Dłuuuuga "kolka"

Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
27 stycznia 2009 19:19
Klami, Twój ulubiony. Już zasugerowałam zmianę na najlepszego w moim odczuciu, ale Ty może też masz jakieś doświadczenia z naszymi pomorskimi?
[quote author=xx_0_xx link=topic=1847.msg158271#msg158271 date=1233080971]

Bóle zupełnie ustały, kolka minęła, koń zdrowy!!!

Weci w badaniu uznali, że skręt jelit jest prawdopodobny, ale podczas wstrząsów na bocznych drogach wszystko wróciło na miejsce!!!
[/quote]
też znam taki jeden przypadek kiedy wetka kazała zapakować kolkującego konia w przyczepkę i jeździć po wybojach, kolka przeszła serio
oczywiście nie zalecam samodzielnie takich eksperymentów, ale w tym przypadku wet tak kazał i podziałało
ale na ile to była poważna kolka i czy było podejrzenie skrętu, to nie wiem
Jak na razie nasz wet zrobił drugie płukanie żołądka i zrobił kolonoskopię(tak przynajmniej to się zwie u ludzi) i nie stwierdził skrętu jelit. Jako że nic nie stwierdzil to wezwalismy dr Golonkę i jest już w drodze więc zobaczymy co on stwierdzi
Strzyga, aha...... no to rozumiem. 
Hanula, trzymam kciuki! Swoja droga macie niesamowite szczescie, ze dr Golonka akurat jest na miejscu, bo przyjechal do swoich stalych pomorskich podopiecznych.
pasz pw
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
27 stycznia 2009 20:49
Klami, jak to przeczytałam, to tylko jedna osoba mi do głowy wpadła...
Przedłużająca się kolka jest wskazaniem do przewiezienia do kliniki, tym bardziej nie zdiagnozowana. A jak słyszę, że daleko, nie ma przyczepki itp., to rozumiem, że ktoś ma za dużo kasy i stać go na stratę konia za przynajmniej kilka tysięcy.
ogurek święta racja
mnie weci zupełnie olali jak mówiłam " to nie kolka a wzdęcie "
(i nikt nie raczył się zjawić - pierwszy wet przybył po 15.30)
wciąż wmawiali mi ze kolka - ja twierdziłam ze wzdęcie
koń dostał środki p. bulowe i p. zapalne, rozkurczajace (które to sami musieliśmy podać - ale ok )
po godzinie dalej było to samo - bez poprawy a koń co raz bardziej jak balon
problemy zaczęły sie o 10-11 a koń dostał sondę dopiero po 18
do kliniki juz dawno chciałam jechać ale przekonywano mnie ze przejdzie i trzeba czekac
Wcześniej nie miałam z tym cholerstwem do czynienia więc  wciąż sie wachałam czy już wieźć
po sondzie zadzwoniłam do kliniki i usłyszałam ze
uwaga ważne
koń dostał tylko 3l płynu (elektrolity) to zdecydowanie za mało - trzeba przynajmniej 15 l
jeśli koń wzdęty i dostał sondę - trzeba było zrobić płukanie żołądka aby sprawdzić czy cos nie zalega i nie pozostawiać płynów w środku itp
teraz wiem ze jeśli są niepokojące objawy i nie przechodzą po podaniu podstawowych leków - nie czekac a wieźć

choć po wstępnym badaniu w klinice usłyszałam ze raczej beznadziejny przypadek
i lekarze sami podejmą decyzje czy ........ po otwarciu brzucha
ale okazało sie ze bezustanne moje dreptanie z koniem w reku + podanie dodatkowej ilości elektrolitów + dodatkowo leki p. zapalne zaowocowało tym ze koń miał i ma jelita w idealnym stanie bez jakiejkolwiek martwicy
operacja polegała na rozcięciu brzucha i poprzez punkcje spuszczeniu gazów
ale taki zabieg kosztuje od 6 tyś w góre + koszty transportu

wciąż wmawiali mi ze kolka - ja twierdziłam ze wzdęcie


kolka oznacza, że konia boli brzuch i nic więcej (nie znaczy),jeżeli od wzdęcia bolało to była kolka
nie kolka a skręt okrężnicy - to co innego
chodzi mi głównie o to ze te bardzo silne wzdecie wskazywało na to ze sie cos "gorszego" dzieje - koń wyglądał jak balon
w klinice mi wciąż tłumaczyli zebym nie myliła pojec
musze zgłębić temat - moze macie jakies ksiazki godne polecenia
ale gdyby- odpukać- mój koń wymagał operacji, to tylko Gliwice wchodzą w grę, czyli jakieś 180km.. A ludzie wożą i z dalszych miejsc.
Wlasnie, od nas tez tylko do Gliwic, 600km drogi..... kiedy czas jest wazny to istna masakra

Ja mam do kliniki w Gliwicach jakieś 5 km, ale jedno wiem że w kwestii kolki nie zafundowałabym mojemu koniowi żadnej operacji, może jestem staroświecka, ale jestem na nie, bo po pierwsze nawet jeśli go zoperują to co potem, co przy następnej kolce? co jeśli robić jeśli coś nie wyjdzie, koń się rozsypie, szwy puszczą? jak potem użytkować konia, wiedząc że miał brzuch rozpruty..itd itp. Dla mnie to jest system zero-jedynkowy, albo przeżyje kolkę przy użyciu standardowych metod leczenia albo niestety powinie odejść i nie męczyć się ze szwami w brzuchu..

