Koniec z jeździectwem?

Akurat napisane... Teraz. Kiedy przekazałam sprzęt nowemu właścicielowi. Coś w tym jest, moje wspomnienia zatrzymały się na 2012 roku, 2013 i 2014 mogłoby nie być. Chorał jest, ale wspomina się tereny, pracę z ziemi, progresy, pierwsze lotne itd itd.
Strasznie zazdroszczę wszystkim tym, którzy mają zdrowe konie. Przebywanie z koniem, zwykłe czynności takie jak czyszczenie są bardzo miłe, ale... To nie to się wspomina. Wspomina się galop, widoki z terenu. Przeżycia. Monotonia i ograniczenia zabijają to wszystko.
Naturalsi widzę, że jesteśmy w podobnej sytuacji. Ja, kiedy moja kobyłka zachorowała myślałam o dzierżawie, szukałam nowych możliwości dosiadania końskiego grzbietu ale jakoś to wszystko się ulotniło. Nie mam ambicji, nie mam ochoty wsiadać nawet na kłusa. Jakoś kiedy przestałam dążyć do jakiegoś celu po prostu przestałam widzieć w tym sens. To przykre, ale z coraz większą niechęcią jeżdżę do stajni. Nie lubię patrzeć jak ludzie i ich podopieczni się rozwijają. Nie lubię siebie za to ale niestety tak jest...
Mam pełno możliwości jazdy na różnych koniach. Znajomi proponują swoje, propozycje dzierżawy, nawet tak kiedy chcę mogłabym wsiadać. Ale nie chcę i w tym problem. Bo to straciło sens. Rzuciłam się w studia. Udaję, że nic poza nimi nie istnieje...
Czasem trzeba coś skończyć. Takie życie, nic nie jest wieczne.
Naturalsi, troski też nie są wieczne. Sprzęt to tylko sprzęt. Symbol - ale tylko przedmioty. Nie, nie tylko galop itd. zostaje we wspomnieniach tak trwale. Każda ważna chwila z teraz, gdy jesteś przy koniu (a nie gdzie indziej myślami) też się zapisuje.
W piątek po raz pierwszy... pocałowałam mojego konia 😁 Przytuliłam wargi nad jego chrapami. Córka siodłała, ona jeździła. Pierwszy raz, bo mój bardzo niepieszczotliwy, ew. mizianie tych chrap wchodziło w rachubę. Ciągle o to byłam trochę zła, że wszystkie konie takie przytulne a mój nie.
I wiem, że nigdy nie zapomnę tej chwili. Bo futro już zimowe, a takie jedwabiste. I ten zapach! Folblut nie pachnie koniem, ani potem, folblut pachnie trawą, wolnością.
I to była taka faktura, tego futerka, która kiedyś, kiedyś... mi się przyśniła. Że ludzie zamiast nosów mają prostokątne, różnobarwne futerka. Niemożebnie aksamitne.
I nadal pamiętam zapach folbluciego źrebaczka, noworoda. Choć już sporo lat minęło. Zapachu własnych dzieci nie pamiętam 🤣
ushia   It's a kind o'magic
03 listopada 2014 07:45
kolebka - rany, nie martw sie na zapas
owszem, z dziecmi nie jest tak latwo, nie ma takiego luzu, ze jedziesz i jestes sobie w stajni i masz w nosie
ale da sie

wszystko sie da
Naturalsi znam to dziwne uczucie , wiem jak sie czujesz , wiem jak ja sie czułam gdy wet powiedzial mi ,ze koniec z intensywną jazda na mojej klaczy. Galopów zero jedynie stępa i czasem kłusik. Cos ukuło ale..pozniej wiedziałam ,że to kon najwazniejszy a nie moje chciejstwo. Jest dalej ze mną, dalej jest moim najkochańszym koniem. Cięzko mi ją w terenie utrzymac  w tym kłusie czy w stępie , ona zawsze była koniem "do przodu" a teraz nie mozna i już.
Chciałoby się ale , zdrowie konia ważniesze od chciejstwa. Czasem jezdzę na ulubionym koniu córki ale wiem ,że jak córka po rehabilitacji nogi dojdzie do pełnego zdrówka trzeba bedzie jej konia oddac. Cóz samo życie. Ale z konia nie zrezygnuję , uwielbiam byc z moją kalczą i nie prawdą jest ,ze wspomina sie tylko jazdy i ,że one sa jedyne i najwazniejsze. Lubię swojego grubasa lubię ją czyscic i mam szczęscie ,że to koń typu misiek przytulanka. Uwielbia byc najwazniejsza i uwielbia byc głaskaną.
Ja tez mam już swoje lata i nie zalezy mi na zadnych szaleństwach , zostały mi stępo kłusy w lesie i okey. Tak widac być musi.
zduśka   Zbrodnia, kara, grzech. .. litr wina
03 listopada 2014 10:12
Dzionka jeździj , jeździj i korzystaj  😉 to mówię ja matka polka  😉 mnie teraz szlak trafia, ze nie mogę na spokojnie do konia pojechać , pojeździć itd. Jestem udupiona na amen.
Ktoś mądrze napisałaś  😉 cały czas powtarzam mężowi, że utrzymanie konia będzie go mniej kosztowało niż moje wizyty ( w niedługim czasie jak tak dalej pójdzie ) u psychiatry  😉

