Koniec z jeździectwem?

noen   A story of a fighter of our human race
21 listopada 2010 00:40
KuCuNiO - kurcze, przykro że konia sprzedałaś, fajna para z Was była ...

A cd tematu, od wakacji nie jeżdzę. Ciągnie mnie do tego cholernie. Ale nie chce. Tak naprawdę, po co mam jeździć jak nie mam konia ?
1.Robię komuś konie z jakiś szatanów na normalne.
2.Obijam swój gruby tyłek o kręgosłup tych biedaków które miałam w opiece.
i co dalej ? Będę pół życia obijała dupę na cudzych koniach, nie startujac w żadnych zawodach, nie mając ambicji ? Jeździć byleby jeździć ? To nie ma sensu.  🤔 Chyba w sumie się z tym juz pogodziłam, że do wakacji nie wsiądę na konia. W wakacje zapewne wsiądę, bo 3/4 moich znajomych to koniarze. I zapewne mając 2 minuty od domu stajnie nie wyrobie, żeby chociaz nie iść i usiąść z nimi.

I myślę tak jak KuCuNiO - wolałabym nigdy nie zacząć jeździć. Wtedy byłoby prościej ... 😕
Averis   Czarny charakter
21 listopada 2010 01:31
Ja jestem od koni uzależniona. Niestety. Wiem, że poświęcam dla nich zbyt dużo, że mnie to czasami wykańcza, ale nie umiem z tym zerwać, bo odwyku mogłabym nie przeżyć. Gdybym mogła cofnąć czas, to nie wiem, czy kiedykolwiek znowu weszłabym do stajni.
noen   A story of a fighter of our human race
21 listopada 2010 01:36
też tak myslałam, ale im dłużej żyje bez koni, tym bardziej uświadamiam sobie to - że się da  🙁
Averis   Czarny charakter
21 listopada 2010 01:41
Może się da, nie wiem. U mnie to nie była metafora.
Nasturcja-Renata   Moi trzej mężczyźni :)
21 listopada 2010 02:24
KuCuNiO szkoda, że już nie jeździsz, ale rozumiem Twoje argumenty. Powodzenia  :kwiatek:

Ja w zeszłym roku (jak zapewne część z was wie) musiałam uśpić konia  🙁
Po tej strasznej dla mnie sytuacji, stwierdziłam, że nie będę już jeździć, że kończę z końmi i tym całym "jeździectwem" Byłam blisko. Wtedy w dupsko kopnął mnie ówczesny narzeczony (obecnie mąż  😉 ) Tak mi "truł", że ja bez koni żyć nie mogę, że on się nie zgadza na to, abym to wszystko rzuciła w diabły. Do tego dołączyli się moi rodzice, (  🤔 ) którzy generalnie byli niezbyt zadowoleni, że mam konia i babcia. Na koniec dołożyła się jeszcze do tego szwagierka, która stwierdziła, że długo nie pociągnę bez koni (i ona już o to zadba)

