Kącik Rodzica

,
Tak to jest jak Tomek_J pisze. Mój syn fuczy jak mu poprawiam szalik czy krawat.
A ja to robię odruchowo.
A relacje rodzice -dzieci trzeba budować od samego początku -wtedy są jak trzeba.
Mam na myśli zaufanie , zwierzanie się. Wymaga to wiele delikatności ze strony dorosłego.
Inaczej latorośl się zrazi, spłoszy i nic nigdy nie powie.
Moja Mama teraz (sic!) nagle usiłuje mnie zmusić ,żebyśmy "porozmawiały jak przyjaciółki" .
A ja się z nią nie przyjaźniłam i nie zaprzyjaźnię. Prędzej Wam napiszę co mnie gnębi niż jej bym powiedziała.
Bo jak byłam mała czyniła z moich osobistych spraw temat towarzyskich żartów. I jej nie ufam.
Za to z synem umiemy rozmawiać o wszystkim , co ma tę zaletę, że i ja mogę spytać jego co sądzi o moich rozterkach.
Uważam, że to co pisze Tania i Tomek_J jest bardzo mądre. Tego w moim domu właśnie brakuje. Wyczucia ze strony matki, i wzajemnego zaufania. Ja jej nie zaufam, bo w momencie, gdy jej bardzo potrzebowałam, ona tego nie widziała. A ona nie zaufa mi, bo uważa, że ją ciągle okłamuję. Nie ma harmonii w relacjach. I nie potrafi ona przejść do porządku dziennego nad tym, że jestem już dużą dziewczynką i sama decyduję o tym, czy zjem dziś jogurt czy kanapkę na kolację.

Ze swojej strony próbowałam to naprawić, ale nic nie osiągnęłam. Dlatego po prostu nie pójdę do matki i nie powiem jej: "Słuchaj, jestem szczęśliwa, mijaliśmy się przez kilka miesięcy prawie codziennie, i teraz nagle coś zaskoczyło, okazało się, że mamy wiele wspólnego, ale są też między nami różnice, które nas fascynują" bo ona na to stwierdzi, że ma nadzieję, że nie zaniedbam przez to nauki. Nie wiem, czy to strach przed tym, że mnie straci, i że zostanie sama - może tak. Fakt, że w przeciągu roku chciałabym już tak totalnie stanąć na nogi i wyprowadzić się, bo finansowo będzie mnie na to stać. Tylko dlaczego to ja mam ponosić konsekwencje tego, że jej małżeństwo się rozpadło i nie związała się z nikim innym? I faktycznie jest sama? Przecież jej nie zabraniam, i nigdy nie zabraniałam, wprost przeciwnie, nawet jak byłam nastolatką to marzyłam o tym, żeby mieć fajnego ojczyma.

To nie tylko u rodziców, których dzieci opuszczają "gniazdo" pojawia się żal z powodu przemijania i upływu czasu. To samo można powiedzieć o ludziach w moim wieku - bo wiele razy pojawia się refleksja, że "kiedyś to było wszystko takie łatwe, szkoła, odrabianie lekcji, zabawa z dzieciakami, dobranocka, spanie." Natomiast jeśli wykorzysta się każdą chwilę, to potem ze zwykłej refleksji nie zrodzi się żal przysłaniający wszystko inne.
Niestety takie pojednanie z mamusią to występuje w filmach i to głównie w telenowelach meksykańskich.
Obie strony musiałyby się bardzo, bardzo zmienić a dorośli ludzie raczej przemianom nie ulegają.
Może działa jakaś terapia rodzinna? Próbował ktoś?
Ja tęsknię za taką prawdziwą mamą, która doradziła by mi to i owo.
Jednak już nie podejmuję prób , bo zawsze tego gorzko żałowałam.
Szepcik-żyj swoim życiem i nie czuj się winna z tego powodu.
Niestety to rodzic odpowiada za początek poukładania relacji.
I bardzo chętnie zwala winę na potomka.
Livia   ...z innego świata
04 stycznia 2011 10:31
Trochę zbaczamy z tematu, ale w kwestii kochanej mamusi - kiedys nieopatrznie powiedziałam jej, że na wakację jadę na zlot tolkienowski. Spytała jak on wygląda, i opowiedziałam, że mam strój, chodzimy po lesie i się bawimy.
Na każdej (KAŻDEJ) imprezie rodzinnej był tekst: "a ta nasza córka to jakas dziwna, w lesie w rajtuzach latać będzie w wakacje" - i wszyscy się śmiali. Skutecznie mnie to oduczyło mówienia jej czegokolwiek.
Terapia rodzinna może pomóc poukładać to i owo, ale jest jeden warunek, w zasadzie taki sam jak w przypadku każdej terapii - każda strona musi chcieć.

