klub oldbojów czyli koniarze po 30.....

Dodofon - znasz mnie osobiście,to wiesz - my o innych latach piszemy młoda panno. 😉
Ale pewnie tam,gdzie ja zaczynałam zmiany szły wolniej. To inna sprawa.
Mnie  żal też tych Państwowych Stad Ogierów i Stadnin. Wprawdzie komuna tam się wylewała na prawo i lewo ale to kawał  polskiej historii i hodowlanej i jeżdzieckiej... Mam nawet na VHS nagrany taki cykl z telrwizji Polskie Stada i Stadniny koni...
Spaliła się drewniana stajnia AKJ-tu,ta na przeciwko stajni KKJK w Chełmie.

Powodem podobno było zaprószenie ognia na strychu,na którym przechowywano siano i słomę.

Część koni udało się wyprowadzić,ale wróciły do palącej się stajni.

Stara wiara z OJK Pegaz brała udział w wynoszeniu spalonych zwierząt 🙁 i sprzątaniu.

Po tej tragedii stanęła już nowa,murowana stajnia,której dziś już też nie ma.
Dodofon - znasz mnie osobiście,to wiesz - my o innych latach piszemy młoda panno. 😉
Ale pewnie tam,gdzie ja zaczynałam zmiany szły wolniej. To inna sprawa.


piszę o czasach gdzieś z 25 lat temu ;-)

po prostu pamiętam w Wlkp. tzw. czasy wielkich stadnin jak Racot, Iwno, Posadowo, Sieraków, gdzie jeździłam razem z ojcem (on jeździł na koniach, ja na doczepkę)...
gdzie była zarówno i infrastruktura i podejście inne...

jak pisałam w innym wątku kilka lat temu zaliczająć z koniem "epizod" krakowski byłam w szoku jak różnie traktuje sie konie w wlkp. i w małopolsce ;-)
majek   zwykle sobie żartuję
28 grudnia 2009 13:38
dempsey wiesz.... foty 80 km ode mnie i to pięknie powklejane w albumy.... ale będę się starać
Czy ten walewicki odpad to Bessa?

też pamiętam na Legii konie były wyglancowane przez żołnierzy, Jak się dostawało konia to tylko się siodło nakładało i kopyta czyściło....
ja wąchałam dziurawe rękawiczki 🙂



Pamiętam jak jeździłam w legginsach, których nie prałam. Siedziałam w swoim pokoju, wwąchiwałam się w te spodnie i marzyłam, że nadal jeżdżę na koniu.  
A ja w stajennym swetrze chodziłam do szkoły i sobie śmierdziałam pod nosem mojej koleżanki z ławki,
która była taka zawsze sterylnie czysta i chodziła w białych koronkach .
Ona miała takie zadbane ręce a ja po tej czarnej robocie.... wiadomo.
I właśnie w Chełmie kiedy się tam pojawiłam jako młodziutki wet w roli podającego torbę -ubrana w spódniczkę,pantofelki i pończochy /nie wiedziałam,że pojedziemy w teren/ i zobaczyłam te stajenne dziewczyny w szarych swetrach i z brudawym końskim ogonkiem - pomyślałam,że ja tak całe lata wyglądałam.
Tak,tak... nie było fajnych ubrań Anky -tylko takie dyżurne - zawsze lekko pachnące koniem.
Tania- ja też czasami śmierdziałam w szkole, bo do szkoły szłam na popołudnie, a rano bywało, że zdążyłam polecieć na konie.
I byłam taka dumna z tego, że tak śmierdzę.  🤔wirek:
Dzieciuchy w ciężkich czasach. I tyle.  😉
Pamiętam jak zrezygnowałam z funkcji drużynowego w harcerstwie /takim komunistycznym/ i zrobiono apel szkoły w mojej sprawie jak w Chinach.
I tłumaczyłam,że konie...,że konie...eee....
I pani w czerwonej krajce mi powiedziała przy całej szkole,że musze sobie zdawac sprawę,że właśnie przez konie sobie zwichnęłam karierę na całe życie. 😂 😂
A ja patrzyłam cały czas w okno czy mi autobus do stajni nie ucieka i sobie śmierdziałam niespokojnie.
faktycznie F spaliła się stajnia AKJ a w angielce stały konie po pozarze. Trochę mi się pomieszało  🙂
W KKJ trzeba było mieć własne szczotki do czyszczenia  koni rekreacyjnych- to dopiero bylo co wąchać ...no i wszedzie gdzie sie dało rysunki głowy konia na okładce każdego zaszytu wyżezgione długopisem, albo konie w wodzie lub w trawie bo kopyta nie wychodziły...
Tania-rozwaliłaś mnie.  😀

