Depresja.

Gillian Ty nie idź do lekarza, ty za....laj! Tylko właśnie ten lekarz  🤔
Ja ogólnie mam lekkie tendencje maniakalno - depresyjne (+ niskie ciśnienie oc). Idzie żyć. Zresztą człowiek się hartuje z biegiem lat. Tylko życie nie takie, jakie mogłoby być bez tych urozmaiceń. Ale depresja dopadła mnie 2 razy (na studiach, po studiach). Pewnie reaktywna, bo "po przejściach". Czarna dziura. Zawalanie życia. Energia zużywana do szczętu na przejście do kibelka (to ogromne wyzwanie jest). Siedzieć w fotelu 2 doby? Phi. Bez jedzenia, bo przecież piętro do sklepu trzeba by zejść. Albo kanapkę zrobić. Myślałam, że gdy zarzucę się obowiązkami - to dam radę. Gucio. Tylko poczucie wartości spadało poniżej zera. Obawiam się, że gdyby nie chrześcijańskie przekonania, to... żyć nie było po co. Życie było nie do zniesienia. Kolory - bolały (szczególnie fajne w pracowni malarskiej  😀iabeł🙂
Miałam też koleżanki z depresją kliniczną. 8 prób samobójczych np. Dwóch byłam świadkiem - resustytacja, pogotowie, płukania żołądka, psychiatryk, elektrowstrząsy - takie przyjemności. Moja instruktorka jazdy, świetna dziewczyna, zakończyła swoje życie mając jakieś 26 lat  😕
Ja wówczas do lekarza nie poszłam (choć skierowanie już miałam), bo... no właśnie, jeszcze stosowali elektrowstrząsy. Psychoterapia raczkowała. Wyciągali mnie pomocni ludzie i niezawodne konie  🏇 Tony lektur psychologicznych i psychiatrycznych. Przetrwałam. Życie potoczyło się dalej. Ale co straciłam w tamtych okresach - tego nie nadrobię.

Gilian

hm, to choroba, jak każda inna, tylko choroba ...duszy, emocji, lekarz psychiatra to nie takie złe wyjście, czasami dobre leki pozwalają na lepsze spojrzenie na świat.

Nie jest dziedziczna, tylko sposoby radzenia sobie z rzeczywistością są dziedziczne, dysfunkcje w sferze postrzegania i rozwiązywania problemów często połączone z niskim poczuciem wartości.

Da się funkcjonować, tylko powinnaś się zgłosić do specjalisty, to się leczy. Jeżeli dobrze funkcjonujesz w pracy, to znaczy, że masz bardzo duże szanse na wyzdrowienie. Może i to wydaje się bez sensu, ale to taki stan, nie da się w tej chwili inaczej myśleć, możesz tylko spróbować coś zrobić.

Tak jak halo pisała może istnieje "coś" dlaczego warto...

Nie choruję, ale wiem coś o tym, z punktu widzenia mojej profesji i osoby spokrewnionej z chorym.

Pozdrawiam i trzymaj się ciepło.
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
24 września 2009 00:59
Podpisuję się pod ten wątek, bo przeżyłam na własnej skórze.... Niestety miałam depresję, która trwała równe 3 lata. Samo wychodzenie z choroby zajęło mi około roku co nie było wcale takie proste.  Być może gdybym zgłosiła się do lekarza trwało by to  trochę krócej.
Najgorsze jest to że ta ponura choroba czasami pokazuję - ej ja jestem i czekam aż ci się noga powinie.- Szczególnie przy najgorszych momentach życiowych. Jednak jest ten KTOŚ kto stanowi sens mojego życia oraz moje Małe marzenie- 2 letnia kobyłka która jest również największym cudem w moim życiu.