W mojej stajni był koń który kolkował przez ponad miesiąc, objawy bardzo podobne, raz poprawa, raz pogorszenie wszystko na przemian, w przeciągu jednej doby zaliczał taką huśtawkę, oglądanie tego konia przyprawiało o stres i lęk, ale już go nie ma, bo właścicielka w końcu zadecydowała, że musi przerwać to szaleństwo medyczne (lewatywy, niezliczone kroplówki, codzienne środki rozkurczowe etc, pełna gama zabiegów medycznych, łącznie z USG). Konia uśpiono i zrobiono sekcję, okazało się że całe jelito ślepe nie pracowało, było obrzmiałe i wypełnione starą treścią pokarmową, na nic by się zdały dalsze zabiegi łącznie z operacją, jego czas po prostu się skończył.
Przedłużająca się kolka jest wskazaniem do przewiezienia do kliniki, tym bardziej nie zdiagnozowana.

świeta prawda... u mnie w stajni była kobyłka, miała nie zdiagnozowane kolki, były czasem 2 w tyg. czasem raz w miesiącu, aż w maju 2008r. została przewieziona do kliniki najpierw do jednej później do drugiej, została uśpiona bo nie mogli nic niestety zrobić, miała zapchane jelito ślepe..
Averis   Czarny charakter
27 stycznia 2009 22:35
adriena Po jakim czasie byś uznała, ze zwykłe leczenie nie działa? Godzina, dwie, tydzień, miesiąc? Nie podjęłabyś próby ratowania zwierza, anwet, gdy byłaby realna szansa, an jego ratunek? Ja wiem, ze zrobiłabym WSZYSTKO, żeby ratować mojego konia w przypadku wystąpienia u niego kolki. Inna sprawa, gdy zwierzak męczy się co miesiąc  a inna, gdy poważna kolka zdarzyła się z powodu spożytego pokarmu, lub innych ,zewnętrznych, czynników. Znam kilka koni, które są po operacji kolki i po okresie rekonwalescencji są normalnie użytkowane sportowo. Okres 'dochodzenia do siebie' jest dość długi, ale operacja nie czyni z konia kaleki. A jeśli chodzi o to rozsypywanie się konia i puszczanie szwów- ryzyko istnieje zawsze, nawet przy najdrobniejszym zabiegu, ale to znaczy, ze nie trzeba go podejmować, bo 'może się nie udać'?
została uspana
Prosze, "uspiona".

nawet jeśli go zoperują to co potem, co przy następnej kolce?
A czy to wazne?? Rownie dobrze moze nie byc nastepnej kolki. Liczy sie tylko to, ze w tym wlasnie momencie ratujemy zycie. Jesli to Ci nie wystarcza to sorry, ale nie mam wiecej pytan.

co jeśli robić jeśli coś nie wyjdzie, koń się rozsypie, szwy puszczą?
No... z takim podejsciem to chyba w ogole trzymasz sie z dala od jakiejkolwiek medycyny. A co jak cos nie wyjdzie..... Jest odsetek kiedy cos nie wychodzi, ale to przeciez ciezka zabawa z zywym organizmem. Nie uwazasz, ze jesli jest szansa i to duza to warto sprobowac uratowac to zycie?? Czy moze nie jest tego warto, bo a nuz cos nie wyjdzie i kasa w bloto.
Konie po kolce dochodza wlasciwie zupelnie do siebie. Wiele wraca do sportu bez zadnych problemow. Nie zyjemy w zascianku iles set lat temu. Wszytsko poszlo do przodu.

Swoja droga, w zycie nie slyszalam zeby szwy puscily.

W mojej stajni był koń który kolkował przez ponad miesiąc, objawy bardzo podobne, raz poprawa, raz pogorszenie wszystko na przemian, w przeciągu jednej doby zaliczał taką huśtawkę, oglądanie tego konia przyprawiało o stres i lęk, ale już go nie ma, bo właścicielka w końcu zadecydowała, że musi przerwać to szaleństwo medyczne
To rzeczywiscie bylo szalenstwo medyczne. Biedne zwierze. Jak tu bylo powiedziane. Jesli chcesz ratowac konia to najpierw wolasz weta "pierwszego kontaktu". Jesli w ciagu paru minut nie minie to natychmiastowy transport do kliniki. Jesli by zadzialano w pore to niewykluczone, ze dalo sie zwierzeciu pomoc. A jesli nie to kon zostalby uspiony od razu a nie po miesiacu cierpienia. To wlasnie bylo podejscie: nie zafunduje mojemu koniowi operacji.

