Koniec z jeździectwem?

Moon   #kulistyzajebisty
06 października 2009 17:33
Nigdy nie udało mi się "zerwać" z końmi. Nie sądzę też, żeby takie zerwanie było możliwe. Bo konie to konie.
Dokładnie.
Jakiś czas temu miałam big doła jeździeckiego pt. 'Pieprzę, rzucam ten sport'.
Ale po kolejnym pojeżdżonym Młotku miałam kluchę w gardle i chciało mi się ryczeć - No bo jak ja mogłam w ogole pomyśleć, że przestanę robić to co KOCHAM, no jak?!?!?!
Bardzo interesujący wtedy był dialog:
Trainer: Dlaczego masz szklanki w oczach?
Ja: Bo jestem durna.
Ale dochodzę do wniosku, że takie wypłakanie się czasem pomaga, mimo wszystko...
Zacisnęłam zęby, nabrałam (mam nadzieje!) dystansu do siebie i tego co i kiedy należy od konia wymagać i... Znowu siadając w siodło się uśmiecham.

Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
09 października 2009 21:51
U mnie chyba się skończyło to wszystko 🙁

Jakoś nie przeżywam wypadów do stajni jak kiedyś. Coś jakby się wypaliło. I jakby tu nie mówić - jestem jeździeckim beztalenciem. Coraz bardziej myślę o sprzedaniu wszystkich moich jeździeckich rzeczy i skończeniu z tym.
Wypaliło się coś. Już nie wiążę z tym żadnych planów życiowych.
znowu edytuję... 🙄
po ponad roku wróciłam do koni, do stajni, siodeł, siana, i tego wszystkiego co z nimi związane. na wstępie powyrzucałam obornik  😍
jestem jednak tą osobą która ma nieuleczalnego "pie***lca hipologicznego"(jak to któraś z forumowiczek nazwała)  , dla tego się urodziłam, i nie potrafię bez tego żyć. trudno...
ale jestem szczęśliwa!
Chyba powoli mi mija. Jeszcze tylko o volcie zapomnieć  😀; jeszcze jest kilka zobowiązań.
Myślałam, że kupię sobie konia. Wątpię. Pomału zdaję sobie sprawę, że na takiego, do jakich jestem przyzwyczajona - nie będzie mnie stać. Nawet gdyby 🙄 to potrzeby dzieci są ważniejsze, n'est-ce pas? W ew. dostępnych cenowo - widzę każdy brak. Jeździć po prostu dla przyjemności - już nie potrafię. Jeździeckiego światka (nie licząc kilkunastu osób) już nie trawię.
Zawody - chętnie oglądam na Canal+ (bo na żywo i jest na co popatrzeć). Ale...nigdy nie mów nigdy  🙂 Wiem też, że przeróżne wypadki chodzą po ludziach, a ludzie po wypadkach. Jeszcze niejedno może się zdarzyć. Tylko nie mogę już powiedzieć: "mam jeszcze dużo czasu"  😁
Coś jakby się wypaliło. I jakby tu nie mówić - jestem jeździeckim beztalenciem. Coraz bardziej myślę o sprzedaniu wszystkich moich jeździeckich rzeczy i skończeniu z tym.
Wypaliło się coś. Już nie wiążę z tym żadnych planów życiowych.
pomijając wszystko inne, powiem że nienawidzę takiego określania "jestem beztalenciem", bo to ni mniej ni więcej, oznacza tylko tyle,ze ktos nie trafił na własciwego dla siebie szkoleniowca...i tyle.
...natomiast, "wiązanie planów życiowych" w momencie, kiedy dana dziedzina jest znana tylko na poziomie ABC i to tez nie na pewno, to dla mnie infantylna megalomania...
trzynastka   In love with the ordinary
07 listopada 2009 00:08
...natomiast, "wiązanie planów życiowych" w momencie, kiedy dana dziedzina jest znana tylko na poziomie ABC i to tez nie na pewno, to dla mnie infantylna megalomania...


ale można "wiązać plany życiowe" z jeździectwem jako takim. W moim planie  widzę trenera, własnego konia w pensjonacie i pracę która da mi na to czas i pieniądze 😉 niekoniecznie musi się udać i nie koniecznie muszę z tym wiązać przyszłość w sensie zawód który da mi chleb 🙂
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
07 listopada 2009 10:14
wrotki, Bardzo możliwe.
Ale też prawda jest taka, że wszystko co było porządne wyniosło się poza łódź, wiec nie mam czym dojeżdżać, bo zazwyczaj są stajnie na totalnym zadupiu. Kasy też mi ciągle brakuje, bo mam inne wydatki związane ze studiami i nie tylko. Mobilna też nie jestem. A tłuc się ponad godz w autobusie, to nie dla mnie.