Niestety depresję dostałam na studiach dziennych. Niby piękny okres a jednak odciągnięcie od środowiska , tęsknota za domem, poczucie odrzucenia, strach, pierwsze przypały z dwójami na egzaminach ( gdzie w LO byłam wzorową uczennicą) i ta ciągła PRESJA środowiska, otoczenia, rodziny, poczucia winy ( że nie  potrafię osiągnąć tak wiele jak w LO).
Zaczęło się od zamknięcia w sobie, coraz mniej rzeczy mnie bawiło. Żyłam od piątku ( powroty do domu na weekendy) do niedzieli godz. 17.00 . Najtrudniej było wieczorami.
Miałam koleżanki ale nie potrafiłam tak cieszyć się wolnością jak one. Ciągle tęskniłam za domem. A w domu powtarzali mi- nie musisz wracać tak co piątek, zostań na stancji, baw się to twój drugi dom.... Płakałam w ukryciu.
Nie potrafiłam z nikim porozmawiać  o tym żeby nie wyjść na mięczaka. Na mój kierunek z mojego LO startowało 39 osób. Dostały się tylko trzy w tym i ja. Niestety zerowy kontakt. Tak wyszło nie miałam prawa narzekać bo to przecież takie szczęście że właśnie ja dostałam się tam gdzie inni mogli tylko wtedy pomarzyć. Sama świadomość bolała.
Po 7 miesiącach były okresy że nie potrafiłam się podnieść z łóżka. Spałam popołudniami. Tak się złożyło że miałam swój własny pokój i swój zamknięty świat. Ciągle przepełniona sarkazmem, ironią i żółcią niezadowolenia. Wstawałam tylko na zajęcia w szkole i odliczałam godziny powrotu do domu.  Niby byli znajomi jakieś imprezy.... ja nie umiałam się bawić. Siedziałam z boku jak szara mysz i patrzyłam jak inni się uśmiechają ja marzyłam o powrocie do domu, tego prawdziwego domu.
Kiedy wróciłam na wakacje ..... odżyłam ale nie na tyle aby poczuć jakąkolwiek zmianę w moim życiu. Zresztą minął miesiąc, sesje poprawkowe cuda na kiju. I znowu studia. Po roku zaczął się hardcore. Nerwica lękowa, neuralgia międzyżebrowa, krwotoki  z nosa, omdlenia, nie zależało mi na niczym. Byłam jak wampir. W dzień spałam a w nocy cierpiałam na bezsenność. Próbowałam to zmienić ale  organizm potrafił mi robić psikusy. Nie spałam w ciągu dnia  to i w nocy też nie. Byłam ciągle niewyspana, ciągle zmęczona, łapałam infekcję za infekcją. W końcu wylądowałam w szpitalu z  ciągłymi atakami bolących żeber, wysoką gorączką. Lekarz wiedział co mi dolega jednak ja nie chciałam przyjąć tego do siebie.  Dostałam zastrzyk i tyle mnie widzieli. Po to by następnego dnia znalazła mnie w kuchni(  nieprzytomną)  moja współlokatorka  z zakrwawionym nosem.  To bolało, życie mnie bolało.  Nie dbałam o siebie, żarłam jakieś śmieci. Przytyłam 10kg potem kolejne 10kg. Miałam gdzieś życie. Do tego doszły problemy z facetem za którym z początku tęskniłam ale na drugim roku miałam już go zupełnie w innej kategorii- nie ten poziom był dla mnie  za naiwny. Widywaliśmy się rzadko, mnie na niczym już nie zależało, miłość umarła  i postanowiłam zakończyć ten związek. Jednak cały czas tęskniłam za domem a w domu nie potrafiłam cieszyć się że jestem tam bo dobijała mnie myśl że muszę wracać na studia. MOja twarz poszarzała, miałam ciągłe ataki krwotoczne z nosa. Nie wiem jakim cudem zaliczałam egzaminy, sesje. Jednak nie czułam wartości życia.  Na zajęcia wstawałam dla MAMY bo ona tyle kasy na mnie łożyła żebym mogła się uczyć.Nie chciałam jej zawieść. Łapałam się na myślach ,, po co mam żyć, w jakim celu, w życiu już nic mnie nie czeka... bez sensu. Lepiej siedzieć w łóżku przynajmniej jest ciepło".Zamknąć oczy i przenieś się w inny świat Dużo osób znajomych nie mogło mnie poznać na ulicy. Kiedyś wulkan energii a teraz ? Miałam jednak gdzieś te uwagi nikogo do siebie nie dopuszczałam. W dni wolne od nauki potrafiłam przesypiać po 16 godzin a i tak byłam zmęczona. Kiedyś koleżanka musiała mi pomóc iśc od łazienki bo skurcze mięśni były tak bolesne . Wtedy było najgorzej. Nie płakałam już a pogodziłam się z losem. nie marzyłam o niczym, czułam się jakbym przegrała życie! mając 21 lat !!!!! Pamiętam jak koleżanki próbowały wyrwać mnie na zakupy: nowe kolczyki... zero entuzjazmu. Kasę wydawałam na jakieś badziewne książki, gazety które były małą przerwa między spaniem , myciem, jedzeniem. Nawet w szkole czytałam co jednak nie poprawiało mi absolutnie samopoczucia.  Nie umiałam cieszyć się z niczego. Czułam się zerem, moja wartość, kompleksy... to było na poziomie depresji. Nie użalałam się nad sobą ... ten okres był na pierwszym roku. Na drugim pogodziłam się  z życiem szarzyzny i zero kontaktu ze światem.Pasowało mi to. Czyli: Dajcie wy mi święty spokój.
A jednak tak się nie stało....
Na mojej drodze postawił nogę mój obecny Narzeczony. Zaczęło mi zależeć ale... czułam się nikim. Wrzucałam sobie że  mam taki humor, taki sarkazm... taka szarzyzna.
Pod koniec drugiego roku zaczęliśmy się ze sobą spotykać. I nie było wcale tak pięknie. Z depresji wychodziłam stopniowo ale niestety ta choroba bardzo dawała się we znaki.  Na  wakacjach mój men sprawił e nabrałam lekkiej pewności siebie. Wyjechaliśmy pod namiot na 3 tygodnie i wtedy zobaczyłam małe światełko w tunelu...
Mój Ukochany otoczył mnie miłością, nauczył mnie chęci do życia. Jak sobie teraz przypomnę te wszystkie żale które mu wypłakiwałam , to całe poczucie winy, odrzucenia. Coś we mnie pękło. Potrafił mnie zrozumieć, wysłuchał i nie oceniał.

