Koniec z jeździectwem?

mój wcześniejszy post w tym wątku, informujący o rozstaniu się z końmi, został wysłany 3 października 2009r. miała to być półroczna przerwa, tym czasem trwała ponad rok. straciłam już wszelkie nadzieje że uda mi się kiedyś wrócić do jeździectwa i nie widziałam żadnych perspektyw - ale jednak w końcu się udało! może i nie jeżdżę regularnie i nie trenuje, ale wreszcie konie znowu są częścią mojego życia i zajmuje się tym co sprawia mi największą przyjemność czyli pielęgnacja itp w dodatku mam styczność ze świetnymi końmi i fajnymi ludźmi 🙂 (wyjątki zawsze się znajdą 😎 ). w niedzielę pierwszy raz wsiadłam na konia po ponad rocznej przerwie (14 miesięcy) - do dzisiaj mam zakwasy które utrudniają mi w znacznym stopniu poruszanie się (nie mogę złączyć ud i mam skrócony wykrok! 😂 ), ale przez cały czas siedzę z bananem na twarzy i sobie myślę - udało się! 🙂
wer miło słyszeć 🙂
viikaa   Kucykowy jezdziec :)
24 listopada 2010 19:17
Jak kupilam wlasnego konia to wydawalo mi sie, ze bez koni nie jestem w stanie zyc i ze moj kon bedzie ze mna juz zawsze. Bylam w stanie pogodzic studia dzienne, konia i dorywcza prace 🙂 W koncu zaczelam pracowac jako instruktor w stajni, gdzie trzymalam konia, jezdzilam konie rekreacyjne i zajmowalam sie konmi w pensjonacie, do tego nadal studiowalam. Na poczatku bylo fajnie, ale po pewnym czasie bylam naprawde zmeczona 🙁 Z jednej strony fajnie bylo miec konia w miejscu pracy, bo mialam caly czas na niego oko, ale z drugiej strony w dzien wolny nie chcialo mi sie jechac do stajni, bo mialam wrazenie ze jade do pracy, to nie byl juz taki relaks jak kiedys. Myslalam nad przeniesieniem kobyly do innego pensjonatu. Nie chcialam konia sprzedawac, ale chcialam odpoczac i miec troche czasu dla siebie a nie spedzac poza domem codziennie po 14-16 h 🙁 Wtedy wydawalo mi sie, ze lepiej jest dzierzawic konia niz miec wlasnego - mniej problemow i zmartwien.

Wszytsko ulozylo sie zupelnie inaczej. Wyjechalam za granice, przed wyjazdem sprzedalam konia 🙁 1,5 roku nie jezdzilam i nie mialam do czynienia z konmi. Mimo, ze w tym czasie przyjechalam do PL na ponad 2 miesiace, nie odwiedzilam znajomych w stajni. Przez ten czas nie zgladam tez na forum 😉 Zal mi bylo ze nie mialam mozliwosci robic tego co lubie, ze musialam sprzedac kobyle 🙁 Chcialam odciac sie od konskiego swiata zupelnie, ale musialam jeszcze napisac i obronic prace mgr na temat koni 😉

Bedac kolejny raz na urlopie w PL w te wakacje, zdecydowalam sie wsiasc na konia po 1,5 rocznej przerwie 🙂 I po tej wizycie w stajni postanowilam wrocic znowu do jezdziectwa. Dzierzawilam kobylke, tylko ja na niej jezdzilam i moglam z nia pracowac tak ja chcialam, kon byl prawie moj 🙂 Byl to typowy kon rekreacyjny, ktory niewiele potrafil, ale fajnie mi sie z nia pracowalo i przywiazalam sie do niej 🙂 Czasami myslalam ze jednak nie jezdzi mi sie tak fajnie jak na "mojej".

