Nasze upadki z koni.

No no, a świstak siedzi zawija w sreberka 😂
O i ja mogę się pochwalić upadkami  🤣 Póki co 3, średnio tylko jeden na rok  😅

Najpoważniejszy był drugi, na lonży, kiedy ambitnie chciałam poćwiczyć dosiad  😁 Skończyło się na złamanej i zwichniętej ręce "w łokciu", dwóch operacjach i 15 szwach  🤣 Do teraz kiedy coś podnoszę, albo kiedy trzymam wodze wygląda jakbym miała w ręku dziurę  😂 Będzie co wspominać na starość  🤣
A.   master of sarcasm :]
13 sierpnia 2010 20:50
ostatnio wyglebowalam w maju razem z kamphora, ona podniosla sie po 2 minutach a ja lezalam jeszcze nastepne 2 albo i 3 zastanawiajac sie czy karetka bedzie potrzebna bo cos sie ruszyc nie moglam  😵 tak to jest jak swirniety wlasciciel ma swirnietego konia wyscigowego  😜
Graba.   je ne sais pas
13 sierpnia 2010 20:59
a ja najczęściej spadam jak koń już się zatrzyma 🏇
[quote author=hanoverka link=topic=30241.msg675108#msg675108 date=1281694717]
Ja kiedyś spadłam 3 razy w jednym tygodniu. 3 razy w stępie. Miałam wtedy 3 razy plecak na plecach. serio.

oj tam, mój rekord 3 razy za trening, i to bolesne bardzo ze skoków.  🤣

dodofon
piliście wódkę siedzac na koniu?  😲

[/quote]

na trzeźwo nigdy nie siadam - coś Ty, niebezpiecznie
Dodofon, a jak nurkowalas w rzece to mialas telefon przy sobie? 😉
Moja siostra kiedyś jeździła ze swoją koleżanką, która miała 2 konie. Kompletnie 0 techniki, no ale ostro jeździły! No i pewnego razu, koń mojej siostry wymyślił sobie, że wróci do stajni galopem.. Problem w tym, że siostra niezbyt potrafiła to wyperswadować konikowi, a drzwi do stajni kończyły się na wysokości jej pasa.. 😁

Najniebezpieczniejsze? Koń, nie wiadomo dlaczego, potknął się w galopie, na ujeżdżalni (sprawdzaliśmy później, nie było kamieni, ani nic) zaliczył piękną glebę, a ja wyleciałam z siodła, przeleciałam nad szyją i wylądowałam 2-3 metry dalej na ramieniu. Efekt? Złamany obojczyk (o czym dowiedziałam się jakieś 8h później, bo cały czas twierdziłam, że nic mi nie jest i tylko sobie coś naciągnęłam)
ushia   It's a kind o'magic
13 sierpnia 2010 22:13
hanoverka
No dobra wygralas,  🤣
Ja ze stepa spadlam tylko raz, bo miałam psa na smyczy i sie zaplatał w drzewie i ściągnął mnie z konia  🤣

E tam wygrała - w czasie jednej jazdy spadłam sześc razy, dokładnie w tym samym miejscu - okrążenie, gleba, następne, gleba...
Najdziwniej? Lato, upał, końcówka rozstepowania, snujemy się z koniem, wysunął mi się palcat z dłoni i nagle byłam na ziemi - nikt nie wie jak i dlaczego
Najgorzej wspominam ostatni, kiedy leciałam na drzewo owinięte siatką ogrodzeniową, w locie mysląc sobie, ze w sumie żaden problem, ze bez kasku, bo walnę o pień kręgosłupem
Dodofon, a jak nurkowalas w rzece to mialas telefon przy sobie? 😉