Ja pamiętam że właziłam na wszystko co się rusza. Zupełnie bez pomyślunku.
Jak tylko zobaczyłam konia gdzieś na łące i jakiś pieniek coby się o nim na konia wdrapać, to zawsze się wdrapałam.

Kiedyś na wakacjach u znajomych na wsi co dzień chodziłam daleko na pola, bo tam pasła się kobyła ze źrebakiem. Właziłam na tę kobyłę i potrafiłam siedzieć tak godzinami ( nie przesadzam, godzinami !) wyobrażając sobie różne historyjki z sobą i koniem w roli głównej. A jak kobyła poruszyła się, żeby się przemieścić na lepszą trawkę, to byłam wniebowzięta, że jadę.
Leżącej krowie też nie odpuściłam.

Że też ja żyję, to cud.  😲

I jeszcze coś. Strasznie Wam zazdroszczę, że miałyście prawdziwe szkółki i możliwości jazdy w tych szkółkach. O ! Ile ja bym wtedy za to dała !! Harcerstwo, sks i co tam jeszcze chcecie. Wszystko bym poświęciła.

Enklawa- masz rację!! Kopyta NIGDY nie wychodziły !  😀 I zawsze konie stały w trawie !  😀
Ojejcia, ale dziwnie się czuję, bo ja przecież zupełnie nie Wasze roczniki, a jednak to o czym piszecie jest tak bliskie.

To co Dodo napisała o różnicach wynikających z regionu to spora racja. Może dlatego właśnie mam mimo młodszego wieku podobne do Was wspomnienia bo na lubelszczyznę wszystko docierało dużo później, ale docierało, ale ceny były tak zabójcze, że tylko chodziło się oglądać.

