Leczenie ciężko chorego zwierzaka - walczyć za wszelką cenę?

Wątek wydzielony z tematu: PROSZĘ O POMOC w leczeniu mojego konia!!

medzik - napisze tyle ze trzymam kciuki za Twojego konia.
Oby udalo sie go wyleczyc.

Sama mam za sobą walkę o kota z białaczką, o ktorego walczylismy miesiac, w zaawansowanym stanie zapalnym (2 roznych weteryanarzy twierdzilo, ze sie przeziebil bo mial niewydolnnosc oddechowa, potem zaczeli kombinowac z chloniakiem)
Wreszcie dobra diagnoza i codziennie lekarstwa, co drugi dzien zastrzyki, kroplówki.
Walczylam bardzo dlugo i bardzo mocno, codziennie zasypiajac ze strachem, ze rano znajdę mojego ukochanego kota martwego.
W koncu sam sie poddal, nie byl w stanie wstac, oddychac, jesc.
Wydalam cale oszczedznosci, choc kwota moze nie byla az tak wielka, na koniec musialam podjąc decyzję o eutanazji. Ale dopiero jak odeszła jakakolwiek nadzieja. Nie bylo cienia szansy na wyzdrowienie,
I tak odszedl mój przyjaciel, choć żyl tylko rok.

Walcz, tak dlugo jak bedzie nadzieja czy szansa na wyzdrowienie. I życze Ci zebys nie musiala podejmować decyzji o uśpieniu swojego konskiego przyjaciela.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
01 grudnia 2010 11:14
Białaczka u ludzi jest chyba nieuleczalna a co dopiero u kota. To trochę nieszczęśliwy przykład, bo owszem walczyłaś, poświęciłaś się - ale czy na pewno taką konkretnie walkę należy podawać za jakikolwiek wzór donaśladowania.

Moim zdaniem ten przykład to przykład uporczywego, niepotrzebnego leczenie pociągającego za sobą męczarnę dla zwierzaka i właściciela + ogromne wydatki.  Nie wiem czemu lekweci uporczywie leczą takie przypadki zamiast wyjaśnić że lepiej jednak przede wszystkim dla zwierzęcia będzie go humanitarnie uśpić.
Bialaczka u kotów "działa" trochę inaczej niz u ludzi. Przy odpowiednim leczeniu i profilaktyce koty z tą chorobą mogą cieszyć się jeszcze wieloma latami życia, czego przykładem jest moja 17 -letnia kotka  🙂. Druga ma 14 lat  🙂. W przypadku takiej choroby warto jest walczyć do końca bo nawet przy złym stanie kota można doprowadzić do jego poprawy.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
01 grudnia 2010 11:20
aha. chyba że tak. nie wiedziałam.

duunia   zawiści nożyczki i dosrywam z doskoku :)
01 grudnia 2010 11:37
różnie z kocią białaczką jest 🙄 ja miałam akurat dwie kotki które zapadły na te chorobę w jednym czasie, niestety szanse są mierne na wyleczenie
pominę ogromne cierpienie zwierząt i przykry fakt że po kolei umarły mi na rekach

ale koszty takiego leczenia nie były mimo wszystko małe-codziennie przez jakieś 12 dni robiłam trasę  z mojej wsi do nowej huty, leczenie, kroplowki, witaminy itp
to oczywiście nie o to chodzi żeby wyliczac czy sie targować o zycie ukochanego stwora, ale czasem szanse są naprawdę kilkuprocentowe
a ile sie człowiek nacierpi przez własną bezsilność nawmawia sobie ze nadzieja jest...

a potem zostajesz z martwym zwierzakiem na rekach, długami i boisz się wziac następną bidę bo wiesz ze jakby co -to znowu będziesz cierpiec 🙁
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
01 grudnia 2010 11:42
Każdy pewnie by postąpił jak uważa za najbardziej odpowiednie. Nie uważam jednak by stawianie za przykład postepowania które skazuje siebie i zwierzę na cierpienie plus obarcza siebie olbrzymimi kosztami - z niewielką szansą na sukces - było postępowaniem które winno być stawiane za wzór.



