Koniec z jeździectwem?

U mnie masakra. Kręgosłup padł. Pol roku bez jazdy konnej. A może już wcale. Na razie leze plackiem i wyje z bólu. Długa rehabilitacja mnie czeka
Ojezu, Dodo, co zrobilas? 😲
Dysk wypadł. Od soboty ból jak szlag... Leze i kwicze
JARA Ty się weź nie przejmuj, ja w wieku 40 lat po około 10 latach  przerwy wróciłam i jeżdżę z dziećmi i jest ok 🙂


Zmija - popieram!

Ja usiłuję "powrócić do jeździectwa" po około 8 latch przerwy (dwie córeczki), lat mam niemało (trochę więcej niż Żmija, he, he) - i nawet mi się powoli udaje...

Przez te 8 lat cały czas miałam swoje konie, na które absolutnie nie miałam czasu i motywacji, trochę (bardzo) żałuję, że "straciłam" te lata... Miesiąc temu musiałam uśpić moją ukochaną klacz (miałam ją 13 lat, "zawinęła" sie w dwie doby - na 90% herpes neurologiczny), miałam jeszcze sporo jeździeckich planów z nią związanych,  - ale los zarządził inaczej. Teraz został mi 1 koń (synek mojej kobyłki) - i wytłumaczyłam sobie (z pomocą bliskich i przyjaciół ze stajni) - że teraz trzeba się nim zająć , bo trochę był "zaniedbany"  (ma 9 lat, a jest "surowy" w zasadzie  :icon_redface🙂, że on też może być fajnym rumakiem, że na jednym koniu świat sie nie kończy...

No to się wyżaliłam. Ciężko jest, ale już zaczęłąm "odrabiać straty". I tego wszystkim życzę - niezależnie od wieku!

Pozdrawiam wszystkich
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
10 kwietnia 2014 14:47
Nie wyglupiam sie, tzn juz przestałam!  Obecnie wspoldzierzawie wspanialego konia, a jeszcze w lutym mowilam, ze nie wsiade na zadnego konia.
potwierdzam, w lutym pomimo wiosny JARA upierała się ,że wsiądzie na wiosnę  😁
Ale mi się nie odmawia  😎

Nigdy nie jest za późno by wrócić . Chcieć to móc. Zawsze można znaleźć milion powodów by nie pojechać do stajni. Ale jak się chce na prawdę wrócić ,wystarczy iść nawet do pierwszej lepszej szkółki by ten kontakt z koniem złapać na nowo, by znowu "to" poczuć 🙂
Dodofon, nie to, żebym polecała 🤣 Ale kumpela była w rozpaczy - bo dysk (a dla niej konie to zawód) i ledwie się podleczyła (rehabilitanci koniarze) to wsiadła i... gwizdnęła. Tak skutecznie, że dysk... wskoczył 😁 i po problemie. Szkoda, że to hazard mocny 🙁
halo u mnie była ta sama historia. A obydwa zajścia spowodowane przez jednego ogiera. W jeden dzień popchnął mnie z klaty przy otwieraniu bramki. Po podleczeniu wsiadłam, zrobił serię baranów i.. wskoczyło. Nie mówię, że nie bolało. A groziła mi operacja, przy diagnozie zemdlałam z wrażenia  😁 Do dziś tylko lekko pobolewa to miejsce po intensywnych treningach skokowych.
asds   Life goes on...
10 kwietnia 2014 16:50
a mnie coraz bardziej przeraża to szukanie konia do dzierżawy, że chyba sie poddam....Głównie z powodu własnego bezpieczeństwa i zdrowia.  🤔wirek:
Ja bym za to chciala znalezc kogos sensownego do dzierzawy mojego Skarencjusza..
Nie wyglupiam sie, tzn juz przestałam!  Obecnie wspoldzierzawie wspanialego konia, a jeszcze w lutym mowilam, ze nie wsiade na zadnego konia.