Powiem Ci, ze zmrozilo mnie jak to przeczytalam.
Rozumiem, ze kon nie jest wart tego zeby go ratowac, bo "a nuz cos nie wyjdzie i i tak padnie". Respect.
Nie zyjemy w sredniowieczu.
Dla mnie koń jest ponad wszystko, ale nie za wszelką cenę, to człowiek wymyślił sobie operacje nie przyroda, jeśli koń ma żyć to będzie żył, nawet po akcji z weterynarzem pierwszego kontaktu. Klami , nie do końca mamy prawo robić z koniem co się nam podoba, wieźć go setki kilometrów, ratować na siłę, bo nam tak nakazuje nasz własny egoizm.

Klinika w przypadku kolek to wg mnie już zbyt duża inżynieria w materii która jest zbyt delikatna, ja zrobię dla mojego konia wszystko aby go ratować ale nie skażę go na operację i potem długą i niekoniecznie z happy endem rekonwalescencję.

Kolki są tak różnorodne że nie sposób jest znaleźć receptę na prawidłową diagnozę, są pewne parametry które wskazują o stopniu ciężkości, ale i tak weterynarze często błądzą we mgle i tak naprawdę nigdy nie wiadomo co, gdzie i w którym momencie jest słuszne.
Widzisz jestem na tyle odpowiedzialna że potrafię sobie wyobrazić co potem, bo dla mnie nie tylko jest ważne tu i teraz, ale także to co potem będzie się działo z moim koniem, mam w stajni osobę która niedawno ćwiczyła ten temat i powiedziała jedno, że drugi raz już by się nie zdecydowała na taki krok czyli na operację, albo koń przeżyje albo niestety padnie. Poza tym nie bądźmy obłudni pieniądze też są ważne, taka operacja to bardzo duży wydatek, koszty liczą się w konkretnych pieniądzach więc ten aspekt tak samo musi być przemyślany i rozważony.
Jednym slowem. Nie mam wiecej pytan.....  😲
A potem sie czlowiek dziwi, ze jest taka umieralnosc na "kolke" i tyle koni ginie niepotrzebnie.

nie do końca mamy prawo robić z koniem co się nam podoba, wieźć go setki kilometrów, ratować na siłę, bo nam tak nakazuje nasz własny egoizm.
Jaki wlasny egoizm?? Moze zwierze nie ma ochoty pozyc te wiele lat dluzej i dluzej pobrykac po pastwiskach?? To nie jest robienie z koniem co nam sie podoba, to ratowania zycia.
I dlaczego niby na sile? Niezadko taka operacja jest bardzo krotka, trzeba tylko "cos" przelozyc na wlasciwe miejsce zeby nie blokowalo innego "czegos". No, ale to wtedy kiedy wlasciciel podejmuje szybkie decyzje, a nie zwleka calymi dniami czy, jak przeczytalam w twoim poscie, miesiacami.
Nasz wlasny egoizm?? To chyba kiedy trzymamy na sile konia wyraznie cierpiacego, ktoremu nie mozemy pomoc. Zdarzaja sie przypadki takich ludzi. Jak dla mnie ta historia, ktora opisalas to byl ludzki egoizm. Zamiast pomoc czy skrocic cierpienia meczyc konia ponad miesiac. Dla mnie nie do pojecia.

To w twoim mniemaniu mozna powiedziec, ze sie nad moim koniem wrecz znecam. Wiozlam go jakies 11 godzin. I nie by ratowac zycie, ale usunac cos co powodowalo bol i mu przeszkadzalo w poruszaniu sie.

Kolki są tak różnorodne że nie sposób jest znaleźć receptę na prawidłową diagnozę, są pewne parametry które wskazują o stopniu ciężkości, ale i tak weterynarze często błądzą we mgle i tak naprawdę nigdy nie wiadomo co, gdzie i w którym momencie jest słuszne.
Oczywiscie, ze kolki sa roznorodne i rozna pomoc jest potrzebna. Od tego masz DOBREGO weterynarza zeby zdiagnozowal czy klinika czy nie.
Zreszta czy potrzebna jest klinika stwierdzic nie tak trudno. Jak tu bylo juz pisane. Czeka sie pare godzin od podania podstawowych lekow itp. Potem do kliniki. Nie bawi sie w jakies stopnie symptomow i inne bzdety, za duze ryzyko. Zapewniam, ze jak otworza powloki brzuszne to wiedza co gdzie jak i dlaczego. Jaka recepta na prawidlowa diagnoze?? Jesli nie masz pewnosci to nic nie robisz?? Tutaj zasada jest prosta. Dzialasz "wstepnie", jak nie pomaga to wieziesz do kliniki, a nie bawisz sie w jakies stopnie ciezkosci. Taka jest RECEPTA. A co dalej to juz tam Ci powiedza ludzie majacy o tym duze pojecie i stycznosc z tym na codzien. Zapewniam, ze wiedza co robia.

