Koniec z jeździectwem?

ja przy moim trybie życia uważam, że to już maksimum intensywności 😉
cóż, może to też kwestia wyborów co dla kogo ważniejsze

Hmmm, myśle, że jak ktoś chce 'zerwać' z jeździectwem i końmi, to nie ma przeszkód - zerwie,
Jak ktoś nie chce, a musi z różnych ważnych powodów to będzie ciezko, ale 'zerwie'.
Gorzej jak ktos nie musi, a powinien :P. Ja nie powinnam jeździć, ale nie mogę przestać...
jeżdże do koniac co 2 dzień i w weekendy, jak mojego Bartka nie ma w Krakowie to jestem w stajni codziennie. Dla mnie nie ma czegoś takiego jak 'ja' i 'konie'... Konie to część mnie, mojego życia, nie da sie tak po prostu oderwac jednego od drugiego... Mysle, że bez koni nie byłabym do końca sobą. to widać jak np. choruję i nie moge jechać do stajni, czy jak jest sesja i muszę sie uczyć... Nosi mnie 😀 i sam telefon do znajomej 'hej nie wiesz co u mojego konia' kompletnie nie wystarcza. Bywa, że mam taki zryw i o 22 pakuje sie w auto zobaczyć co tam słychac u mojego ogonka, dać mu jabłko, pogłaskac i wrócić do domu, od razu mi wtedy lepiej...
Inna sytuacja gdy dajmy na to: jest dziewczyna, która sobie jeździ konno i ma chłopaka, który zazdrosny jest o konie... Jeśli dziewczyna potrafi to pogodzic (chłopaka i konie) to ok, jeśli chłopak ma powodu do czucia się na dalszym planie... to gorzej... Jesli jednak dziewczyna to godzi i poświęca sporo czasu swojemu chłopakowi, ale i tez bywa w stajni, a chłopak stawia ją w sytuacji 'albo ja albo konie' to znaczy, że jest egoistą i wiadomo co wybrać :P. Mój bartek 'wziął' mnie z całym dobrodziejstwem inwentarza czyli świnkami morskimi, zestawem szmat i róznorakiego sprzetu, oraz z koniem 🙂 - z pełną świadomością, że to wszystko tworzy jedność = czyli mnie 🙂. Nie ma koni, nie ma mnie :P - tak on mówi 🙂. Nie umiałabym 'zerwać' z jeździectwem... Chyba, ze jakas trudna sytuacja zyciowa by mnie do tego zmusiła... Nie mniej jednak - zawsze próbowałabym szukać wyjścia, by jednak tego nie robić 🙂.

🚫 przepraszam za mały chaos wypowiedzi, ale dostałam weny, a jestem w pracy i musiałam sie streszczać 😀.
karesowa   Rude jest piękne!
12 października 2010 13:02
maxowa jestem takiego samego zdania jak Ty. Uważam, że chcieć to móc-choć czasem to bardzo trudne i wymaga poświęceń, inna sprawa jak kogoś na to poświęcenie nie stać bo wówczas moim zdaniem to nie jest pasja, nie miłość, nie styl życia, tylko hobby, a z hobby można zrezygnować. Ja sama długo jeździłam za pracę, każdy grosz wydawałam na treningi, choćby od czasu do czasu, nie regularnie, na tyle ile mogłam. Ciągle rezygnowałam z czegoś na rzecz koni, a to z super ciuchów, a to z wyjazdy na extra wakacje. Momentami nie miałam już sił, wszyscy wokół mieli żal, że dom traktuje jak hotel, że za dużo na siebie biorę, że dla nikogo nie mam czasu, bo stajnia, praca, potem praca w stajni po 12 godzin, studia... Też czasem miałam dość, chciałam się wyspać, odpocząć, wyskoczyć z bryczesów...ale nigdy nie chciałam z koni i jeździectwa rezygnować. Dziś sprawa wygląda inaczej, pracuję, mam swojego konia-na ścisłość nie jednego 😉 😉 😉 stajnia to mój drugi dom, ale znajduje czas na wyjście gdzieś ze znajomymi, na wypad gdzieś z chłopakiem czy na popołudnie z książka lub przed telewizorem.  Koń nadal kosztuje mnie dużo wyrzeczeń, bo wolę kupić coś jemu niż sobie, choć teraz nie często muszę wybierać. Ale jeśli zostało nie zagospodarowane, zupełnie luźne 300 zł to wybór między dżinsami a derką jest prosty 😀 😀 😀 Karesowi niczego nie brakuje, mnie też nie. Jestem szczęśliwa i wiem, że bez Niego, bez koni w ogóle nawet z milionem złotych w portfelu szczęśliwa bym nie była. Mój S. kiedyś stwierdził, że mając konia nigdy nie ma się za dużo pieniędzy bo po prostu im więcej się ich ma tym zwiększa się Mu standard życia, a pewnie gdybym wygrała w totka to zaczęłabym budować Mu stajnię więc też szybko bym się spłukała.  Kocham swoje życie z końmi i za nic w świecie nie potrafiłabym z Niego zrezygnować, choć czasem walka byłą ciężka i nierówna to wystarczyło się nie poddawać, choć czasem były łzy i ból. Dziś te lata zostały mi wynagrodzone po stokroć.
Uważam, że chcieć to móc-choć czasem to bardzo trudne i wymaga poświęceń, inna sprawa jak kogoś na to poświęcenie nie stać bo wówczas moim zdaniem to nie jest pasja, nie miłość, nie styl życia, tylko hobby, a z hobby można zrezygnować.


