Co mnie wkurza w jeździectwie?

xxagaxx, ewentualne procesy to jedno, ale ludzie potrafia sobie o takie rzeczy duzo krwi napsuc i bez procesow, wlasnie jak wyjdzie ropien, wstrzas, cokolwiek. Nie da sie kogos za to podciagnac do odpowiedzialnosci za nieudzielenie pomocy w postaci samodzielnego podania lekow iniekcyjnych, jak ta osoba w ogole nie byla do tego uprawniona.

Nie chodzi mi o wieszanie psow na ludziach co ten steryd czy biowetalgin podali 😉 ale ktos tu rzucil postulat ze takie interwencje to bez mala obowiazek wlasiciela stajni, no nie, ja np. oczekuje ze wlasciciel stajni powiadomi mnie i weterynarza (jak sytuacja jest pilna) a nie ze bedzie uskutecznial zabawe w weta. Przy czym do najblizszej kliniki calodobowej mam z 20 minut jazdy z przyczepa, to tez troche zmienia postac rzeczy.
kokosnuss, u nas weci oceniają już czy leczenie na miejscu ma sens, bo do kliniki masz ok 4-5h w zależności jak dużo przepisów po drodze złamiesz i czy mocno wieje 😉 Także decyzje o klinice muszą zasugerowac stosunkowo szybko.
zembria   Nowe forum, nowy avatar.
17 grudnia 2021 13:05
O! To jest coś co mnie "wkurza w jeździectwie", że w naszym rejonie żadnej kliniki nie ma i tak jak xxagaxx pisze, to wyprawa na jakieś 5h. W razie nagłego, ciężkiego przypadku to serio walka z czasem się robi 🙁
Przy 5h to kon z kolka moze pasc w miedzyczasie i tak chocby nie wiem co czlowiek na miejscu robil 🙁 masakra.

kokosnuss, dlatego u nas jest tak, że ktoś na miejscu czy właściciel stajni czy zawodnik w razie czego zawsze poda do żyły, bo to może uratować życie.
Edit: oczywiście wiadomo, że po telefonie do właściciela, który się na to zgadza.
Jakoś nie wyobrażam sobie mówiąc szczerze, że miałąbym do kogoś pretensje o podanie leku, nawet jakby się coś stało.
Zgodziłam się, ba sama o to proszę, bo np. nie mogę rzucić pracy w danym momencie, a do stajni mam 60 km. Do głowy by mi nie przyszło kogoś obwiniać,że chciał pomóc, a nie wyszło.
Perlica tak jak mówisz, TY byś nie miała, ja też bym nie miała, byłabym wdzięczna, że komuś się chciało. No ale niestety życie weryfikuje, że coś co dla nas jest oczywiste nie jest oczywiste dla innych
kokosnuss, a no... dlatego naprawdę do weta trzeba dzwonić od razu, modlić się żeby byl szybko i jak widac że jest źle od razu jechać.

Chociaż słyszałam że ma coś się otworzyć pod Toruniem, a to juz jest bliżej i pewnie na sygnale by się dojechało w 1,5h.
xxagaxx to było przerażajace jak jeszcze w Gdańsku byłam. Bo można było zwyczajnie przegrać z czasem, nawet jeśli się konia przy pierwszych objawach zapakowało do transportu. Teraz po przeprowadzce do najbliższej kliniki mam 20 km, na Służewiec 70. I to zdecydowanie daje odetchnąć, że w razie czego człowiek ma jakiekolwiek szanse zdążyć dowieźć do pomocy.
Muchozol2   Nie rzuca się pereł przed wieprze ;)
17 grudnia 2021 14:17
ja np. oczekuje ze wlasciciel stajni powiadomi mnie i weterynarza (jak sytuacja jest pilna) a nie ze bedzie uskutecznial zabawe w weta.
