Koniec z jeździectwem?

vegonia, ktoś ci obiecał, że będzie łatwe?
Nie bagatelizuję, ani się nie naśmiewam. "Mówię jak jest". Jesteś jedyną osobą odpowiedzialną za dojście z sobą do ładu. Nikt i nic tego nie zmieni. Można cię na różne sposoby wspierać, niekoniecznie tak, jak ty sobie to wyobrażasz, ale ogarnąć musisz się sama. Nikt za ciebie tego nie zrobi.
Co chcesz usłyszeć? "Biedna ty"? No biedna. "Wszystko będzie dobrze"? Nie będzie. Jeśli SAMA nie powalczysz. Tak, czasu też potrzeba. Ale i ufności. Nie wykrzesz z siebie ufności - ufności nie będzie. Nie przywrócisz motywacji - nikt ci nie przywróci.
Powtórzę: konie łamią kości i serca. Trzeba się uczyć dawać sobie z tym radę. Albo unikać bliskiego kontaktu.
vegonia,, bardzo mądrze Ci halo napisała. I na pewno nie chciała Cię oceniać a w taki sposób szturchnąć i zmotywować.
Jesteś bardzo skupiona na swoim cierpieniu. Są sytuacje, które wymagają swojej 'żałoby' i sprawy wymagające przemyślenia. Moim zdaniem jednak niepotrzebnie tracisz na to obecnie czas. Twoje rozmyślania nie zabierają Cię dalej w tej całej sytuacji a tylko frustrują - i sama się nakręcasz.
Wydaje mi się, że nadszedł czas na jakieś czyny. Skoro za tym tęsknisz to o to powalcz - uwierz mi, że za klika lat będziesz żałować obecnie zmarnowanego czasu. Jeśli się boisz, to rób wszystko powoli - nikt Ci nie każe od razu skakać parkouru. Wydaje mi się, że już samo pojechanie do stajni i na początek nawet pomoc przy koniach, siodłaniu itp. pomoże Ci nabrać pewności siebie. Wtedy może znów zaufasz koniom i znów będziesz mieć ochotę i siłę wgramolić się na grzbiet. Siedząc przed monitorem nic takiego się nie wydarzy - ba, frustrujesz się tylko coraz bardziej. Twój los jest wyłącznie w Twoich rękach. Czasem trzeba też umieć być swoim prywatnym terapeutą - zdystansować się, stanąć z boku i samego siebie kopnąć w tyłek. Wydaje mi się też, że jakieś zajęcie, które by Cię wciągnęło mogłoby stać się lekiem na Twoje inne problemy (np. rozstanie). Bo pusty pokój i nadmiar czasu to najgorsze z możliwych połączeń, które zupełnie nie pomaga w otrząśnięciu się z Twojego obecnego stanu.
I zrozum, że nikt tu nie chce Cię oceniać - wręcz przeciwnie.
ushia   It's a kind o'magic
30 listopada 2014 09:11
vegonia - i wez pod uwage, ze tutaj, a juz w tym watku szczegolnie, nikogo nie wzrusza  ani nie przeraza historie o cotygodniowym sorze
bo z nielicznymi wyjatkami kuniareczek co to konisie je taaaak kosiaja, wszyscy spadali, wszyscy modlili sie w locie, wszyscy wszyscy stawali przed decyzja czy wsiasc znowu, ba bywalo ze musieli wsiasc znowu

"twoj swiat sie skonczyl" - ale ze zamknal cie ktos w komorce i na konia wsiadac nie pozwolil? nie? to o co chodzi?
ze sie boisz? widac za malo chcesz

jazda konna jest w glowie - a twoja glowa to twoja sprawa

nie mowiac o tym, ze raczej nie masz 85lat, wiec twoj swiat dopiero sie zaczyna, nie konczy

twoja decyzja - czy bardziej chcesz czy bardziej sie boisz


edit - ludzie, co wy z tym ufaniem koniom?
tylko dureń ufa półtonowej masie mięśni, sterowanej instynktem ucieczki...
konie się szanuje, lubi, można nawiazać z nimi jakąś więź, można wiedzieć że dany koń RACZEJ nie zrobi tego czy owego, ale ufać???
no chyba ze macie jakąć inna definicje zaufania...