Ale ktoś te bidy musi przygarnąć, moja koleżanka przygarnia właśnie kocie bidy, 3/4 jej podopiecznych ma białaczkę, jedne odchodzą, a inne żyją z tym latami - nie przewidzi jak będzie reakcaja na leki więc walczy pewnie na szczęście dla tych żyjących i nieszczęscie dla tych, ktore nie dają rady.
Widzisz, Elu, pragmatyzm przez Ciebie przemawia. Wyłącznie.
Choroby maja to do siebie ze raz jest lepiej raz jest gorzej, a jak jest lepiej to czlowiek zaczyna miec nadzieje, ze moze sie uda, szanse na wyleczenie są niewielkie ale są,
sa koty które żyja i po kilkanascie lat z białaczka, problem sie zaczyna gdy pojawia się stan zapalny ale i z tego mozna zwierzaka wyciagnac.
A my widzielismy jak młody zaczyna yc futerko, jeść, bawic sie. I co? powinnismy go i tak uspic bo szansa jest bardzo mala? Mozna bylo zrobic więcej, od chemioterapii po terapie komórkami macierzystymi - ogromne koszty, cierpienie, niska szansa powodzenia.
Moj wet mi powiedzial ze on by uspil, ale to nie byl jego zwierzak z którym byl emocjonalnie związany.
Kiedy zrobilo sie naprawde źle nie mialam wątpliwosci co zrobic, ze zostala eutanazja, czulam tylko spokój ze to koniec.
I twierdze, ze poki są szanse to nalezy walczyc, poddac sie mimo wszystko jest najlatwiej. Bo nie bede zwierzaka meczyc, bo szkoda kasy.
Dla mnie to jest bardzo płytkie, a nie walka o swojego przyjaciela.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
01 grudnia 2010 14:54
ze poki są szanse to nalezy walczyc

Powinnaś to napisać w 1 osobie.  Bo dlaczego, jakim prawem, narzucasz wszystkim innym takie a nie inne podejście? Podejście moim zdaniem z gruntu złe i prowadzące do wypaczeń i ruiny finansowej.

Ja z kolei nie uważam by wydawanie ostatniej kasy i zadłużanie się tylko po to by przedłużyć cierpienie zwierzaka było podejściem jedynym i wzorcowym tak jak ty to tu przedstawiłaś, a przynajmniej taki jest tego wydźwięk.



Ale ja tu pisze tylko o sobie, nie wiem czemu sie mnie czepiasz.
Autorka ma podejscie podobne, a moj post byl skierowany do niej.
Takze nie rozumiem do konca o co Ci chodzi.
Ty nie bedziesz ratowac swojego zwierzaka jak bedzie zle ale bede jeszcze szanse na leczenie? ok.

Natomiast nie osądzaj mnie i mojego podejscia do moich zwierząt.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
01 grudnia 2010 15:58
Ja nie osądzam - postępuj sobie przecież jak ci się podoba przecież mnie nic a nic do tego - jedynie mówię że nie masz żadnego prawa do wydawania dyspozycji innym jak mają postępować - a taki jest wydźwięk twych wypowiedzi.

Co gorsza wypowiedzi twe jasno dają do zrozumienia że każde postępowanie inne aniżeli twoje jest  z gruntu złe.

