Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

Wszyscy gdzieś idą, no wszyscy, tylko nie ja. I nie mam się do kogo podłączyć.

Zapraszam do mnie, też nie mam żadnych planów, więc miło mi będzie spędzić go z kimś, kto ma podobne problemy 😀

Edit:
Ogólnie mam wrażenie, że wszyscy odsunęli się ode mnie. Rodzina, ludzie z grupy, ze stajni. Nie mam nawet z kim pogadać co mnie gryzie. Na terapię też nie mam odwagi, żeby pójść. Nie chciałabym znów zwierzać się obcej osobie.

Na to też zapraszam, zawsze mogę wysłuchać, wiesz przecież :kwiatek:
Averis   Czarny charakter
09 grudnia 2012 20:53
Ascaia, bez przesady. Wyniesienie rzeczy dziecka do piwnicy i wyrzucenie go z pokoju nie jest normalne. Mnie w domu nie ma od 4 lat. Jestem w nim 3 razy do roku a moje podręczniki z gimnazjum nadal tam są. Dla mnie takie wyrzucanie rzeczy jest oznaką totalnego braku szacunku do dziecka.
Nie mówię, że to normalne. Widzę tylko, że spora część rodziców tak ma w pierwszym momencie po wyjściu dziecka z domu.
A później ochłoną i zaczynają tęsknić.
To tak jak niektórzy dostają amoku kiedy skończą 18 lat i dostaną do ręki dowód. Albo kiedy wyprowadzą się z domu i poczują wolność od rodziców.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
09 grudnia 2012 21:03
z obserwacji wynika, że to jest taki pierwszy moment kiedy dzieci idą na stancję i rodzice zaczynają czuć "wolność". Reorganizują pokój swojej pociechy, niekoniecznie spodziewają się jej w weekendy. Oni po prostu czują oddech po wielu, wielu latach bezustannej troski o Ciebie. Daj im chwilę, niech się ponapawają (choć rozumiem, że z perspektywy dziecka może to boleć).


🤔 Ascaia poważnie znasz ludzi, którzy zachowują się tak wobec własnych dzieci, albo ludzi mających takich rodziców? Nie wyobrażam sobie, że jakikolwiek rodzic mógłby cieszyć się z tego, że traci swoje dziecko  🙄 A tym bardziej wyrzucać jego rzeczy  🙄 Inna sytuacja, kiedy to dziecko np bierze ślub, ma swój dom i samo mówi, że czas już pozbyć się pokoju u rodziców, ale na pewno nie w sytuacji kiedy dziecko wyjeżdża na studia itp..
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
09 grudnia 2012 21:05
Ascaia - naprawdę uważasz, że jak się zachłyśniesz wolnością, to pakujesz rzeczy dziecka i wynosisz je do piwnicy? Od razu jak wyjedzie?
Rozumiem w wielodzietnych rodzinach, gdzie na ten pokój czają się już małe harpie 😀 ale od tak... 

Dla mnie to jasny komunikat - właśnie wyjechałaś i nie masz już za bardzo gdzie wracać...
Dokładnie. Gdyby moi rodzice tak zrobili czułabym, że nie jestem mile widziana i nie mam już czego u nich szukać.
kujka   new better life mode: on
09 grudnia 2012 21:12
rowniez dla mnie to bardzo dziwne. moi rodzice "moj" (juz nie moj i nie pozwalaja mi tak o nim mowic - pol zartem pol serio) pokoj zastawili co prawda gratami typu suszarka, deska do prasowania rozlozona 24/7... ale nie przemalowali, nie poprzestawiali mebli, moje rzeczy sa w szafie, ksiazki na regale. a mam wiecej lat niz jasnowata.
gdyby sie dziewczyna na swoje wyniosla - to bym jakos to zrozumiala. ale przeciez to tylko na stancje... a w wakacje to jak bedzie, spac w pokoju swojej mamy?
nie dziwie sie, ze sie czuje niechciana.
Ale jakie "traci dziecko"? Jakie "wyrzuca rzeczy"?