Dokładnie! Jestem tego samego zdania...
Hobby to zupełnie co innego niz pasja, część zycia 🙂.
Każdy kiedys zbierał znaczki i karteczki i wiekszość z nas nie robi tego już dzisiaj 🙂 to było hobby.
O pasji nie da się tak o zapomniec z biegiem lat... Pasja kształtuje charakter... 🙂.
o właśnie o to mi chodziło, a co do wypowiedzi powyżej to akurat mój mąż uwielbia mnie denerwować mówiąc: co buty  czy spodnie to jak będzie wypłata dopiero? a maxik ma już  teraz  nową derkę? 🙂
to jest moja część życia, i nie mogę sie doczekać aż w końcu stanie nasz dom wyjdę przed dom i zobaczę  2 pasące się nasze ogony 🙂
Ja mam konia od 6 lat , od ponad roku jezdziłam moze z 10 razy.
Nie chce mi się jezdzić ale nie wyobrażam sobie sprzedać konia ani jednego ani drugiego bo wiem ze za rok , dwa ...  5  wróce do jazdy , może wyprowadze sie za miasto i będe mogła je trzymać na swoim  🙂
może tu jest odpowiedź czemu niektórzy mają czas a niektórzy nie - w tych dwóch słowach - "hobby" i "pasja"

mnie czasem smutno że nie częściej, ale mogłabym to rzucić, już mi tak nie zależy jak kiedyś, priorytety się

zmieniają, raz na pół roku wsiąść na konia wystarcza a są dla mnie ważniejsze rzeczy...

zresztą już od kilku lat zauważyłam u mnie tendencję "od" zamiast "do"

mając ten nieliczny czas wolę robić inne rzeczy niż jechać do stajni - zresztą bez towarzystwa nie jest już tak

fajnie a nikt ze znajomych nie jeździ.

Niedługo będziemy mieć warunki by trzymać konia przy domu, moje odwieczne marzenie, ale nie wiem czy nie bałabym się

- czego? Tego, że to wiele wyrzeczeń nie finansowych ale ( znów ) czasowych - lubię być niezależna, podjąć decyzję o

wyjeździe na kilka dni w pół godziny i zostawić wszystko za sobą nie przejmując się niczym. Mając konia nie

robiłabym tego a to by mnie unieszczęśliwiało.

W życiu niestety trzeba wybierać i czasem żal że to czym się żyło całe dotychczasowe życie samo jakoś odchodzi (

