Koniec z jeździectwem?

Ja sama wiele razy próbowałam rzucić jeździectwo, z podobnym powodów co wiele osób: jestem antytalenciem, a rekreacyjne wożenie tyłka bez progresu po prostu mnie nie kręci.

I, stety lub niestety, chyba jestem uzaleźniona  😉 Zawsze szybko wracałam do koni.

Od dłuższego czasu - a konkretnie, odkąd mam Bostona, nie przyszło mi to do głowy. Nie dlatego, że mam jakiekolwiek sukcesy, ale dlatego, że samo obcowanie z końmi sprawia mi dużo przyjemności (zwłaszcza z moim, bo jest przekochany  😀) Ale trochę zmieniłam nastawienie, nauczyłam się podchodzić do jeździectwa bardziej na luzie i staram się trenować na tyle, ile potrafię. I jak się trenuje, to zawsze są jakieś postępy (z moim "telentem" są one co prawda minimalne i ograniczają się do przejechania czworokoku kl. P na niecałe 60% lub parkuru L na czysto).

Aha, Frania - da się połączyć szkołę i sport, ale trzeba być cholernie dobrze zorganizowanym. Mam koleżankę, która trenowała wyczynowo gimnastykę artystyczną (ok. 6 godzin dziennie!), świetnie zdała maturę i studiuje medycynę.
Rezygnowanie, bo się "nie da rady" najczęściej jest tak naprawdę bezpodstawne. Ja twierdziłam, że nie mogę sobie pozwolić na psa, bo nie ma czasu, pies musiałby sam siedzieć 8h i to tak no... A kiedy trzeba było przygarnąć Zwierzącie, to nagle wszystko stało się proste. I jest proste i możliwe.
Motywacja i chęć - podstawą sukcesu

Ja chwilowo przerwałam, bo wożenie tyłka na rekreacji mnie nie kręci, a nie jestem w stanie wydzierżawić albo kupić kobyły. Zresztą to by był zbyt duży skok. A nie mam się gdzie do jakiejś lepszej rekreacji/słabego sportu podczepić. Ale żyję, już od 7 tygodni, żyję bo wystarcza mi to, że sobie pooglądam pogłaszczę koniury, chociaż żal że nie pamiętam jak buja w wysiadywanym jest. No i nogi mnie "świerzbią" coby coś skoczyć  😁
Ale nie zrezygnuję, nie pozwolę sobie.
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
11 października 2010 11:47
Ja definitywnie skończyłam z jeździectwem. Życie obrót przybrało bardzo niekorzystny. Sprzedałam konia. A skoro nie ma Darci – nie ma jeżdżenia. Mam problemy i w tym wypadku jeździectwo jest na ostatnim miejscu. Trudno. Nie życzę nikomu by tak jego życie się potoczyło jak moje. Jedno jest pewne. Nawet jak wygram  milon w totolotka to w życiu już konia nie kupię. Nigdy.
Gienia-Pigwa   Vice-Ambasador KAV w Dojczlandii, dawniej pigwa :P
11 października 2010 12:27
a ja po latach musze wrocic do jezdziectwa, bo mi szajba odbija. narazie niestety sie kreci wszystko wokol braku auta  😤

moja jazda po latach bedzie chyba koszmarem  😂 ale tego na szczescie sie nie zapomina  😁
Jedno jest pewne. Nawet jak wygram  milon w totolotka to w życiu już konia nie kupię. Nigdy.

Dlaczego?  😲
maleństwo   I'll love you till the end of time...
11 października 2010 12:49
A ja się dragonnii nie dziwię. Też chyba, jak kiedyś Łoś dożyje swych dni, nie będę już chciała konia. Duża odpowiedzialność, baaaaaaaardzo duże koszty, uwiązanie i wieczne kolidowanie z resztą życia. Chyba nie chciałabym tak do końca życia...

