Idiokracja

Teo- też tak robię.
Od niedawna mam taką wewnętrzną akcję: pozbywaj się rzeczy zbędnych.
Odkryłam to kiedy zamiast iśc na rower szukałam godzinę gaci do jazdy na nim.
I teraz staram się uważać na takie rzeczy i nowych już nie nabywać.
Taka na przykład maszynka do krojenia ogórków na mizerię. Jest. Nie mam.
Ćwiczę krojenie nożem- równiutko ciach!ciach! Niby drobiazg, ale się oparłam modzie.
Chodzę bez kijków. I się nie przewracam.
Jem proste potrawy. Moja lodówka zawiera głównie powietrze.
Nie pamiętam kiedy kupiłam sok w kartonie.Piję wodę gotowaną z czajnika.
Staram się kupować rzeczy solidne. Trwałe.
Jak na wsi ktoś coś naprawia patrzę, pytam. Uczę się obsługi .
Na jesień planuję ćwiczyć umysł i o ziołolecznictwie się więcej dowiedzieć.
Tak na wszelki wypadek.
Szykuję się na trudne czasy.
duunia   zawiści nożyczki i dosrywam z doskoku :)
24 sierpnia 2011 13:03
oducza się ludzi od podejmowania trudu, wpaja się, że na wszystko jest rozwiązanie.
I tym samym się tych ludzi czyni niewolnikami.


ano...ano... ale o to chodzi właśnie 🙁
przykre
Ale ja jestem inna, coz ja biedna poradze, ze nie mam z kim powzdychac za Ketlingiem z Potopu jak wszyscy piszcza za Edwardem.  😵


Jak dla mnie pan Wołodyjowski najlepszy, normalnie się popłakałam przy jego śmierci i przemówieniu księdza w kościele... 😕 A Trylogię przeczytałam kiedy? W wakacje. Rok temu znalazłam u dziadków na strychu, zdziwiłam się, co to za wielka książka, i połknęłam w trzy dni. 😉 Polskich autorów w miarę lubię, tylko Żeromskiego nie mogę znieść. Przebrnęłam przez "Syzyfowe prace" (też bez żadnego przymusu), ale reszty nie ruszam.

Ktoś tu się wyżywał na "Czarodziejce z Księżyca", ale pragnę zauważyć, że jest to kreskówka dla nastolatków, którą Amerykanie próbowali przerobić na bajkę dla dzieci. Można obejrzeć japońską wersję z napisami, tam wszystko wygląda inaczej. 😉
Co wy z tymi kreskówkami kiedyś, były jakie były no i reglamentowane, więc się oglądało wszystko i głupie i mądre.

Ja to mam wrażenie wręcz odwrotne, że teraz te bajki dla dzieci to aż za bardzo poprawne są i takie edukacyjne aż do bólu - wszędzie muszą być cyferki, literki, kolory, kształty, kojarzenie, no i morał też być musi.. i że trzeba sobie pomagać itd. I bez przemocy są, nawet takiej do jakiej my byliśmy przyzwyczajeni, że np. wilk zjadł babcię 😀
Różne są kanały z bajkami, są debilne typu cartoon, disney xd, są mądre typu Cbeebies, JimJam.
Problemy chyba tkwi bardziej w dostępności tych bajek - one lecą 24/24 i to na kilku kanałach, nie ma już stałej pory oglądania bajki.

A z Tani postem się zgadzam jak najbardziej, lepiej nie szukać rozwiązania, lepiej je sobie kupić. Kompleksowe oczywiście  😎 i jeszcze kredyt wziąć na to.
Temat schodzi znowu na znany nam już motyw "co pamiętamy z dzieciństwa" 😉

Są bajki i "bajki". Te z morałem, albo opowiadające o jakichś ciekawostkach i sieczka, która nie wnosi absolutnie nic (tylko i wyłącznie jakos tam bawi). Tak samo z filmami itd. O ile dorosły człowiek jest w stanie rozróżniać to wszystko pod względem sensu, tak dziecko nie.