wypala się ), ale jestem pewna, że bez koni w moim życiu, jeśli tak mi się ułoży - też będzie wspaniale.
Też bym chciała tak myśleć, również jak część z was próbowałam dać sobie spokój z końmi ale nie potrafiłam, moje życie sensu nie miało.... Mam konia od 4 lat, jeżdżę do niego kilka razy w tygodniu /co najmniej 4/ a jak jest ciepło to codziennie. Jeżeli nie pojadę czuję pustkę, że czegoś nie zrobiłam - nie z musu ani jakiegoś obowiązku, po prostu czuję się niespełniona. Jazda daje mi frajdę, w stajni odpoczywam od codziennych problemów, spotykam wspaniałych ludzi...
Jestem pewna, że konie to moja pasja, a nie hobby które może się wypalić.
Karesowa, piękna mowa, naprawdę.
Ale trzeba zrozumieć i drugą stronę.
Ja przez dłuuuuuuugie lata rezygnowałam z siebie - nowych ciuchów, kina, czy nawet wycieczek - każdy grosz wydawałam albo na jazdy, albo na rzeczy dla koni. Wstawałam o świcie, wracałam po nocy do domu. Nigdy nie żałowałam żadnej minuty poświęconej dla koni.
Jednak czasem trzeba dać dojść do głosu rozumowi. Matura to nie jest coś, co można odłożyć na później. Tym bardziej czeka mnie więcej pracy, bo tych matur będę miała dwie(co w sumie daje mi 7 egzaminów).
Szczerze? Wolę teraz zainwestować ten czas w siebie, coby móc później w życiu cieszyć się jeździectwem na wyższym poziomie. Trzeba coś poświęcić teraz, aby móc się tym cieszyć w przyszłości ze zdwojoną siłą.
Wg to oznaka pasji, czy tylko hobby?

Quantanamera, czy Ty przypadkiem nie wspominałaś, że zerwałaś z jeździectwem na kilka lat? Jak tą przerwę oceniasz z dzisiejszego punktu widzenia? Było warto?
A mnie sie wydaje ze Wam sie wydaje ze to wszystko takie łatwe.
Każdy z nas ma inne doswiadczenia zyciowe, inna historie, znajduję sie na innym etapie w życiu.
Tak jak można kogos kochac najbardziej na swiecie i mozna rozstac sie z tą osoba tak mozna kochac cos strasznie, ale rozstac sie tym na dlugo lub na zawsze.
Kazdy idzie swoją drogą i nigdy nie ma pewnosci, ze ta którą Ty idziesz jest najlepsza.
Są ludzie ktorzy konczyli rewelacyjne kariery sportowe bo mieli dosc. ALbo zabraklo mozliwosci. A czasem zabraklo sily.
Dlatego nie podoba mi sie osądzanie że:

"Uważam, że chcieć to móc-choć czasem to bardzo trudne i wymaga poświęceń, inna sprawa jak kogoś na to poświęcenie nie stać bo wówczas moim zdaniem to nie jest pasja, nie miłość, nie styl życia, tylko hobby, a z hobby można zrezygnować. "

Czasem trzeba wybierać. I to, co napisalas nie jest prawdą.
Też uważam, że nie można uogólniać.

Ja mogłam sobie pozwolić na konia, dopiero kiedy zaczęłam pracę. I to też nie od razu, ale dopiero wtedy kiedy zaczęłam lepiej zarabiać. ( ważniejsze są przecież wydatki na dom i dziecko)
Mogę bywać u konia co 2 dni, ale to również tylko dlatego, że mam do niego 10 minut samochodem.
Dzięki pracy zmianowej również mam więcej czasu, niż osoby pracujące od np 8😲0 do 16😲0. Chodzę czasami na noc, dzięki czemu dzień mam wolny. Przynajmniej w tej jednej pracy mam dzień wolny.  😉 Inne prace ( bo pracuję w kilku miejscach) ustawiam sobie tak, żebym miała czas na stajnię. Ale to również komfort, na który mogę sobie pozwolić dopiero od niedawna. Kiedyś nie miałam wyboru. Praca była ZAWSZE ważniejsza niż stajnia.

Gdybym miała inną pracę, stajnię gdzieś daleko poza miastem, to możliwe, że bywając u konia raz w tygodniu, stwierdziłabym, że "to nie ma sensu". Mimo tego, że to moje hobby.
Na konia/konie trzeba mieć czas i kasę. A jeśli nie kasę, to przynajmniej czas.

