktywnie, na pewno znajdziesz, i to sama (choć warto sobie pomóc) masę sposobów jak poradzić sobie, po kolei, z dotkliwością tego etapu życia.
Jak uporać się z tym czy owym. Nie w sposób magiczny. Po prostu, od małego kroku, trzeba zacząć usuwać przeszkody, uwalniać się od ciążących kamieni.
Czasem łatwiej jest zarządzać myślami, czasem prostymi czynnościami.
Może spróbuj pod koniec każdej godziny zapisać każdy sukces? Każdy. A żadnej "wpadki".
Co do przyszłości i zawodu, to mam znajomego leśnika, który jednak nie ma satysfakcjonującego etatu. Zarabia sadząc sadzonki w Niemczech (chyba 2 x w roku po 3 miesiące), ma pasiekę,
rzeźbi w drewnie. Wersji życia może być mnóstwo. To nie klaruje się od razu, ani żadna decyzja nie jest wyrokiem.
Potrzebuje się wyżalić i żeby mnie ktoś poklepał po głowie (za kopy motywacyjne dziękuję, bo od tego mam tylko jeszcze większe wyrzuty sumienia za tak durne problemy)

Ostatni rok spędziłam prawie cały pracując w domu. Jestem młodszą księgową i cały czas się uczę (dosłownie, robię teraz 2 kurs w SKWP) w korpo. Moja praca to jest jedno wielkie rozczarowanie i frustracja. Nie wiem już sama czy problemem jest to, że pracując zdalnie cofnełam się w rozwoju (bardzo ciężko jest się uczyć czegoś nowego jak nie mam obok siebie ludzi, to że ktoś wyłapie moje błędy po 2 miesiącach to żaden rozwój jak dla mnie...) Czy to kwestia korpo i tego, że tu nie ma pola do jakiegoś szczególnego rozwoju.

Nie mam w zwyczaju siedzieć i marudzić, więc zrobiłam jeden kurs, teraz robię drugi, cały czas wypisuje do moich współpracowników i drąże, żeby się uczyć i robić więcej. Zaczełam jeździć do biura, ale nikt z mojego teamu tam nie przyjeżdża (oprócz mojej koleżanki na tym samym stanowisku) i próbujemy jakoś razem łatać naszą wiedzę. Szukam nowej pracy intensywnie, ale odzew jest żaden (spędziłam prawie dwa tygodnie na pisaniu CV...)

Pomijając pracę, to rozpiera mnie energia, której nie umiem na nic spożytkować. Chodzę wiecznie nakręcona i nie robię NIC konsktruktywnego. Jestem rozkojarzona, sfrustrowana, nerwowa, bezużyteczna. A potem przez kilka dni jedyne co robię to gapię się w ściane. Trochę trenuje boks, a potem nie mam siły jechać na trening przez 3 tygodnie. Ćwiczę w domu a potem znowu tylko leże i się patrzę w sufit. Lubię gotować, ale dla siebie potrafię zrobić tylko sucha kanpkę, a mój facet nie jada w domu prawie.

Wiem jak to brzmi- mam stabilną pracę i marudzę w takich czasach. Wiem, że powinnam siedzieć cicho i być zadowolona, że mam tą pracę. Mam wspaniałego faceta, to jest jakiś kosmos jaki to jest dobry i wspierający człowiek. Mamy pieniądze, mamy super psa (z którym nic nie robię, czasami przez kilka dni robie z nią tylko kółko wokół bloku, żeby wrócić i gapić się w ścianę bo tylko na to mam siłe btw) Codziennie to sobie powtarzam i czasem działa a czasem mnie to tak przytłacza, że nie wiem czy wstanę z łóżka.