nie biorę komórki - bo tam nie ma zasięgu ;-)
ale paradoxalnie - jechałam wtedy w szytych na mnie oficerkach...
i wszystko miałam mokre - ale nogi od kolan w dół suche ;-)
dodam, że był październik... wyszłam z wody (na koniu) i jechałam jeszcze z 3h - bo nie było innej opcji
A upadki z koniem też się liczą? 😉 Zaliczyłam swój pierwszy we wtorek. Byłam z koleżanką "na spacerku" w terenie i niestety na polach konie nam się za bardzo rozhulały. Ja jechałam na arabofirodzce, takim małym koniku bojowo - terenowym, niestety był to nasz pierwszy raz, stąd nie za bardzo momentami umiałyśmy się dogadać 😉. Koleżanka też nie na swoim koniu. Wałach koleżanki wyrwał galopem na ścieżce, ja niestety jeszcze nie zdążyłam wyjechać zza zakrętu, kobyłka koniecznie chciała dogonić kolegę, więc wypruła za nim, skracając sobie kawałek drogi przez pole. Niestety, jej krótkie nóżki przyhaczyły o miedzę i... bum. To była sekunda, obie leżymy na polu. Ja szybko wstaję, patrzę, cholera, koleżanka nie zauważyła braku naszej obecności 😁 Drę się: "Olaaaa!". Nigdy wcześniej i nigdy później tak sprawnie nie zatrzymała tego konia 😁
Mimo, że noga bolała mnie do tego stopnia, że obstawiałam złamanie, nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Wsiadłam i niestety koni się dalej utrzymać nie dało- więc pogalopowałyśmy.

Przedostatni upadek. Z miesiąc temu. Też teren, też nie mój koń, to samo towarzystwo, plus trzeci koń. Kłusujemy koło "nawiedzonego domu". Nagle siedzę na ziemi. Inny arabofiord po prostu przestraszył się czegoś, zawrócił w miejscu o 180 stopni i ulotnił się spode mnie.

Inne upadki to było lata temu. Ale najgroźniejszy pamiętam do tej pory. Miałam lat ze 13, obóz jeździecki, teren. Jadę na kobyle ostatnia. Galop na ostatniej prostej w stronę stajni (! bardzo mądrze... 🤔). Nie wiem co kobyła zrobiła, czy się spłoszyła czy bryknęła, fakt taki, że rzuciło mną w sekundę o ziemię jak workiem kartofli. Spadłam na plecy na żwirową drogę. Sturlałam się w zboże i leżę. Nie umiem wstać, nie umiem krzyknąć. Ledwo już widziałam zastęp kiedy zorientowali się, że ostatni koń biegnie sam. Instruktor z pretensjami do mnie, że mam wstawać i siadać na konia. A ból pleców taki, że nawet podnieść się nie umiałam. Wyjąc wdrapałam się na konia i dokłusowałam do stajni. I tak wyłam przez kilka dni. Przez kilka tygodni miałam problem z chodzenie, przez kilka miesięcy z bieganiem. Sprawę oczywiście olano, ja się w domu nie przyznałam i tak chodzę niezbadana do dziś. Po 9 latach nadal coś się czasami odzywa...
Ja w ciągu roku spadłam 4 razy. Dokładnie, w ciągu jednego tygodnia, 3 razy na jednej jeździe i raz w terenie.

Podczas jazdy spadłam, bo miałam skoki (tak, wiem, super wytłumaczenie  :lol🙂. To była moja pierwsza lekcja, a że pojechałam do OJ "Skręt" (kto zna ten ośrodek, to domyśli się o co chodzi  :hihi🙂 to na pierwszej lekcji skakałam już 60... Jechałam na Picassie, strasznie leniwym koniu, który zupełnie nie umie skakac (dziwnie się wybija, dwa razy jakoś xD). Ja, że nie miałam wtedy równowagi podczas skoków, to przy lądowaniu leciałam głową dół, po jego szyi, jak na zjeżdżalni xD Za 3 razem spadłam, bo najechałam z naprawdę szybkiego galopu... Cóż, do końca jazdy jeździłam wyłącznie stępem, bo ledwo oddychałam.

A w terenie jechaliśmy sobie szybkim galopem na przeszkodę (miała coś ok. 1.02) i wszystko wyszłoby ok... Gdyby nie to, że po skoku przechodziliśmy do stępa i stój. Ja w stój oczywiście ni stąd ni z owąd znalazłam się na ziemi, nikt nie wiedział jak ja to zrobiłam xD
dodofon
Nie ważne ile razy, ale jak piłaś faktycznie - dla mnie to jest nie no do pojęcia.
Ja na kacu do stajni jadę wiele godzin po, albo wcale.

