Koniec z jeździectwem?

Albo ja nie umiem wyslowic tego, co chce, albo Wy tego nie potraficie zrozumiec, co ja probuje przekazac. Nie mniej jednak sprobuje jeszcze raz:

jesli na czyms ci w zyciu zalezy, zalezy Ci na tym jak na niczym innym, to sposob sie znajdzie. Jasne, ze czasami trzeba oddechu, ale jesli, dajmy na to, chcesz byc zawodowym jezdzcem, to bedziesz. Tylko wtedy trzeba sobie powiedziec szczerze - nie ma juz chodzenia na balet, szkola tez musi przynajmniej w jakims stopniu zejsc na drugi plan, bo konie i edukacja jezdziecka musi isc pierwsza. A jesli nie chcesz byc tym jezdzcem, to co w takim razie chcesz robic? i jakie moga w tym zajac miejsce konie?
ja sie boje tego dnia, ktorego okaze sie, ze musze przyjsc do studia na 7:30 i wyjde z niego o 23😲0 po nagraniu jednego refrenu do jednej piosenki. nadal bede w lesie i nie bede mogla pojsc do konia. Ale taka kariere sobie wybralam a nie inna. I konie bede musiala jakos z tym pogodzic. Tak jak teraz musze pogadzac to, ze jestem w UK zamiast byc w stajni. WOLALABYM byc w stajni. Ale zycie potoczylo sie tak a nie inaczej i nie mam na to wplywu, jesli chce dojsc tam, gdzie zdecydowalam isc. Myslisz ze to jest latwe? to nie jest latwe. Tez wiaze sie z tym, ze jestem w stajni mniej, duzo mniej niz chcialabym byc. Ale powiedziec "rzucam jezdziectwo"? takie slowa nie przeszlyby mi przez gardlo. Jestem dalej od koni niz bym chciala, ale traktuje to jako sytuacje przejsciowa. Bo wierze, ze kiedys nagram plyte ktora odniesie sukces a wtedy bede mogla zrobic sobie pol roku czy rok wolnego tylko w stajni.
Sytuacje w zyciu sa rozne. nie zawsze stac nas na konie, nie zawsze mamy na nie czas, nie zawsze warunki nam pozwalaja. Moze nie zawsze mamy sile. I to jest OK, czlowiek to nie maszynka, musi zarabiac kase, jesc, spac, odpoczywac, miec czas dla rodziny, znajomych a dzien nie jest z gumy. Ale co innego zrobic sobie od koni przerwe na rok, pol roku, dziesiec lat, a co innego zrezygnowac z jezdziectwa w ogole. Nie chodzi o czas, o to, ile spedzasz w stajni a ile w niej nie byles. Chodzi o roznice w podejsciu, o roznice w postrzeganiu ograniczen. Mozna sobie powiedziec, ze czegos sie zrobic nie da, albo mozna sobie powiedziec, ze czegos nie da sie zrobic teraz. Wynik bedzie inny w obu tych przypadkach.

Nie oceniaj pochopnie. Nikt nie wierzy, że Kucunio rzuca konie jedynie przez brak dojazdu.
Pewnie jest to jeden z miliona malutkich powodów które się na to złożyło.


Nie oceniam pochopnie Kucunia. Znam ja troszenke, bo spotkalysmy sie kiedys na zawodach i nawet chwilke gadalysmy. Chociaz bylo to lata temu nie sadze, by az tak sie zmienila, by machnac na to wszystko reka. Ten przyklad byl ogolny, ale akurat ona go podsunela. Nie ona pierwsza mowi w tym watku na temat problemow z dojazdem. Za to ona jest przykladem na to, ze posiadanie konia nie rozwiazuje tego problemu, jak to pare osob kilka stron temu stwierdzalo.

Ale dlaczego ludzie muszą się cale życie dopasowywać?
Może niektórzy już mają dosyć parcia pod prąd i chcą raz popłynąć razem z nim?

Moze maja dosyc. Czy ja komus odbieram prawo do mania dosyc wyrazajac swoja opinie na temat takiego postepowania? Jasne ze nie. Moja dezaprobata tak naprawde nie powinna nikogo, kto sie ze mna nie zgadza, interesowac - tak jak mnie nie interesuje dezaprobata innych w stosunku do tego co robie. Wychodze z zalozenia, ze ja powinnam interesowac przede wszystkim mnie i ze to ja powinnam podejmowac decyzje sama za siebie. A wszyscy inni powinni sie od tego trzymac z daleka - chyba, ze bezposrednio ich to dotyczy.