Tak więc trochę dzięki kochanej rodzince dalej ciagnę "koniarstwo"  😉 i bardzo się z tegto cieszę
Kasia Konikowa   "Konie mówią...po prostu słuchaj..." Monty Roberts
21 listopada 2010 08:32
Ja bez koni żyć nie potrafię, nie istnieję bez jeździectwa, stajni, własnego konia i też kiedyś próbowałam zrezygnować. Sprzedałam swoje dwie ukochane klacze, cały sprzęt i powiedziałam, że koniec z końmi, nigdy już nie wsiądę. Wytrzymałam rok i wróciłam do jeździectwa i jestem bardzo szczęśliwa, bo bez koni była ogromna pustka w moim życiu. Od prawie roku znowu mam swojego konia i mam nadzieję, że to ten "na zawsze", a po cichu marzę o drugim koniu i własnej stajni. Konie to moja pasja, część mojego życia, część mnie. Ale rozumiem też wybór Kucunio, bo nic na siłę nie wychodzi i czasami warto odpuścić i się nie szarpać.
A mnie zastanawia czy to co piszecie jest faktycznie szczere. Czy na pewno do końca przemyśliliscie to co napisaliście. To wszystko brzmi tak ja byście przez jeździectwo  zmarnowali częśc swojego. A juz nikt nie pamieta ile radosci i frajdy wam jazda dawała? rozumiem ze to sie moze znudzic albo ktoś moze czuć sie tym juz zmeczony, ale to była wasza pasja i wydaje ze czas w siodle tak na prawde  nie był zmarnowany. Nie wiem, moze sie myle bo jeszcze nie byłam w takiej sytuacji jak wy, ale gdybym była raczej nie zalowałabym swojej przygody z konmi
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
21 listopada 2010 11:01
Czytam was uważnie i jakoś boli mnie stwierdzenie "mogłam w ogóle tego nie zaczynać". Oczywiście rozumiem, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Domyślam się, że osoba, która doszła do czegoś w tym sporcie lub nawet taka, która ma ambicje i możliwości żeby coś osiągnąć, nie będzie całkowicie szczęśliwa mogąc np. raz na jakiś czas pojechać na spacer do lasu, byle tylko być z koniem. Jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w większości pogląd taki wyrażają osoby, którym rozpoczęcie przygody z jeździectwem przyszło bardzo łatwo, które nie musiały się martwić o to, czy kiedykolwiek będą miały na czym jeździć itd. Ale tak jak pisałam, wszystko zależy od indywidualnej sytuacji. Właściwie w pewnym stopniu mogę to nawet zrozumieć.
Z drugiej jednak strony, od jakichś dwóch lat nie jeżdżę regularnie, w tym roku siedziałam na końskim grzbiecie może 6 razy. Brak mi jakiejkolwiek perspektywy na dzień dzisiejszy, ale nie ma sensu się teraz o tym rozpisywać. Te kilka razy kiedy jeździłam zawdzięczam uprzejmości koleżanki. Tak jak pisała Lotna, czuję się w tym wszystkim bezsilna, bo właściwie niewiele mogę teraz zrobić w kierunku choćby regularnych jazd (sfinansowanie utrzymania własnego konia aktualnie nie wchodzi w grę). Oczywiście, mam momenty zwątpienia, zastanawiam się po co mi to wszystko i czy wylewanie łez przez konie ma sens, ale to tylko chwile słabości. Po jakimś czasie otrząsam się i zastanawiam, co by mi w życiu pozostało, gdybym całkowici zrezygnowała z koni, z planowania przyszłości z jakimś własnym zwierzakiem (szczerze wierzę w to, że prędzej czy później ta chwila nastąpi 😉 ). Po takim załamaniu mam możliwość raz na kilka miesięcy wsiąść, pojeździć i nie ma dla mnie większej radości, w takim momencie wiem po co ten smutek, czasem bywa, że i płacz w poduszkę. Każda okazja kiedy mogę pojeździć umacnia mnie w przekonaniu, że warto poczekać, żeby osiągnąć cel.
Prawda jest taka, że nie mam i nigdy nie miałam ambicji sportowych (nigdy też nie miałam na to widoków), więc oczywiście też patrzę na wszytko inaczej. Ale wszystko się we mnie burzy, kiedy czytam, że ktokolwiek żałuje, że w ogóle zaczął jeździć. Ja nigdy nie będę żałowała, bo tych wszystkich pięknych wspomnień związanych z końmi nikt mi już nie zabierze, nawet jeśli faktycznie moja przygoda z jeździectwem miałaby się kiedyś skończyć.

wiorek
Dokładnie to miałam na myśli 😉
KuCuNiO   Dressurponyreiter
21 listopada 2010 11:46
Myślę, że nie do końca mnie zrozumiałyście..
Tak, pamiętam radość z jazdy i właśnie dlatego wolałabym tego nie zaczynać zeby teraz sobie tego nie przypominać. Bardzo chciałabym jeździć dalej, ale nie jestem już w stanie. Może kiedyś, dla własnej przyjemności, ale nie wiem czy to będzie możliwe. Wątpie.
caroline   siwek złotogrzywek :)
21 listopada 2010 11:52
a ja sie zastanawiam do czego wy tesknicie, co tak bardzo kochacie, czego nie umiecie rzucic - koni czy jazdy konnej. Czytam kolejne posty i powoli chyba zaczynam rozumiec dlaczego tak wiele osob ostatnimi czasy nie rozumie/dziwi moje zachowanie/decyzje.