ja mam 3 konie i aktualnie zero możliwości pojechania do stajni .. tzn jak zapakuje młodego to pojadę no ale pchanie wózka pomiędzy padokami jakoś do mnie nie przemawia  😉 , więc Dzionka korzystaj póki masz możliwość, bo coś za często zaglądasz do kącika dzieciowego  😁 .. bo później będziesz miała tak jak ja  🙂 .. chyba, że będziesz idealną matką polką - nie tak jak ja wyrodną co kombinuje co tu z młodym zrobić  😁 .. ( oczywiście jeszcze nie udało mi się nikomu go "sprzedać" )
zduśka, hihi, no zaglądam do dzieciowego, bo latka lecą - trzeba poczytać na co muszę być kiedyś gotowa 😉 Już zdecydowałam, koń zmienia stajnię (a ja staję się bankrutem przez jej cenę) i będzie stał pod domem. Trudno, nie będzie miał super warunków, ale od 6 lat na niego dmucham i chucham, więc może chwilę się na coś przydać, a nie tylko być darmozjadem 😉
I ty dasz radę, daj sobie chwilkę aż Bolo urośnie - wszystko wróci do normy. Widzę po mojej bratowej - dopiero teraz wraca do życia, a jej synek ma 11 miesięcy. Mówi, że znów czuje, że żyje, bo przez pierwsze 6 miesięcy myślała, że już zawsze będzie tak fatalnie 🙂
Heroinx jakbym o sobie czytala.. czuje sie "zawieszona" i nie wiem, w ktora strone pojsc, ktore wyjscie bedzie dobre. Z drugiej strony frustracja i demotywacja siega zenitu. Konie kiedys byly moim zyciem, kazda chwile moglam spedzic w stajni. Po zakupie Boba prawie dwa lata temu, wszystkie wspomnienia z lat mlodosci kiedy to najgorsza kara byl dla mnie "zakaz na konie" powrocily. Nie wiem co sie stalo i kiedy dokladnie, ale czuje ze to juz nie to, nie sprawia mi to frajdy i przyjemnosci. Znjaduje tysiac wymowek, byle tylko nie jechac do stajni, a z drugiej strony mam ochote usiasc i plakac, ze juz mi sie nie chce. Czuje, ze siebie zawiodlam najbardziej. Nie wiem czy to natlok obowiazkow i totalny brak czasu mnie do tego sie przylozyl, czy to kolejna z moich wymowek. Serce mowi nie, bo to najwspanialszy zwierzak na ziemii, rozum mowi tak dla sprzedazy.. Jestem dorosla i powinnam wziac byka za rogi, ale nie potrafie podjac takie decyzji, najtrudniejszej jaka bede musiala podjac. Chcialam Rudego dac w dzierzawe, troche odpoczac i oderwac sie od koni, moze by mi przeszlo, moze byloby lepiej. Jednak bardzo ciezko znalezc kogokolwiek zainteresowanego, tymbardziej ze nie dalabym go byle gdzie i do byle jakiej stajni. Od 2 miesiecy stoi i kosi trawe, bywam w stajni raz/dwa razy w tygodniu. Opieke ma fantastyczna, wiem ze mu sie krzywda nie dzieje, aczkolwiek boli mnie to, ze powinnam sie nim duzo wiecej zajmowac, a mi sie nie chce.. Czuje jakbym przede wszystkim jemu robila krzywde, bo ma duzy potencjal, jest fantastycznym, bezproblemowym koniskiem, czesto powtarzam i powtarzac bede, ze to kon mojego zycia. Ale.. no wlasnie. Nie potrafie sie z tego cieszyc.