Elu - bredzisz, naprawde.
Wszedzie jest napisane ze ja tak uwazam, i to moje zdanie, a dorabiasz do tego ideologie
W dodatku off topicujesz,
Ja tam walczylam o psa dwa lata... I nie zaluje.
Marzena ja również postąpiłabym tak jak ty, zresztą byłam trzy razy już w podobnej sytuacji i za każdym razem nie wyobrażałam sobie świadomego uśpienia zwierzaka. Teraz mam 15-letniego owczarka niemieckiego, który ma skórę całą we wrzodach, leczenie nic nie dało, pies śmierdzi niemiłosiernie, drapie się i dodatkowo warczy na nas bo ma zaćmię i nie widzi.  Z pragmatycznego punktu widzenia chciałabym go uśpić, serio bo zwyczajnie mam tego dość. Niestety serce podpowiada mi co innego i cierpliwie czekam aż sam odejdzie. Nie umiałabym go tak sobie dla własnej wygody(powiedzmy szczerze)  uśpic. Bo tak naprawdę nie wiemy czy zwierz by chciał tego.. 🙁. Nie sądzę.
Ja walczylam nawet o rybke akwariową. Serio. Uwielbialam ją, najinteligentniejsza ryba jaką mialam, mialam ją ponad 3 lata,
zrobilam jej szpital, leczylam rybimi lekami i antybiotykami, Poprawilo jej sie po 2 tygodniach, wrocila do ogolnego i niestety po tygodniu umarla.
Tez pewnie powinnam ją ubić od razu...
I psinkę moją, jak bylismy na wczasach, zaatakowal inny pies, ona 5 kg, on 55 kg.
Znalezlismy na szybko szpital dla zwierzat, o 23.00 zwlekalismy lekarz z łożka zeby ją zoperowal... nie przezyla nocy, choc operacja sie udala.

Nie potrafilabym nic nie zrobic, nie potrafilabym na ulubionego zwierzaka machnąc reką,bo i tak nic z tego nie bedzie.
To takie.. nieludzkie.
Oczywiscie bez przegiec w drugą strone, cierpienia bezsensownie tez nie ma sensu gdy szans nie ma, gdy pacjent się podda..
dempsey   fiat voluntas Tua
01 grudnia 2010 16:54
tak naprawdę to zwierzaki pokazują - i to pokazują prawdę, jak zawsze, przecież nie umieją kłamać.
widać, gdy pacjent się poddaje.
dempsey dokładnie jest tak jak mówisz. Taka sytuacja była zeszłej zimy z moja ukochana kobyłką. Miała wtedy 22, czy 23 lata. Pierwszego dnia przewróciła się na śniegu, długo nie mogła wstać mimo pomocy z naszej strony, okładaliśmy ja derkami i kocami, żeby nie przemarzła, kroplówki, weterynarz, nacieranie ręcznikami, okładanie butelkami z ciepłą wodą, próbowała wstawać, chcieliśmy jej pomóc po kilku godzinach się udało, doszła do boksu i stała w nim spokojnie. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła, próbowaliśmy kilka godzin, już nie dała rady wstać. Gdy się z nią wszyscy żegnaliśmy przed eutanazją było widać w jej oczach, że nie ma już siły walczyć, że chce odejść. Byliśmy przy niej, wszyscy Ci, którzy zajmowali się nią tyle lat. Odeszła spokojnie, bez niepotrzebnego cierpienia, dało się wyczuć w powietrzu, że to była dobra decyzja, jedyna jaką mogliśmy podjąć. Nie cierpiała, wszyscy pogodziliśmy się z tym co się stało i nie należało żałować tej decyzji. Czasem to po prostu jedyne dobre wyjście. Wiadomo, że o młodziaka sie walczy, o konia który ma duże szanse na normalne funkcjonowanie, ale czasem na prawdę należy się zastanowić, czy utrzymywanie przy życiu nie jest tylko niepotrzebnym stresem i bólem. Trzeba pozwolić naszym przyjaciołom odejść godnie, kiedy przyjdzie na to czas.