Decyzje kucunio nie tylko rozumiem, ale popieram i gratuluje, ze potrafila ja podjac. Troche przykro widziec stwierdzenie, ze wszystkiego zaluje, ale nawet i to rozumiem i domyslam sie z czego wynikalo.
KuCuNiO   Dressurponyreiter
21 listopada 2010 12:00
To nie jest takie proste do końca. Konie były super, fajnie się jeździło tylko ja teraz przez to nie umiem żyć. Właściwie nie żyje i nie funkcjonuje normalnie - tak to się odbiło na mojej psychice..
caroline a ja rozumiem- nawet mocno sie przygotowuj do tego, ze za kilka lat Drapacz pojdzie na trawe i wiesz co cholernie sie ciesze, ze to na mnie wlasnie spadnie ten zaszczyt i bede go mogla dalej dzierzawic .Ostatnio doceniam fakt, ze po prostu mam konia, do ktorego moge przyjechac wziac w reku na spacer, zamarchewkowac, a ze moge sie na nim rozwijac to tylko mily dodatek.
Byl taki moment w moim zyciu, ze mialam ochote calkowici odciac sie od koni- zmienic calkowicie prace ( klinika koni, gazeta branzowa itp.), nie jezdzic do Drapacza,zmienic partnera koniarza na niekoniarza, nie sedziowac, nie robic zdj konskich, zmienic temat  doktoratu na niekonski...
wpadlam  w mocna depreche- mimo ze w pracy sukces gonil sukces, a na koncie coraz wiecej przybywalo, mimo ze wreszcie spalam po 7  godzin a nie po 3, mimo ze mialam czas na wyskoczenie na miasto i balowanie do rana nie bylam szczesliwa i przyplacilam to po miesiacu depresja i wizytami u psychologa
dzis juz wiem- gdyby nie konie nie bylabym tym kim jestem, gdybym nie rozbeczala sie jako 6  latka przed Kubiakiem na Ikarze podczas zawodow w Kozienicach nigdy bym nie byla do konca szczesliwa.
Zrezygnowalam z nurkowania ( od razu wyjasnie- nie nurkowalam okazjonalnie w egiptowie i zbieralam oczka PADI czy Cmas, ale wiazalam swoja przyszlosc z nurkowaniem jako ratownik itp.), zrezygnowalam z innych rzeczy, ludzi, pracy i wiecie co? jestem cholernie szczesliwa mimo ze znow sypiam po 4 h,Drapcio pochlania mi spora czesc pensji, a robinie statystyki do konskiego doktoratu wywoluje u mnie odruch wymiotny. I dopoki mi zdrowie pozwoli nie zamierzam rezygnowac z koni w zaden sposob.Z koni- nie jezdziectwa, bo sportowcem jak widac w wielu nawet voltowych przypadkach mozna stac sie majac super konia,trenera co wsiadzi skoryguje przed zawodami, kase na starty i brak talentu:] ja talentu nie mam, trener nie wsiada bo za ciezki😉ale mam Drapka, ktory oprocz tego, ze ma  wielkie serce, krzywe nogi, czipa w przodzie,zero prdyspozycji do uj poza glowa i posluszenstwem, wiecej niz 120 nie pojdzie pode mna, Drapka ktory w przeciwienstwie do wiekszosci koni sportowych, ale pewnie jak wiekszosc na prawde wyjatkowych koni nie pozwolil mi popelnic bledu i zrezygnowac z kontaktu z konmi.
I dlatego podziwiam takie osoby jak Caroline - wlasnie za te konie,a nie jezdziectwo, Koniczke- za prace nad Gromem, Lostak, ktora spelnia swoje marzenia i uciera nosa profi, bo jak widac mozna robic wyniki, rozwijac sie za swoje pieniadze nie bedac super hiper zakompleksionym  jezdzcem zawodowym czy instr sportu i bog wie czym, podziwiam tych dla ktorych jezdziectwo to konie,a konie to nie tylko jezdziectwo.
ehh ale mnie wzielo na refleksje
Kucunio- gratuluje odwaznych decyzji, mam nadzieje, ze znajdziesz kiedys to co ja odnalazlam w pracy z konmi i co pozwoli Ci usmiechac sie kazdego ranka  :kwiatek:
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
21 listopada 2010 12:21
caroline
Jeśli chodzi o mnie, to nie potrafiłabym zrezygnować z przebywania z końmi, ani z jazdy.
Samo przebywanie w stajni daje mi dużo radości, ale tu się pojawia kwestia tego, że brak mi więzi z koniem no i jest świadomość, że właściwie poza pogłaskaniem i nafaszerowaniem marchewkami nie mam innych możliwości.
Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że miałam już dwa konie na wyłączność i zwykłe pogłaskanie tuptusia z rekreacji to już nie to, bawiło mnie to, kiedy zaczynałam jeździć. Z resztą chyba nie ma się czemu dziwić 😉
Poza tym miałam okazję jeździć bardziej na serio i czegoś się nauczyć jakieś 5 lat temu (za czasów Dolara, nie wiem czy ktoś tu pamięta jak o nim opowiadałam). Od tamtego czasu zdarzało się jeździć, ale jeśli chodzi o moje umiejętności stoję w miejscu, a jednak miło by było po ponad 12 latach od rozpoczęcia przygody z końmi wreszcie się czegoś nauczyć.
Dla mnie konie i jazda na nich idą w parze i z tego nigdy nie chciałabym zrezygnować.
caroline
Samo przebywanie w stajni daje mi dużo radości, ale tu się pojawia kwestia tego, że brak mi więzi z koniem no i jest świadomość, że właściwie poza pogłaskaniem i nafaszerowaniem marchewkami nie mam innych możliwości.

