Moja przygoda z kolegami po fachu

Freddie...
i każdy nawet lekarz czy wet ma prawo napić sie PIWA czy WÓDKI!!
i co? ma leczyć po piwie? jechać autem na wizytę?

Wlasnie moim zdaniem jest to dosc kontrowersyjna kwestia. Zastanawialam sie nad tym i doszlam do wniosku, ze lekarz jednak powinien byc abstynentem. Wlasnie dlatego, ze zawsze ktos moze potrzebowac pomocy i czyjas pociecha umrzec, bo wet (jedyny w okolicy!!!) byl po paru glebszych. Lekarz nie ma "czasu pracy", do weta dzwoni sie w naglej sprawie w srodku nocy (wiwat Herriot, ktory wslizgiwal sie zonie pod koldre i grzal sie po powrocie z nocnej akcji). Zawsze powinien byc w gotowosci.
Moje zdanie. Jak juz mowilam, lekarz to powolanie, a nie tylko zawod...
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
12 października 2009 22:59
Weterynarz też człowiek, ma swoje życie. A nie ma obowiązku odpowiadać na telefony w godzinach wieczornych jeśli jest zajęty. W końcu za porady też mu płacą, nie jest darmową infolinią weterynaryjną.
In.   tęczowy kucyk <3
12 października 2009 22:59
Ale zostając weterynarzem trzeba się liczyć z takimi sytuacjami.
Rok temu w wakacje, niedziela wieczór, kobyła dostaje kolki (się później okazało, że zatkane światło jelita), dzwonię po paru wetach - nikt nie odbiera, w końcu udaje mi się dodzwonić i co słyszę? "kobieto, mecz się za pół godziny zaczyna!"... padłam po prostu. I gdyby nie moja korepetytorka, która przyjechała do mnie do stajni pożyczyć mi kasę, gdyby mi się udało weta ściągnąć (zadzwoniła do niego i opierd*liła z góry do dołu), to nie sądzę, by koń mi do rana wytrzymał... : / Na szczęście wet po przyjechaniu już zachował się w porządku, do 3 w nocy z nami w stajni siedział, rozwiózł nas po domach (dwie koleżanki były ze mną) i zadzwonił następnego dnia czy wszystko dobrze. No i nie zdarł ze mnie zbyt dużo jak na prawie całą noc w stajni...
dlatego wg mnie powinny powstać jakieś dyżury, czy coś w tym rodzaju... Wiem, że to nierealne, ale przyszło mi na myśl po ostatniej sytuacji w stajni.
dlatego wg mnie powinny powstać jakieś dyżury, czy coś w tym rodzaju... Wiem, że to nierealne, ale przyszło mi na myśl po ostatniej sytuacji w stajni.

dlaczego nierealne? Sa przeciez dyzury dla malych futrzakow, dlaczego wiec dla koni mialoby nie byc?
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
12 października 2009 23:06
Tylko, że weterynarze od małych zwierząt raczej mają swoją siedzibę, lecznicę. I mogą ustalić godziny dyżurów.
A weci od koni muszą być raczej mobilni, muszą się przemieszczać z stajni do stajni. Też sądzę, że to nie jest realne.
Przecież klient krowy czy konia nie przywiezie pod lecznicę. O trzodzie nie mówiąc.
życzę tym, którzy piszą, że wet powinien byc na każde zawołanie by miały męża/żonę weta - co jeżdzi po nocach, np. zaniedbuje dzieci "bo jto powołanie i MUSI"