Na 3 rok wróciłam  delikatnie odmieniona. Uśmiechałam się do ludzi ale w swoim pokoju powracały stare koszmary. Żyłam od niedzieli do czwartku kiedy mój mężczyzna po mnie przyjeżdżał. Najgorsze były niedzielne  rozstania. Płakałam i czułam się znowu odrzucona, zostawiona samej sobie. On jednak prosił : bądź dzielna. To tylko 4 dni.
Ja panikowałam jak głupia.
Na studiach znowu wróciły krwotoki i anemiczny styl bycia. Jednak był Ktoś kogo dopuściłam do swojego serca kto nie ingerował w moje życie na zasadzie : weź się w garść. W depresji nie ma czegoś takiego jak przekonywanie: Ej słuchaj nie użalaj się nad sobą bo dzieci w Afryce mają gorzej a ty jesteś rozpieszczona i nie doceniasz tego co masz. - Takie teksty nie działają.  W depresji nie czujesz życia. Siedzisz  sam i jest ci z tym dobrze. Chcesz tylko świętego spokoju i  wiecznego snu. Nic cie nie obchodzi i nie potrafisz chcieć, móc. Tak jak narkoman.
W każdym razie na 3 roku moje powroty do domu zaczęły  być czymś w rodzaju ładowaniem baterii. I chwała mojemu za to że mi tak bardzo pomógł. Że wiedział co mi jest - sam z siebie, bo o nic nigdy nie pytał. Już w rodzinie miał przypadek ostrej depresji więc wiedział jak należy postępować ze mną. I za to go kocham najbardziej na  świecie.
Po 3 latach depresji ostatnim śladem jaki po niej został były krwotoki z nosa.  Zakończyły się w momencie odebrania dyplomu ukończenia studiów. I wtedy przyrzekłam sobie że nigdy nie pójdę więcej na studia dzienne. Nigdzie  gdzie byłabym oddalona kupę km od mojego Ukochanego czy rodziny.
Po tym ciężkim okresie postanowiłam zrobić coś w końcu aby na zawsze lub przez najbliższy czas zapobiec ponownemu nawróceniu choroby. Zaczęłam spełniać  swoje  marzenia, oraz Ukochanego rzecz jasna.
Jestem 2 lata po tamtej chwili. Dalej mam ukochanego Mężczyznę - z którym jestem już zaręczona. To dzięki Niemu rozwinęłam swoje skrzydła, to dzięki Niemu jestem dziś kim jestem- falą energii.  Mam tez konia- moją ukochaną Iskierkę. Znalazłam sens swojego życia, znalazłam swoje miejsce - wszędzie byle z Nim i Nią. Buduję w sobie mocne podstawy aby nigdy już nie dopuścić do takiego stanu depresji. We dwoje łatwiej jest pokonywać przeciwności losu. Mamy siebie.I to jest dla mnie najważniejsze.

Najgorsze jest jednak to że po tej chorobie mam napady lękowe. Nie przeradza się to w fobię ale niestety. Ciągle boję się że ukochane mi osoby zgina albo coś im się stanie. Szczególnie w  nocy zdarza mi się  uronić łzę w tej sprawie..   Nie jestem ustabilizowana emocjonalnie. Zbyt mocno się wzruszam, ekscytuję. Nie widzę tej małej granicy... za bardzo.
No i Neuralgia międzyżebrowa. To jest najgorsza sprawa. Lewy bok między 4 a 5 żebrem. Boli przy każdym dotyku. A kiedy coś mnie doprowadzi do szału ten ból jest w stanie zwalić mnie z nóg. ... 🙁


Najbardziej przerażające jest to że tak wiele osób na to teraz cierpi. Ale neistety takie życie, ciągły stres, pęd, problemy - kto słabszy psychicznie ten tego nie wytrzyma.
Jednak prawdą jest to co kilka osób napisało, jak poczujecie niepokojące objawy idźcie do lekarza. Nie wiem skąd taki strach przed wizytą u psychiatry. To zwykły lekarz a na emocje też można chorować. Ja chodzę jak potrzebuję i nie widzę w tym nic wstydliwego.
Nie zapominajcie że pacjent depresyjny ma myśli samobójcze, jest wycofany z życia i nie dąży do kontaktu z nikim

Jak byłam w zakładzie psychiatrycznym mówiono nam że depresyjny nigdy nie rzuci się w oczy dlatego jest to pacjent na którego trzeba uważać szczególnie.

Koleżanka się leczyła na depresje,jeszcze kilka mcy po wyjściu ze szpitala zapominała najprostsze słowa, czynności.
Choroba paraliżuje umysł i ciało
Depresja to faktycznie okropna choroba.
Niestety sporo osób, wykorzystując jej "popularność", używa jako hasła-usprawiedliwienia dla swojego lenistwa życiowego i wygodnictwa. Mam taki przypadek w swoim otoczeniu 🙄
Z doświadczenia osób znajomych wiem również, że leczenie farmakologiczne, szczególnie przeprowadzane w szpitalach, może wyrządzić dużo więcej szkody, niż pożytku.. lekarze lubią sobie poeksperymentować..