Dokładnie. Dopiero posiadanie swojego konia ( lub dzierżawa) pozwalają dopiero tak naprawdę spełniać się nam uczuciowo przy koniach, jeśli NIE JEŹDZIMY.
Bo dopiero bycie odpowiedzialnym za zwierzę daje nam tę radość, buduje więź i powoduje, że nie umiem już bez konia. ( mówię cały czas o osobach, które już nie jeżdżą).
Dopiero mając swojego chcemy jechać do niego nawet kiedy pada, bo: trzeba zajrzeć w kopyta, trzeba dać jabłek, może zrobić mesz. A może koń za mną tęskni? A może te nogi mu brzękną znów trochę a ja o tym nie wiem. A może trzeba mu dosypać słomy? No i polonżować wypada, żeby tak nie gnuśniał. Itd itp.
Koń koleżanki nie da nam tej frajdy. Nie spowoduje, że uzależnimy się od koni. ( mówię cały czas o osobach, które aktualnie z różnych powodów nie jeżdżą)

Gdybym nie jeździła, nie widziałabym sensu w jeżdżeniu do różnych stajni. No bo po co?  Powdychać zapachu? Pogłaskać i dać marchewkę? To bez sensu. Albo jeździć na koniu, albo mieć swojego. Jeśli nie jeździmy i nie mamy swojego ukochanego konia, to ... można sobie darować. I czekać aż coś się zmieni.