naprawdę tak myślicie?  😲 że wet powinien byc prawie, że niewolnikiem? abstynentem? na każde zawołanie?
nie ma prawa być zmęczony? nie ma prawa spać?
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
12 października 2009 23:11
Dodofon, Tak samo lekarze i ci co jeżdżą w trasy kilkutygodniowe. Ta sama kategoria. Najlepiej jakby byli na zawołanie szefostwa.
Freddie Ciekawe ilu wtedy weterynarzy byśmy mieli gdyby każdy kto chce nim zostać musiał rezygnować z prawa do życia prywatnego, do rodziny, do alkoholu czy innej formy relaksu... ogółem do prawa nieodebrania telefonu czy odmówienia przyjazdu. Już by nie było "obdzwoniłam 5 i dopiero 6 wet przyjechał" tylko "ten jeden wet na okoliczne 5 województw przyjechał ale zasnął ze zmęczenia podając zastrzyk"... bo ilu by się znalazło chętnych na to żeby przez lata zdobywać wiedzę i kwalifikacje po to żeby dostać obowiązek odbierania każdego telefonu w środku nocy?
Powołanie jasne ale nie niewolnictwo. Inna sprawa ze są i tacy którym się nie chce, ale nie można zakładać że każdy kto powie nie to leń. Jestem w stanie sobie wyobrazić że żeby żyć normalnie wet musi potrafić powiedzieć dość.
Ja mam zaufanego weterynarza, który właściwie zawsze przyjeżdża(kiedyś jak kobył miała porażenie był o 2 czy 3 w nocy u mnie, wyjechał ode mnie ok 5 rano, o 7 wysłał mi na maila zdjecia rtg z analizą i o 9 był znowu podać leki, do tego skasował normalie jakby to była wizyta w dzień 🙂 ). Ale raz nie mógł do mnie przyjechać, to juz było daawno temu, konia miała ostrą kolkę, a on mówił, że jest na przyjęciu(chyba ślubie kolegi) i podał mi numer do jakiegoś znajomego weta i ten przyjechał.
Jak kiedyś rozmawiałam z moim wetem od psów i kotów o takich sytuacjach, to mówił że jak wet chce pójść na impreze czy coś, to ma przecież prawo, jest człowiekiem jak kazdy inny, ale powinien sie umówić z jakimś znajomym, że w razie jakiegos nagłego wypadku poda jego numer. Swoją drogą weta od psów i kotów mam genialnego, bo choć gabinet ma czynny tylko 3 godizny dziennie od poniedziałku do piątku to jak sie do niego zadzwoni, to zoperuje zwierzaka i w niedziele wieczorem. Przynajmniej jeśli jest sie jego stałym klientem...

My we Wrocku mamy ten komfort, że są kliniki i kilkunastu wetów, nie wszytskich bym polecała, ale jak jest ostra kolka to lepszy średni niż żaden - a zawsze sie zajdzie taki co przyjedzie.
Czytam i widzę, że albo w kuj-pom mamy solidnych wetów albo akurat ja i nikt ze znajomych nie mieli pecha.

Ja się bardzo cieszę, że nasz wet mieszka kilkaset metrów od stajni więc w razie czego jest prawie na miejscu, drugi jakieś 3 km dalej.

A właśnie! U nas w stajni na tablicy ogłoszeń wisi lista wetów z okolic bliższych i dalszych oraz tel do najbliższych klinik. Warto coś takiego mieć w stajni, szczególnie gdy pod wpływem stresu próbujemy szukać numeru do wetów.
dea   primum non nocere
13 października 2009 01:12
Sorry, ale piramidalna bzdura z tym powołaniem. Każdy ma prawo żyć!! Gorsze to niż klasztor co sugerujecie. Brata mam lekarza (med. ratunkowa, więc podobna specyfika), to widzę, że to nie jest łatwy chleb.

Ale jest inne rozwiązanie - dogadać się na dyżury. Przecież nie trzeba siedzieć w budynku lecznicy, ale niech zawsze będzie wiadomo, do kogo można dzwonić - że dzisiaj dyżuruje X. To by się przecież dało zrobić, nie muszą imprezować wszyscy naraz 😉

A ja też to przeżyłam. Kolka Brytanii i 15 (!!) telefonów do wetów. Nawet do jakichś warszawskich, poznańskich dzwoniłam, było mi wszystko jedno już, kręciłam numer za numerem, jak się znajomi i okoliczni skończyli. W końcu przyjechał człowiek spod Kościerzyny, 1,5h jechał. Gdańsk, niby nie zadupie, hahaha... Teraz najbardziej się cieszę, że mamy w stajni taką jedną  :kwiatek: co to potrafi dożylny dać mimo braku papierów... przy tych powtarzających się kolkach, kiedy NIKT nie chciał przyjechać, to ona mi konia ratowała. A w szafce no-spa, ludzki pyralgin, biovetalgin, buscopan, zapas strzykawek i igieł. I wszystko pieprzony tasiemiec 🤔 Oby nigdy więcej.

W Wawie jest chociaż kilka klinik, zawsze większa szansa zdążyć/złapac kogoś na dyżurze.
Ada   harder. better. faster. stronger.
13 października 2009 01:55
Zastanawialam sie nad tym i doszlam do wniosku, ze lekarz jednak powinien byc abstynentem.

