Koń - przyjaciel

IloveMosiek   Mościsław & Co
22 grudnia 2009 21:12
ile razy ja się mojemu gadowi wypłakiwałam w szyję i chrapy, nie pamiętam. mój koń to dla mnie prawdziwy terapeuta. może naiwnie, ale sądzę, że ten skubaniec rozumie bardzo dużo i bezbłędnie wyczuwa moje emocje. ja też zawsze wiem, kiedy on ma gorszy dzień, bo zdażają się takie, i staram się byc wyrozumiała.
mamy zaufanie, wypracowane przez lata bycia razem, bo znam go i pracuję z nim o wiele dłużej, niż prawnie posiadam. widzę to na każdym kroku.
rżenie na powitanie, przybieganie pędem z padoku od kolegów i koleżanek, bo pańcia przyszła, to standard. łażenie krok w krok, podskubywanie, ciągła chęc zwrócenia na siebie mojej uwagi... zmiana w psychice mojego konia. ogromna! będziemy walczyc z jego urazami z przeszłości jeszcze cługie lata, ale on już diametralnie się zmienił.
jestem w stanie poruszyc niebo i ziemię, żeby mu pomóc, kiedy coś jest nie tak. poświęcałam się dla niego wielokrotnie. najważniejsze, zeby był ze mną, zdrowy i szczęśliwy. nieważne osiągnięcia, nagrody, to tylko moja zabawa, no, może jego przy okazji trochę też, bo czuje ducha rywalizacji i lubi skakac... współpraca z nim jest niesamowicie ciężka, jest wymagającym, trudnym koniem po przejściach, niesamowicie upartym, ale mimo problemów nie zamieniłabym go na innego nigdy. cokolwiek miałoby się stac. bo liczy się to, że jest. 
nie mnie oceniac, czy on na swój koński sposób widzi we mnie przyjaciółkę, ale on moim przyjacielem pozostanie na zawsze. kochany cwaniak.

ale nasmęciłam... 😡
Gniadoszka   Przyjaciel to mało ... to członek rodziny ...
22 grudnia 2009 21:24
IloveMosiek ... pięknie to ujęłaś!  😅
Od razu da się wyczuć, że to prawdziwa przyjaźń  💃
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
22 grudnia 2009 21:46
Od samego początku jest między moją a mną taka  swoista wyczuwalna chemia... więc dlaczego mamnie traktowac tego jako przyjaźni?
Gniadoszka   Przyjaciel to mało ... to członek rodziny ...
22 grudnia 2009 21:58
Odwołuję na chwilę do naszego tragicznego wątku http://voltopiry.pl/forum/index.php/topic,13198.0.html

Sposób, w jaki dziewczyny wspominają swoje konie ... 🙁 🙁 🙁 Choć przez chwilę móc mieć takiego końskiego przyjaciela, to jest niesamowite szczęście!
Od razu mam ochotę wskoczyć w ciuchy, pognać do stajni, uściskać swojego Gniadego i szepnąć mu do ucha "jak dobrze, że jesteś" 🙁
Ja swoje konie traktuje jak przyjacieli, chociaż nie ufam im w 100 %
Wiele razy udowodniły że mi ufają ,wiele przeżyliśmy tych złych i dobrych chwil .Zawsze mogę polegać na moich koniach ,chociaż nie są aniołkami bo mają swoje charakterki .
Zawsze wyczują kiedy mam zły humor ,przytulają się lub kładą pysk na moim ramieniu .
Dla moich koni poświęcam się jak tylko mogę ,chodzę do nich nawet w nocy jak słyszę coś niepokojącego (za ścianą sypialni mam stajnie ) i one też mi dają odczuć że traktują mnie jak swojego przyjaciela .