[quote author=Arimona link=topic=30241.msg675539#msg675539 date=1281725737]
hanoverka
No dobra wygralas,  🤣
Ja ze stepa spadlam tylko raz, bo miałam psa na smyczy i sie zaplatał w drzewie i ściągnął mnie z konia  🤣

E tam wygrała - w czasie jednej jazdy spadłam sześc razy, dokładnie w tym samym miejscu - okrążenie, gleba, następne, gleba...
Najdziwniej? Lato, upał, końcówka rozstepowania, snujemy się z koniem, wysunął mi się palcat z dłoni i nagle byłam na ziemi - nikt nie wie jak i dlaczego
Najgorzej wspominam ostatni, kiedy leciałam na drzewo owinięte siatką ogrodzeniową, w locie mysląc sobie, ze w sumie żaden problem, ze bez kasku, bo walnę o pień kręgosłupem

[/quote]
guru haha  🙇 🙇
ale ze stepa spadalas 6 razy?
brykał?  🤣

hanoverka
juz wiem ze tak nie wolno robic  🤣
Ja spadłam w zyciu niewiele razy. 3 razy poważnie.

Raz młody kon postanowił na polu odwalic rodeo i po kilku minutach rabnelam na ziemie , łamiac reke w 8 miejscach. pech chciał ze byłam w terenie z jakims dzieciakiem. Który wpadl w panike. Ani nie zlazł z konia, ani mi nie pomógł. Tylko płacz. Zanim zlapałam swojego konia i doszłam do stajni minelo 5 godzin. Ręke złamałam o 14 a o 21 przyjeli mnie w szpitalu zeby ja nastawic.

Kiedys w terenie kon mnie poniósl i w pełnym galopie wpadl do rowu pelnego śniegu. Mnie katapultowało duzo dalej od niego, ale on sam został. Wyciagalismy go z pomoca ludzi i samochodów. Ja miałam połamane żebra. Koń wyszedl z bez uszkodzeń. Poza otarciami linki holowniczej.

Dzieki tym 2 wypadkom boje sie terenów.

A ostatnia glebe zaliczyłam na treningu skokowym. skakalismy dwie przeszkody ustawione po łuku. Dośyc wysokie, mialy około metra, moze troche wiecej.  1 przeszkoda miała przed soba chyba z 5 dragów ustawionych. Pinio te dragi przeskoczył, ledwo wybił sie na ta pzreszkode, ale przeskoczylismy, dalej juz nie miałam kontroli, miedzy jedna a 2 przeszkoda było miejsce na jakies 5-6 fouli galopu, Pinio skoczył to po 3, a ze to była wysoka podwójna przeszkoda, zarył nogami o 2 draga, spadł na ziemie klękając, a ja zapikowalam głową w piach.

i od tej pory boje sie skakac bardziej niz się bałam :P
e tam, ciency jestescie, kolezanka spadla na jednej jezdzie 16 razy-chciala oduczyc szkolkowego konia sciagania dzieci przez leb, to sie nazywa determinacja 😎

najniebezpieczniej: jak zaczynalam jezdzic, kon skoczyl 50cm przeszkodke ze stoj, spadlam i mialam przestawione kregi...innym razem wpadlam pod kopyta po skoku, efekt-dziura w rece, ogolne poobijanie, dobicie kregoslupa, guz na pol glowy i nie pamietam co sie dokladnie dzialo

poza tym spadalam duzo i chyba we wszystkich mozliwych kombinacjach, moja "ulubiona" gleba to na skokach-kon wylamal przed sporym okserem, ja polecialam i w locie myslalam goraczkowo, zeby wcelowac w srodek i nie przywalic plecami w dragi-wpasowalam sie idealnie w pozycji odwroconego zuczka, znajomi i trenerka plakali ze smiechu 😡 i kiedys szereg gimnastyczny-wypadlam z siodla na pierwszym czlonie, a ze kon mial serce do skokow to skakal do konca ze mna w pozycji lezacej i trzymajacej sie go za szyje, wytrzymalam chyba 3 czlony, wypadlam z szeregu na przedostatnim, kon doskakal do konca 😎

Arimona-chyba nie bylas na prawdziwym Hubertusie 😉 wiesz jaki swobodny ma sie dosiad po setce? to lepsze niz wszystkie gluty do siodel razem wziete 🥂
Manta   Tyłkoklep leśny =)
14 sierpnia 2010 10:24
U mnie najgrozniejszy upadek skonczyl sie kilkuletnia przerwa w jezdzie, bo rodzice nie pozwalali mi sie do koni zblizac.