Z tym, że nie ma co mówić "koniec na zawsze". Bo jeśli to prawdziwe zamiłowanie, to wcześniej, czy później wrócimy do tego.  😉
karesowa   Rude jest piękne!
12 października 2010 17:09
Ja oczywiście wszystko rozumiem i maturę i pracę ponad siły, że brakuje czasu oraz ochoty i tęsknotę za wygodą-rozumiem! Ja tylko mówię jak działa to u mnie, nie u każdego działa tak samo. Ja też miałam maturę, potem przebrnęłam całkiem spokojnie przez studia podczas których pracowałam i to właśnie konie były moją siłą napędową, ale nie każdy tak musi,nie każdy tak chce i to oczywiste, ale uważam także że nie warto się poddawać zbyt szybko bo czasem sami nie wiemy na jak wiele nas stać.  Co zaś do priorytetów... osiągnęłam taki etap w życiu że nie muszę wybierać, mam cudownego faceta który kocha mnie i moją szajbę na punkcie koni, wspiera mnie i motywuje, często przyjeżdża ze mną do stajni, więc wybór między koniem a partnerem w moim wypadku nie istnieje, mamy czas na wspólne kino, wyjazd na wakacje a czasem na poleniuchowanie z winem, chipsami i komedią w tv. Praca też nie przeszkadza mi, nie absorbuje tak bardzo żebym musiała ograniczyć wizyty w stajni. Rodzina czasem trochę pojęczy, że w ogóle mnie nie widują, ale to już chyba z przyzwyczajenia, przyjaciele wiedzą, że żeby wyjść ze mną na piwo trzeba zadzwonić wcześniej bo z minuty na minute nie ma szans-ale akceptują i nikt nie ma żalu. Ale tak jak powiedziałam-nie zawsze tak było!! Ale sądzę gdybym wtedy się poddała to dziś nie byłoby tak jak jest i pewnie odczuwałabym tęsknotę którą starałabym się zagłuszyć mówiąc-wcale mi tego nie brakuje, lub tak jest lepiej. Twierdze że człowiek wiele może, ale twierdzę też że niczego nie musi, a tym bardziej ponad swoje siły.
A ja chyba zaczynam czaic o co chodzi i na własnej skórze rozumiec to o czym pisze m.in Marzena.
Pamietam jaka sie czulam dorosła, majac te 18 lat kiedy w klasie maturalnej udawało mi sie pogodzic prawko (teorie+praktyke), szkołe, korki z 3ch przedmiotow, prace przez 14h w niedziele, z własnej naiwnosci w wiekszosci harytatywna.. i konie 2-3 razy w tyg.no i szkołe.
A teraz fakt, moglabym zrobic akcje 'chciec to móc' i wydawac kazdy grosz na trening i regularnie czyscic moje skromne srodki na koncie do zera. I w obcej stajni bo swojego miejsca na ziemi juz nie mam. I tak w koło macieju. Na treningi które i tak pewnie mało co wniosą (lub co jakis czas beda dawac wrecz poczucie bezsensu ze wzgledu na to ze celu nie widac a kasa którą mam na zycie leeeci).
Oszczedzam na biletach, na jedzeniu, na imprezach i niestety dwa razy zastanowie sie zanim zapłace za jazde. Jak zostaje odciety dopływ 'tlenu' od rodziców to na prawde trzeba zagryzc zeby i zrobic stop nawet pasji. Pewnie, moglabym pociagnac z oszczednosci bo na razie mnie stac, z dorywczych prac tez byloby mnie pewnie stac.
Tylko ze obudze sie za 5 lat, nie bede miala nawet zaczątka oszczędnosci na cokolwiek, na otwarcie wlasnego gabinetu pewnie bede musiala pracowac 100 lat, konia swojego nadal miec nie bede..
Po prostu to juz jest jakas wrecz obsesja ze zawsze jak cos dobrego sie zacznie, to zaraz potem ściana.. i wyprzedawanie sie na allegro na chociaz jeszcze jeden trening... a nie zniose juz tego.
Pomiędzy czarnym i białym jest cała gama szarości.
To wytarty frazes, że życie to sztuka wyborów - ale jakże prawdziwy.

Dla kogoś jeździectwo będzie priorytetem zawsze, dla kogoś innego tylko czasami, a dla innego - nigdy.