Nie sądziłam, że kiedyś stanę po tej drugiej stronie barykady. Przecież nigdy nie rozumiałam jak można skończyć z jeździectwem, jak można mówić, że nie ma się możliwości, przecież zawsze można coś załatwić, jeździć chociaż raz na dwa tygodnie ale jeździć. Niestety okazuje się, że życie czasem zupełnie weryfikuje nasze poglądy...
We wrześniu tamtego roku po dwóch latach musiałam rozstać się ze swoim ukochanym koniem. Od tamtego czasu wsiadałam na konia raz na miesiąc, raz na dwa miesiące żeby się rekreacyjnie powozić. Szybko jednak okazało się, że takie coś nie przynosi mi żadnej frajdy a właściwie tylko frustrację i żal po stracie konia. Zawsze miałam jakiś cel do którego dążyłam, to mnie motywowało do działania i dawało w życiu kopa. Trudno mieć cel wożąc tyłek w kółko bez większego sensu. Przez kilka miesięcy miałam depresje bo czułam, że moje życie stało się kompletnie bezwartościowe. Tak jakbym bez koni stała się nikim.
Przez 3 miesiące pracowałam jako luzak dzięki czemu mogłam codziennie jeździć i trenować. Teraz na studiach nie jeżdżę ani nawet nie widuję koni. Chyba zdążyłam już przywyknąć do tego. Kiedyś problemem był brak możliwości a teraz problemem są pieniądze. Jeździectwo nie jest sportem do którego wystarczą chęci i zaangażowanie i niech nikt nie próbuje mi tłumaczyć, że jest inaczej. Przyszedł taki czas, że stanęłam przed trudnym wyborem- albo żyć w miarę normalnie albo 10 razy oglądać każdy grosz a wszystkie pieniądze pakować w konie a właściwie rekreację żeby na siłę podtrzymywać swoją "pasję". Może ja mam za słabą wolę walki a może ktoś powie, że tak naprawdę nigdy tego nie kochałam... Jednak nie życzę nikomu utraty tego co stanowiło dla niego całe życie.
Pomimo wielu smutków i łez wylanych przez trudności związane z jeździectwem, nie żałuję że zaczęłam jeździć. Wiele zawdzięczam koniom. Przede wszystkim ta pasja ukształtowała moją osobowość. Nie wiem kim byłabym dzisiaj gdyby nie konie.

Ostatnio trochę się podnoszę z tego dołka psychicznego i jestem przekonana, że po ukończeniu studiów kupię  konia i wtedy będę mogła cieszyć się w pełni pasją która dzięki możliwościom finansowym będzie dawała mi pełną satysfakcję 🙂 (to się nazywa optymizm  :wysmiewa🙂 No i przede wszystkim odkupię na emeryturkę mojego ukochanego gniadego kluska  🤣

Pozdrawiam, P.
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
21 listopada 2010 17:07
Ja nauczyłam się nie przywiązywać do danego konia. Bo wiem, ze i tak nie będzie mój, a ból po rozstaniu jest ciężki do zniesienia. Do dzisiaj potrafię mieć okresy doła psychicznego i wielkiej tęsknoty za dwoma kucami, które mogły być moje, ale nie są bo ktoś tam coś nie dopowiedział i nie poinformowano mnie o ich sprzedaży. Boli to cholernie, bo nawet nie było przeciwwskazań do kupna, rodzice byli zachwyceni tymi końmi, ale no cóż...
Dowiedziałam się o sprzedaży pół roku po. To tak boli jak oglądam zdjęcia tych kuców z innymi osobami, z ich właścicielami. I z tej bezsilności ryczę czasem z tego wszystkiego, bo tylko to ostudza moje emocje.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
21 listopada 2010 17:52
Odkąd nie ma Orfeusza jeżdżę od przypadku do przypadku (dzięki oczywiście voltowiczom =)). I tęsknie bardzo mocno. Tak do jazdy, jak do koni.
I do Orfika.  Pomimo, że nauczona doświadczeniem, nie traktowałam go prawie jak swojego, nie pozwalałam sobie się do niego zbytnio przywiązać. A jednak, nie da się tego nie zrobić. Wiele mnie nauczył o koniach i jeździectwie. A teraz go nie ma i to boli. Zwłaszcza, że nie miałam zbytniej okazji, żeby go pożegnać, żeby właściwiej zamknąć ten rozdział w życiu.