interesuję się ostatnio syndromem DDA i DDD (Dorosłe Dzieci Alkoholików i Dorosłe Dzieci Dysfunkcyjne)
w Polsce szacuje się, że problem alkoholowy ma ok 4 mln osób - zakładając, że każdy alkoholik bezpośrednio oddziaływuje na 3-4 osoby, to robi się z tego bardzo poważna armia ludzi z problemami emocjonalnymi.
Tak jak napisała Zatonia dysfunkcje są w ten sposób niejako dziedziczne, bo sposób postrzegania rzeczywistości, niskie poczucie wartości, beznadziejności i nieradzenie sobie z emocjami przekazywane są od najmłodszych lat przez najbliższych członków rodziny. Wydaje mi się, że to również jest przyczyną, że depresja staje się obecnie chorobą cywilizacyjną.
Alvika   W sercu pingwin, w życiu foka. Ale niebieska!
24 września 2009 07:39
Temat jest ciężki. Mam wrażenie, że niektórzy wypowiadający się w tym wątku mylą mocno nerwicę depresyjną z depresją. A to bardzo poważne w skutkach nieporozumienie.
Wsparcie daje wiele - ale samo wsparcie nie wyleczy.
ale depresje i stany depresyjne też są różne, mogą mieć różną siłę i różne objawy. Człowiek z depresją dwubiegunową często popada w stany euforyczne, nie będzie u niego tak widoczna ta depresja, bo jak to depresja - może 2 tygodnie chodził smutny, ale teraz się dobrze czuje, cieszy się, uśmiecha (choć to wcale nie stan "radości" czy "zadowolenia" tylko manii, chwilowego "rozpędu" po którym będzie tak jak było albo i gorzej), a to że znów po jakimś czasie jest smutny? jęczy i użala się nad sobą. Nie wszyscy tak jak zabeczka17 zamkną się w domu i będą mieli tak ewidentne objawy - niektórzy funkcjonują "normalnie" (chodzą do pracy, szkoły, gotują obiad, jedzą, śpią), tylko że w środku nie mają już nic. Pewnego dnia coś pęka i wiadomo jak to się kończy, a osoby najbliższe mówią, że nawet nic nie wyczuły, że coś jest nie tak. Zresztą ludzie świetnie się potrafią maskować. Czasami dlatego, że tak bardzo nie chcą sami uwierzyć że potrzebują pomocy, a czasami dlatego, że nie chcą walczyć. nie chcą zdrowieć. uważają, ze nie są tego warci.

ja, trochę tak jak zabeczka17 (tylko w duuuużo mniejszym stopniu) - żyję od przyjazdu do domu do wyjazdu z domu. Czas kiedy jestem na studiach jest przeważnie straszny. Na początku pierwszego roku i cały czas kiedy byłam w Soton to był jakiś dramat. Czasami nawet na zajęcia nie szłam - bo po co. Ale u mnie nie ma tak dobrze, że mogę przyjechać co weekend. Staram się przyjeżdżac do domu jak najczęściej, ale właśnie na zasadzie ładowania baterii. Jasne, już teraz ryczę, że muszę wracać na studia, ale gdzieś tam tkwi we mnie siła, bo wiem, że jestem jeszcze w domu. I wiem, że jak coś się robi (cokolwiek) to czas szybciej mija. Dlatego chodzę na sto milionów dodatkowych zajęć, na hiszpański, na zajęcia wokalne, na siłownie, na tenisa, na jazdę konną (mimo, że nie jeżdżę od tego ani trochę lepiej, a wręcz przeciwnie, ale trudno), na praktycznie wszystkie weekendy uciekam do Londynu, albo siedzę i czytam swoje ulubione książki z happy endem. Nie daję sobie usiąść i zacząć się użalać nad sobą, bo jak już zacznę to potrafię tak ze 2 tygodnie. Mogłabym i dłużej, ale wtedy włącza mi się już tryb "zaraz do domu" (bo jeżdżę tam jednak co mniej-więcej miesiąc). A jak już jest tydzień czy 2 do wyjazdu to ja już żyję tym, że zaraz jadę. Odliczam dni (skreślam na takim wielkim kalendarzu  😁 ), staram się zrobić jak najwięcej póki mam "kopa" i dobry humor, żeby nie kończyć prac kiedy nie mam siły psychicznej na nic. Gdzieś tam w głowie wiem, że muszę sie jeszcze ten rok przemęczyć, bo potem będę miała spokój. Kolejny kierunek na który idę nie jest może bliżej domu, więc nic w tej kwestii się nie poprawi, ale jest bliżej moich marzeń i ja wiem, wierzę w to (musze wiedzieć i wierzyć, inaczej już bym nie studiowała tam, gdzie studiuje tylko schowałabym się w domu w szafie) że on mi pomoże te marzenia urzeczywistnić. To, że mam cel gdzieś mnie trzyma przed poleceniem w ciemność. Trochę tak, jakbym ominęła cały stan depresji i przeszła od razu do tego stadium zdrowienia, kiedy nie jest dobrze, ale jest światełko w tunelu i kiedy już wiem, że to nie są światła nadjeżdżającego pociągu.

:kwiatek: trzymam za Was wszystkich kciuki  :kwiatek:
Alvika   W sercu pingwin, w życiu foka. Ale niebieska!
24 września 2009 08:56
Kaprioleczku, tym nieporozumieniem jest dla mnie taka samodiagnoza i traktowanie przykładowo nerwicy jak depresji - a przede wszystkim będące konsekwencją tego skutki.

Z nerwicą często można sobie poradzić bez uciekania się do farmakoterapii; wsparcie bliskich i rozmowy mają charakter psychoterapeutyczny, pomagają w zmianie przekonań, w budowaniu zdrowych relacji. A o to w walce z nerwicą chodzi. Depresja jest stanem znacznie poważniejszym, tu często potrzeba jest głębsza pomoc. Najgorsze jest budowanie u osób z prawdziwą depresją przekonania, że same sobie poradzą - bo w efekcie trafiają one do zaułka znacznie gorszego od Czarnej Dupy.
Kaprioleczku, tym nieporozumieniem jest dla mnie taka samodiagnoza i traktowanie przykładowo nerwicy jak depresji - a przede wszystkim będące konsekwencją tego skutki.

