Koniec z jeździectwem?

Dzionka tak to slowa moze troche na wyrost, akurat nie moje ale osoby ktora poswiecia temu wszystko - od x lat codziennie stajnia, zawod wyksztalcenie konskie, kazda kasa, kazda chwila na konie. Moze zle to ujelam tu bardziej kwestia  rozbija sie o finanse niestety- ze można sie nieźle przejechać wybierajac konski zawód i myśląc ze ciężką pracą w tej branży zarobi się na swoje konie, sport, utrzymanie. Niestety kasa musi isc z zewnatrz i wtedy mozna sie prawdziwie tym cieszyc, mieć kilka startujących koni, jeździc czesto na zawody.. No ale ameryki nie odkryłam i mnie juz to tak nie boli ze nigdy nie bede jeździc sportowo, ale po prostu zauwazam niepokojący wzrost ludzi rozczarowanych calym swiatkiem jeździeckim.
Ja bez koni nie byłabym silna, "z urodzenia" byłam nieśmiałą osobą nieradzącą sobie w trudnych sytuacjach teraz jestem zupelnie inna, nikt mnie nie złamie (chyba ze moja własna głowa mnie pokona).
I gdybym miała ten luz ze moge konia zatrzymac na zawsze to tez by mi to w zupelnosci wystarczylo tymbardziej ze teraz jestesmy w stajni gdzie są zarowno super warunki do treningow jak i nieskonczone pastwiska.  😍
halo dokladnie i wlasnie coraz wiecej moich konskich znajomych myśli "po co to wszystko...
Strzyga tak, kupilam konia w nieodpowiednim momencie swojego zycia. Tylko, że nie wierze w to ze w obecnych czasach mozna sprzedac konia w pewne rece. Tzn. na tyle go lubie ze na razie uważam siebie za najbardziej pewne rece bo wiem ze nie pojdzie pod nóż za to ze jest trudny czy za to że sie kontuzjował.
Evson, nie jestem pewna, czy w nieodpowiednim momencie życia, ale sądzę, że w nieodpowiednim... kraju 🙂
Evson witaj w klubie!.🙁

Rozumiem Cię doskonale, ja ostatnio też przechodzę dziwne wahania nastroju od jednej skrajności w drugą i czuję, że przydałoby się coś zmienic, podjąć jakąś decyzję ale.. no nie mogę, jeszcze nie.

W ciągu ostatnich 2-3 lat bardzo różnie wyglądało moje jeździectwo poczawszy, ale cały czas było gdzieś z przodu jeśli chodzi o priorytety. Ponad rok pracowałam identycznie jak ty, całe weekendy plus w tygodniu popołudniami, baardzo długo się do tego przyzwyczajałam, bo z racji, że wieczormai lubię siedzieć długo to nie byłam w stanie zmobilizować się by wstawać skoro swit, zatem dopołudnia nic nie zdążałam zrobić. Konia co prawda nie swojego, no ale w kwesti czasu i zaangażowania sytuacja identyczna miałam również w innej stajni. Wieczorami zwykle pojeździć już nie miałam siły bo konczyłoby się to wracaniem w okolicach 22 do domu, jeśli zaś jeździłam przed pracą to musiałam wychodzić już dopołudnia często ok 10-11 żeby na 13-14 móc zacząć jazdy, a wracałam tradycyjnie wieczorami 20-21. Czyli generalnie niby w pracy godzin nie tak dużo, a nie było mnie cały dzień i na nic innego nie miałam czasu, ale jednocześnie lubiłam tą pracę, czułam, że się spełniam i momo jakichś tam większych bądź mniejszych problemów był to fajny czas.
Jak z resztą wiesz dość nagły pomysł z kolejnymi studiami odwrócił sytuację diametralnie i przez pierwszy miesiąc było mi tak przeokropnie dziwnie, tak mało koni, tak dużo czasu! Teraz niby jest równowaga ale znowu czuję, że poświęcam dużo energii, czasu, finansów na dojazdy po 300 km tydzień w tydzień żeby koń był w stałym treningu, żeby iśc do przodu po czym zdaję sobie sprawę, że w sumie na co mi to... Nawet na forum ostatnio jakoś mniej się udzielam, miałam poodpisywać na zaczęte wątki ale jakoś weny brak i pomysłu na to co z tym moim jeździectwem zrobić. Czuję, że jestem na rozdrożu i przydałoby sie postawić nogę na jedną bądź drugą stronę.
Teraz teoretycznie mam równowagę, w tygodniu sobie studiuję, w weekendy (czasem i więcej bo tez naginam czasoprzestrzeń i modyfikuję plan jak się da by weekend wydłużać) jeżdżę, ale życie w dwóch miejscach na raz jest męczące, będąc u konia myślę co mam jeszcze do zrobienia, a siedząc nad książkami myślę, że koń stoi i się wachluje ogonem. Z jednej strony gdy nie jeżdżę to nie mam co momentami z czasem zrobić, nie wyobrażam sobe nawet w jaki sposób miałabym teraz ograniczyć bądź czasowo zakonczyć moje jeździectwo a z drugiej zaś nie wyobrażam sobie też w takiej wersji ciągnąć tego dłużej. Moim żywiołem jest rywalizacja i starty a by na te sobie pozwolić musiałabym poszukać jakiejś sensownej pracy, którą pogodzę z moimi zmiennymi godzinami jeśli chodzi o dostepność, ale wówczas już czasu na cotygodniowe wycieckzi po 300 km czasu nie będzie i koło się zamyka. I też szczerze mówiąc nie wiem co robić, póki co tak sobie wiszę w tej czasoprzestrzeni, z brakiem decyzji zawieszonym w powietrzu i opóźniam postanowienie czeogokolwiek jak najbardziej, łudzę się, że jak wiele rzeczy w życiu los sam mi podpowie i nadarzy sie sytuacja dzięki, której będę wiedziała co zadecydować, bo póki co mimo, że jest dobrze i powodów do narzekań nie mam to czuję, że tak dłużej nie może być.. ech to się wygadałam i ja przy okazji.