Niestety klacz rozchorowala sie i trzeba bylo ja uspic 🙁 Wlascicieli poprosili mnie zebym zajela sie innym kucykiem, ktorego kupili dla corki, ale dziewczyna nie dawala sobie z nim rady. Zgodzilam sie, jednak nie mam motywacji do pracy z tym koniem 🙁 W tym przypadku juz nie mam takiej swobody pracy jak wczesniej, bo to przeciez koffany koniczek... A kucyk jest niewychowany, ma na wszystko swoje zdanie. Tak naprawde robie im przysluge, a dziewczyna patrzy na mnie jakbym jej krzywde zrobila po to JA zajmuje sie JEJ koniem :/ Jakos nie ma dla mnie to wszytsko sensu, na dodatek o tej porze roku brak warunkow do normalnej, regularnej pracy z tym koniem. Poswiecam swoj czas i mam wrazenie ze i tak wszytsko na marne  🙄 Nie wiem co dalej robic  🙁 Dla mnie dzierzawa chyba nie jest dobrym rozwiazaniem, nie potrafie nie przywiazywac sie do koni na ktorych jezdze i lubie stosowac rozne metody w pracy z koniem (np. praca z ziemi metoda SNH).

Dlatego zgadzam sie z tym co napisala tunrida:

I jeszcze kiedy człowiek nie pozna smaku posiadania konia TYLKO dla siebie ( czy nawet tej współdzierżawy) to jest mu dobrze. Ale kiedy raz zasmakuje tej odpowiedzialności, tego poczucia, że samemu się podejmuje decyzję odnośnie pracy konia, rodzaju jazd itd itp, to już nie smakuje zwykłe jeżdżenie czyjegoś konia raz na jakiś czas. Bo to już nie to.  🙁  Niby fajne pojechać czy do lasu, czy pojeździć na placu, ale.....to już nie to.


Teraz wiem, ze nie tesknie za konmi i jazda, tesknie za posiadaniem wlasnego konia 🙁
może po prostu zaczynałyście z "Własnym" koniem za wcześnie??
ja konia kupiłam w wieku 28-lat, jak byłam już po studiach, miałam ustabilizowaną sytuację, dobrą pracę, zabezpieczenie itd.
Na studiach?? Nie wiem za co miałabym go utrzymać - bo utrzymywałam się sama - ledwo mi starczało na jedzenie - a co dopiero koń...

Większość z Was jeszcze czeka i mąż i dzieci i zmiany pracy i kupno mieszkania, domu, kredyty - nie zazdroszczę...

BTW,
też miałam regres jeżdzenia, czasami były to okresy dłuższe, czasami krótsze...
zwłaszcza po urodzeniu dziecka... bujałam się, czesto koń stał tygodniami bez siodła...
Dopiero w tym roku jako tako- z powrotem zaskoczyło... wiosną i latem jeździłam średnio-mało (3/4x na tydzień)
I bardziej z obowiązku niż z przyjemności...
ale zaskoczyłam znów od września... (tia, po sezonie)
i jeździłabym najchętniej codziennie... - cóż - brak czasu,
ale nagle jazda zaczęła sprawiać mi przyjemność i to ogromną - jak kiedyś...
Ja skończyłam trenować 2 miesiące temu, po sezonie startów, gdyż rodzina było mocno spłukana finansowo  🙁
Zwykłe jazdy też nie wchodzą w grę, bo szkołę mam do 17. Do tego dochodzi jeszcze dojazd do stajni a ze stajni do domu 35 km (komunikacją miejską!)
Będąc wyrozumiała wobec bariery finansowej dałam sobie spokój, zaczęłam się więcej uczyć - marzę o studiach na weterynarii w Wawie.

I tu pojawiło się dla mnie światełko - znalazłam stajnię zajmującą się hodowlą, ich zawodniczka startuje na zawodach ogólnopolskich. Mam opcję żeby do nich dołączyć, ale wiąże się to z ciężką pracą (2 konie codziennie, w weekendy więcej) oraz niestety: zmianą szkoły.
Moja obecna jest jedną z wiodących w mieście, a szkoła do ktorej miałabym się przenieść jest znacznie słabsza.
Jeśli zmiana to od drugiego semestru - jestem w II liceum.
Czy Waszym zdaniem warto dać sobie szansę startów w zawodach, treningów i doświadczenia kosztem szkoły? Niby to tylko 1,5 roku, ale to jednocześnie AŻ 1,5 roku, które mogłabym wykorzystać znacznie bardziej niż w obecnej szkole.
Boję się o to, że nie uda mi się dostać później na weterynarię.
caroline   siwek złotogrzywek :)
30 listopada 2010 10:21
Czy Waszym zdaniem warto dać sobie szansę startów w zawodach, treningów i doświadczenia kosztem szkoły?