i sorry, ale czlowiek po "przejsciach" ostatnie czego potrzebuje to przekonania ze konikowi mozna zaufac i na pewno nic mi zlego nie zrobi
koniki rzadko kiedy robia nam krzywde umyslnie, najczesciej jest ona nasza wina, kon zachowuje sie jak kon, to nam brakuje wiedzy, umiejetnosci, wyobrazni
wiec wsiadanie na konia z przekonaniem "ja mu ufam, ze mi nic nie zrobi" jest proba samobojcza - to ty musisz pomyslec jak zrobic zeby bylo bezpiecznie, a nie obciazac konia odpowiedzialnoscia
ushia, może to faktycznie niefortunne słowo. Oczywiście, że nie da się zaufać koniowi w 100% - no, może się da ale raczej nie jest to wskazane. Każde zwierze pozostanie zwierzęciem, ze swoimi instynktami i pomysłami na życie.
Pisząc o zaufaniu mam na myśli sytuację, kiedy z danym koniem jakiś czas pracujemy, poznajemy go, on poznaje nas. Dowiadujemy się jaki jest i jak reaguje w danych sytuacjach. Ja np. mam zawsze obawy przy wyjeździe w teren na koniu, którego nie znam dobrze. Na początku współdzierżawy zawsze pierwsze samotne wyjazdy to jednak pewien stres. Z czasem przychodzi to 'zaufanie', o którym piszę (albo i nie, jeśli koń wariat 🤣 ). I nie chodzi o to, że ślepo wierzę w to, że koń nic nie odwali - bo to by była zwyczajna głupota.
Też co innego jak się ma swojego konia, którego się zna, który nas zna i rozpoznaje. Z którym się jednak ma jakąś tam "więź". Mam swojego konia jakieś 7 lat z czego 4 lata u siebie w stajni, gdzie dłuższy czas zajmowałam się nim tylko ja (no, trzeba uściślić, że w tym roku też znajoma) , a że zawsze traktowałam go dosyć szczególnie (no wiecie, ukochany pupilek, przyjaciel rodziny, wycacany, wychuchany - ale nie rozpuszczony), to hmmm, trochę "bardziej" wiem czego się po nim spodziewać i na co się (być może!) nie odważy przy mnie. Tylko czy to można nazwać zaufaniem?
Ale - nie strugam gieroja widząc, że w jakiejś sytuacji koniowi się np. "styki przepalają".

A już zupełnie co innego jak się jeździ na nieswoim koniu, który nas widuje raz na jakiś czas, a na co dzień zajmuje się nim ktoś inny, może na niego wsiadać ktoś inny etc. No nie widzę możliwości wytworzenia się jakiegokolwiek "porozumienia", a już NA PEWNO nie można powiedzieć, że się takiemu koniowi ufa. Jeszcze jeśli się z tym koniem pracuje dłuższą chwilę to może-może.
Pomijam już takie kuniorkowe gadanie w stylu - jeździ w rekreacji stępo-kłusem raz na 2 tygodnie i opowiada jak to ufa temu a temu koniowi.

vegonia, No, wiesz, nie wydaje mi się, żeby np. polska kadra narodowa (no ona chyba już jakieś tam umiejętności przedstawia, prawda?) regularnie co tydzień w całości przebywała na SORze jakoby to była najzwyczajniejsza cecha jeździectwa. Oczywiście, że każdemu może zdarzyć się wypadek - to taki sport! Tylko lądowanie co tydzień na SORze nie brzmi zwyczajnie.....
Nikt nie mówi, że nie umiesz jeździć - tylko czasami trzeba umieć oszacować ryzyko i np. nie wsiadać na wystanego konia, którego miałaś 15 minut na lonży, bo ktoś Ci mówi, żebyś to zrobiła. I jeszcze dodaje "na swoją odpowiedzialność". Ów pan na swoją odpowiedzialność mógł sam wsiąść i tyle. Jeśli Ty się połamiesz, to komu będą się kości zrastały? Temu panu? Raczej nie...
ushia   It's a kind o'magic
30 listopada 2014 10:06
wierzysz w sor co tydzien?
jezeli wymagasz soru to w tydzien niekoniecznie sie wyzbierasz na tyle zeby wsiasc 😉
to raczej podkolorowanie zeby pokazac na jakie to dzikie rumaki wsiadala i jaka jest profi przez to

a wracajac do zaufania - to jest bardzo wazna czesc jezdziectwa
tylko ze to nie zaufanie do konia, a do siebie
self-confidence
ja wiem, ze umiem
ja wiem, ze daje rade
ja wiem, ze oceniam na trzezwo siebie, konia i okolicznosci
ja wiem, ze strach przed upadkiem mnie nie paralizuje

i wracamy do tego o czym mowila halo - od ciebie zalezy czy radzisz sobie ze soba