Byłam też przy zwierzaku odchodzącym w bólu i cierpieniu, utrzymywanym przy życiu do ostatniej sekundy, wiem teraz, że nigdy, przenigdy nie zafundowałabym mojemu koniowi czegoś takiego i na pewno skróciłabym mu cierpienie, gdybym zobaczyła w jego oczach to co u tamtego konia...
Wiadomo, że każdy przypadek jest inny, każdy należy ropatrywać indywidualnie.
Carunia, podzielam twoje zdanie na temat eutanazji starszego konia, który nie ma już siły walczyć.
Ale co z koniem w średnim wieku, można powiedzieć w pełni sił, ze zdiagnozowanym kostnieniem stawu , boli go jak cholera, bywało, że nie chciał jeść. Wiadomo, że nie ma lekarstwa, są tylko uśmierzacze bólu, ale one kiedyś też przestaną działać ...
kujka   new better life mode: on
01 grudnia 2010 18:00
Azbuka, nie ma co przesadzac. chodzic moze, choroba nie zagraza jego zyciu. jest duzo mozliwosci i opcji zeby pomoc mu w bolu. nie sadze zeby ten przypadek nadawal sie do tego akurat tematu.
zawsze uważałam tak ja Elape , że nie ma sensu przedłużać życia na siłę , że zwierze  w naturze zgineło by - to jest praktyczne i racjonalne . ale po własnych doswiadczeniach wiem że tam gdzie w grę wchodzą emocje i uczucia ( zwłaszcza do własnego zwierzęcia , a jeszcze w dodatku np. żrebięcia , szczeniaka itp ) tam nie ma miejsca na racjonalne i praktyczne myślenie tylko jest proba ratowania -leczenia za wszelka cenę , czepiamy sie wówczas każdej szansy , bo a nóż sie uda ...
Ja uważam, że należy leczyć ile się da, ale nie zmuszać zwierzaka do bólu.

Miałam psa około 10 lat. Niestety w tym czasie moja mama zaczęła mieć problemy zdrowotne i psa oddaliśmy do babci. Po jakimś czasie pies zaczął mieć problemy z kręgosłupem/ nerwami. Leczyliśmy długo, ale pies był dalej u babci i w końcu odeszła naturalnie. Niestety, pies jak był u babci nie miałam stałej kontroli z tym co się dzieje. Po jakimś czasie babcia coś tam powiedziała, że jak sunia odchodziła to się męczyła. Gdyby pies był dalej u mnie w domu i gdybym widziała, że jest już źle to bym uśpiła. Jeśli decyzja o odejściu jest nieodwracalna uważam, że nie ma co kosztem wielkiego bólu przedłużać życia o dzień, dwa czy kilka godzin.
Ja popieram zdanie Caruni.
Z własnego doświadczenia (w mocnym skrócie): miałam 10-cioletniego psa, który miał powiekszoną komorę serca, cięzko oddychał, miał wrodzone zwężenie jelita, ale sobie żył spokojnie. W końcu widac było że zaczyna cierpiec, wizyty u weta, straszny stres dla zwierzaka, kroplówki w domu, głaskanie i wmawianie że będzie lepiej, aż pies sam do mnie podszedł i dosłownie zaczął mi krzyczec ze umiera, straszliwy pisk, skowyt...to było coś strasznego. Biegiem do weta, znów kroplówki i obiecanie ze bedzie dobrze. Byłam wtedy mała, rodzice mnie odwieźli do domu i powiedzieli że wrócą z Maksiem do domu po kroplówkach, bali mi się przyznac ze to już koniec. Miałam też wiele szczurów, jeden z nich miał raka ucha, wet robił zabiegi, wycinanie, leki itp...Niepotrzebne utrzymywanie cierpiącego zwierzaka przy życiu, którego za pare dni tak czy siak trzeba było uśpic, bo za mocno cierpiała.

Jestem zdania, że jak zwierzak jest chory (i widac jego nawet najmniejsze cierpienie) to trzeba go uśpic, ja się naoglądałam już tego bólu i nie chciałabym tego ponownie "doświadczyc". Koleżanki suczka tez była stasznie chora, miała guza na guzie, do tego astme, namawiałam ją co wieczór żeby ją uśpiła, że widac ze sie męczy, po czym mi odpowiedziałą "jak mogę uśpic ukochanego psa który co rano merda ogonem jak mnie widzi". Jednak dorosła do tej decyzji i sama przyznaje że załuje że wczesniej nie ukróciła jej cierpienia.

