Moja przygoda z kolegami po fachu

Długo zastanawiałam się, czy o tym napisać. Ale uważam, że chyba trzeba, bo powinniśmy się zastanowić, czy tak ma być dalej.
Moja kobyła dwulatka dostała w sobotę ok godziny 12 w południe kolkę. Ja, niestety byłam jedyne 520 km od niej, na konferencji w Polanicy. Moi rodzice, którzy ze zwierzyńcem zostali zadzwonili pod numer, który im zostawiłam w razie czegoś. Dowiedzeli się, że mają sobie poszukać kogoś innego. Pierwsza moja myśl - w samochód i wracam. Potem już trochę trzeźwiej - bez sensu, 8 godzin jazdy minimum, może być za późno. Zadzwoniłam do m.indiry z prośbą o pomoc, podała mi namiary na kogoś tam. Dzwonię - nie może, bo ma zepsuty samochód, daje mi numer do jakiegoś tam kolegi - kolega jedzie na spotkanie do liceum. Dała numer do innego - odbiera żona twierdząc, że doktora nie ma. O dziwo - dzwonię do innego i też odbiera żona twierdząc, że doktora nima. Dopiero piąty przyjechał.
Akcja trwała w godzinach 13-14. Większość z nas ma jeszcze otwarte gabinety. Nie wierzę w mój pech, że tak akurat było. Nie wierzyłam Wam, jak pisaliście, że tak robią. Nie wierzyłam, bo ja sama tak nie robię! Jest mi po prostu wstyd za nas. Jak można odmówić wyjazdu do konia z kolką, albo udawać, że nas nie ma!
Zrozumiałam bezradność właściciela, który nie wie, co robić.
Strasznie to jest przykre.
Pokemnon-chapeau bas.
ushia   It's a kind o'magic
12 października 2009 18:18
Pokemon - dziękuję, że Ty tak nie robisz  :kwiatek:
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
12 października 2009 18:22
Niestety ludzie są tylko ludźmi. Napisz chociaż czy koń wyzdrowiał
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
12 października 2009 18:36
pokemon, kiedyś miałam bardzo podobną sytuację, ale koń mi się zadławił, a właściciele byli za granicą. Było to w normalny dzień tygodnia, tyle, że ok godz. 18-19. Kobyła już się pokładała, miała wielkie trudności z oddychaniem, nie przełykała, z nosa leciał śluz i owies. Zadzwoniłam do "pana doktora", a on do mnie, że pół godziny temu skończył parę. Ja mu na to, że nie wiem czy ten koń przeżyje, żeby mi pomógł, a on na to, że jego to nie obchodzi i odłożył słuchawkę... Na szczęście chyba czwarty lekarz z kolei przyjechał, pomógł, wystawił fakturę, żebym nie musiała płacić na miejscu...
Jest gro wspaniałych lekarzy, ale trafiają się też tacy, że szkoda gadać.
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
12 października 2009 18:41
I czasami nie dziwota że ludzie ( laicy) sięgają po fachowe książki.Nie ważne czy coś z tego kapują czy nie... 🚫 Ale pomyśl jak wiele ludzi przez takie sytuacje straciło zwierzęta? Ile nerwów się nabawiło, ile płaczu. Bo Pan doktor nie  raczył ruszyć dupska do ukochanego pupila. Ta świadomość boli na maxa. Żal mi tych którzy nie maja takich jak ty Pokemon wetów którzy NIGDY nie odmawiają.  A niestety tak się dzieje .... 🙁
ovca   Per aspera donikąd
12 października 2009 18:42
Nasz jedyny okoliczny vet, taki od krów i kotów-oczywiście wzywamy go tylko w bardzo nagłych przypadkach, właśnie jakieś kolki, poważne zadławienia etc-zawsze właśnie ma "zabieg ratujący życie"