Też tęsknię za normalnymi relacjami, mam nadzieję, że to pierwszy krok do tego, żeby samemu to kiedyś stworzyć. Jak widać, np. po Tani - relacje z synem dobre - da się 😉
http://voltopiry.pl/forum/index.php/topic,18676.0.html

Co prawda nie jest to wątek poświęcony ogólnie rodzicom, ale jednak bliższy niż ten poświęcony związkom.
Na forum od czasu do czasu pojawiają się tematy o problemach z rodzicami, więc może lepiej je odkopać? 😉
,
pociągnę jeszcze  🚫

Tania
co do terapii rodzinnej - tak, działa ale pod warunkiem, że obie strony tego chcą! Kilka miesięcy temu chodziłam na taką terapię z moimi rodzicami, bo doprowadziliśmy do takiego konfliktu, że nie chciałam ich znać, wykreśliłam ich numery z książki telefonicznej.

Terapia pomogła, ale widzę, teraz bardzo dużą różnicę między ojcem a matką. Mama naprawdę chciała się zmienić, ojciec chodził bo go mama zmusiła i uważał, ze psycholog stwierdzi, że cała wina jest moja i niczyja inna. W tej chwili z mamą mam dobre relacje, cały czas próbujemy je odbudowywać. Natomiast z ojcem jest wszystko "wygładzone", ale wystarczy mała iskierka by znów wybuchła awantura.
Cały konflikt właśni był spowodowany tym, że dla nich cały czas jestem ich małą dziewczynką, jedynym, wyczekanym dzieckiem, które muszą chronić. I co jeszcze ważniejsze, co do którego mieli jakieś tam wyobrażenia i ja MUSZĘ je realizować. I tu powstał problem, bo wyprowadziłam się na studia, zaczęłam mieć własne życie, a oni tego nie potrafili zaakceptować.
A mi się wydawało się to takie proste. Miałam ciągle na pieńku z mamą. Wyprowadziłam się w końcu, bo już miałam dość. Po ok 1,5 roku wróciłam do domu i nasze relacje zmieniły się bardzo.
Myślę też, że większy problem z rodzicami mają jedynacy. Jak ma się rodzeństwo to jednak ta uwaga jakoś się rozkłada.
caroline   siwek złotogrzywek :)
05 stycznia 2011 00:35
zgodnie z życzeniem - wydzieliłam. mam nadzieję, że wychwyciłam wszystkie posty, jeśli czegoś brakuje - poprosze o info na PW i poprawię co trzeba :kwiatek:
adrianna32   oni wojne pokazuja a o pokoj walcza
05 stycznia 2011 01:20
ja uwazam Ze jest to kazdego indywidualna sprawa. kazdy robi  jak chce, bez wzgledu kto co powie.  🥂
,
dempsey   fiat voluntas Tua
05 stycznia 2011 08:19
ewuś to może chodzi coś w rodzaju mediatora rodzinnego? ktoś, kto nie angażuje się po żadnej stronie, ale "oczyszcza zatkane kanały komunikacji"
też chętnie przeczytam coś więcej  :kwiatek: :kwiatek:

bycie rodzicem to przedziwna sprawa
ma się w głowie otwarte okno przez które się widzi własnego rodzica gdy był w Twoim obecnym wieku.. i co wtedy robił
i drugie okno przez które widzisz siebie w wieku w którym teraz są Twoi rodzice a dziecko tak dorosłe jak Ty .. i co wtedy będziesz robić
i jeszcze wiele innych okienek

mnie ciąży obserwacja stosunku matki mojego męża do swego syna (wiem, wiem, banalne ;( )
wydaje mi się, że jest przekraczana granica zdrowego opiekuńczo-partnerskiego podejścia do dorosłego dziecka. i to grubo przekraczana.
nijak nie mogę tego zaakceptować i chyba wpływa to na moje myślenie o rodzicu, jaka będę dla moich dorosłych dzieci. i wręcz wpadam w drugą skrajność 😉 tzn. jak Tania pisała o poprawianiu krawata, to dziś (wiem, niemiarodajne..) wydaje mi się, że ja bym rzuciła luźny tekst: "zobacz w lustro, coś krzywo masz chyba ten krawat" a nie leciałabym z rękami.
wszystko byle nie stać się toksycznie-nadopiekuńczym rodzicem

granice sa i cienkie i płynne, a nad wszystkim cień - albo wzór - własnego rodzica

trudne to wszystko
Trudno być rodzicem- to prawda 🙂
Ja też z własnymi rodzicami nie miałam dobrych w sensie przyjaznych kontaktów.
A z własnymi mam dobre , nawet ośmielę się twierdzić, że bardzo dobre.

Nigdy nie byłam nadopiekuńcza, choć  sytuacja miała tez spory wpływ.
Prowadziłam  własną firmę , goniłam życie w ogromnym pospiechu 🙄
Rozwiodłam się, sama zajmowałam się dziećmi, pracą, ogrodem, zwierzętami.
Do szkół musiałam dzieci dowozić autem i odpierać je stamtąd- potem obiad, często znowu praca.
Na dodatek uczestniczyłam czynnie w życiu sportowym syna, czyli każdy weekend z sezonie tenisowym spędzałam z nim na turniejach po całym kraju, aż do jego 17 lat, gdy otrzymał prawo jazdy.

Nie wiem do dzisiaj , jak to wszystko robiłam, bo jeszcze  ferie też starałam się spędzać z nimi.
Właściwie to do dzisiaj często razem jeździmy na nartach , a przecież moje dzieci już mają ponad 25 lat.
Z córką jeździmy na spacery konne.

W ocenie moich przyjaciół nigdy nie byłam typową Matką-Polką, nie podtykałam im jedzenia pod nos, nie dawałam paczek jedzeniowych w czasie studiów, nie zalewałam pieniędzmi 😉
Może dlatego wcześnie, już na studiach zaczęły dorabiać i od razu od studiach poszły do pracy.
Gdy córka zapragnęła mieszkać w Warszawie, to wzięła kredyt - nigdy nawet nie poprosiła o pieniądze.
Teraz już ja często otrzymuję od nich wsparcie , nawet  finansowe, choc nie w postaci gotówki.  🙂

Przekłada się moja tolerancja i aprobata poczynań dzieci na ich aprobatę moich 😉
Syna nie dziwi się, po co mi konie, tylko przyjeżdża przywożąc quada i zwozi mi siano , robi ścieżki dla koni.
Na sianokosy, a właściwie tylko zwożenie siana, stawia się zawsze jedno z nich przynajmniej.
Rodzic - istota nieznana...
każde "dziecko" ma swoje oczekiwania wobec rodziców... a każdy rodzic oczekiwania wobec dziecka...
Nie wiem czy chciałabym coby mój rodzic był moim przyjacielem - rodzic to rodzic, a nie kumpel/przyjaciel...

Wyprowadziłam sie z domu /a raczej wyprowadzono mnie z domu/ w wieku 14-stu lat... mam w pewnym sensie o to żal do rodziców, że czasami przez 2-3 tyg nie miałam z nimi kontaktu, że w życie dorosłe wchodziłam sama, że nie miałam obiadu w domu... a teraz widzę... że w pewnym sensie nie różnię sie od moich rodziców... dziecko mam małe, a już czyham aż sie wyprowadzi...  👀 👀 (kiedyś oczywiście)... są ludzie, któzy po prostu nie nadają sie na rodziców i już...