Obecnie mam 9-cioletnią suczkę, z chorobą serca, i obiecuję sobie że jak tylko zobaczę u niej oznaki cierpienia to nie będę się zastanawiac. Po co ten biedny zwierzak ma cierpiec, skoro takiej choroby nie da się wyleczyc...I tu nie chodzi o kasę jaką się wydaje na weta, tylko o uczucia ukochanego zwierzaka, weterynarze często leczą na siłę wiedząc że i tak nic z tego nie będzie (bez urazy do prawdziwych weterynarzy, spotkałam się z paroma lekarzami, którym bardziej zależy na zbiciu kasy niż na dobru psa, kota, konia czy myszki)
Azbuka, nie ma co przesadzac. chodzic moze, choroba nie zagraza jego zyciu. jest duzo mozliwosci i opcji zeby pomoc mu w bolu. nie sadze zeby ten przypadek nadawal sie do tego akurat tematu.

Tzn. ja  tu napisałam, bo istniała opcja, że zostanie uśpiony. Za radą weta. Choroba nie zagrażała jego życiu, ale zdecydowanie uprzykrzała. Koń z pączka stał się szkieletem w trzy tygodnie. Wiec o czymś to świadczy :/
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
01 grudnia 2010 19:22
Ja pewnego dnia pokłóciłam się z koleżanką z pracy, która swojego psa trzymała do czasu aż nie wyzionął ducha. Ona wychodziła z założenia, że to nie my mamy decydować o tym kiedy zwierze ma umrzeć. Ode mnie natomiast usłyszała, że gdybym ja była w takiej sytuacji bym psa uśpiła mimo iż byłaby to najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Dla własnego widzi mi się, bo pies ma być i już nie trzymałabym przy życiu.
I co? Na drugi dzień miałam próbę. Dosłownie na drugi dzień mój pies się rozchorował. 3 dni chodziłam po weterynarzach, robili usg, prześwietlenia i nic. Wychodziłam z domu, bo nie mogłam patrzeć jak cierpi, nawet mi przez myśl nie przeszło, że będzie dobrze.
Oddałam psa na stół, diagnoza: rak wątroby. Ratować? Tak! Uratować się niestety nie dało, z wątroby zrobił się kisiel, przelewający przez palce. Mówili, że mogę zaszyć, ale pies się wykrwawi w 2 dni. Kazałam nie wybudzać z narkozy.
I była to najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Płakałam, ale o wiele bardziej cieszyłam się, że już nie widzę tych cierpiących oczu.


Jednak widziałam też obok siebie pewną patologię. Kolega miał psa, którego już dwa razy ratował z objęć kostuchy. Lekarze nie dawali nadziei, a oni kazali operować. Pies już był wiekowy, robił pod siebie, nie chciał jeść, pić (karmili strzykawką), przestawał chodzić. Zamiast iść do weterynarza nie zrobili nic, bo to przecież objaw starość. To "coś" uderzyło z taką siłą, że psa normalnie poskładało w moment, wiedzieli wszyscy, że to koniec, ale psa do końca jego dni ciągali po lekarzach. Lekarze mówili: uśpijcie. Nie. Pies normalnie w ogromnych cierpniach zdechł, wręcz krzyczał kiedy uchodziło z niego życie. Posądzili lekarzy, że w kroplówce jest środek usypiający. Ciało psa ojciec kolegi trzymał 3 dni (maj - ciepło na dworze). Spał z nim  i robił sztuczne oddychanie, bo wierzył, że pies jest w śmierci klinicznej.
karesowa   Rude jest piękne!
01 grudnia 2010 19:56
Ja w swoim życiu pożegnałam dwa ukochane psy. W obu przypadkach walczyliśmy dokąd się dało, dokąd była nadziej, jednak gdy weterynarz powiedział, że już nie ma o co walczyć i gdy zostało już tylko cierpienie i bezsensowny ból bez szans zdecydowaliśmy się pomóc odejść, decyzja bardzo trudna ale dla mnie jedyna i słuszna. Znam przypadek konia którego cierpienie było bezsensownie przedłużane, kobyła 23 lata, z okropnym rakiem kopyt,  cierpienie okropne, klacz marniała z każdym dniem, brak chęci życia było widać w oczach, głównie leżała, gdy cudem wyszła na oddalony o 5m od stajni lonżownik to zwykle nie potrafiła się podnieść i powrót do stajni był makabryczny. Gdy pytałam instruktorek czemu jej nie uśpią-odpowiadały że szefowa się nie zgadza. Przestałam odwiedzać tą stajnie bo widok tej kobyły która niemiłosiernie cierpi był dla mnie nie do zniesienia. Ta chora dla mnie sytuacja trwała zdecydowanie za długo, gdy kobyła przestałą zupełnie się podnosić, nie reagowała na otoczenie, nawet jedzenie podane do pyska ją nie interesowało wtedy padła decyzja o eutanazji, dla mnie zbyt późno, nigdy nie skazałabym zwierzęcia na miesiące cierpień gdy rokowania były już dawno niepomyślne i w zasadzie każdy wet doradzał tylko jedno-skrócić cierpienie.
Bialaczka u kotów "działa" trochę inaczej niz u ludzi. Przy odpowiednim leczeniu i profilaktyce koty z tą chorobą mogą cieszyć się jeszcze wieloma latami życia, czego przykładem jest moja 17 -letnia kotka  🙂. Druga ma 14 lat  🙂. W przypadku takiej choroby warto jest walczyć do końca bo nawet przy złym stanie kota można doprowadzić do jego poprawy.