NIE. nigdy kosztem szkoły!
maleństwo   I'll love you till the end of time...
30 listopada 2010 10:28
Właśnie miałam to samo napisać.

To naprawdę TYLKO 1,5 roku. Jak szłam na studia podyplomowe to też płakałam, ze co drugi weekend baz koni przez ponad rok. I co? I zleciało w okamgnieniu, a studia były fantastyczne.

A u mnie też powolny może nie koniec z jeździectwem, ale zdecydowane osłabienie, treningów brak od czerwca, koń wybitnie rekreacyjny, jestem u niego 4x w tygodniu. W dni jak dziś, myślę sobie, że "kurczę, gdyby nie ten koń, zima nie byłąby dla mnie żadnym zmartwieniem". A tak to jest koń, więc jest i samochód, który trzeba odkopać, o który trzeba dbać i który musi mieć jakieś paliwo w baku.
Jestem zdania, ze nie powinno się żałować tego, co robiło się w życiu, więc nie żałuję, ze pojawiły się w nim konie. Czasem tylko myślę, czy bez nich byłoby teraz łatwiej i spokojniej... 😉
Na studiach?? Nie wiem za co miałabym go utrzymać - bo utrzymywałam się sama - ledwo mi starczało na jedzenie - a co dopiero koń...

Większość z Was jeszcze czeka i mąż i dzieci i zmiany pracy i kupno mieszkania, domu, kredyty - nie zazdroszczę...


Da się. Tylko kosztem jedzenia byle czego, nie chodzenia do kina ani podobne przyjemności. Kupowanie ciuchów tylko w niezbędnym minimum (jak jedne buty zrobią krokodyla i szewc już ich nie chce ogladać to kupujemy dopiero drugie), najczęściej w ciuchlandach. Kosztem wakacji pod palemką na rzecz 3 m-cy zasuwania przy cudzych koniach by na utrzymanie konia na kilka miesięcy wprzód zarobić.
Można, pytanie czy warto.
Hmm może źle się wyraziłam z tym "kosztem" szkoły.
Szkoła jest gorsza jesli chodzi o rankingi - ale to nie wszystko.
Profil ten sam więc biologia i chemia rozszerzona a co do nauki - jest w moich rękach.
Czy nie dałoby się 'upiec dwie pieczenie na jednym ogniu'?
Dodam, że brak koni ogromnie mnie demotywuje, nie mam takiego powera jak kiedyś.
Niektorzy mogą być najlepszymi uczniami, chodzić do szkół muzycznych i robić inne czasochłonne rzeczy, więc może mogłoby się to udać..?  🙂
Gdyby wszystko dobrze zorganizować..
Delilah,
sama sobie poniekąd odpowiedziałaś:
Boję się o to, że nie uda mi się dostać później na weterynarię.
... bo, niestety, bardzo możliwe, że nie uda Ci się dostać później na weterynarię, jeśli nie będziesz się porządnie uczyć. Większość [wszystkie? 👀 ] uczelni na weterynarię przeprowadza egzaminy wstępne.
Mogłoby się to udać, gdybyś.... miała swojego, rekreacyjnego konia w pensjonacie, którego odwiedziałabyś kilka razy w tygodniu by wyczyścić.😉 Przy codziennej, czasochłonnej pracy przy koniach [7 dni w tygodniu, z tego co mówisz] po prostu może Ci zabraknąć czasu. Jasne, że wyniki matur nie zależą od tego kto do jakiego liceum chodzi i można się samemu dobrze przygotować, ale.... powiedzmy sobie szczerze - spędzając codziennie w stajni po szkole ok. 4-5 godzin dziennie i 8-10 godzin weekendowo możesz w pewnym momencie paść na twarz i nie będziesz miała siły na wkuwanie po nocach, więc nie dasz z siebie 100%, a 50% co może zaowocować gorszym wynikiem.