Ja miałam cudownego Ojca no i ukochaną Gosposię. I dobrego Dziadka.
Potem wszyscy odeszli w trzy okropne lata.
Już na I roku studiów została tylko mama- krytyczna, surowa i zupełnie mi obca.
Tak naprawdę uratował mnie akademik - 6 pięter życzliwych mi ludzi.
Ale ja o czy innym- czasem widuję młode osoby zaniedbywane przez rodziców , które tak rozpaczliwie garną się do obcych dorosłych. Takie nastoletnie dziewczyny przyklejone do zastępczego ojca. I dobrze, jeśłi taki "ojciec" tego nie wykorzystuje.
Ale bywa i inaczej.  🤔
Samotnym panom imponuje zachwyt nastolatki a nastolatka kaleka uczuciowo i na dodatek w okresie rozkwitania manifestuje uczucia drogą erotyczną bo inaczej nie umie. A i pan ją skłania do takich postaw.
I nieszczęście gotowe.
,
Chciałam napisać tylko, że czasem brak więzi z rodzicami / w tym wypadku z ojcem/ skutkuje bardzo smutno i tragicznie.
I nie są to rzadkie przypadki. Nauczyciel, czy ksiądz czy trener oblegany bywa wianuszkiem nastolatek.
I jak się dobrze przyjrzeć często bywa,że są to dzieciaki pozbawione normalnego kontaktu z ojcem.
Nie są to prawdziwe więzy uczuciowe? Są. I te dobre i te złe.
Po śmierci mojego Ojca stale nachodziłam jednego ze swoich profesorów .
Na szczeście on był mądrą osobą i wspierał mnie radą i opieką i nie wykorzystał sytuacji.
A ja szybko wyrosłam z tego.
Przyjaźnimy się do dziś i wiele o tym szczerze rozmawialiśmy.
jedyne o co tak naprawde mam OGROMNY zarzut do moich rodziców - to nierówne traktowanie mnie i siostry...

a o tym co pisze Tania - tak bywa, że dziecko lgnie do kogoś kto sie nim interesuje...
  rodzic to rodzic, a nie kumpel/przyjaciel...

.. a teraz widzę... że w pewnym sensie nie różnię sie od moich rodziców... dziecko mam małe, a już czyham aż sie wyprowadzi...  👀 👀 (kiedyś oczywiście)... są ludzie, któzy po prostu nie nadają sie na rodziców i już...




Rodzic nie musi byc kumplem, ale dobrze , jak jest przyjacielem 🙂
Bo do przyjaciela zawsze można zwrócić się w potrzebie , czy po prostu znaleźć na chwilę oazę.

Ja tez obserwuję, że dzieci powielają zachowania swoich rodziców- ale czy może być inaczej , jeśli znają taki a nie inny wzór tych relacji?

Mam w rodzinie obserwacje  trzeciego pokolenia - i powielany  wzorzec zimnych relacji jest uderzający- i przykry mimo wszystko.