Mój Ojciec robił kopystki gięte z drutu i tępione na końcu.
Z takich wspomnień co teraz nieco śmieszą, ale budzą też pewnien wstyd to pierwsze "zawody" a może to był Hubertus. Oczywiście potrzebne były białe bryczesy. Kilka dziewczyn u nas w stajni już wtedy miało takie prawdziwe jeździeckie spodnie, na które patrzyło się z zazdrością. Ale kosztowały majątek. Na nowe legginsy białe też rodzice wtedy nie byli w stanie wysupłać kasy, a ja tak chciałam pojechać i być ubrana w oficjalny strój. I udało się  - byłam ubrana w Ojcowe białe kalesony, tylko Mama zaszyła w nich przednią "kieszonkę". Strasznie sie bałam, że ktoś zobaczy w czym jadę i będzie sie śmiał, ale chęć pojechania była silniejsza.
Albo radość z pierwszych zakupów dla Tajemnicy - szczotki i kantar. Zbierałam na nie chyba z pół roku. A zamawiać musiałam przez telefon w Centralnej Składnicy Jeździeckiej w Krakowie, bo w Lublinie wtedy nie było żadnego sklepu jeździeckiego. Boże, ile to było emocji, to zamawianie, to czekanie tygodniami, a później małe rozczarowanie bo zamiast wymarzonego niebieskiego kompletu dostałam zielony. Ale był! Był i kantarek i uwiąz, iglaczek, prawdziwa kopytska oblekana plastikiem, gumowe zgrzebło (takie porządne, nie to co teraz produkują). Do dzisiaj mam rzeczy z tej przesyłki, tylko kantar przepadł. A to było w... 1996 roku.
ja zabierałam mamie z domu wszystkie koce a szczotki kupowałam w Spółdzielni inwalidów tam takie z włosiem mieli - rzadkie to włosie było ale było heh
Samba Bati   ...jeszcze słychać śpiew i rżenie koni...
28 grudnia 2009 17:32
Ha! 😅A mnie już 49 minęło we wrześniu!Rok pamiętny 1974,Sopot Wyścigi,pierwsza laza na siwej pogrubionej kobyłce o imieniu Rawa i jazdy w LKJ Sopot u pana Wojtka Kowerskiego,który jak mnie tylko widział to machał zdegustowany reka ,Boże jak ja potwornie bałam się koni, ale poza nimi nic sie nie liczyło!!!Z łezką w oku i jednym tchem, przeczytałam wątek, to były naprawdę zupełnie inne czasy!
ascaia, ja mam podobne odczucia co do wieku swojego a tego co pamietam 😉 fakt, ze trafilam na miejsce gdzie jakieśtam kopystki były. ale może one też były robione z drutu - w końcu ani nie było przy nich szczoteczki, ani nawet gumy na rączce 🙂
siodła w większości to były kulbaki (o jakze nie lubilismy ich jak juz poznalismy smak innych siodel 😀), w mniejszej czesci pleszewskie staruszki, ktore zapewne i dzis by jeszcze posluzyly 🙂 oglowia to czesto byly kantary z przyspawanymi (!) bolcami, za ktore doczepialo sie wedzidlo z wodzami z tasmy.. kaski - motocyklowe 😀 najblizszy sklep jezdziecki - jedyne 200km (warszawa)
bylam pierwsza osoba w moim gronie, ktora miala prawdziwe bryczesy - dorwane w ciuchlandzie za pare zlociszy 🙂 toczki kolezanki mialy, ja musialam na swoj pierwszy poczekac...

przed jazda czyszczenie - nie do pomyslenia bylo, by kon wyszedl w zaklejce choc najmniejszej! koc pod siodlo skladany najrowniej jak sie dalo, rogi rowniez rowniutko musialy byc!
ochraniaczy nie bylo, nachrapnikow nie bylo, a jakos sie jezdzilo, kontuzje raz na rok moze i byly..
bylo jak bylo, ale dbalosci o wszystko i pracowitosci to teraz juz tak nie ucza. mam wrazenie, ze teraz klient ma kase i wladze, coraz wiecej jest osob ktorym wypada jezdzic konno, a coraz mniej prawdziwych pasjonatow.
Samba Bati też uczyłam się jeździć m.in. na Rawie! (w 77) Pamiętasz może Makbeta, Chmurkę, Basię?
w mniejszej czesci pleszewskie staruszki, ktore zapewne i dzis by jeszcze posluzyly 🙂 

hmmm... jakby to powiedzieć, u nas nadal te siodła są, w większości jako lamus, ale kilka nadal jest w użytku,
lostak   raagaguję tylko na Domi
28 grudnia 2009 19:24
Frazes... zajezdzalam go.  byl talentem ujezdzeniowym jakich malo, niestety, skakli wszyscy wtedy i psuli mi konia 👿.  dwa lata temu bylam w hubercie, jeszcze jest, siwiusienki.
hubertowy frazes? tyz go znam i tyz na nim pare godzin wyjezdzilam i lubilam go, oj lubilam 🙂
majek   zwykle sobie żartuję
28 grudnia 2009 19:45
faktycznie Frazes super.