A Tobie rzeczywiście przydałby się dzień wolnego, albo chociaż w któres dopołudnie zrobić coś całkiem innego, ja pamiętam jak pracowałam przy koniach to niby momentami miałam nadmiar stajni a wystarczył jeden dzień na reset i już wracałam z innym nastawieniem. Tak czy inaczej powodzenia!
A ja może tak mnie dramatycznie napiszę, że śmieje się w stajni, że drugi koń to był przysłowiowy gwóźdź do trumny zwanej moim jeździectwem 😉 Mam(y) dwa konie, jeździmy do nich regularnie w miarę możliwości (do Rudzika cirka trzy razy w tygodniu, do Czeczo cirka raz na dwa miesiące), dbamy o ich potrzeby, pilnujemy ich standardu życia. Ale ja nie trenuje. Nie jeżdżę nawet. Czasem "wsiadam". Gdzieś po drodze... odechciało mi się  😡

To znaczy jedyne na co mam ochotę, to jeździć na Czardaszo w tereny. Ale te u nas są marne, więc długo trzeba jechać bardzo niekorzystną drogą (tłuczeń, gruz). No i po pracy jest ciemno. A w weekend mam inne zajęcia i jak jest pora i czas to często (z racji pory roku) nie ma pogody. I tak jakoś czasem siadam na oklep, czasem pojadę na spacer. Ale nie spinam się. Na szczęście Czardaszko ma współdzierżawcę, więc jest zaopiekowany przez dwie osoby (plus super opieka stajenna). Ja wkręcam się w nowe rzeczy i trenuje... z psem 😉

Czeczo to jeszcze inna historia. Jeśli chodzi o tego konia, to w ogóle - na chwilę obecną - nie mam potrzeby wsiadać. Za mały, za młody, zbyt nieujeżdżony. Ale też nie ma takiej konieczności, bo jest w treningu. I to u osoby, która moich subiektywnym zdaniem jest "najlepsza na rynku". I jest dla mnie autorytetem. Rozmawiamy przez telefon, słucham o postępach, dostaje zdjęcia i filmy. I mój mały konik napawa mnie dumą. Cieszy mnie na zupełnie innym poziomie niż Czardasz.