I rzeczywiście to rodzice są  odpowiedzialni za realacje między rodzeństwem.
To juz do Twojego ostatniego postu.
glui,
problem mam w tym... że ja nie mam pojęcia JAK wychowywać dziecko...
z jednej strony jak każdy - chcę mieć świety spokój... bez trucia d... bez "wpieprzania się" w przyszłe życie dziecka...
z drugiej strony nie wiem czego dziecko oczekuje??
,
Oj to jest bardzo różnie z tym wzorcem.
Mam starszą siostrę i obie wychowywane byłyśmy wedle tego samego schematu.
Bardzo tradycyjnego. Głównie zakazy i obowiązki. I siostra stale walczyła z rodzicami . Okłamywała ich wychodząc na prywatkę pod pozorem wspólnej nauki etc. Oczywiście czasy były inne i nawet takie jej niesubordynacje nie wykraczały poza powrót do domu najpóźniej o 21. A jej "grzechy" to był zapalony ukradkiem papieros czy niewinny całus z chłopakiem.
Pamiętam jej okres dorastania- nieustanna awantura o wszystko. Wojna domowa.
A ja byłam dzieckiem skrytym i mądrym i od małego stosowałam strategię ukrywania się. Starałam się,żeby w ogóle nikt nie pamiętał, że istnieję. I paliłam sobie regularnie od podstawówki a jak już trafiłam do stajni to znikłam całkiem. Miałam 300 godzin nieobecnych w szkole w roku i do dziś nikt tego nie wie. Bo stopnie miałam dobre i się nie wykryło.
Rodzice skupili się na siostrze w 100% i na jej buntowaniu się.
Czy to było dla mnie dobre? Nie wiem do dziś. Nauczyłam się samodzielności i życia w pojedynkę. Jak jakiś wilk przysposobiony do stada psów.
Jednak jak u Tove Jansson w Muminkach przeczytałam o niewidzialnym dziecku/była tam taka dziewczynka/ to się po latach rozpłakałam nad sobą bo chyba jednak coś straciłam w życiu.
glui,
problem mam w tym... że ja nie mam pojęcia JAK wychowywać dziecko...



Może tak, jak sama chciałbyś byc wychowana? 🙂
Wiesz.. ja wcale nie wiem, czy istnieją rodzice, którzy w góry wiedzą jak będą wychowywać dzieci- tyle niewiadomych przecież.

Może warto wyrwać się z szablonu- wzorca i wychować inaczej?
Jak człowiek uświadomi sobie, czego mu brakowało, to zaczyna robić wyłomy.

Teraz uświadomiłam sobie, że nie wyjeżdżałam z rodzicami nigdy- inne czasy i możliwości , więc nie winię.
Nie miałam też możliwości poznania innych krajów niż PRL , tak naprawdę wystałam w zaścianku .
Jedyne co miałam zapewnione ponad limit 😉 to dodatkowe wykształcenie muzyczne, ale chyba  niezbyt popierane, skoro nie kontynuowałam w wieku już dorosłym.
Jest taki syndrom "środkowego dziecka" , czyli takiego najmniej zauważanego, ale ma to swoje dobre strony, bo ono musi liczyć tylko na siebie. 😉

Może taki niedosyt tkwił we mnie , skoro swoim dzieciom dałam wiele możliwości poznawania świata, rozwijania zainteresowań i często z nimi wyjeżdżałam, nawet na jeden dzień, nawet jak protestowały przeciw zwiedzaniu kolejnej cerkwi, czy włażeniu na kolejny szczyt górski 🤣

Ale to w nich zostało , dało podwaliny na szersze, mniej zaściankowe spojrzenie na świat.
I myślę, że każdy rodzic ma chwile, gdy marzy, żeby dzieci wyniosły się wreszcie z gniazda 🙂

Przypomniało mi się jeszcze.
Jedyne czego nie robiłam, to nie popychałam ich w kierunku mojego wykształcenia, żeby mogły po mnie przejąć firmę.
I poszły w innym kierunku, choc syn niedawno rozpoczał prowadzenie działalności , ale w zupełnie innej branży.

No cóż, nie da się przeżyć życia za dziecko- i uważam, że nie powinno.
[quote author=Dodofon link=topic=42297.msg838806#msg838806 date=1294221834]
glui,
problem mam w tym... że ja nie mam pojęcia JAK wychowywać dziecko...



Może tak, jak sama chciałbyś byc wychowana? 🙂
Wiesz.. ja wcale nie wiem, czy istnieją rodzice, którzy w góry wiedzą jak będą wychowywać dzieci- tyle niewiadomych przecież.