Zaraz będzie lanie od lostak, ale miałam szczęści być na nim torpedą na hubertusie... 😀
Ja wprawdżie nie jeżdziłam w kalesonach ale chłopaki a i owszem  😀 Raz dorwałam w gospodarstwie dziadków kolegi z klasy siwego wałacha oczywiście stwierdziłam,że będe jeżdzić... Godzinę szłam z nim na nogach bo za nic z pod domu nie chciał wyjść, potem z 15 min szukałam miejsca, z którego można by na niego wsiąść jak już się udało 15 min i byłam w domu z powrotem. Nazywał się Maciek
halo, a masz więcej starogardzkich zdjęć? Kurcze, wszystko inaczej, a jednak otoczenie takie samo. Szkoda, że ja nie poznałam tych Stad i Stadnin takich poukładanych, czystych, zdyscyplinowanych...
Uwielbiam rozmowy z masztalerzami ze Stg, opowiadają jak to było kiedyś. Każdy z nich miał kilka swoich koni, codziennie oporządzali te swoje przydziały.
A teraz? Konie stoją w boksach całymi tygodniami, "co lepsze" ogiery wychodzą czasem na krycie, klika sportowych się rusza pod siodłem, para zimnokrwistych do wozu, reszta okurzona żyje w stajni.
arabiansaneta   Konie mamy zapisane w gwiazdach
28 grudnia 2009 21:27
Ja te czasy doskonale pamiętam i bynajmniej PSO i PSK nie były wtedy rezerwuarem komuny, raczej odwrotnie - skansenem przedwojennego porządku. Pracowali tam jeszcze starzy kawalerzyści i nadawali ton. I przykro patrzeć, jak to, co broniło sie przed zalewem komuny, dopiero w wolnej Polsce nie oparło się wszechobecnej bylejakości, a pseudo-zagraniczny szpan nie zastąpi dawniego, koniarskiego "fasonu"!
pisząc o komunie nie miałam na myśli  w żadnym wypadku ani pracowników ani klubowiczów tylko raczej zarządce, którym było państwo i wszystkich działaczy z nim związanych kiedy Wy harowaliście oni zbierali pochwały...  😀 Wystawy, przeglądy , i.t.d.  było się czym chwalić...
cieciorka   kocioł bałkański
28 grudnia 2009 23:12
[quote author=ewuś link=topic=13558.msg417093#msg417093 date=1261870892]
Ja też jeszcze nie po 30, ale trochę tego, o czym mówicie pamiętam 😉 Te kocyki pod siodłem, i czerwono-białe naczółki, zamiast derki po jeździe to rozcierało się konie słomą, ewentualnie zarzucało jakiś koc. Pamiętam też, jak jeszcze nie było poideł automatycznych w stajni i trzeba było nosić ze studni wiadrami.[/quote]
mnie też jeszcze trochę, ale przecież to nie tak dawno było, bo i ja pamiętam! 😉
i sznurkowe popregi, i zsiadania na komendę i flaszki z upadek z formułką: "jestem dupa a nie jeździeć"-"spadaj częściej!"
u nas zawsze trzeba było pracować po jeździe na rzecz stajni, czyli karmić, sprzatac itd. był też system wachtowy, włączając w to wachty nocne.
ja dalej konie słomą rozcieram przed derą a kiedy chciałam kupić metalowe, kwadratowe zgrzebło byłam zdziwiona że nie mogę! do odkurzania i odkłaczania szczotek było najlepsze.
to wszystko, co opisała ewcia tez znałam, choc może poza kocami pod siodło- widziałam, ale nie przypominam sobie, bym sama kładła.
mama:

ja:

mam też sporo starszych zdjęć, pomęcze mame o jakieś z SO, i jak bedzie czas to poskanuje 🙂
może ktoś z was siebie tam znajdzie? 😉
ja do dzis pamiętam jak dostaliśmy w paczce od wujka dwie pary dziwnych spodni  😁 długie lata zachodziłam z mamą w głowę co to za dziwo, narciarskie?! Później mnie oświeciło i byłam jedną z nielicznych w klubie w bryczesach. Były to najlepsze bryczesy jakie miałam, idealnie leżały mimo braku skórzanych lejów, cięte w kolanie tak że sie nie wypychały. Drugie -większe, oddałam znajomemu instruktorowi  🙂
a moimi ulubieńcami były Świt i Ekspres  🙂 Ucierpiały w pożarze stajni w Życinach  😕
Doświadczyłam przykrej okazji wyprowadzania Świta,Ekspresa,Stara,Szpaka z palącej się stodoło-stajni w Życinach 🙁,a potem uczestniczyłam w ich pielęgnacji.

Krakusy 🙂

potraficie wymienić stajnie,kluby działające w Krakowie w latach 80-90 zeszłego wieku?

W porównaniu do liczby dzisiejszych stajni,można było je liczyć na palcach no może nie jednej,ale maksymalnie dwóch rąk 🙂

OJK Pegaz

KKJK Chełm

AKJ Chełm

klub z Olszanicy popularnie zwany Harcerzami 🙂  konie mieszkały jeszcze w zabudowaniach fortu znajdujących się do dziś na terenie Tabunu

konie miał też pan zwany Paciorem  nie znam dokładnego nazwiska chyba p.Paciorkowski(proszę o poprawę jeśli ktoś wie)

WLKS Swoszowice

Co dalej?







Nie znałam osobiście Paciora ale moja koleżanka Blanka Baster jeżdziła u niego czy z nim ponoć było wesoło ... Z tym ,że On był w stajni u   Romana Jelonka okolice Kosocickiej i chyba tam też pracował jako instruktor.Z tamtej stajni są jeszcze  konie Parys w Czasławiu, była tam też Panna (potem w N.Sączu) jej syn Koks żyje u kogoś . Po latach trzymałam tam konie oczywiście Paciora już nie było ale Jelonek nadal tam mieszka chyba ma jakieś konie ( Monti ) choć nie wiem czy nie gdzies u ludzi.
A Tenczynek  kiedy powstał ?
Tenczynek?

tzn myślisz o koniach p.Mikołaja Reya?Nie znam dokładnej daty,może ktoś z forumowiczów będzie wiedział

Jeśli tak,to był to etap w drodze do własnego ośrodka p.Mikołaja 🙂

Teraz od lat ma już Bolęciń

A u p.Paciora było wesoło, szczególnie wtedy, kiedy dzieciaki tam jeżdżące, musiały same zadbać aby konie miały co jeść.
Ja też wprawdzie nie old girl, ale wszystko to, co napisaliście, pamiętam. Kocyki do dzisiaj widać w niektórych stajniach, a od pewnego czasu mam sama ochotę zrobić biało-czerwony naczółek. 👀 Szczotki w jednym miejscu trzymam do dzisiaj, mój koń ma wszystko czyste i wypucowane, a z ''słomą'' (w naszym przypadku trocinami😉 ) w ogonie na jazdę nie odważę się pójść.
I w sumie? Cieszę się z tego, że zostałam nauczona takich, a nie innych podstaw. Obserwując moje koleżanki, które jeżdżą w innych stajniach i nie mają za grosz szacunku do instruktora/trenera, robi mi się przykro. W życiu nie kwestionowałabym niektórych jego poleceń, i choć czasami się boję, to wykonuję.😉 Ostatnio zastanawiałam się nawet nad tym, co by było, jakbym nie chciała czegoś zrobić. 😁
Trener jest dla mnie autorytetem w sprawie koni. Ma bagaż doświadczeń i chętnie się nimi dzieli, co rzadko widać u współczesnych instruktorów.
A jazda za pracę? Właściwie mam swojego konia, ale dla mnie do tej pory to największa radość, porobić wyścigi taczką czasami, czy nakarmić konie.🤣 Nawet nigdy nie protestowałam, robiłam, bo tak i już. A to zawsze więcej czasu spędzonego z końmi...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się