Uff wywalilam to z siebie, bo tak naprawde z nikim o tym nie rozmawiam, tocze sama ze soba wewnetrzna walke.
Ekwadorka Rozumiem jednak ja i Ty to chyba zupełnie dwie sytuacje. Ja dałabym wszystko za zdrowego konia na którym mogłabym realizować swoje marzenia, ale mojej Daśki ani nie sprzedam ani nigdzie nie oddam mimo kosztów, bo po prostu nie. Jednak rozumiem Cię całkowicie. Znam kilkoro ludzi, którzy kochają konie, treningi ale jednak to nie jest to czym było kiedyś. Znajoma z mojej stajni właśnie niedawno sprzedała konia. Bardzo długo podchodziła do tego, decydowała się na dzierżawy ale okazały się trefne. W końcu się zdecydowała. I nie żałuje. Koń trafił w świetne ręce, realizuje się sportowo pod młodszą właścicielką. Marta (ta, która sprzedała) z chęcią towarzyszy im na zawodach, luzakuje kiedy ma czas i nie załuje. Wiadome, że na swój sposób za tym tęskni, ale nie żałuje.
Ekwadorka, spróbuj na nowo się zainspirować - weź trening, pojedź na zawody pooglądać jazdę innych, poobserwuj profesjonalistów, może wyjedź na konsultacje? Zawsze można znaleźć jakiś cel swojej pracy z koniem - trzeba go tylko znaleźć 🙂
KAŻDY, absolutnie każdy jeździec od czasu do czasu ma dość koni
ms_konik   Две вечности сошлись в один короткий день...
06 listopada 2014 09:24
Ekwadorka,
to naprawdę nic złego, że przez pewien czas konia nie będziesz widziała.
Jak piszesz jest zaopiekowany, więc masz ten komfort, że nie musisz osobiście wszystkiego
doglądać co i rusz. To cenne!
Naprawdę koń nie umrze z powodu Twojej nieobecności!
Odpocznij, przeorganizuj może swoje obowiązki, spróbuj przynajmniej i za jakieś pół
roku podejmij decyzję. Tak, żebyś nie żałowała i żeby ta decyzja była podjęta w 100% świadomie.
maleństwo   I'll love you till the end of time...
06 listopada 2014 10:30
I u mnie zdaje się koniec z jeździectwem. Może nie definitywny, mam nadzieję, że nie na zawsze. Ale chwilowo tak. Kiedyś w stajni codziennie, świątek-piątek, obecnie tylko weekendy. Ja mam małe dziecko, koń się posypał z nogami i kuleje. Wsiadam na stępa albo po prostu jestem z koniem. Myślałam zawsze, ze coś takiego to będzie dramat. A to jakoś tak samo, naturalnie przyszło... Szybciej niż sądziłam pogodziłam się z tą sytuacją. Nawet odczuwam pewną ulgę i spokój. Koń sobie jest emerytem, ja wiem, że go mam i że mogę pojechać go przytulić, wziąć na spacer w ręku, powdychać zapach stajni. Czasem trochę żal. Ale tylko czasem.

Koń ma 17 lat - i dużo, i mało. Nie będzie bardzo starym emerytem. Ale widać już na niego pora. 12 lat ciężko dla mnie pracował, znosił mnie i moje wymagania (czasem chore, czego po latach bardzo się wstydzę), ma prawo odpocząć.

Chciałabym kiedyś jeszcze jeździć. Nie wyczynowo, bo to nie moja bajka, ale rekreacyjnie. Chciałabym jeszcze kiedyś mieć konia. Mam kochanego męża, który mówi, ze jak będzie go stać, to mi kiedyś kupi wymarzonego haflingera. Może będziemy jeździć razem z córką?

Tak tylko piszę - czasem to przychodzi naturalnie i nie zawsze koniec jeździectwa to koniec świata 🙂
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
06 listopada 2014 13:07
maleństwo
Zgadzam się z Tobą.
U mnie też jakoś tak samo naturalnie się skończyło, możliwości z czasem było coraz mniej, potem jakoś i chęci nie było.
Czasami serduch drgnie, kiedy przypomnę sobie, jakie to wszystko było piękne, ale to dawne czasy i już pewnie nie wrócą. 
kujka   new better life mode: on
06 listopada 2014 14:09
Pauli, dlaczego tak myslisz?
Dzieki dziewczyny  :kwiatek:

Tak tez zrobie, dam sobie chwile odpoczynku. Bede zajezdzac do Rudego w miare mozliwosci czasowych, ale bez jezdzenia. Przeczekam pare miesiecy i zobaczymy, czy cos sie zmieni w mojej sytuacji i we mnie. Napewno nie chce podejmowac pochopnej decyzji, bo nie wybaczylabym sobie jakbym go teraz sprzedala pod wplywem chwili i gorszych dni, a za pol roku stwierdzila, ze popelnilam najgorszy blad. Ogloszenie odnosnie dzierzawy dalej wisi, moze akurat ktos sie trafi - daloby mi to napewno wiecej czasu na oddech. Bardzo bym chciala, zeby te czasy kiedy przebieralam nogami, zeby juz, teraz jechac do stajni wrocily. Zobaczymy co z tego wyniknie..
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
06 listopada 2014 15:32
kujka
Na ten moment nie widzę możliwości żeby wrócić do koni, nie wydaje mi się to realne. Składa się na to całe mnóstwo całkiem przyziemnych czynników zewnętrznych i moich własnych ograniczeń. Poza tym wielokrotnie pisałam o tym, że jeśli miałabym wrócić, to tylko, żeby cały czas się uczyć, doskonalić umiejętności, zdobywać nowe, klepanie tyłka raz w miesiącu w szkółce nie da mi żadnej satysfakcji.

Nie mówię, że już nigdy nic, ale w najbliższej przyszłości nie zanosi się na żadne zmiany w tym temacie. Samo życie...
Katharina   "Be patient and trust in the process"
08 listopada 2014 19:15
No, a mi się z czasem coraz bardziej, coraz mocniej tęskni do własnego kopytnego - nie do samego jeżdżenia, trenowania tylko do tej całej otoczki jazdy, do tego obowiązku. Wiem jak jest z koniem, wiem jak jest bez konia i z pełną świadomością mogę napisać, że u mnie - gorzej bez konia...  💃
kujka   new better life mode: on
10 listopada 2014 10:28
Pamietajac dyskusje, ktora sie pojawila tu ostatnio (o szczesliwych idiotach itp), wrzucam:
www.radoslawmuniak.natemat.pl/122719,ucieczka-czy-powrot-od-do-zycia
madmaddie   Życie to jednak strata jest
10 listopada 2014 11:23
kujka, dzięki za link!
Dla właścicieli koni miewających klimaty takie jak w tytule wątku polecam niewidzenie tych koni przez jakiś czas... trochę mi się zatęskniło do tych moich futrzaków.
Katharina   "Be patient and trust in the process"
10 listopada 2014 18:47
kujka sama prawda, super to napisał !
Jeździłam pod zawodowstwo. Taki był plan. W sumie całe moje życie było podporządkowane treningom, koniom.. Zawsze były ze mną. Myślałam, że tak będzie zawsze. Niestety, jeden zwykły dzień zmienił wszystko. Jeździłam wtedy młode konie dorywczo u starszego pana który nie dawał sobie rady już - w sumie nie rozumiałam po co mu one ale nie kłóciłam się o to.
Nie było mnie tydzień w stajni z powodu wyjazdu. Miałam jak zwykle wziąć Miłość na trening. Chciałam żeby trafiła w lepsze ręce i miała perspektywy lepsze niż rzeźnicki nóż więc dużo wkładałam w nią pracy i serca żeby był jak najlepsza. Przez moją nieobecność koń miał mieć mnie treściwej i chodzić padok i lonże. Wszystko niby ok.
Biorę ją na lonży, pobiegała z 10-15min i pan mówi żebym wsiadała. Przeczucie mówiło mi, że lepiej zaczekać. Jednak ten naciskał i mówił żebym zrobiła to na jego odpowiedzialność. Zgodziłam się.
Wsiadłam. Odpiął ją z uwiązu. Klacz poniosła. Plac do jazdy był połączony z padokiem gdzie zielono i utwardzone. Na ziemi rozłożona "guma" na której myliśmy konie. Trzymałam się kilka okrążeń. Koń nie zwalniał. Do tego usilnie próbował mnie zrzucić. Modliłam się żeby upaść na piach, żeby na tej "gumie" się poślizgnęła.
Niestety klacz postanowiła zrobić kolejne okrążenie. Tym razem potknęła się tyle, że na nieszczęsne trawie. W tym tempie po upadku "ślizgałyśmy się" do muru.. Betonowego muru odgradzającego padok od drogi. Zamknęłam oczy. Dzieliły mnie minimetry od niego. Myślałam, że wbije mnie w niego. Wstała. Byłam przytomna. Bezpieczne strzemię nie puściło. Akurat ta noga którą przygniotła. Pociągnęła mnie pół padoku.
Zerwane ścięgna, więzadła, rzepka, skręcona dość mocno i pęknięta kostka. Lekkie wstrząśnienie mózgu.
Prawie dwa lata nie jeździłam. Panicznie bałam się koni które były moim całym życiem. Nadal jakoś tam uczestniczyłam w tym świecie ale już bardzo z boku. Miałam świetny kontakt z końmi. Nagle go straciłam. Przestałam je rozumieć. One też czuły mój lęk i czasem stawały się agresywne wobec mnie.
Wyobrażacie sobie stracić swoje życie? Ja tego dnia je straciłam. Wgniotła mnie w ten mur. Wgniotła moje życie. Moje plany. Moje ambicje. Moje wszystko. Jednego dnia straciłam życie. Mój świat się skończył.
Nigdy nie miałam żalu do tego konia (nie zrozumcie tego co pisałam wyżej źle). Nawet chciałam ją kupić. Niestety zanim wróciłam do siebie słuch o niej zaginął i do dziś nie mogę jej znaleźć. W  sumie może i lepiej, bo bałabym się jej dotknąć.