Przyznaj się, że zrobiłaś to tylko po to, żeby mieć pretekst do kupienia Magic Brush! 😀iabeł:
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
10 kwietnia 2014 19:28
sumire, to popomówienia!  😂


Nie mam jak, nie dogaduję się z właścicielem konia, nie mam możliwości żeby sobie kupić, a dzierżawić nie chcę. Przerwa pewnie na kilka lat albo na zawsze. Miałam przerwę w zasadzie trzy lata, zero e-volty, w zasadzie niczym się nie interesowałam w światku jeździeckim. Kilka razy wsiadłam na konia koleżanki na stępa, raz wyjechałam w czterogodzinną, samotną podróż stępem ze stajni do domu i z powrotem. Ale teraz już chyba będzie jak wtedy - na stępa na koniu koleżanki raz na kilka miesięcy...  🙁


A dlaczego nie chociazby wspoldzierzawa albo jazdy za pracę?  W gre wchodzi tylko kon za free?
U mnie masakra. Kręgosłup padł. Pol roku bez jazdy konnej. A może już wcale. Na razie leze plackiem i wyje z bólu. Długa rehabilitacja mnie czeka


Dodofon zacznij chodzić na basen. Jak wzmocnisz mięśnie kręgosłupa,  które powinny go trzymać na swoim miejscu to i do jazdy wrocisz. Tylko nie siłownia,  bo tu bardzo łatwo sobie jeszcze gorzej zrobić,  ale właśnie regularny basen i pływanie. Tam najmniej można sobie krzywdę zrobic (pomijając to, że mozna sie utopic 😉 ).





busch   Mad god's blessing.
10 kwietnia 2014 19:38
salto piccolo, halo, też tak miałam. To znaczy nie konkretnie dysk, ale grzmotnęłam razem z koniem na glebę i fizycznie nie byłam w stanie się wyprostować. A raczej wręcz przeciwnie - odcinek lędźwiowy na sztywno mi zabetonowało w pozycji prostej jak deska. Tak, że musiałam nieustannie kulić miednicę. Wsiadłam na konia i powoli mnie "rozbujało" 😉

Będąc nastolatką w ogóle miałam sporo problemów z kręgosłupem, był taki jakby "obluzowany", że nawet przy lekcjach w-fu, gwałtownych ruchach potrafiło się coś przesunąć i ból promieniował na całą nogę. Jazda konna zawsze pomagała, myślę że dlatego, że też ładnie wzmacnia gorset mięśniowy 🙂. Chociaż z drugiej strony... u mnie to zawsze były takie bardziej "pierdy", myślę, że bym za bardzo się bała tego typu rzeczy robić przy wypadnięciu dysku, to jednak za duże igranie z ogniem :/

Żeby naprawdę skończyć, trzebaby zablokować revolte, fb, stracic kontakt z konskimi znajonymi. Ja wciaz nie jezdze (od 09.2011) ale serce wciąż mam złamane.🙁

eee tam, ja już rok nie jeżdżę, niczego nie blokowałam i żyję 😀. Co więcej, jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek 😉. A kiedyś byłam maniakalnym konioholikiem, jeździłam do stajni chora, jeździłam 2 godziny w jedną stronę po uczelni, gdzie siedziałam 8 godzin od szóstej rano i jeździłam do stajni w czasie sesji wiedząc, że przez to będę spała 3 godziny na dobę, żeby ze wszystkim zdążyć :P

A teraz nie jeżdżę i dobrze mi z tym :P
busch,  nie jeździsz? a co z pięknym i uroczym Cynamonem? Dlaczego się rozstaliście i nie wzięłaś kolejnego podopiecznego? No i Quantowe koniska też nic, nu nu? Olbrzymia szkoda, bo naprawdę wypas zrobiłaś robotę, myślałam, że kontynuujesz końską pracę pod Quantowym okiem 🙁
busch   Mad god's blessing.
10 kwietnia 2014 19:57
Isabelle, bez przesady z tą wypas robotą, byłam zdecydowanie zbyt słabym jeźdźcem by żałować zmarnowanego talentu, serio serio 😉.
no właśnie Busch, rozumiem, że mozesz nie chciec wszystkiego wywlekac na forum, ale uchyl rąbka tajemnicy co się stalo z Twoim jezdziectwem. W sensie dlaczego koniec? Bardzom ciekawa, bo zawsze myślałam, że kto jak kto, ale Ty... 😉

