Emigracja - czyli re-voltowicze i voltopiry rozsiani po świecie.

Lotnaa   I'm lovin it! :)
07 stycznia 2009 23:12
Na starym forum był podobny wątek, dzięki któremu poznałam kilka osób mieszkających w moich okolicach - myślę, że i tu może się przydać.

Gdzie Was wywiało? Jak długo jesteście już poza domem? Jak się podoba życie w innych realiach?
No i odwieczne pytanie - wracać czy nie wracać?
usa 🏇 detroit
Wracać !!!! 😀

Ja byłam ponad rok w UK (głównie Dorset, potem trochę też w Averham-Nottinghamshire)
Wszystko fajnie, pięknie. Ciekawe doświadczenie, możliwość odłożenia trochę oszczędności i fajna (acz ciężka) praca przy koniach wyścigowych.. Tym niemniej jednak mnie do domu ciągnęło masakrycznie.. Za bardzo tęskniłam za rodziną.. Stale odliczałam dni do powrotu i cieszę się, że już jestem w Polsce, bo wszedzie dobrze ale w domu najlepiej 😉

Poza tym, funt spada to i opłacalność wyjazdu mniejsza 😉
ja już pół roku mieszkam w okolicach Cheltenham...
I nie żałuję swojej decyzji o wyjechaniu! Wreszcie zaczęłam startować zawody, zarobiłam kasiorę, mój angielski jest o niebo lepszy niż na początku...
Nie zamierzam wrócić... ale to chyba dla tego, że zależy mi nie tylko na pieniądzach, poza tym nie tęsknię za domem.
W obecnej sytuacji gospodarczej radziłabym tu pracować tylko pod warunkiem, że będziecie mieli zapewnione mieszkanie i jedzenie za darmo. W innym wypadku zapomnijcie o zarobieniu fortuny.
Poza tym praca, jak każda inna końska jest ciężka i nie wszystkim się udaje wytrzymać...
Lotnaa   I'm lovin it! :)
08 stycznia 2009 10:56
ikarina, czyli dobrze trafiłaś i faktycznie możesz startować w zawodach? Bardzo się cieszę, bo faktycznie nie jest łatwo znaleźć taką stajnię,

Ja wciąż nie wiem co zrobić. Teraz mieszkam w mieście i studiuję, i z jednej strony chciałabym później wrócić do koni (a praca z końmi dla mnie = praca nie w PL). Przerabiałam już wiele stajni i nigdy nie miałam takiego szczęścia jak Ikarina - w ostatnim miejscu pani obiecała zawody, więc w ciągu 5 miesięcy zabrała mnie RAZ na jakieś ujeżdżeniowe popidówki.
A jednocześnie wiem, że mając ileś tam lat i kończąc studia wypadałoby pomyśleć o przyszłości, spróbować znaleźć jakąś przyzwoitą pracę w zawodzie, nie koniecznie sprzątać padoki w deszczu i chłodzie itd.

Nie mam pojęcia, co dalej, a we wrześniu będę musiała podjąć decyzję. Do tego bardzo wykształcił mi się syndrom "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma" - teraz tęsknię za Polską, będąc tam szlag mnie trafia jak widzę pewne rzeczy.

Praca w UK nie jest już opłacalna, jeśli ktoś zarabia tu mało/przeciętnie - tzn trudno odłożyć krocie i po powrocie do kraju wybudować np. dom. Funt jest teraz bliski 4zł, nie 7zł jak to kiedyś bywało. Ale mimo to tutaj na skromnej pensji można zupełnie godnie i wygodnie żyć, w Polsce to często walka o przetrwanie.