Z nerwicą często można sobie poradzić bez uciekania się do farmakoterapii; wsparcie bliskich i rozmowy mają charakter psychoterapeutyczny, pomagają w zmianie przekonań, w budowaniu zdrowych relacji. A o to w walce z nerwicą chodzi. Depresja jest stanem znacznie poważniejszym, tu często potrzeba jest głębsza pomoc. Najgorsze jest budowanie u osób z prawdziwą depresją przekonania, że same sobie poradzą - bo w efekcie trafiają one do zaułka znacznie gorszego od Czarnej Dupy.



z tym się oczywiście zgadzam. z tym, że do lekarza trzeba trafić dobrego, a o takiego naprawdę trudno. Kiepski lekarz (np. jak ta lekarka na którą ja trafiłam), albo taki co przyszedł tylko "odbębnić" nie pomoże, a może bardzo, bardzo zaszkodzić.
dokładnie, w przypadku o którym pisalam, lekarka podawała testowo jakiś nowy lek
pojechała za to potem na egzotyczną wycieczkę fundowaną przez firmę farmaceutyczną ... głupio się tym chwaliła 🙄
a stan pacjenta znacznie sie pogorszył ..
Zadałam pytanie, bo nie znam nikogo kto miałby faktycznie depresję. Znam owszem koleżanki, które raczej za słowem depresja ukrywają swoje lenistwo. Jestem daleka od twierdzenia, że sama jestem w takim stanie. Jednak czuję, że od półtora roku systematycznie pogarsza się mój stan. Do niedawna usiłowałam to zwalczać, myślałam że jakoś się z tego wygrzebię. Od 2 miesięcy nie chce już mi się nic. Czekam tylko chwil, kiedy zostaję sama.
Zastanawiam się poprostu, czy samo przejdzie czy to nie droga w dół.
bera7, ja bym na dobry początek znalazła sprawdzonego psychologa, terapeutę
i poszła porozmawiać po prostu
czasem jedna rozmowa może wskazać kierunek

vill- nie każdy chory na depresje ma myśli samobójcze. Ja bardzo zawsze chciałam żyć. Zyć normalnie i moje myśli bardziej zajmował problem jak wyjść z choroby a nie jak ze sobą skończyć.

abre- tak zauważenie objawów jest ważne, ale tak naprawdę póki sam chory nie zechce wyjść z choroby to wysiłki innych na niewiele się zdadzą. Ja obecnie już 3 rok walczę z depresją mojego taty. Pod ciągła opieką psychiatryczną, 3 razy hospitalizowany w tym raz na oddziale zamkniętym, ma w nas wsparcie i opiekę, a mimo to wysiłki narazie ida na daremno. Bo póki on sam nie będzie chciał coś zmienić to my niewiele możemy zrobić.

Gdy ja chorowałam też miałam mega wsparcie ze strony rodziny (czego nie można powiedzieć o znajomych i koleżankach- też niby wielkich przyjaciółek koniar), ale póki sama się nie ogarnęłam nawet do mnie ich próby pomocy nie docierały. Miałam wrażenie że jestem sama.
Chwilowo nie mam możliwości iść na prywatną wizytę, a o tych z NFZ dobrych opinii nie słyszałam.
Mam wrażenie, że poprostu zbyt długo stawiałam opór pewnym wydarzeniom. Aż się przelało i odechciało mi się walczyć, bo wiem, ze nawet jak jedno wyprostuję to następne zwali się na głowę.

Nie mam myśli samobójczych już. Raczej obojętność. Myśli o tym, że śmierć byłaby ulgą, ale zabicie samej siebie to ucieczka. A z pewnych względów nie chcę skończyć jak tchórz.
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
24 września 2009 11:00
Alvika wiesz no u mnie było naprawdę ciężko. Wsparcie, wsparciem ale samo wychodzenie z choroby zajęło mi rok czasu. Organizm dalej dopominał się o święty spokój, o sen w ciągu dnia, unikanie słońca, ciągłe przemęczenie przy dość dobrej morfologii, bólach mięśni te były okropne.  Leżąc na łóżku czułam straszliwe skurcze w udach. Kiedy nie spotykałam się z moja drugą połówką często stany emocjonalne wracały- apatyczność, ból żeber. Tyle że przez rok znalazłam sens życia, a to nie było pstryknięcie palcem: chcę i mam.  Cały etap trwał po woli.
Lekarz rodzinny kilka razy rozpoznawał u mnie depresję przy zwykłym badaniu - nie dałam za nic w świecie wysłać się do psychologa. Odbierałam to jako policzek.
Wiele sytuacji gdzie nie ruszałam z domu kilka dni w dresach , z tłustymi włosami, a mój siedział przy mnie po prostu bez słowa i oglądał tv. Drażniło mnie to cholernie... ale to byłą już jakaś reakcja z mojej strony. I tak małymi kroczkami doszliśmy do tego co mamy dzisiaj. Nie jestem w  stanie powiedzieć ile zawdzięczam mojemu Mężczyźnie i że gdyby nie on nie wiem co byłoby dalej.


Dzisiaj jak przypomnę sobie tamten okres .. życie  ciągłym cieniu, ciągle zasłonięte żaluzje zero ochoty na następny dzień i czasami płacz: dlaczego ja  nie potrafię tego zmienić ?- to boli fakt jaki hardcore urządziłam swojemu organizmowi i psychice. A ciuchy? Nie uwierzycie ale ciągle chodziłam w jednym szarym fraczku zapinanym po samą szyję i nie było zmiłuj żebym na wyjście z domu ubrała coś innego. Miałam takie trzy komplety. Prałam na zmianę. Mój zaczął nazywać to : strojem batmana. Ale ja tak bardzo wstydziłam się siebie, chciałam ukryć zniknąć pod płaszcze wszechświata, zniknąć, w końcu zasnąć. Nie byłam gotowa na związek, nie chciałam się pokazywać światu. Ktokolwiek na mnie spojrzał jezu... co on sobie myśli. A tutaj z takim facetem... w dodatku wybrał mnie. Bałam się podołać wyzwaniu, nie czułam swojej wartości ...  Ale miłość pomaga.... mi pomogła. Głupie reakcje, głupie wyżalanie, głupie wyrzucanie swojego gniewu, żalu do świata: dlaczego ja? Był jak dobra terapia.