Koty można szczepić przeciwko białaczce.
Wiadomo, że gdy są szanse na całkowite wyzdrowienie, albo chociaż normalne funkcjonowanie na co dzień (normalne to dla mnie bez bólu), to walczymy o zwierzaka. Zadłużamy się, prosimy o pomoc, ale leczymy. Nie popadajmy też w skrajności, że koń zachoruje, to od razu "cierpi- uśpić". Trzeba wykazać się zdrowym rozsądkiem w każdej sprawie związanej ze zwierzętami, taka jest prawda. Z resztą, żaden wet (chyba) nie uśpi zwierzaka, który ma duże szanse na wyzdrowienie. Myślę, że w sumie nie ma nad czym debatować, każdy właściciel pozna, kiedy jego zwierzę chce już odejść i albo mu to z godnością i spokojem umożliwi, albo będzie ciągnął cierpienie w nieskończoność. Wiem, że łatwo się to mówi, ale pada to z ust człowieka który już to niejednokrotnie przeszedł.

"Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś"- chciałoby się kontynuować tą myśl- więc nie skazuj go na bezsensowne cierpienie.
W tym roku niestety musiałam znieść dwie śmierci, 19letniego psa który był ze mną od 4 roku mojego życia i kota którego pożegnałam nieco ponad 2 tygodnie temu. W pierwszym wypadku robiłam co się dało, walczyłam i zdawałam sobie sprawę z tego że ten pies ma 19 lat, gdy zaczęłam widzieć jak bardzo już cierpi musiałam niestety podjąć najtrudniejszą decyzję mojego życia - pozwolić odejść psu który był dla mnie bardzo ale to bardzo ważny. Żałuję że jej nie ma, smutno mi i dziwnie, czasem nawet cały czas daje do jej miski jedzenie "Bo nieśmiertelna kropka gdzieś przecież wyjdzie z za futryny" Niestety nie wyjdzie, ale wiem że zrobiłam dobrze bo byłabym wielką egoistką pozwolić jej umrzeć naturalnie, naprawdę strasznie cierpiała. Zresztą forumowa pokemon chyba wie dużo o tej sprawie. Kotek odszedł właściwie w ciągu 5 dni, jeździłam 2 razy dziennie na zastrzyki, walczyłam i niestety odszedł. Nigdy, przenigdy nie żałuje ani złotówki wydanej na ratowanie zwierząt, wzrusza mnie ich milczenie gdy umierają, podziwiam je że potrafią umrzeć w bólach ale w skupieniu i gdzieś w kącie by nie widział tego człowiek. Z drugiej strony jednak, gdy widzę że zwierzę już naprawdę cierpi to nie zamierzam czekać jeżeli wiem że, czas tylko oddala "złudnie"  jego śmierć, ale ona i tak przyjdzie tylko pytanie, dlaczego ma jeszcze przechodzić przez mekkę?
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
01 grudnia 2010 21:19
Walczyć, ale nie sprawiać bólu. Jeśli sytuacja jest już cieżka, to uśpić - lepiej pozwolić odejść.