Widzisz jestem na tyle odpowiedzialna że potrafię sobie wyobrazić co potem, bo dla mnie nie tylko jest ważne tu i teraz, ale także to co potem będzie się działo z moim koniem
No widzisz. Ja uwazam, ze jestem odpowiedzialna za zwierze, ktore z mojej winy jest w niewoli.  Jak to bylo w Malym Ksieciu?? "Jestes odpowiedzialny za to co oswoisz". I nie rezygnuje z ratowania jego zycia, bo "cos nie wyjdzie" czy "niewiadomo co potem". Wiadomo, ze kiedy w gre wchodzi operacja, czy to u konia czy u czlowieka to zawsze jest ryzyko. Do jasnej....... ryzyko jest nawet u dentysty. To co?? Nie pojdziesz do dentysty?? A wiesz, ze zwykly zastrzyk tez jest ryzykiem?? Zle podany moze wywolac zapalenie zyly. A dalej?? Duzo powazniejszych rzeczy. Czy uszkodzic nerw i kon moze miec RAO. Nie podasz zastrzyku, bo jeszcze cos nie wyjdzie?
Zreszta, przeciez nie ratuja na sile. Jesli kon jest w bardzo ciezkim stanie czy jelita / inne narzady sa tak zniszczone, ze na niewiele sie zdadza to w klinice usypiaja. Tylko, ze wiozac konia do kliniki masz to magiczne poczucie, ze zostalo zrobione wszytsko co sie da. Oczywiscie, ze nikt nie bedzie trzymal / ratowal konia na sile. Warto jednak zwiekszyc szanse.

Fakt, pieniadze sie licza. Wiadomo.
Jednak jak dla mnie zycie nie ma ceny. Jesli nie mam tych pieniedzy to robie wszytsko zeby je miec. Chocby biore kredyt/zapozyczam sie u znajomych. Kasa sie znajdzie, nie jestesmy sami na tym swiecie. A zycie jest chyba wiele warte.
Co do rozwazania to raczej nie masz na to za wiele czasu w takiej sytuacji. Albo pomagasz albo od razu uspij a nie czekaj az kon sam padnie w cierpieniach.

niekoniecznie z happy endem rekonwalescencję.
Czyli co?? Nie wystarczy Ci, ze kon bedzie zyl i mogl sobie pobiegac po pastwiskach i cieszyc sie zyciem?? Jak nie wroci do pelnej sprawnosci to nie ma sensu?

człowiek wymyślił sobie operacje nie przyroda
No cos Ty?? Nie zartuj?
A moze obilo sie o uszy, ze wszelkie zastrzyki / szczepionki i inne takie zbedne rzeczy tez wymyslil czlowiek. Po co w ogole tego uzywac. Jak kon ma byc zdrowy i ma zyc to bedzie. Po co w ogole weci.
Idac takim rozumowaniem, ze nie ma sensu wiezienie do kliniki, bo jak ma przezyc to przezyje bez tego. Taka natura, to.... zauwaz, ze faktycznie tak dziala "natura" i tak byloby w naturalnym srodowisku. My ludzie ratujemy zwierze sztucznie ingerujac w nature, ale zauwaz jedna drobna rzecz. To my ludzie zafundoewalismy koniom zycie w niewoli, poza ich naturalnym srodowiskiem. To my zafundowalismy im zwiekszone ryzyko chorob typu kolka. Jak juz pisalam "Jestesmy odpowiedzialni za to co oswoilismy". Tak wiec zmieniajac srodowisko konia na "zamkniecie" w stajniach zaingerowalismy w jego nature po czesci zagrazajac zdrowiu zwierzecia. Tak wiec powinnismy sie chyba czuc odpowiedzialni za te stworzenia i ratowac ich zycie kiedy mamy taka mozliwosc. Co z tego, ze to niezgodne z natura?? A czy trzymanie konia w stajni jest zgodne z natura?? Przeciez przyczyna kolki najczesciej jest wlasnie chow stajenny. Skazalismy na to konia to mu chociaz pomozmy kiedy z naszej winy moze stracic zycie w cierpieniach.





Ech.... a potem sie dziwimy, ze jest taka umieralnosc koni na kolke. I ze pada mnostwo zwierzat, ktorym zafundowano "inkwizycje" zamiast pomocy, a ktore w wielu przypadkach moglyby spokojnie wrocic do normalnego funkcjonowania, ba.... niezadko do pelnej sprawnosci. Smutne, ale niestety prawdziwe.

Wiem, ze jest zle ze swiadomoscia wlascicieli koni jesli chodzi o weterynarie i do klinik trafiaja czesto konie w stanie kiedy juz nie da sie nic zrobic poza skroceniem cierpien. Weterynarz, nawet najlepszy nie jest cudotworca. A potem oczywiscie pelno wszedzie "objawionych prawd i faktow" o tym, ze operowanie nie ma sensu, ze to meczenie konia, ze nie warto, bo i tak padnie, czy, ze ten czy tamten weterynarz jest beznadziejny. Innili, mniej "doswiadczeni" koniarze zawierzaja takim twierdzeniom i niepotrzebnie gina kolejne i kolejne konie. A chyba ocziwiste jest, ze kiedy ktos zwleka niewiadomo ile i w koncu dociera do kliniki z koniem w stanie agonalnym to nawet jesli jakims cudem uda sie zwierze wyratowac to moze nastapic mnostwo komplikacji. Wtedy rzeczywiscie niewiadomo co dalej i pojawia sie pytanie czy jest sens operowac, bo zwierze jeszcze wiele sie nacierpi. Natomiast jesli pomoc przyjdzie w pore kiedy jeszcze narzady wewnetrzne sa tylko poprzestawiane a jeszcze nie uszkodzone czy obumarle, to na prawde operacja nie jest jakims strasznym potworem grozacym koniowi. I kon wraca do pelni sil gdy tylko wygoi sie sama rana pooperacyjna i tyle.... Mozna zapomniec, ze w ogole cos koniowi dolegalo.
Inna sprawa, ze niestety ludzie traktuja wycieczke do kliniki jako zlo ostateczne. A potem sie dziwia, ze cos idzie nie tak, ze nie da sie konia uratowac, czy ze pojawiaja sie komplikacje.


