Nauka podstaw dawniej i dziś.

zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
23 lipca 2010 11:37
od dzieciństwa marzyłam o jeździe konnej ogólnie o posiadaniu konia. Ale wtedy  dziecku mieszkającemu w bloku, jedynaczce, z obojgiem pracujących rodziców którzy każdą wolną chwilę spędzali na podmiejskiej działce zawsze mówiono - NIE.
Rodzice mi dużo dali w życiu ale  tego czego naprawdę pragnęłam - jazdy konnej. Nie
Zresztą u nas nigdzie nie było w okolicy stajni, nikt nikogo z koniem nie znał.

Swoją przygodę zaczęłam dopiero w wieku 22 lat po ukończeniu studiów licencjackich.
Stwierdziłam że albo teraz albo nigdy.
Praktykę jazdy i opiekę nad końmi odbyłam u człowieka no dość absurdalnie nastawionego do uczenia jazdy konnej.
Dla niego siodło to wymysł i żadna technika  nie jest potrzebna bo jego konie tego nei zrozumieją.
Poza tym na koniach się jeździ nie tańczy.
Otrzymałam dużo sprzecznych informacji dlatego swoją wiedzę zaczęłam pogłębiać w książkach.
Początki były mega ciężkie. Nie potrafiłam uderzyć konia ( co budziło zdziwienie) aby się słuchał i do dzisiaj tego nie zrobię. Skręciłam kostkę przy złym dosiadzie, poniósł mnie koń , zleciałam  i omal się nie zabiłam bo  na jazdę w teren otrzymałam podarte siodło skokowe, w którym absolutnie nie umiałam wysiedzieć. i nikogo nie interesował mój sprzeciw.
Facet potrafił być mega opryskliwy i drzeć się o byle gówno. Tracił cierpliwość. Co doprowadzało niejedną jego adeptkę do płaczu.
Podobnie jak u Alicja_8. Nikt nie mi na spokojnie nigdy nie wytłumaczył co i jak. Trzeba było łapać w locie.
nie miło wspominam ten okres.
Dzisiaj jestem już mądrzejsza. Zmieniłam środowisko jeździeckie i jest o wiele wiele łatwiej.
ElMadziarra   Mam zaświadczenie!
23 lipca 2010 11:45
Dawno, dawno, za bajtla temu moja koleżanka jeździła "na konie" raz w tygodniu do Zbrosławic. Jeszcze w podstawówce wtedy byłyśmy. Była to końcówka lat 80'/początek 90'. Grupa była dzielona na pary, para dostawała konia i tak: jedna czyściła i siodłała i szła na jazdę, a druga w tym czasie zaliczała obowiązkowo /sic!/ zajęcia z woltyżerki. Potem zmiana, ta pierwsza miała woltyżerkę, a druga jazdę i potem rozsiodływała konia i czyściła po jeździe. Ten wyjazd to było całe popołudnie. Uczono ich tam wszystkiego, całej obsługi, nie tylko jazdy. Oczywiście dryg wojskowy, kary za słomę w ogonie, test białej rękawiczki, jazda z kijem za plecami, czy zabieranie strzemoin itd, itp. Ale przynosiło to efekty.
Koleżanka już dawno nie jeździ, ale z ziemi radzi sobie praktycznie z każdym koniem, a i po ponad 10 latach przerwy od jeździectwa w "terenik" nie bała się wybrać.

Ja za bajtla wsiadałam na konie tylko gdy na wakacjach na wsi udało mi się dorwać jakiegoś zimnioka za stodołą, ale jeździectwem tego nie można nazwać. Jeździć zaczęłam dopiero przed 30. I z mojej perspektywy nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mi za moje pieniądze fundował dryg i wojskową musztrę, żeby się na mnie darł i mnie karał. NIE ❗
Owszem często gęsto sama czyściłam i siodłałam konia, ale bywało i tak, że wpadałam na stajnię w ostatniej chwili przed jazdą, bo tylko na godzinkę udało mi się wyrwać z pracy. Ale, ja chciałam siodłać, chciałam czyścić, a nie tylko jeździć.

A jeśli chodzi o stwierdzenie oli
"Moim zdaniem instruktor powinien siedzieć z kursantem tak długo aż ten się wszystkiego nie nauczy, a nie popijać w biurze kawę i czekać aż ekipa się zbierze na jazdę."