Na ich szczęście, mimo iż chwilowo (lub nie 😉 ) pożegnałam się z jeździectwem, wciąż cieszy mnie ich posiadanie.
Czardasz pachnie szczęściem a jego obecność i zachowanie zawsze są powodem do radości. Nawet kiedy martwię się o niego, aż mnie brzuch boli. Sama jego obecność podnosi mnie na duchu. Czardasz to moja duma. Mój ukochany koń. Jest dla mnie ważny bo często mnie "ratuje", "pionizuje". Kiedy mam ochotę rzucić wszystko, krzyczeć, płakać... ogarniam się. Jutro trzeba wstać z łóżka, pojechać do pracy. Czasem pogodzić się z M. Czasem pójść na kompromis. Nagrodą zawsze jest mój rudy koń, czekający w stajni. On już od 1999 roku nadaje mi zupełnie inną perspektywę, dystansuje mnie. Sama jego obecność! Choć nie raz przeklinałam i frustrowałam się, że nie mogę, nie mam kasy, że koń albo bo koń... bo wiem co to frustracja z podjęcia złych decyzji... nigdy nie żałowałam. Jeździectwo to jedno, a Czardasz to drugie. I'm his person. He's my boy.

Czeczo to inna bajka i fajnie jest pobyć dla odmiany "właścicielem swojego konia", móc oddać go w trening, cieszyć się z postępów. Może nawet wystartuje w zawodach. Fajnie by było, na pewno przyjadę, popatrzę. Poluzakuje swojemu małemu konikowi. Fajnie, póki mnie to cieszy i mogę sobie na to pozwolić. Z jakiegoś powodu przestanie mnie to cieszyć? Przestanę mieć taką możliwość? Poszukamy mu nowego domu. No hard feelings. Życia (przynajmniej w tej chwili) pod tego konia nie planujemy sobie układać. Choć nie ukrywamy, że chcielibyśmy, żeby został jako "zakładka" za i dla Czardasza.

Także trochę was rozumiem. Na szczęście trochę też nie 😉 Ale ostatnio ustaliłam z pewną osobą z tego forum, że jeżeli chodzi o wszystkie konie tego świata to umiem postawić się w cudzej sytuacji, ale gdy chodzi o Czardasza... to jestem z innej bajki. Także trzymam za Was i za wasze decyzje kciuki. A wy trzymajcie za mnie 😉 Chyba clue całej sprawy to odnaleźć radość. W koniu, w jeździectwie, albo w życiu poza stajnią. Hough! 🙂
A ja może napisze kilka słów dla tych co sie miotają.
Warto czasem odstawić jeździectwo na polkę. Mi za każdym razem to wychodziło na dobre.
I za każdym razem chcialo sie z powrotem, to nie przemija, tylko nabiera innych właściwości. 
Wiec jesli macie możliwość na drastyczne zmiany to polecam, bo znam niejedna osobę co na takiej zmianie skorzystała.
Mamy tez na forum kilka przykładów, więc dopisuje sie. 🙂
.
ElMadziarra   Mam zaświadczenie!
20 stycznia 2015 22:20
A ja wracam. Może nie jakiś wielki come back, ale powoli przyzwyczajam się do tego, że trzeba jeździć.
Po ciąży parę razy próbowałam wrócić do jeździectwa, ale to nie był chyba ten czas jeszcze.

A teraz napatoczył mi się koń idealny na powrót w siodło i wplątałam się z pełną świadomością w układ, który niejako zmusza mnie do regularnej jazdy. Odżywam. Już zapomniałam jakie to fajne.
Magdzior napisze cos wiecej jutro bo padam na pysk.

U mnie dzisiaj lepiej, wnioski takie:
Na razie robie swoje, doprowadzam konia do formy i wtedy decyduje juz bardziej swiadomie a nie sercem czy go zatrzymac czy nie.
Wrzucam na luz, ostatnio kon byl nafurczany, wystraszony (wszystkim koniom cos odwala, do tego roboty przy hali) w zwiazku z czym zaplątałam sie w niefajną gre- on sie płoszy ja sie spinam- ja go łapie- on odpala. Do tego moje złe nastawienie nie ułatwiało. A to taki złoty kon. Dzisiaj siadłam i pozwolilam mu isc a nawet go goniłam w zwiazku czym kon zupełenie przestał myslec o odpałach, fajny rytmiczny, na wędzidle, przyjemny.
Rozmawiam duzo z przyjaciolmi jak i ze znajomymi 'z branzy' ktorzy pozwalala mi nieco bardziej z dystansu spojrzec na ta sytuacje.

