Historia mojego konia...

Zakładam wątek z ... własnej ciekawości. 😉

Bardzo często z kupnem konia związana jest historia. Czasem szczególna, czasem zwyczajna, ale na pewno w jednym przypadku i w drugim, niepowtarzalna 🙂

Na pomysł założenia tematu wpadłam czytając opowieść koleżanki mieszkającej z córką w Grecji (wątek "Re-Voltowicze za granicą"😉, która przemierzyła Polskę wzdłuż i wszerz szukając konia, który się wkrótce okazał ... kulawy 😉 Historia potoczyła się jednak zupełnie inaczej. Zastanawiałam się także jaka historia jest związana z Crossem szafirowej, koniem na pewno wyjątkowym 🙂

Każdy koń ma swoją historię. Jaką historię ma wasz koń? 🙂
Dawno dawno temu  😁
nie no, może nie tak dawno bo prawie 6 lat temu, keidy już wybłagałyśmy rodziców o konie (ja i siostra) instruktorka powiedziała, ze w jakiejś tam stajni jest koń który by się dla nas nadawał. No to pojechaliśmy i zobaczyliśmy.
No kobyłka fajna, tylko że... jedna
Przemyśleliśmy decyzję i po jakimś czasie przyjechaliśmy jeszcze raz hodowca pokazał jeszcze jej 'przyjaciółkę', podeszłam do boksu, ciemnego, widziałam brązową plamę w końcu boksu, która po chwili zaczęła kopać, rzucać się a jak się do niej weszło to i gryźć  🙄 . Jednak na jeździe okazała się osiołkiem  🤔 Trzebabyło podjąć szybko decyzję, bo byli już chętni na tę 'wariatkę' no i moje marzenie spełniło się, tata powiedział 'bierzemy'  💃 Pomińmy, że na tym koniu nawet nie jeździłam.
Po kilku dniach po południu właściciel miał je przywieźć, przyjechały późno wieczorem, bo jedna nie chciała wejść.
Jako, że nie umiałam nawet galopować kiedy dostałam konia (dobrze, że tata się trochę zna na koniach), a trzeba było jakoś 'podzielić' konie między nas.
Pierwszego dnia tata je przelonzował, my stałyśmy i patrzyłyśmy
-którego chcesz?-powiedziałam do siostry
-tego. pokazała na kasztankę
-to ja tego drugiego  😍
i takim cudem dostałam klaczkę, która się rzucała, gryzła i kopała i do tego była strasznie chuuda  :
a teraz taki z niej misiek:

Parę lat temu jeździłam w pewnej szkółce jeździeckiej. Była tam klacz srokata, dosyć wysoka i strasznie do przodu. Nie powiem... bałam się czasami na niej jeździć. Po pierwszym z niej upadku bałam się przez jakiś czas galopować. Bałam się, że znowu mnie poniesie i zrzuci. W terenach potrafiła pokazać prawdziwe diabelskie rogi. To był mój pierwszy koń którego sama osiodłałam i okiełznałam, z którego spadłam. Przyznam się, że jak ją dostawałam na jazdę to jeździłam pełna strachu i złości. Po paru latach zakończyłam historię z tą stajnią. Nie jeździłam tam bardzo długo, zlikwidowali szkółkę. 21.01.08r. pojechałam na zwiady zobaczyć jak tam jest, czy są jeszcze jakieś konie. I okazało się, że jest Kartagina (ta klacz). Coś tak nagle zaiskrzyło. Już się nie bałam... nic! Pokochałam ją i odkryłam, że gdzieś w głębi serca mi jej brakowało. Zaczęłam jej przypominać co to w ogóle lonża itp. , bo kobyła zdziczała. W kwietniu wsiadłam na nią. No i... tak się nasza historia ciągnie 😉 Nie boję się jej jak kiedyś, zauałyśmy sobie. Teraz to moooja Kartaginka i juz nie wsiadam na nią ze łzami w oczach 😉
Heh.. Mi ciężko byłoby opisać historię mojego konia bo przewinęło mi się ich trochę przez te kilkanaście lat.. 😉
Tak na szybko myśląc wydaje mi się, że najciekawszą miała LEPIANKA.

Pojechałam pewnego razu z Kantorem na championat koni wielkopolskich organizowany w Kunowie, wygrałam i wróciłam z nowym koniem.. Słodką 2 letnią, siwą klaczą hodowli Liskowskiej, po Hamlet Go 😀  😅 🏇

A jeszcze innego konia (araba) dostaliśmy kiedyś w prezencie..  😎

Reszta chyba w miarę normalnie.. 😉 Na drodze kupna lub u nas rodzone..