zreszta to druga rzecz ktora mowie uczacym sie jezdzic - naucz sie panowac nad soba, wtedy porozmawiamy o panowaniu nad koniem
vanille, ma fajny cytat w podpisie, który akurat pasuje idealnie do sytuacji 😉 Tylko skreśliłabym "przed przegraną". O, a Sankaritarina ma cytat przytakujący poprzedniemu 😁
ushia   It's a kind o'magic
30 listopada 2014 10:38
vegonia - i to nie tak, ze chcemy po tobie pojechac
tylko jak chcesz byc jezdzcem - to .... nie miaulcz 🙂
tak to jest, to sport dla twardych
wiemy i rozumiemy ze jest ci zle
nie jednego konia nie moglam uratowac
takiego ukochanego moglam uratowac pozwalajac zeby kupil ktos inny
na swojego wlasnego czekalam dluzej niz ty zyjesz i nie wiem jak dlugo bedzie mnie na niego stac
zycie
ale wiemy ze mozna albo lezec i uzalac sie nad soba albo wstac i wsiasc
moze nie teraz
moze kiedys
a moze wcale
poczytaj ten watek, zobaczysz ze sporo ludzi odkrywa ze bez koni tez sie da
a ci ktorzy jednak nie potrafia 0 no coz, walcza
chcesz? to wracaj
nie chcesz? to nie placz za czym s czego nie cchesz tylko zajmij sie czyms innym
Spróbuj przełamać lęk, tak jak Ci dziewczyny radzą- pomagaj przy koniach, czyść je, bądź z nimi. A wsiadać próbuj na najspokojniejsze rekreacyjne tuptusie pod okiem instruktorów, którym opowiesz swoją historię. Może czas schować dumę do kieszeni i zacząć od początku, na lonży? Wiem, że nie ma koni, które nigdy nie zrobią pod jeźdźcem nic głupiego, ale czasem są takie konie, które daje się początkującym dzieciom, prawie w 99% bezpieczne, na lonży. Od czegoś trzeba zacząć, najlepiej od początku.
Powodzenia!  :kwiatek:
ushia, Napisała to się trzeba do tego odnieść 😉 (Choć szczerze - niespecjalnie. Chyba, że to SOR w kontekście = jak przychodnia - gdzie się idzie, bo paluszek boli... to można i co tydzień).

budyń, Eeej, faktycznie 😁

Mój cytat to jest moje motto życiowe. 😎 Cóż poradzić - urodziłam się z duszą romantyka to teraz mi przychodzi z taką duszą żyć. Rozsądek gdzieś mi tam kołacze, że nie powinnam mieć już koni, tylko jakoś nie jestem w stanie go posłuchać. Już nie wspominając, że gdzieś tam się kołaczą myśli, że nigdy nie będę dobrym jeźdźcem, nie będzie mnie stać na jeździectwo i w ogóle, aaaa, skończę pod mostem.... ale potem wymieniam sobie te wszystkie rzeczy, które już mam i zwracam się do świata jakotakiego ze słowami "Aaaaaaa, FIGA Z MAKIEM!!!".  🏇 Szabelka w dłoń i jedziemy z tym światem, bo nikt go za mnie nie przeżyje, więc nie ma co się nad sobą użalać, bo tylko JA jestem tak zajebista, żeby zmieniać swoje życie.

vegonia, Jesteś jeszcze bardzo młoda. WSZYSTKO przed Tobą. Tylko wyjdź z domu.
kujka   new better life mode: on
30 listopada 2014 11:40
Uzytkowniczka ma 19 lat. Od 2 lat nie jezdzi.
Twierdzi, ze 2 lata temu, to jezdzila tak profi ze HO HO. Na koniach wariatach. W SUMIE NAWET OGIERACH.

Dla mnie to wystarczy, zeby sie zorientowac w sytuacji. Chce Wam sie palce strzepic?
Solidarność rówieśnicza  😁.
Też mi czasem brakuje jazdy, ale coraz mniej. To się chyba lenistwem nazywa.  😁 a teraz, w zimę... nie wyobrażam sobie jak mogłam kiedyś jechać w teren, siedzę z Chorałem w stajni i tylko pilnuję, by drzwi były zamknięte  😁.
dempsey   fiat voluntas Tua
30 listopada 2014 13:04
Tylko wpadam by napisać, że choć na oficerkach kurz i wcale mnie to nie męczy obecnie 🙂
to jednak jak trafiłam na ten teledysk to jakoś tak coś tam drgnęło w moim starym sercu 😉
Czasem SOR był standardem raz w tygodniu. Wiedziałam, że może mnie to zabić. 