no tak, w końcu zawsze w trakcie walki o życie odbiera się telefony  😵
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
12 października 2009 18:44
Ja jestem w stanie zrozumieć, że wet nie ma ochoty latać do każdej dupereli po nocach. Ale wydaje mi się, że sprawa była dość poważna, a nie z tych: koń mi kichnął i teraz na pewno umrze...
Mój też miał kolkę, żaden nie mógł albo dopiero za kilka godzin, a trzeba było działać szybko. W końcu przyjechał SIÓDMY weterynarz... A też była godzina 13, może 14.
ms_konik   Две вечности сошлись в один короткий день...
12 października 2009 18:53
Pokemon- teraz już wiesz dlaczego koniarze maja fachowe książki wet (bez urazy 🙂 -śledziłam tamten temat), robią zastrzyki dożylne, zakładają sondy, odklejają łożyska, no i oczywiście mają eleganckie apteczki w chałupie 🙂.
Moja najfajniejsza przygoda z wetem, tyczyła się suki z całością jelit na wierzchu-dzwonię, proszę o wizytę domową, 15 km,pieniądze nie grają roli, godzina 20.00-słyszę odp.:
"proszę jakoś-tam wepchnąć z powrotem i przyjechać rano" 🙁
W swej naiwności - próbę wepchnięcia poczyniłam 🙁

W każdym razie psiak ok- dzwoniłam jeszcze do 5-iu, szósty przyjechał i tylko dlatego, że to nasz znajomy 🙁

deborah   koń by się uśmiał...
12 października 2009 18:54
miałam podobnie.
objawy kolkowe, żaden z 5 wetów nie mógł przyjechać.. organizowanie nospy na własną ręke bieganie po psich lecznicach po receptę.
skończyło sie dobrze
ale było niedzielne popołudnie.
Jak mawia koleżanka całe zło wydarza się najceściej w weekend albo w święta państwowe 😉
pokemon, super, że istnieje jeszcze wet, na którym można polegac.  szkoda, że jesteś z podkarpackiego...

mnie ostatnio zmroziło to, co spotkało moich znajomych.
to świeża sytuacja - zaprzyjaźniona stajnia, piątek, godziny poranne. kolega zauważył, że klacz wyraźnie szykuje się do porodu. doświadczona matka, szef raczej bez obaw, zawsze wszystko było ok i radziła sobie sama, nie dziwi też pora porodu, jakoś zawsze tak jej się podobało rodzic za dnia. stoi w dużym boksie, dużo czystej słomy, tylko dyskretnie zerkają, co z nią. jednak mimo to szef dzwoni do dwóch znajomych weterynarzy i uprzedza ich o tym, że spodziewamy się porodu i że mogąbyc potrzebni.
około 12😲0 kobyła kładzie się, pojawiają się parcia, a jednocześnie krwawienie z dróg rodnych, które się nasila. szef natychmiast dzwoni do weterynarza, ten odmawia przyjazdu. drugi również. trzeci jest nieuchwytny. czwartego nie zastaje w domu ani w lecznicy... zaczęli dzwonic do znajomych, m.in do mnie, po pomoc i numery do innych lekarzy. łącznie obdzwonili 12(!) weterynarzy. żaden nawet nie poradził, co ewentualnie mają robic.
około 16😲0 klacz padła.    
do dziś nie mogą się doprosic o sekcję.
ovca   Per aspera donikąd
12 października 2009 19:01
Ech...i tak macie szczęście,że możecie wybierać sobie vetów...u nas w okolicy jest dwóch wspomnianych krowich "znachorów"...a reszta 120km dalej,i to tacy,że trzeba dzwonić conajmniej tydzień wcześniej.

są też tego dobre strony...miałam przyspieszony kurs veterynarii, kiedy byłam tam sama przez 3 miesiące...
sosi   szczypior szczypior...
12 października 2009 19:29
też niestety miałam taką sytuację

klacz którą zajmowałam się od lutego 2006, właścicielka za granicą
kwiecien 2007, czwartek, godzina chyba 17. przyjechałam, wystawiam konia na korytarz i ... koń sie dziwnie zachowuje.
przykladam ucho do brzucha - cisza. od razu zaczęłąm z klaczą stępować i dzwonić po wetów - i ... opisana wyżej sytuacja! albo nie może bo jest daleko, albo nie odbiera, albo mówi wprost że nie przyjedzie poprostu...

wpadłam w panike, zadzwoniłam do chłopaka żeby próbował kogoś ściągnąć, bo ja musze sie zająć koniem, którego stan zaczął się szybko pogarszać mimo zrobienia paru małych kup

łącznie skontaktowaliśmy się z parunastoma lekarzami (również dostaliśmy numery do jakiś wiejskich wetów) i żaden nie przyjechał!

a koń zaczął się słaniać na nogach! była cała mokra, spanikowana i mega spięta

pomogła mi znajoma, która tak jak napisała zabeczka: czyta, interesuje sie i akurat miała leki rozkurczowe bo pare dni wcześniej jej koń też kolkował.
i była tak kochana że mi pomogła.
przyjechała (robiło się coraz później, chyba po 20) zrobiła zastrzyk najpierw jeden, później, po konsultacji telefonicznej z wetem, zrobiła drugi zastrzyk.