To tak na szybko a teraz robie cos dla siebie czyli ide spac  😁
Post i jego gorzkie żale musiał zostać edytowany.
scarllet, może poszukaj miejsca, gdzie nie będą Cię traktować jak 5 koło u wozu? Atmosfera ma duży wpływ na samopoczucie. Skoro studiujesz to domyślam się, że przebywasz w dużym mieście - nie powinno być więc problemu ze znalezieniem czegoś innego. Nie rezygnuj.
desire   Druhu nieoceniony...
13 lutego 2015 13:18
scarllet, poszukaj czegoś innego, albo przeczekaj.  Nie ma sensu się męczyć w danym miejscu.  A lepiej pozostać na takim poziomie jakim sie jest niż zacząć sie cofać.
Dziewczyny dzięki!  :kwiatek:
A moze jakas inna poldzierzawa skoro tu cie traktuja jak na doczepke?
To nie jest jakis 'standard'. tez wspoldzierzawie i w zasadzie czuje sie 'czlonkiem rodziny' 🙂
Podłamał mnie Twój post. Myślałam, że z tego da się wyleczyć, zapomnieć. Ale chyba się nie da i wraca się nawet po latach. Dziś sprzedałam swój kask. W listopadzie siodło. Chciałabym, żeby poszła reszta rzeczy związanych z jazdą. Przypominają mi, a tak bardzo bym chciała zapomnieć...
Nigdy mi nie brakuje jazdy będąc obok Chorała. Ale jadąc do domu przez las- tak. Widzę te tereny i pęka mi serce. Jak zasypiam. Jak mam chwilę wolnego. Za tym się naprawdę tęskni, myśli same wracają.
efeemeryda   no fate but what we make.
13 lutego 2015 15:15
scarllet, a skąd jesteś ?  😉
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
13 lutego 2015 18:30
Znów nie mam konia do jazdy. Dobija mnie to, chociaż w stajni jestem 5x w tygodniu =(
Skoro to wątek o takiej tematyce, to chyba czas najwyższy i na mnie. Z końmi od 9 lat. Nie potrafię na tę sytuację spojrzeć z dystansu, mam nadzieję, że ktoś ma mądrą radę.
1. Na początku trafiłam na instruktorkę, której metody nauczania przyprawiają mnie dzisiaj o czkawkę ze śmiechu.
Trwało to rok, później instruktorki się zmieniły
2. i nastały czasy ciężkiej pracy nad dosiadem. Początkowo myślałam sobie:  super, wreszcie ktoś ogarnięty, w końcu będzie coś więcej, niż stępo-kłusy w terenie, ale przeliczyłam się, bo również ta kobieta chyba nie wiedziała, co robi (chyba, że celowo powstrzymywała rozwój i wyrabiała w szkółkowiczach złe nawyki). Wtedy z koleżankami potrafiłyśmy spędzać całe dnie w stajni "pomagając" pani instruktor, a w efekcie odwalałyśmy na prawdę kawał ciężkiej roboty. Przygotowywanie koni klientom, pomaganie w prowadzeniu jazd początkującym, oprowadzanie, karmienie, ścielenie, sprzątanie stajni. Dzięki temu wiele się nauczyłam, ale kiedy jeździć już się nie dało "bo nie było czasu", a pracowałyśmy tak samo (wciąż przy akompaniamencie oburzenia rodziców), zrezygnowałyśmy. Po miesiącu zaczęły do nas docierać plotki od coniektórych znajomych jeżdżących wciąż, że pani instruktor bardzo narzeka i wyzywa nas wobec klientów, że zostawiłyśmy ją samą sobie... I tak zaczęła się pierwsza przerwa kilkumiesięczna.
3. Kiedy doszły mnie wieści o kolejnej zmianie instruktorów, udałam się sprawdzić na własnej skórze, czy w końcu jest szansa na progres. Nie było. Kolejna pani, dla której szczytem osiągnięć dla jeźdźca było zagalopowanie w jedną i drugą stronę. Kilka jazd, dla upewnienia się, i znów przerwa i czekanie. Nie zawiodłam się. Po pół roku znowu nastąpiła zmiana.
4. Tym razem na lepsze, choć to wciąż była rekreacja. Znów spędzałam całe dnie w stajni, dużo i regularnie jeździłam, rzeczywiście coś już z prawdziwym jeździectwem miało to wspólnego, do czasu kolejnej zmiany.
6. Powrót pani numer dwa. Już od początku zauważywszy niejaki wzrost moich umiejętności i nazywając je "zaawansowanymi" (wszak potrafiłam już w równowadze galopować, a i o ustępowaniu od łydki była już mowa  🙄 ), postanowiła w końcu stawiać mi jakieś konkretne wymagania, do czasu. Tym razem nie dałam się podejść i asertywnie, chociaż z żalem, ograniczałam czas spędzany w stajni (bo skończyć się mogło jak za pierwszym razem). Umiejętności - STOP i cofiemy się; na porządku dziennym jeżdżenie w zastępie 3 koni na ogonach i skakanie krzyżaczka na odgrodzonym kawałeczku hali.
7. Nie minął rok, czy półtorej i znów nastąpiła zmiana. Tym razem dwie młode, pomysłowe dziewczyny jako instruktorki. Jazdy urozmaicane, garść skoków i garść ujeżdżenia.
W międzyczasie od jednej z dziewczyn dzierżawiłam klacz, która stała u mnie w gospodarstwie. Najmilej wspominam właśnie ten czas, kiedy przez jeden miesiąc, wyglądając z domu przez okno, widziałam ją na pastwisku pod domem. To było jak namiastka własnego konia "na swoim".
8. Zmiana stajni. Unieżależniłam się na lato finansowo, ponieważ pracowałam, a dodatkowo miałam do dyspozycji samochód. Właściwie, to jeździłam w dwóch różnych stajniach na raz. W jednej "rekreacja sportowa", a w drugiej luźne tereny i jazdy, czas i okazja, żeby poczuć i popracować nad komunikacją jeździec-koń. I w ten sposób było chyba najlepiej dla mnie pod względem rozwojowym, tak najlepiej się czułam i najszybciej szłam do przodu.
9. Przerwa. Wyjazd na studia i już prawie pół roku bez koni. Powód? Studia są kosztowne, a jeszcze nie udało mi się znaleźć pracy, której podołam w systemie dziennym studiów. I nie chcę znów wrócić do rekreacji. Wiem, że nie będę jeździć sportowo, bo nie stać mnie na treningi ani konia, ale tuptanie w zastępie już mi nie wystarcza.
Dylemat: trwać w tej tęsknocie, czekając na lepsze czasy (i się zestarzeć i umrzeć, tęskniąc, a przy okazji zapomnieć, co to koń i jazda), czy męczyć się z rekreacją ?
Nie załaduje mi się edycja, więc post pod postem.