Miałam konia co kolkował, a ostatni miesiąc życia to była masakra. Właściciel stajni był "ura bura, co to nie ja, ja wszystko umiem i na wszystkim się znam" i dał koniowi biowetalgin rozwalając żyłę i prowadząc do wielu krwiaków (prawie na całej długości) - żyła nie dawała się do podawania leków. Lekarz, który przyjechał bardzo marudził. Oczywiście bez konsultacjiz nami (byliśmy zawsze pod telefonem, jego żona zawsze dzwoniła przed podaniem leku). Z nim - a bo kolkował, to dałem, nie przestawał to zadzwoniłem.
Jego żona podawała bardzo sprawnie leki i nawet jakby coś się stało, to wiem, że się starała. A jak widziałam jak on podaje to... nic dziwnego, że się tak popaprało.
Inna akcja z tym gościem, to jak konie przestały mi się "normalnie" przestawiać, tylko uciekały bez ładu i składu, wkrótce po przeprowadzce. Potem też był problem z innym koniem, który nagle się zmienił w szatana. Właściciel mówił, że głupia dziewczyna sobie z nim nie radzi po tym jak koń zobaczył "prawdziwego przywodcę" - bo ona zawsze jak właściciel wyjeżdza to bierze konie i ustawia pod siebie, bo on tu jest Panem i nie będzie mu koń podskakiwał.
W efekcie jeszcze kilka osób narzekało na przymusowy "trening" swoich koni.
A ja kiedyś dawno temu, przyjechałam do stajni rano, zastałam jednego konia usyfiałego w boksie, wytarzanego w swojej kupie, nie puszczonego na padoki i bez grama jadzenia i tekst od właścicielki, że wiszę 60 zł za podanie 2 zastrzyków z biovetalginu bo koń miał w nocy objawy kolkowie to podała i tyle, kasę mam przynieść 😮 w szoku byłam ( a do tego małolatą) to zapłaciłam na szybko dopiero później do mnie dotarło, że to zwykłe naciągactwo, bo nawet nie można było w żaden sposób potwierdzić czy koniowi faktycznie coś było czy nie (koń młody i zdrowy), brak informacji do mnie tłumaczony późną godziną i tym, że przyjadę rano... Zgarnęłam jeszcze opierdol za niewdzięczność w temacie ratowania konia. Rzadko się cieszę z braku własnego konia ale jak sobie przypomnę pensjonatowe przeboje i walki z wiatrakami to jakoś mi mniej szkoda.
10 lat tułania się po pensjonatach, 11 rok z hakiem u siebie. Wiem, ze choćbym miała sobie żyły wypruc nie wrócę do pensjonatu. Opiszę z naszej ostatniej stajni parę sytuacji.
Kobyla kolkujaca, właścicielka /dzierżawca stajni stwierdza, ze nie będzie informować właściciela, poczeka, może przejdzie. Na szczęście inni pensjonariusze zareagowali i zadzwonili.
Jakiś miesiąc przed wyprowadzka, przez przypadek się dowiaduje, ze mój koń dostaje mniej zarcia bo niby ja stwierdziłam, ze go odchudzam... Gdzie każdy wiedział, ze całe zycie się z nim meczylam i musiałam tuczyć. Ale to już za nami.
Finalnie kupiłam młodego hucuła z tej stajni jako towarzystwo. Ale jako mój był dopiero zapłacony w dniu wyjazdu. Ale były sytuację, gdzie zwiał z padoku do stajni i wpierdzielił chyba z 10 boksów ze złobów. Pensjonariusz który to zauważył zamknął go w boksie i poinformował właścicielkę. A ona do mnie (obok lonzoealam swojego konia) zebym się nim zajęła, bo on będzie przecież mój.. Ręce mi opadły. Na całe szczęście nawet nie pierdnął. Ale przesiedziałam z nim do nocy.
Historii est wiele wiele. I to jest niby najlepszy pensjonat w okolicy.