Ja jako właścicielka wiecznie chorego konia, od którego mieszkam w tej chwili 450 km, nie jeżdżąca konno od czerwca 2012, która była pewna, że ma tego wszystkiego już po dziurki w nosie i rzuca to w cholerę raz na zawsze, stwierdzam: tego się cholera nie da rzucić w cholerę 😁 Nie da się tego wyplenić z mózgu. Siedzi to w człowieku jak jakiś grzyb albo inny zarazek i tylko czeka, żeby się na nowo uaktywnić. I wiercić dziurę w żołądku. Ja nie wiem co z tym zrobię, ale czuje się w tej chwili jakby mi brakowało kawałka mnie...
To ja się dopisuję do wątku. Jak najbardziej koniec z jeździectwem. Konia już nie ma, a żaden inny mi nie zastąpi mojego Rudego 🙁
Wprawdzie przez ostatnie 6 lat praktycznie nie jeździłam, ale konia miałam i dbałam, spacerowałam jak się dało. Koń umarł a moje jeździectwo wraz z nim 🙁
JARA, na jazdy za pracę, to za stara już jestem, a nawet jeśli, to nie mam czasu, studiuję, pracuję.
Co do dzierżawy, ostatnia wyszła mi bokiem przez właścicielkę konia, która wcale nie była właścicielką i nagle ni gruchy ni z pietruchy koń przepisany na inna osobę (był z fundacji jak się okazało) i przeniesiony podstępem do innej stajni.
Mnie nie cieszy dreptanie z koniem w terenie co drugą jazdę, poklepanie pupy w siodle 🙁 lubię widzieć efekty pracy z koniem, to mi daje radochę i satysfakcję. Ewentualnie myślę, żeby po prostu raz na tydzień pojechać do Michałowic na trening na ich koniach. Nie wiem sama trochę, co zrobić 🙁
busch   Mad god's blessing.
10 kwietnia 2014 20:12
wendetta, też tak kiedyś myślałam, zresztą byłam na maksa uzależniona od tego, dostawałam korby jak nie było mnie w stajni tydzień. No ale to już przeszłość, grzyb wypleniony  😁 Zostały mi tylko oficerki, których nikt nawet za 80 zł nie chciał, a głupio wyrzucać, bo są w całkiem spoko stanie  😁

Powiem tak: ileż można się, nomen omen, kopać z koniem. Ja naprawdę wkładałam w to całe serducho i jak kolejny raz okazało się, że to za mało, to po prostu uznałam, że już więcej nie mam  😉. Nie wiem, może mam za mało talentu, może czegoś innego, nie interesuje mnie to już  🙂
busch,  ale to już tak koniec koniec? bez furtki, że może jak się koń trafi, może jak studia skończysz?

jakoś mnie to cholernie zasmuciło.
busch   Mad god's blessing.
10 kwietnia 2014 20:27
Isabelle, trudno mi powiedzieć, jestem młoda i całe życie przede mną, ale w tej chwili nie ciągnie mnie w ogóle - wręcz przeciwnie, nie mam ochoty nawet towarzysko jechać do stajni 😉. Na pewno jeszcze długo nie będę robić żadnych kroków w stronę powrotu do jeździectwa. Nie dlatego, że nie mam możliwości - możliwości zawsze się znajdują jakoś - ale dlatego, że naprawdę NIE CHCĘ, bardzo 😉.