A co do planów to miałam na myśli właśnie własnego kopytnego, trenera i może jakiś niewielki sport. A TAK to lipa.
Jak zaczęłam nowe studia to widoki na życie odwróciły mi się o 360 stopni. Szczerze, to bym nie chciała mieć stajni rekreacyjnej i ciągle myśleć JAK PRZEŻYĆ. Przeszło mi zupełnie, a konie stały się 'zawadzaczem'. Zmieniły się priorytety, ot i wszystko.
Bronze   "Born to chase and flee.."
07 listopada 2009 17:36
Mam "zmęczenie materiału" i doskonale rozumiem dylemat koleżanki. Zawzięłam się i na razie jestem na "odwyku"od koni. O dziwo nie ciągnie mnie...może to kwestia zmiany priorytetów i dążenia do samorealizacji....w pewnym momencie jeżdżenie dzierżawionego konia wystarcza.
Jak zaczęłam nowe studia to widoki na życie odwróciły mi się o 360 stopni.
A nie o 180? 😉

Sorry za 🚫
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
07 listopada 2009 22:04
haha, sorry, już nie myślę od południa xD Za dużo zamieszania w domu xD
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
07 listopada 2009 22:13
Notarialna, trzeba szukać. U mnie też nie było perspektyw. Nie bawiła mnie jazda w szkółce na koniach, które są szkółkowe wśród dzieciarni, która ma jakieś chore jazdy i jak cie nie polubi, to cię udupi. Wiec zrezygnowałam. I tak sobie biadoliłam przez 2 lata. Że nic, że nie ma możliwości, zero.  Teraz przed zaczęciem studiów, strasznie chciałam wydzierżawić konia. Bez kasy i możliwości dzierżawy, bo u nas ta praktyka nie istnieje. Ale łaziłam po portalach, przeglądałam ogłoszenia i pach. Od miesiąca współdzierżawię zarąbistego konia, który już wiele mnie nauczył. Pracy cały czas nie mam, ale kasa na dzierżawę jakoś się znajduje. trzeba szukać i dążyć do celu.
A ja jestem blisko, coraz blizej. Od miesiaca nie siedzialam na koniu mimo, ze nic nie stoi na przeszkodzie (wczesniej zdarzalo sie i po 3 dziennie jezdzic). W stajni pojawiam sie najrzadziej jak tylko sie da. Kiedy musze, bo akurat nie ma komu zajac sie moim kopytnym. I ... tyle. Nie brakuje mi "tego". Zgaslo ... 
Klami co Ty opowiadasz... 🙁 Ty to miałaś hardcore'a więc nie dziwię Ci się, że masz dość. Ale ja już to pisałam miliard razy, twarda babka z Ciebie, ja wierzę w come-back. Jeszcze będzie sport, zobaczysz :kwiatek: Tylko się nie poddawaj 🙂
Chyba powoli mi mija. Myślałam, że kupię sobie konia. Wątpię. Pomału zdaję sobie sprawę, że na takiego, do jakich jestem przyzwyczajona - nie będzie mnie stać. Nawet gdyby 🙄 to potrzeby dzieci są ważniejsze, n'est-ce pas? W ew. dostępnych cenowo - widzę każdy brak. Jeździć po prostu dla przyjemności - już nie potrafię. Zawody - chętnie oglądam na Canal+ (bo na żywo i jest na co popatrzeć). Ale...nigdy nie mów nigdy  🙂 Wiem też, że przeróżne wypadki chodzą po ludziach, a ludzie po wypadkach. Jeszcze niejedno może się zdarzyć. Tylko nie mogę już powiedzieć: "mam jeszcze dużo czasu"  😁