Pokój w rodzinnym domu został już przejęty przez moją mamę. Przemalowany, przemeblowany, moje rzeczy zniesione do piwnicy.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
09 grudnia 2012 21:15
Ok, ale dziewczyna nie ma już własnego pokoju, nie ma już własnego miejsca. Miejsca do którego może wrócić. Nie uważasz, że to dziwne?
Strzyga, poza byciem Strzygą, czytaj proszę co piszą inni. Nie uważam, że to normalne, ale myślę, że sytuacja się unormuje za jakiś czas.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
09 grudnia 2012 21:25
Czytam i mówiąc szczerze, nie wiem skąd bierzesz to, że spora część rodziców tak robi, bo ja nie znam nikogo, kto nie mając braków lokalowych (czyli właśnie kolejka skrzatów marzących o własnym pokoju), zanosi rzeczy swojego dziecka do piwnicy.

Myślisz, że za jakiś czas się unormuje. W jaki sposób? Gdzie ona ma teraz wrócić? Do czego? Do piwnicy?
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
09 grudnia 2012 21:30
Potwierdzam, u mnie tez wszystko w zasadzie nietkniete, choc ja sie urzadzilam i umeblowalam 'na swoim', a mama pokoj zamieszkuje. I czy jestem u babci (mieszkalam tam pierwsze 8 lat zycia), czy u rodzicow, czy 'u nas', wszedzie jest moj dom.
W moim i brata pokoju rodzice zrobili sobie "gabinety", ale tak naprawdę nic się tam nie zmieniło 🙂 Meble stoją, ciuchy wiszą, książki, zdjęcia... wszystko jest. Mimo że mamy swoje mieszkania i nie zamierzamy wracać, bo za starzy jesteśmy na to. Przykro by mi było i wcale się nie dziwię Jasnowatej.
O jak dużo napisaliście.
Może i rodzice nie chcieli, aby tak to wyszło, nie chciałabym, żeby wyszli na całkowite potwory, ale też nie zachowują się fajnie. Mam swoją jedną półkę na ubrania, których nie zabrałam. No i obrazek z I komunii wisi, tyle. Pokój malowania wymagał, to fakt, ale szkoda, że zrobili to dopiero po mojej wyprowadzce.
Czy ja wiem, czy oni tak bardzo odpocząć chcą? Jak się przestanę do nich odzywać i przestanę przyjeżdżać na weekendy, to całkiem strzelą focha. Ale przecież nie powiem im, że wcale nie baluję i o nich zapominam, tylko siedzę przed laptopem :/ Jakoś mam taki charakter, że nie koniecznie lubię uzewnętrzniać się przed rodzicami. Nie mówię im o swoich problemach.

Ascaia, niby tak, mam ludzi w stajni, ale mówię, również odnoszę wrażenie, że odsunęli się ode mnie, albo może to ja zaczęłam się izolować. W sumie mam najkrótszy staż w stajennej ekipie. Niby spotykam ich parę razy w tygodniu, śmieję się z nimi, traktuję jak dobrych znajomych, ale czuję, że jestem sama ze wszystkim.

Fin,  :kwiatek:
Wiecie dziołchy, na pocieszacze do zdołowanych to wy się super nadajecie...
Co nie zmienia faktu, że rodziców, którzy "zachłystnęli się wolnością" autentycznie znam. Najpierw wpadali w szał "wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni", a tak po pół roku im przechodziło i stosunki wracały do normy.