Moim skromnym zdaniem wlasnie z takiego nieodpowiedzialnego podejscia wlascicieli koni, przywozenia zwierzat do kliniki dopiero na zasadzie "ostatniej deski ratunku" jak kon juz praktycznie sam "odchodzi", biora sie takie jak Twoja opinie. A niestety maja z czego sie brac, bo wciaz swiadomosc ludzi jest na tyle niewielka, ze ogromna wiekszosc koni trafiajacych do kliniki jest juz w stanie agonalnym. Jesli nie potrafimy pomoc w pore to nie dziwmy sie, ze operacja niewiele pomoze czy nawet jesli pomoze to kon nie bedzie juz takim zwierzeciem jak kiedys, ze jeszcze wiele sie nacierpi.
Jednak warto jest chyba zaglebic sie w temat jak to mogloby wygladac gdyby prawidlowa pomoc byla udzielana zwierzeciu w pore.
 
Czy tez praktykuje sie "leczenie" w stylu ganiania w kolko, co zakrawa raczej o znecanie sie nad koniem.
No, ale chyba weterynaria jest na tyle rozwinieta, w ogole nauka mowi nam juz tak wiele, ze chyba czas zmienic sytuacje. Zmienic swiadomosc, podejscie ludzi. Zarzucic sredniowieczne praktyki. Kurcze, czasy sie zmieniaja.

P.S. Wybaczcie, ze tyle razy edytowane, ale "ruszylo" mnie to i nie wszytsko napisalam od razu, no i walnelam sporo bledow, ktore potem poprawialam.
[adriena] po przeczytani Twoich postów, nasunęło mi sie jedno pytanie, czy jakby ktoś najbliższy z Twojej rodziny był chory i, potrzebowałby operacji, żeby przeżyć, to też byś się nie zgodziła, bo natura operacji nie wymyśliła??? Przepraszam, za tak mocne porównanie, ale dla mnie mój koń jest prktycznie jak członek rodziny.
Sie napisalam. Ciekawe czy to w ogole zostanie przeczytane......
A myslalam, ze swiadomosc ludzi jednak idzie do przodu tak jak idzie do przodu nauka, czy caly swiat.

Ja mam do kliniki w Gliwicach jakieś 5 km, ale jedno wiem że w kwestii kolki nie zafundowałabym mojemu koniowi żadnej operacji, może jestem staroświecka, ale jestem na nie, bo po pierwsze nawet jeśli go zoperują to co potem, co przy następnej kolce? co jeśli robić jeśli coś nie wyjdzie, koń się rozsypie, szwy puszczą? jak potem użytkować konia, wiedząc że miał brzuch rozpruty..itd itp. Dla mnie to jest system zero-jedynkowy, albo przeżyje kolkę przy użyciu standardowych metod leczenia albo niestety powinie odejść i nie męczyć się ze szwami w brzuchu..

W mojej stajni był koń który kolkował przez ponad miesiąc, objawy bardzo podobne, raz poprawa, raz pogorszenie wszystko na przemian, w przeciągu jednej doby zaliczał taką huśtawkę, oglądanie tego konia przyprawiało o stres i lęk, ale już go nie ma, bo właścicielka w końcu zadecydowała, że musi przerwać to szaleństwo medyczne (lewatywy, niezliczone kroplówki, codzienne środki rozkurczowe etc, pełna gama zabiegów medycznych, łącznie z USG). Konia uśpiono i zrobiono sekcję, okazało się że całe jelito ślepe nie pracowało, było obrzmiałe i wypełnione starą treścią pokarmową, na nic by się zdały dalsze zabiegi łącznie z operacją, jego czas po prostu się skończył.