Obecnie mam konia w stajni bez hali, tańszej, niż poprzednia - z dużo gorszymi warunkami do uprawiania jeździectwa, ale za to wspaniałymi dla konia (do oporu na pastwisku i boks angielski). W związku z tym jeżdżę dużo mniej. Przed dwoma laty wsiadałam i 5,6 razy w tygodniu.
Ale to była świadoma decyzja.
Podjęłam się nowych zajęć, przeorganizowałam swój czas. Od dziś rozpoczynam studia doktoranckie i będe miała zajęcia dwa razy w tygodniu od 16.30 do godz. 20.00. Czyli prosto po pracy na uczelnię. Dodatkowo mam jeszcze zajęty trzeci dzień w tygodniu także do 20.00.
Zostają mi dwa popołudnia w tygodniu i weekendy, z których tez czasem by się chciało gdzies wyjechać (choćby do chłopa w Warszawie), a nie tylko w domu. Ponieważ hali brak - to ze względu na porę roku - jazdy w ciągu tygodnia mi odpadają. Zostają weekendy.

Ale cóż... z mojego punktu widzenia wolę zacisnąc zęby i przez jakiś czas sfokusowac się na poszerzaniu swoich kompetencji i zdobyciu lepszej pozycji zawodowej, aby później odcinać kupony w postaci np możliwości elastycznego czasu pracy.
Bo co do tego, że jest to okres przejściowy i, że dążę do tego, abym miała czas na konia i na jazdę nawet codziennie - jestem pewna.
KuCuNiO   Dressurponyreiter
20 listopada 2010 18:30
Jakieś kilka stron wcześniej ktoś się pytał co ze mną, nie wchodziłam tutaj ostatnio więc dopiero teraz odpowiadam:-)
Nie jeżdżę już, sprzedałam mojego kuca, został mi tylko jeden duzy koń, na którego nie wsiadałam od jakiś 2 lat i nie planuje w najbliższym czasie. Czy do tego wrócę? Nie wiem. Szczerze mówiąc to o wiele lepiej się czuję jak nie jeżdżę i nie mam tylu obowiązków na głowie. Poza tym moja jazda od dłuższego czasu nie sprawiała mi przyjemności i cieszę się, że zrezygnowałam. Moze czasami mam ochotę wsiąść, ale czy ja wiem.. to nie jest rzecz, której byłabym w stanie podporządkować całe życie. I jedyne czego żałuję to tego, ze wogóle wsiadłam na konia i zaczęłam jeździć.
I jedyne czego żałuję to tego, ze wogóle wsiadłam na konia i zaczęłam jeździć.