A więc nam się żyje bardzo dobrze i każdy jest z tego zadowolony , 💃
Wątek mocno skłania mnie do refleksji. Myślę i myślę - jak to jest właściwie?
Miłość - pojęcie chyba bardziej pojemne niż przyjaźń, obejmuje stany emocjonalne.
Przyjaźń - ok, specyficzna "przyjaźń" ludzko - zwierzęca.
Jest takie małe ale = stosunek własności. Gdy właścicielem konia jest kto inny - o żadnej przyjaźni mowy być nie może, bo przyjaźń obejmuje trwałą więź, a wtedy na ten temat mamy gucio do powiedzenia (no, może jakieś wyjątki wyjątków). Gdy sami jesteśmy właścicielami... hmm... "przyjaciel", który decyduje o kastracji? o eutanazji?
Można kochać swojego niewolnika, ale niewolnikiem pozostanie. IMO - jeśli kogoś mamy - nie może być mowy o przyjaźni (także z psem). Przyjaźń wymaga decyzji i wolności.
Ale, do licha - jak nazwać tę więź? Wzajemne przywiązanie - poprawnie, ale właśnie to "mój przywiązany"  🤔wirek:
Ech, wiecie co? Najważniejsze to wzajemnie się dobrze traktować i pozwalać sobie i koniowatemu na wyrażanie emocji. Zwał jak zwał.
Ja zmieniłabym tytuł wątku 🙂
Bo ważniejsze jest , żeby człowiek był przyjacielem konia .
Bo  przyjaźń w tym przypadku oznacza zaufanie i pewność co do opieki.
I to koń tego potrzebuje od ludzi, a nie odwrotnie.
Zwierzęta oswojone, udomowione są oddane ludziom , a człowiek jest przecież odpowiedzialny za to, co oswoi  , jak również za uczucia / emocje  zwierząt ( w tym przypadku).
🙂 
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
23 grudnia 2009 10:30
mam takiego... wysłucha i nigdy nie osądza 😉



tak mi się skojarzyło - "bo odpyskowac nie może" 😂

przepraszam,to żadna złośliwość,po prostu jakaś ogólnopracowa ,przedświąteczna głupawka mnie opanowała  😜
[quote="guli"]Bo ważniejsze jest , żeby człowiek był przyjacielem konia [/quote]
Cud nad Wisłą, armageddon i koniec świata. Zgadzam się z Guli. 😉

Koń będzie zawsze "przyjacielem", kiedy człowiek mu to umożliwi
Sankaritarina- to samo chciałam napisać. Zgadzam się z Guli. Wow. Ujęło krótko to o co w sumie w tym wszystkim chodzi. 😀
deborah   koń by się uśmiał...
23 grudnia 2009 11:13
Ktoś, OT może zdejmiesz mi ignora skoro i tak czytasz 😉 święta idą 🙂 taki świąteczny gest ;]
Ja mam klacz staruszke schorowaną i jest już ze mną 12 lat. Klaczka ma ochwat ,oraz od 2 miesięcy zanikają jej mięśnie. Trace mego przyjaciela w oczach -to jest okropny ból dla mnie .... narazie nie cierpi ( ponieważ samodzielnie wstaje i nie ma problemu ze wstawaniem). Na wiosne było z nią krytycznie ledwo wstawała ,ale po podaniu bardzo kosztownych lekow zdrowie sie polepszylo. Obawiam się,że znowu na wiosne może jej się pogorszyć i będę zmuszona konika uśpić  🙁 . Leki są niestety dla niej bardzo drogie.... ale co sie nie robi dla takiej przyjaźni.
Averis   Czarny charakter
23 grudnia 2009 14:49
elegance A zwracałaś się o pomoc do kogoś, ktro struga metodą strasser/ naturalnie? Wielu koniom to pomogło.
ja miałam takiego konia...rodzice opowiadali ze jak miałam 3 lata to pojechaliśmy do stadniny zeby poogladac konie, mnie oczywiscie zainteresował najbardziej wybieg na którym były klacze ze źrebakami. pośród tłumu koni dostrzegłam ją - skarogniadą arabo-fiordkę (wygladała jak arabka, główka, ruch arabski) miała wtedy pół roku. Prosiłam rodziców żeby mi ją kupili, oni wtedy myśleli ze zapomne ( przecież miałam tylko 3 lata!) ale nie, ja dzień w dzień prosiłam i w końcu kupili...tak się zaczeła nasza przygoda z konmi. oczywiscie konik był mój i od dziecka się nią zajmowałam. to na niej nauczylam się jeździć. nie była jakoś specjalnie ujeżdzana, a jednak kiedy na nią siadałam (miałam z 5 lat) to ona spokojnie szła, bez żadnych wybryków. jednak kiedy jechało się w teren np. na ścierniska to odzywał się w niej temperament i gnała ile tylko mogla (nawet w wieku 9 lat wygrałam na niej wyścig w którym brało udział z 15 koni😉) zawsze była dla mnie bliska, zawsze spedzałam z nia wolny czas. dzieciństwo kojarzy mi się tylko z nią, pamiętam nasze jazdy. była na prawde mądrym koniem... umiała wyczuć kiedy mam zły humor, zawsze wtedy kiedy do niej przychodziłam smutna to ona spoglądała na mnie swóimi ogromnymi oczami i muskała swoim pyszczkiem jakby chciała powiedzieć "nie martw się!"
niestety pare lat temu na wybiegu złamała nogę, musieliśmy ją uspać. strasznie rozpaczałam. straciłam swojego przyjaciela. i choć mamy inne konie to ja nie potrafie obdarzyć żadnego takim uczuciem jak ją...
jedno jest pewne, na zawsze pozostanie w moim sercu jako moj ukochany koń-przyjaciel...
bardzo mi jej brakuje 🙁
tak moja kochana klaczka jest strugana tą metoda dr strasser ale wiadomo ona ma  20 lat więc ją nozki bolą ..... mam nadzieje ,że rok 2010 nie będzie ostatnim rokiem z moją klaczą  🙁.
Mam konia przyjaciela, kobyłę która ma 23 lata, mam ją odkąd skończyła 20 lat, znamy się dłużej.

