Koniec z jeździectwem?

Zairka   "Jeżeli jest Ci pisany to będzie Twój..."
02 czerwca 2009 00:07
[quote author=Ktoś link=topic=4156.msg260358#msg260358 date=1243232230]
Zairka - teraz dopiero dostrzegłam ten wątek,więc teraz się odnoszę...czuję się uprawniona,bo sama przez moment miałam dziwne myśli jak byłam w ciązy,kiedyś już o tym pisałam,ale w skrócie powtórzę,może cię to pocieszy i zaczniesz myślec optymistycznie 🤣
w ciąże zaszłam,bo uznalismy,że najwyższy już czas,by Madryt poszedł na emeryturę (że nie poszedł,to już inna para kaloszy) i że jeżeli nie teraz to kiedy?
ostatni raz wystartowałam w grudniu,urodziłam 3 sierpnia, po 4 tygodniach wsiadłam na konia (za zgodą lekarza oczywiście)......
[/quote]
Widzicie jak życie sie zmienia.... jeszcze nie dawno pisałam o rzucaniu jeździectwa....a teraz mam 2 konie coprawda kupione były oba bo inaczej nie chcieli sprzedać ale 1 od razu z przeznaczeniem ze po zajażdżce na sprzedaż. Mój mąż stwierdził że nie pozwoli mi sie dołować, że konie to moje życie że razem zawsze damy rade.. Przyjaciele zajmują sie końmi jak własnymi, dziewczynki chodzą na pastwiska, lonżują sie, i nabieraja pokory bo byly przy kupnie całkiem surowe. Ja przyjeżdżam do stajni jak mi zdrowie i czas pozwoli, i wiem ze nawet jak mnie nie ma to kobitki i tak maja świetna opieke.
Trochę to dziwne że do własnego konia nie moge wejść do boksu żeby go całego wyczyścić bo jedna lubi jeszcze kopnąc a druga sie wspina a dzieciatkiem w brzuchu ryzykowac nie będe. Ale sama radość jak przyjadę poczesze grzywę, zrobię mesh, porobię im zdjęcia i pomyśle ze jeszcze parę miesięcy i będę mogła wsiąść- mi wystarcza. Chce mi sie zyć na nowo, i juz chce żeby był wrzesien i wziąc nasze dzieciątko na raczki 😅 😍
Wiem- mam najcudowniejszego męża na świecie 😍 💘
Zairka przede wszystkim wielki szacun dla męża, który w pełni wykazał się całkowitym zrozumieniem wobec pasji swojej żony  😉
Nie sądziłam ze sie tutaj dopisze ale mi sie odechciewa jezdziectwa przez mojego konia.
Sądze iz po wakacjech się pozegnamy bo juz za duzo szans jej dawałam , mineło 5 lat  starczy.
Po ostatniej imprezie konnej , zobaczyłam że nawet wtedy nie moge na nią liczyć. A myślałam ze na wyjazdach , rajdach  , imprezach  jest moim koniem nr 1 , potrafi sie zachowac w kazdej sytuacji i czułam sie na niej pewnie  ale sie przeliczyłam.
Ruda_H   Istanbul elinden öper
05 czerwca 2009 11:50
ciska, każdy hm może nie będę pisać za wszystkich ale mi osobiście zdarzają się chwile kiedy mam serdecznie dość, po czym mi przechodzi ...

wiele pracy włożyłaś w Megi i wierze, że pomimo jej "wad" jednak dasz jej szanse 🙂

trzymam kciuki
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
05 czerwca 2009 18:36
ciska
Co się dzieje??


Moje jeździectwo z dniem dzisiejszym zostaje bezterminowo zawieszone...
WF się skończył, sensownego miejsca do jazdy i funduszy aktualnie brak  🙄
Na razie się tym specjalnie nie przejmuję, bo przede mną pracujące wakacje, więc nie miałabym czasu na konie.

Jedno mogę obiecać, na pewno nie powiedziałam w temacie koni ostatniego słowa 😉
NONSTOP po kontuzjach
O Ty biedna. Niedobry konik zaczyna 'sobie skracac luki' 🤔
Nie wiem, czy mogą się tu pożalić, bo koniec z jeździectwem to nie jest, ale...
Ma ktoś chrapkę na nieźle zapowiadającą się dwulatkę?
Nie dość, że dziecko niespodzianka, na które nie miałam ani czasu ani ochoty ani miejsca, to szkód narobiła tyle, że jej matka w sześć lat tego nie zrobiła.
Apogeum było wczoraj - gdy postanowiła wrócić do stajni niezbyt prostą drogą. Po drodze był mój samochód. Naprawa wyniesie mnie 4 tysiące.  😵 conajmniej  😵
Po prostu mam jej dość.
Gdy jadę i próbuję patrzeć w boczne lusterko (jedna z mniejszych szkód) i widzę tylko wywalone z niego flaki, to za każym razem trafia mnie szlag.
Wykazałam się naprawdę dużym samozaparciem, żeby nie wyładować wściekłości na niej, jak zobaczyłam samochód, bo w końcu to nie jej wina, że jest tylko durnym koniem.
ushia   It's a kind o'magic
06 czerwca 2009 07:53
monia - sorry, ale co kon winny ze mu jazdy nie urozmaicasz? albo mlodziak, ze sobie z nim nie radzisz? pewnie ze nic mu nie dolega, problem w Tobie nie w zwierzakach