Kucunio dlaczego żałujesz? Czemu nadal jesteś na forum, czemu masz w podpisie dressupponyreiter? Czemu masz nadal avatar z flotarem? Pytam nie złośliwie z czystej ciekawości.
KuCuNiO   Dressurponyreiter
20 listopada 2010 20:42
Żałuję, bo mogłam ten czas poświęcic na coś innego. Kocham konie, kocham ujeżdżenie, ale żałuję, że zaczęłam. Dlatego, że gdybym nie zaczęła jeździć nie starciłabym tak wiele, a czuje, że już jeździć nie będę nigdy.
Lotnaa   I'm lovin it! :)
20 listopada 2010 20:57
KuCuNiO, dokładnie Cię rozumiem. Ja cholernie żałuję, że konie nie są dla mnie po prostu jakimiś tam zwierzakami, że nie mam do nich tak neutralnego stosunku jak np. do żółwi.
Jeździectwo to cholernie niewdzięczny sport. Wolałabym, żeby dla mnie w ogóle nie istniał  😕
KuCuNiO   Dressurponyreiter
20 listopada 2010 21:00
Cieszę się, ze rozumiesz, bo niestety tego nie zrozumie nikt, kto nie doświadczył na własnej skórze..
Kucunio ja Cię rozumiem. Masz inne pasje, marzenia.
Sama czasem się zastanawiam co by było gdybym nigdy nie zaczęła. Ale chyba nie potrafię już bez jeździectwa żyć. Miałam ostatnio idealną okazję, żeby to skończyć, ale nie umiem najzwyczajniej na świecie.
Echhhh.... ja tak samo. Już nie potrafię inaczej, bez koni. Miała teraz moment idealnie prowadzący do zakończenia tej historii, ale.... no nie potrafię, niestety. A chyba chciałabym być w stanie powiedzieć koniec, od teraz żyję inaczej.
Też chyba żałuję, że w to wpadłam... bo teraz tylko sama się męczę. Zakończyć nie potrafię, ale ciągnąć tak jak jest też nie. I jest ciągle źle. A gdybym nigdy nie zaczęła to nie było teraz tak jak jest, baaaardzo źle. 
KuCuNiO   Dressurponyreiter
20 listopada 2010 21:22
Ja też nie potrafię bez tego żyć tylko, że ja praktycznie to juz nie bardzo żyje..
I właśnie dlatego żałuję, ze zaczęłam.
tez rozumiem Kucunia.. Byl czas, ze podporzadkowalam jezdziectwu cale moje zycie, nawet studia wybralam pod tym katem, jezdzilam bez wolnego dnia, bez wakacji, urlopu, odpoczynku. W pewnym momencie stwierdzilam, ze zrobilam co moglam, wyzej, bez swojego konia nie zajde. Do pewnego momentu milam z tego jezdzenia radosc i satysfakcje. Rowniez lzy czasami. Potem odpuscilam, nie zaluje. Moze jednego czego zaluje, to tego, ze nie odstawilam tego wszystkiego wczesniej, ze ciagnelam to o kilka lat za dlugo. Pewnie kiedys jeszcze dosiade jakiegos kopytniaczka, ale to bedzie tylko spacerek, dla relaksu, przy ladnej pogodzie, w milym towarzystiie i jak mi sie bedzie po prostu chcialo.
Też chciałam kiedyś z tym wszystkim skończyć ale nie potrafię.A teraz w sumie nie powinnam jeździć ponieważ mam problem z kolanami.Też spędzałam jak wiele z was noce całe przepłakane i przesiedziane z  kolejnym słoikiem nutelli. U mnie w sumie nie chodzi o pieniądze tylko o to,że  nie potrafię się dogadać z drugim człowiekiem.Rozmawiałam z wieloma ludźmi na temat dzierżawy konia zawsze na początku było ok potem już się stresowałam nową stajnią,nowym otoczeniem i rezygnowałam.Gdy byłam już przekonana do danej osoby to z kolei ona wszystko zaprzepaściła.Pewnie się zastanawiacie czemu w takim razie nie jeżdżę w rekreacji?Po prostu jak widzę jazdę rekreacyjną to aż nie chce już na to patrzeć.U nas w stajni jest niby dobry poziom ale nie potrafię się do tego przekonać dla mnie jest to wydawanie pieniędzy na nic.Jeżdżę w miarę dobrze gdy mam okazję to od razu się motywuje i trenuje staram się robić wszystko na 100% gdy coś mi na jednej jeździe nie wyjdzie na kolejnej próbuje to zrobić,ale zawsze ktoś wszystko musi mi popsuć.Miałam okazję dzierżawić konia profesora,w którym byłam zakochana po uszy niestety miał chore trzeszczki i został sprzedany.Po tym straciłam motywację do działania jeździłam byle by jeździć.Potem poznałam super dziewczynę,która chciała wydzierżawić mi konia.Nadszedł dzień kiedy miałam pierwszy raz na niego wsiąść mniej więcej trzy godziny przed godziną,na którą się umówiłam dostałam sma-a o treści przepraszam ale dziś nie dam rady.I tak przez następny tydzień dzień w dzień.Po pewnym czasie dziewczyna przestała  sie ze mną kontaktować.Znów straciłam motywację do wszystkiego.Gdy się już pozbierałam kolejny raz zostałam nie mile wystawiona.Byłam już w tramwaju w drodze do stajni.gdy otrzymałam wiadomość przepraszam wczoraj już wybraliśmy już kogoś do opieki nad koniem.Już po poprzednich przeżyciach przyjęłam to jakoś do siebie.Pojechałam później na obóz i od tamtego czasu jeżdżę tylko gdy ktoś się zapytam czy wsiadam. Miałam już parę  prób umówieni się z kimś na jakiś układ ale zawsze coś poszło nie tak.I tak do dziś się z tym pogodziłam.Jestem co tydzień w stajni ale nie jeżdżę regularnie.Sam fakt,że spędzam czas z koniem jest dla mnie czymś wyjątkowym,uspokaja mnie  zapominam o całym świecie gdy jestem z koniem nie myślę o różnych problemach,po prostu nie myślę o niczym.Mam nadzieję,że po zimie się to zmieni i wydzierżawię w końcu jakiegoś konia bo dłużej chyba nie wytrzymam.Zauważyłam,że od kąt nie jeżdżę regularnie w mojej głowie dzieje się coś dziwnego.Mam gorsze oceny,w domu wszystko potrafi mnie zdenerwować,cały dzień potrafię siedzieć i nic nie robić  wynika z tego,że konie motywują mnie do działania.Ach przepraszam,że się tak rozpisałam i na marudziłam oraz na gmatwałam  ale piszę pod wpływem  emocji i nie mogłam się powstrzymać.
Ja was rozumiem, ale kompletnie nie podzielam waszego zdania 😉  Wprawdzie miewam takie momenty, kiedy zastanawiam się co by było, gdyby nie było w moim życiu koni. Wydaje mi się, że miałabym więcej czasu, ciekawsze życie... g.... prawda 🙂 Żal byłoby mi rzucić coś, czemu już się mocno poświęciłam (choć nie sądzę, bym do tej pory poświęciła niewiadomo jak dużo). Domyślam się, że przychodzi taki moment (w przypadku ludzi jeżdżących zawodowo), kiedy nie można już na konie patrzeć, ale wychodzę z założenia, że zjawisko to występuje we wszystkich dziedzinach życie i zdefiniowane jest jako przemęczenie. 😉 
Kucunio dzięki za odpowiedź. Rozjaśniłaś mi nieco. Trzymaj się :kwiatek:
KuCuNiO   Dressurponyreiter
20 listopada 2010 22:03
Ja w sumie mogłabym jeździć dalej, trenować itd. ale wybrałam balet. W sumie długo ciągnęłam jedno i drugie, ale teraz wiem, ze nie wytrzymałabym psychicznie i fizycznie. Poza tym przez połączenie tego miałam przez pół roku kontuzje i nie mogłam ćwiczyć na 100%. Nie wyrobiłabym się czasowo, a przede wszystkim nie dałabym rady. Teraz chodząc do zwykłej szkoły + codziennie ćwicząc 4 godziny lekcyjne (jak nie więcej...) ledwo wracam do domu.
Z drugiej strony obserwuję siebie w momencie kiedy nie jeżdżę i nie tańczę i niestety, ale wiem, że tak jak przestałam jeździć tak przestałam żyć. Gdyby nie balet to już nie miałabym nic na tym świecie, dla czego warto byłoby żyć. Może to głupio zabrzmi, ale ja dosłownie nie istnieje poza tańcem.