Po prostu - kiedy po ogromie włożonego wysiłku, zarwanych nocy, rezygnacji z wielu rzeczy przez wiele lat (bo przecież to nie tylko teraz w Warszawie, ale w liceum też piątek, świątek i niedziela busch w stajni) itd. na końcu efekt jest taki, że nikt z tego nie jest zadowolony, a już najmniej Ty, to po co coś takiego robić? Konie na pewno nie ucierpią na tym, że już na nich nie klepię tyłka, wręcz przeciwnie 🙂
busch, zawiodłaś się na koniach? Czy na ludziach?
Bo konie mają pewną zaletę - nie zawodzą NIGDY. Nawet gdy w pień kulawe. Nawet gdy kuku zrobią.
Nietrafiona inwestycja własnych uczuć, czasu, wysiłku - boli.
Ale w koniach - jest prawda. Szczerość. Oczywistość. Sprawiedliwość. Uczciwość. No i zachwyt.
Nie, no - jasne, jeśli konie zwiewały daleko na twój widok, to chyba dobrze, że przestałaś zawracać im zady.
Ja myślę, że busch konie po prostu wyszły uszami i oczami 😉  Też jakiś czas żyłam podobnie, calutkie życie podporządkowane koniom i stajni, bo przecież być TRZEBA... Wszyscy imprezują, umawiają się na randki itp td, a ja nie bo KONIE. I tylko to, bo jak można żyć inaczej?! Poza tym - nie chce się, jak wracam do domu po 10h pracy w stajni...
Nie żałuję, bo dzięki temu wiem jak to wygląda; ale z ulgą wróciłam do dzierżawy jednego jedynego konia 🙂 I czasem nie jadę do stajni, bo mi sie po prostu nie chce, ale wiem że kon stoi od rana do wieczora na padoku z trawą i moja obecność bynajmniej nie jest mu do szcześcia potrzebna.

Trzeba po prostu dać sobie czas, czego Ci busch życzę i kibicuję, bo lubiłam Cynamona  :kwiatek:
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
10 kwietnia 2014 20:54
ja Bush jak najbardziej rozumiem. Jak się wypruwa flaki a w zamian wieczna krytyka to się wszystkiego może odechcieć i zbrzydnąć.
busch   Mad god's blessing.
10 kwietnia 2014 21:02
halo, trudno się "zawieść na koniach" bo to tylko zwierzaki, w dodatku dosyć głupie. Raczej po prostu wysiłek wkładany w to wszystko był niewspółmierny do efektu, jaki pojawiał się na końcu. Nie można się "zawieść na koniu", kiedy źle chodzi, to prawda, no ale tym większa gorycz i frustracja - kiedy wiesz, że już więcej nie możesz się starać, chyba że pękniesz, a nadal efekty są jakie są - mizerne.
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
10 kwietnia 2014 21:04
littleem, za stara jesteś na robotę za jazdę, to po 50tce jesteś? Sorry. Jak ktoś chce tu szuka sposobu, a jak ktoś nie chce to szuka powodu.
busch, absolutnie masz rację. "Nie ma co kopać się z koniem" - tfu, z życiem 🙂. Życie ma wiele stron i barw. Dziś też bym szła w tym kierunku, w którym się szerszy dywan otwiera, a nie po dużej linii oporu 🙁
Dodofon kumpeli maż miał ostatnio operowany wypadniety dysk (przepukline czy jak to się tam bardziej medycznie zowie). we wrocku bo podobno tam są od tego spece i terminy króciutkie. Pionizowany w ten sam dzień. Szybko wraca do treningów (on tenis i bieganie).
dopytam więcej w następny weekend jak wrócę do siebie na wieś to ci napiszę na priv co i jak.
Ja myślę, że busch konie po prostu wyszły uszami i oczami 😉  Też jakiś czas żyłam podobnie, calutkie życie podporządkowane koniom i stajni, bo przecież być TRZEBA... Wszyscy imprezują, umawiają się na randki itp td, a ja nie bo KONIE. I tylko to, bo jak można żyć inaczej?! Poza tym - nie chce się, jak wracam do domu po 10h pracy w stajni...
Nie żałuję, bo dzięki temu wiem jak to wygląda; ale z ulgą wróciłam do dzierżawy jednego jedynego konia 🙂 I czasem nie jadę do stajni, bo mi sie po prostu nie chce, ale wiem że kon stoi od rana do wieczora na padoku z trawą i moja obecność bynajmniej nie jest mu do szcześcia potrzebna.