Querido W prezencie?  🤔
🚫Kartagina po jakiej matce jest Twoja kobyła?
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
05 stycznia 2009 19:07
lets-go, chetnie zaspokoje twoja ciekawosc 😉

rok z malym okladem temu bylam zdania,ze konia fajnie by bylo miec,ale nie teraz, bo mnie nie stac ani na kupno ani na utrzymanie. dzierzawilam zreszta jednego ogona,wiec namiastka jakas byla. ponad to myslalam,ze jak juz bede kupowac KIEDYS konia, to bedzie mial papier wyskakujacy z szuflady,super budowe i charakter. w pelni swiadoma,ze raczej nie bedzie mnie stac na wymarzonego konia oraz ze jakikolwiek inny pewnie by rozczarowal i nie mialabym do niego serca,pogodzilam sie z mysla,ze konie miec nie bede (przynajmniej poki nie wyjde bogato za maz).

tuz przed swietami Bozego Narodzenia 2007, przegladajac tematy na volcie otworzylam ten, do ktorego nigdy wczesniej nie zagladalam 'konie szukajace domu,ludzie dajacy dom koniom'.chyba z ciekawosci poczytalam posty. jeden z nich, forumowej ninevet mowil o koniu,ktorego przyszlosc wlasnie sie wazy, koniu, o ktorym mowili 'kto by takiego chcial?'. kliknelam link do aukcji na allegro- na fotkach cos co wygladalo jak male,krepe i brzydkie jak noc, pomyslalam 'to moj kon!'. potem juz wszystko potoczylo sie blyskawicznie- godziny rozmow z wlascicielem/hodowca ('nie masz pieniedzy? trudno-splacisz w ratach'😉, ze znajomymi('ze co?'😉,z owczesnym trenerem('nic nie tracisz,tyle to i na skupie za niego dadza'😉,rodzina(' tak na krzywy ryj?). decyzja podjela sie 'sama',bez przemyslen,kalkulowania itp.

znajomi zaoferowali transport za koszt paliwa (jechalismy po siwego prawie 600km),wiec na drugi dzien swiat bylismy umowieni.

przyszla Wigilia. pod choinka lezalo male zawiniatko,a w nim... zdjecie crossa i dopisik od rodzicow 'kochamy cie,chcemy zebys spelniala marzenia. sfinansujemy zakup  konia' (dodam,ze moje rodzina od zawsze byla przeciwna mojemu 'jezdziectwu'.nie zakceptowala takze nigdy mojej pracy w charakterze instruktora). ta wiglie przeplakalam,nie moglam uwierzyc (oni tez nie 😉 ).

drugiego dnia swiat ruszylismy o polnocy. o 9 nrano bylismy juz w Gubinie. hodowca prowadzi nas do jednej ze stajni- na piaszczystym wubiegu chodzi 6 ogierkow z rocznika. pokazuje reka i mowi 'o tam jest Kwazimodo'. podchodzimy. wszyscy widzac go po raz pierwszy zgodnie stwierdzili 'o k...!' okazalo sie,ze kon nie zna uwiazu,szczotek,nie widzial kowala,na glowie ma kantar noszony od zrebiecia,nie daje podejsc dalej niz do lopatki. w rozmowie hodowca wspomina,ze hodowle przejmuje szwagier- za 2 tygodnie stado ma byc zmniejszone- 'odpady' najpierw...

coz bylo robic. biore. 6 godzin pozniej jakos udalo sie umiescic konia w przyczepie (sam proces 'umieszczania' nadaje sie na osobna historie,dosc powiedziec,ze bylam pewna,ze przyczepa sie rozpadnie,kon polamie nogi itp. uspokoilismy sie oboje dopiero po 100km drogi).o dziwo z przyczepy wyszedl juz spokojnie,bez jednego zadrapania. cross mial wtedy 2 lata i 8 miesiecy.nie widaomo bylo,czy skrzywienie calej gornej szczeki nie bedzie mialo konsekwencji w postaci zmniejszonej wydolnosci oddechowej,czy bedzie mogl pracowac pod siodlem i czy nie bedzie jakis 'niespodzianek',bo oczywiscie o zadnych badaniach nie bylo mowy.



potem byla dluga droga oswajania- z uwiazem,ze szczotkami, nauka podawania nog. kantar udalo sie zmienic po 3 tygodniach. po 3 miesiacach mozna bylo juz normalnie zakladac i zdejmowac.pierwszy kowal,wet, witaminy,pasze,nauka jedzenia siana (nie znal go). po kilku miesiacach rozpoczal prace na lonzy, w polowie wakacji- zajazdke.