Mozna miec dosc i poplynac sobie razem z pradem. Raz, drugi, piaty, dziesiaty. Nie ma w tym nic zlego, w koncu ile ludzi plynie sobie z pradem i zyja. Nic im nie jest.
Nie wiem, czy powinnam swoja opinie na ten temat wyrazac, wiec przytocze takie 2 cytaty, ktore wisza u mnie na scianach:
"Sukces jest w duzej mierze kwestia wytrwania, kiedy inni rezygnuja" W. Feather
"Plyn pod prad - z pradem plyna tylko smieci". Z. Herbert.
Zeby nie bylo, ze chce kogos obrazic (bo znajac volte od lat wiem, ze natychmiast ktos sie obrazi) - jest to tylko jeden ze sposobow patrzenia na swiat. Jeden plynac z pradem bedzie szczesliwy, a inny bedzie mial mysli samobojcze. Z mojego punktu widzenia poddac sie to znaczy zginac, ale nie mi oceniac kto jest jakim czlowiekiem. W sumie rozbija sie tylko o to by byc szczesliwym nie krzywdzac innych, prawda? wiec skoro Kucunio bedzie szczesliwa nie jezdzac konno - to pozostaje mi tylko kibicowac. I bede kibicowac szczerze. Tylko nie moge jakos zmusic sie do nie myslenia o tym, ilu wspanialych jezdzcow mielibysmy, gdyby nie poddali sie za wczesnie z takiego, czy innego powodu. Troche mi tego szkoda. Ale coz, swiata nie zmienie. Co nie przeszkadza mi w bezustannym probowaniu. Jesli jej nie dam do myslenia, to moze komus innemu kto kiedys to przeczyta.
Kucunio nie jest pierwsza i nie ostatnia, ktora postanowila rozstac sie ze sportowa jazda konna czy tez jazda jaka taka w ogole. Dla mnie to jest strata dla swiata i w jakis tam sposob zmarnowana szansa. Ale w sumie jej zycie, jej szansa - mi nic do tego.

Kaprioleczka,ja tez uwielbiam konie ponad wszystko,ale nie mozna dac sie zwariowac.Mysle,ze przez takie myslenie,kiedys mozna dojsc do wniosku ile przez to w zyciu przepadlo..
Na czesc rzeczy patrze sobie z miejsca obserwatora i stwierdzam, ze omija mnie znaczna czesc nieszczesc tego swiata. Co do pozostalych zas, nie rezygnuje z nich zupelnie. Rezygnuje z nich na razie. A to naprawde roznica.
ja mam konie w sumie juz prawie 10 lat  sama robie wszystko w stajni wyrzucam obornik zbieramy w wakacje dla nich siano, owies 
Nie mam hali ani nawet dobrego podloza na ujezdzalni bo mnie nie stac
Kocham je bo je kocham jak jest kolka to czasem i 3 dni na zmiane z tata prowadzalam konia bez przerwy wydajac ostatnie pieniadze zarobione w pocie czoła
Jezdze jak mi sie zachce a czesto sie to nie zdarza,bo jak w tym blocie mam konia wywlec umyc,mu nogi,wysuszyc,wyszorowac go szcotkami
to mi chec na jazde odchodzi bardzo szybko,ale kon przynajmneij czysty
nie wyobrazam sobie bez nich zycia,ale wiem ze tez duzo zycia mi zabraly,ale co wzielam raz za moje konie odpowiedzialnosc i czasem ze łzami w oczach wstaje rano i ide dac siana,owsa i puscic na padok i czasem zdarzy sie im byc nie wdziecznymi za trud jaki wkladamy w to zeby zyły na 'poziomie' 🍴
ale to sa moje kochane konie o ktore tak błagałm rodziców, i nie ma tu kogo oceniac ze rzuca jezdziectwo,jestesmy ludzmi tylko ludzmi
kujka   new better life mode: on
07 grudnia 2009 12:35
a ja moze bede kontrowersyjna troszke, ale zgadzam sie z Kapri
pomimo tego, ze ostatnio mam jezdziecki dol 😉
Ja rozumiem Kucunia. To co w tej chwili robi, do czego dąży zabiera mnóstwo czasu. Wiem, że po prostu już można nie mieć siły i ochoty na cokolwiek innego, znam to z własnego doświadczenia. I nie jest to tylko kwestia dojazdów. Niestety pewnych rzeczy nie da się ze sobą pogodzić, gdy doba ma 24 godziny, z czegoś trzeba zrezygnować. U mnie też padło na konie, nie miałam wtedy swojego konia (jakbym miała to bym pewnie sprzedała), a w stajni bywałam raz, góra 2 razy w tygodniu, mimo tego, że mnie rodzice zawsze wozili.
Miałam jeszcze jeden taki moment w życiu, kiedy było ciężko pogodzić konie ze szkołą. Zaparłam się i stwierdziłam, że dam rade nie zawalić szkoły i matury oraz zając się koniem. I dałam rade, ale ile mnie to wysiłku kosztowało to tylko ja wiem. Po 10 miesiącach życia w ciągłym biegu, niedosypiania i nauki po nocach byłam chodzącym kłębkiem nerwów. Otrzeźwiło mnie jak o mało co nie spowodowałam wypadku samochodowego. Z perspektywy czasu, wiem, że nic by się nie stało, jakby w tygodniu na koniu pojeździł trener, a ja miałabym więcej czasu na sen i naukę. Trzeba było konie odpuścić (i nie tylko konie, ale to już szczegół).
W tej chwili jestem u konia praktycznie codziennie, zawsze wykombinuje tak, żeby chociaż wpaść, wyczyścić, wziąć na lonże. Chociaż momentami też mam ochotę rzucić to wszystko, jak po raz kolejny okazuje się, że wszystkie plany się walą i konia znów trzeba leczyć.