Wiem, że dla mnie zrobi wiele, jeśli nie wszystko.
Sądzę, że docenia fakt iż starałam się jej dać ,,drugie życie``.
Niejednokrotnie zdarzyło się że zadziwiała mnie swoją wytrwałością, gdy jeszcze na niej jeździłam wiedziałam że zrobi wszystko o co Ją poproszę, jednak musiałam wiedzieć kiedy powiedzieć stop tak aby jej nie zaszkodzić.
Gdy wsiadał na nią kto inny kobyła robiła się nieznośna, podchodziła do mnie i ani rusz.

Dzisiaj jest prawie 8 miesiąc na emeryturze, dalej leczę jej nóżki, robię jedzenie, czyszczę, bawimy się ,,naturalnie`` , a ona nadal woła mnie rżeniem, dalej oddaje całą siebię.
Doceniam ją, i niesamowicie szanuję, nie za to jaka jest. Lecz za to że nadal jest ze mną.

Mam również drugą kobyłę, nie przyjaźnimy się.
Chodzi za mną krok w krok, reaguje jak ją wołam, jednak widać że nie ma między nami tej ,,więzi``.

Pomimo tego że moja emerytka jest cudowna, wyrozumiała itd. nigdy, ani ona, ani inny zwierz nie zastąpią mi mojego pierwszego konia, niestety przez kłamstwa tudzież obietnice i pieniądze innych ludzi, koń nie żyje.
Na pewno ja jestem większym przyjacielem dla Maxa, niż on dla mnie...

Wiele razem przeszliśmy przez te prawie 7 lat - jego przyjście na świat w zimną marcową noc, pierwsze tereny w ręku, pierwsze próby odłączania od Mamy, wyjazd na łąki, opatrywanie rany na zadzie, operacja kolan, rehabilitacja, pierwsze wsiadanie, kłusy, galopy, pierwsze treningi, małe i duże bunty... Niezły worek wspomnień, jak na kilka lat...

Max? Max jest zadziorny, zawadiacki, ma swoje za uszami i pokazuje to na każdym kroku, ale kiedy mam gorszy dzień, kiedy coś nie pójdzie po mojej myśli, ktoś mnie wkurzy i nie mam już na nic siły, nikt ani nic, nie jest w stanie się tak do mnie przytulić, potrzeć nosem, poskubać chrapami, dać kuksańca na rozpęd i spojrzeć w oczy, jakby mówił "Hej! Przecież nic się nie stało, chodźmy coś porobić, a o wszystkim zapomnisz"...
z mezem mamy gleboka wiez z kazdym z naszych koni
od zrebaka po doroslego konia, choc kazdemu pozwalamy na bycie soba, kazdy ma swoj charakter
szanujemy konskosc i konski punkt widzenia