Zabrzmi to dość smutno ale w życiu straciłam każdego konia. Pierwsza moja końska miłość po zerwaniu ścięgna dostała wyrok. Druga wyjechała daleko i słuch o niej zaginął. Trzecia też wyrok. Czwarta nie wiem do dziś gdzie jest. Piąta - wyrok.

Ani w miłości ani w jeździectwie nie mam szczęścia  🙄

Wsiadłam w tym roku na konia któremu zaufałam. Cudowne uczucie. Znów czułam, że żyje. Ale co dobre szybko się kończy. Koń przeznaczony na sprzedaż, bo podgryzał źrebaki. Szybko sprzedany za małe pieniążki (1500zł). Niestety ja nie miałam takich środków, a nikt z rodziny nie popierał tego po incydencie sprzed 2 lat. Konia kupił mój szanowny "wuja". Podtuczył i sprzedał na rzeź. Wiedział, że na nim jeżdżę i że chcę go wziąć tylko nie mam sposobności. Mało kto chce konia po wypadku bez oka. Jeszcze się do mnie śmiał z tego. Nie wiem, czy ludzie uczuć już nie mają? Nie musiał mi tego mówić. Nie wiem po co tam pojechał. Jeszcze mnie obsmarował do właściciela konia. Z rodziną to tylko na zdjęciu i to tak żeby ramką nie zakryli i nie wycięli.  😵

Generalnie kolejny raz odwiesiłam kask i nie wiem czy kiedykolwiek wrócę do tego. Nie wiem czy umiem znów stać się częścią tego i czy znów odbuduje to co dwa lata temu zostało zburzone doszczętnie. Fakt, jeździłam trochę ale to już nie było takie.. Poza jednym wyjazdem w teren na nim.. Po prostu on zaufał mi, a ja jemu. Właściciel sam był w szoku jak koń się zmienił odkąd zaczęłam przychodzić. Dzięki mnie pożył kilka miesięcy dłużej.. Jednak decyzja zapadła, a ja mogłam się z nią jedynie pogodzić.

Życie to skur wiel - ze swoimi trzyma sztamę  🙄
vegonia jesteś na początku drogi. Mam przekonanie że Twój futrzak czeka na Ciebie. Może nie teraz ale czeka. Zobaczysz że kiedyś kupisz sobie to wymarzone " Ferrari ". Głowa do góry. Życie kocha optymistów.
[b]Majowa[/b] staram to sobie tak tłumaczyć ale czasem ciężko wierzyć, że marzenia się spełniają  🙄 Wiem jedno - nigdy już nie zrealizuje swoich planów sprzed dwóch lat. Nie jestem w stanie. Może jednak uda się pokonać mój strach przed końmi. Oby  🙄
vegonia, i tak byś nie zrealizowała planów. Sory, za miękka jesteś 🙁 Jest nadzieja, że z czasem okrzepniesz. Brutalnie, ale tu głaskanie po główce nic nie pomoże. Albo ucz się brać się w garść w rozsądnej perspektywie czasowej, albo... trzymaj się od koni na dystans. Konie łamią kości i serca. Trzeba umieć się zrastać.
Kto, przeprasza, odpowiada za twój stan, za twoje emocje - jak nie TY??? Kto ma dojść z nimi do ładu, jak nie TY??? Św. Mikołaj?
Sprzedałam konia i ...jest mi z tym fantastycznie.