poki  - to Ty jeszcze masz niespodzianke? bylam przekonana, ze jako odsada wyslesz w swiat!
usunięte
[img]/forum/Themes/multi_theme/images/warnmute.gif[/img] Całkowita edycja posta. Wygasa: 29.06
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
06 czerwca 2009 10:02
OFF TOP: monia, litości!!! Używaj funkcji "sprawdź ortografię". Robisz tak trywialne błędy, że nie idzie tego czytać. EOT

poki  - to Ty jeszcze masz niespodzianke? bylam przekonana, ze jako odsada wyslesz w swiat!

Przecież jej tak dobrze z oczu patrzy!  👿 i taka słodka  😤
usunięte  :kwiatek:
ushia   It's a kind o'magic
06 czerwca 2009 18:18
to udaj sie na konskie do jakiegos odpowiedniejszego watku, w ostatecznosci zaloz nowy
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
06 czerwca 2009 18:51
monia
Przeczytałam Twoje posty i szczerze mówiąc nic z nich nie zrozumiałam  🙄
W jednym zdaniu mówisz o błędach ortograficznych i zaraz dorzucasz o problemach dragonnii, a jak się mają jej problemy do tego, że zwróciła Ci uwagę na błędy??
Niestety nie da się wymieszać wszystkiego w jednym worku, na przyszłość proszę postaraj się pisać o pewnych sprawach w wątkach do tego przeznaczonych. Ty otrzymasz odpowiedź na nurtujące Cię pytanie, a ludzie którzy będą Cię czytać zrozumieją o co w ogóle pytasz i "z czym przychodzisz" 😉

A co do samych koni, nie mam pewnie tak dużego doświadczenia jak Ty, ale bez dokładnego opisu problemu nikt nie będzie w stanie Ci niczego poradzić. Samo stwierdzenie, ze koń jest krnąbrny nie naświetla problemu...
Nie chcę być złośliwa, ale podkreślasz swoje duże doświadczenie w pracy z różnymi końmi, nawet surowymi, a nie jesteś w stanie "poukładać się" z własnym? Coś mi tu nie pasuje  🙄
dempsey   fiat voluntas Tua
06 czerwca 2009 19:02
Nie chcę być złośliwa
a ja bede, co mi tam  :emota2006092:
monia, na poczatek zapoznaj sie blizej ze swoja klawiatura. tak bardziej po prawej masz spory klawisz z napisem Enter. sprobuj go pouzywac.
o tu jest ladnie pokazane:
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
06 czerwca 2009 19:55
Monia, mów kobieto dokładniej o co Ci chodzi. Zwróciłam Ci uwagę za błędy, bo to mi biło po oczach i tyle. A Ty mi wyrzucasz moje problemy, piszesz o sobie i koniach jakbym ja Ci jakąś krzywdę robiła. Może jestem jakaś dziwna, że nie zauważyłam sensu Twojej wypowiedzi. Lecz nie ja jedna - jak widzę. Bądź zatem łaskawa wyjaśnić mi co mają do siebie te rzeczy:

Zwrócenie uwagi o błędach - moje problemy i choroby - Twoje konie

Ja tu związku nie widzę. I żeby było jasne - nie najeżdżam na Ciebie, bo mi się tak chciało. Zwróciłam Ci uwagę o ortografii, a tego nie powinnaś odbierać w kategoriach: JA CIEBIE NIE LUBIĘ

EOT

edit: literówki
Nie chcę być złośliwa
a ja bede, co mi tam  :emota2006092:
monia, na poczatek zapoznaj sie blizej ze swoja klawiatura. tak bardziej po prawej masz spory klawisz z napisem Enter. sprobuj go pouzywac.
o tu jest ladnie pokazane:



Padłam. Cały dzień nie śmiałam się tak jak teraz.
U mnie z jeździectwem różne etapy. Od '97 r razem z moim potworem miewamy lepsze i gorsze czasy. Najłatwiej było w LO. Koń stał u rodziców, 15 m od domu, kosztował tyle co zjadł. Potem zaczeły się schody. Koń kosztuje, kiedy nie jest jedynym stałym wydatkiem czasem staję przed wydorem: mniej go widywać, ale pracować na jego utrzymanie. Teraz, kiedy mam nieco więcej czesu dla konia i w zasadzie mogę spokojnie być u niego 4 razy w tyg leczymy kontuzję.
Choroba, tak czytam i coraz smutniej mi się robi. Ja od matury konie widuję od przypadku do przypadku i okrutnie mi z tym źle. Wróciłam na kilka miesięcy w tamtym roku, ale potem musiałam iść do pracy. A jak się siedzi w robocie od 10 do 20:30 albo od 8 do 19 to ni wała nie da się już jechać do stajni, zwłaszcza, że studia też czekają (które mam spore szansę zawalić, ale o tym szaaa). Teraz mam niby super pracę, piszę artykuły do naszej regionalnej gazetki, pracuję ile sama uznam za stosowne (tylko kasa z tego maluśka.) Nadrobić zaległości na uniwerku i mogę wracać. Ale nie wiem, czy chcę. To znaczy koni mi brak jak nie wiem, ale "moja" stajnia zmieniła się nie do poznania. Nalazło się nastolatek, intrygi jak na paryskich salonach i wojny o konisia. Poza tym ja chcę się rozwijać. Fakt, że zaczęliśmy jeździć na jakieś zawody, fakt, ze coś się dzieje, ale faktem jest też, że na trening mogą liczyć tylko ulubienice, które nie miały przerwy takiej, jak ja (bo moje studia i praca zbiegły się z okresem, kiedy stajnia zaczęła się rozwijać).
No i sama już nie wiem. Myślę, że w wakacje wrócę. Kombinuję, żeby po studiach sprawić sobie własne futro, choćby po to, żeby trzymać u wujka w ogródku i grać z nim w 7 gier, albo wozić tyłek do lasu. Tylko, ze znów wali po mordzie chęć rozwoju.  Czasem myślę też, jak to będzie po ślubie, jak urodzą się dzieci. Ale, choć być może jestem zbytnią optymistką, myślę, że to kilkuletnia przerwa najwyżej, jeśli nie mniej (matko, jak na przyszłą polonistkę to strasznie bzdurne zdania produkuję.) W końcu dzieci rosną, rodzinę mam, przyjaciół mam (i to sprawdzonych ;D), więc nawet kompletnie pędraki będę mogła czasami komuś podrzucić. A co do kasy... Jakoś będzie. Najwyżej zadowolę się koniem do towarzystwa, co to tyle kosztuje ile pożre. A chęci rozwoju założę stryczek ;p
Ale nie chcę rezygnować.

Uff... Wygadałam się i trochę mi lepiej.
Lotnaa, dobrze wiesz, że na nią też przyjdzie pora i wtedy nie będzie już sypała tekstami typu ; uwierz w siebie, myśl pozytywnie i CHCIEJ a wynajdziesz lek na raka i będziesz bogatsza od Gatesa.
"Życie to nie je bajka", ale o tym przekonać się musi każdy na własnej skórze.


a ja się nie zgadzam z tym, co napisałaś. Moim zdaniem wszystko jest możliwe, z tym, że:
- nie zalezy to od chcenia tylko od skutecznosci w działaniu
- czasami wymaga ogromnych połaci czasu.

i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej, bo różne rzeczy już się robiło. z tym, że najczęściej trzeba się po prostu nieźle naczekać ORAZ narobić. A im większe i odleglejsze cele tym większe poświęcenia. Czasami moze być tak, że kupienie super konia będzie oznaczało w ogóle zero jazdy i styczności z nimi przez wiele lat tylko po to, żeby zarobić wystarczająco dużo kasy na zwierzę na mistrzostwa, trenera itp, ale to nie jest niewykonalne. Jakby Gates myślał, że i tak nigdy nie bedzie miał super firmy komputerowej, albo Guns 'n' Roses nie wierzyliby, że mogą odnieść supersukces w muzyce, to nigdy byśmy o tych ludziach nie usłyszeli. Samo chcenie też nie wystarczy, bo ja od wielu lat chcę różnych rzeczy, ale dopiero niedawno do mnie dotarło, że na chceniu i gadaniu się skończyło a nic nie robiłam - mimo, że miałam możliwości. Teraz nagle robię i okazuje się, że się da. Jest powoli, to jest powoli, idzie jak krew z nosa, ale przynajmniej do przodu. i wiem, że kiedyś (moze i za 10 lat) dojdę tam, gdzie chcę dojść, ale na pewno nie samym chceniem. A robić z nieznanych przyczyn nigdy nikomu się nie chce.
ale wiem, że najłatwiej jest się położyć i ubolewać nad tym, jakie to życie jest ciężkie, okrutne i straszne a marzenia mogą się spełnić tylko i wyłącznie, jeśli manna i złota łuna spłynie na ciebie z nieba. Taka prawda. Marzenia da się spełnić, tylko trzeba mieć świadomość, że prawdopodobnie efekt końcowy może się znacznie różnić od naszych pierwotnych wyobrażeń i zająć duuuuużo czasu.