Brakuje mi jazdy. Brakuje mi dążenia do perfekcji, brakuje mi zmagania ze sobą, brakuje mi bolących mięśni i wycieńczenia. Żaden inny sport nie sprawia, że cieszę się z zakwasów, stłuczeń, lecącej krwi. Nie sprawia, że mam ochotę robić więcej niż potrzeba, że jestem w stanie zrobić wszystko. Brakuje mi rozmowy z koniem. Brakuje mi zrozumienia, wychwytywania moich myśli.

I końskiego ciepła. Zapachu siana. Ciszy i spokoju. Tej bezpiecznej przystani jaką jest stajnia. Tej stałości i monotonii. I poczucia przynależności.

Nie żałuje, że zaczęłam, wiem, że kiedyś wrócę. Za parę, może paręnaście lat będę miała własnego konia, będę jeździła.
A na razie focę, mam masę fantastycznych znajomych i paru najbliższych przyjaciół. Mam moją fotografię. I wiele, wiele innych rzeczy, które konie mi dały, których mnie nauczyły, które pomogły mi być tym, kim jestem.


strawberry , Strzyga bardzo mi sie podoba wasze podejście, więc ogromne gratulacje. życze Wam ( i oczywiście innym też), żeby udało wam sie kiedys spełnić marzenia 🙂
tunrida trafiłas w sedno, opisałas dokładnie mój stan którego nie potrafie nazwac od półtora roku..

Dzierżawiąc na dluzsza mete konia, za którego rozwój i samopoczucie byłam odpowiedzialna JA, leciałam do stajni jak na skrzydłach. Niedziela, święta, śnieg, deszcz, choroba - nic nie było wazne i w sumie nawet nie czułam ze cokolwiek poświecam i ze cokolwiek mogłoby byc inaczej. Nigdy tez nie miałam takich dobrych wyników w nauce jak wtedy. Energią mogłabym obdzielic 10 innych osób.

Od kiedy nastąpił KONIEC, jeździłam sporo cudzych koni, nastawiałam 3 budziki zeby w ogole zwlec sie z łózka i do nich pojechac, zawracałam w połowie drogi, bywało ze i konczyłam jazde na pierwszym kłusie... Psychicznie kompletnie juz w tym nie uczestniczyłam. A dodatkowo znienawidzilam siebie za to ze juz mnie to nie "jara" poczułam się zużyta i kompletnie nie rozumialam czemu tak jest. Ale nie mozna chciec na siłe.