Jasnowata, coś czuję, że to Ty się zamykasz na świat. Jeśli umiesz napisać o swoich uczuciach tutaj to znaczy, że w kontakcie twarzą w twarz też dasz radę. Niestety nie zawsze uda się trafić na taki rodzaj relacji, tak bliską przyjaźń, że ktoś bez słów domyśli się co siedzi w Twojej skołatanej głowie. Jeśli w stajni masz "dobrych znajomych" to na pewno nie zostawią Cię samą z problemami, tylko daj im szansę i powiedz im "potrzebuję wsparcia".
I ponawiam zaproszenie do nas na stepy felińskie. Z resztą już wiesz też, że mieszkam niedaleko, więc taka sama to w Lubelandzie nie jesteś.
Ja potrafię mówić o swoich uczuciach, ale nigdy nie robiłam tego przed rodzicami (pewnie to też ich wina, że nie potrafimy ze sobą rozmawiać). A znajomych nie lubię zadręczać swoimi problemami. Zawsze po tym jak powiem co mi leży na sercu, to jest mi głupio, albo odnoszę wrażenie, że zanudzam interlokutora :/ (Z resztą z tym problemem już sobie powoli radzę, bo wiem, że siedzi to tylko w mojej głowie. Pomogła mi troszkę terapia u psychologa.)
Z zaproszenia na pewno skorzystam 🙂 Teraz jazd na Felinie nie miałam od kilku tygodni, to się stęskniłam 😉
Ascaia, zupełnie offtopując - jak miałam z 11 lat tata wpadł na świetny pomysł kupienia mi kucyka i byliśmy w Felinie. Pamiętasz może taką klacz Milady albo My Lady? Karo-srokatą? Oglądaliśmy ją 🙂
mam ostatnio wrażenie, że życie prześlizguje mi się między palcami...
że w pędzie, w załatwianiu wszystkiego na wczoraj zatraciłam siebie, swoje pasje. jakoś tak smutno.
Jasnowata, nie da się porozmawiać z rodzicami w ogóle? Bo...oni mogą kompletnie nie czaić jak Ty się czujesz, myślą może, że jesteś zajebiście szczęśliwa gdy się od nich wyprowadziłaś i nie mówiąc im o swoich problemach, tylko utwierdzasz ich w ich własnych przekonaniach (niekoniecznie prawdziwych). Fakt, że rodzice powinni wiedzieć, kiedy coś się dzieje, w końcu to są Rodzice, a nie jacyś tam obcy ludzie, ale... w praktyce czasem wychodzi tak, że jak nie powiesz rodzicom co Ci "leży na wątrobie" to oni nie zajarzą za chiny ludowe. Może choć z jednym z rodziców jesteś w stanie tak porozmawiać?
Wiedzą, że nie znoszę mieszkania w Lublinie i zgodzili się na zmianę jak coś znajdę w tej samej cenie. Szukam,s zukam, tak tanio nic nie ma 🙁 Poza tym moja współlokatorka powiedziała, że przyzwyczaiła się do tej stancji  i w zasadzie, to dla niej nie ma pośpiechu ze zmianą :/
Ja im nie raz powiedziałam, że nie lubię tu być, ale jakby nie brali tego na serio :/
Po akcji z babcią mama jest na mnie wściekła i nawet nie mam jej co mówić, że "nie mam swojego miejsca na świecie", bo usłyszę, że sama tego chciałam. Tak, u babci też pomieszkiwałam, w zasadzie dużo mi pomagała, ale u niej też nie miałam domu.

Beznadzieja jednym słowem.
Ale "nie mam swojego miejsca na ziemi" to co innego niż, "mamo, źle się czuję z tym, że pomalowaliście pokój, tak jakbyście mnie tutaj nie chcieli, czuję się samotna, może wy mnie nie kochacie? proszę, porozmawiaj ze mną o tym i nie denerwuj się etc". A o taką rozmowę mi chodzi. Nie kolejną typu "nie podoba mi się to i to, chciałabym to i to". Chyba, że się tak nie czujesz i chodzi o coś innego.
Jeśli się wcześniej zdarzały takie akcje typu: coś masz i za chwilę im mówisz, że ci się to nie podoba, tamto nie podoba, siamto nie podoba... to nie dziw się, że oni potem nie chcą słuchać.
Jeśli się wcześniej zdarzały takie akcje typu: coś masz i za chwilę im mówisz, że ci się to nie podoba, tamto nie podoba, siamto nie podoba... to nie dziw się, że oni potem nie chcą słuchać.
Nieee, nigdy tak nie było. Jak coś dla mnie zrobili, coś mi kupili, to ja to naprawdę bardzo doceniam. Ale tym razem mieszkanie było totalnym niewypałem i sami o tym wiedzą, ale umywają ręce. "Chcesz coś lepszego, to szukaj." I ok, szukam, w końcu dorosła jestem i sama załatwiam swoje sprawy.