Niestety z moją poprzednią kotką była przykra sytuacja. Dostała nowotworu sutków, prawdopodobnie przerzuty do mózgu. Była momentami tak agresywna, że to aż nie możliwe. Rzucała się na znajomych, na mnie próbowała też.
Zapadła decyzja o cięciu, ja sie zgodzić nie chciałam. 13 lat kotka i sterylka połączona z wycięciem listwy sutkowej? Jak dla mnie to była zbyt duża ingerencja w starszy organizm. Niestety wet (swoją drogą niezbyt fajny) wyciął jej wszystko. Ja z kotem siedziałam cały czas.
Na weekend pojechałam do stajni, chodziłam cały czas, nie mogłam sobie znaleźć miejsca. W końcu nie wytrzymałam z nerwów i rozryczałam się, a wieczorem pojechałam do domu. Kocica następnego dnia odeszła mi na kolanach, nieprzytomna i z bólem w oczach.

Mam tak cholerne wyrzuty sumienia że zanieśli ją do weta bez mojej zgody! Czuła się w miarę dobrze i tylko ta agresywność czasem dawała się we znaki. Do dzisiaj (mimo, z już 2,5 roku minęło) nie umiem o tym myśleć spokojnie i bez nerwów.
Solina   Wszyscy mamy źle w głowach że żyjemy hej hej la la
01 grudnia 2010 21:30
to ja może opowiem coś weselszego, że jednak walka z choroba ukochanego zwierzaka jest warta.
15 lat temu na zime dostaliśmy od znajomej psa, szczeniak- nieszczeniak miał 8 miesięcy córka właścicielki dostała uczulenia na sierść psią i chcieli oddać komuś psa. przygarnelśmy go. po pół roku dostał parwowirozy ( mam nadzieję że dobrze napisałam) weterynarz mówił że to dość kosztowne leczenie jeżdżenie z psem codziennie na kroplówki zastrzyki i że on weźmie od nas tego psa bo mu sie podoba. moja mama nie zgodziła sie nie oddała go. pies został wyleczony.
w wieku 9 lat dostał raka sutka, operacyjne wyleczony ale wet mówił że mogą sie robić przerzuty. po 2 latach zrobił sie przerzut na lewą tylna nogę. wyglądało to okropnie ciągle otwarta niegojąca sie rana z wystającym mięsem. najpierw leczony zastrzykami, które nie przynosiły dużego efektu jedynie dzięki czestym zabiegom pielegnacyjnym ( odkarzanie, przemywanie rany troche się zagoiła) weterynarz twierdził ze u 11letniego psa podawać chemie jest troche sprzeczne, jest to drogie, czasochłonne i może nie dać efektów, proponował amputacje chorej nogi. zrezygnowaliśmy z jednego i drugiego zostając przy zastrzykach w większej dawce.
najgorzej było w tamtym roku pies czył sie dobrze i pewnego dnia nie wstał na łapy, nie chciał jeść pić nie dał rady nawet mordki podnieść. dostał kroplówkę przez tydzień + leki przeciwbólowe, 9 dnia rano przywitał nas jak gdyby nigdy nic pełen szeczęścia i wigoru.

w ciągu 5letniej wali z powrotem nowotworu tylko przez myśl czasami mi przechodziło czy to nie czas już na niego ale nigdy nie mogłam podjąć decyzji. dziś wiem że zrobiłam słusznie nie usypiając psa. przez cały ten czas poza kilkoma tygodniowymi napadami osłabienia i niemożności chodzenia pies był wesoły, chętny do zabawy a na dźwięk otwierającej się lodówki w kuchni jest w niecałe 3 sekundy 🙂
ma w tej chwili niecałe 16 lat i ma się bardzo dobrze i mam nadzieję że ten stan będzie się utrzymywać jak najdłużej 🙂

dlatego uważam że czasami jest warto walczyć jeśli jest nadzieja choćby najmniejsza i jeśli zwierze nie cierpi
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się