To jest ta różnica...
Evson, idealnie to ujęłaś !!
tunrida, Evson, zgadzam się w stu procentach. Nie jeździłam właściwie przez cały zeszły rok, ponieważ najzwyczajniej w świecie zabrakło na to pieniędzy, a ja nie mogłam pozwolić sobie na pracę za jazdy. Czy było mi ciężko? Początkowo owszem, ale czas mijał, a ja powoli się do tego przyzwyczajałam. Pojechałam do stajni ten raz na trzy, cztery miesiące, ale godzina jazdy tak rzadko nie dawała mi żadnej satysfakcji, jedynie frustrowała jeszcze bardziej. Co więcej miałam robić? Siedzieć w autobusach te kilka godzin, żeby powiedzieć w stajni "cześć", poklepać konika po szyi i dać cukierka? To po prostu nie miało sensu. Nie tęskniłam, bo nie miałam za czym. Dało się żyć bez koni. Ale jak tylko pojawiła się możliwość jazdy, pędziłam do stajni jak na skrzydłach. Owszem, brakuje czasem tego jedynego konia do kochania, do dbania. Ale czy jest inny wybór? Uczę się jeździć w miarę możliwości, bo wierzę, że za kilka lat będę mogła mieć własny ogon. I wtedy faktycznie powiem, że nie mogę żyć bez koni. Na razie wiem tylko jedno - da się.
Evson- bo to wszystko prawda. Tak jest.
I jeszcze kiedy człowiek nie pozna smaku posiadania konia TYLKO dla siebie ( czy nawet tej współdzierżawy) to jest mu dobrze. Ale kiedy raz zasmakuje tej odpowiedzialności, tego poczucia, że samemu się podejmuje decyzję odnośnie pracy konia, rodzaju jazd itd itp, to już nie smakuje zwykłe jeżdżenie czyjegoś konia raz na jakiś czas. Bo to już nie to.  🙁  Niby fajne pojechać czy do lasu, czy pojeździć na placu, ale.....to już nie to.
tunrida również i mój etap w "końskim życiu" ujęłaś w swoim poście. jeżdżę od ponad 10 lat (co nie znaczy oczywiście, że przez 10 lat..), z przerwami małymi i dużymi, w naprawdę wielu stajniach, ciągle zmieniam miejsce, nigdzie nie mogę zagrzać miejsca i nie wiem, czy wina leży w moim charakterze, czy w czymś innym. kiedyś konie były pasją nad życie, miłoscią, każdy dzień zaczynałam z myślą o koniach, a kończyłam marząc przed snem o tym jedynym, własnym. Nie stać było na to moich rodziców, jeździłam za pracę itd. i owszem, dawało mi to ogromną satysfakcję. Obecnie pojawia się teoretycznie możliwość spełnienia dziecięcego marzenia. Tylko, że od ponad 3 lat jak wsiądę raz w mcu to jestem zadowolona, ale robię to tak jakby z przyzwyczajenia, nie mam w tym przyjemności, nie mam satysfakcji. Sytuacja zmieniła się trochę, gdy miałam okazje pojeździć chwilę na młodym, niezmanierowanym koniu, na którym to naprawde dobrze szło. Bo ileż można telepać się na tych rekreantach, na których piękna teoria nie działa.. na któych nawet nie warto starac się robić coś więcej itd. teraz wóz albo przewóz, albo w końcu przezwyciężę strach przed obowiązkiem, obciążeniem finansowym i przede wszystkim czasowym, albo zrezygnuję z jeździectwa do odwołania. mam nadzieję, że to wrażenie własnego konia, jako jedynej deski ratunku nie jest złudne.. dlatego podnoszą mnie Wasze posty na duchu  :kwiatek:
tunrida
A ja mam teraz odwrotnie, mam lekki wstręt do wszystkiego co ma wspólnego z odpowiedzialnością, podjeciem rożnych decyzji itd.
Zostało tylko trochę i zostanę praktycznie bezkonna po 6 latach posiadania konia. (prze dwa ostatnie lata dwóch koni).
Koniec z jeździectwem to na pewno nie jest, ale odpocząć musze i chetnie pojeżdżę czyjeś koni czas od czasu nie angażując sie mocno w zamartwienia z powodów jakichkolwiek oprócz jakie bryczesy,rękawiczki itd mam dzisiaj założyć i jak pojeździć zeby mi było fajnie.
Tak ze rożnie to bywa.
Nalle   Klapiasty & Mała Cholera
21 listopada 2010 20:36
Może gdybym powiedziała, że ze mną było odwrotnie, byłaby to już drobna przesada, powiem więc, że zupełnie inaczej.
Konia miałam swojego, i to bardzo dobrego - takiego z wszelkimi predyspozycjami do ujeżdżenia, które trenowałam: świetnym ruchem, budową, doskonałą psychiką. Ale zdarzyły się kontuzje, najpierw moja, później konia. Łącznie przeciągnęło się to do niemal 6 miesięcy, ale po powrocie nie szło tak, jak wcześniej i błyskawicznie uleciała motywacja, treningi zupełnie przestały sprawiać jakąkolwiek radość. Zamiast tego, mnóstwo frustracji.