hmmm...dlatego właśnie Bogdan już nie jeździ, ale nigdy nie mów nigdy...
ojej, wiele razy chciałam z tym skończyć. Podobnie jak wiele osób. Znudzenie rekreacyjnym klepaniem tyłka. Zero zaangażowania, w kółko to samo. Nuda. Czasami jeździłam raz na 2-3 tygodnie. Czasem dłużej mnie było. Nie zrezygnowałam jednak ze względu na ludzi zarówno ze stajni jak i ze względu na rodziców. Jednak sporo zainwestowali w ten mój sport.
amnestria  :kwiatek:
Niestety ja juz nie wierze.
ok, o ile rozumiem osoby, które posiadając/dzierżawiąc konia z powodów finansowych muszą z tego zrezygnować, o tyle nie rozumiem podejścia "nie jeżdżę tak/tam gdzie bym chciała, więc rezygnuje"? No jak? Tak świadomie powiedzieć sobie, że od teraz już nie wsiadam na konia, rezygnuje z pasjii, bo chwilowo nie mogę mięć tego co chcę? Wszystko da się przeczekać, a największą satysfakcją jest pokonac trudności i osiągnąć chociaż namiastkę tego czego się oczekiwało. I robić to co się kocha.
O 9 lat czyli od czasu kiedy pierwszy raz usiadłam w siodło, tułam się od stajni do stajni. Zawsze czysta rekreacja. Pierwsze 4-5 lat było dość intensywnych (obozy jeździeckie, stały koń pod opieką itd), później przyszła posucha i naprawdę przez całe liceum nie widziałam konia na oczy! Ale nigdy sobie nie powiedziałam, że w takim razie to koniec. Byłam pewna, że to tylko okres przejściowy! Potem jakieś jazdy raz na kilka miesięcy w szkółkach- czyli to co jest zmorą większości jeźdźców, tutaj wypowiadających się i moją również. Aż w końcu stanęłam przed szansą (za co jestem ogromnie wdzięczna Hypnotize :kwiatek🙂 i zrobię wszystko żeby jej nie zmarnować...

A tymczasem uciekam do stajni (jak to cudnie wstawać w niedzielę z rana, żeby móc powiedzieć, że się jedzie do konia...), nawiązując jeszcze: nie wiem czy ktoś pamięta, ale pół roku temu postawiłam sobie W TYM WĄTKU ultimatum. No i chyba się udało... 😀
KuCuNiO   Dressurponyreiter
06 grudnia 2009 19:24
Ja też jednak kończę z tym sportem. Niby postanowiłam, że w wakacje znowu zacznę, ale prawda jest taka, że nie wiem jak to będzie..
W sumie nadal mam jeszcze jednego konia, ale na nim nie jeżdżę. Drugiego sprzedaje (na razie jeszcze wsiadam czasami).
Niestety nie mam możliwości czasowych aby jeździć jeszcze konno. Może jak zrobię prawo jazdy to bedzie inaczej, ale narazie stop.
Niewidzialna   Czołowy hodowca Re-Volty
06 grudnia 2009 21:56
Oj, Kucunio, szkoda by było, szczególnie twoich zdolności i umiejętności.
...i czasu i kasy wlozonych...
KuCuNiO   Dressurponyreiter
07 grudnia 2009 05:23
Też trochę żałuję, ale w tym momencie to jedyne rozsądne wyjście...
A ja Was nadal w ogole nie rozumiem  🙄 . zmuszal was ktos przez ten caly czas ze tak latwo rezygnujecie?

Cale zycie do stajni bylam wozona wtedy, kiedy akurat mialam bardzo duzo rzeczy (np. zawody) i to JESLI ktos akurat mial czas i ochote. Nawet jak juz mialam wlasnego konia - tez mnie nikt nie wozil. Ach, jak ja zazdroscilam tym wszystkim przywozonym przez rodzicow dzieciakom! ze maja choc odrobine wiecej czasu, bo nie musialy godzine tkwic w autobusie a potem np. w zimie nie musialy po tej jezdzie autobusem rozmarzac w siodlarni przez 45 minut! Tylko mogly sobie posiedziec z koniem. A potem rodzice przyjezdzali o tej, o ktorej oni powiedzieli, a ja musialam sie dopasowac do autobusu, czasami o przedziwnej porze. Kilka razy mi ten autobus uciekl (np. ostatni) i byl galop do domu piechotka. Czasami po ciemku. Czasami przy -15. Czasami przez pola. Ale nigdy mi nie przyszlo do glowy zrezygnowac z tego bo mnie nikt nie wozi. Toz to dla mnie jest co najmniej, wybaczcie, ale smieszne. Zeszloroczne wakacje i piechotka po kilkanascie km dziennie tez nie byla zabawna - ale sie chodzilo. Nie bylo to tamto. To tak, jakby zrezygnowac z jedzenia, bo nie ma cie kto zawiezc do sklepu 100 metrow od domu. to juz transport publiczny nie istnieje? no prosze Was. jasne, czasami nie pozwala na dojazd gdzies na czas i z niektorych treningow trzeba zrezygnowac (bo dojechac do stajni na 21 to bezsens), ale prosze Was. Na pewno nie z wszystkich. Jak to czytam - robi mi sie cos.  😵 😵 😵