Swoją drogą - jeśli chcesz iść na weterynarię, to musisz się przygotować na to, że w trakcie studiów na konie może nie być czasu w ogóle, nawet w weekend.
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
30 listopada 2010 16:40
Delilah
Jestem przeciwniczką podejścia dobre LO = dobre (lepsze) wyniki w nauce. Ze studiami to inna bajka, ale nie w tym rzecz.
Zmiana szkoły moim zdaniem ci nie zaszkodzi, pytanie tylko czy będziesz nadal miała czas na intensywną naukę? w tym kontekście też bym się wstrzymała z podejmowaniem drastycznych decyzji do matury (ewentualnie dostania się na wymarzone studia). Edukacja powinna być dla ciebie celem nr 1, na jeździectwo masz jeszcze czas.
A co jeśli dostaniesz się na inną uczelnię niż planujesz? (nie wiem skąd jesteś, ale gdyby to była np. szkoła oddalona od twojego miejsca zamieszkania?)  i tak musiałabyś rzucić tę stajnię, żeby iść na studia.
Oczywiście wszystko to gdybanie, ale warto brać pod uwagę różne opcje, życie lubi zaskakiwać 😉
Dzięki dziewczyny :kwiatek: Strasznie mi pomagają wasze odpowiedzi.

Wiem, że jestem młoda, ale "na jeździectwo masz jeszcze czas" działa na mnie jak płachta na byka 🤣 Zdaję sobie sprawę, że w czasie studiów konie odpuszczę, dlatego tak ważne jest dla mnie, żeby teraz wycisnąć co się da.
Planuję też na studiach pracować jako instruktor weekendowo - myślę, ze doświadczenie zdobyte teraz by się przydało.
Zmęczenie to prawda, ale mimo wszystko w moim przypadku jestem cała w skowronkach jadąc do stajni, widzę przed sobą cele a kiedy nie jeżdżę nie mam takiego zacięcia do nauki bo to szara rutyna..
W nowej szkole lekcje są zazwyczaj do 14-15, a do stajni jest 10 min więc tutaj też mogę zaoszczędzić sporo czasu i jeżdżąc 2 konie o 18-19 być już przy książkach 🙂
caroline   siwek złotogrzywek :)
30 listopada 2010 17:26
Wiem, że jestem młoda, ale "na jeździectwo masz jeszcze czas" działa na mnie jak płachta na byka 🤣 Zdaję sobie sprawę, że w czasie studiów konie odpuszczę, dlatego tak ważne jest dla mnie, żeby teraz wycisnąć co się da.


poczytaj... 😉
http://www.regardinghorses.com/2008/07/07/235/
http://en.wikipedia.org/wiki/Hiroshi_Hoketsu
Delilah, wiem DOSKONALE, co czujesz. Nauka nauką, ale to uczucie pustki, permamentnego braku jest nie do wyrażenia. Pół biedy jeśli ktoś spełnia się nie tylko w jeździectwie, ale jeśli jest nastawiony tylko i wyłącznie, bądź głównie na to, to ,,odstawienie" jeździectwa jest czynnikiem szokującym i depresyjnym. Człowiek bez pasji jest nikim. Wychowałam się na własnych błędach, nigdy rodzice nie stosowali wobec mnie żadnego systemu kar i nagród, zwłaszcza jeśli chodzi o szkołę, ale sama zadecydowałam o tym, że na pół roku odcinam się od tego światka, żeby się ogarnąć z nauką. Sprzedałam nawet konia, żeby mieć czas na dodatkowe zajęcia. Skutek tego jest tylko taki, że bajzel, który mam w głowie i tęsknota jest nie do wyrażenia, odbiera mi wszelką siłę do życia, a nauka to akurat ostatnia rzecz o której myślę w tym wszystkim.
Delilah, z jednej strony rozumiem, co Tobą kieruje i gdybym trafiła na taką możliwość, pewnie też nie przeszłabym obok niej obojętnie. A jednak ja zrobiłam coś zupełnie odwrotnego. Chodziłam do liceum, w którym nie musiałam robić praktycznie nic, żeby mieć dobre oceny, mogłam bez problemu i stresu łączyć naukę z jeździectwem, bo szkoła nie zajmowała mi dużo czasu. Na początku drugiej klasy jednak przeniosłam się do "lepszej według rankingów" szkoły i teraz już nie mam takiej wolności, jak wtedy. Nauki jest sporo, to prawda, czasu na konie zdecydowanie mniej, ale przynajmniej mam tę świadomość, że przygotuję się porządnie do matury, a potem jak dostanę się na wymarzone studia, pomyślę na poważnie o jeździectwie. Rozumiem, że mówienie "jeszcze masz czas na jeździectwo" może brzmieć jak tracenie czasu, ale rozważywszy wszystkie za i przeciw, chyba wolę "stracić" ten rok, dwa jeżdżenia, niż potem pięć lat na kiepskim kierunku, na który się dostałam, bo nigdzie indziej nie dałam rady...