jeśli zaś chodzi o konie, nigdy nie próbowałam zerwać z jeździectwem. Jak jeszcze nie miałam swojego konia zdarzało mi się nie być 2-3 tygodnie w stajni bo nie potrafiłam patrzeć na to jak inni jeżdżą na moim ukochanym koniu. Bałam się przyjść, żeby nie znaleźć pustego boksu. Ale jednak zawsze przychodziłam. Nie chciałam z tym kończyć i nie umiem patrzeć jak kończą z tym inni.
Teraz jestem za granicą na studiach, jezdżę raz w tygodniu, a jak przyjeżdżam do PL to staram się być codziennie w stajni i siedzieć tam jak najdłużej. Nie zawsze się udaje, bo przyjeżdżam na 2 tygodnie to mam też inne sprawy i to nie tylko w Lublinie, drugiego konia mam zresztą w tej chwili poza miastem więc kursowanie do niego zajmuje mi sporo czasu. I nie podoba mi się to, ale właśnie PO TO teraz jestem na studiach tam, żeby za 5 czy 10 lat nie złapać się za głowę, nie musieć sprzedawać koni i nie męczyć się z rezygnowaniem z czegoś, co kocham. Wiem, że uciekają mi najlepsze lata na starty, nie mam nawet czasu zrobić brązowej odznaki bo każdy jeden egzamin na lubelszczyźnie jest wtedy, kiedy mnie nie ma, a potem to już nie będzie takie hop-siup. Ja zawsze marzyłam o startach, zawodach, medalach, pucharach itp., ale akceptuję to, że teraz mam taki okres a nie inny i ze to jest sytuacja przejściowa. I że tymi końmi, które mam teraz, choćby były nie wiem jak utalentowane, nie wystartuję nawet na mistrzostwach województwa - bo nie mam kiedy. Nie mam kiedy się doćwiczyć. Przyjeżdżam po 3 miesiącach jeżdżenia raz w tygodniu i na dzień dobry na własne życzenie ląduję na lonży. Może za 30 lat będę na tyle bogata by kupić sobie super konia i nauczyć się jeździć na tyle by się zagrać na MP. Może. A może nie. Ale będę do tego dążyć.
Albo może uda mi się wykonać plan A i sytuacja będzie wtedy zupełnie inna, bo będę mogła wtedy spróbować to zrobić nie za 30 lat tylko za 3-4 lata. Ale na pewno nikt mi nie może powiedzieć, że to się nigdy nie uda. Ja przywykłam jednak do dostawania tego, czego chce - choćby nie wiem ile roboty i czasu to wymagało. Na konia czekałam ponad 8 lat, kiedy wszyscy mi mówili, że nigdy go nie będę miała.

Wszyscy nie mieli racji, teraz mam 2.


***
edit:

przypomniałam sobie jeszcze jedną historię mojej koleżanki, dość podobna sytuacja do rtk. Dziewczyna jeździła P/N w skokach, miała fajnego konia na jej poziomie którego sprzedała. Potem po kolei miała kilka dobrych koni, zmieniała je, kupowała co raz lepsze, ale cały czas nie mogła sobie kupić takiego, który by dobrze pasował do niej, bo ona chciała wyżej, tu i teraz. Natychmiast. Zamiast z tym jednym przeczekać na poziomie P/N, aż będzie miała możliwości finansowe bądź będzie okazja na lepszego konia, kupowała młode konie, w sumie perspektywiczne, ale za to takie, z którymi sobie w ogóle nie radziła.

W tej chwili nie jeździ w ogóle i nie wolno przy niej wypowiadać słowa "koń" bo uderza w płacz. Chciałam jej dać do jazdy mojego konia, próbowałam jej szukac coś do dzierżawy, ale ona każde rozwiązanie odrzuciła. Nadal jest za mało perspektywicznie jak widać.
czasami nie należy oczekiwać za dużo i za szybko. Rtk jeździ super i na pewno zasługuje na świetnego konia i na starty wyżej, bo ma umiejętności i możliwości, ale może to jest właśnie ten moment żeby przeczekać. schować ambicje do kieszeni na rok, dwa i przypomnieć sobie o nich w odpowiednim czasie. Bo potem nadarzy się okazja na super konia, zawody, itp. Tylko że z jeźdźcem trzeba będzie wszystko zaczynać od nowa.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
16 czerwca 2009 21:07
Kaprioleczka, niektórych rzeczy nie przeskoczysz, bo się przeskoczyć ich nie da. Takie jest życie. Czasem trzeba myśleć rozsądnie, a nie utopijnie. Takie jest życie. Ja po 2,5 roku chyba się odbijam, od jutra może będę jeździła reguralnie, pracowała nad sobą, doskonaliła się. Po studiach zapracuję na swojego konia,  i go kupię. Ale jeśli praca będzie dla mnie ważniejsza, to będzie. Bo bardziej liczy się dla mnie utrzymanie mnie samej, pomoc rodzicom, zapewnienie sobie emerytury. Rzeczywiście, pewnie jestem rzeźnikiem i nie kocham konisi na prawdę.
Lotnaa   I'm lovin it! :)
16 czerwca 2009 21:14
Rzeczywiście, pewnie jestem rzeźnikiem i nie kocham konisi na prawdę.