Przepraszam ale chyba sama sobie własną bezrefleksyjnością zgotowałaś swój los. 😲

Już pierwsza wizyta na SOR powinna ci dać do myślenia. Że albo twoje umiejętności jeździeckie są niewystarczające albo bierzesz się za jazdę na nieodpowiednich dla ciebie koniach. Albo i to i to. A ty dalej w to brnęłaś.


No proszę... Koleżanka napisała: ze jeździła prawie pod zawodowstwo (w wieku 16-17 lat) u Pana trzymajacego koniki "pod stodołą". Elu jak mozesz wątpić w umiejętności GrandPrix??
ushia, popełniłam spore niedopowiedzenie. Jasne, że chodzi o ufność w siebie. Tę trzeba budować w sytuacjach optymalnych lub bardzo łatwych (zależy do typu człowieka). Nie w skrajnie trudnych, chaotycznych.

Dziewczyny! Część młodych ludzi "tak ma". Perspektywę skrajnie zawężoną do siebie samego i swoich silnych emocji. Postawę "gdyby ciocia miała wąsy to by była wujkiem", "żeby moja mama mnie była kochała", żeby to - tamto. Ukryte oczekiwanie, że zjawi się Rycerz na Białym Koniu czy inny Gandalf, machnie różdżką i rozwiąże wszystkie problemy. Przeprowadzi młodą osobę "od zera do bohatera". A przecież nikt za vegonię życia nie przeżyje. Osiąganie dojrzałości to ciężka praca.

dempsey, dosyć... życiowy ten klip 🙂
kujka   new better life mode: on
30 listopada 2014 13:48
Dodofon, ja nadal nie wiem co to znaczy "jezdzic pod zawodowstwo".

Poza tym poczytalam posty kolezanki (np z listopada 2013) i jeszcze mniej mi sie to wszystko klei.
ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
30 listopada 2014 15:24
Ciekawe co na to wszystko rodzice, te twoje "jeżdżenie pod zawodostwo" i wieczne wizyty na SOR i ujeżdżanie ogiera-wariata. Tak, oczywiście, nie widziałam Cię jak jeździsz, ale zapewniam cię że jeździectwo nie jest aż tak krwiożerczym sportem by regularne wizyty w szpitalu były normą.

Tak że korzystając z przymusowej przerwy przemyśl to wszystko jeszcze raz:

- czy moje zdrowie/życie warte jest podejmowania się aż takiego ryzyka.

- czy muszę wsiadać na wszystko co się rusza włącznie z "ogierami-wariatami"

- czy muszę takim wsiadaniem bez odpowiednich umiejętności na nieodpowiednie konie coś komuś udowadniać?

Poczytaj odpowiednie lektury, poducz się chociażby teorii z zakresu jeździectwa a na pewno będzie ci w przyszłości łatwiej bo mając lat 19 to jeszcze sporo lat przed tobą i do koni na pewno wrócisz wcześniej czy później.
Nie znoszę uzalania się nad sobą... Ludzie rąk, nóg nie mają i cieszą się najmniejszą i najdrobniejsza chwilą.
Ile zawodników ucierpiało na zawodach, w terenie, prowadząc nawet konia z padoku i nie jęczą czy kwiczą, że całe życie stracili. Ile osób jest niepełnosprawnych (szacunek!) gdzie pomimo swoich dość sporych przeciwności losu spieli cztery litery i robią to co im kiedyś w przyszłości krzywdę zrobiło.

vegonia zepnij tyłek albo nie wracaj do tego. Bo na pewno nikt Cię głaskać po głowie nie będzie przez całe życie żeby 'dziecince' się przykro nie zrobiło. Zobacz przykłady też osób z forum. Mieli o milion procent gorsze momenty ale układają sobie powoli wszystko. A tylko dlatego, że chcieli i chcą walczyć.
busch   Mad god's blessing.
30 listopada 2014 15:47
Uzytkowniczka ma 19 lat. Od 2 lat nie jezdzi.
Twierdzi, ze 2 lata temu, to jezdzila tak profi ze HO HO. Na koniach wariatach. W SUMIE NAWET OGIERACH.

Dla mnie to wystarczy, zeby sie zorientowac w sytuacji. Chce Wam sie palce strzepic?


kujka, nie chcę być tutaj adwokatem diabła ale ja naprawdę jestem mimo wszystko w stanie uwierzyć w tę historię. Nawet w to jeżdżenie "pod zawodowstwo" - jeśli zdefiniujemy, że tym "pod zawodowstwem" jest wykonywanie jakiejś pracy przy koniach za niewielką opłatą finansową, lub w barterze w zamian za jeżdżenie na innych koniach na przykład.