I tak nad tym myślę i myślę i wciąż nie wiem  🤔
Od ponad 2 lat Dublin. Branza finansowa. Do Polski w najblizszym czasie na pewno nie wracam, nie biore tego teraz w ogóle pod uwage. Tutaj jednak tez na zawsze zostac nie zamierzam - mam w planach przeniesienie sie do Luksemburga za rok-dwa (zalezy, jak bedzie wygladala sytuacja na swiecie (vide credit crunch). Poki co trzeba sie trzymac tego, co jest.
Jak sie troche uspokoi i firmy znowu zaczna zatrudniac  i inwestowac w ludzi, to bede chciala sie zalapac na roczny kontrakt w ktorejs z filii mojej korporacji - najchetniej w Kalifornii, Bostonie, Sydney albo na Kajmanach 😉, zeby zobaczyc troche swiata.
A z dalszych planów - w sumie fajnie byloby wychowywac dzieci w Polsce - tam, gdzie dziadkowie, rodzina, swojskie klimaty i obyczaje. Zobaczymy jak bedzie, jezeli nic sie nie zmieni - czyli nadal w Polsce bedzie cyrk na kólkach, zlodziejstwo, uklady, zusy, srusy i tym podobne,  to nie chce mi sie do tego wracac.
Poza tym, mój kapital to doswiadczenie i na tym mi teraz glownie zalezy, a chce zdobyc tu tego doswiadczenia na tyle duzo, zebym po ew. powrocie mogla zyc na satysfakcjonujacym mnie poziomie, a nie zarzynala sie do konca zycia na 50m mieszkanko - to jest w Polsce powszechne, ale imho nienormalne.
(Chyba mozna z tego stworzyc oddzielny watek pt. "Jak Wam sie zyje w Polsce" czy cus... Wybaczcie moja sklonnosc do offtopowania 🙁 )











Podobnie jak Hiacynth nie planuję powrotu, narazie Londyn studencko, potem może coś ciekawszego, fajnie by było pomieszkać rok-dwa w NY no i zawsze podobał mi się Wiedeń  😉 W perspektywie branża farmaceutyczna, ewentualnie londyńskie city, ale tu mi chyba credit crunch pokrzyżuje plany
A czy ktoś z forumowiczów mieszka/mieszkał w Czechach?
ja, przez rok, ale już dawno - październik '01-lipiec '02, w Pradze
ja zauważyłam wśród znajomych DWIE tendencje...
jedna osoba wyjechała i zapieprzała by kupić mieszkanie, dom itd.
żyła na pokoju z 10 innymi by jak najwięcej odłożyć
=> tego nie rozumiem...

druga osoba wyjechała by mieszkać TAM
bez "planów" szybkiego powrotu czy "dorobienia" się tam i powrotu tu...
=> i to rozumiem, bo pracuje się i żyje tamtejszym życiem...

nie można "zjejść ciastka i mieć ciastka" na coś sie trzeba zdecydować ;-)
Biala   z wieku geriavit z rozumu szczypior
09 stycznia 2009 12:09
Hej hej, to i ja się dołączę. Od 4 lat w UK. Na początku plany były - wyjechać na parę lat, odłożyć trochę kasy, wrócić do Polski, zbudować agroturystykę (ziemia była już od początku) i prowadzić własny biznes. No ale w ciągu kilku lat realia trochę się pozmieniały. Pieniędzy tak łatwo się nie odkłada, za to łatwiej się żyje. No to na razie postanowiliśmy tu żyć, a agroturystyka czeka na lepsze czasy (choć się zaczęliśmy budować, bo lepiej pieniądze trzymać w nieruchomości niż w skarpecie). Teraz spodziewamy się córeczki, która dołączy do nas za kilka tygodni. I tak sobie żyjemy z dnia na dzień, nie podejmując jakichś konkretnych życiowych decyzji. A jak już powiedziałam, żyje nam się tu łatwiej. W PL pracowałam na 3 etaty i ledwo na życie starczało. Tu też nie leżymy do góry brzuchem, ale choć starcza na wynajem ładnego domu i godne życie.
ja zauważyłam wśród znajomych DWIE tendencje...
jedna osoba wyjechała i zapieprzała by kupić mieszkanie, dom itd.
żyła na pokoju z 10 innymi by jak najwięcej odłożyć
=> tego nie rozumiem...

druga osoba wyjechała by mieszkać TAM
bez "planów" szybkiego powrotu czy "dorobienia" się tam i powrotu tu...
=> i to rozumiem, bo pracuje się i żyje tamtejszym życiem...

nie można "zjejść ciastka i mieć ciastka" na coś sie trzeba zdecydować ;-)