Ale ale, mnie się bardzo priorytety zmieniły ostatnio, też byłam bliska rezygnacji. Mam tyle pracy, ze koń mi się przestaje mieścić w grafik, koszty są ogromne. Ja się miotam żeby wszystko ogarnąć, kontakt z końmi mam, bo choć Ruda poszła w dzierżawę, Łoś nadal jest na mojej głowie i te 4 razy w tygodniu jakoś daję radę. Ale jakoś to wszystko już dość dawno zgubiło sens...
trzynastka   In love with the ordinary
11 października 2010 12:57
A ja wam powiem, że to chyba siedzi w człowieku.
Ja przechodziłam przez wiele okresów od płaczu zaczynając, przez na poszukiwaniu obojętnie jakiego konia do jazdy aż po rozczarowanie, a teraz mogę śmiało powiedzieć, że lubię moje życie bez koni. Ja je naprawdę lubię, nigdzie się nie muszę spieszyć, na nic nie muszę zbierać, niczym nie śmierdzę, paznokcie się nie łamią, mogę spokojnie wyjechać.
Jest super, mam czas na szkołę, chłopa, aparat, psy, mam nawet czas poleżeć na kanapie przy ulubionym serialu.
Propozycje jazdy odrzucam, czasami nawet z nieukrywaną niechęcią ale jednak... czasami... jest pusto.

Ja pewnie kiedyś wrócę, pewnie nawet wrócę z nie małym hukiem ale to kiedyś, jak będę miała nie na najtańszą a na najdroższą stajnie w okolicy, i nie na konia który akurat będzie, tylko na takiego którego bym chciała, nie na najtańszy sprzęt, a na najładniejszy i najdroższy, gdy przyjazd weta nie będzie poprzedzony nieprzespaną nocą, gdy nie będę musiała kupować dobrej paszy kosztem ciuchów dla siebie, czy prezentów dla rodziny.  Wrócę.
To ja bym tak nie mogła, konie to jedyne lekarstwo na moje troski, problemy związane z pracą, chorobą mamy itp. Tylko w stajni czuję, że żyję a do czasu spotkania z koniem tylko wegetuję.
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
11 października 2010 13:09
[quote author=dragonnia link=topic=4156.msg733157#msg733157 date=1286794038]
Jedno jest pewne. Nawet jak wygram  milon w totolotka to w życiu już konia nie kupię. Nigdy.

Dlaczego?  😲
[/quote]

Kochana, bo choroby Darci mnie przerosły. Za leniwa się zrobiłam.  Wstyd? Może i tak ale mam tak przesrane za przeproszeniem, że ostatnie miesiące gdy mój koń był ze mną, wcale nie były miłe. Przez problemy nie byłam z nią często i ten okres uważam, za smutny.
A resztę dopisały dziewczyny wyżej 🙁
a ja mam na odwrót. Wręcz twierdzę ,że gdyby nie moje ogony to dawno padłabym na zawał.
Mam taka a nie inną pracę, kryzys ekonomiczny dał mojej firmie się mocno we znaki, do tego operacje mojego męża (po wypadu samochodowym) cięzki stan i pozniej rehabiltacja ) mojej mamy.Oj ciezko, cięzko było a przy koniach zapomniałam o wszystkim. Musiałam normalnie życ, wstawac do nich , nakarmic , wyprowadzic na pastwiska. A w terenie...tam byłam tylko ja i kon , wszystkie troski gdzis zostawaly.
Nie, za nic nie sprzedałabym swoich ogonów. Tylko dzięki nim przetrwalam naprawdę cięzkie chwile.
A ja mam kolejny kryzys, kiedy wszytsko wygladalo ze sie uklada, robi fajnie to sie okazalo ze dupa. sie okazalo ze tylko mnie sie cos wydawalo.