😲
następna kolka po operacji ma dużo mniejsze szanse na wyleczenie, ale jednak takie szanse są! reoperacje również się udają.
Ryzyko operacji jest zawsze, ale zmniejsza się ono wraz z postępem medycyny.
O puszczeniu szwów nie słyszałam, czasami wystepują obrzęki i ropienie rany pooperacyjnej ale też już coraz rzadziej w związku z nowymi technikami szycia.
Myślę, że puszczenie szwów mogłoby mieć miejsce przy nieodpowiedniej opiece pooperacyjnej i zbyt szybkim wdrażaniu w trening. Blizna pooperacyjna uzyskuje pełną wytrzymałość po ok. 6 mies. od operacji, po 4 miesiącach można stopniowo zaczynać pracę z koniem. Oczywiście od pierwszych dni po operacji ważny jest ruch w ręku potem pod siodłem. Wszystko zależy od konia i tempa gojenia się, ale wet zawsze mówi jak wdrażać.
Ja wdrażałam dwa konie po operacji brzusznej (1 mój i 1 przyjaciółki) bez żadnych komplikacji. Moja kobyłka wróciła do sportu bez rzadnych problemów. Wałaszek przyjaciółki był operowany w kwietniu, a do formy wrócił już w sierpniu, śladów po operacji nie było po 2 miesiącach, ale to wyjątkowy przypadek jak mówił wet 🙂
Poza tym znam kilka koni po tego typu operacjach, które startują z powodzeniem w sporcie wyczynowym, w tym jedną klacz, która była operowana bodaj w wieku lat 18, a po pół roku startowała w małych skokach.
Ogólnie szanse na powodzenie operacji zwiększa dobre odżywienie i dobre wytrenowanie konia, no i oczywiście szybki dowóz do kliniki (oba dojechały do 5 godz od wystąpienia objawów).
Znam też przypadki, gdy konie nie przeżyły operacji i w większości dotyczyło to tych, które dojechały do kliniki dopiero następnego dnia od wystąpienia objawów kolkowych...
Ps. koń nie męczy się ze szwami  w brzuchu  🤔wirek: rana pooperacyjna nie jest jakaś strasznie bolesna a szwy zdejmuje sie po kilku dniach, dalej zrasta się blizna pooperacyjna co też bolesne dla konia nie jest...
adriena[/quote]Klinika w przypadku kolek to wg mnie już zbyt duża inżynieria w materii która jest zbyt delikatna, ja zrobię dla mojego konia wszystko aby go ratować ale nie skażę go na operację i potem długą i niekoniecznie z happy endem rekonwalescencję. [/quote]


Przepraszam bardzo ale to nie liczyło by się że koń po prostu będzie sobie żył i łaził po pastwisku??
Musi od razu byc zdatny pod siodło bo jak nie to operacja poszła na marne.
Boże kobieto jak by każdy z ludzi trzymających konie miał taką filozofię życiową to by była jakaś katastrofa!!


adriena[/quote]Widzisz jestem na tyle odpowiedzialna że potrafię sobie wyobrazić co potem, bo dla mnie nie tylko jest ważne tu i teraz, ale także to co potem będzie się działo z moim koniem, mam w stajni osobę która niedawno ćwiczyła ten temat i powiedziała jedno, że drugi raz już by się nie zdecydowała na taki krok czyli na operację, albo koń przeżyje albo niestety padnie. Poza tym nie bądźmy obłudni pieniądze też są ważne, taka operacja to bardzo duży wydatek, koszty liczą się w konkretnych pieniądzach więc ten aspekt tak samo musi być przemyślany i rozważony.
[/quote]

Wszyscy wiemy, że pieniądze są w takich przypadkach bardzo ważne, ale wtedy trzeba działać szybko, ja bym się zapożyczyła jak by było trzeba, a zresztą sorry ale decydując się na kupno konia trzeba wszystkie możliwości wziąść pod uwagę.
I wybacz czytając Twoje wypowiedzi nie wydajesz mi się osobą odpowiedzialną.
Co ma odpowiedzialność wspólnego z posyłaniem konia na operację? Każdy ma swoją opinię o tego typu sprawach i każdy decyduje zgodnie z tym co uważa za słuszne, nie widzę sensu dyskusji na poziomie jesteś odpowiedzialna/nie jesteś odpowiedzialna bo nie wyślesz kolkującego konia na operację.
Ja nie wyślę takiego konia do kliniki i tyle, bo jestem przeciwna operacjom w takich przypadkach, to tak jak ktoś może być przeciwny transfuzji krwi czy innych kontrowersyjnych zabiegów dotyczących chociażby ludzi gdzie problem jest dużo bardziej kontrowersyjny bo podobno ludzi ratuje się pomimo wszystko. Co innego zabiegi usuwania czipów, nakostniaków, operacje roerer'a itd, itp. 
powiem wam że jestem jak najbardziej za przewiezieniem konia do specjalistycznej  kliniki
nie tylko w przypadku podejrzenia kolki ale w kazdym innym przypadku gdy widze ze moj "podwórkowy" wet sie miota a jego leczenie nie przynosi efektów
nawet jesli za transport musze zapłacić 600 zł
bo w sumie nieudolne leczenie na miejscu moze mnie duuuuuzo wiecej kosztowac niż te 6000 zł + klinika

ja z pobytu w klinice SGGW jestem bardzo zadowolona
jak wiozłam konia do kliniki to juz cały zespół swietnych wetów tam czekał w pogotowiu
jak dojechałam do kliniki to juz sie brama otwierała i wszyscy z placu z predkościa strusia pędziwiatra uciekali aby nie blokowac
a cała ekipa lekarzy czekala juz na mnie na zwenątrz

po operacji szwy sie bardzo ładnie zagoiły nic sie nie sączyło
kon po operacji kiedy wracał do zdrowia w klinice dostawał mesz 2 razy dziennie
jak go przywiozłam sasiedzi byli w szoku (bo chudzielec i ledwie nogami ciągał) ale kon nie był zachudzony
wróciłam z nia w październiku do domu a juz wygląda jak kluska i ma sie całkiem dobrze
fakt teraz jestem przewrazliwiona i jak widze ze grzebie noga w boksie to prawie o zawał mnie przyprawia
zapłaciłam duzo za operacje ale nie załuje

tyle radosci ile daje mi ten "dzieciak" zadne pieniadze  nie zapewnią

miałam w klinice chwile zwiatpienia - bo juz miałam dosc - do tego wizja ew nieudanej operacji ewentualnych zrostów pooperacyjnych + mega koszty + zero pewnosci czy sie uda uratowac konia

ale jak wracalam do domu zastanawiałam sie co by było gdybym sie zdecydowała na to co mi sugerowano -
nie miala bym juz konia - wyrzuty sumienia by mnie do konca zycia gryzly