Dokladnie, to chyba dla tego nie mam zadnych oszczednosci... Ja zdecydowanie zjadam to ciastko codziennie na sniadanie.  Dzieki temu wynajmuje mieszkanie, o jakim w Polsce wielu (w tym ja przed wyjazdem) moze jedynie pomarzyc, moge sobie pozwolic na wyjscie do knajpy, napicie sie dobrego wina czy sprobowania egzotycznego sera. I mimo tego, ze czasem pod koniec miesiaca stan mojego konta nie jest oszalamiajacy, to za nic nie zrezygnowalabym z tych rzeczy, które nadaja smak mojemu zyciu. Za zadne skarby nie zaprzedalabym najlepszych lat, nie bylabym w stanie przez 5 wiosen jesc chinskich zupek, zapieprzac od rana do nocy siedem dni w tygodniu, mieszkac w komunie z przypadkowymi dresiarzami, zlodziejami czy idiotami (a takich wsrod Polaków na emigracji niestety nie brakuje, oj nie) po to, zeby po tych 5 latach kupic upragnione M-3 na blokowisku.
Podchodze do tego troche inaczej - oszczedzac to zaczne, jak bede naprawde porzadnie zarabiac. Bo nawet jakbym uciulala kilka-kilkanascie tysiecy euro, to i tak za to mieszkania nie kupie, wiec wole poki co cieszyc sie zyciem.

Dodofon,  pierwszej postawy nie rozumiem totalnie..
Co do drugiej to zależy od człowieka.. Ja jechałam z założeniem,że na rok i że chcę odłożyć możliwie jak najwięcej ale bez przesady.. Żyłam sobie spokojnie, nie odmawiając sobie niczego specjalnie ale też nie szalejąc za bardzo..Firma zapewniła mi super warunki mieszkaniowe-w piętrowym domu jednorodzinnym (3 sypialnie,2 łazienki, kuchnia, łazienka, "szatnia/pralnia", duży salon i mały ogródek) żyło nas max 3 a w pewnym momencie byłam tam sama.. Wydatki to właściwie jedzenie, czasem jakiś ciuch czy niezbędne do domu rzeczy.. Tyle.. Funt stał wtedy też lepiej bo ok 5,5 zł..

Tym niemniej cieszę się strasznie, że jestem już w domu w Polsce.. Wolę zarabiać 2 razy mniej ale mieć blisko siebie rodzinę.. Ze mnie typowy domator-może dlatego..

Tak czy inaczej wyjazd polecam każdemu.. Choćby dla poznania nowej kultury, poćwiczenia języka, obejrzenia kawałka świata.. 🙂
Lotnaa   I'm lovin it! :)
09 stycznia 2009 14:07
Ja przez ponad rok żyłam z założenie, że muszę jak najwięcej odłożyć.
Co prawda nie kwalifikowało się to do opisu Dadofon'a - mieszkałam ze swoim chłopakiem najpierw w mieszkaniu z jedną sypialnię, w drugiej pracy mieliśmy sami dla siebie wielki dom z 2 sypialniami, zero rachunków, zero dziwnych współlokatorów. I mimo, że za nie odmawiałam sobie od czasu do czasu jakiegoś ciucha, kolacji w knajpie itp, to ciągle jednak miałam tą schizę, że nie powinnam tych pieniędzy wydawać.
Patrząc na to jednak z drugiej strony - to tu żyjąc sobie normalnie wciąż odkładałam pieniądze na konto (z minimalnej pensji). W Polsce pewnie walczyłabym o przetrwanie do pierwszego.
Teraz znów żyję sobie skromnie, bo prawie nie pracuję, zaoszczędzone pieniądze się kończą, zostało w sumie tyle co na resztę czesnego. I nie mogę się doczekać momentu, kiedy będę miała normalną pracę i skończone studia. Ale wiem, że jeśli nie ma się baardzo dobrej pracy, to ciężko byłoby odłożyć na coś w rodzaju domu czy mieszkania w Polsce. Chyba, że na pierwszy wkład, żeby w ogóle móc zacząć o kredycie w banku rozmawiać. 
Dlatego też nie zakładam takiej ewentualności - żyć tutaj żeby się "dorobić". Czasy się zmieniły, wolę chyba sobie żyć wygodnie coś wynajmując, niż pracować ze schizą oszczędzania "na zaś".
Marzy mi się jakaś własna firma, ale po tym jak się nasłuchałam historii o ludziach wracających z kilkudziesięcioma tysiącami do PL, które musieli wydać na walkę z jakimiś debilnymi przepisami i czekać miesiącami na pozwolenie urzędu na położenie jednej płytki, to chyba się odechciewa...
Ja na początku miałam schizę, żeby oszczędzać, ale bardziej dlatego, że zawsze bylem sknera 😉