Nie wiem, czy ktoś pamięta moje stare dzieje końskie, ale Gniadulca sama ujeździłam, od zupełnego zera, nie byłam jeszcze wtedy pełnoletnia 😉. Bardzo lubiłam tego konia i w sumie szybko stał się bezpieczny (na ile konie w ogóle mogą być bezpieczne), ale kilka blizn mi po niej na pamiątkę zostało 😉. Wcześniej jeździłam "pod zawodowstwo" - tzn. miałam taki układ, że jazdą na jednej kobyle niby sobie opłacam jazdę na drugiej - były nawet jakieś wyliczenia gotówkowe itd. :P. Zabawna sprawa jest taka, że potem od osoby trzeciej się dowiedziałam, że ta gniada była nieujeżdżona - czego nie wiedziałam, nawet dziwiłam się, dlaczego to jazdą na niej płacę sobie za jazdę na karej, skoro to na gniadej mi lepiej się jeździło  😁. To były zamierzchłe czasy, jeszcze chodziłam do gimnazjum, dwie kobyły - gniada i kara na takim błotnym, małym placu, może ktoś pamięta 🙂. Był też taki jasny kasztanek w siwiźnie, ten znowu dostał mi się bo wszyscy się bali na niego wsiąść z powodu jego niezwykle bogatego repertuaru rozrywkowego. Sama wsiadałam na niego z duszą na ramieniu 😉. To też zdaje się było jeszcze przed Gniadulcem, czyli również byłam wtedy gdzieś w okolicach gimnazjum.

Mogę się nawet wcześniej cofnąć, do moich pierwszych kroków w końskim świecie 🙂. Na swojej pierwszej oprowadzance, miałam wtedy niecałe 7 lat, kucyk Prince stanął dęba i w ten sposób zrzucił mnie z siodła 😀. Jeździłam na tym skurczybyku przez lata, mimo że mnie zrzucał namiętnie - miałam wtedy prawdziwą naukę spadania 😀. Żeby mi rodzice nie zabronili jeździć, to nigdy się nie przyznawałam. Dopiero jak mnie Prince zrzucił na płot w taki sposób, że miałam zdartą skórę z prawej ręki od nadgarstka po ramię, to rodzice się dowiedzieli i skończyło się jeżdżenie na Prinsie :P. Pamiętam, że to się przydarzyło jakoś przed moją pierwszą komunią świętą, miałam piękną białą sukienkę, na szczęście z długimi rękawkami, bo pod spodem był jeszcze piękniejszy biały bandaż 😉. Jak tak sobie przypominam o tym, to sama nie mogę uwierzyć, że po pierwsze byłam takim twardym dzieciakiem - jednak dzieci się szybko zrażają jak coś im się stanie. Ja zamiast tego otrzepywałam się i wsiadałam następny raz 😉. Po drugie dziwi mnie, że dożyłam swojego obecnego wieku bez żadnych trwałych uszkodzeń na ciele, bo naprawdę pakowałam się w tak niebezpieczne układy, że muszę mieć gdzieś tam w niebie cholernie skutecznego Anioła Stróża 😉

Jak się nie ma pieniędzy, to można się wkręcić w naprawdę pokręcone układy jeszcze na długo przed osiągnięciem 20 lat, bo bardzo chce się jeździć konno. Mogłabym wymienić jeszcze kilka takich przypadków, kiedy ryzykowałam własnym zdrowiem i życiem tylko po to, by nadal jeździć - bo za darmo młodej quoniarce daje się tylko jakieś porypane konie. Nie twierdzę, że ta moja praca była "pod zawodowstwo" pod względem jakości, czy techniki - jeździłam wtedy źle i nie ma co do tego wątpliwości. Ale dla mnie zawodowcem może być ktoś kiepski, jeśli pobiera od swojej pracy jakieś opłaty (pieniężne bądź nie) - bo to dla mnie jest definicją zawodowstwa.