W i sumie odechcialo mi sie ukladow z ludzmi, jezdzic czyjes konie.
I nie wiem co z soba zrobic, bo przerw od koni mam duzo, od 3 lat praktycznie jedna wielka.
I tak jak Ninevet wiem, ze wroce, kiedys. Ale w sumie nie wiem co dalej, co teraz.
Bo czasu nie ma tyle, ile powinno byc, bo mam mnostwo innych rzeczy na glowie
Tylko zal dupe sciska, ze wiecznie ta pieprzona kasa jest najwazniejsza, ze bez niej zadnego kroku w przod sie nie da zrobic. I ze bede tak stala nie wiadomo ile.
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
11 października 2010 13:36
Marzena
Mam podobne odczucia.
Niestety, wszystko rozbija się właśnie o kasę (a konkretnie jej brak).
Nie pamiętam już nawet kiedy jeździłam w miarę regularnie (częściej niż raz w tygodniu), teraz zdarza mi się wsiadać, ale bardziej przypadkiem niż na konkretną jazdę.
Nie mam aktualnie widoków na nic poważnego, nie ma nawet w okolicy stajni, w której można się czegoś nauczyć. Typowa rekreacja w 15-osobowych grupach odpada...

Prawda jest taka, że najprawdopodobniej nie wrócę do jazdy dopóki nie kupię sobie własnego konia, pytanie tylko czy ta chwila kiedykolwiek nastąpi.
Oczywiście niesamowicie brakuje mi koni i wszystkiego co z nimi związane, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, nie wszystkich stać na to, żeby spełniać marzenia 🙁
Ja już nie siedziałam na koniu prawie 1,5 roku.
Czy mi tego brakuje? hmmm samej jazdy może nie tak bardzo . Natomiast samych koni strasznie. Staram się jednak trzymać od tego z daleka. Nie przeglądam nawet starych zdjęć.
Znajduje sobie nowe hobby np agility. Jednak po 8 latach posiadania własnych koni żal po nich tak szybko nie mija 🙁
Pauli
Skoro wszystko rozbija sie o kase (czesto, nie zaprzecze), to jak to mozliwe, ze mozliwosc porzadnej jazdy bedziesz miala dopiero majac wlasnego konia (koszt 700-1000 zl), anizeli znajdujac sobie obecnie czesciowa dzierzawe lub trenera z koniem (koszt do 500 zl)  😉

Z doswiadczen wlasnych. Zakup wlasnego konia przekreslil moja jazde konna.
Pomyslec, ze za czasow 'bez wlasnego zwierza' ciezko mi bylo wydac 300-400 zl na same jazdy/ treningi z instruktorem,
a pozniej w ciagu zaledwie kilku dni przestawilam sie na tryb :z latwoscia rozstaje sie ze srodkami oscylujacymi do 1000 zl miesiecznie (bez wsparcia instruktora !).
Coz, zycie.
Moon   #kulistyzajebisty
11 października 2010 13:55
Tylko zal dupe sciska, ze wiecznie ta pieprzona kasa jest najwazniejsza, ze bez niej zadnego kroku w przod sie nie da zrobic. I ze bede tak stala nie wiadomo ile.
Amen, amen, amen.