Ja kiedyś musiałam podjąć decyzję o uśpieniu konia, którego właścicielka mieszkała za granicą. Miałam jej zgodę na to bo wystawiła ją przed wyjazdem. Niemniej było to trudne a nie odbierała telefonów w tym momencie. Na szczęście 5 minut przed podaniem morbitalu odebrała telefon od weterynarza.Jako właściel pensjonatu podaję czasem domięśniowe zastrzyki koniom klientów za zgodą ich i weterynarza. Nie znam zresztą weta, który przyjechałby na zwykły zastrzyk np. w Boże Narodzenie
Opisałam wiele postów temu nasz przypadek z wstrząsem anafilaktycznym i przy koniu akurat stała właścicielka konia a wet nie mógł dojechać na czas a liczyły się minuty, więc mając weta zaufanego na lini, właściciela obok konia była decyzja podajemy leki. I jak dzieckiem w przedszkolu nigdy bez zgody właściciela konia/ rodzica dziecku się nic nie podaje. Przypadek zasłyszany co się wydarzył w okolicy: właściciel stajni zadzwonił do właścicielki konia ze coś jest nie tak, koń nerwowy, chyba była sytuacja zbagatelizowana rano koń sztywny. O takich przypadkach ze kolka ze na czas wet nie dojechał, coś poszło nie tak ciagle się słyszy, tylko potem koń jest sztywny. Sama miałam 2 lata temu przypadek a mieszkam w centrum śląska weterynarzy na pęczki wkoło. Klacz o 11 rano dostała biegunki, nerwowa, do tego 100% ślepa, odrazu zadzwoniłam po weta, mój nie mógł dotrzeć X kolejnych tez nie, o 23 przyjechał wet z kliniki od Pędziwiatra z Krakowa. Konia by nie było gdybym na stajni nie miała perilgavetu :/

Ja się mogę wypowiadać jako właściciel stajni i właściciel 13 własnych koni. Nigdy nie podaje leków bez zgody właściciela i konsultacji weterynaryjnej. W przypadkach zagrażających życiu liczą się minuty nie wiem czy bym chciała mieć z tylu głowy myśl ze czegoś nie zrobiliśmy dobrze i zwierze padło. Nie znam stajni w okolicy która ma technika weterynarii na etacie i w razie W o 1 w nocy w Boże narodzenie przyjedzie podać lek.
A wiecie, że zgodnie z przepisami, to w stajni w ogóle nie może być leków? Żadnych.
Jedynie środki odkażające, opatrunkowe.
Absurdalne przepisy to zło.
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
18 grudnia 2021 08:05
halo - ja akurat wiem. Mamy często z PIW-u (Powiatowej Inspekcji Weterynaryjnej) kontrole dobrostanu zwierząt. Nie dlatego, że ktoś donosi czy coś jest nie tak, mamy po prostu jedyne, duże stado kóz w powiecie i oni nas ciągle losują do kontroli jak potrzebują pozapinać terminy lub mają swoje odgórne rzeczy do zrobienia. Wielokrotnie rozmawiałam z inspektorkami o tym, że leków czy kroplówek nie powinnam posiadać, a posiadam bo muszę mieć na wypadek gdyby wet nie dojechał na czas, zaś np. koza się potrafi w pól godziny zawinąć.
halo, Dlatego ja w stajni nie trzymam leków. Mam je w domu obok stajni.
halo, ano nie może
Dlatego do każdego wrzodowca co rano przyjeżdża weterynarz z omeprazolem 😉
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
18 grudnia 2021 09:52
<b>halo,</b> Dlatego ja w stajni nie trzymam leków. Mam je w domu obok stajni.<br>
diuk,
Domyślam się, że napisałaś to z przymrożeniem oka, że w stajni nie bo nie wolno, ale w domu tak bo już wolno 😉 .