I nie, to wcale nie było mądre. To było głupie jak cholera z mojej strony. Tylko młodzi ludzie mają skłonność do wierzenia w to, że są niezniszczalni  😉. Elape ma rację, że w tym momencie powinni wkroczyć rodzice, ale moi na przykład nie wkroczyli, chociaż wiedzieli gdzie jeżdżę i na jakich zasadach. Nigdy im się nie spowiadałam z upadków (może też dzięki mojemu szczęściu głupiego, które spowodowało, że na SOR-ze byłam tylko z powodu kucyka Princa  :hihi🙂, ale przecież wystarczyłoby, że by dodali dwa do dwóch i by wiedzieli, że jest to dla mnie niebezpieczne. Ale woleli cieszyć się, że nie muszą wydawać pieniędzy na moje jeżdżenie, a im nie truję tyłka o to, bo sama sobie coś nagrałam  😉

Halo, dziękuję Ci za ten cytat :kwiatek:
konie łamią kości i serca. Trzeba się uczyć dawać sobie z tym radę. Albo unikać bliskiego kontaktu.
To jest tak niesamowicie prawdziwe, że już bardziej się nie da 😉

vegonia, ja myślę, że powinnaś naprawdę spróbować się od tego odciąć. Jeśli dasz radę, to dobrze dla Ciebie, Twojej kieszeni i prawdopodobnie też życia zawodowego i uczuciowego 😉. Jeśli nie dasz rady, to przynajmniej będzie to dla Ciebie jasny sygnał, że masz o co walczyć - więc trzeba zacząć sobie stawiać cele i do nich dążyć. Łatwo nie masz, tego typu urazy psychiczne nie są proste do przezwyciężenia, ale mimo wszystko da się okiełznać swój lęk. Tylko potrzeba naprawdę chcieć, i naprawdę ciężko nad sobą pracować.
ushia   It's a kind o'magic
30 listopada 2014 16:43
I jeszcze chyba w temacie:
http://www.horsecollaborative.com/true-grit/


"and, of course, sometimes you die"
powinno wisieć nad drzwiami każdej stajni   😁

bush - ja pamietam Twoja historie, sledzilam jeszcze na starej volcie 🙂
i pamietam jak kiedys sie zdziwilam, jak uswiadomilam sobie, ze w miedzyczasie z dziewczynki walczacej o zycie wyrosl jezdziec pelna geba
i wiem, ze Ty nie zalujesz, ale mnie osobiscie szkoda ze nie jezdzisz 🙂
bo szkoda jak ktos w czyms dobry z tego rezygnuje 🙂
ale z drugiej strony - jezeli Tobie z tym dobrze to lepiej byc nie moze 🙂
ushia, mnie urzekło to:
If you don’t have what it takes to clamber out of the ashes of your burned-out dreams, time and again, you’d better take up golf.
busch   Mad god's blessing.
30 listopada 2014 19:04
ushia, pytanie, czy rzeczywiście byłam w tym dobra 😉. Ja przypuszczam, że wątpię 😉

Zresztą... po prostu w pewnym momencie dotarła do mnie zacytowana przez halo prawda i zdałam sobie sprawę, że chyba jednak wolę golf 😉
kujka   new better life mode: on
30 listopada 2014 20:31
busch, a dla mnie Ty bylas jedna na tysiace. Z tak otwarta glowa, tak poswiecona i tak chetna do nauki. Nawet na tym forum (ile tysiecy ludzi tu mamy?) bylas wyjatkiem od nastolatkowej (i przy okazji forumowej) reguly.

Tu nie widze podobnego przypadku. No nie widze i juz.
Tu widze stopniowanie kon-dziki kon-ogier. Nie widze osoby o takiej swiadomosci i umiejetnosciach jak Twoje.
Z reszta cotygodniowy SOR mowi sam za siebie 😉
Hektolitry jadu widzę  🤣
Nie wiem czemu ale nawet tego nie czytam. Mam chyba inne zmartwienia. Chciałam się tym podzielić. Raczej ciężko zacząć jeździć zawodowo w wieku 30 lat bez żadnych podstaw. Połowa mojej rodziny w tym "siedzi". Stąd miałam możliwość treningów, przyglądania się pracy itp. Jeździłam poważniej od 11 roku życia. Wcześniej to tylko takie podstawy "szkółkowe" i to co mogłam obserwować i słuchać. Dużo jeździłam, dużo trenowałam. Chciałam jeździć zawodowo, a nie, że już wtedy tak jeździłam. Po prostu wszyscy byli na "tak" jeśli dalej będę się uczyć i ciężko pracować. Nie jeździłam super świetnie i nie wiadomo co jeszcze ale nie byłam beznadziejna. Ale potrafiłam sporo i miałam znośną wiedzę jak na siedemnastolatkę. Nigdy nie uważałam się za guru. Ale wiedziałam jedno - że umiem coś i NIKT nie ma prawa wmówić mi, że jest zupełnie inaczej. Kochałam to. Nie chciałam żeby przez słowa jakichś zazdrośnic straciła zapał. Byłam kiedyś bardzo wrażliwa dlatego tak mnie to irytuje. Może z tymi ostatnimi postami w emocjach przesadziłam. Po prostu ten upadek mnie "złamał" i nie umiem się "zrosnąć".
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wsiądę i nikt mnie tutaj nie zje. Nie chce mi się przekopywać przez ten jad. Zawsze w sumie miałam na uwadze to, że świat jeździectwa już taki jest i trzeba po prostu mieć twardy tyłek i robić swoje, nie słuchać tego co mówią, bo zawsze najłatwiej komuś dowalić niż podać rękę. A jak jeszcze leży to już w ogóle super było.