Najgorsze są takie dni np jak dziś: Wróciłam wcześniej z uczelni, jest ładna pogoda. Kiedyś pognałabym do stajni, choćby po to, żeby wyklepać ulubione futro. Teraz? Teraz nie mam już chyba serca ani siły do takiego kulania się od konia do konia, tym bardziej młodego, tym bardziej nie swojego.
Jeżdżę sobie od przypadku do przypadku konie koleżanek pod ich nieobecność, póki co takie coś mi odpowiada i sprawia że trochę wyciszam się i swoje sumienie  🤔wirek: Ale gdzieś tam w środku to brakuje mi takiej regularnej pracy nad sobą, swoimi słabościami, z koniem i brak mi takiej ciągłości i... celu.
Mówię sobie, że na poważnie wrócę do tego światka, tej codzienności - Ale tylko z własnym ogonem. Dlaczego? Patrz cytat Marzeny.
Życie.
ja już nie jeźdze prawie 2-3 lata i jakoś mnie nie ciągnie. Nie chce mi się jechać do stajni. nawet jak koleżanka mnie poprosi. Próbowałam nawet postawic sobie jakiś cel. Nic. Kompletnie nic. A to dlatego, że mam takiego konia jakie mam. mam konia którego się boje. ale nie sprzedam go bo nie sprzedam bo nie mam serca jednak on jest moim koniem zresztą kto by chciał 20 letniego konia? chyba nikt jedynie na mięso. Łudze się kiedyś, że mi to przejdzie i znowu zacznę
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
11 października 2010 14:17
baba_jaga
Niestety jestem bardzo sentymentalne i szybko przywiązuję się do powierzonych mi koni. Dzierżawa, trener, owszem, tylko po co?
Nie mam ambicji sportowych, nie marzę o startach, chciałabym pracować z koniem, którego nikt nigdy mi nie zabierze, wszystko co wypracuję pójdzie na moje własne konto, nie zamierzam poświęcać swojego czasu, pieniędzy, energii, uczuć żeby pewnego dnia usłyszeć, "pani już dziękujemy" i znowu zostać z niczym...
Przytrafiło mi się to o dwa razy za dużo, była zbyt naiwna i myślałam, że moja radość będzie trwała wiecznie, aż tu nagle przychodzi właściciel konia i po prostu go zabiera, nikt się nie bawi w sentymenty. Zdaję sobie sprawę z tego, że tak to wszystko funkcjonuje i nie ma w tym nic złego, tylko, że nie mam ochoty znowu fundować sobie podobnych przeżyć.
U mnie każda pozytywna zajawka na jeździectwo rozbija się czołem o sprawy materialne. Zawsze tak się kończy. W zasadzie wyobrażam sobie siebie w tej kwestii jako dziewczynkę pląsającą radośnie po łące z lizakiem w buzi, która przewraca się zawsze o ten sam kamień i wbija sobie boleśnie lizaka w podniebienie, po czym wyje jak wilk do księżyca, ale za chwilę wstaje i robi to samo - biega, przewraca się i tak w kółko.
I ja się chyba dopisuję...
Nie siedziałam na koniu 3 miesiące, nie jeździłam dłużej. Nigdy nie byłam dobrym jeźdźcem, konie nie były całym moim życiem itp. itd, współdzierżawiłam konika i jakoś się toczyło. Odkąd Alek jest sprzedany jakoś tak... w ogóle nie ciągnie mnie do stajni. Nie mogę narzekać na brak zajęć(liceum, szkoła muzyczna...)i póki co nie odczuwam braku jeździectwa. Nie wiem czy chcę ponownie ubierać się w to wszystko.
Wrócić mogę zawsze, współdzierżawię innego konia, jeździ moja siostra, ale... nie czuję potrzeby. Jest mi dobrze tak jak jest. Mama namawia, żebym wróciła, bo mówi, że potem będzie gorzej. Ale kto wie, co będzie potem?
Nawet chwilami mam takie uczucie, że zachowuję się jak rozpieszczona gów*iara, której konie się znudziły, ale to chyba nie tak... Chyba psychicznie przytłoczyło mnie to wszystko i muszę po prostu odpocząć.
To tez inaczej jest, jak dziewczyny tu piszace, a inaczej jak sie pracuje, konczy studia, samemu sie utrzymuje.
Ja wiem ze na wlasnego konia nie mam warunkow - ani czasowych ani finansowych, nie mam bogatych rodziców ktorzy by mi cokolwiek ufundowali,do wszytskiego musze dojsc sama, a wydatkow wazniejszych jest milion, chocby od opon zimowych zaczynajac czy generalnie utrzymanie samochodu, rachunki za mieszkanie, prad, gaz woda. Studia tez pozeraja kupe kasy i czasu.
Wiec wlasny kon/dzierzawa odpada, opieka nad cudzym koniem a jeszcze lepiej  - wspolopieka jest sensowynym wyjsciem. Ale lepiej jak sie zna wlasciciela konia czy samego konia, bo z obcymi w ten sposob nie jest latwo sie dogadac i nie jest latwo trafic na sensownego wlasciciela z sensownym koniem. Z reguly cos w tym duecie kuleje.
No i zostaje lepsza rekreacja/maly sport jak sie trafi dobry klub z trenerem to i nie pochlania tyle kasy i czasu, ale problem jest taki, ze takich stajni jest bardzo malo.
ALbo gleboka rekracja albo pensjonat. I coz, opjce sie koncza.