przed 23 klacz przestała się pokładać i dyszeć a po wprowadzeniu do bosku zainteresowała się wodą. wstawiliśmy do pustego boksu (na goły beton) i obserwowaliśmy. pojechaliśmy po 24.
wet przyjechał rano... koń cały czas miał kolkę! miała zatkane światło jelita słomą (przez 2 dni nie było siana w stajni)...

ja przeżywałam horror. a co przeżywała właścielka?! ja byłam bezsilna bo nie byłam w stanie bardziej pomóc, ale mogłam oprowadzać konia, uspakajać i przedewszystkim przy niej być. bezsilność jaką przeżywała właścicielka nigdy nie była dla mnie wyobrażalna...
zawsze miałam ogromne obawy na myśl o posiadaniu własnego konia... a to przeżycie je wielokrotnie zwiększyło... od tamtej pory jak mam konia (dalej nie swojego) zostawić na dłużej niż 2 dni pod rząd 'bez opieki' mam koszmary i nastrój tak paskundy że bez kija nie podchodź  🤔
No to ja miałam szczęście. Mój koń zakolkował w Boże Narodzenie. Większość Świąt spędziliśmy z wetem w ambulansie. Udało się.
Ech...i tak macie szczęście,że możecie wybierać sobie vetów...u nas w okolicy jest dwóch wspomnianych krowich "znachorów"...a reszta 120km dalej,i to tacy,że trzeba dzwonić conajmniej tydzień wcześniej.

są też tego dobre strony...miałam przyspieszony kurs veterynarii, kiedy byłam tam sama przez 3 miesiące...

jesli jestes z wroclawia, to dziwi mnie to co piszesz. mamy tu kilku wspanialych wetow, doskanalych fachowcow, takich do przyjada w srodku nocy.
ovca   Per aspera donikąd
12 października 2009 20:07
Jestem z Wrocławia, i stąd ściągam veterynarzy-ale stajnię "mam" 120 km od niego, i w mojej okolicy są tylko ci wyżej wspomniani 😉

czytam, czytam i nie wierzę

mój wet, zawsze odbiera tel, o ile jest pod zasięgiem, jak nie to oddzwania jak tylko wróci, jak nie może przyjechać to mówi szczerze, że nie bo coś tam i ewentualnie podaje tel do kogoś kto na pewno przyjedzie

kiedyś nawet przyjechał uśpić mi psa, nie dość że w niedzielę popołudniu, to jeszcze w święto narodowe

ostatnio przyjechał na swoim koniu zobaczyć jak się kuruje mój koń (ponad 2 h w jedną stronę)

życzę każdemu takiego weta
mam do niego 100% zaufanie
nawet jak ja byłam we włoszech, on przyjeżdżał i doglądał mi kunia i zmieniał opatrunki
Niestety, weci za brak reakcji nie sa pociagani do odpowiedzialnosci. Wyobrazcie sobie lekarza, ktory by odmowil przyjazdu, "bo cos tam".
Uwazam, ze kazdy lekarz, w tym lekarz weterynarii, to nie tylko ZAWOD, to tez POWOLANIE. Lekarzem jest sie zawsze, a nie od 8 do 15.
Lekarz, ktory nie przyjedzie, bo "wlasnie piwo skonczyl" jak mi to kiedys wet powiedzial, to zaden lekarz!
ja mam takiego weta (nie od koni co prawda, ale od tych 13 lat które mi leczy konie to poszerza wiedzę regularnie i w tej chwili już go nie zagnę 🙂 ), który przyjedzie do mnie zawsze i o każdej porze. Już nie raz i nie dwa wyciągałam go z łóżka w niedzielę wieczorem, w Święta, urodziny babci, oj miał się ze mną chłop. Tylko raz nie mógł przyjechac bo nie było go na miejscu - w ciągu 15 minut zorganizował innego lekarza i dzwonił do mnie co sie dzieje. Po prostu złoty człowiek!