Beattle, ja się z Tobą zgadzam, ale niestety to co mówisz nie wiąże się z moim przypadkiem. Ja po prostu już nie mogę jeździć.
Kucunio, rozumiem doskonale - każdy ma swoje powody.
I nie brzmi głupio to, że nie istniejesz poza tańcem - to bardzo prawdziwe. Człowiek, który przez wiele lat miał tak absorbującą pasję, jaką są konie, jest w pewnym sensie odmieńcem.  😉    I choćby doba wydawała się zawsze zbyt krótka, to taki (nieraz kłopotliwy) wypełniacz czasu jest czymś wprost bezcennym.
Lotnaa   I'm lovin it! :)
20 listopada 2010 22:21
Beattle, to chyba zależy od tego, czy ma się jakiekolwiek perspektywy rozwoju, czy nie.
Nie chcę i nie potrafię jeździć na pół gwizdka, nie stać mnie na swój ogon, pozostaje ogromna frustracja i niezrealizowane marzenia.
Dlatego żałuję, że w ogóle smak jeździectwa poznałam  🙁
Lotnaa, smutna prawda. Mam zresztą podobny syndrom. Gdybym miała poprzestać na bezsensownym kręceniu się dookoła hali, wolałabym chyba znaleźć sobie inne zajęcie. Głupio byłoby mi narzekać, bo mam swojego konia i jakieś możliwości rozwoju. Jest jednak też świadomość, że jeśli chcę jeździć przez duże "J", ten jeden koń (może nie jako jeden własny, ale jeden jeżdżony przeze mnie) to stanowczo za mało. To jednak daje mi powód, by przykładać się do nauki z nadzieją, że dzięki temu będę mogła kiedyś pozwolić sobie na więcej niż jednego konia. Jak dobrze, że w jeździectwie nie kończy się kariery w wieku 30-kilku lat.  😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się