Nie napisałam tego wcześniej ale w mojej depresji wystąpiła też  bulimia. Ale nie taka w starym pojęciu bo mnie na wyglądzie nie zależało. Kiedy wylądowałam po 3 latach w szpitalu na skutek tycia .. lekarka endokrynologii uświadomiła  mnie że nie wszystkie bulimiczki wymiotują.  Ale przyznaje bez bicia  potrafiłam pochłaniać duże ilości jedzenia po czym głodować 2 dni.I to ciągłe łaknienie.Efektem było: 20 kg. 2 pizze a ja dalej byłam głodna  tylko po to by następnego dnia pić zaledwie pół litra wody.

funkcjonuję, daję radę, sprawdzam się w pracy na 100%, niczego nie zawalam = lekarz zbędny.


Kurcze 🙁
Dobrze, że praca jest odskocznią i nie zawalasz.

Jesli nie chcesz lekarza, to spróbuj technik np pozytywnego myślenia.
Zapoznaj się  np z metodą Silvy
http://www.silva.alpha.pl/

Ja co prawda nigdy nie cierpiałam na depresje , oczywiście miałam trudne momenty w życiu, ale jestem kompletnie odmiennym typem 😉
Złośc, czy frustracja pobudza we mnie energię , ale ta metoda jest rodzajem samokontroli umysłu.

Byłam na kursie i jestem zachwycona , jak można wiele zmienić w swoim własnym życiu.
Choć szukałam raczej wyciszenia, nabrania dystansu  ale i pokonania zmęczenia.

Naprawdę wszystko jest w naszych głowach 🙂

Bera - też spróbuj.

Pozytywne myślenie jest podstawą w takich przypadkach , nie leki.

A nie jest z Wami tak źle, skoro uczestniczycie w forum 😀

A najlepiej byłoby zakochać się szczęśliwie :kwiatek:
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
24 września 2009 11:40
Najgorsze rzeczy jakie można usłyszeć: nie jęcz, zmień się, myśl pozytywnie.
Najgorsze rzeczy jakie można usłyszeć: nie jęcz, zmień się, myśl pozytywnie.


Najgorszą rzeczą jaką można zrobić w takiej sytuacji - to nic nie robić

Tylko  nie da się za kogoś  żyć czy podejmować decyzje.

Taki wredny ten świat 🙄

Alvika   W sercu pingwin, w życiu foka. Ale niebieska!
24 września 2009 11:48
guli, a najlepszą - nie szkodzić  🤔
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
24 września 2009 11:50
guli, jak się jest w środku Czarnej Dupy, tam gzie nie dochodzi żadne światło, to takie teksty nie pomagają. Takie teksty sprawiają, że człowiek czuje się jeszcze gorzej, że ma kolejne wyrzuty sumienia, że najwyraźniej jest najgorszą i najbardziej nieudaną osobą na świecie, skoro zmienić się nie umie, skoro nie umie wyjść do ludzi, uśmiechnąć się i sprawić, że wszystko jest dobrze.
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
24 września 2009 12:25
guli, jak się jest w środku Czarnej Dupy, tam gzie nie dochodzi żadne światło, to takie teksty nie pomagają. Takie teksty sprawiają, że człowiek czuje się jeszcze gorzej, że ma kolejne wyrzuty sumienia, że najwyraźniej jest najgorszą i najbardziej nieudaną osobą na świecie, skoro zmienić się nie umie, skoro nie umie wyjść do ludzi, uśmiechnąć się i sprawić, że wszystko jest dobrze.


Identycznie było ze mną. Nic nie pomagało a człowiek jeszcze miał taki ogromny żal do siebie ze nie potrafi tego zmienić. Że jest gdzieś tam kolorowy świata a ja gniję w tej szarzyźnie. To bolało. Istnienie bolało. Stracić chęć do życia... Nie na zasadzie kaprysu.  Budzisz się codziennie i wiesz że to kolejny dzień który prześpisz bo nie masz siły wychodzić . po prostu nie chcesz. Jeśli masz dzień wolny - przesypiasz go, nie wstajesz  bo po co. Natomiast w nocy ciągle nawiedzają cie koszmary bezsenności. I to tak trwa... trwa ... i trwa....