😁 trafiłaś w sedno  😉
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
16 czerwca 2009 21:18
Lotnaa,  a w dodatku zakładam im siodła i czasami na jazdę biorę bata.
A ja sama nie wiem co z tym całym moim jezdziectwem zrobie.
Pewne jest to ze jeden mój koń jest daleko i tam zostanie bo jest w raju a drugiego wywoze pod koniec wakacji ponieważ znalazłam jej tez fajne miejsce.
Mam nadzieje ze jak sobie wszystko poukładam i dam rade to ściagne  rudą spowrotem i bedziemy się bic znowu  😉 ale niestety  życie sie róznie układa i obecnie wszystkie problemy + koń to za duzo i sobie nie poradze.
Lotnaa   I'm lovin it! :)
16 czerwca 2009 21:28
Strzyga, ja bez bata na kunia nie wsiadam. Dla zasady  😉

A wracając do sedna, ja wciąż główkuję, jak absolwent nijakiego kierunku dostając 1276zł brutto (bo tak pewnie dostanę) ma wydać ok.600zł na pokój, 150zł na rachunki, za resztę się ładnie ubrać, najeść, pobawić, zapłacić ok. 600zł za pensjonat za kopyciaka, "parę" zł na weta i inne wydatki, no i kolejnych "kilka" na treningi i zawody.
Ktoś zna odpowiedź na moje pytanie?

Można "chcieć" i "robić", a nijak się nie da.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
16 czerwca 2009 21:30
Lotnaa, no CHCIEJ. Jak ZECHCESZ, to przyjdzie Wróżek i Ci zrobi tak, że będziesz MOGŁA  😎\

Ja tam się już nie odzywam, bo Ciotka Samo Zło jestem  😀iabeł:
Akurat pozytywne myslenie zwiększa sukcesy, naukowo udowodnione 😉 Co nie oznacza, że samo chcieć wystarczy, niestety nasza pasja jest kosztowa i wszyscy ci którzy nie siedza na kasie mysle, że o tym wiedza i mają problem z tym jak pogodzić koszta utrzymania konia z normalnym zyciem. Niektórym sie udaje, innym nie, ale samozaparcie na pewno pomaga 😉
Ja nawet jakbym już nie miała wcale kasy to bym oddała konia na jakis czas jakims znajomym, ale bym nie sprzedała. Ale ja jestem 'spaczona' i jak mam jakieś zwierzę, to na zawsze 🙂 Także sportowiec to by ze mnie żaden był, nigdy bym nie sprzedała czy nie wymieniła konia. Pozbyłam sie sporo sprzętów, nie jeżdżę z nikim i jakos to jedno zwierzątko da sie utrzymac wtedy - ale jak trzeba wezwać weta, to jest problem, staram się miec zawsze odłożoną kase jakąś na tę ewentualność.
Mój koń teraz jest w górach i nie przeszkadza mi to, że nie mam go pod ręku - bo wiem, że dalej jest mój, czyli ja podejmuję decyzje o nim odwiedzam ją i ma dobra opiekę 🙂 Na jesień wróci do Wrocławia, ale dalej będzie bardziej zwierzątkiem do kochania niz czegokolwiek innego 😎
Kaprioleczka, niektórych rzeczy nie przeskoczysz, bo się przeskoczyć ich nie da. Takie jest życie. Czasem trzeba myśleć rozsądnie, a nie utopijnie. Takie jest życie. Ja po 2,5 roku chyba się odbijam, od jutra może będę jeździła reguralnie, pracowała nad sobą, doskonaliła się. Po studiach zapracuję na swojego konia,  i go kupię. Ale jeśli praca będzie dla mnie ważniejsza, to będzie. Bo bardziej liczy się dla mnie utrzymanie mnie samej, pomoc rodzicom, zapewnienie sobie emerytury. Rzeczywiście, pewnie jestem rzeźnikiem i nie kocham konisi na prawdę.


Strzyga - to Twoja opinia na temat życia.
A ja mam inną. Dlatego, że nie ma rzeczy, które mi się w życiu faktycznie nie udały. Czasami było tak, że wszystko waliło się w gruzy, że już nie było co zbierać. Raz, drugi, piąty, dziesiąty. Ale ja zawsze postanawiałam, że mi nikt moich klocków burzyć nie będzie. Wszyscy się pukali w głowę, a ja wracałam do składania mojego rozwalonego życia. Nie ma rzeczy, co do której bym się poddała i powiedziała: "olewam to. nie będę tego składała, nie ma sensu, nie udało się, muszę żyć bez tego". Mogę coś odroczyć, ale nigdy, przenigdy nie powiem: "to koniec, nic już z tego nie będzie". Póki żyję mam zawsze szansę na to, by cos poukładać. Choć wiem, że może to bedzie za 20 lat a może za 40. Jak coś mi się nie udaje to się kładę i ryczę i nie chce mi się juz nad tym dalej pracować, ale ostatecznie wstaję i idę dalej. Nie można tak po prostu się poddać, bo inaczej po co żyjemy? Gdyby wszyscy się poddawali to do tej pory mieszkalibyśmy w jaskiniach, korzonki jedli i polowali na zwierzęta z dzidami.