Wszystko pięknie ładnie, tylko kto za to zapłaci ❓ Wiedza kosztuje i czas kosztuje. To raz, a dwa, ja tam rzadko widzę, żeby instruktor popijał kawkę, a raczej tyra na maneżu robiąc jedną jazdę za drugą, jak ma 5 minut, to mu starcza na siku i gryza kanapki w biegu, jeszcze jak ma ślamazarne klubowe do pomocy, to zamiast sikać i zagryzać kanapkę musi podgonić z przygotowywaniem koni na następne jazdy.

Czas na nauczenie obsługi konia kogoś, to można poświęcać, raz gdy się ten czas ma, a dwa, gdy się musi poświęcać go klubowym, które muszą umieć to robić, żeby móc potem pomagać.

A jak jeździec taki "zapalony" to nie łaska przyjść wcześniej, popatrzeć, dopytać, w domu doczytać i potem samemu wyskoczyć z chęcią czyszczenia/siodłania?

Bo w sytuacji, gdy za to, że dostaje się osiodłaniego i wyczyszczonego konia, płaci się jedynie 5 zł, sporo osób wybiera tę opcję. Chcą pojeździć, koń jako taki ich nie interesuje.
Z drugiej strony, są stajnie charakteryzujące się po prostu sporym "przerobem". Klient wsiada, zsiada, wsiada następny itp. Nie ma czasu na naukę czyszczenia, siodłania itp. I tak z dobrych stajni robią się takie, o których pisze Ushia. Bo w pewnym momencie, gdy stajnia dorobiła się jako takiej renomy, zaczęła się liczyć ilość, nie jakość.


Ale nie zapominajmy również, że szkółka jeździecka oprócz pasji, to biznes, który ma przynosić pieniądze właścicielowi, żeby miał za co koniom owsa dać, a i sam, żeby miał za co rodzinę wyżywić.
Alicja_8   Z pasja...z miłością...
23 lipca 2010 11:48
zabeczka17 to w sumie twoja jezdziecka przygoda zaczela sie podobnie jak moja. Ja chyba mialam 21 lat. Zawsze marzylam o jezdzie konnej ale nie bylo jak, gdzie i rodzice sie bali. Wiec zaczelam wlasnie od takiego pojezdzania na praktykach i tak juz zostalo.
Szkoda tylko ze czesto, gdy zacznie sie w dosc kiepskiej stajni to pewne zle nawyki pozostaja i ciezko pozniej cos wypracowac poprawnie.
W moich okolicach naprawde malo jest stajni, gdzie byłoby poprawnie. A moze ja jestem takim beztalenciem i wzedzie mi zle 🙂

Dobrze ze w swoim zyciu spotkalam tez kilka osob ktore naprawde wiele mnie nauczyly i maja serce do koni i podejscie do jezdzca.

Kiedys chyba bylo jeszcze trudniej niz dzis. Postep idzie do przodu, ale szkoda ze nie zawsze w dobrym kierunku...niestety.
Miejmy nadzieje ze jezdziectwo nie stanie sie komercją, byleby jezdzic bez zwracania uwagi na dobro tych zwierzat.


Ale nie zapominajmy również, że szkółka jeździecka oprócz pasji, to biznes, który ma przynosić pieniądze właścicielowi, żeby miał za co koniom owsa dać, a i sam, żeby miał za co rodzinę wyżywić.


Oczywiście, jednak już sama nazwa "szkółka" wskazuje, że klient tejże powinien jakąś wiedzę zdobyć. Potrzebny jest złoty środek, jak zwykle. Mnie martwi jednak sytuacja, gdy dobry ośrodek przekształca się w fabrykę niby-jeźdźców, którzy nie potrafią wyczyścić koniowi kopyt 🙁
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
23 lipca 2010 12:05
Myśmy też rozkładali tranzelki, uczyli się budowy siodła, konia, uczyliśmy się o rasach koni, o ich maściach, o zwykłych przeszkodach,m o przeszkodach krosowych. Patrzyliśmy jak kowal robi konie. A największą atrakcją było kąpanie koni. Że ogon można było wyprać. Pomagaliśmy karmić, sprzątaliśmy, wyrywaliśmy chwasty. Przez jakiś czas myłam boksy za jazdę. Jakkolwiek poziom jeździecki był dość niski, ale jednak obsługi koni, dyscypliny, obowiązku i czerpania radości z byciu przy koniu, nie tylko na, się nauczyłam.  I nie dostaję teraz palpitacji serca, jak muszę zwierzakowi w boksie poprawić, bo kup jest dużo...