Co ?  😲 już większej bzdury nie można było wymyślić.



Mogłabym opisać tak jak większość z was przypadek kolki i wydzwaniania do kilku (kilkunastu) wetów.
Dla mnie jest to standardem, weci są non stop zajęci albo są "typy", którym się nie chce ruszyć tyłka.

Ahh kiedyś wieczorem jakiś koń u nas zakolkował i oczywiście żeden wet nie odbierał.
A jak już udało się do jednej Pani wet. dodzwonić to jak usłyszała że kolka już trwa 3 godz to stwierdziała że o tej godzienie (już okoł 23-24) to może przyjechać tylko uśpić konia  😵
Wyszło mi z lektury, że powodów "braku" weterynarzy w nagłych wypadkach może być kilka:
a) siła wyższa - wyjazd, ważna sprawa rodzinna, choroba
b) czas na normalne życie, którego każdy odrobinę potrzebuje
c) alkohol - każdy ma prawo czasem piwo wypić, a leczyć (i jechać?) po alkoholu  🤔
d) uraz do klienta - zastanawiająco częsta przyczyna, niestety także dlatego, że na co dzień "klient" korzysta z usług konkurenta  😤 (do głowy by mi nie przyszło, gdybym się z tym nie spotkała)
e) niechęć do trudnych, grożących zejściem, przypadków - "dlaczego właśnie ja mam znowu..."
f) zmęczenie (tak po 12h pracy - można być zmęczonym, nie?)
g) nieopłacalność (to trochę cyniczne, ale może mieć znaczenie, gdy trzeba wybierać między opłacalnym planowym zabiegiem a prawdopodobnie beznadziejną próbą ratowania życia zwierzaka - na marginesie, podobno diagnoza! kolki w UK to 1500 F)
h) zła organizacja
Może powinno istnieć coś w rodzaju "kolegium" weterynarzy na danym terenie, m.in. monitorujące sprawę dyżurów?
No właśnie - czy "pogotowia" nie istnieją? czy to kwestia ceny? odległości?
Tak na szybko mała refleksja.U mnie też nie zawsze wet może dojechać postanowiłam więc zaopatrzyc się w stosowne leki w ,,razie czego''.Pojechałam do sąsiedniego miasta,dzwonię do drzwi gabinetu,po kilku minutach wychodzi lekarz,przedstawiam sprawę a on mi na to-WYKLUCZONE.No więc ja proszę żeby mi tak szczerze powiedział,jeżeli mój koń dostanie kolki np o 21 wieczór,przyjedzie pan???
A on kręci głową i wskazuje na tabliczkę na drzwiach ,,CZYNNE OD 9-17'' 🤔
Kupiłam wreszcie jakiś lek,pomógł kolega z liceum który skończył weterynarię ale nie pracuje w zawodzie.
Sama jestem w stanie zrobić iniekcję(jestem po medyku) ale nie mam jeszcze igieł i strzykawek,wątpię by jakiś wet odsprzedał a żadnej hurtowni nie znam.
A może skoro juz wszyscy wiemy że może się zdarzyć sytuacja kiedy wet NIE MOŻE przyjechać warto jednak mieć skompletowana apteczkę,bynajmniej ja wolała bym mieć ale nie wiem co,gdzie kupić,jakie dawki.Co w przypadku lekkiej kolki,co podać.
Gdyby Ktoś miał ochotę mnie oświecić to proszę na PW,meila kasia.rejk@o2.pl chociaz na dobrą sprawę i w tym wątku by nie zaszkodziło,przecież nawiedzone małolaty nie będą wydawać kasy na kompletowanie apteczki.Taka informacja może uratować kiedyś życie mojemu lub czyjemuś  koniowi kiedy wet NIE  ODBIERZE W NOCY TELEFONU....................................................
Bardzo lubię to forum właśnie za takie nieoczekiwane zwroty akcji.  :kwiatek:
Próbowałam Wam opisać jak ten zawód u nas wygląda i dlaczego .
Model pojedynczej praktyki się nie sprawdza -co wiele osób tu udowodniło swoimi przykładami.
Już wiele ,wiele lat temu byłam w lecznicy w Holandii i tam 8 lekarzy mi tłumaczyło,że dawniej każdy miał własną praktykę i się szamotał i walczył z konkurencją na dodatek.
Postanowili się zjednoczyć ,wzięli mapę i linijkę i wyszukali punkt centralny w swoim terenie. Założyli jedną lecznicę z jedną sekretarką. Obniżyło to znacznie koszty. I lokalu-jeden zamiast ośmiu i leków bo mieli wieksze upusty i sprzęt sobie skompletowali jeden porządny zamiast ośmiu bylejakich.I mieli specjalistę od świń,bydła,drobiu ,koni i od rozrodu. A każdy znał zawód na poziomie podstaw na okoliczność prostszych zgłoszeń. Całością dyrygowała Pani sekretarka koordynując zgłoszenia - tak,żeby było blisko ,szybko i skutecznie.
Wszyscy żyli szczęśliwie i dostatnio,mieli i wolne i urlopy a Klienci byli zadowoleni z obsługi.Rano przy kawce omawiali przypadki,dyskutowali wspierali się.
U nas wciąż ten model "każdy sobie" pokutuje. I takie są efekty. Opłakane.
dea   primum non nocere
13 października 2009 07:02
orjentica - nie żartuj, przecież igły, strzykawki, ba, nawet aparat do kroplówki możesz kupić w każdej aptece. Przypomniało mi się jeszcze, jak Campinie robiłyśmy z właścicielką stajni kroplówy przez 3 dni, bo wet nie mógł przyjechać - kierował nas telefonicznie. Wenflona nie umiałyśmy założyć, więc szło 7l soli fizjologicznej przez igłę trzymaną ręką w żyle. Kupienie takiej ilości soli też było nie lada zagadnieniem (ogołociłam 3 najbliższe apteki) 🙂 Ech, mają moje klaczuchy szczęście, że żyją...