Musiało minąć przeszło 2 i pół roku, żebym była gotowa na serio wrócić. I chociaż przez ten czas niewiele jeździłam, jednocześnie bardzo do tego dojrzałam. Z powrotem trenuję z moim kasztanem, dzisiaj z trenerem oglądałam fantastycznego konia, którego najprawdopodobniej kupię i obecnie mogę już być pewna, że chcę się tym zajmować w życiu na poważnie. Nie dlatego, że robię to od zawsze. Dlatego, że potrafiłam to zostawić, ułożyć sobie życie, a powrót był decyzją dorosłego człowieka.
Scottie   Cicha obserwatorka
22 listopada 2010 11:44
Odcięłam się od jeździectwa 2 lata temu. Przyszło mi to z łatwością, bo kontuzja, nowi znajomi, chłopak, imprezy- jakoś mi to wypełniło czas.

Pewnie już nigdy na serio do tego świata nie wrócę, ale od jakiegoś czasu marzę o tym, żeby wyczyścić, poprzytulać, poczuć zapach sierści. Na tyle skutecznie się odcięłam, że końscy znajomi też poszli w odstawkę i jakoś tak zostałam sama z moimi marzeniami.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
22 listopada 2010 14:46
ja "muszę" jeździć bo jestem nosicielem genu lenistwa  i gdyby nie jazda konna to na pewno bym nic fizycznie ze soba nie robiła bo wszystko inne typu basen, silownia mnie totalnie nudzi. Tak że chocby z powodów zdrowotno-kondycyjnych ja akuran nie moge zrezygnować
Hmm, to ja wiem, że konie będą ze mną zawsze. Po prostu. Po Kurorcie też będzie koń, bo ja sobie nie wyobrażam życia bez koni, tak jak nie wyobrażam sobie związku bez miłości 😉 Konie to moja radość w dni, kiedy mam wszystkiego dość. To moja energia, bardzo dużo pozytywnej energii. To taka materia, dzięki której trzaskając drzwiami od samochodu opuszczając stajnię czuję, że mam SIŁĘ do życia. Od razu zaznaczam- jeździć nie muszę. Ale kontakt z końmi jest mi do życia po prostu niezbędny.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
22 listopada 2010 15:45
To moja energia, bardzo dużo pozytywnej energii. To taka materia, dzięki której trzaskając drzwiami od samochodu opuszczając stajnię czuję, że mam SIŁĘ do życia.


u mnie podobnie.  ie dośc że człek se konyche wyrabia to jeszcze psychicznie jest w innym świecie. Fakt, nieraz cos tam może człeka zdołować ale tak jak nasza Kyra K. powiedziała: końcentrować się na pozytywach nie na negatywach.
kiedys tez konie dawaly mi ogromnego kopa energii i to nie tylko psychicznej, bylam tak "naladowana", ze potrafilam biegiem wrocic do domu (40min umiarkowanym tempem) 😉
tylko, ze odkad przez konie posypalo mi sie zdrowie juz tak nie jest, nawet jak wsiadam nie sprawia mi to takiej radosci, prawie kazda jazde odchorowuje bolem kregoslupa i w sumie wole po prostu pobyc w stajni, pomiziac konie i zaspokoic potrzebe wdychania stajennego zapachu 😉 chcialabym jezdzic, bardzo bardzo bym chciala, ale tak, zebym nie musiala sie zastanawiac czy nastepnego dnia wysiedze 1,5godz na wykladzie bez lez w oczach z bolu
nawet, jesli nie bede nigdy jezdzic regularnie, nie bede trenowac, konie beda dla mnie BARDZO wazne w zyciu, nie zaluje chwil spedzonych na konskim grzbiecie, dzieki koniom poznalam mnostwo wspanialych ludzi i mam cudowne wspomnienia, tego nikt mi nie odbierze. zaluje tylko, ze ten jeden raz nie zalozylam kamizelki na jazde 🤔
i tak sobie mysle, ze z jezdziectwem tak naprawde nie da sie zerwac, jezdziectwo to nie tylko jazda konna, a koniarzem jest sie bez wzgledu na to, czy sie tych koni dosiada czy nie 🙂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się