Przemyśl sobie wszystko dobrze. Masz fajne plany, masz ambicje i marzenia, a to jest najważniejsze. Wierzę, że przy ogromnym wysiłku byłoby możliwe sensowne zgranie tego wszystkiego do kupy. Pytanie tylko, czy chcesz za to zapłacić cenę jaką jest brak czasu na odpoczynek, wypad do kina, zmęczenie. Trzymam kciuki i życzę powodzenia 😉
Odnośnie tych szkół. Ja chodziłam do kiepskiego liceum na własne życzenie właśnie dlatego - by mieć czas na wyszalenie się, wyjeżdżenie i w ogóle. 😉 Uczyłam się sama, maturę zdałam, wydaje mi się, całkiem dobrze, dostałam się na wymarzone studia..... na których spotkał mnie lekki szok, bo miałam ogromne zaległości, aaale, nadrobiłam.... kosztem konia. 😉
Ogółem czas liceum wspominam bardzo miło, jako czas najprzyjemniejszego rozwijania pasji i nie żałuję, bo godziłam liceum, dojazdy do konia, czas spędzony u konia, naukę i jeszcze obowiązki w domu, ale na studiach już nie potrafiłam tego wszystkiego pogodzić, co też m.in. było powodem tego, że mój koń mieszka w tej chwili u mnie w ogródku. 😉
Owszem, da się, ale.... pytanie ile się da... Miałam własnego konia, więc nikt nade mną nie stał i nie wymagał pojeżdżenia tylu a tylu koni, pomocy na zawodach, pomocy w stajni, startów. Mogłam sobie sama normować czas, w jeden dzień nie przyszłam, bo miałam dużo zadane, w inny dzień siedziałam w stajni przez 12 godzin, bo miałam luzy. Ty takich luzów wśród koni możesz nie mieć, bo będziesz po prostu pracowała u kogoś. Chyba nie chcesz sytuacji, w której zabraknie Ci czasu na naukę, ponieważ zawodniczka każe Ci być na dwudniowych zawodach.

Z resztą, też mam w tej chwili ogromny, jeździecki zastój, konia, który nic nie umie i stajenkę na kurzej łapce, ale.... ciągle sobie powtarzam właśnie to znienawidzone przez Ciebie zdanie "jeszcze masz czas na jeździectwo" i jakoś tak wszystko lepiej idzie. Jeszcze mam czas, jeszcze jestem młoda, jeszcze wrócę z zawodów z własnym zwierzem i złotym pucharkiem w łapce. 😉
feno dokładnie tak! Niby powinno być więcej czasu na jakieś wyjścia, zwykłe życie, ale kto już zasmakował obcowania z końmi, uzależnia się  😜

kucyk ja już się przyzwyczaiłam do tego, że moje życie towarzyskie jest raczej ubogie, lecę do stajni bo tak to wyglądało przez ostatni rok, niestety fundusze się skończyły i nie mam możliwości kontynuowania tego w takim wymiarze, dlatego znalazłam inne miejsce, niestety daleko, stąd zmiana szkoły

Sankritina Właściciel jest raczej elastyczny, nie byłoby problemu ze zrobieniem sobie dnia wolnego czy nawet dwóch w tygodniu co jakiś czas, z tym, że ja bym sama chciała być jak najczęściej  🙂 Do mnie należałoby jeżdżenie przydzielonych dwóch koni, w weekend objeżdżanie jakiś młodych + lonżowanie co jakiś czas

caroline dzięki za ten przykład. Taka anegdota - słyszałam, że p. Milczarek zaczęła jeździć dopiero w wieku 16 lat!