edit: Kaprioleczka dopiero teraz przeczytałam Twój ostatni post i zgadzam się z Tobą.
KuCuNiO   Dressurponyreiter
07 grudnia 2009 15:43
Niestety nie mam czasu przeczytać całej tej dyskusji, bo muszę isć zaraz do szkoły.
Napiszę tylko, że nie chodzi tutaj o dojazd, to raczej mały pikuś w porównaniu z resztą.
Oprócz koni część mojego serca zabrał balet i w tej chwili to jest dla mnie najważniejszą rzeczą. Między innymi dlatego, że jeżeli obsunę się w tym momencie to już nigdy nie bedę miała szansy spełnić swoich marzeń o tym zawodzie. Chyba nie muszę mówić, ze i tak późno zaczęlam, a fakt, że udało mi się zdawać dyplom jest tak na prawdę cudem. Jako, że od poniedziałku do soboty włącznie spędzam w szkole baletowej po minimum 4 godziny dziennie brakuje mi czasu na wszystko - dosłownie na wszystko ( na naukę, zakupy, jakiekolwiek przyjemności, spanie, jedzenie itd. nie wspominajac o koniach). Pomińmy już fakt, że nie mam na to sił, a zazwyczaj jestem tak obolała, że rano wstając z łóżka czuję się jak 90 letnia babcia. Oprócz tego chodzę, do jednego z lepszych LO i tam też muszę jakoś ciągnąć (choć na kiepskich stopniach). Podsumowując jedyny wolny czas mam w sobotę po południu i w niedzielę, ale i tak poświęcam go na naukę + ew. nadrabianie zaległości baletowej i jeszcze na konia. W takim wypadku płacenie za jego utrzymanie tylko po to abym wsiadła w sobotę i niedzielę (i to też nie zawsze chętnie się wsiada z ponaciąganymi mięśniami i powyrywanymi paznokciami) jest bez sensu. Po prostu głupio mi naciągać jeszcze na to rodziców (jeszcze kiedy jest kryzys i kasy brakuje każdemu). Poza tym złożył się na taką decyzję fakt, ze i tak muszę sprzedać kuca (wyrosłam), drugi koń okulał. Być moze kupię niedługo następnego konia, ale tak jak już zadecydowałam - teraz chcę przerwę. Muszę skupić się na nauce, zdawaniu 6 dyplomów z tańca i już na niczym więcej skupić się nie mogę.
Btw. ze szkoły dzis wróciłam jakieś 45 min. temu, a za 20 minut muszę wyjść z domu- > wrócę koło 22.30 - przy takim codziennym układzie, Kiedy mam pojechać do stajni? A, jeszcze jak wrócę muszę się pouczyć do jutrzejszych sprawdzianów więc pójdę spać najwcześniej o 24, wstaję o 6.
Uważam, że decyzja jaką podjęlam jest jak najbardziej rozsądna. Możliwe, ze wrócę jeszcze do tego sportu, ale nie w tym momencie.
Pozdrawiam, wiecej nie napiszę, bo muszę juz iść🙂


my_karen   Connemara SeaHorse
07 grudnia 2009 17:38
a ja moze bede kontrowersyjna troszke, ale zgadzam sie z Kapri
pomimo tego, ze ostatnio mam jezdziecki dol 😉

Dokladnie to samo chcialam napisac po przeczytniu postu Kaprioleczki 😉

Kiedys, dawno temu, kiedy potrafilam spedzac kazda wolna chwile przy koniach, jezdzic za jazdy, i robic rzeczy, ktore robia tylko zakrecone malolaty 😉 marzylam, zeby miec wreszcie swojego konia w swojej malej stajence przy domu. Udalo sie.
I mimo tego, i z roznych powodow ochoty na konie nie mam, naprawde doceniam, ze jest jak jest. Dbam jak moge, w razie kolki jestem w stanie spedzic w boksie cala noc, z tym nie ma problemu. Ale nie jezdze, moj kon chodzi sobie tylko dzien w dzien po padoczku z kolega i narazie nie chce tego zmieniac.
Ale traktuje to tylko jako okres przejsciowy, wiem, ze to wroci, bo niezmiennie na widok koni czuje radosc. Przez pewnien czas bedzie tylko obcowanie z konmi, az wewnetrzna blokada pusci i znowu bedzie git. Kwestia czasu.