ja mam zupełnie inne priorytety niż Ty (nie mówię w kategoriach lepsze/gorsze, tylko inne). Ja wychodzę z założenia, że moje życie ma być dla mnie. Nie dla moich rodziców, dziadków czy znajomych. Jest MOJE. Nikt mi nie moze powiedzieć, co mam robić, bo jak ja albo ktoś inny mi je spi***** to nie dostanę nowego. a ja nie chcę umierając zrozumieć, że nigdy nie byłam szczęśliwa. Żyję dla siebie i zamierzam być szczęśliwa. Zamierzam robić to, co chcę, niezależnie od tego jak ciężko będzie do tego dojść. I nie zamierzam się zmieniać. Ani teraz, ani za 10 lat, ani wcale. Byli ludzie którzy z gorszych sytuacji szybciej dochodzili do rzeczy, o których ja ciągle tylko marzę. Nie widzę powodu, dla którego mi miałoby się nie udać cokolwiek.

Nie znaczy to że "nie kochasz konisi" ani że "jesteś rzeźnikiem". Ty to powiedziałaś, a mi tego nie próbuj wciskać w usta. Jeśli Ty chcesz żyć inaczej niż ja to tylko i wyłącznie Twoja sprawa. Mi nic do tego. Może kiedyś zdarzy się coś co sprawi, że zmienisz podejście, bo ja też wiele lat uważałam, że moje życie do konca będzie beznadziejne i że nic nigdy nie będę miała. A potem jedno wydarzenie uświadomiło mi, że inni ludzie mi próbują to wmówić, że sama siebie okłamuję, że to nie prawda. Tyle rzeczy można zrobić jeśli się mniej gada a więcej robi.

Edit:
Lotnaa, no CHCIEJ. Jak ZECHCESZ, to przyjdzie Wróżek i Ci zrobi tak, że będziesz MOGŁA  😎\

Ja tam się już nie odzywam, bo Ciotka Samo Zło jestem  😀iabeł:

rozumiem, że to nie było do mnie, bo ja chyba z 5 razy napisałam, ze od samego chcenia to sobie można, a jak się nie robi (co często wiąże się z dużymi kompromisami) to się nie ma. Taka prawda.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
16 czerwca 2009 22:55
Uważasz, że pomoc rodzicom to życie dla nich, a nie dla siebie? Wybacz, ale nie wyobrażam sobie sytuacji w której stawiam konia nad rodziców, którzy mnie wychowali i dali mi wszystko.  Tak samo nie wyobrażam sobie stawiania konia nad dziecko. Moi rodzice to przecież część mnie. Nie umiałabym żyć wiedząc, że moim rodzicom źle się wiedzie. Z resztą, uważam, że nawet nie pomoc w trudnej sytuacji, a ogólnie ułatwianie rodzicom życia i uszczęśliwianie ich jest tak samo naturalne, jak to, że oni robią to teraz. I nie uważam, że to rezygnowanie ze MNIE. Żyję jak chcę, robię co chcę, moi rodzice nigdy mi niczego nie narzucali. Za to niepomaganie im, gdy będą starzy byłoby okrutne. Nieludzkie. Wtedy dopiero nie mogłabym być prawdziwą MNĄ.

No to gratuluję Ci bardzo, że nie spotkałaś jeszcze takiej rzeczy, która sprowadziłaby Cie na ziemię. I życzę Ci, żebyś nigdy takiej nie spotkała.

Ja nie jestem optymistka, jestem realistką, która mocno stoi na ziemi. Także uparcie dążę do celu. I większości go zdobywam, bo haruję jak dziki wół, żeby go osiągnąć. Bo mam przerost ambicji i jestem perfekcjonistką i nie umiem zrobić czegoś na odwal. Ale czasem wiem, że niektórych rzeczy nie warto ruszać, bo zbyt mocno się natnę. Czasem wolę z czegoś zrezygnować, żeby zrealizować inne plany. Nie da się mieć wszystkiego. Na tym chyba polega świat. Na wyborze, co jest dla nas ważne, a co jest najważniejsze. Czasem trzeba wybrać, poświęcić jedno, by cieszyć się drugim. A czasem poświęcić wszystko, by żyć.  Nie wiem czy będę poświęcać coś dla koni, czy konie dla czegoś. Dlatego nigdy nie zarzekam się, że CHCIEĆ to MÓC. Ani , że osiągnę wszystko o czym marzę. Czasem się nie da, bo zanim coś osiągniemy, nasze życie się skończy, ale staniemy się tak nieszczęśliwi, że to już nie będzie to, co chcieliśmy osiągnąć.