Jeszcze jedną rzeczą, która mnie nurtuje jest to, że "później" gdybym chciała jeździć to raczej tylko za własne pieniądze, czego jeszcze dłuuugo nie będę mogła sobie zapewnić. A jeśli teraz postartowałabym w zawodach byłoby łatwiej zatrudnić się jako jeździec bo miałabym umiejętności i doświadczenie
KuCuNiO   Dressurponyreiter
02 grudnia 2010 05:35
Jeśli chodzi i naukę to mogę się wypowiedzieć, że wszystko jest możliwe.
Ja jestem w klasie maturalnej, teraz akurat odeszły mi konie, ale i tak oprócz tego, że 5 dni w tygodniu jestem w szkole to 6 dni w tyg. chodzę do szkoły baletowej gdzie spędzam kilka godzin (więcej niż przeznaczałam na konie). jeszcze na początku roku oprócz baletu i szkoły jeździłam 5 razy w tyg. do konia. Fakt, że mam bardzo mało lekcji w szkole, moze nie jestem jedynm z kujonów czy wybitnych talentów jeśli chodzi o naukę (ale cóż..kiepsko jest być dobrym w czymś czego się nie lubi tudzeż nie interesuje a niestety mam tego pecha, że wybrałam profik klasy, który kompletnie nie uderza w moje zainteresowania). Uczę się bardzo mało, ale intensywnie - próbne matury napisałam powyżej średniej klasy (a była dość wysoka bo pow. 70% z większości przedmiotów), do ostatecznych mam jeszcze masę czasu i wierzę, ze spokojnie je zaliczę na 90% z kawałkiem. Także - da się. Trzeba tylko umieć dobrze wykorzystać czas na naukę i nauczyć się szybko chłonąć wiedzę (mam jeszcze w sumie sporo czasu wolnego, dla siebie) i nie nastawiać się na wykuwanie na pamięć, bo to nie ma sensu. Tzn. w minimalnym stopniu, bo wiadomo, ze jakąś wiedzę na pamięć tez trzeba mieć.
Wiem, że nie każdy tak daje radę, bo nie każdy umie się zmobilizować zeby np. wstać o 4 rano i zrobić coś do szkoły czy uczyć się pomimo tego, że jest się już naprawdę zmęczonym. Każdy też potrzebuje innego czasu na naukę.
Ja przez całe życie ciągnęłam konie i szkołę na w miarę obrym poziomie. Nigdy nie byłam najlepsza w szkole (no moze w podstawówce:PP), ale nigdy nie miałam też takich ambicji. Generalnie oceny mam średnie, ale jak widać nie ma to zbyt dużego odzwierciedlenia w posiadanej wiedzy;_)
Zu   You`ll ride my rainbow in the sky
02 grudnia 2010 05:59
KuCuNiO a w jakim jesteś LO ?
KuCuNiO   Dressurponyreiter
02 grudnia 2010 13:25
VII LO im. Juliusza słowackiego:-)
KUCUNIO powiem ci jedno: niesamowicie m nie motywujesz  😀
KuCuNiO   Dressurponyreiter
03 grudnia 2010 06:10
Hehe:-) to jest wszystko do zrobienia generalnie. Tylko trzeba sobie niestety odebrać trochę innych przyjemności (no cóz, raczej nie ma się zbyt wygodnego życia przy takim układzie) i to jest zazwyczaj problemem, bo niektórzy np. nie potrafią wykreślić choć części imprez, faktu, ze muszą po szkole wrócić do domu na obiad itp. a wiadomo, że to zabiera czas. Ja się odpowiednio ułoży plan dnia to znajdzie się też czas wolny.
Np. ja nie narzekam poza tym, że muszę czasami wstawać nawt o 4 rano a wracam dopiero o 22 wieczorem (w przerwie wpadam na chwilę, czasami godzinę, dwie a w sumie często więcej), niestety o imprezach bez okazji muszę zapomnieć, bo wieczór wolny mam tylko w niedzielę i czasami sobotę (a i to nie zawsze). Nie nastawiam się na oglądanie jakiś programów w tv (a w sumie w mojej klasie wszystcy coś oglądają (seriale itp.) - a wiadomo traci się na to czas). Generalnie jestem nastawiona na tryb szkoła-balet i trochę czasu dla przyjaciół, siebie i naukę. A jakieś rarytasy typu imprezy, zakupy itp od święta:P
Ja aktualnie chyba jestem na tym etapie. Na etapie powolnego odłączania się od koni. Nie z własnej woli, po prostu nie ma w tym województwie stajni, gdzie mogłabym się rozwijać. Znaczy, teoretycznie są, ale kasa kasa kasa wszędzie. A jeżeli już się znajdzie stajnia, gdzie mogę jeździć nie bankrutując, to nie jestem w stanie znieść towarzystwa ''klubowiczek'', z którymi jednak w moim położeniu najczęściej zmuszona jestem przebywać. Są one najczęściej w moim wieku albo i starsze, pewnie ja jakaś dziwna jestem, ale kurde nie kręci mnie zbieranie konisi, czego instruktor albo nie widzi, albo nie chce widzieć.
Zdarza mi się czasami wpaśc do stajni, ot tak, pogłaskać konie. Czasem po prostu trzeba, bo sfiksować można. Jednak muszę się już pogodzić z tym, że jeździć będę mogła, jak będę żyła na własny rachuneczek. Cóż, w tym momencie moje urocze dziecięce marzenia, o byciu w przyszłości szportowym jeździjcem  🏇 czy jakkolwiek pracować w tej branży, idą w maliny.