Język schodzi na psy. Na gg czy przez inny komunikator można sobie pisać jak tam obu stronom pasuje - jeśli chcą pisać ze skrótami, które z oficjalnymi skrótami językowymi nie mają nic wspólnego, to niech piszą. Ale na ogólnodostępnym forum, które nie dotyczy jakiejś subkultury czy zainteresowań, które obfitują w specyficzny język/skróty, wypadałoby pisać pamiętając o normie językowej.

"Bd", "wgl", "cb" itp. dla mnie są tworem, który na ogólnodostępnym forum występować nie powinien. Występowanie wyrazów typu "hardcorowy" traktuję raczej podobnie do "cool", czy "ok", dla mnie są do przyjęcia, w większości są jednak zrozumiałe również dla starszego pokolenia. Do pisania na forum podchodzę podobnie jak do artykułów w internecie (takich normalnych, nie żadnych popularnonaukowych) - należy pisać poprawnie, czytelnie, aczkolwiek dopuszczalne są słowa, które występują w języku potocznym.
Tania, lubię ten blog - http://zenhabits.net - z cyklu: mniej znaczy więcej 🙂 Mnie natycha.
Tania, lubię ten blog - http://zenhabits.net - z cyklu: mniej znaczy więcej 🙂 Mnie natycha.

Fajny, fajny.  :kwiatek:
Zacytuję z niego:
‘Perfection is achieved, not when there is nothing more to add, but when there is nothing left to take away.
’ ~Antoine de Saint-Exupéry

Teo, a umiesz rozpalić ogień bez zapałek ? Mnie się marzy umieć.
Wracając na chwilę do kanonu literatury i wzbogacania języka przez czytanie:
- byłam w bibliotece. Spotkałam Roberta Gravesa, Fiodora Dostojewskiego i wielu, wielu innych, starych, dobrych znajomych.
Pan Szołochow też tam był. I Iris Murdoch. Zatęskniłam. Zaprosiłam do domu.
Nie przez przypadek mam podpis, jaki mam 🙂 Aspiruję. Z różnym skutkiem co prawda.

Ognia rozpalić bez zapałek nie umiem... Już to, że pod kuchnią umiem rozpalić bez papieru, uważam za sukces 😉

O, przekazywanie dalej, że biblioteki są cool też bym do rad dopisała.

A przy tym poście się zamyśliłam nad wspólnotą wynikającą z podobnych (przynajmniej do pewnego stopnia) lektur:
http://zenhabits.net/10-books-that-shaped-my-life-and-40-others-i-love
Czy coś takiego ma znaczenie? Że się czytało to, co rozmówca? Rozmówca z drugiego końca kraju/Europy/świata? Taki test na oczytanie czy coś więcej? Miewam poczucie nadawania na jednych falach z kimś z bardzo daleka, ale w podobnym wieku, z podobnej być może grupy. I poczucie zerwanego kontaktu z kimś niby żyjącym obok, niby o podobnej ścieżce życiowej, ale młodszym - inne lektury, inne filmy. Przypadek? Czy dowód na to, że to, co się przeczytało, jakoś się w człowieku osadza i ułatwia porozumienie z kimś, kto też coś z tego czytał?
Na pewno tak.
madmaddie   Życie to jednak strata jest
24 sierpnia 2011 16:05
przez długi czas żyłam z koleżanką w książkowej symbiozie. obie nałogowo czytałyśmy, ja jej podsuwałam ciekawe książki, a ona mi. i do biblioteki razem chodziłyśmy. a w szkole rozmawiałyśmy o książkach (o innych sprawach oczywiście też 😉 ). obie na tym skorzystałyśmy, fajna więź, dobre książki. i bardzo miło wspominam ten czas.