Moze po prostu jak ma sie za latwo to sie tego nie docenia - nawet na tyle, by machnac na to reka. Bo przeciez co za roznica. To tylko kilka lat zycia. To tylko kilkadziesiat sukcesow. To tylko ilestam miesiecy ciezkeij pracy. To tylko ilestam set tysiecy zl wywalonych na konie, trenera, weta, sprzet, transport, zawody. Ale to przeciez nie wasza kasa. Wiec co za roznica.  😵

BTW. teraz stoje z jednym koniem pod Lublinem (ok. 25 km od centrum miasta) i jest tam taka jedna dziewczyna ktora caly kawal od przystanku (tak ze 2-3 km na oko) pakuje na piechotke. codziennie lub prawie codziennie. Nie slyszalam, zeby nawet pisnela slowko na ten temat. Chociaz okolica srednia do lazenia po zmroku - pola, stada psow, droga ciemna, nic nie widac. Ale chodzi. I nie ma to tamto. nie ma "nie przyjde - mnie nikt nie wozi".  🙄 🙄 🙄

(jak dobrze, ze jeszcze mi nie przyszlo do glowy zrezygnowac z kariery muzycznej, bo tatus nie ma studia, mamusia nie zna wszystkich w branzy, na gitarze nie gra mi Slash ani Rob Cavallo nie jest moim managerem. Inaczej to przeciez totalny bezsens.
Jakby wszystkie zespoly tak myslaly muzyki bysmy zadnej nie mieli)
  😵
Kaprioleczka nie ma co się wkurzać - koniarze zawsze będą dzielić na tych, co nie mają koni a zapylają po kilka kilometrów na piechotę do stajni oraz tych, którzy mają konie (nawet 2 czy 3 w pensjonacie) ale trener na nich jeździ, bo oni się "nie wyrabiają". Jedni mają zapał, czasem aż dziwny, inni nie i tego się nie zmieni chyba...
Cały czas odkąd mam konia zastanawiam się czy przyjdzie na mnie czas i złapie mnie taki niechciej i bezsens, że zostawię komuś konia i będę go odwiedzać raz na miesiąc żeby dać marchewkę, albo co gorsza sprzedam. Brrr, oby nie :/
Dzionka, wiem, ze nie ma sie co wkurzac, ale mnie cos po prostu trafia  🙄 nie wiem, moze dlatego, ze z racji studiow za granica moje konie ogladam sporadycznie. Jak juz jestem w PL to nie ma, ze nie pojade. Konie to priorytet. Nie jade do nich TYLKO jesli naprawde po locie sie czolgam i nie jestem w stanie, bo siadam = zasypiam.

A mnie ostatnio naszlo na zmienianie swiata. I tego podejscia ze sie nie da. bo z nieznanych mi przyczyn, im bardziej stwierdzam, ze jednak nie ma "nie da sie", tym bardziej okazuje sie ze faktycznie "nie da sie" nie istnieje. tylko czasami droga do niego jest troszeczke bardziej okrezna niz zwykle.
kaprioleczka, a jeśli nie miałabyś przerw?
Jeździła codziennie, rutynowo, monotonnie do stajni i wykonywała dzień w dzień te same czynnosci? Może to jest ta różnica?
trzynastka   In love with the ordinary
07 grudnia 2009 11:01
kaprioleczka, a jeśli nie miałabyś przerw?
Jeździła codziennie, rutynowo, monotonnie do stajni i wykonywała dzień w dzień te same czynnosci? Może to jest ta różnica?