Tania - ależ by było rewelacyjnie, gdyby i nasi się tak zechcieli poorganizować. Ciekawe kiedy i czy w PL nadejdą takie czasy.
No byłoby rewelacyjne i wiele osób o tym marzy i jakieś pierwsze próby już są.
Jednak opór materii jest ogromny. Był taki pomysł,żeby lekarz badający w ubojni nie mógł prowadzić lecznicy i na odwrót. Strasznie oprotestowany poszedł do kosza. Był pomysł przywrócenia państwowego nadzoru w ubojniach -też odrzucony. Dlatego kiedyś Was na forum lekarzy odsyłałam.Lekarzy wolnej praktyki (sic!) Dyskusje są głównie o pracy.... państwowej. O zwierzakach i leczeniu dyskusji brak zupełnie.
Po 1989 roku weterynaria jako pierwsza grupa tzw.wolnych zawodów ruszyła do reform a potem się zaplątała i tkwi gdzieś w czarnej dziurze.
W samym Krakowie jest blisko 100 (!!) lecznic dla małych zwierząt.Kilka dużych a reszta to wegetacja i bieda. Kiedy przyjechałam do Krakowa w 1987 roku były lecznice DWIE ! I jeszcze obsługiwały teren i gospodarstwa typu PGR,spółdzielnie.
Teraz jest jakiś paradoks- niby lekarzy jest dużo a wciąż ich brak.
Pokemon też sama działa i była, jak sama pisze, daleko od lecznicy i teoretycznie jakiś jej Klient mógł miec nagły przypadek i podobnie się skarżyć. Taka to słabość tych maleńkich punktów.
A na pytanie w anonimowej ankiecie : Czy pozostałbyś członkiem Izby Lekarsko Weterynaryjnej gdyby nie było to obowiązkowe? -ponad 80% ankietowanych odpowiada NIE.
Nie dorośliśmy chyba do reformy,"kapitalizmu" ,samorządu . 🤔
Straszne są sytuacje które opisujecie, rozumiem to i napewno sama byłabym wściekła i rozżalona gdybym potrzebowała weta a żaden nie chciałby przyjechać.
Ale tak jak już zauważyliście jest też druga strona medalu - weterynarz czy lekarz to zwykły człowiek, z powołaniem czy bez ma prawo do życia prywatnego, do odpoczynku czy do zakrapnianej alkoholem imprezy.
Mój tata jest lekarzem, z powołania.Prawie zawsze był na każde zawołanie swoich małych pacjentów(na wizyty domowe jeździł o każdej porze dnia i nocy). Meczące było to dla nas  - dzieci i dla mamy. Nie podobało nam się to, ale nikt z nas nie protestował ponieważ taki ma zawód i tak pracował. Jechał zawsze jak był potrzebny, chyba że przez telefon  potrafił stwierdzić że lepiej wezwać pogotowie.Naszczęście pracował tak tylko kilka lat.