Jak bylam mlodsza to wyjezdzalam do pracy przy koniach na cale wakacje czy kazde wolne, ale teraz juz nie jest to mozliwe. W wakacje 5 dni urlopu z przeznaczeniem na urlop, a nie 3 miesiace wakacji.
Coz, kiedys sie moze cos zmieni. Za to wiem ze nie zrezygnujem bo wracam zawsze, choc np w tym momencie rzucilabym to wszytsko w cholere.
Ja zeszły rok miałam jeden wielki kryzys. Tylko u mnie sytuacja wygląda tak, że ja w Warszawie, a koń 150 km od Warszawy i nie mój w dodatku (chociaż "mój" od zawsze). Byłam u niego może ze 4 razy, jeździć mi się nie chciało wcale. Miałam nawet wyrzuty sumienia, że pasja, że miłość i tak mi się nie chce, tak po prostu mi się nie chce. Dałam sobie na spokój.

Obecnie tęsknię jak szalona, jak pojadę to jeżdżę i po 2 razy dziennie. Najchętniej miałabym go tutaj na miejscu (kasa...). Myślę, że czasem naprawdę trzeba odpocząć. Niedawno niewiele brakowało i bym go kupiła. Całe szczęście jednak na razie nie muszę, zostaje gdzie był i nadal będzie tylko "mój".

Jedno rozumiem doskonale. Jak Rudego zabraknie, nie wiem co ze mną będzie. Wsiadam czasem na inne konie, ale... Rudy to Rudy!
A ja uwazam, ze jesli przez konie zawalasz szkole, czyli cala swoja cholerna przyszlosc, to powinnas to rzucic jak najszybciej! I pisze to calkowicie serio. Do jezdziectwa zawsze mozna wrocic, a zawalonej szkoly czy studiow do konca zycia mozesz gorzko zalowac. A czasu nie cofniesz...