Nie stać mnie póki co na jeździectwo a raczej nie stać mnie na jeździectwo bez wyrzeczeń a tego nie chce. Chyba jestem zbytnią egoistką żeby poświęcać cokolwiek dla koni.

  Wrócę do tego jak już będę na tyle bogata ( w co nigdy nie zwątpiłam  :wysmiewa🙂, że żadna złotówka wydana na konia nie odbędzie się kosztem czegoś innego, a jak nie będę to konie będę oglądać na obrazku, trudno  😉 Może okrutne ale ciesze się, że wkońcu sama się przed sobą do tego przyznałąm 😀

I tak jak ostatnio u Marcela bywałam przy dobrych wiatrach raz na pół roku tak nagle odzyskałam radość z przebywania wśród koni - bez presji, wyrzutów sumienia , długów. Jestem teraz w stajni ze znajomymi częściej niż kiedy byłam właścicielką.
halo jesteś chyba w lekkim błędzie. Chciałabym żebyś choć przez chwilę poczuła to co ja. Żebyś na chwilę weszła w moją głowę. Upadałam wiele razy. Różnie się kończyło. Wiadomo. Czasem SOR był standardem raz w tygodniu. Wiedziałam, że może mnie to zabić. Uwierz, że nie życzę nikomu tego co ja przeżyłam. Nawet największemu wrogowi. Nie zawsze wszystko może się "zrosnąć". Chodziłam na kilka terapii. Bezskutecznie. Ostatnim razem usłyszałam, że potrzebuję wciąż czasu. Tylko ile jeszcze? Nie chodzi mi o głaskanie po głowie. Chciałam się po prostu wygadać. Nie jeździłam od wczoraj żeby mówić mi teraz, że i tak nie dałabym sobie rady. Dawałam sobie radę kilka ładnych lat. Upadałam, wstawałam, siadałam. Nie wymiękałam. Ale ten jeden dzień wszystko zmienił. Nie umiem zrozumieć dlaczego. Po prostu nie umiem już wsiąść i czuć się komfortowo. Ciało nie zapomina tego czego się uczyło tyle lat. Ale nie daje mi to już satysfakcji. Czuję strach. I nie umiem tego wyjaśnić ani stłumić w sobie. Psychika człowieka to bardzo dziwna instytucja. I wiem, że nie należy osądzać ludzi w ten sposób. Kiedyś też tak robiłam. Kiedyś.
Cóż, każdy może mieć własne  :kwiatek:
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
30 listopada 2014 03:34
Czasem SOR był standardem raz w tygodniu. Wiedziałam, że może mnie to zabić. 

Przepraszam ale chyba sama sobie własną bezrefleksyjnością zgotowałaś swój los. 😲

Już pierwsza wizyta na SOR powinna ci dać do myślenia. Że albo twoje umiejętności jeździeckie są niewystarczające albo bierzesz się za jazdę na nieodpowiednich dla ciebie koniach. Albo i to i to. A ty dalej w to brnęłaś.
ElaPe, to były jeden wakacje i faktycznie głupota z mojej strony. Miałam konia wariata. W sumie ogiera. Ale upadać też się podobno trzeba nauczyć. Może przesadziłam, że raz w tygodniu ale już mnie tam znali. Śmiesznie było. Mam kilka fajnych zdjęć z wakacji.
Jeździłam pod okiem trenerów. Nie jakichś instruktorek. Nie spadałam często (pomijając wakacje i kilka innych incydentów). Działy się różne rzeczy ale przyzwoicie się trzymałam na koniach. Wtedy też. Ale ona się poślizgnęła. Miałam niewielkie szanse żeby cokolwiek zrobić. O ile mogłam cokolwiek zrobić.
Irytujące jest dla mnie takie stwierdzanie, że to na pewno wina moich umiejętności. Widziałaś jak jeździłam? Na jakich koniach? No to po co się odzywasz...  😵
Ogólnie przeraża mnie polska mentalność. Ok, można coś stwierdzić i ocenić jeśli się widzi i wie jak to wygląda od środka. Oceniać jest najłatwiej.
Nie, o głaskanie mnie też nie chodzi. Po prostu (jak wyżej pisałam) chciałam się wygadać. Dla mnie to trudne i nadal nie pogodziłam się z tym.

Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się