Trzeba po prostu dać sobie czas, czego Ci busch życzę i kibicuję, bo lubiłam Cynamona  :kwiatek:


ja Bush jak najbardziej rozumiem. Jak się wypruwa flaki a w zamian wieczna krytyka to się wszystkiego może odechcieć i zbrzydnąć.


o, te dwa posty idealnie opisuja historie moja i Rudego. Generalnie moglabym o tym ksiazke napisac ale w skórcie mówiac... Mialam dwa kryzysy podczas mojej znajomosci z F. Drugi, wiekszy calkowicie mnie załamał i mialam tak jak Busch- ja już DŁUŻEJ TEGO NIE CHCĘ. Miałam serdecznie dość, tak po prostu szczerze dość, faktu posiadania konia, jego chorób/ wypadków, nerwów, wkładanych w to ogromnych pieniędzy, wysiłku, czasu, podporządkowywania temu całego życia i nie dostawiania niczego "w zamian". Nie mówię o jeździe, bo Rudy wie, że ja naprawdę nie muszę na nim jeździć, a dożywocie ma u mnie zapewnione. I nawet zerwaniem ścięgien nie byłam tak załamana jak faktem, że moje wszystkie wysiłku idą na marne. Z koniem było coraz gorzej. Nawet nam L4 nie wyszło, bo zamiast szczęśliwego rumaka na łąkach miałam obraz nędzy i rozpaczy. Nałożyło się na to też trafienie do nieodpowiedniej stajni, do ludzi, którzy źle nam życzyli mimo maski życzliwości, gdzie czułam ogromną niechęć i opór i ścisk żołądka, kiedy musiałam tam jechać. Gdzie wmawiano mi, że mam trupa, a nie konia i będzie tylko gorzej. Gdzie miano do mnie pretensje, że za mało się przejmuję, nic mnie nie obchodzi, za mało się staram, nic nie robię, koń mnie nie interesuje, kiedy nie mogłam przyjezdzać do konia dwa razy dziennie w momencie, kiedy pracowałam po 10 godz dziennie, organizowałam samodzielnie przeprowadzkę do obcego kraju, miałam na głowie dodatkowo powaznie chorego kota, problemy finansowe i urzędowe nazwijmy to, a i tak wkładałam każdy grosz w leczenie konia. A ja przepłakiwałam w poduszkę każdą noc i modliłam się w duchu (mimo, że sama przed sobą nie chce się do tego przyznać), żeby ktoś zdjął ze mnie ten ciężar, zabrał mi tego konia, chociaż na chwilę, albo cofnął czas, albo chociaż poklepał po ramieniu i powiedział "rozumiem jak Ci ciężko. Rozumiem przez co przechodzić i jak się czujesz. Wiem, że podporządkowałas pod tego zwierzaka swoje życie, kilka lat mlodego zycia i starasz się zapewnić mu wszystko co najlepsze na miare swoich mozliwosci. I doceniam to". Kurcze, gdyby ktoś mi tak wtedy powiedział... A było wręcz odwrotnie. Na szczęście nawet z najgorszego dna da się odbić. Wystarczy odejść stamtąd gdzie Cie nie chcą. Znaleźć odpowiednich ludzi. Odpuścić i pójść w zupełnie inną stronę. Myślałam, ze jezdziectwo i cale koniarstwo ZBRZYDŁO mi na całe zycie. Ale... mimo, że F. jest tak jak pisałam, 450 km ode mnie, mimo, że nadal wydaję na niego fortunę i nie jezdze to... robię to z przyjemnoscią. Bo dzięki M., jej podejsciu do Rudego i wszystkim ludziom z naszej byłej/ obecnej stajni, całej tej atmosferze, widzę, że posiadanie konia, nawet jeśli trzeba robić kolejne 10 badań i pół roku wprowadzać konia do roboty, może jednak być przyjemnością... I naprawdę liczę, że jeszcze kiedyś wrócę w siodło. Niekoniecznie na F., chociaż za niego, tak jak pisałam, bede odpowiedzialna do konca jego dni. Bo go kocham mimo wszystko.
busch   Mad god's blessing.
10 kwietnia 2014 23:13
wendetta, bardzo przykro się coś takiego czyta, bo to powinna być nasza pasja, a robi się taki trochę masochizm czasami... Widzę, że jesteś mniej radykalna, bo ja jestem wytrwała w tym "dłużej tego nie chcę" i wzdragam się na myśl o odwiedzeniu stajni. Ale może też miałabym inaczej, gdyby chodziło o jakiegoś konkretnego, mojego zwierza - ja zawsze jeździłam na nieswoich 😉. Przyzwyczajałam się tak samo łatwo, jak do swojego - tym gorzej dla mnie :P
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się