Moim zdaniem, to nie tylko komercjalizacja, ale i fakt, że bardzo zmieniło się tempo życia. Ludzie bardzo dużo pracują, mają wiele zajęć, krótko śpią, jadają na szybko, więc "pasja" też musi być na szybko. Żeby nie tracić cennego czasu.
ElMadziarra   Mam zaświadczenie!
23 lipca 2010 12:06
izydorex jak ktoś będzie chciał się nauczyć, to się nauczy. A jak ktoś nie chce ❓ Nie ma ochoty ❓
To co, zmuszać go siłą ❓ ❗ To rzuci focha i pójdzie do innej stajni i tam będzie wydawał pieniądze na "jazdę", bo w tej innej stajni akurat nikt nie będzie miał nic przeciwko, żeby przychodził, wsiadał, o9dbębnił godzinę na maneżu, zsiadał, płacił i znikał. "Zła stajnia" będzie zarabiać na bezproblemowym kliencie kasę, a "dobra stajnia" klienta i ewentualny zarobek straci.

Biznes jest biznes i dopóki konie nie cierpią nie widzę przeciwwskazań.

Oczywiście żal tych ludzi, że są tak płytcy i traktują konia tak samo jak atlas na siłowni, ale to ich problem. I dopóki konie na jeździe nie cierpią, a instruktor/właściciel stajni dobrze traktują swoje zwierzęta i dbają o nie, to nie wiem w czym problem.

Niestety, w "stajniach-taśmociągach" łatwo przeoczyć zapaleńca, który chętnie by i wyczyścił, i osiodłał, a nawet gnój powywoził i traktuje się takiego jak całą resztę, ale taki zapaleniec, gdy naprawdę zapalony domaga się swojego, a jak to nie skutkuje, to zmienia stajnie i znajduje taką, gdzie chętnie go nauczą oprócz jazdy także i całej reszty.
Mirabelka   Małe jest piękne! :)
23 lipca 2010 12:07
Ja pierwszy raz na konia wsiadłam 8 lat temu, czyli całkiem nie dawno. Pojechałam do szkółki, która jest całkiem nie daleko mnie, mała, przytulna stajnia, mają chyba 6 koni chodzących w rekreacji. Pierwsze pół godziny to było pokazywanie mi jak czyścić konia, siodłać nie siodłałam, bo kuca wtedy nie mieli, a ja jako 7-letnie dziecko nie mogłam sobie dać rady z siodłem. Tym bardziej, że "moim" koniem była klacz małopolska. Jeździłam w szkółce regularnie około 2 lata - raz w tygodniu. Często jeździliśmy w tereny i..? I przez te 2 lata nie nauczyli mnie galopować. W końcu przestałam jeździć, bo przepraszam bardzo, ale skoro jeździliśmy w tereny to jazdy stają się monotonne - jedziemy w teren, cały czas stęp, czasem kłus i tak jedziemy... Rozumie, jakby w tereny jeździły z nami inne osoby, bo może jeździłyby od niedawna, ale byłam tylko ja i instruktorka. W tym samym czasie miałam swoją klacz kuca szetlandzkiego i to na niej nauczyłam się galopować... Na tym kucu też zaczęłam skakać.
Jednak wracając do szkółki - po 2 latach znowu wróciłam do szkółki (miałam wtedy 12 lat), jeździłam przez rok. Mówiłam, że potrafię galopować, ale mam problemy z latającą łydką. Minął rok, a jedyny raz zagalopowałam jak się nam konie spłoszyły. Potem zupełnie zrezygnowałam z jazdy tam.
Alicja_8   Z pasja...z miłością...
23 lipca 2010 12:13
W sumie samej teori to mozna nauczyc sie teraz z ksiazek. przeciez po cos ktos je pisal wiec teorie mamy pod reką. Budowy osprzetu i konia to mozna wyszukac w kazdym konskim podreczniku czy gazecie. Wiec moze dlatego nikt do tego tak nie przywiazuje uwagi.
Ja sama tez chetnie korzystam z ksiazek i gazet zeby czegos sie dowiedziec. Jadzy natomiast z ksiazki sie nie nauczysz 🙂
Fakt ze dobrze jak ktos nas uswiadomi na zywo co i jak i  czym i po co. Ale dla instruktorow glownie liczy sie jazda i na tym sie skupiaja. Inaczej by nie ogarneli tego wszystkiego. wez jeszcze tłumacz kazdemu jezdzcowi dokladna budowe siodla🙂 Instruktor powie ci co to popreg, strzemiona, wodze- same podstawowe zeczy. reszty mozesz nauczyc sie z volty 🙂
ElMadziarra, w zasadzie się z Tobą zgadzam. Jednak czasem jest tak, że ktos nie nauczy się wielu rzeczy nie dlatego, że nie chce, tylko dlatego, że nie ma o nich pojęcia. Jak ta dziewczynka z postu Ushi.
Ja zaczynałam w 1998roku. Również uczono mnie dużo wokół koni, a nie o samej jeździe. Pamiętam, że przed jazdą rozkładano wszystkie ogłowia, i każda osoba musiała sama sobie je pozapinać spowrotem żeby móc jeździć 🙂. Za każdą słomę w ogonie musiałam przynieść ciasto, koń musiał być czysty. A po jeździe również musiałam konie przeczyscic/ zamyć, wziąć na trawę, umyć kopytka.
Ale wcale ot nie był dla mnie przykry obowiązek tylko zabawa, cieszyłam się z możliwości obcowania z koniem.