777 a możesz napisać, jakie to były koszty? Domyślam się, że duże, ale ile konkretnie? Ja też bym się nie zastanawiała tylko wiozła, ale jestem w stanie zrozumieć ludzi, których nie stać na wiezienie konia z jakiejś "zabitej dechami wsi" do kliniki paręset kilometrów- pewnie łudzą się, że jakoś uda się uratować bez operacji...
adriena, nie no mi się chyba literki mylą, bo to co tutaj wypisujesz to jakieś czyste herezje są. Klami już wystarczająco napisała o co chodzi, ale hmm.. ja bym proponowała psychotesty przed pozwoleniem na zakup konia.
ja tez sie łudziłam - tzn miałam nadzieje ze się obejdzie bez. ze zaraz przejdzie

koszty - to 6 000 wzwyż - nie ma górnej granicy
wszystko zalezy od tego jak bedzie skomplikowana operacja i jak długie leczenie pooperacyjne - jesli bedzie sie wiązało z długim pobytem w klinice to wiadomo - kazdy dzień kosztuje

ja zapłaciłam troszke mniej ale to juz inna historia - z reszta operacja polegała na prawidłowym ułozeniu jelit - bo był to sket okrężnicy -
zapewne nie doszlo by do tego gdybym miała odpowiedzialnych weterynarzy tu na miejscu
no i była tylko punkcja jelita w celu spuszczenia gazów - nie bylo cięcia jelit
O cholera, to strasznie dużo kasy... No ale dobrze, że się u was wszystko dobrze skończyło...
Gillian   four letter word
28 stycznia 2009 10:15
adriena, przerażasz mnie...  Jeśli jest opcja uratowania koniowi życia to świadomie z tego rezygnujesz, bo mu może szwy puszczą kiedyś?  a myślałam, że już nic mnie nie zaskoczy...  😲 😲 😲 😲 😲
ponoć po operacji najważniejszy jest pierwszy rok
ale juz zawsze trzeba bardzo uważać
no i jesienią kiedy jest jeszcze trawa ale ze względu na aurę  można znaleźć źdźbła innego koloru niż zielone nie można juz puszczać koniska na taką łakę- lepiej niech juz nie wychodzi na łąki do wiosny
gilian to jest wlasnie "odpowiedzialnosc" dla ciekawostki powiem, ze podczas praktyk w Kanadzie wraz z policja dla zwierzat wlasciciela konia, ktory odmawial przewiezienia konia do kliniki zapuszkowalismy- dostal  piekna kare finansowa i wyroczek, do tego oczywiscie konia mu zabrano i zoperowano ( tez koleczka, skret okreznicy i zatkane jelitko slepe), z tego co wiem, ma dozywotni zakaz posiadania zwierzat
jesli kon cierpi to psim obowiazkiem wlasciciela jest mu pomoc- czy to przez wolanie weta z  morbitalem czy to przez przewiezienie do kliniki
i dla przypomneinia art 4 ustawy o ochronie zwierzat
3) konieczności bezzwłocznego uśmiercenia - rozumie się przez to obiektywny stan rzeczy stwierdzony, w miarę możliwości, przez lekarza weterynarii, polegający na tym, że zwierzę może dalej żyć jedynie cierpiąc i znosząc ból, a moralnym obowiązkiem człowieka staje się skrócenie cierpień zwierzęcia,
11) rażącym zaniedbaniu - rozumie się przez to drastyczne odstępstwo od określonych w ustawie norm postępowania ze zwierzęciem, a w szczególności w zakresie utrzymywania zwierzęcia w stanie zagłodzenia, brudu, nie leczonej choroby, w niewłaściwym pomieszczeniu i nadmiernej ciasnocie,
12) szczególnym okrucieństwie zabijającego zwierzę - rozumie się przez to przedsiębranie przez sprawcę działań charakteryzujących się drastycznością form i metod zadawania śmierci, a zwłaszcza zadawanie śmierci w sposób wyszukany lub powolny, obliczony z premedytacją na zwiększenie rozmiaru cierpień i czasu ich trwania,
zas art 5
6.2. Przez znęcanie się nad zwierzętami należy rozumieć zadawanie albo świadome dopuszczanie do zadawania bólu lub cierpień, a w szczególności:

a art 7 mowi co takie osobie grozi..nawet tutaj u nas w PL
[quote author=Karla🙂 link=topic=1847.msg158924#msg158924 date=1233138453]

jesli kon cierpi to psim obowiazkiem wlasciciela jest mu pomoc- czy to przez wolanie weta z  morbitalem czy to przez przewiezienie do kliniki

[/quote]]

amen  🙇
A co powiecie na moj przypadek?