[/quote]
ja jestem zadowolona z siebie - i z tego, jak jestem "wychowana".
Ja myśle ze problem tkwi w wielu czynnikach - od właśnie czynników globalnych - np. 30 lat temu nie było komputerów, i całe dnie spędzało sie na rowerze = teraz to zupełnie niemożliwe... po czynniki finansowe , a najważniejsze charakter dziecka... jedno będzie zawsze "przycyckowcem" naet w wieku 30 lat, inne będzie samodzielne od razu... no i jeszcze inna kwestia - moja wizja traktowania dziecka nijak sie ma do wizji mojego męza... - czyli we dwoje -każdy wychowuje inaczej...
Ja tam nie byłam łatwa do wychowania i chyba nie do końca rodzice sobie z tym poradzili.  😉

Wiecie co mnie przeraża?
Że czas tak szybko leci i czasami ciężko coś nadrobić, jeśli się coś zaniedbało wcześniej.
Jeśli z różnych powodów nie poświęcimy dziecku należytej uwagi w pewnym okresie, to już po chwili zbieramy efekty tego naszego zaniedbania.
I to jest straszne!
I w ogóle odpowiedzialność za stworzenie tego nowego człowieka jest straszna.

Później, kiedy dziecko jest starsze, poniekąd samo się tworzy ( tworzy go środowisko, szkoła, koledzy, zdarzenia życiowe-oczywiście mamy na to wpływ, ale nieco mniejszy). Ale kiedy jest mniejsze, to właśnie MY je tworzymy. I to jest STRASZNE.  😲 Czasami się zastanawiam, czy to nie za wielka odpowiedzialność. I czasami chciałabym umieć cofnąć czas, zrobić reset, zedytować coś.
... no i jeszcze inna kwestia - moja wizja traktowania dziecka nijak sie ma do wizji mojego męza... - czyli we dwoje -każdy wychowuje inaczej...

I pewnie tu tkwi spory problem , którego nie zna samotny rodzic 😉
Niby powszechna jest opinia , ze rodzice powinni stanowić jeden front wobec dzieci- ale czy w praktyce jest to możliwe?
Z doświadczenie wiem, że moi rodzice mieli różne wizje wychowania również mnie.
Może dlatego byłam raczej mało posłuszna i chodziłam własnymi drogami?
Nie wiem , bo równie dobrze może być  sprawa charakteru mocno kochającego wolność 🙂
Ale jak patrzyłam na swoje rodzeństwo, to każdy z nas z wiekiem bardzo upodabniał się do któregoś z rodziców .
Może jednak geny są nieubłagane.
Tomek_J, dempsey
Wracając do terapii.
Uczęszczaliśmy z rodzicami do poradni przy  Szkole Wyższej Psychologii Społecznej W Warszawie (btw. polecam).
Tak jak mówiła dempsey, psycholog jest właśnie kimś w rodzaju mediatora, który ma za zadanie ułatwić komunikację. Pilnuje aby każdy mógł się na dany temat wypowiedzieć, "studzi" emocje. Również precyzuje odczucia każdej ze stron i stara je się ponownie wyrazić, tak aby ta druga strona dobrze zrozumiała o co chodzi. Na sesjach psycholog tłumaczyła też skąd takie zachowania mogą się brać i dlaczego są dobre/złe/normalne.

Jak wyglądają spotkania?
Na pierwszym spotkaniu byłam sama, opowiedziałam o całej sytuacji, o problemach i o swoich odczuciach. Następne sesje odbywały się w odstępach 2-3 tygodniowych, już z udziałem rodziców. Na drugiej sesji rodzice powiedzieli o swoich odczuciach i wstępnie je przedyskutowaliśmy. Na kolejnych sesjach było już omawianie i wyjaśnianie sobie kolejnych problemów. Efektem końcowym terapii było wypracowanie kompromisu i ustalenie pewnych zasad wzajemnych relacji.

Jakby ktoś miał jakieś pytania, to chętnie odpowiem 🙂

Czyli taka terapia, to nauka komunikacji rodzinnej, czyli rozmów bez negatywnych emocji  , z poszanowaniem odrębności 🙂
Tak naprawdę to podstawa w życiu ogólnie , w kontaktach z otoczeniem.
Takie proste, a tak trudne 😀
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się