Ja wiem, że to źle nie hołdować amerykańskiemu sloganowi, przerabiane to było w poprzednich postach. Moja filozofia życiowa jest też dziwna, ale jest całkowicie autorska i nikomu nie polecam jej stosowania. Mam nadzieję, że isę mylę i można osiągnąć absolutnie wszystko i jeszcze w dodatku być w życiu skrajnie szczęśliwym. Mam taką nadzieję.

Uważasz, że pomoc rodzicom to życie dla nich, a nie dla siebie? Wybacz, ale nie wyobrażam sobie sytuacji w której stawiam konia nad rodziców, którzy mnie wychowali i dali mi wszystko.  Tak samo nie wyobrażam sobie stawiania konia nad dziecko. Moi rodzice to przecież część mnie. Nie umiałabym żyć wiedząc, że moim rodzicom źle się wiedzie. Z resztą, uważam, że nawet nie pomoc w trudnej sytuacji, a ogólnie ułatwianie rodzicom życia i uszczęśliwianie ich jest tak samo naturalne, jak to, że oni robią to teraz. I nie uważam, że to rezygnowanie ze MNIE. Żyję jak chcę, robię co chcę, moi rodzice nigdy mi niczego nie narzucali. Za to niepomaganie im, gdy będą starzy byłoby okrutne. Nieludzkie. Wtedy dopiero nie mogłabym być prawdziwą MNĄ.

No to gratuluję Ci bardzo, że nie spotkałaś jeszcze takiej rzeczy, która sprowadziłaby Cie na ziemię. I życzę Ci, żebyś nigdy takiej nie spotkała.

Ja nie jestem optymistka, jestem realistką, która mocno stoi na ziemi. Także uparcie dążę do celu. I większości go zdobywam, bo haruję jak dziki wół, żeby go osiągnąć. Bo mam przerost ambicji i jestem perfekcjonistką i nie umiem zrobić czegoś na odwal. Ale czasem wiem, że niektórych rzeczy nie warto ruszać, bo zbyt mocno się natnę. Czasem wolę z czegoś zrezygnować, żeby zrealizować inne plany. Nie da się mieć wszystkiego. Na tym chyba polega świat. Na wyborze, co jest dla nas ważne, a co jest najważniejsze. Czasem trzeba wybrać, poświęcić jedno, by cieszyć się drugim. A czasem poświęcić wszystko, by żyć.  Nie wiem czy będę poświęcać coś dla koni, czy konie dla czegoś. Dlatego nigdy nie zarzekam się, że CHCIEĆ to MÓC. Ani , że osiągnę wszystko o czym marzę. Czasem się nie da, bo zanim coś osiągniemy, nasze życie się skończy, ale staniemy się tak nieszczęśliwi, że to już nie będzie to, co chcieliśmy osiągnąć.

Ja wiem, że to źle nie hołdować amerykańskiemu sloganowi, przerabiane to było w poprzednich postach. Moja filozofia życiowa jest też dziwna, ale jest całkowicie autorska i nikomu nie polecam jej stosowania. Mam nadzieję, że isę mylę i można osiągnąć absolutnie wszystko i jeszcze w dodatku być w życiu skrajnie szczęśliwym. Mam taką nadzieję.


Hmm, no widzisz, w pewnym sensie się rozumiemy, tylko nie do końca się rozumiemy, jesli wiesz co mam na myśli.

Bo właśnie już 3 raz próbuję wyłożyć, że są sprawy ważne i "ważne". Nie chodzi mi o to, że kiedyś w przyszłości, jeśli moi rodzice nie mieliby kasy, to za przeproszeniem kopnęłabym ich w d***, bo ja mam swoje sprawy a ich gdzieś. Chodzi mi o to, że to, że chwilowo muszę się tą kasą z kimś podzielić, nie znaczy, że muszę swoje marzenia wywalić na śmietnik, do widzenia, koniec życia. To jest tylko kwestia zawieszenia ich wykonania na jakiś czas (rok, dwa, pięć) albo na czas nieokreślony. Ale to nie znaczy że za 10, 20, 30 lat nie można do nich wrócić. Tylko o to, że łatwiej powiedzieć, że nie ma już o co walczyć, skoro za pierwszym razem się nie udało, nie dać sobie szansy. Mi się nigdy nic nie udaje za pierwszym razem. Czasami mi się udaje za 100 próbą, a i to nie zawsze. Ale ja wychodzę z założenia, że próbuje się do skutku. Może mam inne podejście do życia, może oceniam realnie swoje szanse i dlatego się nie nacinam? Na razie nie marzę o Olimpiadzie. Na razie marzy mi się, żeby kiedyś tam zagrać się na MP w uj i ukończyć na jakimś przyzwoitym miejscu. Ale to nie znaczy, że stwierdzam raz na zawsze: "nigdy nie pojadę na olimpiadę, zawsze będę dupotłukiem, koniec kropka". Może za kilkadziesiąt lat stać mnie będzie na super konia, na którego wydam majątek, wezmę sobie odpowiednią ilość wolnego z pracy i będę jeździć, jeździć jeździć aż się dojeżdżę na mistrzostwa Europy. A może nie. Na razie ME nie są moim celem. Na razie pierwszym celem w drodze do MP są w ogóle jakiekolwiek zawody, bo nie byłam na żadnych już prawie 5 lat. Ale nie przeszkadza mi to. Na razie nie startuję, ale kiedyś wreszcie zacznę i pokonam te wszystkie bramki do celu, jaki sobie postawiłam i który w moim przekonaniu jest realny i wykonalny w ciągu jednego życia. Bo że nie da się robić wszystkiego na raz zauważyłam, nie jestem nienormalna (wbrew pozorom 😉 ).
Poświęcenie jest normalne, bo nie da się być w 2 miejscach na raz. Nie studiuję wcale mojego wymarzonego kierunku, ale to nic - studiuję taki, który da mi fajną, ciekawą pracę, jeśli plany A, B i C nie wypalą. I też nie będę nieszczęśliwa (a to już coś). Ale po tym kierunku wybieram się na następny. Już na ten, na który chciałam. Bo przecież będę miała wykształcenie którym w razie czego uratuję się od katastrofy. Kilka lat poświęcenia, ale wierzę, że dla jakichś efektów.