przez ten rok zwiedzilismy 5 stajni. bywalo roznie.cross (a tak naprawde d-cro-as 😉 )nie jest latwym koniem,charakterne z  niego bydlatko 😉 ale kocham go strasznie i nigdy nie zalowalam,ze wyszlo tak jak wyszlo i jestesmy razem juz rok 🙂




i link do pochodzenia:
http://www.allbreedpedigree.com/d-cro-as
Niesamowita historia, powinnaś dostać "rewoltowy order uśmiechu", bo podarowałaś uśmiech ... koniowi  :kwiatek: Na marginesie, jak sobie radzisz z wędzidłem, ogłowiem, mostkiem/lonżą itd.? Mój ogon jest po ciężkiej kontuzji lewej przedniej nogi (nie u mnie, też się zdecydowałam na "niechcianego" 🙂😉, więc lonżuję mniej na lewą stronę, nadrabiam w treningu, to proste, a u Ciebie?
Moja historia może dość skromna, ale sie podzielę🙂

Z różnych przyczyn po wakacjach w 2007 roku zostalam bez konia. Był to dla mnie wielki dramat i ciagle liczylam, ze będę jeszcze mogla jezdzic na klaczy, która do tej pory dzierzawilam. Niestety zaczelam tracic nadzieje i wtedy pojawil się pomysl żeby kupic swojego konia – tylko mojego, o którym tylko ja będę decydowala. Rozpoczelo się wielkie szukanie. Poczatkowo bardzo orientacyjnie, gdyz nie mielismy kasy, żeby wylozyc ja na konia bez uszczerbku dla domowego budrzetu. Poczatkowo szukalam konia powyzej ok. 6-9 lat, ale nie było wtedy nic ciekawego za kase, która chcielismy wylozyc i w koncu po rozmowach z osoba pod ktorej okiem jezdzilam, stwierdzilismy, ze będziemy szukac mlodszego konia. W koncu zaczelo się cos dziać – zaczelismy jezdzic i ogladac konie, ale jakos nic nie przypadlo nam do gustu. W koncu pojechalismy do pewnego miejsca i zanlezlismy fajnego walacha który od razu się spodobal. Miał 3 lata, wiec bylam przerazona, ale moja trenerka powiedziala, ze można by się zastanowic. W rezultacie z racji faktu, ze ja bylam już zdesperowana, prawie rok nie siedzialam w siodle i chcialam konia zdecydowalismy się mimo powaznych watpliwosci. Już był nawet umowiony p. Przewozny, żeby go badac, ale w ostatniej chwili zadzonila do mnie trenerka, ze jej znajoma ma fajnego konia. Pojechalismy praktycznie na ostatnia chwile, bo za kilka dni przeciez przyjezdza vet do tamtego konia. Na miejscu zobaczylam skarogniadego, 4 letniego walacha. Najpierw pokazala go znajoma, która akurat w tej stajni trenowala ze swoim swiezo zakupionym tam koniem, potem ja wsiadlam. Pierwszy raz od pol  roku. Czulam się w siodle strasznie, cala nieskoordynowana. Kon bardzo się spodobal – o wiele bardziej niż pierwszy. W drodze do domu moja trenerka powiedziala, ze lepiej kupic starszego konia, który już przynajmniej bez problemu chodzi w 3 chodach. I taka decyzje podjelismy – weterynarz przyjechał w ten sam dzień, ale do innego konia:P. Mlody przyjechał do nas zaraz przed sesją letnią  - w rezultacie czesc egzaminow poprzekladalam, a czesc pooblewalam, choc wszytsko dobrze się skonczylo w sesji poprawkowej:P Gdy go kupilam nawet nie wiedziałam, że staję się właścicelka upartego, dominującego trakena:P Na szczęście mimo, ze wykastrowany był jakieś 2 miesiące przed kupnem to ogierzych zachowań pozbył się stosunkowo szybko, choć nadal jest uparty i lubi się kłucić. Jednocześnie jest szalenie delikatny i wyrozumiały dla mnie – osoby, która po roku niesiedzenia w siodle nadal dochodzi do ładu z sama sobą. Mam go już pol roku i z kazdym dniem rozumiemy się coraz lepiej. Dla rekreanta takiego jak ja to spelnienie wszelkich snow 🙂






szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
05 stycznia 2009 19:32
lets-go,

jak widzisz pewnie oglowie nie jest 'zwyklym' oglowiem  😉 to jest cos takiego:
http://www.horseware.com/accessories/rambo/micklemmultibridle.asp

a wedzida szukalismy bardzo dlugo.wszystkie kaleczyly. w koncu jakis czas temu 'wyprobowalismy' poczwornie lamane wedzidlo metalabu i skonczyly sie problemy z kaleczeniem 🙂
Szafirowa jeśli można wiedzieć od czego Mu się zrobiło takie skrzywienie?
Biedaczysko, ale ma szczęście, że trafił na Ciebie 🙂
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
05 stycznia 2009 19:47
klaus, zle ulozenie plodu wewnatrz macicy- lebek sie 'zawinal' za lopatke
ushia   It's a kind o'magic
05 stycznia 2009 19:49


szafirowa, a jak trafilas na to "cos" co zastepuje oglowie?
podziwiam, ja bym pewnie po najmniejszej linii oporu - na lake, niech sobei lazi 😉
Nie wiem kiedy było robione "krzywe" zdjęcie, ale porównując z fotką z avataru - jest mniej krzywy? Czy to możliwe, czy tak mi się zdaje?
Było to tak....