Jechalam w terenie na mlodej, niedawno ujezdzonej klaczy wlkp. Oczywiscie bez kasku itd- glupie to bylo, ale jakos tak sie mialo w glowie narabane, zejak nie kaza to sie nie zaklada - a zaluje, bo m.in. przez to nam sprawe w sadzie umozyli (no, ale nieistotne). Jechalam za kolega na matce mojej klaczy, a za nami biegala luzno jeszcze jedna, najmlodsza z rodzinki. Przy galopie klacz "luzak" prawdopodobnie zaczepiajac moja ugryzla ja w zad co skonczylo sie naprawde mocnym brykaniem, wiedzac ze nie wysiedze mialam plan zeskoczyc w bok, ale nie zdazylam - wypadlam z siodla przez szyje - prosto pod kopyta klaczy ktora nie zauwazyla mnie pod soba i stratowala. Stluczenie reki - wieeelki siniak i ogromny bol nie bylo nawet badane przez lekarzy jak zobaczyli moje przeswietlenie na ktorym widnialo 16 zlaman twarzy (w tym 6 nosa zprzemieszczeniami nawet pod oko). Przez pierwszy dzien zastanawiali sie, czy ja przezyje. Co najlepsze - RTG robili lekarze w szpitalu w ostrzeszowie, uznali, ze nic na nim nie widza, ale po takim wypdku trzeba zrobic tomografie, wiec wyslali mnie do Kalisza z zapewnieniem, ze jesli z mozgiem ok to napewno na drugi dzien mnie wypuszcza. I tak szwendalam sie prawie miesiac po szpitalach (ostrzerzow -> kalicz -> krakow (tylko tu podjeli sie operacji) ) a kolejny miesiac przesiedzialam w domu.

teraz jak wsiadam na innego konia niz moja Basiowa to najmniejsze wzdrygniecie, brykniecie, niepewnosc, za szybki galop = obraz galopujacego w moja strone konia.... uraz psychiczny mam, nie wiem czemu bo ogolnie jakos o tym nie mysle szczegolnie.
Nie liczę i nie zwracam uwagi na upadki. ( staram się nie zwracać uwagi  😉)

Najbardziej pamiętam upadki na moim poprzednim koniu. Młoda klacz. Kombinująca i próbująca na ile se może pozwolić. Ja zielona jak szczypiorek na wiosnę.  Teren. Samotny jak zwykle.  😉 W terenie w galopie OD stajni, jak tylko zobaczyła ścieżkę w prawo natychmiast w nią skręcała a mnie siła odśrodkowa wyrzucała na zewnątrz zakrętu. (nawet gdy byłam na to przygotowana)

Wiedziałam, że NIE MOŻE TAK BYĆ. Więc łapałam konia, wracałam do ścieżkę, wprawiałam konia w galop i próbowałam ujechać swoje, czyli prosto. Za wszelką cenę nie dać jej skręcić w prawo. Ja zielona. Ona szalona. Znów nagły skręt w prawo, ja na glebie.

Któregoś razu się zaparłam i powtarzałam to kilkanaście razy i na mniej więcej 15 razy, z 10 spadłam w tym samym miejscu.
Po powrocie do domu łeb mnie bolał i źle widziałam. Ale to chyba z emocji a nie z uszkodzenia mózgownicy.  😉
Mirabelka   Małe jest piękne! :)
14 sierpnia 2010 11:56
Ja nawet nie pamiętam ile razy z konia spadłam, a było tego duuużo. 😁
Większość razy leciałam z kuca, więc lot był krótki i wychodziłam z tego cało. Moja pierwsza, najbardziej bolesna gleba była w szkółce, pojechałam z instruktorką w teren i już wracaliśmy do stajni, a tu nagle nam sarny wyskakują przed końmi. Konie spokojne, sarny uciekły w las. Nagle sie jednak kobyłom przypomniało, że w takich momentach powinny spieprzać, więc zwrot na zadzie i heja! "Moja" klacz wyprzedziła konia instruktorki i nieźle zapieprzała. Trzymałam sie dzielnie, nawet jak na skrzyżowaniach nagle skręcała. Ale, że koń nie zwalniał, a instruktorki za mną nie było to nie widziałam co mam robić, więc przy pierwszej lepszej okazji... Zeskoczyłam. Walnęłam o ziemie jak grucha, koń instruktorki razem z nią na grzbiecie po minucie przygalopowali, pech chciał, że nagle koń odskoczył w bok i oboje zatrzymali sie dopiero na drzewie. Stać się nam nic nie stało, mnie troche przyćmiło, ale poza tym wszystko było ok. Nie mogłam przeżyć tego, że zgubiłam mojego trampka... 🤔wirek:

Inna ciekawa gleba w moim wykonaniu była jakieś 3-4 lata temu, kiedy to wreszcie kupiłam siodło na mojego szetlanda. 😁 Po przymiarce pojechałam na kucu w teren. Koń ładnie szedł, więc po 30 min. postanowiłam zagalopować. Wszystko ładnie pięknie, ale problem w tym, że stajnia była w drugą stronę, więc musieliśmy zawrócić. Oczywiście to był plan kuca, więc w pełnym galopie nagle sie zatrzymała, ja przeleciałam przez szyje, a ona zawróciła i pobiegła do stajni. 😂
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
14 sierpnia 2010 12:16
mnie najbardziej może nie zabolał,ale zdenerwował ten upadek:

nigdy nie patrzcie na zegar przed ostatnią przeszkodą gdy się ścigacie...bo zamiast zwycięstwa będziecie mieć Eliminację w wynikach 😉
inny hard-kore
jadę w rzece - nurtem (październik)
wody po końskie "kolana" - czyli do połowy jego nóg
kolega woła - wyłaź (kura) tam jest głęboko (kura)
ja - (kura) nie jest!
i w tym momencie konia nie ma - ja po szyję w wodzie (koń zanurkował)
płyniemy...
kolega - (kura) jest!


Umarłem  👍
Wesoły temat. Chyba "najmądrzejszy" z tych, które zaserwowała autorka. 😉

ja to w ogóle byłam miszczem wzlotów i upadków. -> wzlotów, w sensie, zanim upadłam, chwilę leciałam. 😁
Najmniej "miło wspominany" upadek to piękny, paraboliczny lot na główkę z konia, który po fajnym zagalopowaniu i przetuptaniu kilku foule stwierdził, że pozbywa się jeźdźca, który od niego czegoś więcej próbuje wymagać 😉 I tak przebrykał ze mną długą ścianę ujeżdżalni. Może bym się i utrzymała, ale koń do oddawania z zadu zaczął oddawać z krzyża i to już było dla mnie rekreanta, za dużo. 😁 Pech chciał, że pękł mi wtedy kask i już nie mogłam wsiąść  z powrotem.

Gleba zaliczona do rzędu "najgłupsze" [tuż po zleceniu przy wsiadaniu.... i w stój.... 😁 ] to gleba z pewnego młodego,  nie mojego, świeżo zrobionego konia..... na którym chyba nikt nigdy nie regulował strzemion dość "zamaszyście" 😁
Koń "spod igły" trenera, grzeczny, miły, mega-spokojny, wojny by się nie wystraszył.... no to ja na pewniaka wsiadam i chciałam sobie długość strzemienia wyregulować.... puślisko było sztywne, nowe i zrobiło takie SZSZRRRRU! No to koń - fru do przodu, mnie to strzemię z puśliskiem zostało w ręce i tak powiewało wprawiając konia w jeszcze większą panikę, aż na zakręcie siła odśrodkowa sprawiła, że się ze sobą rozstałyśmy. 😁
Ale! wsiadłam spowrotem, wyregulowałam te strzemiona, prosząc kogoś o przytrzymanie konia i jeszcze pojeździłam.
Hihi tez kiedys spadlam z takiego bardzo wrednego konia. prosto na tylek... bolalo hihi 🙂
Arimona-chyba nie bylas na prawdziwym Hubertusie 😉 wiesz jaki swobodny ma sie dosiad po setce? to lepsze niz wszystkie gluty do siodel razem wziete 🥂


