Mogę się pożalić? Okazało się że to koniec mojej współpracy z Rożkiem 🙁
A dał mi tak dużo...
W ferie pojechałam na 2gi obóz do wyręby. Pojechaliśmy po konia który ma na imię Hornet. Byłyśmy 3 i trenerka. Nasza trójka była zachwycona nowym koniem. Po 2 tygodniach pojechałyśmy na nim brązową odznakę. Zdały dwie. W tym ja. I tak zaczęła się nasza praca.
Pojechałam na nim moje pierwsze "prawdziwe" zawody, nie takie podwórkowe tylko takie wyjazdowe. Przejechaliśmy je ze zrzutką i woltą. O tak, pamiętam te nerwy, stres, ale on pomagał...
Drugie zawody, przejechaliśmy na 2 zrzutki w LL. I tak wszyscy byli zadowoleni. Bo przecież to dopiero drugi raz.

Cały czas trenowaliśmy, obydwoje ambitnie dążyliśmy do celu. Poznawaliśmy siebie. Zaczynaliśmy jeździć coraz ciekawsze rzeczy. Zaczynaliśmy się dobrze dogadywać. Tak więc przyszedł czas na pierwsze L. Przejechane z jakąś zrzutką jakąś utratą rytmu. Ale jak na debiut? przecież chyba dobrze!

z następnych zawodów wróciliśmy z flo. Pierwszy raz. Szczęśliwe dzieci

Później jeździliśmy z większą częstotliwością. Wracaliśmy zazwyczaj zadowoleni, no bo przecież liczy się fun!



Rozumieliśmy się bez słów. Przechodziliśmy jakieś drobne kontuzje, jakieś niepowodzenia, kłótnie, ale jakoś udawało się z nich wyjść.
Tego lata mieliśmy chyba najcięższą kontuzję. Ale to nic, Przecież i tak razem jest fanie prawda?

później pozbieraliśmy się do kupy, pojechaliśmy zawody. Bez szału ale cóż. Nie zawsze się wygrywa prawda?
Przyszedł czas na odznakę. Trenowaliśmy, ja nudziłam że nie zdam ale w końcu się dogadaliśmy

Zdaliśmy. Mimo mojej pomyłki w ujeżdżeniu daliśmy radę.
Tak więc wróciliśmy do skoków.
Coraz lepiej szły nam szeregi gimnastyczne

A teraz nastał etap gdzie po prostu jesteśmy parą. Dogadujemy się, i po prostu dobrze się bawimy. Trener wymaga coraz więcej ale jakoś idzie. No i niestety teraz się skończy...