Kiedy siedziałam w stajni i ryczałam cała w plamach trzeci już dzień po śmierci mojego pierwszego konia (piękna, wielka łaciata kobyła odeszła na kolkę), podszedł właściciel pensjonatu z Passatem na uwiązie. Stanął przed mną dając mi sznurek i powiedział- "Od dziś Passat jest pani".

Co miałam robić? Spojrzałam przez łzy na małego, chudego, brzydkiego konia i rozryczałam się jeszcze głośniej.
Ale to był jedyny koń w stajni, który nadawał się dla mnie do dzierżawy.
Wzięłam uwiąz rycząc i zaczęłam go czyścić.
I tak zaczęła się Wielka Miłość.  

Dzierżawiłam go 2 miesiące, pracowałam nad nim ( wcześniej chodził głównie pod rekreacją) i pewnego dnia poczułam, że nie będę potrafiła go już oddać z powrotem. Kupiłam.

I kit w oko, że jest mały i niezbyt ładny.
Jest mój, jest kochany, stara się jak potrafi i coś mi się wydaje, że ma u mnie dożywocie.

Czekam tylko kiedy wymyślą podkowy na koturnach. ;-) Wtedy będzie idelany. ;-)


Szafirowa  🙇.
Ja przez kilka lat bezskutecznie męczyłam rodziców o konia. W końcu tata zlitował sie i chciał kupić mi kulawą klacz Berę. Kochałam tę klacz jak żadnego innego konia, a pochodzenie też miała fajne. Miałam dochować się po niej źrebaka, konia do jazdy. Niestety w dniu kiedy poszłam do stajni gdzie jeździłam, szczęśliwa, że za kilka dni Bera będzie moja już jej nie było w boksie  😕.
Kilka miesięcy później trafił się roczny ogierek za symboliczną kwotę. Ubłagałam rodziców by pozwolili mi kupić (od nich wtedy zależało utrzymanie konia). I tak od nastu lat mam moje szczęście...

Zuziasta   Zakupoholik na odwyku...
05 stycznia 2009 20:10
bera7 Sprzedana, czy... ?

🚫
Cenciakos   Koń z ADHD i złośliwa zołza ;)
05 stycznia 2009 20:11
Przez paręnaście lta mędziłam rodzicom że fajnie by było mieć konia. I zawsze było to samo: jak sobie zarobisz to sobie kupisz. Za mała byłam że by zarabiać, ale zaczęłam oszcędzać - z komunii, kieszonkowe, uroidzinowe itp itd.
4 miesiące przed moją 18-stką przeglądałam sobie końskie ogłoszenia, tak jak robiłam to przez kilka lat i jedno odrazu przyciągnęło moją uwagę. Z głupia frant, poszłam do pokoju gdzie siedzieli rodzice i mówię "Wiecie jak byłby najfajniejszy prezent na 18stkę? Koń. Znazłam nawet fajnego na necie", a odpowiedzi zamiast zwyczajowego "jaaaasne, idź się przejdź i wróć jak Ci przejdzie" usłyszałam "a numer do właściciela masz?", moja rekacja:  😲 i pędem po numer. Zadzowniliśmy, umówiliśmy sie i dwa dni później byliśmy w stajni. Piękny koń, wysoki, gniady, taki o jakim marzyłam. Dla mnie to tam było: kupujemy, od razu, już, teraz, natychmiast. No ale wsiąść by wypadało. No i wsiadłam. Koń przewiózł mnie po hali niesamowicie. Zero hamulcy. Ale co tam, dam radę. W właściciel na to że mam przyjechac za kilka dni, wsiąść jeszcze raz żeby być przekonaną na 100 % że dam radę, a nie że za miesiąc będę się konia dalej pozbywać. No dobra, wróciliśmy po kilku dniach. Wsiadam i co? Totalna porażka. Koń robi ze mną co chce. Nie mogłam go z kłusa do stępa zwolnić, przekłusowaliśmy halę chyba z dobre 20 razy dookoła aż w akcie desperacji wjechałam w narożnik i koń chcąc nie chcąc musiał się zatrzymać. Zsiadłam z niego, wpadłam w ryk, że jestem do bani, że nie chę konia już na oczy widzieć itp itd. Poszłam do samochodu. Rodzice przeprosili przemiłegop właściciela i pojechaliśmy do domu. Od tego dnia nikt w domu nie poruszał tematu: konie.
Po 4 miesiącach od tego wydarzenia ,a tydzień przed moimi urodzinami, cos mi zaczęło nie grać że od mojego brata konia czuć. Oczywiście zrobiłam woję w domu, że jakim prawem i jakim sposobem mój brat przesiaduje w stajni znajomych. Okazało się że znajomym się źrebak urodził, no to ja się uparłam że chcę go zobaczyć. Zawieźli mnie do stajni, poszłam zobaczyć małego, ale co innego zwróciło moją uwagę - to że konie stoją inaczej niż wtedy kiedy była tu ostatnio. Poszłam zobaczyć do drugiej stajni - patrzę a tu nowy koń, podejrzanie wielki, podejrzanie znajomy. To on! Ten który zniszył moja wiarę we własne siły!
Okazało się, że rodzice, zupełnie nie mając pojęcia o koniach, w tajemnicy kupili go! będąc na wakacjach w Szwajcarii przez telefon błagali właściciela żeby konia nie sprzedawał, żeby poczkeął aż wrócą do domu. Udało im się .  Nie mogli znieść mojej rozpaczy po tym jak koń mnie sponiewierał. Wiedzieli że albo ten, albo żaden. W kwietniu miną 4 lata jak Cenciak jest ze mną 🙂
tak wyglądało oficjalne przekazanie konia w dniu urodzin:
(w ogłowiu było 18 tulipanów, a mój tata pierwszy raz w życiu na koniu siedział)
bera7 Sprzedana, czy... ?