Z wetami nie miałam doświadczenia (tfu tfu). Wolałabym nie mieć🙂 Ale rozumiem rozpacz dwoniącego po pomoc dla ukochanego konia i spotykającego się z samymi odmowami.Naprawdę.
Mnie się wydaje, że podstawowy problem wcale nie leży po stronie wetów, ich chęci do samoorganizacji, itp. Po prostu - rynek na tego rodzaju usługi, w każdy razie, jeśli idzie o duże zwierzęta, a w szczególności konie jest zbyt mały, aby takie większe lecznice miały się z czego utrzymać. Forowiczom to się może wydać dziwne, ale naprawdę większość właścicieli koni (koni w ogóle w Polsce jest mało - 200? 300 tysięcy? Co to jest?) w d...e ma, czy koń kolkuje, czy nie kolkuje, czy klacz rodzi bez problemu, czy umiera przy porodzie... W efekcie wetów, którzy by się w koniach specjalizowali jest w Polsce ilu? Kilkunastu? Może kilkudziesięciu, ale bliżej tej liczbie do 20 - 30 niż do 100... Nie dlatego, że nie chcą się końmi zajmować, tylko dlatego, że z tego nie da się przeżyć. I to jest wina właścicieli, a nie wetów. Jak mi się Melemahmal rozerwała po porodzie, to okazało się, że jedynym weterynarzem w Polsce, który w ogóle prowadził kiedykolwiek taką operację jak rekonstrukcja pochwy i prostnicy oraz plastyka krocza po rozerwaniu III stopnia jest dr Golonka. A i on miał takich przypadków co najwyżej kilka. Nie dlatego nawet, że się nie zdarzają w przyrodzie, tylko dlatego, że 93% właścicieli koni macha na to ręką - samo się wyleczy (co w tym przypadku raczej jest niemożliwe), albo i nie, a i tak kobyła najczęściej jest natychmiast kasowana.

Więc to nie jest problem organizacji, tylko efekt działania sił popytu i podaży. Popyt jest zbyt mały, to i podaży nie ma, a w każdym razie - nie ma jej 24h na dobę. Przy czym zjawisko ma charakter międzynarodowy. I czasem - choć na pewno nie zawsze - wynika ze zwykłej głupoty. Bo czym innym niż głupotą jest prowadzić "narodowe centrum inseminacji", wielką stadninę koni i stado ogierów w jednym, instytucję przez którą przewija się kilka tysięcy koni rocznie, a własnych ma prawie 1000 - mieć budynki, ziemię i wszystko co potrzebne - a zamiast jednego weterynarza, który umiałby nitkę na igłę nawlec, zatrudniać kilka młodych sekretarek, które poza noszeniem mini do niczego się nie nadają, bo nawet nie mówią po angielsku..? I oczywiście taką samą głupotą jest zostawiać w takim miejscu kobyłę do inseminacji - nie sprawdziwszy nawet, jakie to dno...

To sobie ulżyłem, jak wszyscy prawie w tym wątku. A Ty, Pokemon nie bij się we własne piersi za cudze grzechy - nie ma powodu...
szcze jedna kwestia - np. kolka jest sprawą nadrzędną , czy jakiś poważny uraż.
ale może weci są często wołani do "dupereli"?
Oczywiście "nagle" i natychmiast do dupereli? Że mają przyjechać już, zaraz bo konik ma smutną minę więc może mu się źle dzieje?
nie pomyśleliście o tym, ze oni mogą mieć takie doświoadczenia?

Ja miałam przypadek z miesiąc temu - koń przebił sobie kopyto na wylot - dziura piękna - że jak lałam wode wężem z jednej - leciała z drugiej. Stał oczywiście na 3 nogach.
dzwonię do weta i opisuję sytuację - kopyto przebite na wylot, krwi brak, koń stoi na 3 nogach.
Uczciwie mówię, że raczej nie jest to coś zagrażające życiu, bo nie przewiduję coby koń zdechł w ciągu godziny - ale widze że cierpi.
Wet przyjechał następnego dnia tak jak z nim ustaliłam.
No i mogłabym wypisywać na forach, że be, że nie przyjechał w ciągu godziny itd.
Ale przecież może w ciągu tego dnia "cuś" operował, miał poważniejsze przypadki?