Panicznie się boję takich sytuacji, jakie są tu opisywane 🙁
ushia   It's a kind o'magic
12 października 2009 20:25
A ja sie juz nie boje
Piec miesiecy temu kon obcial sobie kawal kopyta razem z pietka, poszarpal naczynia w drugiej nodze i w dodatku zaklinowal sie tak ze nie mogl wyjsc.
Jak zwykle bylam sama w stajni i jak zwykle musialam sobie poradzic.
Nota bene, zeden z krakowskich wetow "nie mogl", po pieciu godzinach dojechala wet z dalekiego zadupia
W Krakowie? Po 5 godzinach? Naprawde, skandal  🤔
jakby wetow u nas brakowalo...  👿
U mnie w stajni były już dwie takie sytuacje, gdzie NIKT nie mógł przyjechać...

Pierwsze - fundacyjny źrebak spłoszył się przy wyprowadzaniu na padok i wpadł na parapet rozcinając sobie pół pyska... Krew się leje, nie wiadomo co robić, telefony do wszystkich możliwych weterynarzy z okolic - NIC.
W końcu zapakowali źrebaka i zawieźli do kliniki w Niemczech.
Czas zrobił swoje - wdała się martwica, ale na szczęście sprawa źrebaka wygląda o wiele lepiej niż ktokolwiek by przypuszczał.

druga sytuacja miała miejsce 2 dni temu. 30 letnia kobyłka która stoi u nas w stajni dostała temperatury ponad 40 stopni, noga jej spuchła okrutnie, nie mogła ruszyć się z boksu.. Kobyłka ma od 10lat zaawansowanego szpata, w dodatku alergicznie reaguje na jakieś antybiotyki, więc niezbędny był weterynarz... Po -->UWAGA<-- 11 telefonach do różnych weterynarzach i 5 godzinach ktoś w końcu łaskawie przyjechał... Jak dla mnie porażka.
ovca   Per aspera donikąd
12 października 2009 20:59
Ja miałam kiedyś taką sytuację....koń wpadł w jakieś gwoździe,druty, czy inne ustrojstwo...w każdym razie rozcięcie na szyi, długie na jakieś 15-20 cm...na moje oko do szycia...dzwonię po vetach...
-mówi Pani, że do szycia...?
-No tak,ale tylko na moje oko...
-To świetnie!
-Słucham?
-Bo wie Pani...nie mogę przyjechać...podjedzie Pani do apteki po nici chirurgiczne...i...ile ma Pani lat?
-18...
-A zszywała kiedyś coś Pani??
-Yyy...no tak
-No to po nici do apteki, i zszywamy!


facet mówił całkiem poważnie...na szczęście udało mi się ściągnąć kogoś innego... 🤔wirek:
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
12 października 2009 21:20
ushia jak się ta historia skończyła?

Masakra jakaś.. Chociaż pamiętam sytuację z przed kilku lat, kiedy żaden z wetów nie chciał przyjechać do kolkującego konia. W końcu jeden przyjechał,ale mimo podania leków i wszelkich możliwych prób ratowania, zwierzę zdechło. A potem to czytałam w internecie i słyszałam od kilku (niby poważnych osób) jaki to wet X jest okropny, konia zabił..  🤔
Nasza wet prawie zawsze odbiera telefon jak dzwonimy, a jak akurat nie może ,  kiedy ma tylko chwilę zaraz oddzwania. Kiedy w ciągu jednego tygodnia dzwoniłam 5 razy tez się nie buntowała i wszystko spokojnie mi tłumaczyła. Z uwagi na to, że ma do nas trochę km nie zawsze może przyjechac, często jest całkiem w innym miejscu i nie ma szans zeby dojechać. Wtedy mówi mi wprost nie dam rady, zadzwoń do innego weta (akurat wtedy dzwonimy do kliniki i stamtąd zawsze ktoś może przyjechać). Często też się tak zdarza, że np wiadomo od razu z wywiadu co koniowi dolega i tylko miałaby przyjechac podać zastrzyk to wtedy się tak umawiam, że dzwonię po naszego weta miejskiego i on podaje leki, które ona zaproponowała. Do takich całkiem nagłych wypadków także wzywam tego weta z mojego miasta, ma 5 minut drogi także najcześciej może od razu przyjechać a czas wtedy gra ogromną role.
Ale znam też weta, który swego czasu był jednym z lepszych w Pl pod względem leczenia chorób koni, który czasami owszem przyjezdzał do nagłych wypadków i nie było z tym żadnego problemu. Ale z czasem facet chyba stwierdził, że kasy to on ma już na tyle, że nie musi odbierać telefonów, przyjeżdżać. Ewentualnie tylko wtedy kiedy ma na to ochote. A jak dzwoniłam to mówił, że jest na urlopie, że zaraz wyjeżdża na urlop i 10* do roku wyjeżdżał na wakacje. Także na swojej drodze spotkałam różnych wetów i myślę, że jeszcze spotkam. Ale mam nadzieję, że za kilka lat jak bede leczyć zwierzęta to nie będę miała takich dylematów, czy pojechać do chorego konia czy nie....
Przeżyłam podobną traumę, niedziela, piękna pogoda, południe, znajoma mi dzwoni że coś się dzieje z moim koniem, pędzę do auta, 10 minut i jestem w stajni, znajoma oprowadza mi konia, koń słania się na nogach, co najmniej 2 razy podczas ataku kolkowego koń wywalił się jak długi na kostkę. Co chwila zwija się prawie w kłębek i ledwo utrzymuje się na nogach, nie trzeba się domyślać że ma atak kolkowy. Obdzwoniłam co najmniej 6 vetów nikt nie mógł/nie chciał przyjechać.. Jedna wet będąca kilkaset kilometrów od stajni doradzała mi przez telefon co robić. Na szczęście udało mi się zlokalizować u kolejnego znajomego biovetalgin, który podaliśmy tak szybko jak się dało. Potem przez kolejne układy załatwiałam No-spę na receptę i sama musiałam szybko nauczyć się podawać zastrzyk domiejscowo.. Cała akcja kosztowała mnie kupę stresu i nerwów i poza tym mam ogromny żal do tych wszystkich weterynarzy którzy dość uznaniowo podchodzą do wykonywania obowiązków. W moich oczach stracili wiele..
ushia jak się ta historia skończyła?