Ja może nie zarabiam kokosów, ale odłożyłam przez pół roku sporą sumkę i postanowiłam ją wydać na rzeczy, o których zawsze marzyłam, a mnie nigdy nie było na nie stać. W sumie dzisiaj jestem spłukana, gdyż zrobiłam ogrooooooomne zakupy, ale przecież żyje się raz! I marzenia spełnione....
Siedzialam kilka lat we Francji, nie jednym ciagiem.
Poczatkowo wyjechalam na studia.
Ostatni rok w pracy z niezlymi warunkami i wynagrodzeniem. Cos tam odlozylam. Jednak wiekszosc z przyjemnoscia przeznaczalam na zwiedzanie Francji, wyskoki do Belgii czy UK, badz inne przyjemnosci (w tym konie).
W sumie to od jakiegos czasu znowu mnie ciagnie do wyjazdu, we Francji mozna juz pracowac legalnie, ktoz to wie.
🙂
Lotnaa   I'm lovin it! :)
09 stycznia 2009 14:42
Ja moje małe marzenia realizowałam wyjazdami wakacyjnymi - raz zarobiłam na remont w pokoju i nowe meble, w następne wakacje uzbierałam na laptopa.

A teraz żyłam schizą, żeby odłożyć na studia tutaj - i na czesne, i na życie.
Mam nadzieję, że wysiłek się opłaci, chociaż w zawodzie się nie widzę.

A marzenia trzeba realizować, życie jest za krótkie, żeby je odkładać na potem  😉
Mieszkam w Irlandii od blisko 3 lat i przez następnych 10 pewnie się stąd nie ruszę. Mnie żyje się tutaj duuużo spokojniej niż w Polsce. Stać mnie na duuużo więcej, mam fajna pracę, wynajmujemy z moim TŻtem miłe mieszkanko 5 mniut od mojej pracy, moje koty są ze mną, 4 razy w roku wlatuje sobie do Polski na kilka dni, mogę codziennie pogadac telefonicznie z moją Mamą, tęsknota za Ojczyzną, dzięki Bogu, mnie nie zżera i z perspektywy czasu uważam, że ten wyjazd to był dobry ruch.
A ja jestem ciekawa jak u Was wyglada tesknota za bliskimi. To, czy jestescie sami, z kim i dlaczego zdecydowaliscie sie na wyjazd za granice, dlaczego zostajecie/wracacie?
Sama bylam ptrawie cale wakacje za granica i tak szczerze podobalo mi sie. Powaznie zastanawialam sie nad zostaniem i studiowaniem tam.
październik '01-lipiec '02, w Pradze
Faktycznie dawno. Tak sobie myślałam, jak w Czechach wyglądają takie codzienne sprawy, które odpychają wielu od powrotu do Polski (urzędy itp.). Czy w Czechach pod tym względem jest tak samo, lepiej czy gorzej.
Biala   z wieku geriavit z rozumu szczypior
10 stycznia 2009 21:57
Mała Mi: zależy kto jak jest zżyty z bliskimi. Ja już mam swoje lata i spod maminej spódnicy dawno wyszłam. W Anglii mieszkam ze swoim facetem, 2 lata temu ściągnęliśmy psy, na dniach spodziewamy się dziecka. Czyli moi najbliżsi są obok mnie. A z rodziną to mogę porozmawiać przez telefon, albo maile popisać. Jeżdżę 2 razy w roku do Polski, ale nawet jakoś nie specjalnie mi się tam podoba i nie odpoczywam za bardzo. Nie mam już swojego miejsca, a na odwiedzenie rodziny wystarczy kilka dni, resztę czasu po prostu się nudzę.
Mała Mi ja bardzo podobnie jak Biała, z tą różnicą, że zamiast psa mam koty 😉 troszkę częściej wpadam do Polski (chociaż na bardzo krótko) no i przy nadziei nie jestem..  Ale reszta tak samo.
Biala   z wieku geriavit z rozumu szczypior
10 stycznia 2009 22:58
Gdyby nie to, że wyjechaliśmy do UK na dziecko pewnie jeszcze długo byśmy się nie zdecydowali. Bo jak tu sprowadzać dziecko na świat jak samemu ledwo na życie starczało. Tu też kokosów nie mamy, ale przynajmniej starcza do 1.
Lotnaa   I'm lovin it! :)
10 stycznia 2009 23:04
Ja mam troszkę inaczej. Miewam okresy, kiedy wszystko jest ok i wystarczy mi pogadanie z rodzinką przez telefon. Ale czasem łapię doła i mam ochotę wracać. Co prawda też jestem tu z facetem, ale tęsknię za znajomymi, psem i kotem które mieszkają z rodzicami, koniem na którym jeździłam przez 2 lata itd. Tęsknię za taką swojskością, własnymi miejscami w których uwielbiałam bywać. Chociaż to samo pewnie bym miała gdybym się przeprowadziła na drugi koniec Polski, nie koniecznie zagranicę.  