Można odpowiedzieć sobie na pytanie ilu z "nas" (mam na myśli koniarzy) dzwoni po duperele?

Druga sprawa, do czasu jak mieszkałam w Pń czy wawce zawsze dziwiły mnie opisy - wtedy na volcie - co robić bo konik coś tam... = dla mnie nasuwała sie jedna odpowiedz = człowieku wezwij weta i nie pytaj na forum...
teraz wiem, że w pewnych regionach kraju jest tzw "wetowe" za.dupie i naprawde nie ma kogo wezwać.
Jak widać doświadczyła tego Pokemon.

i dlatego też ludzie kupują ksiązki i sie dokształcają....

Spotkałam się niedawno z kilkoma kolegami z terenu. Długo się nie widzieliśmy.
Smutne spotkanie. Zaniedbani,zmęczeni ,ręce jak u drwala ,oczy zgaszone.
A pamiętam ile mieliśmy kiedyś zapału i radości z pracy i jak inaczej wyglądały takie spotkania.
Weterynariii brak lidera z jasną wizją. Samorządy i Stowarzyszenia nie pełnią tej funkcji.
Mówili mi /koledzy/ -no wiesz... dobrze,że jeszcze jest ta ubojnia, to pobieranie krwi to jakoś wiążemy koniec z końcem. Bo wieś biedna , pieniędzy brak ,hodowla upadła....
A potem pojechałam do nas na wieś i spytałam rolników jak oceniają usługi weterynaryjne.
Mówili mi /rolnicy/ -no,wie Pani..... lekarza nigdy nie ma bo jest w ubojni,albo krew pobiera .Nie ma kto przyjechać do świnki, krowy ,kur odrobaczyć .... A jak już przyjedzie to ceny.... No to hodowlę ograniczamy bo to nie ma sensu. 😲
jkobus- dawniej w ogóle nie było specjalistów i jakoś było. Kolka to choroba raczej zwyczajna . Żadne cuda.
Dla lekarza "terenowego" nic trudnego.  I własnie to opisuję-taki model "lekarz pierwszego kontaktu" (z dobrym,silnym technikiem u boku) znika.Lekarz poszedł do ubojni a technik na rentę.
Kiedyś domagałam się takich szkoleń :"Lekarz wiejski" i mnie wyśmiano,że niepotrzebne.
I teraz specjalista chorób ptaków jest potrzebny do odrobaczenia pięciu kur przy domu bo ten terenowy mówi,że nie wie jak to zrobić. Serio!
A na  szkolenie z patologii świń ,jakie robiłam niedawno ze świetnym profesorem z Utrechtu /darmowe/  była prawie łapanka i profesor powiedział,że podziwia MÓJ entuzjazm -ale szkoda,że nikt go nie podziela.
.
Coś mi się nasunęło. U nas w regionie nie ma czegoś takiego jak dyżury i pewnie w innych też nie. Kiedyś trafiło mi się tak, że żaden z okolicznych wetów nie mógł przyjechać, bo w Wawie była jakaś konferencja i pojechali na nią. W praktyce nie do zrobienia chyba? Weci musieliby ustalić dyżury w porozumieniu ze sobą... Poza tym region jest duży, gdyby wet był w jednym jego końcu, a coś się wydarzyło na drugim - kicha.
Dyżury ?? Proszę bardzo cytat z http://www.medicusveterinarius.pl/forum/viewtopic.php?t=175

Panowie , jeżeli ktoś nie ma pomysłu na to coby jeszcze spiepszyć w weterynarii to wywołuje temat gotowości do pracy w godzinach ponad wymiarowych .
Jak się sprawy miały w przeszłości . Ano były po dwa punkty na powiat , które takowe dyżury prowadziły . Sprawa była prosta płacono nam za nadgodziny i chłopaki zasuwali , ale to nam się opłaciło , bo za pierwsze cztery godzinki płacono stawkę powiększoną o 50 % , a za pozostałe było 100% więcej .
Rolnicy płacili za usługę o 50% drożej . Jak sobie przypominam w tamtych czasy chętnych nie było zbyt wielu , tak średnio na dyżur przypadało po cztery zgłoszenia i to nagłe przypadki przeważnie pomoc porodowa lub kolki jelitowe u koni .