Sorry, ale byłam na Hubertusie i nadal dla mnie picie na koniu albo wsiadanie po setce na konia ma mało wspólnego z zabawa i kojarzy mi sie jedynie z głupota.  🤔wirek:
mój pierwszy upadek był dość komiczny, zwłaszcza dla przypadkowego widza - galopowaliśmy w terenie w stronę lasu. naprzeciwko nas szedł pan z psem, więc instruktor dał sygnał do zwolnienia i przejścia do stępa. pan kulturalnie się zatrzymał, żeby puścić konie. mniej - więcej na wysokości szanownego pana schyliłam się, żeby poprawić zamek w sztylpie. w tym samym momencie Dżinn ogonił się od muchy, lekko wierzgając tylną nogą. rezultat - zsunęłam mu się po szyi na tyłek. siedząc na ziemi popatrzyłam na koleżankę jadącą za mną, a tu nagle "bęc" koleżanka leży obok - pochyliła się żeby sprawdzić czy żyję, a jej klacz w tym momencie potknęła się. mina pana z psem - bezcenna ;D

najgorzej wspominam któryś z kolei upadek, już parę lat temu. dostałam do jazdy młodego ogiera, który "wczoraj chodził". okazało się, że owszem, opiekunka była, ale miała lenia. rezultat - mini rodeo na ujeżdżalni, koń znalazł wyjście, więc radośnie wygalopował zmierzając w stronę stajni. przy wyjeździe był zakręt, więc przez chwilę zastanawiałam się, czy przeskoczy przez barierkę drugiego padoku, czy skręci. skręcił, a ja zostałam na barierce, czego rezultatem był pęknięty wzdłuż całej długości palec wskazujący 🙂

ze swojego konia już kilka razy spadłam, w tym raz dość komicznie, w stępie w terenie, kiedy podchodząc pod pagórek zmienił nagle kierunek, a ja wylądowałam w wysokiej trawie sycząc "Bazyl, chamie jeden, zabiję cię!" do stojącego nade mną konia 😉 ostatni mój upadek niecałe dwa miesiące temu był dla mnie dość przerażający - Bazyl odmówił skoku robiąc zwrot 180 stopni - wyrzuciło mnie z siodła, uderzyłam całym ciałem w siatkę, po której się zsunęłam i uderzyłam potylicą w ziemię, aż mi się ciemno przed oczami zrobiło. błogosławiony kask.
yesad   Blondynka z mózgiem (:
17 sierpnia 2010 23:11
Mnie zawsze ekscytowały upadki, do czasu gdy następnego dnia nie mogłam sie ruszyć...
Skakałam szeregi, i źle podeszłam do ostatniej przeszkody i skończyło się to łydką w strone stajni.
Klaczka chciała przeskoczyć stosunkowo wysoki płot, a ja zaczęłam krzyczeć zdezorientowana.
Koń się połapał i ślizgiem zatrzymał, a ja biedne dziecko spadłam przez szyje, głową prosto w ten płot.
Płot się połamał, ja nie mogłam wstać a instruktor się przeraził.
Pare dni nie mogłam chodzić, a co dopiero skakać...
madmaddie   Życie to jednak strata jest
17 sierpnia 2010 23:24
ja po pierwszym upadku zaczęłam się bać jeździć. 10 dni ręka w szynie, miesiąc zakazu na stajnię, akurat zbliżały się wakacje. w stajni byłam prawie codziennie a jeździłam najmniej( pracowałam z jazdę).
było tak: jadę sobie, konia stępuję( poziom bardzo początkujący) nagle jak kobyła nie wyrwie w bok( płochliwa biedaczka), pierdykłam o glebę, niestety na przytulanie się do Matki Ziemi nie miałam czasu, bo stopa moja pojeździć jeszcze chciała( raczej cechowała się większymi umiejętnościami niż ja).
nie pozostało mi nic innego jak krzyknąć: Milady, stój!
nie pomogło, ale stopa po krótkim czasie na ziemię upadła.
plecy obdarte, troszku.
o tego czasu różnie bywało, upadki były, a nauczyłam się ewakuować z konia. jak mi już przeszło to musiałam się wyprowadzić, i całe chodzenie do stajni diabli wzięli, próbowałam gdzie indziej ale nie wyszło.
i to już rok odkąd normalnie jeździłam