Spróbuję porozmawiać, ale bardzo nei lubię tego robić, bo zawsze kończy się to kłótnią, o czym byśmy nie rozmawiali :/
Jasnowata, a myślałaś o tym, żeby gdzieś sobie dorobić i zmienić mieszkanie na takie, jakie chcesz? Czemu szukasz tylko w tej najniższej cenie i liczysz tylko na rodziców? Trochę nie rozumiem, przecież to gdzie mieszkasz to twoja sprawa i od ciebie zależy ile będziesz miała na to kasy! Trzymam kciuki za przecinanie pępowiny i poukładanie spawy z babcią.
Nie bardzo mam czas na stałą pracę. :oops: Dorabiam dorywczo jako instruktor, ale w zasadzie pokrywa to koszty dojazdu do konia, czy ogólnie wszystko co Jasny potrzebuje w danym momencie, bo rodzice opłacają mi tylko pensjonat. Na pewno w wakacje wyjadę gdzieś za pracą.
Muszę wytrzymać te parę miesięcy 🙁 Może nie zwariuję do końca.
Trafiła mi się pestka w śliwce w czekoladzie, nie zaliczę dzisiejszego kolokwium i rozkłada mnie choroba. Jestem tak pociągająca, że nie nadążam z chusteczkami do nosa.
Ja nadal odczuwam to samo. Że jakoś straciłam kontakt z większością ważnych dla mnie ludzi.
I teraz jeszcze mam ogromne poczucie, że w sprawach sercowych nic mi nie wychodzi. I to mnie dołuje strasznie :/
Ituch   Co pies ma z twarzą ?
11 grudnia 2012 00:21
Zupełnie sobie nie radzę z nadchodzącymi świętami. Będzie to pierwsze Boże Narodzenie bez taty, pierwsze poza domem (z mamą i siostrą zgodnie stwierdziłyśmy, że nie chcemy być na ten czas w domu), a co się z tym wiąże bez babci, reszty rodziny i psa, więc jest źle i gorzej. Zupełnie nie umiem sobie wyobrazić, jak to będzie wyglądać, najchętniej zostałabym na stancji i nigdzie się nie ruszała. Nie potrafię pogodzić się ze śmiercią taty, z tym, że miało być zupełnie inaczej, a jest totalnie do dupy. Zupełnie straciłam motywację do czegokolwiek, nie umiem zaangażować się w nowe znajomości, towarzystwo innych jest dla mnie męczące i w dodatku wiem jaka ostatnio jestem beznadziejna i wkurzająca, a nie potrafię tego zmienić. Na domiar złego przez te wszystkie zawirowania emocjonalne zaczęłam się znów objadać i przytyłam, olałam trochę uczelnię. Po prostu moje żyje jest ostatnio jedną wielką porażką i smutkiem. 🙁
Ituch, jesteś w żałobie. Tylko czas.
Ituch, ogromnie wspolczuje, takie doswiadczenia bardzo zmieniaja czlowieka.

A ja chce cofnac sie o ostatnie cztery lata. Wtedy poleciala lawina. Wszystko co w moim zyciu wydawalo sie byc stabilne i trzymajace sie kupy wlasnie wtedy sie spier*olilo. A to co mi dawalo szczescie dzisiaj jest chyba tylko kupa gruzu. I nie mam jak sie wydostac z tego czym sie stalo moje zycie, bo moja pseudo niezaleznosc jest fikcja. Nawet psa mamy wspolnego. Fuck...
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
11 grudnia 2012 06:45
honey masz 20 lat a piszesz jakbyś miała 60 i zmarnowała całe życie. 4 lata to nie wieczność, tylko trzeba być stanowczym i podejmować odpowiednie kroki- jeśli jest Ci źle w obecnej sytuacji po prostu ją zmień. Co do psa też na pewno da się jakoś dogadać. Jak się chce, to się znajdzie sposób  😉

Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się