Z drugiej strony nieraz kiedy przyjeżdżam do Polski uderza mnie ten wszechobecny smutek i szybko chcę wracać.

Czyli - jak już pisałam - chciałabym być w dwóch miejscach jednocześnie.
Biala   z wieku geriavit z rozumu szczypior
10 stycznia 2009 23:07
Lotna: u nas bardzo dużo dało, jak mogliśmy psy przywieźć do siebie. Od razu się weselej w domu zrobiło, choć jest kłopot, bo ciężko coś z psami wynająć, a jak już coś jest, to dużo drożej. I na urlop razem już nie możemy pojechać, albo choć na dłuższy wypad weekendowy. Ale i tak warto było.
Lotnaa   I'm lovin it! :)
10 stycznia 2009 23:14
U mnie to nie wchodzi w grę, bo po pierwsze: pies jest rodzinny, nie tylko mój, więc nie mogę go zwyczajnie zabrać. Po drugie: mieszkam w mieście i nie sądzę, żeby był tu szczęśliwy, po trzecie: wynajmujemy pokój, na nie cały dom/mieszkanie, więc zawsze będzie to opcja "no pets".
Za zwierzętami tęsknię strasznie, do września miałam pod opieką kilka koni, psów i kotów, a teraz nic. Ale od lutego wracam do pracy w stajni, a tam oprócz koni  psów i kotów pod dostatkiem, więc będzie to jakaś rekompensata  😉
Biala   z wieku geriavit z rozumu szczypior
10 stycznia 2009 23:17
No właśnie z tym wynajmowaniem to nie taka prosta sprawa. My wynajmujemy dom na dzikiej wsi (za który płacimy majątek), do roboty mamy 15-20 minut jazdy samochodem, nie powiem ile to paliwa idzie, jak trzeba 4 razy dziennie jeździć. Ale tak jak mówię, posiadanie psiaków przy sobie - bezcenne 😀
No wlasnie, ale macie ze soba facetow.
Biala zycze duzo zdrowia przede wszytskim dla Ciebie i maluszka  :kwiatek:

Swego czasu naprawde chcialam wyjechac za granice na studia. A teraz gleboko sie nad tym zastanawiam, bo balabym sie sama jechacm, balabym sie tej tesknoty i samotnosci.
A co Was popchnelo do takiej decyzji? Tylko tzn. zycie na poziomie/ dobre zarobki?
Ja wyjechalam przed 7 laty. Sama jak palec, bez jezyka, pomocy i bliskich. Udalo mi sie przetrwac, nauczyc jezyka, znalezc porzadna prace, zrobic prawko i zadomowic sie w Niemczech. Nie tesknie prawie za nikim i niczym w Polsce i nie zamierzam na razie wracac, ale kto wie, jak sie zycie potoczy. 😉

Teraz moj dom jest tu, przy mezu i koniach. 🙂 Tu mialam szanse sie rozwinac i nadal to robie. Mysle, ze w Polsce bym nie miala takiej mozliwosci.
Do Polski jezdze rzadko (co 1-2 lata), to chyba tez jest znakiem dla mnie, ze nie zaluje swojej decyzji o emigracji.
Biala   z wieku geriavit z rozumu szczypior
11 stycznia 2009 11:42
Myśmy wyjechali, żeby zarobić na budowę. Takie były pierwsze plany. Mamy ziemię i chcemy budować gospodarstwo agroturystyczne i stajnię. Jednak po jakimś czasie funt spadł, jakoś coraz mniej żeśmy oszczędzali i pierwotny plan zrobił się planem dalszym. Oczywiście moglibyśmy mocno zacisnąć pasa i oszczędzać każdego pensa, ale chyba nie o to chodzi. Dlatego skupiliśmy się na tym, żeby nam się tu dobrze i wygodnie żyło. I jesteśmy zadowoleni. A budowa, cóż, zaczęta, żeby nie trzymać tego, co już odłożone w skarpecie, a kiedy skończymy? Bliżej nie wiadomo, bo jest też taka opcja, że jednak wszystko sprzedamy i kupimy dom w Anglii. Czas pokaże.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się