🚫


Do dziś nie mam pewności. Słyszałam dwie wersje. Jedna, że poszła na matkę, druga, że do rzeźni  🙁.
Próbowałam szukać przez kilka lat, tu też. Ale nigdzie nikt o niej nie słyszał.
Gdyby dziś żyła, miałaby 25 lat. Kupiłabym ją bez chwili zastanowienia.
Cenciakos a jak teraz układa wam się wspólpraca?
Opowieść moja i mojego konia, skopiowana z wątku o ślązakach
Ja na swojego trafiłam w stajni takich rolników. Na początku jeździła na nim inna dziewczyna, ze względu, że to moja koleżanka nie będę się wdrabniać w szczegóły. Dlatego też ja zajmowałam się matką i siostrą Karego. Mogłam jeździć w zamian czasem wyniosłam gnój, posprzątałam, poprowadziłam jakąś jazdę dzieciom z okolicy itd.
Konie stały w całkiem dobrych warunkach, bo obie kobyły miały własne normalne boksy. Kary niestety stał w wąskim stanowisku w którym ledwo co mógł głowę obrócić . Poza tym zaraz za nim był kran z wodą i raz całkiem nieźle oberwało mi się z jego kopyta w łydkę  🙄
<--- Karuś w swoim stanowisku
Poza tym był strasznie zaniedbany, grudę miał na wszystkich czterech nogach. W niektórych miejscach taki gnój że trzeba było go wycinać razem z sierścią
Kary zaczął sprawiać kłopoty, potrafił wywieźć dziewczynę na wielokrążku do lasu i odmawiał jakiegokolwiek wykonania polecenia. Więc dziewczyna przestała jeździć. Trzeba było się nim zająć. Próba wyprowadzenia go na dwór kończyła się tym że latał ze mną po całym polu, a ja nie umiałam go wprowadzić na padok, który był 10m dalej. Do tego przeraźliwie gryzł, na lonży przeciągał mnie przez całą prowizoryczną ujeżdżalnie. Mimo to miał coś w sobie i gdy właściciel mi powiedział, że mają 2tygodnie na sprzedaż tego konia, bo kobyły są na wyźrebieniu poczułam, że muszę go mieć. O dziwo rodzice się zgodzili. 1 lipca 2007 roku wpakowaliśmy wspólnymi siłami konia do bukmanki i pojechaliśmy do nowego domu w Kokoszycach. Na miejscu ja i mój tata próbowaliśmy go doprowadzić do stajni. Najpierw szedł koń, a potem po obu stronach na butach jechała dwójka ludzi  🤣
<--- dzień po przywiezieniu
Tutaj niestety nie skończyły się kłopoty. Czekała nas długa droga. Wszyscy śmieli się i ze mnie i z mojego konia. Kary potrafił na łydkę odwrócić się i ugryźć w nogę. Kiedyś 3 ciągnął mnie po betonie, potem w stajni musieli wyjmować mi kamyczki z czoła. 1 grudnia 2007 roku Kary został pozbawiony męskości. Pamiętam, że jak go oprowadzałam to na każdym kroku próbował ugryźć mnie w rękę. Mimo to dzięki pomocy wielu ludzi. Jednej trenerce, oraz trenerowi udało nam się obu wyjść na "ludzi" i po ponad roku wreszcie ciesze się, że kupiłam ślązaka z pola, a nie trakena o jakim zawsze marzyłam  🙂
<--- lato 2008
<--- najbardziej aktualne zdjęcie
szafirowa, pamiętam te ogłoszenia. Mnie też ten siwek chwycił za oko mimo tej wady, ale w tamtym momencie nie było w moim domu mowy o własnym koniu, więc po cichu liczyłam, że koń trafi w porządne ręce. Zostałaś aniołem-stróżem tego zwierzaka.🙂