edit: Mój Boże tak sobie uświadomiłam dzisiaj jak wielką różnicą jest  moja egzystencja w porównaniu z tamtym okresem.  Dzisiaj nie umiem nie uśmiechać się do życia, ludzi. Siedzenie w domu mnie zabija, ciągle coś robię, mam nowe pomysły na życie. Ciągnę kilka srok za ogon i bardzo dobrze czuję się we własnej skórze. Nie robię tego dla kogoś a dla samej siebie. Mam wsparcie osoby którą kocham a życie jest o wiele łatwiejsze.
Dzisiaj znajomi ze studiów mnie nie poznają. Na Naszej-klasie co jakiś czas mam wiadomości: Czy to naprawdę Ty?
Wszędzie mnie pełno, szaleję, poszerzam horyzonty, robię przeróżne kursy. Doba to dla mnie za mało.  Opieka nad koniem , głupie wywożenie gnoju czy mielenie ziarna jest dla mnie sensem istnienia. Korzystam z każdego dnia  najmocniej jak się da.
Znalazłam wewnętrzny spokój, tą tak bardzo potrzebną harmonię pomiędzy jing i jang. Z nadwagi pozostało mi jeszcze  dodatkowych 8 kg. Czuję się o wiele lepiej. I nie mówię że nie mam chwili załamki, że nie płaczę jeśli mi się nie powiedzie. Ale potrafię po kilku dniach się podnieść i żyć. Kombinować i nigdy się nie ograniczać.  Mam dla kogo: Mój Ukochany, Moja Iskra, Rodzina i dla samej siebie abym nigdy nie żałowała że czegoś nie widziałam, nie spróbowałam, nie skorzystała z okazji. Świat jest pełen niespodzianek. Tak trudnych do zauważenia w depresji.
I wiem też że tylko takim myśleniem i postępowaniem nie dopuszczę do nawrotu choroby. Lepiej zapobiegać jak leczyć. Na szczęście świat jest duży a dla mnie spełnianie marzeń swoich i Ukochanego jest najważniejszym priorytetem.
[quote author=Strzyga link=topic=9502.msg341516#msg341516 date=1253789405]
guli, jak się jest w środku Czarnej Dupy, tam gzie nie dochodzi żadne światło, to takie teksty nie pomagają. Takie teksty sprawiają, że człowiek czuje się jeszcze gorzej, że ma kolejne wyrzuty sumienia, że najwyraźniej jest najgorszą i najbardziej nieudaną osobą na świecie, skoro zmienić się nie umie, skoro nie umie wyjść do ludzi, uśmiechnąć się i sprawić, że wszystko jest dobrze.


Identycznie było ze mną. Nic nie pomagało a człowiek jeszcze miał taki ogromny żal do siebie ze nie potrafi tego zmienić. Że jest gdzieś tam kolorowy świata a ja gniję w tej szarzyźnie. To bolało. Istnienie bolało. Stracić chęć do życia... Nie na zasadzie kaprysu.  Budzisz się codziennie i wiesz że to kolejny dzień który prześpisz bo nie masz siły wychodzić . po prostu nie chcesz. Jeśli masz dzień wolny - przesypiasz go, nie wstajesz  bo po co. Natomiast w nocy ciągle nawiedzają cie koszmary bezsenności. I to tak trwa... trwa ... i trwa....
[/quote]

Naprawdę przykro, że tak to wygląda.
Ale przeciez wyszłaś z tego 🙂

Nikt przez net nie wyleczy z żadnej choroby, ale może wskazać , że jest jakaś możliwość.
To przecież choroba pochodząca z umysłu- prawda?

Dlatego ja np proponuję tego rodzaju kurs.
To skutkuje naprawdę i to na długo 🙂

Czy jest w tym coś złego?
Alvika   W sercu pingwin, w życiu foka. Ale niebieska!
24 września 2009 13:01
To przecież choroba pochodząca z umysłu- prawda?
Nie, nie zawsze jest to prawda.
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
24 września 2009 13:15
W tamtym okresie nie poszłabym na kurs... Nie docierało do mnie że mam depresję albo że coś ze mną nie tak.  Takie funkcjonowanie dawało mi pewność że taka już jestem i trudno trzeba się z tym pogodzić. Lekarz rodzinny czy ten ze szpitala nie raz mi mówili : dziewczyno masz depresje potrzebna jest ci pomoc. Ja nie słuchałam. Depresja? Ja przecież nie  jestem psychicznie chora. Panu się coś pomyliło.
I to tak trwało. Dopiero po zakończeniu choroby w szpitalu gdzie miałam obowiązkową wizytę u psychologa dowiedziałam się że chorowałam na dość silną depresję. Lekarka była pełna podziwu że potrafiłam z tego jako tako wyjść. jednak nie dawała mi wiary czy za rok lub dwa znowu nie popadnę w szarzyznę.  Prosiła mnie  bym nigdy więcej nie bagatelizowała tylu syndromów .To jest straszna  choroba która może spowodować samo wyniszczenie organizmu a o śmierci to nie wspomnę. Jest podstępna i zakrada się niewidoczna.
Dzisiaj jak tak patrzę przez pryzmat mojego doświadczenia to najlepszymi sposobami aby uchronić się od depresji jest znaleźć sens życia, swoją drogę, swój własny świat. Każdy ma swoje priorytety. Czy to  jest rodzina i dziecko dla którego warto żyć. Czy to są podróże po Polsce - jak w moim przypadku zwiedzanie  zamków i fortyfikacji na terenie całego kraju. Czy chociażby nauka tańca.  Ruch wspaniale wpływa na organizm i myślenie. Jednak  osoba w ciężkiej depresji pójdzie ci na takie zajęcia za namową koleżanki , popatrzy, porusza się i wróci do domu z takim samym nastawieniem jak wcześniej. To nie jest takie proste. Pamiętam moje wysiłki na akademickiej siłowni. Trwało to miesiąc i tak jak szybko zaczęło ta szybko skończyło.  A dzisiaj bez bieżni żyć nie potrafię.