Masakra jakaś.. Chociaż pamiętam sytuację z przed kilku lat, kiedy żaden z wetów nie chciał przyjechać do kolkującego konia. W końcu jeden przyjechał,ale mimo podania leków i wszelkich możliwych prób ratowania, zwierzę zdechło. A potem to czytałam w internecie i słyszałam od kilku (niby poważnych osób) jaki to wet X jest okropny, konia zabił..  🤔

no wlasnie. czesto wet, do ktorego udalo sie dodzwonic, ktory przyjechal, jest oskarzany o zgon konia. nie wazne, ze bylo po prostu za pozno- inni odmowili.
ja w razie W w sprawach nie zagrazajacych zyciu dostaje telefoniczne intrukcje. i tak, tez czytam fachowe ksiazki, robie zastrzyki itp.  wole moc cos zorbie sama, jesli nie ma innej opcji.
Kilka miesięcy po studiach przyjechałem na weekend do domu, w sobotę wieczorem zaczęła kolkować nasza klacz, telefony po znajomych wetach bo co z tego, że wiem co robić, jak nie miałem czym. Jedyna sonda w powiecie znalazła się ... na stajni u znajomych, parafina w 100ml buteleczkach z kilku aptek.
Z drugiej strony w sobotę popołudniu byliśmy z żoną w Poznaniu i dostało mi się za nie odbieranie telefonu ale po prostu mam dosyć tłumaczenia się, że mam prawo mieć czasem wolne. Naprawdę nie wszyscy potrafią to zrozumieć. Stwierdziłem, że prościej nie odbierać telefonów których nie znam i oddzwaniać jak wrócę.
Kilka miesięcy po studiach przyjechałem na weekend do domu, w sobotę wieczorem zaczęła kolkować nasza klacz, telefony po znajomych wetach bo co z tego, że wiem co robić, jak nie miałem czym. Jedyna sonda w powiecie znalazła się ... na stajni u znajomych, parafina w 100ml buteleczkach z kilku aptek.
Z drugiej strony w sobotę popołudniu byliśmy z żoną w Poznaniu i dostało mi się za nie odbieranie telefonu ale po prostu mam dosyć tłumaczenia się, że mam prawo mieć czasem wolne. Naprawdę nie wszyscy potrafią to zrozumieć. Stwierdziłem, że prościej nie odbierać telefonów których nie znam i oddzwaniać jak wrócę.


właśnie... jest i druga strona medalu...
wet to nie maszyna, ma swoje życie, rodzinę, dom, chce mieć czas wolny...
każdy medal ma dwie strony


Freddie...
i każdy nawet lekarz czy wet ma prawo napić sie PIWA czy WÓDKI!!
i co? ma leczyć po piwie? jechać autem na wizytę?
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się