Jak się sprawa ma na dzień dzisiejszy .
Ano wszyscy prowadzimy działalność gospodarczą i nie mam przymusu abym takowe dyżury prowadził za friko . Każdy z nas w statucie zakładu określi godziny urzędowania . Skończyło się przywiązywanie nas do zakładu w trybie całodobowej obsługi . Jest moją tylko i li tylko dobrą wolą , jeżeli się zgodzę świadczyć usługę w godzinach nocnych . Ale za to biorę dodatkowe wynagrodzenie . W związku z czym chętnych jest niezbyt wielu , więc na stare lata się wysypiam i mam czas na browarek przed telewizorkiem .
I niech tak pozostanie . Broń was Panie Boże majsterkować w tym temacie , bo się obudzicie z ręką w nocniku .
Pozdrawiam Olek . ( stary weteran zawodu )


Pisownia zachowana w oryginale. Teraz już jasne? 🙁
Hmm, to naturalne, że jeśli wzywa się weta w nocy, to płaci się więcej. No i to, że nie zmusi się weta do przyjazdu, jeśli on nie chce z jakiś powodów lub nie może. Kiepsko to wygląda.
W jednym z jkobos nie mogę się zgodzić, to jest problem organizacji, lub raczej jej braku, tylko to wynika z tego o czym piszesz. Praw ekonomii się nie przeskoczy, a na studiach nikt nas nie uczy jak być nie tylko lekarzem, ale i przedsiębiorcą.
Jest jeszcze jedno, oprucz ludzi którzy nie wydadzą grosza na leczenie zwierzaka, są tacy którzy mają dostęp do netu, czytają fora i wierzą w autorytety. I tylko w nie. Znam kilku lekarzy robiących rozerwania IIIst, samemu też mi się zdarzyło 😉

Koniczka   Latam, gadam, pełny serwis! :D
13 października 2009 08:38
W efekcie wetów, którzy by się w koniach specjalizowali jest w Polsce ilu? Kilkunastu? Może kilkudziesięciu, ale bliżej tej liczbie do 20 - 30 niż do 100... Nie dlatego, że nie chcą się końmi zajmować, tylko dlatego, że z tego nie da się przeżyć.

Nie przesadzajmy - w samej Warszawie będzie te 20-30 wetów specjalizujących się w koniach.

Jakoś mi się na razie do tej pory poszczęściło (tfu tfu) i zawsze w sytuacjach alarmowych udawało się kogoś ściągnąć. A wet, który głównie zajmuje się moim konie, w momencie kiedy Grom kolkował i sam nie mógł przyjechać to z własnej inicjatywy zadzwonił do kolegi i załatwił jego przyjazd.
Ja tam ekonomistą nie jestem ale coś mi sie wydaje ze jezeli nie ma podazy(w znaczeniu ze lekarzy jest malo bo nie maja sie z czego utrzymac) to po prostu rośnie cena, bo rynek ponoć próżni nie toleruje.
Odnośnie tego o czym pisze Tania to mi sie wydaje ze kiedys byli inni lekarze. Uczeni ogólnie... lekarze którzy mieliby teraz po 80-90 lat leczyli wszystko: ptaki,krowy swinie owce żłówie konie i co tylko. Teraz sa te specjalizacje i wcale nie wydaje mi sie ze to na dobre wyszło.Dochodzi do takich "cudów" ze weterynarze od małych zwierząt nie dadza koniom szczepienia bo sie boją(!!!) a sondę to już mało kto potrafi włożyć. 
U nas jest lecznica dla duzych zwierząt gdzie pracuje 4 lekarzy, jezdzących do pacjentow, głównie krowy i świnie. pracuja oni w systemie całodobym, tzn co noc jest jeden lekarz na dyzurze. dzieki temu zawsze o kazdej porze dnia i nocy lekarz jest w zasiegu, ten sysytem pracy pozwala takze im mieć wlasne życie.
natomiast lekarz do koni jest jeden ktory nie pracuje w tej lecznicy, a pracuje on 24 na dobe, tyle ze jest sam wiec pomimo ze nie wlasnego zycia a ma rodzine, i tak nie jest w stanie dojechac wszedzie i do kazdego w odpowiednim czasie.
Juz dawno wymyslilam ze ci lekarze ktorzy u nas na tym terenie pracuja mogli by ustalac miedzy soba nocne dyzury, (jest ich jeszce kilku ktorzy sie na koniach znaja) wiem ze sa dla siebie konkurencja, ale dzieki jakims rosadnym uzgodnienia, kazdy mialby swoje prywatne zycie, a my mielibysmy opieke calodobowa.                                         
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się