Na pewno jest. Nawet jeśli kapri sie nie przyzna. Są dni w których konie to nie pasja, miłość czy radość a przykry obowiązek wykonywany po kolana w błocie, bo hali nie ma a konia trzeba ruszyć.

edit;
kapri - moim zdaniem nie powinnaś osądzać ludzi którzy przez x lat [5 - 10 - 15?] codziennie lub prawie codziennie są w stajni.
Ja nie jeżdżę aktualnie, tęsknie strasznie ale przez ostatnich 15 lat byłam w stajni non stop, moja przerwa nie wynika tylko z musu oddania konia (kochanej, wielkiej i litościwie nam panującej Met  :kwiatek:  😁 ), bo przecież mogłam jeździć. Mogłam jeździć ludziom konie ale nie chciałam, bo miałam dosyć. Zwyczajnie normalnie miałam dosyć (i byłam trochu zniszczona psychicznie).
Teraz - nie wiem. Nie mam porownania. teraz stoje w stajniach z hala i jezdze autem.

Ale 4 lata temu stalam w stajniach bez hali - przez 10 lat wowczas juz. Cieplo, zimno, snieg, deszcz, burza, grad. Swiatek, piatek, poniedzialek. Codziennie, chyba ze zajecia konczylam tak, ze wracalam z nich o 18-19. A i wtedy zalowalam, ze jednak nie moge pojsc. Tylko ze ja nie mialam zadnych innych atrakcji. Szkola, obiad, telewizja, lekcje do odrobienia, spac. Co to za zycie. Konie to bylo zawsze cos wiecej, cos ponad to. Do tej pory zaluje, ze przynajmniej od czasu do czasu nie zwialam z lekcji, zeby sie potaplac w tym blocie. Nie wiem jak jest, jak ma sie jeszcze jakies inne zajecia. Ja bardzo, bardzo dlugo nie mialam. Szczegolnie takich, ktorych moglabym nazwac pasja. A konie to byla taka odskocznia. W stajni nie bylo problemow, smutku, zalu, nie bylo tego zycia ktore sie toczylo za plotem.
Teraz taka kryjowka jest dla mnie muzyka - z braku kasy po prostu, nie stac mnie tu na jezdzenie - ale nadal chetnie wracam do tej pierwszej. jesli nigdy nie musieliscie sie chowac, to zazdroszcze Wam. Naprawde. Czasami wolalabym takie zycie bez tego wszystkiego, ale konie pomogly mi przezyc te najgorsze chwile w moim zyciu. Wszystkie problemy. Wszystkie zalamania. Nie wiem, czy potrafie to opisac tak, by ktos, kto tego nie przezyl to zrozumial. Bo nawet jak w stajni byly jakies problemy, to one nigdy nie byly wieksze niz te problemy poza stajnia, ale zawsze mialy najwyzszy priorytet. Nigdy nie szly w odstawke i nigdy nie powiedzialam: "ja sie poddaje". Stajnia musiala byc miejscem, gdzie moge sie schowac. Nigdzie indziej nie moglam.

Jedyny okres kiedy mialam taka dluzsza przerwe byl wtedy, kiedy balam sie ze kon ktorego dzierzawilam pojdzie na sprzedaz. To bylo w sumie juz przesadzone - kobyla juz byla klepnieta. Mimo posiadania juz jednego konia 2 tygodnie nie bylam w stajni, a Mlodym zajmowala sie kolezanka. Nie kontaktowalam sie z nikim, nie chodzilam do stajni. Nie wyobrazalam sobie, ze przyjde a jej boks bedzie pusty. Ale nie mialo to nic wspolnego z rzucaniem jezdziectwa - po prostu musialam sie ulozyc z mysla, ze jej juz nie ma. A przynajmniej nie tam, gdzie byla jeszcze nie tak dawno.
A potem przyszlam pogodzona z ta mysla i o dziwo, okazalo sie ze jest  😲 "nowym wlascicielom" sie nie spodobala.