Nie chcę, żeby ktoś mnie tu zjadł- ale czasami bym chciała, mieć jakieś poważne problemy. Wtedy bym przynajmniej wiedziała, dlaczego tak źle się ciągle czuje. Teraz wszystko mam, wszystko jest dobrze i mam wrażenie, że w d*pie mi się poprzewracało. Wstyd mi za to, że jestem nieszczęśliwa.
donkeyboy   dzień jak codzień, dzień po dniu, wciąż się dzieje życia cud
23 lutego 2021 15:02
Ollala  :kwiatek: jeśli to cię pociesza to jestem w podobnej sytuacji i tez mi głupio marudzić bo w końcu utrzymałam się na stanowisku przez cały okres COVIDa, mam gdzie żyć i co jeść, naprawdę naprawdę nie mogę narzekać a za każdym razem jak ktoś mnie pyta co tam... to jak mam szczerze odpowiadac to wysyłam im link z czołówka do Plebanii bo ta piosenka oddaje moja codzienność w 100%.

Podobnie jak ty jestem w położeniu zawodowym gdzie jest dużo do nauki i czasem głupio mi ciagle pisać maile „hej a jak zrobić to/tamto”. O ile pracuje w IT i sporo odpowiedzi jest na necie to wielu nie ma albo dochodzę do czegoś sama po spędzeniu dluuuuuzszej chwili nad tym. I serio pomimo ze praca jest na luzie, ze nie ma spiny, kasa jakaś tam wlatuje (aczkolwiek wiem ze mogę więcej ale w obecnym położeniu w życiu - końcówka studiów - nie mogę/chce zmienić pracy), nie muszę się niczym denerwować to się czuje zle. Ze nie chce mieszkac gdzie mieszkam. Ze na studiach do roboty dużo. Ze mam wyrzuty sumienia jak zrobię sobie wolny wieczór bo mnie głowa napier***a a tyle na studia jest do roboty. I z wytęsknieniem i groza patrze w kalendarz bo z jednej strony chce już te studia za sobą a z drugiej wiem ile jeszcze muszę w nie włożyć i sama myśl o tym mnie irytuje. Już nie wspomnę ze przez to wszystko, pomimo niezłej sytuacji w ogóle (naprawdę mogło być dużo gorzej), jestem ciagle rozkojarzona, snie na jawie o tych planach na późniejsza cześć roku, i na sama myśl do siadania do pracowania nad projektami na studia rzygac (dosłownie) mi się chce. A jak nie daj panie pojawia się jakaś drobnostka mniejsza lub większa (ot, głupi system informatyczny w urzędzie skarbowym przyjął mi PIT, jeden dział go widzi a drugi nie i muszę ich ścigać telefonicznie bo mi zaczną kary naliczać), to w***wiam się niemiłosiernie bo mam dość.

Żeby nie było, normalnie lubię swoje studia, na zawód tez nie narzekam aczkolwiek wiem ze rutyna i stres wybiła ze mnie jakiekolwiek chęci i najchętniej to bym poszła porobić NIC tak jak mowisz.

Co mi pomaga, a przynajmniej pomagało to snucie planów - wakacje np. Przy czym dla mnie researchowanie wakacji i snucie planów zamiast się UCZYĆ i ROBIĆ PROJEKTY automatycznie wywala error ze się opier*alam i tak nie wolno.
Dopisuje sie do klubu zdolowanych 🙁

Kon mi sie odsadzil i zawiesil na uwiazie w swoim popisowym histerycznym stylu i, long story short, caly dzien spedzilam z nim w klinice z podejrzeniem urazu szyi i ataksji, niedobrze mi sie robi, jak o tym w ogole pisze. Na razie nie wiadomo, co i jak, kon jest niby w miare zborny ale bez zycia i rusza sie tak, ze zal patrzec 🙁 celowo pisze tu, a nie na konskich, bo naprawde nie chce, zeby ktos diagnozowal przez internet.

Jeszcze kilka dni temu chodzila na treningach jak marzenie, zaliczylysmy pierwsze bardzo udane podskoki po wczesniejszych perypetiach zdrowotnych, a teraz znowu cos, z dnia na dzien i bez zwiazku z poprzednia kontuzja.