W świetle prawa nie powinniśmy (wszyscy) posiadać żadnych leków, ani w stajni/oborze/chlewni ani w domu na stanie. Żaden też lekarz wet nie powinien zostawiać leków do podania przez kogoś innego, ale wiadomo jest, że to fikcja. Który będzie popykać każdego dnia do np jednego konia, żeby podać zastrzyk domięśniowo, żaden bo oni nie mają na to czasu po prostu. Wie o tym Inspekcja, wiedzą lekarze i wiadomo, że przepis jest z czapy.
do mojego chorego konia przyjeżdżała wetka codziennie przez ok 2 miesiące, ma 60 km w jedna stronę, dzięki niej koń żyje, więc są tacy, którym sie chce, tylko jest ich już coraz mniej 🙁 i zdaje sobie sprawe ze jest wyjątkiem
blucha, u mojej klaczy po pęknięciu rogówki, wetka była i 2 razy dziennie na początku. Nie znałyśmy się jeszcze, bała się zostawić mi leki a i stan konia trzeba było monitorować. Z czasem zaczęła leki zostawiać widząc, że sobie względnie radzę.
Często codzienne wizyty weta tylko po to, aby podać zastrzyk są bez sensu czasowo i finansowo. Wet w tym czasie może ratować/ leczyć innego konia, a w wielu miejscach weterynarzy jest za mało... Oczywiście nie biorę pod uwagę przypadków, w których koń wymaga stałej kontroli. I szczerze pisząc nadal są weci, którzy taką kontrolę sprawują jeśli trzeba. U nas minimum 2 wetki nie mają z tym problemu.
cały czas leciały leki dożylne i zmiennie w zależności od stanu i objawów, nie było innego wyjścia, w moich rejonach jest to chyba jedyny wet który aż tak sie angażuje w opiekę nad pacjentem.
U nas ostatnio był problem z wetem do kolki - nie chciał nikt przyjechać - właścicielka w końcu sama podała leki. Obdzwaniała chyba wszystkich nawet z ościennych woj. Ja sama miałam problem z przyjazdem weta do kosmicznego ataku flegmony - co ciekawe 3 wetów było chętnych wstępnie przyjechać ale jak usłyszeli do czego to się rakiem wycofywali. Łzy mi ciekły po twarzy bo był to pierwszy raz kiedy w pace nie miałam antybiotyku na pierwszy rzut. To była 7 flegmona i świetnie wiedziałam co tam siedzi co dostawał wcześniej co działa a co nie - mogłam pokazać wszystkie badania a mimo to nie dałam rady nikogo ściągnąć. Szczerze po obdzwonieniu 12 wetow ( niektórzy byli 15km od stajni) - pomogła mi Ania Biazik, która nie mogła przyjechać ( miała operację) ale wysłała asystentkę, która robiła zdjęcia i wysyłała na bieżąco do p. Ani. Dr przez telefon zarządziła leczenie i dojechała na drugi dzień. Nigdy więcej już nie dopuściłam do sytuacji, żeby w pace nie było leków...przećwiczyłam też podawanie zastrzyków. Fajnie się mówi o prawie tylko jak masz zwierzaka w stanie nietransportowym i brak weta to co masz pozwolić umrzeć?
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
18 grudnia 2021 14:02
Sama znam lekarza, który przyjedzie dzień w dzień jeśli przypadek tego wymaga. Jest to jednak lekarz z naszego bezpośredniego rejonu, a jako terenowy (lekarz) powiatu, codziennie krąży w bliższej lub dalszej, ale jednak okolicy. Jak jednak przypadek nie jest wymagający, to leki zostawi bo w tym czasie, jak zostało wyżej napisane, może ratować inne zwierze lub być przy trudniejszym przypadku. Ten sam lekarz potrafi w środku nocy w Nowy Rok pojechać do problematycznego porodu u maciory, spędzić tam 3-4h, a potem zajechać jeszcze sprawdzić jak pies, którego operował w Sylwestra o 21 00 . I nie, nie jest to fikcja literacka, a mój osobiście znany lekarz. i owy pies też mój własny, maciora nie, ale wiem, że wszyscy cali.