Swego czasu prowadzilam końskie wypady na plaze w Irlandii, czesto wsiadali tzw 'rusty', niejezdzacy od wielu lat z roznych powodow. Najczesciej tym powodem byla oczywiscie rodzina, rozmowa w stylu:" no wiesz, wyszlam za maz, dwojka dzieci... dwadziescia lat nie jezdzilam, dzieci mnie namowily zeby teraz pojezdzic'.
I dostawalam pozniej bardzo mile meile, ze te osoby znowu zaczely jezdzic po tamtym wypadzie plazowym, meile z podziekowaniami, choc to nie ja mialam z tym wiele wspolnego... po prostu jesli ktos kocha konie to nie skonczy z jezdziectwem.
Moze to tylko odlozyc w czasie ze zwgledu na rozne okolicznosci zyciowe.o!
cieciorka   kocioł bałkański
07 grudnia 2009 19:46
aż muszę zabrać głos 🙂
ale nie dla każdego jazda konna to priorytet 😉

zgadzam się, jak się czegoś bardzo, bardzo chcę to deszcz kup przeszkodą nie będzie. jasne, można stracić siły, mieć za mało motywacji lub za dużo kłód pod nogami. wtedy można się poddać.

nie można też robić zbyt wielu rzeczy na raz, czasem z czegoś trzeba z rezygnować, na rzecz czegoś innego, nie koniecznie bez bólu, ale czasem są to konie.
jedni odnaleźli się na studiach, inni w innych pasjach i działalnościach. ci co mają mozliwość (chęć, czas i fundusze) to mają farta, ci którzy maja tylko chcęć muszą się zadowolić tym co mają i czekać na zmiany, lub nad tym co mają zastnowić. innym to wyrzeczenie przychodzi bez większego wysiłku.
Innym po prostu nie sprawia satysfakcji robienie czegoś po łebkach.
Halo napisała, że nie bardzo się jej chce jeździć na takich warunkach jakie będzie prawdopodobnie miała- nie stać ją na konia do sportu, a zwyczajne wożenie się jej nie satysfakcjonuje. To może się z czasem zmienić, ale może być też przczyczyną poważnych frustracji.
Nie wszystkim wystarcza z koniem po prostu być, lub tłuc się bezrozwojowo. Jasne, że uczyć można się samemu, ale wysiłek jest często nie proporcjonalny do efektów- tym łatwiej się poddać. a ja nawet uważam że warto, bo przy takim nakładzie pracy można się w krótszym czasie, za np. mniejsze pieniądze nauczyć czegoś jeszcze.
Można inaczej? Pewnie ze można, wszystko się da, ale ja poruszam sprawe, tych, którym się nie chce. Przecież nie musi, nie?
Inni nie mają pieniędzy, lub czasu [warunki takie jak dojazd, brak konia, brak nauczyciela to jedne z wielu czynników które się kumulują. To drobnostki, ale przecież z drobnostek się życie składa. *choć ja uważam, że dojazd jest bardzo istotny] też uważają, że tego co im zostało nie warto inwestować w konie, bo to nieefektywne, przykre- zamiast przyjemne. I serio- jazda zamiast przyjemnością może stać się czymś co cię męczy (nie tylko z powodu rutyny czy obowiązku) i dlaczego wówczas tego z siebie nie zdjąć? I znowu zaznaczam- są tacy co mają inne zdanie, raz na miesiąc wsiadają w auto, jadą do babci i jeżdża w sąsiedniej szkółce. Wszystko się da.
Satysfakcja jest bardzo ważna, jeśli jej nie ma, to albo się frustruje, albo rezygnuje, albo walczy o nią- można osiągnąć sukces albo się poddać/lub die tryin’ 😁.  I nie ma tu znaczenia staz jeździecki czy umiejętności. Satysfakcja jest też tym co wpływa na nasze lubię to/nie lubię tego.
Nie bez powodu twierdze, że mając jakies gwarancje- łatwy dojazd, błogosławieństwo rodziców, własnego konia (choć u niektórych działa to odwrotnie), szkoleniowca, lub chociaż postępy łatwiej o motywacje. A przejść obok przeszkód jest zdecydowanie łatwiej tym, którym aż tak nie zależy, zabawne, nie?
Ja akuratnie jestem na takim rozdrożu.
Nie mogę dalej jeździć na koniu, którego jeździłam i z którego udało mi się wyciągnąć całkiem sporo przez ostatnie kilka miesięcy.
Nie chcę płacić za dzierżawę komuś, kto podaruje mi konia niegotowego nawet na L = pakowanie własnych pieniędzy w podrabianie cudzego konia (sama jeżdżę na poziomie kl.N).
Zdecydowałam się przeczekać jakoś ten rok i w przyszłym roku kupić sobie jakieś kopytnego...