Klacz dostala kolke. Po "ganianiu" nie przechodzi. Wzywam miejscowego weta. Bada mi konia i nic nie stwierdza.
Podaje tylko leki p.bolowe+rozkurczowe. Klacz wraca do boksu, stoi na nogach i poskubuje sianko, gdzie wczesniej pokladala sie z bolu. Zostalam z nia jeszcze ok. 2 godz. Nadal wszystko ok. Wiec pojechalam do domu. Po ok. nasteonych 2 godz. znajomy zaglada do niej i nadal ok.  Wiec wszyscy spia spokojnie.

Nastepnego dnia nadal jest wszystko w porzadku ale, tylko do poludnia. Wiec znowu wzywam weta. Robi sade. Podaje sol glauberska.  Po jakims czasie stan sie poprawia, wiec znowu ide spokojnie spac, zapewniona przez weta ze na dzialanie soli trzeba poczekac przynajmniej 12 godz.

Nastepnego dnia klacz nie wykazuje zadnych niepokojacych objawow. Profilaktycznie wzywam weta. Po badani twierdzi ze sol zaczyna dzialac bo, slychac jak przelewa sie w jelitach. Zaleca czeste intensywne oprowadzanie i karze czekac az sol "przejdzie" przez cale jelita.

Mija nastepna doba. Klacz zaczyna sie pokladac na padkou. Ma straszne bole, zaraz przed tym jak ma oddac kal lub uchodza gazy. Wzywam ponownie weta. Podaje jej olej parafinowy okolo godz. 12 w poludnie. Podaje leki p. bolowe+rozkurczowe. Obserwuje jakis czas potem i odjezdza. A klaczy nadal nie przechodzi. Polozyla sie na padoku i przez ok 30 min. nie wstaje. Pada decyzja o przewiezieniu konia do kliniki. Nie mamy daleko bo ok. 50 km. A tu problem nie ma samochodu i przyczepy. Poruszylismy niebo i ziemie. W ciagu niecalej godziny transport stal juz gotowy na podworku aby zabrac konia.
W miedzy czasie leki zaczely dzialac i klacz wstala, weszla do przyczepy (jakie to szczescie ze juz nie pierwszy raz jechala). Cala groge przestala. Wzielismy 2-konna w razie gdyby sie w niej polozyla. Po drodze klacz wzdelo.

Dojechalismy. Po drodze zawiadomilismy klinike ze jestesmy w drodze. Czekali juz na nas przed klinika, cay sztab specjalistow, stajennych i pomocnikow. To nic ze to byl piatek wieczorem!

Zajeli sie klacza natychmiast. Byla mowa o operacji. Zgadzalam sie na wszystko. Ale byl problem, za wysokie tetno. Postanowili przetrzymac ja do rana.
W miedzy czasie poprosili o zgode o ewentualna eutanazje w razie gdyby w skutek wzdecia peklo jakies jelito. Zgodzilam sie.

Nie dawali duzych szans chociaz klacz byla stabilna, ale za dlugo chora. W sobote rano miala pasc decyzje w sprawie operacji. Ja sie zgadzalam.
Ludzie madrzejsi odemnie nie zgodzili sie twierdzac ze kon nie wytrzyma narkozy.

Swiat mi sie zawalil. To oznaczalo dla mnie jedno, ze ja stracilam. Tak juz ostatecznie, ze oni juz ja skreslili.
Pozostalo leczenie zachowawcze. Pozostali przy tym. Ja w glebi ducha dalam wszystkim (sobie, klaczy, weterynarzom) dwie doby. Jesli bedzie poprawa to wyjdzie z tego, jesli nie bede musiala sie z nia rozstac na zawsze, zeby dluzej juz nie cierpiala.

I stalo sie. Po ok. 1,5 doby u klaczy nastapila poprawa. Gazy odeszly, zaczela sie zalatwiac.

To byl dla mnie cod!
Klacz jest mloda ma 5 lat. Wychowana w chowie bezstajennym i mysla ze to rowniez zawazylo ze wytrzymala tak dluga chorobe.
A po drugie byla silna dla mnie. Widziala ze ja kocham i chce jej pomoc. Widzialam ta nadzieje w jej oczach ktora, bila odemnie.

Dzis jestem zadowolona ze nie bylo operacji. Bo to roznie moglo by sie skonczyc.
Koszt operacji to ok. 2 tys. + plus pobyt w klinice pozniej.
Ja nie maialam takich pieniedzy ale bylam gotowa zie zapozyczyc.
Sam pobyt klaczy w klinice ktory trwal 11 dni kosztowal mnie 1600zl.

Przypadek przypadkowi nie rowny.
I nie badzcie tacy ze operacja i tylko to jest rozwiazanie jakie moze uratowac zycie konia.
Tak nie jest i moj przypadek jest tego przykladem.
Wy sie mozecie na operacje godzic, ale ostateczna decyzje podejmuja weterynarze.






Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się