Metody leczenia jak i etapów depresji jest wiele. I jak w matematyce kombinujesz co do czego dopasować aby dało efekt. Niestety  w życiu często jest tak że nie da się naprawić nastroju kursem itp. Oczywiście można spróbować.... ale wiem że nie przemówiłoby wtedy do mnie. Każde wystawienie nosa za drzwi bolało a co dopiero przesiedzieć na kursie i słuchać że świat jest piękny.

Z mojego doświadczenia wiem też , że dobrą formą załagodzenia depresji jest  także kontakt ze zwierzętami. Mówię tutaj o psach, kotach, koniach i wszystko co jest większe i można się do tego przytulić, zadbać. Zwierzęta mają w sobie tyle miłości i oddania . Nie pytają o nic, nie oceniają, po prostu są.  Ja swojej kobyłce także zawdzięczam to że dzięki niej wyszłam z choroby i podejrzewam że  w najbliższym okresie w nią nie popadnę.  Jedna chwila z koniem daje mi tyle szczęścia za które wtedy oddałabym wszystko.

guli nie ma nic złego w tych kursach o których piszesz... jednak wybacz na mnie by to nie podziałało. Nie poszłabym na następne zajęcia.... nie miałabym siły ani wewnętrznej chęci na spotykanie się z ludźmi, z psychologiem czy kim tam jeszcze....

Dzisiaj mogę powiedzieć wyszłam z choroby. Jestem na prostej i czuję to. Jednak mnie było łatwiej. Zakochałam się i ta miłość trwa. Dostałam mocne fundamenty aby w każdym złym momencie  iść  z uniesioną  głową. Nie załamywać się. Jednak domyślam się w  jak wielkiej matni są ludzie którzy mają rodziny dom, pracę... a jednak zapadli w tą straszliwą chorobę. Mogę i tylko z całego serca współczuć.

guli nie ma nic złego w tych kursach o których piszesz... jednak wybacz na mnie by to nie podziałało. Nie poszłabym na następne zajęcia.... nie miałabym siły ani wewnętrznej chęci na spotykanie się z ludźmi, z psychologiem czy kim tam jeszcze....
. Jednak mnie było łatwiej. Zakochałam się i ta miłość trwa


Taki kurs to nie jest spotkanie z psychologiem ani ogólnie z ludźmi.
To spotkanie  z samym sobą , dlatego bywa skuteczne, o ile ma się taką wolę .
Ale bez wewnętrznego przekonania ,  żadna kuracja nie jest skuteczna 🙁

Taki kurs to trzy dni praktycznej nauki metody , to programowanie  , czy wizualizacja własnej osoby, czy pragnień.
Wszystko przy dźwiękach , które wprowadzają człowieka w stan Alfa, czyli na granicy snu .
I to nie jest żadna sekta.
Mózg ludzki jest ogromną niewiadomą, ale  mający ogromne możliwości.


Teraz jest coraz więcej publikacji w poważnych  kanałach  medialnych - nawet sny można kreować , lub szukać dobrych rozwiązań.


O  wpływie miłości tez pisałam, ale to raczej nie przychodzi na wezwanie.
Choć niektórym i to udaje się 🙂

A nie jest z Wami tak źle, skoro uczestniczycie w forum 😀

Ja wtedy własnie od rana do wieczora siedziałam na forum. To był jedyny świat w którym czułam się bezpiecznie. Mogłam się spotykać z ludźmi nie wychodząc z własnego pokoju.

Gdy stanęłam w miarę na nogi, pojawiła się w moim życiu szczęśliwa chwila pod postacią treningów u Lostak na Amsterdamie to już jakoś bardziej mnie zaczęły interesować spotkania rzeczywiste od wirtualnych.
Pewnie nawet Lostak nie jest tego świadoma, że pomogła mi wtedy razem z Łosiem stanąć na nogi. Znowu miałam jakiś cel w życiu.
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
24 września 2009 13:50
guli mimo wszystko powiem że sama nie miałabym siły na takie sprawy. Łatwiej mi było pauzować i czuć się z tym źle jak podejmować jakąkolwiek walkę o siebie czy o lepsze samopoczucie. 🙁   Nienawidziłam siebie za ten stan, za to że nie chcę nie potrafię... lepsze było zamknięcie w swoich czterech ścianach.

edith:
Przypomniał mi się jeszcze motyw a propos tego co pisze vill_18 o zapominaniu. Ja miałam okropny i bardzo paraliżujący motyw z brakiem możliwości wysławiania się. Ciągle zapominałam słowa. Tak jakbym się cofała. To było bardzo żenujące kiedy dyskutowałam z moim a tutaj nagle zapominam 3/4 wyrazów którymi mogłabym się podeprzeć w dyskusji. Jezu ile wtedy nerwów było i żalu do siebie... że mam kłopoty z pamięcią, że jestem na studiach a w samym środku rozmowy błaźnię się bo zapominam danego słowa. Okropność
guli, to nie jest choroba umysłu. To choroba głowy. Tak jak wrzody są chorobą żołądka. To chemia. Chory sobie nie wmawia ot tak, że mu źle na świecie bo zimno na dworze. To organizm ma problemy z wytwarzaniem i przetwarzaniem pewnych substancji chemicznych. I na to żadne rozmowy nie pomogą.
Święte słowa. DLatego uważam, że dla lepszych i szybszych efektów leczenia ciężkiej depresji należy połączyć leczenie farmakologiczne z leczeniem psychologicznym. Z tym że np w moim wypadku to drugie kompletnie nie skutkowało i szybko go zaniechałam
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się