Tylko dziwnie jest tak nagle oderwać się od stajennej rzeczywistości, gdzie siedziało się po kilka godzin dziennie (nigdy nie miałam jednego konia do zajęcia się, zawsze dwa a czasem i trzy).
Z drugiej strony - miałam przerwę w studiowaniu ten rok i poświeciłam cały swój czas koniom. Pobudka o 6😲0 rano, czy deszcz czy śnieg i -20stopni, stajnia oddalona 60km z nieciekawymi warunkami, potem czas na swoje konie w Zabierzowie... I tak 5,6dni w tygodniu. Nie ukrywam - jestem tym nieziemsko zmęczona i chyba 'wypalona'.
Brak mi teraz jakiejkolwiek motywacji, żeby jechać do stajni...
Ale nagle okazało się, ile wolnego czasu i pieniędzy mogę w ten sposób zaoszczędzić...  😉
Kolebka - taka przerwa czasem naprawdę dobrze robi! Też miałam taką - i na początku oczywiście czułam się mocno nieswojo, tak jak Ty - wiele godzin stało się nagle zupełnie pustych 😉 Ale powiem Ci szczerze, że jak się przyzwyczaiłam przez pierwsze tygodnie to potem czułam się naprawdę lepiej - odpoczęłam od odpowiedzialności za cudzego konia, odeszła mi ochota na wariactwa w siodle, znalazłam trochę czasu dla siebie. I paradoksalnie ten rok przerwy pozwolił mi wrócić do jeździectwa w lepszym stylu - bo w wolnym czasie, gdy czas bez jazd płynął baaaardzo wolno... 😉 czytałam fora, książki, analizowałam swoje zdjęcia (dosiad) i udało mi się naprawdę dużo dowiedzieć, przemyśleć, zdecydować, co chcę z końmi robić. Niestety w natłoku obowiązków w trakcie opieki nad koniem często na takie przemyślenia brakuje czasu, dlatego taka przerwa jest tym cenniejsza dla Ciebie! 🙂 Może warto popracować w tej przerwie nad sobą, swoim życiem, czy czymś bardziej prozaicznym, ale zaniedbanym przez jeździectwo 😉
fanelia  :kwiatek:
Dokładnie, zamierzam ten rok wykorzystać głównie dla siebie. Zdać prawko jazdy, więcej się bawić, może jakiś kurs tańca... Można tyle rzeczy robić w życiu  😉
A i jeździć będę - choć rzadko. Mocno ograniczam. Nie można tak ciągle żyć, jeśli nie jest to cel. A ja nie chcę poświęcam swojego życia koniom, dlatego będę ani trenerem ani dobrym zawodnikiem  😉
Od wielu miesięcy mam wielki dylemat i nie potrafie podjąć rzadnej decyzji 🙄 Może nie chodzi o całkowitą rezygnację z jazdy, ale ze skoków, w których nie dojrze, że sobie kompletnie nie radze, naprawde czuje się antytalentem, ciągle chodzę zdołowana to jeszcze mam młodego konia co mi wcale nie pomaga. Nie mam kasy na kupno czegoś starszego co skacze a nie widze sensu w jeżdżeniu całę życie L klasy. Do tego przez całe życie marzyłam o tym, żeby być weterynarzem, a na razie się na to nie zanosi bo przez codzienne jeżdżenie do stajni kompletnie zawalam szkołe.
Gdybym zrezygnowała to jeździłabym konie wyścigowe. Mój tata je trenuje więc nie było by problemu, miałabym możliwości, konie, nie zajmowałoby to tyle czasu(powiedzmy że jeździłabym do niego 1 razy w weekend pojezdzić po 8 koni+ 1 w tygodniu pojezdzić 2-3) Niby to wszystko wydaje się proste i logicznie byłoby wybrać wyścigi, ale...ja jestem sercem skoczkiem i naprawdę ciężko mi to tak wszystko rzucić, tym bardziej, że jednak dprzez 7 lat każdą wolną chwilę spędzałam trenując, albo startując.Co wy byście zrobili na moim miejscu? Bo ja już na prawdę się gubie w tyym wszystkim...;/
Frania nikt Ci nie odpowie na pytanie, co będzie najlepsze, ale może moja "historia" Ci pomoże podjąć właściwą decyzję.

Jeździłam 15 lat, startowałam amatorsko wkkw, miałam swojego konia od 99 roku ( najpierw jednego, potem drugiego ). W maju z przyczyn wielu, głównie osobistych, podjęłam decyzję, że konia sprzedaję, przestaję się bawić w "sport", a do jazdy może wrócę, jeśli zdrowie pozwoli i chęci będą.
Mamy październik, jeżdżę regularnie ( 2-3 razy w tygodniu ) konie moich znajomych. Na spokojnie, lightowo, jako przerywnik od ich codziennej pracy. Nie jestem w stanie już jeździć jak wcześniej, bo siedzę inaczej, oszczędzając kręgosłup. Radochę z jazdy mam, no chyba, że się wyjątkowo kiepski dzień trafi.