konie maja do nas zaufanie, my do nich

czy to przyjazn... moze nawet wiecej

karesowa   Rude jest piękne!
25 grudnia 2009 14:39
Miałam kiedyś w życiu końskiego przyjaciela, była to trudna przyjaźń, ale więź między nami była bardzo silna, niestety koń nie był mój i nasze drogi się rozeszły. Dziś jestem właścicielką konia z którym buduję dopiero nasze relacje, gdy go kupiłam był to koń wycofany a jednego czego chciał to świętego spokoju, dziś  po 8 miesiącach razem jest lepiej, znam go, wiem kiedy jest "nie w humorze", biorę poprawki na Jego charakter, ale i on poznał mnie, na dużo więcej mi pozwala, otworzył się, jest kontaktowy i towarzyski, ufam mu i widzę że i on coraz bardziej ufa mnie. Uważam że nie mogłam lepiej trafić... Kocham! A relacje przyjaźni budujemy z niezłym skutkiem. Terapeutą jest doskonałym nic nie działa lepiej na poprawę humoru niż On i nawet nie musi nic robić-wystarczy że jest!
Ja również mam mojego najwierniejszego końskiego przyjaciela.. Jest nim huculski, 9- letni wałaszek, Smok  💘 Opiekuję się Nim 6,5 roku, nauczyłam wszystkiego od samego początku, jest ze mną prawie od początku mojej przygody z końmi... Teraz studiuję i mieszkam 600 km od Niego, ale za każdym razem gdy przyjeżdżam do domu i wołam "cześć chłopaki!" rży i biegnie do mnie galopem z pastwiska  🙂 Jest moim wiernym kompanem, któremu zawsze mogę się wyżalić, wypłakać... Ufam Mu w 100%. Gdy jego kumpel atakuje mnie na pastwisku, On dzielnie mnie broni, odstraszając tamtego  🙂 Chodzi za mną krok w krok, bynajmniej nie tylko wtedy, gdy mam marchewki  😉 Strasznie Go kocham i ktoś może tego nie zrozumieć, ale gdyby w tym momencie przyszło mi oddać za Niego życie, bez wachania bym to uczyniła.
A oto i On  💘 :

Zdjęcie pod tytułem: z uśmiechem na twarzy i z głową w chmurach  😀 😍 😍
Przystojniacha, prawda?  😎
A to my:
A ja wyjątkowo nie napiszę żadnej łzawej historyjki, bo choć to w moim stylu i choć mam takich z Czardaszem na pęczki, to dzisiaj wam ich oszczędzę. Musiałabym wam napisać historię dziecka i źrebaka, potem młodego ogiera i nastolatki, na koniec "początkującej w życiu" młodej zupełnie nieidealnej kobiety i szczerozłotego konia - nawet a może przede wszystkim (!) w swych wadach -  i zakończyć to słowami: ciąg dalszy nastąpi.

To od początku było trudne uczucie, trudna miłość ale nie w sensie miłości-love-loff, ile w sensie miłowania drugiej istoty, głównie za to jaką jest. Do tego dojrzeliśmy oboje, dziś mogę to przyznać. Lata mijają, walk stoczyliśmy setki, każde każdego próbowało złamać więcej niż raz, a mimo to on wejdzie za mną w każde bagno i w każdą wodę, ja poszłabym po niego w ogień.

Czy to dużo?
Czy to mało?

Wciąż zdarzają nam się katastrofy, to ja nigdy nie chciałam innego konia a on nigdy nie chciał (na ile był w stanie to pokazać) innego człowieka. Ani kiedyś, ani teraz. Mimo wszystko...

Czasem zastanawiam się, czy bardziej on jest mój, czy ja jego...

"Oswoić, to znaczy stworzyć więzy" powiedział Lis do swojego przyjaciela, Małego Księcia, i choć to była trudna relacja i choć pojawiły się łzy na finiszu Lis nie żałował. Lis przecież zyskał nie tylko przyjaciela, zyskał coś ze względu na kolor zboża.

Czardasz mnie oswoił, a ja do dziś staram się oswoić jego. Mam nadzieje, że na finiszu, żadne z nas - pomimo łez - nigdy nie pożałuje, że oswoiliśmy siebie na wzajem.