Nie mam zdrowia do tego konia, do koni w ogole,  nie wiem, nie umiem, nie ogarniam, poddaje sie. Kazde jedno podejscie do koni i jezdziectwa w moim zyciu konczy sie kulawizna i jakims dramatem zdrowotnym, widocznie zabieram sie do tego tak ch*jowo, ze bardziej sie nie da.
kokosnuss, ściskam mocno. Mam nadzieje, ze będzie dobrze szybciej niż pózniej!
donkeyboy   dzień jak codzień, dzień po dniu, wciąż się dzieje życia cud
23 lutego 2021 17:30
kokosnuss nie poddawaj się! Wiesz na pewno sama jak to z końmi jest, jak nie a to b... wiem tez ze cię to nie pocieszy ale będą lepsze czasy tylko nie wątp w siebie - umiesz, potrafisz, wiesz, ogarniasz :kwiatek:

Jak los rzuca kłody pod nogi, należy je podnieść i wywalić z drogi, czasem są lekkie a czasem naprawdę ciężkie niestety 😕 rozumiem twoja frustracje i bezsilność jak się je dostaje za każdym razem jak się robi do czegoś podejscie.
kokosnuss bardzo mi przykro, sciskam i trzymam kciuki za kobylke.  :kwiatek:
Kokosnuss moge cie pocieszyc tylko tak, ze to nie jest kwestia twojego podejscia, ani tylko twoja specyficzna.
Niestety duzo, duuuuuuzo z nas tak ma.
Jak nie choroba, to kontuzja. Jak nie kontuzja to cos sie we lbie popiergoli. Jak w tym filmiku z mucha - no zawsze kierwa cos.
Albo nie masz czasu, albo pieniedzy, albo zdrowia, albo zycia. Tez bylam na skraju rzucenia wszystkiego w pierun.

Rozwaz przerwe jesli to mozliwe jak dojdzie do siebie. Wywal na laki az zatesknisz czy cos 🙂
A jak stwierdzisz ze to wciaz za duzo i bedziesz mogla zyc bez koni - wymiksuj sie z tego, wydzierzaw, sprzedaj, albo trzymaj dla patrzenia i glaskania 🙂
Ty jestes w tym najwazniejsza, pamietaj.

busch   Mad god's blessing.
23 lutego 2021 21:51
Ollala🙂, jest coś w tym co mówisz, mimo wielu zalet zdalniaka nauka w nowym zespole, z którym nie jesteś sklejona, to nie jest fantastyczna sprawa na home office. Trzeba dużo świadomego wysiłku, by na zdalniaku utrzymać istniejące relacje, a co dopiero nowe... A jednak w korpo mam wrażenie istotne jest takie know-how, bo jednak są te arbitralne ramki, w które trzeba się wpasować. Może być że skoro dostajesz info po 2 miesiącach, że popełniłaś błąd, to widocznie nie jest to dla nich ważny błąd i już spełniasz ich standardy, mimo że myślisz że nie. Więc nie przejmuj się za bardzo, dasz sobie radę w nowej pracy albo w tej, w której jesteś teraz 🙂

kokosnuss, odnoszę wrażenie, że do sprawy zdrowia swojego konia podchodzisz bardzo personalnie (chodzi mi o całokształt, nie tylko o ten post). W znaczeniu - ja mu zagwarantuję świetne warunki, ja zapobiegnę, ja ogarnę itp. itd. Że zabierzesz się do tego 'dobrze'. No i ok, wiadomo istotne jest zapewnić dobry standard opieki. Ale nie możesz zapominać, że opiekujesz się durnym śmierdziuchem, a śmierdziuchy po prostu są bardzo delikatnymi zwierzakami jak na swoją wielkość i siłę. Jak będziesz miała pecha, to się zepsuje nawet z najlepszą opieką na świecie. Takie niestety to hobby. Czasami przypominam sobie te wszystkie "ojjjejkummmm, jestem kuniem i sobie sam zrobiłem krzywdę, rammmtujjj" i tylko się cieszę, że minęło mi koniarstwo 🤣
Nie mam zdrowia do tego konia, do koni w ogole,  nie wiem, nie umiem, nie ogarniam, poddaje sie. Kazde jedno podejscie do koni i jezdziectwa w moim zyciu konczy sie kulawizna i jakims dramatem zdrowotnym, widocznie zabieram sie do tego tak ch*jowo, ze bardziej sie nie da.