Plusy: mam komfort psychiczny, że nie jestem uwiązana, jeśli nie mam czasu / nie chce mi się to nie wsiadam dzisiaj tylko jutro albo za 2 dni, jak chcę wyjechać - nie ma problemu. Kosztuje mnie to znacznie mniej, niż własny koń. Nadal lubię konie, oglądam zawody, sporadycznie sędziuję, pomagam komuś, ogólnie nie odżegnałam się od tego całkowicie. Poza tym wyszłam trochę poza układ praca - stajnia - dom, mam też inne hobby, więc nie ma takiej sytuacji, że jak nie jeżdżę to już na szybko ciężko jest wymyślić coś innego.

Minusy: wiem i czuję, że siedzę dużo gorzej niż wcześniej i "jakość' mojej jazdy jest kiepska, co jest pewną degradacją od sportowca amatora do rekreacji. Tęsknię za wkkw, poskakałabym krosowe na czymkolwiek, chciałabym jeździć na w miarę swoim stałym poziomie, ale nie ma już takiej możliwości. Brakuje trochę własnego zwierzaka i możliwości samodecydowania, ale skoro się jeździ cudze, to się trzeba dostosować.

Podsumowując - decyzji nie żałuję. Wiem, że nigdy nie osiągnęłabym niczego w sporcie, bawiłam się w to dla siebie, rezygnując z wielu rzeczy dla tej jednej. Było fajnie, teraz jest inaczej i też jest fajnie.
Spróbuj sobie przemyśleć, co zyskasz, a co stracisz, jeśli zrezygnujesz z bycia skoczkiem. Weź pod uwagę wszystkie, nawet najbardziej absurdalne argumenty za i przeciw. Życzę podjęcia dobrej decyzji 🙂
Frania Daj spokój, pojechanie zawodów w L klasie to szczyt moich marzeń, raz jechałam LL i to w takim stresie, że blada zeszłam z konia  😁 , mam konia typowo skokowego, młody bardzo skoczny, ambitny i idzie na wszystko tylko JA sie boje, rozluźnić się nie potrafię i tyle, zdaje sobie sprawę, że skakać się nie nauczę. Uwielbiam ujezdżenie ale mój koń absolutnie nie ma ruchu, nawet z natury nie dokracza w kłusie jak normalny koń, podczas jazdy na prawde trzeba się wysilić by popracowała dupskiem. Chciałabym coś pojechać, jakieś małe ujezdżeniowe zawody ale nie mam gdzie, ode mnie najbliżej to 200 km a nie stać mnie na wożenie konia w te i nazad by pobujać się na czworoboku. Normalny by pomyślał, że takie jeżdżenie nie ma sensu, ja jednak się nie poddaje, jeżdżę ile pogoda pozwoli bo hali nie mam.
Bez koni życia sobie nie wyobrażam, staram się w stajni być przynajmniej 4-5x w tygodniu żeby chociaż pogłaskać kobyłkę.
Myślę, że to jest pozytywne, że człowiek ma swoją pasję, bo cóż to by było za życie wrócić z pracy, pogapić się w tv i pójść spać?
Nie poddawajcie się  😀
caroline   siwek złotogrzywek :)
08 października 2010 11:33
A ja uwazam, ze jesli przez konie zawalasz szkole, czyli cala swoja cholerna przyszlosc, to powinnas to rzucic jak najszybciej! I pisze to calkowicie serio. Do jezdziectwa zawsze mozna wrocic, a zawalonej szkoly czy studiow do konca zycia mozesz gorzko zalowac. A czasu nie cofniesz...
  Ja na dobra sprawe normalna jazde zarzucilam juz spory kawal czasu temu. Przez ostatnie lata odwiedzalam jeszcze moja ukochana stajnie w Makoszce, bardziej towarzysko jednak niz jezdziecko. A teraz nawet na to nie mam czasu. Jezdziectwo zarzucilam raczej z braku mozliwosci regularnej jazdy no i braku specjalnego talentu. Zdecydowanie lepiej wychodzi mi uczenie innych niz sama jazda. W tym roku, dajmy na to, siadlam na konia cale trzy razy - w tym raz kiedy bylam na Openerze (udalo mi sie wyrwac do stajni w poblizu lotniska) oraz z chlopakiem gdzie indziej nad morzem. I tyle. Nie powiem zeby taka sytuacja mnie zadowalala - marze o regularnych wypadach w teren i metodycznie zadreczam mame prosbami o konia, tak jak robie to od 15 lat, teraz jednak juz bardziej dla zartu a nie na serio. No bo nie oszukujmy sie - jesli po latach braku regularnej jazdy klepiemy sie w siodle jak worek kartofli to nie ma porywac sie na wlasnego wierzchowca.
 Co do Kucunia - nie rozumiem oburzenia Kaprioleczki szczerze powiedziawszy - Kucunio bardzo rozsadnie podeszla do calej sprawy, zakladajac ze jesli wiekszosc jej czasu pozera balet to byloby bez sensu jezdzic do koni tylko w weekendy. W koncu dziewczyna musi jeszcze spac, jesc i chodzic do szkoly. Po co marnowac konie, jesli ktos inny moglby poswiecic im wiecej czasu i wlozyc wiecej wysilku w prace z nimi?
  Franiu  na razie to ja na twoim miejscu zajelabym sie szkola. Unormuj swoja sytuacje na tym polu i dopiero potem martw sie co ze skokami. Jesli ich nie lubisz to z nich zrezygnuj. Nawet jesli twoj kon nie nadaje sie do ujezdzenia na poziomie wyczynowym to nic nie szkodzi ci adaptowac pewne elementy ujezdzenia do swojego treningu. Nie wiem, moze przestaw sie na ambitna rekreacje, nie musisz jezdzic zawodow jesli do skokow nie masz serca a do ujezdzenia odpowiedniego konia.