Da się. Tylko kosztem jedzenia byle czego, nie chodzenia do kina ani podobne przyjemności. Kupowanie ciuchów tylko w niezbędnym minimum (jak jedne buty zrobią krokodyla i szewc już ich nie chce ogladać to kupujemy dopiero drugie), najczęściej w ciuchlandach. Kosztem wakacji pod palemką na rzecz 3 m-cy zasuwania przy cudzych koniach by na utrzymanie konia na kilka miesięcy wprzód zarobić.
Można, pytanie czy warto.


Ja powiem, że warto było. Byłam studentem z koniem na utrzymaniu ( kupiłam konia w wieku 18 lat ). Było ciężko, ale nie żałuję niczego, bo uważam, że to mnie wiele nauczyło.
Miałam własnego konia przez 11 lat, bywały wzloty i upadki, pamiętam jedne i drugie i wiem, że to mimo wszystko piękny czas, który nie wróci. Konia sprzedałam, wsiadam rzadko, głównie z powodów zdrowotnych, ale też dlatego, że wiem, że wygląda to teraz w moim wykonaniu znacznie gorzej niż kiedyś. Chyba nie chcę zamazywać pozytywnych wspomnień, bo może i byłam dość porządnie jeżdżącym amatorem, ale teraz jestem totalnym dupotłukiem, a to mi się nie podoba. Do końca życia będę koniarzem, w miarę możliwości na pewno się nie odżegnam od zawodów, końskich znajomych, focenia, sędziowania itp. Ale jeźdźcem już nie jestem i nie będę. Zamiast tego mam parę innych mniejszych lub większych pasji i myślę, że tak jest zdrowiej. Może to dziwnie zabrzmi, ale życzę każdemu, żeby - jeśli już będzie musiał rozstać się z jeździectwem - to właśnie w taki sposób. Rok temu nie wyobrażałam sobie życia bez konia, ale widocznie dojrzałam do takiej decyzji. Tęsknię, ale wiem, że raczej nie wrócę i nie jestem z tego powodu mocno nieszczęśliwa.
Ja teraz na moment powróciłam do koni, bo robię kurs instr. Ale przeraża mnie fakt, że jazda na większości koniach jest dla mnie TYLKO I WYŁĄCZNIE  przykrym obowiązkiem.. ktoś mi mówi, że wina nigdy nie leży po stronie konia, ale co ja poradzę, że z jednego zwierzaka schodzę totalnie zniechęcona, niemalże z łzami w oczach, a na innym trening jest przyjemny, efektywny, a teoria staje się praktyką? a ktoś mi na sił wmawia, że wina leży po stronie jeźdżca? ktoś patrzy na osoby w szkółkach tłukące się po siodle na tuptusiach, które nie chcą kłusować/galopować/skręcać/skakać itd. i myśli - ale kicha. a potem dziewczyna na swoim drogim sportowcu wjeźdża  i robią cuda, i wygląda to fajnie. ale jakby zamienić się rolami, to zapewne ta osoba wyglądałaby tak samo na starym dobrym rekreancie..