I pamiętam jeszcze, że jak jakieś dziecko spadło z konia to instruktor kazał wsiadać i jeździć do końca. Jak płakało i się bało to zmuszał do tego, był autorytetem dla wszystkich i miał posluch 😉. Teraz takie zmuszanie na oczach rodziców chyba by nie przeszło 😉
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
23 lipca 2010 12:27
kiedyś w ogóle prawie nie było stajni od tego trzeba zacząć. Dla mnie kiedyś to są lata 70te i 80te. Nie bylo ani internetu ani porządnej literatury po polski. W ogole nic nie było. Za to były powszechnie konie od woza u rodzinki na wsi. I ja tak zaczynałam jako dzieciak.
ElMadziarra   Mam zaświadczenie!
23 lipca 2010 12:36
ElMadziarra, w zasadzie się z Tobą zgadzam. Jednak czasem jest tak, że ktos nie nauczy się wielu rzeczy nie dlatego, że nie chce, tylko dlatego, że nie ma o nich pojęcia. Jak ta dziewczynka z postu Ushi.


Tylko, że ja piszę z perspektywy "starej" baby.

Jeśli chodzi o dzieci, to uważam, że najlepsze metody, to te stare metody "wojskowe". Takie szkółki jakie opisują dziewczyny, to rzeczywiście wśród dzieci i młodzieży jeździectwo krzewiły.

A teraz? Teraz to chyba najlepiej dla takiego dzieciaka, który rzeczywiście pali się do jeździectwa, wkręcić go do "klubu" do jakiejś stajni. Tam ma szansę nauczyć się wszystkiego, jeśli dobrze trafi i jeśli będzie miało chęć.

U mnie w stajni obserwuję, że uczące się jeździć dzieciaki, jak tylko mają czas, to przychodzą i pomagają nawet jeżeli w danym dniu nie są zapisane na jazdę. Nie wszystkie, ale dużo z nich. szczególnie teraz, w wakacje. Ale to jest ich inicjatywa, ich chęć. Instruktorka im to umożliwia i czasem w nagrodę do lasu lub nad wodę na koniach zabierze.
Też mi się marzy stara szkoła, gdzie jeździec zna przynajmniej podstawy teorii i opieki nad koniem. Moja mama opowiadała mi, że ucząc się jazdy konnej we wczesnych latach 80-tych, najpierw trzeba było przez 3 tygodnie pracować w stajni, zanim się wsiadło na konia. Ja zaczynałam kilkanaście lat temu, miałam 8 lat, kiedy pojechałam na pierwszy obóz konny. I umiałam wyczyścić kucyka, znałam części siodła i ogłowia itp. Teorii nauczyłam się głównie sama - znalazłam książkę o koniach mojej mamy, wydaną jeszcze w latach 70-tych (zresztą bardzo dobra książka, więc nie mówcie, że nie było dostępnej literatury 😉) i przewałkowałam ją w domu - jako, że mogłam jeździć tylko w wakacje i soboty, w inne dni czytałam tą książkę na zmianę z "Czarnym Księciem" 🙂 Mając ok 10 lat, zaczęłam jeździć w szkółce niedaleko mnie - była to totalna katastrofa, i przez parę lat nie nauczyłam się niczego. Instruktor na jeździe wydawał komendy typu: "kopnij go, jak nie chce iść do przodu!", "ciągnij za wodze, jak nie chce się zatrzymać" oraz rzucał kamieniemi w co leniwsze konie. Kiedy prosiłam o pomoc np. w osiodłaniu konia, instruktor po prostu robił to za mnie, zamiast pokazać i nauczyć. Dopiero parę lat później trafiłam w ręce prywatnej trenerki, której zawdzięczam większość swoich umiejętności.