a w ogóle jak tam Kucunio? dalej przerwa, konie sprzedane czy jak?
deborah   koń by się uśmiał...
08 października 2010 11:58
A ja uwazam, ze jesli przez konie zawalasz szkole, czyli cala swoja cholerna przyszlosc, to powinnas to rzucic jak najszybciej! I pisze to calkowicie serio. Do jezdziectwa zawsze mozna wrocic, a zawalonej szkoly czy studiow do konca zycia mozesz gorzko zalowac. A czasu nie cofniesz...

Amen
A ja uwazam, ze jesli przez konie zawalasz szkole, czyli cala swoja cholerna przyszlosc, to powinnas to rzucic jak najszybciej! I pisze to calkowicie serio. Do jezdziectwa zawsze mozna wrocic, a zawalonej szkoly czy studiow do konca zycia mozesz gorzko zalowac. A czasu nie cofniesz...

Tak to prawda, ale przeciez 7 dni w tygodniu do szkoły się nie chodzi prawda? Jak byłam w podstawówce i w LO to konie miałam tylko w piątek po szkole, sobote i niedzielę. Własnego konia dorobiłam się dopiero jak poszłam do pracy, wcześniej nie było mowy nawet o dzierżawie.
Rekreacja nie bawi. I nie widze sensu w tym, żeby moi rodzice płacili 900zł za pensjonat tylko po to, żebym mogła sobie wsiąść 2-3 razy w tygodniu i pojechać do lasu, tym bardziej, że oni tych pieniędzy naprawdę nie mają.
O całkowitej rezygnacjii nie mam mowy. 1-2 razy w tygodniu mogę wsiąść w pociąg i w niecałą godzinkę dojechać do mojego taty i pojeździć jego konie.
Jeśli z nim porozmawiam to może pozwoli mi nie sprzedawać konia tylko trzymać go u siebie?
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
08 października 2010 12:18
Frania, O, i zaczynasz rozsadnie myslec!
Dziękuje bardzo dziewczyny za rady :kwiatek:
Tak naprawdę głównym czynnikiem, który mnie do tej decyzji pchnął nie jest szkoła, a mój stan psychiczny. Po prostu  robiąc coś co mi kompletnie nie idzie(jak miałam kuca, który był doświadczony też nie było najlepiej)ciągle się dołując wysiadam psychicznie. I teraz nie mam z tego nic, nie idzie mi ani w szkole, ani w koniach i do tego jestem zmeczona.
A tak to przynajmniej zdam dobrze mature.
Porozmawiam jeszcze wieczorem z rodzicami i zobaczmy co bedzie.
Wiecie jak czytam kilka ostatnich stron tego wątku to jakoś lżej mi się na duszy zrobiło wiedząc że są i inne osoby tutaj które po prostu obecna sytuacja życiowa zmusiła do odstawienia koni w tej chwili na dalszy plan.
ja się zastanawiam czy w ogóle nie rzucić tego jeździectwa w cholerę

nie jeżdżę i jakoś nigdy nie ma czasu by znaleźć chociaż kilka godzin, nawet w weekend.
sprzęt w szafie mnie denerwuje i myślę, że jakbym się go pozbyła przynajmniej już miałabym spokój raz na zawsze bo tak jakby psychicznie odcięłabym sobie drogę i miała poczucie, że nie mam do czego wracać

a patrząc na niego czasem mnie bardzo coś w środku gryzie i czuję żal, że nie mam czasu

jeśli po obronie magisterki nie wrócę do jeździectwa to chyba pożegnam się na zawsze
rzucałam kilkakrotnie- na rok, dwa ( w sumie już 18 lat z końmi mi stuknęło), ale zawsze wracałam. W czym problem?

czasem miewam ambicje typu- ale jestem beznadziejna, nie startuję itp- ale zaraz się strofuję- przecież ja kocham konie a nie samą jazdę.