Jeśli jednak lekarz jest z daleka (do nas przyjeżdża np. z Poznania) to musi leki zostawić, bo nie będzie przecież codziennie przyjeżdżał podawać.
Prawo jest złe po prostu.
-Alvika-   W sercu pingwin, w życiu foka. Ale niebieska!
18 grudnia 2021 14:18
Ja również mam leki, których mieć nie powinnam. Bo też stałam pod ścianą, zaryczana, gdy nikt z weterynarzy nie mógł przyjechać do konia na pilną interwencję.
Nie raz mojego konia obsługiwał wet z kliniki małych zwierząt, bo liczył się czas. Wyciągałam na siłę i wiozłam do konia.

Nie łudźmy się, większość z nas zmuszona prozą życia i walką o dobrostan swoich koni ma wiedzę i przymusową specjalizację z insulinooporności, RAO, wrzodów, werkowania itd. Ja nie chcę mieć tej wiedzy, chcę fachowca, który będzie dostępny i ogarnie daną działkę u mojego konia. Ale dopóki dostępność tych fachowców jest ograniczona (tym bardziej, im problem jest poważniejszy), a ja mam właśnie realny problem w danym polu - zaciskam zęby, uczę się i bywam "zdalnymi rękami" naszych weterynarzy.
Cholerna odpowiedzialność.
Niestety mam tak samo. W naszym rejonie brak lekarza, na wizytę się czeka. W razie "wu" zrobię zastrzyk domięśniowy, dozylny. Ten drugi pokazał mi sam wet, gdy była potrzeba podawania w stajni koniom zastrzyków. A wet z daleka. Było już trochę tych zastrzyków. Chora odpowiedzialność. Ale wiem, ze gdyby coś się działo dam radę sama. Nie będę płakać z bezsilności bo nie potrafię a wet zaden nawet od świń nie dojedzie. I jestem swiadoma, ze jak coś pójdzie nie tak to będzie tylko i wyłącznie moja wina.
-Alvika-, w wielu krajach na wschodzie i zachodzie zootechnicy mogąpodawać zastrzyki , a nawet są tego uczeni na studiach. Tylko u nas lobby weterynarzy na to nie pozwala.
A wiecie, że zgodnie z przepisami, to w stajni w ogóle nie może być leków? Żadnych.<br>
Jedynie środki odkażające, opatrunkowe.<br>
Absurdalne przepisy to zło.<br>

halo,

Dokładnie. Komunistyczne przepisy, gdzie urzędnicy "pomyślą" za ciebie i wiedzą co dla ciebie lepsze to "zuo". Zło w imię "dobra ogółu", to największe zło.
Multum takich idiotyzmów jest.
Gillian   four letter word
19 grudnia 2021 14:25
Wolę rozpruć żyłę niż nie podać leku.
Na swoim nauczyłam się podczas kolki, z wetem na telefonie. To była jedyna opcja przetrwania do wizyty.
zembria   Nowe forum, nowy avatar.
20 grudnia 2021 08:35
diuk, Nas też na studiach uczyli, normalnie na zajęciach konie kłuliśmy. Kończyłam w 2007 chyba, nie wiem czy coś się zmieniło od tego czasu. Mieliśmy też zakładanie sondy np. też przydatna umiejętność.
Ja odkąd mi wiejski wet tak porozpruwał żyły, że kobyła dwa tygodnie mogła jeść tylko z podestu wolę już je robić sama. Podstawowe leki zawsze mam w lodówie, bo niestety u mnie na wsi z pomocą wet jest cieniutko. Najczęściej przy kolce można obdzwonić pół województwa i NIKT akurat nie może i wszyscy sa daleko. Jedyna opcja w razie poważniejszych akcji to transport do kliniki, a z koniem rzucającym się z bólu nie zawsze jest to takie łatwe. Tak więc przepisy przepisami, a życie życiem...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się