kokosnuss, z koniem nie przewidzisz i to nie Twoja wina. Ja mam konie prawie 30 lat.
Moje konie fundowały następujące atrakcje: operację skrętu, od razu po operacji w wieku 20 lat wyszło kissing spines i emerytura, kolejny uczulony na wszystko, co się da, osłabiona po kolkach ściana okrężnicy. Jak widzę, że ma kolkę to jadę od razu do kliniki bo i tak się przemieści. Co 6 miesięcy funduje mi wizytę kontrolną w klinice. Kolejny klientka scyntygrafii, podejrzenie woblera, wyszła ze wszystkiego obronną ręką, kolejny na skoku 80 cm doznał kompresyjnego uszkodzenia obydwu przodów. Berlin, rezonans, rok w boksie. 50% szans na powrót pod siodło. Wrócił pod siodło, na pierwszym padoku po roku niewychodzenia gnojek nabił sobie nakostniaka. Kupiłam ochraniacze na padok to nabił sobie drugiego nad ochraniaczem.

Klinika w Berlinie nie wymaga już ode mnie przedpłat bo mnie znają, na Służewcu moje konie znają po imieniu. Jak dzwonię to pytają tylko „który tym razem”

Tak to niestety wygląda. Czasem masz ochotę po prostu pierdzielnąć to wszystko, czasem jest wspaniale. Nie przewidzisz. Każdy z moich koni, na które chucham i dmucham - absolutnie każdy miał po kilka miesięcy przerwy i to jeszcze w seriach jedna kontuzja po drugiej.
Po przewrotce na oxerze 100 cm - 5 miesięcy przerwy, drugi koń po pechowym skoku stacjonaty 80 cm - rok przerwy. Po odsadzeniu się na uwiązie i przewrotce - rok przerwy.
Moja koleżanka galopowała po prostej na hali przez nóżkę. Ni z tego ni z owego poszła w kilku miejscach kość pęcinowa. Eutanazja jeszcze tego samego dnia.

Nie jesteś jakaś pechowa. Każdemu się zdarza...
W mojej stajni wypadki koni są bardzo rzadkie ale...  W czerwcu przyjechał do mnie wałach. W lipcu powiesił sie na ogrodzeniu wybiegu i trzeba było szyć pachwinę. Przy okazji wyszło, ze nie lubi lekarzy, zastrzyków i zmiany opatrunków.  W sierpniu w nocy z soboty na niedzielę prawie oderżnoł sobie ogon w boksie. Nie wiem jakim cudem. Oczywiście lato, weekend i żaden wet nie odpowiadał. Podjechałam do najbliższego osobiście i wyciągnęłam ją z łóżka od narzeczonego za pomocą walenia pięscią w drzwi. Przyszyła, po 10 dniach zdjęła szwy a po nastepnych 10 dniach szew puścił i rana sie otworzyła. Koń przestał do mnie podchodzić i nie mogłam go już wcale złapać. W pażdzierniku dostał tak silnej kolki, że myslałam że to skręt.  Po 15 minutach przeszło. Jak wet przyjechał 5 minut póżniej koń był zdrowy.. W listopadzie  na jazdach na łydkę reagował kopaniem. Gastroskopia, brak wrzodów ale wdrożone leczenie które nie przyniosło żadnych skutków. W grudniu bat na dupę i magicznie brak kopania na łydkę. Od stycznia spokój. Czekam kiedy znów zacznie.
Dziekuje za wszystkie dobre slowa :kwiatek:

Ja w ogole do tego konia podchodze duzo bardziej personalnie niz wynika z forum, w taki niezdrowy sposob chyba 🤔 nie tylko do zdrowia, ale tez treningu etc. jak kon mi jednego barana na odreagowanie emocji zasadzi to czuje sie jak dupa, nie jezdziec, ze konia bez sensu wkurzylam. No bo jak dobrze jezdze, to kon chodzi cudownie. Co bym zrobila, jakby kon kiedykolwiek odmowil skoku albo wykonania elementu czy nie mial checi do ruchu naprzod to wole nie myslec, znaczy wiem, zawiozlabym do kliniki 🤣 a ewentualna sprzedaz czy wywiezienie na laki jawi mi sie jako osobista porazka 🤔