Historia mojego konia też jest skromna.... ale stwierdzam, że nic lepszego nie mogło mnie w życiu spotkać.
Można powiedzieć, że tutaj koń wybrał jeźdźca...

Decyzja o własnym zwierzu końskim była i była.... ale jakoś tak nikt się tym nie zajmował. Powiedziano mi "no, poszukaj, jak coś znajdziesz, się zastanowimy". Jeździłam w różnych dziwnych i mniej dziwnych stajenkach i coraz bardziej brakowało mi swojego konia, ale wszystkie konie, które mi się bardzo spodobały z ogłoszeń, były albo z jakichś "podejrzanych" miejsc....albo za drogie. Początkowo szukałam profesora, ale jakoś tak szukałam i szukałam, kilka koni nawet obejrzałam.....i nie znajdowałam.
W końcu pojawiło się ogłoszenie o sprzedaży młodego konia... Jak zobaczyłam tego konia na zdjęciu, coś we mnie drgnęło. Ogłoszenie tak wisiało, wisiało.... No ale stwierdziłam, że przecież ja nie chcę młodzika, tylko starszego konia, z resztą, pewnie koń został sprzedany bo takiego oryginała nie ogląda się często. Ogłoszenie zniknęło.... I później pojawiło się znowu. I tak przez chwilę znikało i się pojawiało.... A ja nie potrafiłam tego konia zapomnieć. W końcu po długich dyskusjach stwierdziłam "co szkodzi, przecież mogę konia obejrzeć i nie kupić".
No to pojechałyśmy z dwoma znajomymi konia oglądać....
Mała stajenka na uboczu, piękne, zdrowe konie.... Weszłam i nikt mi nie musiał mówić, który to koń.
Młody jakby wiedział, że to po niego, odwrócił się i dosłownie przeszył mnie wzrokiem pełnym ciekawości i zainteresowania. Jego sąsiedzi w ogóle na mnie nie zwrócili uwagi, a on stał i się patrzył. Może to się wydaje strasznie górnolotne i dziecinne, ale miałam wrażenie, że on wie, że to właśnie Jego ktoś przyszedł obejrzeć. Przy oglądaniu bardziej szczegółowym stał na baczność i cierpliwie czekał, aż ci nowi dla niego ludzie go obejrzą z każdej strony, odważył się nawet poobwąchiwać....

Wypuszczono go na padok, żebym go pooglądała w ruchu i... zamarłam po raz drugi. Zawsze podobały mi się araby ze względu na swój specyficzny ruch. Ze mnie żaden ekspert w ocenianiu ruchów konia, ale pierwsze co mi się skojarzyło przy oglądaniu młodego to "jezu. arab!" 😀 Młody zaprezentował piękny, subtelny i delikatny kłus, lekki, ładny galop, podniósł głowę, niczym ogier prezentujący się klaczy, ogon też poszedł w górę a ja w duchu płakałam z zachwytu.

Miałam niewiele czasu na głębokie zastanawianie się i ogrom wątpliwości. Przecież to młody koń, ogier, trzeba wykastrować, ja mam szkołę, to młody koń, pensjonaty, kowale, weci i inne rzeczy są drogie, to młody koń, a jak mnie ten koń zabije, przecież to młody koń! W końcu jednak zapadła decyzja o kupnie... Raz się żyje, powiedziałam, później mogę bardzo żałować, że zrezygnowałam...
Młody został wykastrowany i przewieziony do pensjonatu. Pakowanie do bukmany poszło spokojnie, wrodzona ciekawość młodego tutaj bardzo pomogła.
No, nie bede opisywać historyji zapoznawania się ze sobą, bo to nie ten temat. Dziś mogę powiedzieć tylko jedno, że nie żałuję, że zaryzykowałam. Kosztuje mnie to ogrom cierpliwości, pracy i czasu, ale jestem naprawdę szczęśliwa. Moje "wielkie plany" poszły w bok, ale każdego dnia cieszę się ślicznym, mądrym konikiem. Można powiedzieć, że uczymy się od siebie nawzajem. Koń ufa, a ja tylko staram się to zaufanie pogłębiać. Miał na sobie siodło, wędzidło....i na wiosnę będziemy zajeżdżać.