Skąd się to bierze. Moim zdaniem - z komercjalizacji. W XXI wieku ludzie chcą dostać wszystko od zaraz, płacą i wymagają, a pieniądz jest religią. I niestety obawiam się, że szkółka, w której dobro konia byłoby na pierwszym miejscu, a ludzi uczono również opieki nad koniem i oczekiwano od nich dbania o zwierzę - nie przetrwałaby. Czas to pieniądz, a w jeździectwie nie można iść na skróty - ani w szkoleniu jeźdźca, ani konia. Ale realia są inne, a trener również musi zarobić na chleb - zaczynam wątpić, czy w naszych czasach można solidnie wyszkolić konia i jeźdźca, mając przede wszystkim na uwadze dobro konia i odpowiednią nad nim opiekę, i nie zbankrutować  🙁
Ja się tak tylko zastanawiam, czy naprawdę uczenie i wymaganie od wszystkich szkółkowiczów czyszczenia, siodłania i kiełznania konia, jest naprawdę dla tego konia dobre. Wiadomo, że dla zapalonych adeptów jeździectwa, a nie "chodzenia na jazdy", byłoby to super rozwiązanie- klub zna takiego delikwenta, poświęca mu, jako swojemu stałemu klientowi, trochę czasu, żeby go tych wszystkich rzeczy nauczyć. Ale kiedy pojawia się ktoś nowy... Tu miałabym wątpliwości (powiedzmy sobie szczerze, szkółki są od tego by zarabiać i naprawdę ma znaczenie jak szybko, sprawnie i dobrze konie zostaną przygotowane do jazdy, a instruktor też ma tylko dwie nóżki i dwie rączki).
Teraz nastał sezon obozów jeździeckich, więc w sklepie mam cały przekrój młodych adeptów: od takich, co to wiedzą wszystko, ale jak opowiadają koleżance o znalezionym sprzęcie, to żal słuchać; przez tych co jadą pierwszy raz z wypiekami na twarzy i słuchają każdego słowa, aż po takich co to bardzo nieszczęśliwi przymierzają kask bo rodzice wysyłają na wakacje, ale tak naprawdę najchętniej pojeździliby na hulajnodze pod blokiem. 2/3 z nich nie powierzyłabym konia do samodzielnych zmagań, bo nawet po zwróceniu uwagi, wyżyliby się za niepowodzenie najpewniej na zwierzaku.
Oposowa   gnojorzut- ugniatam gówno na równo :)
23 lipca 2010 15:41
kilka lat temu na obozie spotkałam dziewczynę, która umiała galopowac, a o siodłaniu i czyszczeniu konia nie miała bladego pojęcia  🤔wirek: . Powiedziała, że jeździ w takiej stajni gdzie dostaje "gotowego" konia na jazdę i nikt jej nigdy nie uczył tych podstawowych czynności. Dlatego też jestem zwolennikiem wyjazdów na obozy gdzie z reguły przed pierwszą jazdą początkujących <i bardziej zaawansowanym też czasem się to przydaje  🙄 > uczy się czyszczenia i siodłania. W ciągu tygodnia, dwóch obozu chcąc, nie chcąc każdy jest w stanie opanowac te czynności. Chyba, że taki obozowicz wróci do swojej stajni i znowu ktoś będzie mu szykował konia.
Spotkałam się też z takimi osobami, które podchodziły do egzaminu na brązową odznakę na obozie, ale olewały sobie teorię stwierdzając, że materiału jest za dużo i i tak nie dadzą rady się go nauczyc  😲
ja tam rzadko widzę, żeby instruktor popijał kawkę, a raczej tyra na maneżu robiąc jedną jazdę za drugą, jak ma 5 minut, to mu starcza na siku i gryza kanapki w biegu, jeszcze jak ma ślamazarne klubowe do pomocy, to zamiast sikać i zagryzać kanapkę musi podgonić z przygotowywaniem koni na następne jazdy.