Mam szczęście, że ze wszystkich koni na świecie, koni które poznałam, koni które mogłam kupić, koni mądrych, koni pięknych, ja mam tego, który jako jedyny zdołał oswoić mnie.


A moja idealna wieź z koniem nie była taka milusia, przytulańska i wogóle.....szef mojego taty kupił razem z tata potężną klacz fryzyjską, jak poprzedni właściciel ją przywiózł to oczy wyszły mi na wierzch🙂 na podwórko wjechało zarąbiste czarne mitshubishi z czarnymi szybami a za nim taka przyczepa jakiej w życiu chyba nie widziałam...normalnie mafijnie sie zrobiło😉jeszcze jak takie dwa kafarki wysiadły z auta i drobna blądi w bryczesach chyba za 1000 zl...ale to nie o to chodzi...do końca szczena mi opadła jak wyprowadzili nowy nabytek🙂 Ogromna fryzyjska piękność wyglądała jak koń z bajki albo barbie 😀 szybko wprowadzili ją do boksu i wyjeżdzając cicho sie zaśmiali mówiąc powodzenia🙂 no i faktycznie piekło zaczeło się jak Femke zadomowiła sie troche...istny szatan, dotknąć sie nie da co było spowodowane przez bicie w przeszłości w boksie,wejść sie do niej nie da ani nic jak sie podchodziło do boksu to zgrzytała zębami, kopała i stawała dęba...jedyny pokojowy humor miała jak sie grzała wtedy ją można było wyczyścić i wszystko sie dało🙂ale później czar pryskał i od nowa to samo. Ale po pewnym czasie zaczeła sie pomiędzy nami wytwarzać nić porozumienia, jak rżała to podchodziłam jak zaczynała sie tylko złościć to odchodziłam ale zawsze jak przychodziłam to dawałam jej coś dobrego po pewnym czasie zaczeła mnie akceptować i tylko jak mnie widziła to rżała od razu, a rżenie miała przepięknie nie taki kwik jak większość konisiów nie uwłaczając moim kucykom ale zawsze rżała takim cichym i grubym głosem...cudne to było🙂
Później już było tylko coraz lepiej jak wchodziłam do stajni to od razu do niej szłam a ona rżała, kładłam jej ręce na chrapkach bo to uwielbiała i tak stałam przez 5 min a jak już kładła uszy to odchodziłam żeby za chwile znowu podejść bo rżała i tak w kółko. Było coś w tym magicznego...dużo by tu opisywać takich sytuacji kiedy dawała mi do zrozumienia że coś nas łaczy , bo to nie ja wybrałam ją ale ona mnie i chociaż przez ten cały czas siedziałam na niej tylko raz to nie przeszkadzało mi to że jest koniem tylko chodzącym po pastwisku bo była ślepa na jedno oko i miała problemy ze stawami i wogóle była bardzo zniszczonym koniem chociaż miała 7 lat...ale mogłam przyjść zawsze do stajni i usłyszeć miłe powitanie a teraz jej nie ma przez głupotę poprzednich właścicieli którzy nie powiedzieli o problemach przy porodzie i nastąpiły takie komplikacje m.in. przez jednego ze sławnych krakowskich profesorów który sie poprostu śpieszył na wakacje że musiałam patrzyć przez ponad tydzień na okropne cierpienie konia który mi zaufał po tylu cierpieniach których doznał a ja nic nie mogłam zrobić...i warto to powiedzieć o dr. Wojciechu Kujawskim który swoim uporem dawał mi dwa razy nadzieje że uda sie z tego wyjść ale przez tak karygodny bład tamtego lekarza który jest dla mnie teraz totalnym zerem a był autorytetem trzeba było ją uśpić i to było dla mnie najgorsze jak widziałam jak jeszcze przez te ostatnie chwile patzry na mnie i próbuje podnieść łebek i zarżeć...po tygodniu walki o jej życie i źrebaka była to dla mnie największa porażka..po tylu próbach podnoszenia jej i widocznej chęci przeżycia, karmieniu jej przez butelke, robieniu okładów na całe ciało i smarowaniu odleżyn czuje sie winna że nie dało sie zrobić więcej i tak ją zawiodłam.. strasznie sie rozpisałam ale musiałam napisać co mi na sercu leży bo do dzisiaj nie moge sobie dać z tym  spokoju i to jak sie naryczałam pisząc to to tylko jaa wiem ale na szczęście została mi po nie mała perełka która jest cząstką jej i widze ja w niej m.in po jej charakterku i złośliwości🙂
Stella znałam Femke. Pracowałam dla jej właścicieli przez jakiś czas.
I zastanawiam się czy opisałaś mnie jako "kafarka" czy "blądi", bo ja przywiozłam Femke do Toń.
Poprzedni właściciel został zrobiony przy zakupie jej w przysłowiowego "konia"
Sprzedał ją handlarz zaźrebioną w parze z drugą fryzką za 44tyś zł.
Wcisnął facetowi bez pojęcia o koniach, klacz z powykręcanymi nogami, ślepą i emocjonalnie nie zrównoważoną.
Urodziła źrebaka jaszcze zanim przywieźli ją do Skawiny.
Zresztą z tego co wiem, poprzedni poród odbył się bez komplikacji.
Femke została sprzedana za 5tyś zł.