Odpowiedź na moje pytanie przyszła prawie sama. W wyniku badań wykryto w moim kręgosłupie początki zwyrodnienia i kilka wad wrodzonych, które dyskwalifikują mnie tymczasowo z jazdy na rzecz wzmocnienia mieśni brzucha i pleców. Później teoretycznie ma być bez szaleństw, ale zobaczę, jak się wszystko ułoży.
Trzymajcie kciuki.
Wiesz, ze zwyrodnieniami można jeździć, większość koniarzy których znam ma coś z plecami bądź kolanami. Zresztą w pewnym wieku każdy ma zwyrodnienia. Ja sama mam spore zmiany w kręgosłupie szyjnym i... no nóż, jeżdżę,  strugam kopyta... Kwestia priorytetów - jak ktoś chce jeździc to jeździ (o ile nie ma naprawdę dużych przeciwwskazań zdrowotnych). Jak ktoś sie waha - to łatwiej znaleźć powód by nie jeździć 😉 Natomiast faktycznie warto wzmocnić mięśnie brzucha i plecy jak coś już się dzieje z kręgosłupem. Mi pomaga rozciąganie się, lekkie ćwiczenia, rekreacyjne bieganie/spacery i wizyty raz na kilka miesięcy u osteopaty. W zasadzie to ostatnie pomaga najbardziej, także polecam nawet jakbyś miała już nie jeździć a cię plecy bolały.
Może to dziwne, ale akurat te nienajlepsze wieści mnie zmotywowały do działania. Ruszam na basen i ćwiczenia i jak już pozbędę się bólu, to w siodło 🙂 A jeśli ból nie minie, to rzeczywiście udam się do specjalisty (i fajnie wiedzieć, że istnieje tak pomocna dziedzina, jak osteopatia, dziękuję branka)
scarllet, a skąd jesteś ?  😉