Miłego dnia życzę  :kwiatek:


Generalnie to  🚫
Okeeej, skoro nawet nie czytasz to ode mnie eot.

busch, Ja pamiętam od momentu Gniadej. Jeszcze tarant mi tam gdzieś świta. Nie pamiętam jednak, żebyś pisała rzewne historyje. 😉
Choć też byłabym w stanie uwierzyć w powyższą historię.
dempsey   fiat voluntas Tua
01 grudnia 2014 13:27

dempsey, dosyć... życiowy ten klip 🙂

tak, ale...
ale nie w każdym etapie 🙂

Mnie się wydaje dziś, że już widzę dziurę którą zalepiałam w sobie końmi. Zaczynam dostrzegać jej rozmiary.
Owszem, były momenty gdy konie wypełniały ją (tak mi się wydawało). I już nie widziałam w sobie tej pustej dziury.
Potem jednak przyszedł czas, gdy zobaczyłam że ona jest zbyt ogromna. Jeździectwo przelatywało przez nią. Łudziłam się, że tak nie jest, ale tak właśnie było.
Więc teraz pracuję nad wypełnieniem tej pustki, tego braku, tego "czegoś"  innymi sposobami.
Kiedyś spróbuję znowu wpuścić tam konie 🙂 ale wtedy to będzie już czymś zupełnie innym niż kiedyś. I dobrze.
Nie mam się komu wygadać a meczy mnie to juz tyle czasu ze stwierdziłam ze musze to gdzieś z siebie wylać ...potrzebje parzadnego kopa do wziecia sie w garść  😕
Od 13 lat ma własna przydomowa stajnie w niej 3 własne konie i od roku 1 pensjonatowego,zawodowo pracuje jako "księgowa" ale dorywczo jako instruktor (mam wszystkie uprawnienia) Całe moje dotychczasowe życie było uporzadkowane pod moje konie ,moja pasja cale moje zycie i mimo wiecznej walki z wszystkimi wokół (znajomi i cześć rodziny ciagle mnie za to krytykuje)byłam szcześliwa ze to mam.
Od 3 miesiecy lecze swoja ukochana klacz, 6 lekarzy ciągle zle diagnozy koń kulawy na 3 nogi w sumie bez wiekszej przyczyny siadlo jej wszystko jednego dnia na padoku.Kupa kasy na lekarzy na leki i nadal nie jest dobrze .Zrezygnowałam z dorywczej pracy zeby wracac wczesniej i chodzic z nia w reku na spacery i smarowac tysiacami masci.Nie wiem kiedy ostatni raz jezdziłam konno kiedy wsiadłam chodz na stepa czy pracowałam z koniem na lazy mimo ze mam drugiego do jazdy ....nie che mi sie nie odczuwam takiej potrzeby i....PRZERAŻA mnie to uczucie  🙁 Zrobiło sie zimno kran przy stajni zamarzł a ja zamiast jak to przez tyle lat było z usmiechem na twarzy nosic z domu koniom wode za kazdym razem (rano popołudniu wieczorem) czuje w sercu kucie o robie to na siłe.
Zaczełam to zauwazac dopiero teraz ze mam zupełnie inne zycie niż moi znajomi ...,nie ma wakacji nie ma ferii nawet na glupie zakupy po pracy musze deorganizowac cały dzień i wymyslic jak to zrobic zeby po pracy wrocic do domu nakarmic konie i jeszcze wyrobic sie przed zamknieciem sklepów 😵 Kiedyś mi to nie przeszkadzało teraz strasznie... Przestałam miec twardą dupe i teraz jak ktos kolejny raz mowi"- po co Ci to" zamiast sie nie przejmowac płacze jak bóbr jak na zawołanie.Jak by mi pasja prysła od tak .... W głowie mi siedzi tylko jedna myśl zeby to rzucic zeby spróbowac zyc jak inni zeby nie miec obowiazków ...
Ale chyba serce by mi pękło jak bym oddała po 13 latach swoje ukochane konie ,umarłabym z tęsknoty ale sytuacja która sie teraz dzieje to jakas totalna psychiczna tragednia dla mnie ...
I nawet nie mam nikogo kto da kopa albo poklepie po ramienu ze bedzie dobrze...
Nie wiem jak mam sie ogarnąć 😕
Gunia, na wstępie chciałabym Ci przekazać, że jestem z Tobą myślami. Czasem takie kryzysy są potrzebne, żeby spojrzeć na siebie, na swoje życie i otoczenie, może spróbuj potraktować to jako szansę na przyjrzenie się sobie, a nie zło konieczne? Nawet z najgorszych sytuacji można wyjść zwycięsko  🏇
Myślę, że warto, gdybyś najpierw zastanowiła się nad sobą. Trochę wątpię, że nagle straciłaś całą pasję, skoro przez 13 lat prowadzisz swoją stajnię (to mnóstwo czasu!), pewnie choroba Twojej ukochanej klaczy przybiła Cię tak bardzo, że przyćmiło to Twój żar i pasję. To, że nie masz czasu na siebie i swoje potrzeby to oczywiście nie jest dobrze - zawsze trzeba taki czas dla siebie znajdować. Ale przemyśl może, czy nie dasz rady inaczej tego wszystkiego zorganizować - może jakiś sklep położony gdzieś dalej, ale jest otwarty do późniejszej godziny, by pozwolił Ci zrobić zakupy w innym czasie, albo może da się coś zrobić przed pracą? Czas u koni też może da się jakoś zre-organizować, żebyś jednak wykroiła trochę godzin dla siebie? Spróbuj tak na spokojnie siąść i przeanalizować swój dzień, czy da się tak ułożyć plan zajęć, żebyś zaspokoiła potrzeby podopiecznych i swoje?