olaela   Klub Różowego Jednorożca
28 grudnia 2009 14:56
Jest takie małe ale = stosunek własności. Gdy właścicielem konia jest kto inny - o żadnej przyjaźni mowy być nie może, bo przyjaźń obejmuje trwałą więź, a wtedy na ten temat mamy gucio do powiedzenia (no, może jakieś wyjątki wyjątków). Gdy sami jesteśmy właścicielami... hmm... "przyjaciel", który decyduje o kastracji? o eutanazji?
Można kochać swojego niewolnika, ale niewolnikiem pozostanie. IMO - jeśli kogoś mamy - nie może być mowy o przyjaźni (także z psem). Przyjaźń wymaga decyzji i wolności.
Ale, do licha - jak nazwać tę więź? Wzajemne przywiązanie - poprawnie, ale właśnie to "mój przywiązany"  🤔wirek:
Ech, wiecie co? Najważniejsze to wzajemnie się dobrze traktować i pozwalać sobie i koniowatemu na wyrażanie emocji. Zwał jak zwał.


A wiesz co halo, jak zwykle chodzi o terminologię  🏇 ja tam się wcale nie zgadzam. Trwałość nie jest jakimś atrybutem szczególnym przyjaźni... Napiszę inaczej, jeżeli trwałość rozumiesz jako "dozgonne bycie razem", to nie jest to żaden warunek do tego, żeby wystąpiło zjawisko przyjaźni. Tak samo bycie czyjąś panią życia i śmierci nie przekreśla możliwości zajścia zjawiska przyjaźni. Bo to jest wiesz, tylko forma prawna, to w jaki sposób myślisz o realizacji tych "praw", czy uwzględniasz w tym dobro swojego przyjaciela czy swój partykularny interes to dwie różne sprawy. To jest związek, w której człowiek jest stroną odpowiedzialną, bo koń nie ma przeca świadomości swojej sytuacji. 

A teraz apokryf  🤣

Jako śmierdząca gówniara woziłam dupsko na zimnokrwistej klaczy. Kobył nie był mój, mogłam ja sobie brać pod wierzch jak mi łaskawie pozwolono, natomiast jeździłam na niej tylko ja i w bonusie mogłam z nią bez ograniczeń łazić po łąkach, polach, paść się na pastwiskach i wciskać jej jabłka i inne marchewki.
I uważam naszą specyficzną relację za właśnie wzorcowy przykład przyjaźni ludzko-końskiej, która oczywiście ma inny obraz niż przyjaźń ludzka, ale opiera się na podobnych fundamentach - zaufaniu, szacunku, sympatii i fajnym spędzaniu czasu.