Mam duzo nieciekawych przezyc z konmi i konskim zdrowiem w szczegolnosci i strasznie chce udowodnic swiatu, ze tym razem zrobie wszystko dobrze - dobrze sie zaopiekuje, nakarmie, ogarne warunki bytowe, jazde i trening etc - a jak ja zrobie dobrze, to kon powinien byc okazem zdrowia, szczescia i progresu treningowego, co nie? Ten sam rodzaj cognitive bias co ludzie wierzacy, ze jedzenie superfoods czy wcieranie olejkow eterycznych zagwarantuje im wieczne zdrowie 😉 tylko jeszcze nienajlatwiejszego konia sobie wybralam do takiego eksperymentu 🤣

W sumie przez ostatni miesiac czy dwa kon byl okazem zdrowia i progresu, jeszcze w zeszly piatek plynal po placu jako ta nimfa przez nenufary a w niedziele skakal jak zloto, ale przestal, bo z dnia na dzien jest markotny, bez zycia i kulawy i serce mi peka, jak na nia patrze 🙁

Dance Girl, my mamy na koncie kulawizne po kowalu, pare zerwanych podkow, wywrotke przy skoku przez ogrodzenie pastwiska, wiszenie na plocie na padoku, wiszenie na plocie pod siodlem, nakostniakow i zwyklych padokowych kontuzji nie licze, bo szkoda zycia, jeden lekki uraz sciegna znikad i teraz znowu cos blizej jeszcze nieokreslonego, bo diagnostyka w trakcie. Jak bedzie trzeba to zawioze cholere i na scyntygrafie, ale ile bym dala, zeby toto po prostu bylo zdrowe!
BASZNIA   mleczna i deserowa
25 lutego 2021 20:29
Ollala🙂, trochę to brzmi jak ChAD. Oby nie, ale może skonsultuj się z psychiatrą, po co tracić czas w razie choroby..
Gillian   four letter word
26 lutego 2021 07:38
kokosnuss, czy możemy przybić sobie high five?  😁

Teoretycznie wyleczyłam roczną kontuzję nogi, posypało się w to miejsce co innego. Mam wrażenie, że wpadłam jak chomik na kołowrotek. Niedawno pragnęłam żeby koń wrócił to sportu, potem chciałam aby chodził po siodłem, aktualnie moje marzenia zredukowały się do tego by mógł oddychać i wyjść na padok. Wypisy od weterynarza powinny obowiązkowo zawierać skierowania na psychoterapię dla właściciela  😜
Podepne sie, bujam się z koniem podobnie, jak juz po klinice wychodziliśmy na prostą, to on sobie radośnie bryknął i zaczynamy od nowa z inną przypadłością 😕 😕 😕
Gillian, jasne 🥂

Ja jestem na etapie, ze marzy mi sie po cichu jeszcze pojechac na wlasnym koniu w teren... nie jakis dziki, chocby stepo-klusem, ale pobyc razem w lesie i widziec, jaka to mojej wariatce sprawia przyjemnosc 🙂 Jak tylko bedzie w miare sprawna (nic nie bede pisac o obecnym stanie rzeczy, bo tylko sie nakrecam 🤔 ) to w dupie mam czworoboki i dlubanie detali i rozbieranie wlosa na czworo w kazdym przejsciu, zycie jest za krotkie, bede koniarkowac po lesie bez oglowia 😉
Tja, w teren pojechac 🙁

Moj zdebilaly kon jak tylko przeszly mu najciezsze objawy neurologiczne po wypadku to rozpier.... sobie noge na padoku tak fest. Rokowania zle, biorac pod uwage charakter i zachowanie pacjenta, ktore mocno utrudniaja jakiekolwiek proby rehabilitacji weterynarz poprosil o rozwazenie eutanazji.

Ledwo 3 tygodnie temu mialam zdrowego konia w treningu, to wszystko to jakis zly sen 🙁
kokosnuss o matko, współczuję  🙁 Próbowałaś jakichś hormonów na tę babę?
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
09 marca 2021 09:28
kokosnuss trzymaj się!  :przytul:
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się