A co do rzeczy sprowadzającej mnie na ziemię: potrafiłabym pewnie ciurkiem bez problemu wymienić ze 30. Ale dlatego pewnie staram się ich unikać. Staram się o nich nie myśleć. Mam zakodowane, ze poza tymi rzeczami, które boję się nawet powiedzieć na głos, nic mnie nei ogranicza.

Jeszcze w kwestii Ameryki, to muszę powiedzieć, że nie rozumiem tej krytyki dla popierania "amerykańskiego snu". Tylko ludzie go nie rozumieją - pojmują "amerykański sen" jako coś, co samo na ciebie spływa, wystarczy usiąść i powiedzieć: "chcę to i to" i będzie. Bo w życiu od samego chcenia niewiele się dzieje. Ale właśnie dlatego ten "amerykański sen", ten prawdziwy, gdzie trzeba zapracować na swoje osiągnięcia, ale potem się do tego dochodzi, to jest ta zapłata za cały trud w to włożony - to jest coś, co powinno pchać wszystkich do działania i spełniać się nie tylko tam.
Moim ulubionym przykładem jest taki zespół, Good Charlotte, nie wiem czy ich kojarzysz. Założony przez 2 braci. Była ich w sumie 4 dzieciaków (oni dwaj, starszy brat i młodsza siostra), ojciec ich zostawił, ich matka wpadła w depresję, wszystko zaczęło się walić, bank zajął ich dom, przyjęli ich sąsiedzi gdzie pomieszkiwali w jakiejś małej komórce (najstarszy brat się wyprowadził po stracie domu, oni zaraz po zakończeniu szkoły). Brali wszystkie możliwe prace i można by powiedzieć, że ich życie było przegrane. Nie poszli na studia, nie mieli perspektyw, właściwie nawet nie mieli prawa do marzeń, bo tylko spali i pracowali i koniec - o czym mieli marzyć zarabiając marne grosze na okropnej, męczącej pracy? Ale w tym wszystkim znaleźli jeszcze czas na zespół, czas na koncertowanie na małych festiwalach, w małych klubikach. Żadna wytwórnia ich przez wieeeeele długich lat nie chciała, a oni cały czas pracując w supermarketach, załapywali się na co raz lepsze festiwale, załatwiali co raz lepsze koncerty, dopiero kiedy radia zaczęły grać ich pierwsze piosenki jakiekolwiek wytwórnie się nimi zainteresowały. ale dotarcie tam zajęło im ponad 6 bardzo ciężkich lat. Teraz oni niemalże dosłownie śpią na kasie. Nie było tak, że nagle łaska z nieba na nich spłynęła. To było 6 lat ciężkiej pracy bez żadnej gwarancji sukcesu, wręcz bez szans na sukces. A oni się uparli, że ten sukces odniosą, choć wszyscy się pukali w głowę. I go odnieśli.
I teraz mi powiedz, że póki mam wszystkie ręce, nogi, oczy, uszy, umiem mówić, pisać, czytać, mam gdzie mieszkać, co jeść, w co się ubrać, studiuję, to że czegoś nie mogę. Nic nie spłynie z nieba. Ale nie ma nie mogę. To tylko kwestia tego, ile mi to zajmie. Jak oni mogli z niczego zrobić ogromną karierę, to ja z tego co mam, raczej nie powinnam mieć problemu z realizacją własnych marzeń. Większe niż ich nie są. 

ale to tylko i wyłącznie opinia mojej skromnej osoby, z którą nie ma obowiązku się zgadzać.
idę spać, dobranoc wszystkim  :kwiatek:
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się