zgadzam się w 100%! Dlatego też i ja na czas tegorocznych maturalnych przygotowań po prostu sobie daruję. Jeździeckie baterie mam naładowane, 3 miesiące w Hiszpanii i dzień w dzień jeżdżenie kilku koni mi to zapewniło.
Teraz jak wychodzę o 8 rano z domu, tak do niego wracam o 20. Po takim tygodniu padam na nos. Chociaż w weekend chce pobyć w przyjaciółmi, pobawić się na imprezach, pójść do kina czy teatru. Na regularne jazdy nie starczy mi siły.
Dziewczyny, nigdy nie jest beznadziejne.
Założyłam ten temat będąc w klasie matualnej, nie mając zupełnie żadnych jeździeckich perspektyw, a jedynie niespełnione chore ambicje. Teraz jestem na drugim roku studiów, mam 2 przewspaniałe konie, wielką ochotę do treningów i co najważniejsze - mam zupełnie inne nastawienie do jazdy, sportu, treningów. Więcej pokory.
Także wszysztko się zmienia, nawet nie oebjrzycie się, a minie rok, dwa i wszystko stanie na głowie
Mi po prostu czasem brak sił. Ale nie dałabym rady bez koni. Może zawalam trochę kwestię moje małżeństwa i macierzyństwa, ale JA TEŻ chcę mieć trochę szczęścia dla siebie. Inna sprawa, że kasy nie wydaje na koni, tylko za nie ją dostaję. Mam mnóstwo celi do zrealizowania, bo konie są młode. No iw  sumie pokićkało się przez to, ze jak tam poszłam do roboty to konie były trzy, a teraz jest ich siedem i dwa następne w drodze.
Ale czy długo pociagnę na takich obrotach wysokich to nie wiem.
Natomiast nie rajcuje mnie kwestia zawodów, szmatoholizmu itp.
Ech..... a ja się miotam jak zwierzątko w klatce. Od planów, drugiego konia ... po całkowite odcięcie się od jeździectwa. Tak na prawdę to chyba brak mi sił i odwagi zarówno na jedno, jak i na drugie.
Chyba w końcu zwariuję.
Tez wieeele razy przechodzilam kryzys, myslalam ze juz na konia nie wsiade. NIe jezdzilam poltora roku- po prawie 10 latach regularnego wsiadania.
Dzisiaj zaliczylam pierwszy jazde w stylu western- bylo cudownie, chce sie uczyc, nie mysle nawet o powrocie do klasyka  😍 😅 😅
u mnie miała być pół roczna przerwa, na przetrwanie najgorszego semestru na studiach, a już minęło ponad rok... i w dalszym ciągu brak perspektyw. najgorsze jest to, co ktoś już wcześniej wspomniał - kiedy kończę wcześniej zajęcia, jest piękna pogoda i wówczas najbardziej męczą mnie przeklęte wspomnienia, że kiedyś całą resztę dnia spędzałam z końmi...  🙁 nie ciągnie mnie już nawet do wsiadania (zdaje sobie sprawę jak by taki powrót do siodła wyglądał tragicznie), ale do samego kontaktu, pielęgnacji i opieki nad koniem 🙁 działa to na mnie wybitnie depresyjnie...
ja tylko się wtrącę do osób którym za mało czasu i wiary że się uda -  trzeba trochę pozytywniej patrzeć na wszystko, a się uda jak się chce, ja też przecież iod 18 -tego roku zycia pracuję na pełen etat, studiowałam 5 lat w tym czasie także i na wszystko jest czas, teraz pracuję dużo, mam dom ale też u konia codziennie jestem, kwestia wygospodarowania czasu, mi też z nikt nie dawał kasy na konie, jeździłam za pracę, jestem samoukiem jeździeckim,   poszłam do pracy w wieku 18 lat na cały etat i wszystko się udało, teraz mam lat 30, kurs instruktora zrobiony, koń jest, może będzie drugi i przydomowa stajnia takie są plany, powoli ale trzeba iść do przodu, trochę chęci i zorganizowania się.
Inna sprawa jak ktoś miał konia, który przezył z nim całe życie , i nie chce  mieć po prostu następnego, to tak jak z innymi zwierzętami.
Nie zawsze da się wygospodarować czas.
Ja np od 8 do 16 od pon do piątku jestem w pracy.
W poniedziałki mam angielski w pracy aż do 18
We wtorki i środy wracam też po 18
W czwartki mam chwilę na odsapnięcie bo wracam po pracy do domu. Kończąc o 16, zanim wrócę i zjem obiad jest 17.
Wypadałoby coś zająć się domem, zakupami itd.
W piątki, soboty i niedziele raz na 2 tygodnie jestem na uczelni od rana do wieczora.

Pozostały wolny czas czyli weekendy co 2 tyg chcę spędzić z dzieckiem i mężem bo nie widzą mnie prawie wcale.
Jeszcze pisanie pracy mgr - nie mogę na to znaleźć czasu, a co dopiero na konie.

Liczę że po obronie wszystko się zmieni a na konie zacznę zabierać córkę.
ja tam uważam, że jak się chce to się da,wiadomo że nie jeździłam codziennie w czasie studiów bo praca 8-16, studia wieczorowo 16:30-21:30
ale też teraz mam prace praktycznie dwie różne , robię dodatkowo egzaminy biegłego (praktyvznie następne studia porównując nauke i czas ), dom, męża, studia za sobą (5 lat temu skończyłam) a z końmi związana od ponad 20 lat, kwestia wyborów, wszystkie inne zajęcia robię w weekend lub w dzień kiedy nie jadę do stajni, wszystko rozpisane w kalendarzu co do minuty, ale ja to akurat lubię taki tryb życia i mój mąż ma podobny aaa jeszcze czasem jazdy poprowadzę 2 razy w tygodniu choć z tego juz rezygnuję koniecznie 🙂 sa okresy w  których natłok wszystkiego jest, czasami nie wiem jak się nazywam ale i tak to lubię chociaż marudze wtedy, może mi łatwiej bo my oboje związani z końmi to łatwiej to zrozumieć partnerowi także, bo rozumie ten styl życia ale z drugiej strony rozumiem ludzi że jednak to jest za dużo na raz
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się