I nie mowie, ze nie - czasami robie sobie dzien czy 2 wolnego, np. w wakacje kiedy jestem 4 -5 miesiecy w domu tez mi sie czasami nie chce (co prawda bardziej nie chce mi sie jechac niz byc, ale zawsze) 😉 jak kazdemu. kazdy ma prawo zrobic sobie jakas przerwe, bo nie mozna miec zycia w kolko takiego samego. Tak sie nie da. dlatego wakacje raz-dwa razy w tygodniu, czemu nie (a i koniowi dzien wolnego dobrze robi). Ale sa wazne powody i "wazne powody". Dla mnie utrudniony dojazd jest powodem niepowaznym. To jest kaprys. Krecenie nosem na rzeczywistosc, ktora nie chce sie dopasowac sama z siebie; i komus tez nie chce sie tej rzeczywistosci dopasowywac. Bo to meczy. Lepiej posiedziec i pojeczec. To takie dorosle i latwe.

Moze ja jestem troszeczke "skrzywiona", ale ja musze miec takie swoje "jaskinie". Cos, co sobie sama wybieram. Miejsce, gdzie swiat jest taki, jaki JA chce zeby byl. Nie taki, jak sobie postanowi ktos inny. Swiat jest moj a ja jestem szefem. Sama sie zdecydowalam, wiec teraz wszystko moze byc takie jakie ja chce. I smierc temu, kto sprobuje mi to odebrac. A zebym sama miala to sobie zabrac?  🙄 toz to juz w ogole nie robi sensu.

Swoja droga byly dni, kiedy mialam treningi przy 40 stopniach goraczki. Ledwie stalam, nie bardzo wiedzialam co sie dzieje, ale na koniu siedzialam. Bloto nie robi na mnie wrazenia w ogole. Lubie bloto 😉 przynajmniej na tyle, na ile moj kon nie nadrywa sobie na nim sciegna. 
Z tym ze ja ogolnie jestem inna. Pasja ponad wszystko. Zawsze. Moze dlatego nie mam w zyciu wielu rzeczy, ktore innym wydaja sie normalne i do tego zycia niezbedne. A mi sie nie wydaja niezbedne, wrecz wydaje mi sie, ze troszke przeszkadzaja 😉 dlatego tez trzymam sie od nich z daleka.
pony   inspired by pony
07 grudnia 2009 11:34
Kapriolcia- czasem jednak jest tak, że zaczyna do człowieka docierac ile przez konie stracił, mimo tego ,ze dały mu też tak wiele. Czasami to wszystko jest bardziej poskładane niz tylko checi lub ich brak
trzynastka   In love with the ordinary
07 grudnia 2009 11:37
Ale sa wazne powody i "wazne powody". Dla mnie utrudniony dojazd jest powodem niepowaznym. To jest kaprys. Krecenie nosem na rzeczywistosc, ktora nie chce sie dopasowac sama z siebie; i komus tez nie chce sie tej rzeczywistosci dopasowywac. Bo to meczy. Lepiej posiedziec i pojeczec. To takie dorosle i latwe.


Ale dlaczego ludzie muszą się cale życie dopasowywać?
Może niektórzy już mają dosyć parcia pod prąd i chcą raz popłynąć razem z nim?

Nie oceniaj pochopnie. Nikt nie wierzy, że Kucunio rzuca konie jedynie przez brak dojazdu.
Pewnie jest to jeden z miliona malutkich powodów które się na to złożyło.
Przecież przez całe swoje życie jakoś dojeżdżała, jakoś dawała radę.
Może zwyczajnie, tak jak ja.. ma dosyć?
Ma balet, ma szkołę, ma życie i nie da się tego wszystkiego pogodzić jeżdżąc autobusem nie rezygnując z niczego.

Jedynie sobie teoretyzuje ale wiem, dokładnie wiem jakiej frustracji i jakich bodźców potrzeba by mieć ochotę to rzucić.
Przecież to wielka część życia każdej z nas, odskocznia, ukochane miejsce i pasja, hobby. Ale jednak są momenty, są sytuacje w których to wszystko traci na wartości i jedyne o czym człowiek marzy to nie spotkać nawet furmanki na drodze.

edit:
podjęcie takiej decyzji nie jest latwe. Nie jest miłe i nie jest przyjemne dlatego każdego będę wspierać nie namawiać do powrotów.
Tzn szczerze mowiac,ja mam inny poglad na to daczego kucunio rzuca jezdziectwo,ale o tym moze innym razem  😎

Kaprioleczka
,ja tez uwielbiam konie ponad wszystko,ale nie mozna dac sie zwariowac.Mysle,ze przez takie myslenie,kiedys mozna dojsc do wniosku ile przez to w zyciu przepadlo..
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się