Jak go oglądałam:


I zdjęcie sprzed dwóch dni:
a co rozumiesz przez stwierdzenie "moje wielkie" plany poszły w bok??
Po 4 dzierżawie, która się dość nagle, jak wszystkie poprzednie, kończyła, mój mąż powiedział - dobra, kupujemy, żeby Ci wreszcie przestali konie zabierać. Biedny nie wiedział w co się pakuje, ale poszukiwania się zaczęły. Miał być wielki kasztan, malowany, w wieku powyżej 7 lat, żeby coś już umiał a w ogóle najlepiej kobyła... Przeglądnęłam setki ogłoszeń, z forumową Repką drogi też mogłyśmy w setkach kilometrów liczyć - dzięki Ci wielkie dobra kobieto  :kwiatek: i wielki  🙇, że to jakoś wytrzymałaś.

Któregoś razu pojechałam do pewnego hodowcy pod Wrocławiem oglądnąć takiego wielkiego kasztana - 176 cm, bydle wielkie jak czołg 🤣 - nie dość że na dzień dobry przeraził mnie swoim ogromem w boksie, to na dodatek właściciel wcale nie był chętny, żeby mi go pokazywać specjalnie inaczej niż w boksie. Na jazdę mieliśmy się umówić za parę dni. No dobra, trudno, jakoś poczekam... Po czym pan pokazał mi jego pełnego brata - w sumie tylko pro forma, bo kasy takiej nie miałam kompletnie - różnica w cenie była 5 tys... Wyglądnęło na mnie z boksu coś takiego ciemnego, ze śliczną głową, z wieeeeelką czarną grzywą spadającą mu na oczy - no te oczy to mnie wciągnęły totalnie.... Jak wyjeżdżaliśmy to do mojego męża mówię - kij z innymi, ja bym tego chciała. Zaznaczam że konia kompletnie nie widziałam, tylko głowę i te oczy...

Poszukiwania trwały, nic nie dawały, bo nawet jak koń mi się podobał to oczywiście wsiadałam i stwierdzałam, że to nie to, a Repka <biedna kobieta, nie ma co> wogóle nie rozumiała o co mi chodzi...🙂
W końcu kazała mi oglądnąć jednak to 4-letnie bydle co tak wyglądało na mnie z boksu, bo on ma super charakter po tatusiu, bo to cały ojciec jest, a ona na jego ojcu jeździła i to wspaniały koń...

No to pojechałam, akurat był w treningu w stajni 7 km ode mnie, jakieś takie chude - łydki nie było gdzie przyłożyć, jakieś takie dziwne bardzo - no ale wsiadłam i stwierdziłam że to jest to, że o to mi chodziło. No ale 4 latek? Ogier? Jakoś nie przemawiało to do mnie, przewidywałam kłopoty. No i ta cena - generalnie dla mnie kosmicznie wysoka, jak na moje możliwości... Pojechałam oglądać jeszcze inne konie, badania robiłam nawet ale siedział mi w głowie trochę. Gdy pewnej super kobyle nie wyszły badania wróciłam do rozmowy o ogierku.

No i zamiast wielkiego kasztana malowanego mam coś takiego:


Rok później na szczęście zrobił się "większy":



Bo planowałam kupować konia już ujeżdżonego, najlepiej profesora, od którego to ja mogłabym się jeszcze nauczyć, załatwić sobie trenera i szkolić się pod kątem skoków i ujeżdżenia.... baa, może jeszcze zacząć normalnie startować? Ze mnie taki ambitny człowiek, który by chciał wszystko wiedzieć. 😁
Nie przeczę, taka kolej rzeczy kiedyśtam w przyszłości może jeszcze nastąpić, w  końcu konia nie kupuje się na rok, ale jeśli coś podobnego ma się zdarzyć to raczej nie prędko. 😉 😁

epk jaka maść! Złoty konik! Z ciekawości... co on ma w paszporcie w rubryce "maść"? :P

Mia gdziekolwiek jesteś, o koniu epk myślałaś jako o jednym z trzech oryginalno-maściowych?
hehe, bułany 🙂, po mamusi 🙂
Averis   Czarny charakter
05 stycznia 2009 21:25
Jestem pod wrażeniem każdej z historii- i tych zwykłych i tych troszkę bardziej niecodziennych.