Ja niestety obserwowałam takie i podobne zachowania przez parę lat. Totalne olewactwo i ignorancja. Może dlatego mam takie krytyczne zdanie na temat instruktorów.
kiedys na obozie byla dziewczyna. byla bardzo ladna, niesamowicie wysportowana, dobrze jezdzila i... byla leniwa. jezdzila technicznie, ladnym dosiadem, skakala dosc spore przeszkody. nie wiedziala dlaczego nie poi sie zgrzanego konia, nie wiedziala zadnych podstawowych rzeczy z pielegnacji czy opieki, siodlac chyba umiala, ale nie chciala i nie robila nic przy koniach. dla niej wstac na karmienie to byla kara- bo trzeba to bylo zrobic wczesnym ranikiem, tak aby pierwsze jazdy odbyly sie przed upalem. dla niej- tylko jazda byla frajda. pamietam, ze zazdroscilam jej wtedy umiejetnosci, do tej pory nie prezentuje tego poziomu. jednak bardzo dziwne wydawalo mi sie, ze mozna nie wiedziec tak podstawowych rzeczy, tak dobrze jezdzac.
i przykro mi, ze teraz ze slomy w ogonie zrobiono przesad sloma=gleba. kiedys daaaawno, jak wyprowadzilam konia ze sloma w ogonie na jazde, dostalam publiczna reprymende od instruktora, bylo mi tak wstyd, ze te lekcje zapamietalam na cale zycie. tak samo buty- nauczono mnie, ze chocby to byly trampki, to maja byc czyste, jazda w brudnych jest brakiem szacunku do konia. nauczono mnie wielu zelaznych zasad, ktore stosuje do tej pory, nie robie zadnych odstepstw. i wychodze na tym bardzo dobrze. szkoda mi, ze zapomniano o szacunku do tradycji, a wielu jezdzcow to pieczeniarze, chcacy przekelpac dupe chocby i na kulawym koniu (tu nie mowie o poczatkujacych, ktorzy o tym nie wiedza, tylko o ludziach cos juz jezdzacych, zwykle zle, houdujacych zasadzie, ze "z cudzego konia najszybciej sie zsiada).
Temat juz był co najmniej kilka razy 😉
Mnie sie wydaje , że to zależy gdzie sie trafi i na kogo sie trafi. Z drugiej strony panuje zasada , ze klient nasz pan i ludzie sie nie chca uczyć.A najfajniejsi sa tacy co ciagle jęczą i ciągle im cos przeszkadza.To go cos boli i on dzis nie bedzie robił tego cwiczenia, to sie godzine "zgrywa" z koniem, to mu ktos zajechał drogę, a to kon jest głupi. Co człowiek to inna historia.

Trzeba też zauważyc fakt , że zmienił sie wiek instruktorów. Przeważnie królują młodzi ludzie chcący dorobić (studenci), ale chcą tez miec czas na naukę, zabawę, druga połowę itd a za siedzenie po godzinach i uczenie składania ogłowi nikt im nie płaci stąd też może mniejsze zaangażowanie.
armaquesse, no tak, masz rację... ale ogromna część re-woltowiczów to osoby wychowane na starej szkole i mające sentyment do tych zasad..
Wiadomo, że czasy się zmieniły, teraz ważny jest pieniądz etc, no ale  nigdy nie zaakceptuję rozczłapanych trampków, brudnych oficerek , brudnego konia czy słomy w ogonie :/ Hołduję starym zasadom i niedbalstwu mówię Nie!

A za metodami starej szkoły szła wiedza na temat konia, np to, o czym wspomniała Katjia - dlaczego konia nie poi się po jeździe..
Dziś nikt tego adeptów jeździectwa nie uczy, jak nie zajrzą do książki, czy choćby na forum, to się nie dowiedzą.. A niech nie daj Boże rodzice sprawią takiemu szczypiorkowi konika.. I potem roją się posty o 14latkach zajeżdżąjących 1,5roczne ogierki, o koniach, co się bata boją i inne tego samego poziomu
tet   Nie odbieram wiadomości priv. Konto zawieszone.
24 lipca 2010 17:11
nie zauwazylam tematu i produkowalam sie w stajniach krakowskich.
Ludzie, macie racje, My sie uczylismy z pasja, od podstaw, siedzialo sie w stajni godzinami, szorowalo konie, kompletowalo sie sprzet (np szycie derek z kocow, bo kupic sie nie dalo). Ale to my, pasjonaci. A temat wyszedl od klientow, to nieco inny gatunek. Nie wierze, ze komercjalizacja jezdziectwa usmierci pasjonatow.
vissenna   Turecki niewolnik
24 lipca 2010 17:27
Moderatorów proszę o wycięcie.

Zły wątek 😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się