na poczatku mojej 'genialnej kariery' jeździeckiej, chciałam pokazać koleżankom jak lansersko zeskakuje z konia (noga przez szyje i hop) skończyło się na tym, że zahaczyłam stopą o strzemie i wylądowałam na tyłku przy akompaniamencie śmiechu moich znajomych  🤣
kolejną głupią sytuacją była gleba na hubertusie, koń trochę się rozhulał wyrwał do przodu i nagle zatrzymał się i odskoczył w bok, centralnie przed trybuną, za którą stali ludzie. Wspaniale walnęłam dupskiem o glebę na oczach przerażonej mamusi  😁
najgorzej spadłam na wakacjach 3 lata temu, jak prawie każdy początkujący jeździec byłam święcie przekonana, że potrafię wspaniale jeździć, więc instruktorka dała mi dość płochliwego konia dla tych zaawansowanych, efektem mojej niesamowitej jazdy była spektakularna gleba czyli salto i wylądowanie centralnie na ramieniu, (którym notabene nie mogłąm ruszać przez następny tydzień) i waląc głową o glebę. Przez kilka dni miałam problemy z poruszaniem się, a na tamtego konia więcej nie wsiadłam...

niestety na przytulanie się do Matki Ziemi nie miałam czasu, bo stopa moja pojeździć jeszcze chciała( raczej cechowała się większymi umiejętnościami niż ja).
nie pozostało mi nic innego jak krzyknąć: Milady, stój!
nie pomogło, ale stopa po krótkim czasie na ziemię upadła.
plecy obdarte, troszku.


Ja kiedys jak byłam dzieciakiem i zobaczyłam koleżanke pzreciagnieta galopem po ujezdzalni  bo jej noga w strzemieniu została, wbiłam sobie do głowy ze jak masz spaść albo dzieje sie coś co moze spowodowac ze spadniesz, to ewakuuj nogi pierwsze. czesto zdaza mi sie tak ze jak moj koń bardzo szaleje to wyciagam nogi ze strzemion szybciej bo sie boje ze mi ta noga zostanie :/
U mnie upadków masa chyba przy 20 przestałam liczyć, w sumie najpoważniejszy chyba ostatnio wywaliłam się z klaczą na górce, ona mie przygniotła, efekt połamana głowa kości strzałkowej gips na miesiąc, a teraz jeszcze miesiąc stabilizator. A to był zwykły spacerek ...
tunrida znam ten ból jak koń uprze się żeby skręcić sobie tam gdzie chce ,Ja ze swoją przerabiałam tak jak Ty .Potem klacz zrozumiała że w terenie nie można tak robić ale można spróbować gdzie indziej .A więc kiedyś szykowałam się do wyścigów (amatorskich) a że mam folblutkę szanse wygrania były bardzo duże .Pojechaliśmy na dużą polane która była za domami wioski .
Wybrałam sobie drogę boczną jako start do wyścigu ,po trzech razach szybkiego startu i cwału z zawrotną prętkością stwierdziłam że jeszcze raz przebiegniemy się i wracamy juz spokojnie do domu .I wtedy moja klaczunia wystartowała jak torpeda i nagle jej się przypomniało że można sobie skręcić i momentalnie skręciła przed płot i siła odśrodkowa wyrzuciła mnie na płot ,ona oczywiści stanęła i się tylko patrzała .Wszystko mnie bolało ale musiałam wsiąść z powrotem i to przejechać jeszcze raz .Udało się, chociaż już jej nie wieżyłam i pilnowałam ją .
Następnym razem zrobiła mi tak jak skakałam ,trening był dość lekki ,takie małe skoki .Wszystko było super ale na koniec chciałam skoczyć chociaż ten metr ,wszystko było dopasowane idealnie nagle moja klaczunia w skoku odbiła w drugą strone niż była ustawiona a ja przygotowana ona skoczyła w prawo a ja poleciałam parę metrów do przodu ,wstałam z zakrwawionymi rękami ,wybitymi palcami i wielkim bólem ,ale wstałam i tak przeskoczyłam tą przeszkodę od tamtej pory klacz mi już nic nie wywinęła ,mam nadzieje że już nie wywinie .
pandora   czaprakomania...XD
18 sierpnia 2010 12:34
Ja jezdże rok a juz spadłam 11 razy w tym 3 razy z kucyka  😂
Jednak mówia mi ze najbardziej spektakularne było jak wyskoczyłam z siodła jeszcze od strzemienia sie nogą odpychajac  🏇
Moja koleżanka zaś spadła 3 razy na jednym przejeździe na zawodach towarzyskich z kuca na nogi, nie wiem jak ona to robi ale jak spada to po prostu staje 😀
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się