Druga sprawa to kwestia jeżdżenia - jak wiesz z tego wątku i może z innych, nie trzeba jeździć, żeby być szczęśliwym; jeśli Twoje konie tego nie potrzebują, to przecież wcale nie musisz się zmuszać do jeżdżenia. Rób to, co z nimi lubisz robić i na co masz ochotę. Pamiętaj, że nie żyjesz tylko dla nich. Może znajdź taką aktywność z końmi, która będzie miła dla Ciebie? (nawet jeśli miałoby to być tylko czyszczenie, może naucz się masażu albo poucz je sztuczek, to daje dużo radości i frajdy, może chodź tylko na spacery; na pewno jest coś, co nie byłoby dla Ciebie smutnym obowiązkiem i koniecznością).

Przykro mi z powodu Twojej klaczy 🙁 Czy jej choroba jest nieodwracalna? Czy cierpi? Czy jest szansa na jej wyzdrowienie? Jeśli nie ma, to może czas zastanowić się nad jej przyszłym losem? Wiem, że to trudne decyzje, ale jeśli nie ma większych szans na jej uleczenie, a Ty na tym także cierpisz, to może nie ma sensu tego ciągnąć i pozwolić jej odejść? Oczywiście nie znam sytuacji, jeśli są szanse, a Ty chcesz walczyć i masz na to środki, to oczywiście warto.

A teraz najważniejsza kwestia - czy masz kogoś, kto może Ci tam na miejscu pomóc? Jakąś zaufaną osobę? Wydaje mi się, że tego może Ci brakować najbardziej, kogoś, kto trochę pomoże Ci ogarnąć stajnię, żebyś mogła skupić się na swoich innych obowiązkach oraz na relaksie (koniecznie! żebyś odzyskała trochę równowagi psychicznej, bo sama piszesz, że się łamiesz, powinnaś chyba odpocząć i spojrzeć na to wszystko z dystansu). Gdybyś kogoś zorganizowała, chociaż na dzień lub dwa w tygodniu, mogłabyś spędzić ten dzień tak, jak chcesz i nie przejmować się zwierzakami przez parę godzin. Może ktoś miły i pomocny z re-volty mieszka blisko i wpadłby do Ciebie?

Poza tym, to pisz, nie tłamś tego wszystkiego w sobie, czasem wygadanie się już pomaga  :kwiatek:
Koniec z jezdziectwem. 🙁 Plecy odmówiły mi współpracy...teraz mogę tylko byc nielotem i sobie popatrzeć.
Całe życie temu poświęciłam i teraz taki zonk.

Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się