U nas było dość... Dziwnie.
Przed Karym zajmowałam się pewnym źrebakiem od pierwszych chwil jego życia. Był on własnością stajni, gdzie jeździłam. Wspominam ten czas jako jeden z najpiękniejszych okresów w moim życiu. Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy. Młody został sprzedany, ale dalej pozostawał pod moją opieką. Wszystko zaczynało się układać. Ale przyszła kolka, nieudana operacja i telefon nad ranem, że niestety- to koniec. Bardzo przeżyłam stratę tego konia, na prawie rok dałam sobie spokój z  jeździectwem i wizytami w stajni. I pewnie bym całkowicie rzuciła to w kąt, gdyby...No właśnie
Kilka tygodni przed stratą Młodego koleżanka opowiedziała mi o nowym źrebaku, który urodził się u nich w stajni. Wysłała mi zdjęcia, obejrzałam je, ale nie zaprzątał on zbyt długo moich myśli. Wpadłam do tamtej stajni w odwiedziny, pooglądałam konie i na tym się skończyło. Potem straciłam 'swojego' źrebaka i w ogóle nie chciałam mieć z ogoniastymi niczego wspólnego, ale wciąż gdzieś przewijały się opowieści o pewnym małym, karym ogierku. Pojechałam do niego ponownie parę miesięcy później, były jakieś plany kupna, ale spełzły na niczym, bo brak pieniędzy, szkoła i chyba nie byłam po prostu gotowa na nowego konia.
Ale w kwietniu zeszłego roku znów tam pojechałam i...zostałam. Kary miał wtedy niespełna roczek, był bardzo przyjacielski, ale szacunek dla człowieka był u niego znikomy. I tak zaczęliśmy się poznawać, bawić się, oswajać wszelakie strachy. Było kilka załamań (największe jakieś 2 miesiące temu), chęci rzucenia tego w diabły, ale cóż...To 'coś' między nami było silniejsze. I tak oto 29 grudnia oficjalnie stałam się posiadaczką mojego Karego cuda.

Fajne historie. Czyta się troszkę jak książkę 🙂
Averisbyłam pewna, że on jest Twój troszkę dłużej
W ogóle tak czytam i czytam i dochodzę do wniosków, że w większości przypadków wcale nie kupujemy takiego konia o jakim marzyliśmy  🤣
Averis   Czarny charakter
05 stycznia 2009 22:01
kare_szczescie Jesteśmy ze sobą od roku i generalnie zawsze byłam jego jedynym opiekunem, dlatego też traktowałam go w zasadzie jak własnego konia (bo poza mną nikt się tym koniem nie raczył zainteresować) i pewnie stad to wrażenie 😉. Ale, fakt, na papierku jest mój dopiero (aż?  :hihi🙂 od tygodnia 🙂
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
05 stycznia 2009 22:29
Moja historia to przeplatanka dziwnych zdarzeń i jakiegoś durnego fatum jakie ciążyło na mnie od poczatku moich przygód z konmi. Zaczełam jeździć późno, bo w wieku 19 lat. Pierwsza praca - pierwsza wypłata i pojechałam na konie, o których marzyłam od dziecka. Wychowana na NRDowskim serialu "Jokey Monika" (pamieta ktoś jeszcze?) marzycielka o własnych 4 kopytach. Miłośc do folblutów zrodziła sie przypadkiem od jednego folbluta, przemiłego Szpiega. Już był praktycznie mój, brakowało mi 1/4 kasy na zakup tego konia. Spóźniłam się. Szpieg wyjechał w Polskę (teraz wiem gdzie jest i jak się miewa dzięki naszej forumowiczce - dzięki Aniu). Potem było kilka innych koni i ta sama historia. W końcu zmieniłam stajnię. Tam poznałam Darnicę. Klacz 1,5 roku padokowała tylko. Nikt do niej nie podchodził. Któregos dnia podczas dziwnej i wesołej rozmowy o koniach,  zostałam zapytana czy wsiądę na Darnicę. Była uważana za dzikuskę, bo cięzko ją złapać. Odpowiedziałam, że jak ją przyprowadzą to null problemo. Po 30 min Darcia była pod stajnią. Wyczyściłam, osiodłałam i lekko przegoniłam na lonzy. Potem wsiadłam, koń nic nie zrobił. Step, kłus, a ta nic. Owszem czuło się pod tyłkiem bombę, która za chwile może wybuchnąć ale Darnica kompletnie nic nie zrobiła. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem. Od tego dnia dosiadałam Ją regularnie. Dowiedziałam się co robiła zanim trafiła do nas. Urodziła się w SK Moszna, krótko była na torach, potem troche WKKW ale bez spektakularnych wyników. Potem była koniem G. Kubiaka ale też krótko. Nie skakała wysoko. Potem w kolejne ręce, do znajomego, a potem do tej stajni. Zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, bo ten koń momentami mnie uczył. Przez dwa lata jazdy w tej stajni rosło we mnie uczucie, że to TEN KOŃ. W sierpniu 2007 roku Darnica została moim koniem.

http://www.pedigreequery.com/darnica

Querido, opowiedzo Quito.  🙇
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się