Wielkopolska, sama jej stolica 🙂
Po raz kolejny dołączam do wątku. Rok temu sprzedałam konia w styczniu z myślą o rezygnacji. W kwietniu dostałam telefon, że jest fajny koń i mam go brać. Tak zostałam nową właścicielką pięknego wałacha. Niestety matura przede mną-konia sprzedałam. Teraz muszę zrobić wszystko, by znów się w to nie wkręcić. Na razie nie mam czasu by jeździć.
Jakie macie sposoby na życie z dala od koni?
Scottie   Cicha obserwatorka
23 lutego 2015 09:10
Tak. Brak pieniędzy.
Gillian   four letter word
23 lutego 2015 09:14
Scottie, w samo sedno.
Tyle, że podczas niejezdzenia można się odkuc z pieniędzmi i znów kusi...
dempsey   fiat voluntas Tua
23 lutego 2015 09:52
Kasa leczy też skutecznie z ewentualnego nowego konia w przypadku utraty pierwszego...

Ale....  jeśli się ma kochane rodzeństwo, które utrzymuje, udostępnia a samo nie korzysta - to zmienia postać rzeczy.
🙇 (ta ikonka oznacza pokłony dziękczynne)

A zatem ja znów romansuję.....
Ależ to jest przyjemne, mrrr.
Scottie   Cicha obserwatorka
23 lutego 2015 12:29
olga96, w zasadzie dlaczego chcesz zrezygnować z jeździectwa? Dlatego, bo nie masz na to w tej chwili czasu- bo powinnaś uczyć się do matury? Za 3 miesiące już będzie po wszystkim i będziesz mogła wrócić do koni, a w tej chwili wypełnij sobie czas korepetycjami i nauką tak, żeby nie myśleć o koniach. To tylko 3 miesiące 😉

Ja nie jeżdżę od... 6 lat i jakoś do tej pory nie odkułam się na tyle, żeby do jeździectwa wrócić 😉 Bo żeby to zrobić, musiałabym kupić bryczesy (bo już nie mam), ale... eee... dołożę jeszcze 100 zł i kupię żyrandol do sypialni. Ot, dorosłość i marne zarobki.
olga96, Całą klasę maturalną miałam konia. Do matury przygotowywałam się siedząc przy padoku 😉 A, jeszcze dorabiałam. Czasami mnie nie było 2 tygodnie u konia - ale trudno się mówi. Teraz mam 3 razy więcej zajęć i 2 swoje konie + jednego "od czasu do czasu".
Zawsze możesz coś wydzierżawić i dojeżdżać 2-3 razy w tygodniu. Kasa mniejsza, możliwość jazdy też mniejsza, ale nie rezygnujesz w 100%. 🙂
olga96, w klasie maturalnej miałam swojego konia i 5-6 razy w tygodniu byłam w stajni, jedyne z czego zrezygnowałam to starty w zawodach. Tak jak pisze Sankaritarina, jeżeli naprawdę chcesz jeździć to pomyśl o wspódzierżawie, w takiej sytuacji nie musisz być u konia codziennie, tylko np. 2-3 razy w tygodniu.

Co do sposobów skutecznie utrzymujących z dala od koni, to Scottie ma 100% racji - najskuteczniejszym są pieniądze. Ale to raczej nie zadziała, póki jest się na utrzymaniu rodziców. "W dorosłym życiu" jak człowiek sam się utrzymuje, nagle pojawia się tysiąc ważniejszych wydatków niż te związane z jeździectwem.
Dołączam(a właściwie już jakiś czas temu dołączyłam) do grona odciętych od koni przez brak kasy. Mieszkając z tatą mogłam sobie pozwolić na niedrogą dzierżawę, a teraz całą kasę pochłania wynajem mieszkania. I chociaż w życiu nie zamieniłabym tego na konia, to jednak tęskno za popołudniami spędzonymi w stajni. Zwłaszcza, że zbliża się wiosna, dni coraz dłuższe i ładniejsze i mnie zaczyna nosić 😉
Mogłabym jeździć bezpłatnie na koniu, z którym walczyłam przez wiele miesięcy i niestety nie radzę sobie. To chyba pierwszy koń, który mnie aż tak spektakularnie pokonał(ciężko mi się było do tego przyznać) 😀 co za tym idzie- potrzebowałabym trenera= kasy , więc się poddałam i nie jeżdżę w ogóle.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się