Ja ufałam, na ten przykład kobyłowi, że przewiezie mnie przez rzekę w miejscu najbardziej stosownym, bo kobył rzekę znał i codziennie wodował się na jej drugi brzeg, a ja pojęcia o rzece nie miałam. Kobył uratował nas też w czasie ucieczki przed szalonym kierowcą, o czym już gdzieś na forum smarowałam. Kobył zawsze po moim odlocie z kobylego grzbietu, stawał jak wmurowany i czekał cierpliwie, aż wdrapię się jak ostatnia kaleka na niego z powrotem, żebyśmy mogły poszybować zaś do lasu 😉

Z drugiej strony jako szefu stajennego bałaganu, kobył urządzał innym koniom wycieczki terenowe po rozerwaniu pastucha, i jedyną rzecz jaka mogła powstrzymać towarzystwo przed radosnym galopowaniem w ucieczce przed właścicielami, to moje pojawienie się i odwołanie klaczy. Spędzałyśmy dużo czasu na wędrówkach po okolicznych lasach i sądzę, że sprawiało nam to obu frajdę, bo koń był  chętny i zawsze gotowy do eksploracji terenu 🙂 No a oprócz tego standard, rżeliśmy sobie na powitanie, odprowadzaliśmy się do ogrodzenia, woziliśmy się bez wędzidła po łące, no takie standardowe wyrazy sympatii 😉

Życie potoczyło się tak, jak się potoczyło, nie widziałam kobyła kilka łaaadnych lat. Urosłam, okrzepłam i odkryłam, że stać mnie 🙂. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy - odkupić. Pogadałam z właścicielem, sypnął ceną z kalendarza, ale czego się nie robi z miłości 😉 Pojechałam, popatrzyłam na niekończące się pastwiska i konie, które łażąc po nich spędziły całe swoje życie i pomyślałam, że nie fair byłoby zabierać ją z "domu", z jej stada, wstawić do stajni i kazać jej, starszej już pani, z którą nie widziałam się z dziesięć lat, dymać pod siodłem dziań w dziań, chociaż nie robiła tego od nie pamiętam kiedy, tylko dlatego, że mi się przypomniało, że kiedyś było fajnie i miałam taką końską kumpelę na którą mogłam liczyć w każdej końsko-ludzkiej sytuacji.

Więc pomachałam na pożegnanie, uroniłam łezkę lub dwie i odjechałam w siną dal.
Trwałość nie jest jakimś atrybutem szczególnym przyjaźni... Tak samo bycie czyjąś panią życia i śmierci nie przekreśla możliwości zajścia zjawiska przyjaźni.

(...) inny obraz niż przyjaźń ludzka, ale opiera się na podobnych fundamentach - zaufaniu, szacunku, sympatii i fajnym spędzaniu czasu.


Ech, pojęcia, pojęcia...

Sory - ale trwałość (nie pisałam = dozgonność) jest niezbędnym atrybutem przyjaźni. 2 tyg. na wakacjach - to nie przyjaźń. Przyjaźń nietrwała? nie ma czegoś takiego.
Bycie czyjąś panią życia i śmierci nie przekreśla zajścia zjawiska przyjaźni? - dla mnie to po prostu nie do pojęcia, to się absolutnie wyklucza! Przyjaźń zawiera w sobie założenie względnej równości.

To o czym piszesz, to koleżeństwo, kumpelstwo - nie "przyjaźń".

Taa, przyzwyczailiśmy się używać pewnych "bezpiecznych" słów na określenie pewnych pojęć. "Przyjaźń" jest uznawana za takie bezpieczne słowo. Też jestem skłonna do określania więzi z koniem tym słowem - kluczem, ale ten wątek wymusił refleksję: przyjaźń polega na czym innym.
Jeżeli ktoś np. uważa, że przyjaźni się ze swoim kaktusem czy draceną 🤔wirek: - to szczerze współczuję.
Nie to, żebym nisko ceniła konie - wręcz przeciwnie, ale... dokąd można się posunąć? Przyjaźń z komputerem? z kamyczkiem? z własnym kolczykiem?
Wg mnie "kocham" jest bardziej uprawnione, bo słowo "kocham" zawiera w sobie nie tylko "Szlachetne Pojęcie Miłości" (jak trudno jest powiedzieć "kocham" do człowieka!) ale też czyste, chwilowe emocje zadurzenia, niekoniecznie erotyczne.

Może są różne definicje przyjaźni  🙄. Dla mnie wzajemne bycie fair i wspólne miłe spędzanie czasu to nie jest przyjaźń. Za mało. Dużo za mało.
Wilejka   nie. na wiele sposobów !
28 grudnia 2009 17:18
Serra, olaela - aż mi się łezka zakręciła.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się