tyle stajni wkoło, a ja nie mam się gdzie podziać. Jakaś okrągła sumka i byłoby po problemie. Dlatego teraz wole odpuścić konie, kształcić się intensywnie, na wakacjach może popracować jako instr np w Niemczech (jakby była ta wymarzona możliwość..), czyli połączenie przyjemnego z pożytecznym, aby kiedyś spełnić marzenie o własnym koniu i znów czerpać przyjemność z jazdy.
wiesz co, podejrzewam, że większość oósb, które zaznały przyjemności jazdy na swoim własnym ogonie, to do szkółki z tuptusiami nie wróci. Jak już nie będę miała swojego super konia, to wolę nie jeździć niż jeździć w szkółce.
kate- dokładnie.
Choć ja widzę jeszcze możliwość jazdy w szkółce. Taką mianowicie.
Idę, dostaję konia i jadę sobie sama w teren na 2-3 godziny. W las. I wówczas nie przeszkadzałoby mi, że koń to tuptuś szkółkowy, sztywny i uwalony. Jakoś byśmy się dogadali. A teren leśny dostarczyłby mi radości. Może innej niż dobry, porządny trening na koniu, który Cię rozumie.... Ale zawsze to byłaby radość.
Tyle, że ja już widzę, jak właściciel szkółki daje komuś konia w samotny długi teren.  🤔wirek:
Wiwiana   szaman fanatyk
03 grudnia 2010 20:30
Trzeba mieć zaprzyjaźnioną stajnię i zaprzyjaźnione konie 😉
Ja też przestałam jeździć, nie jestem jakoś smutna bo wiedziałam, że prędzej czy później to się tak skończy...
Niby mogę jeździć do konia, brać go na trawkę, lonżować... Tylko się zastanawiam czy tak na prawdę nie byłoby lepiej po prostu zapomnieć o koniach.
Jedyne czego żałuję to to, że w ogóle zaczęłam jeździć. Straciłam tyle kasy, czasu itd. a od początku wiedziałam, że to nie potrwa długo.
Szkoda.
wiwiana- to fakt.  🙂 Ja bym pewno wzięła jakiegoś konia we współdzierżawę i jeździłabym raz/dwa razy w tygodniu do lasu. I nie musiałby to wówczas być "mój super koń". Mógłby to sobie być tuptuś ze szkółki. Nawet. Nie robiłabym wówczas z nim nic ambitniejszego, niż zwiedzanie okolicznych terenów. I zbierałabym w tygodniu suchy chleb dla niego. I marchewki. I miałabym radochę. Mimo iż koń nie byłby ustawiony na pomoce i zagalopowywałby np. od ćmoknięcia lub rozpędzenia.  😉

Ale jedyny warunek. Musiałabym być sama w tym terenie. Bo gdyby przede mną, czy za mną jechał instruktor ze szkółki, to cały urok terenu szlag trafia. I wtedy nie miałabym żadnej frajdy z tuptusia szkółkowego.
Cały urok na takim koniu jest w tym, że jest się tylko we dwoje. Ja i koń.

Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się