Teraz mam pracę w szkole, w domu dziecko i pracę konie. Ciężko. Bardzo. Ale teraz jakbym odeszła, już bym chyba nie wróciła.

Swoją drogą, musze jakoś rozwiązać tą sytuację.
Wiecie jak czytam kilka ostatnich stron tego wątku to jakoś lżej mi się na duszy zrobiło wiedząc że są i inne osoby tutaj które po prostu obecna sytuacja życiowa zmusiła do odstawienia koni w tej chwili na dalszy plan.

podpisuje sie pod tym

od roku praktycznie nie jezdze, wczesniej tez mialam kilkumiesieczna przerwe. tesknie za konmi okrutnie, ale tak jak Udorka z jednej strony zastanawiam sie, czy nie sprzedac sprzetu i "zapomniec", a z drugiej w sercu mnie sciska jak co chwile w domu napotykam jezdzieckie rzeczy czy zdjecia na kompie 🙁
Mogę się dopisać do tego klubu tymczasowo niejeżdżących. 😉
Ostatni raz jeździłam pod koniec lipca- wybrałam się w lajtowy terenik, gdy byłam na wczasach na Podlasiu. Od tamtej pory ani razu nie pojawiłam się w stajni, a takie miałam ambitne plany na wakacje- że wydzierżawię konia i wreszcie coś zrobię ze swoim jeździectwem. Po prostu czas nie pozwolił, a teraz jestem w klasie maturalnej, w dodatku robię prawo jazdy, więc albo to, albo to.
Może od czasu do czasu wybiorę się na jazdę- ot tak dla przyjemności, a nie dla samego szkolenia się. Dla mnie matura jest priorytetem, i niestety od tego egzaminu może zależeć moja przyszłość, a do jeździectwa w pełnym tego słowa brzmieniu jeszcze zdążę wrócić...

Zawsze marzyło mi się coś więcej niż zwykła jazda w szkółce- mam tu na myśli konkursy, chociażby towarzyskie.
Mam nadzieję, że po maturze uda mi się wrócić do jazdy konnej i urzeczywistnić swoje marzenia.
JA też miałam moment w którym chciałam rozprzedać cały swój sprzęt...Siodło, ogłowia, końskie szmaty itp......Ale tutaj powstrzymali mnie rodzice i powiedzieli zostaw to. Jak nie teraz to będziesz znów jeździć za rok dwa - W końcu znów wsiądziesz i nie wiadomo jaka będzie sytuacja więc lepiej zebyś sprzęt miała.

A więc wszystko mam poprane , poskładane, siodło i ogłowie czyszczone i leżakujące czekające znów swojej chwili.
asds, a co z Grubym? Chyba coś przeoczyłam..

Ja ostatni raz na koniu siedziałam  lipcu zeszłego roku.
Nigdy nie byłam w stanie sobie wybrazić sobie tej sytuacji.
Jednak teraz wiem, że człowiek do wszystkiego jest  stanie się przyzwyczaić, szczególnie gdy tkwi w nim myśl, że jest to tylko tymczasowe.
Nieważne czy rok czy 2, czy 3, ale wiem, że będę mieć swojego kopytnego, a jazdy na cudzych już mnie po prostu nie cieszą.
Gruby ma się świetnie i pracuje dzielnie pod siodłem w rekreacji. Ostatnio byłam u niego na początku września jak miałam czas.
[quote="remendada"]Jednak teraz wiem, że człowiek do wszystkiego jest  stanie się przyzwyczaić, szczególnie gdy tkwi w nim myśl, że jest to tylko tymczasowe.[/quote]
Zgadzam się w całej rozciągłości! Miałam w tym roku kryzys czy nie skończyć z jeździectwem, bo.... nie ma czasu! 🙁 Studia pochłonęły mnie całkowicie i myślałam o poświęceniu się tylko jednej rzeczy, ale... no, ciężko. Odstawiłam konia na pół roku i do teraz ciężko nam wejść w tryb "praca", ale.... od kiedy mam go w domu, jest wilk syty i owca cała 😁 I umiem się zorganizować! 😅 Czuję się spełniona, bo uczę się tego, co lubię, a odpoczywam psychicznie tyrając z taczką, czyszcząc i jeżdżąc/spacerując w tej chwili. Imprezy, znajomi, wycieczki, wczasy, koncerty itd odeszły definitywnie, został mi jeno czas na kompie😉, też skrócony do minimum, ale.... ogólnie czuję się świetnie. 🙂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się