i nie wiem, skąd pogląd że młodzież nie czyta. ja spotykam bardzo dużo ludzi w moim wieku, którzy czytają. może to efekt takiej a nie innej szkoły, czy czegoś innego, nie wiem. wiem, że młodzież czyta, dzieci czytają. i wiem, że są dorośli którzy nie czytają.
mama mi nie czytała. pamiętam tylko Calineczkę. pierwsza "dorosła" którą przeczytałam to "Kjersti"  (teraz znalazłam tytuł w googlu). moi domownicy nigdy nie byli szczególnie zadowoleni z tego że czytam, bo "nic nie robiłam, tylko te głupie książki,  a one nieprzydatne". i czytam dalej, niezmiennie od lat. przez korytarz szkolny zasuwałam z książką, a teraz już tego nie robię, bo chodzę albo z zeszytem, albo z podręcznikiem, albo się cieszę że mam chwilę wytchnienia.
a ludźmi którzy się dziwnie na mnie patrzą, bo czytam, się nie przejmuję. oni sami nie wiedzą co tracą.

mam też kuzynkę. chodzi do podstawówki, jej rodzice wykształceni, matka nauczycielka, kocha książki. są w całym domu i za każdym razem gdy tam idę, jest ich chyba, więcej i więcej. a Zosia nie lubi czytać. i nie czyta.

Teodora, napiszę bardzo subiektywnie. Niedawno kolega zaprosił mnie i męża na weekend do swojego domu rodzinnego. Nocowaliśmy w gabinecie/bibliotece. Czułam się tam, wśród tych ludzi, jak u siebie, po prostu "na właściwym miejscu". I bez zdziwienia odkryłam po przyjrzeniu się książkom, że są to doskonale znane mi tomy. Czy to literatura zmienia nas, kształtuje na swoje podobieństwo, czy może podobni sobie ludzie nie mogą wyzwolić się od pewnego kanonu lektur? Tego nie wiem. Nie potrafię sobie wyobrazić, kim mogłabym być, gdybym nie czytała.
Podaję link do opisu filmu, który dał tytuł temu wątkowi.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Idiokracja_(film)
Przypomniało mi się, jak kiedyś musiałam jeden dzień(!) obyć się bez telefonu komórkowego. Makabra.
To też chyba pasuje pod zidiocenie?
Nie Kochana, to podchodzi pod "nasze dziwactwa". Aczkolwiek w tamtym wątku stwierdziłam,ze latanie z komórka do kibla jest zboczeniem nie dziwactwem  😉
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
24 sierpnia 2011 21:30
Ale skąd wiecie, że nie czyta? Pozory czasem mylą. ja właśnie to zauważyłam ostatnio. Niestety torby i plecaki traktuję niezbyt miło, czasem muszę mieć miliard rzeczy, książki bardzo często nie wychodziły z tego bez szwanku. Dlatego, jeśli chodzi o czytanie w czasie dnia, w tramwaju, kolejce, poczekalni czy gdziekolwiek indziej, przerzuciłam się na czytanie w telefonie. Telefon zawsze mam przy sobie, jest w etui, ma mniejsze wymiary niż tradycyjna książka. I teraz przewracam strony klikając. I widzę, że ludzie patrzą na mnie niezbyt przychylnie. Starsi nawet z pewną odrazą. Bo cały czas tylko się gapie w telefon, a może książkę bym poczytała... a książki są teraz zbyt drogie, żeby je niszczyć.

Także się też nie zapędzajcie w tym defetyzmie =)
polecam kr otkometrazowy film Kieslowskiego(3-czesciowy). Ciekawa jestem, jakie odpowiedzi na te pytania padalyby teraz... Podobne? Czy zgola inne?

Nie zastanawia Was, że oprócz bodaj 2 postów Tani (i jeszcze jednego), wszyscy non-stop o mediach? (bo książki to też medium 🙂 To już, kuchnia, życie się z niczego innego nie składa?
To jest podstawa zidiocenia - że "inni" mają prawo mówić/pisać/pokazywać co "ja" mam myśleć, jak odczuwać, co wybierać, że "innym" się ufa - a sobie nie 🙁 Ufa się gazetce a nie - np. własnej matce.
Lanka_Cathar   Farewell to the King...
25 sierpnia 2011 06:51
To ja jeszcze odniosę się do czytania książek. Kiedys czytałyśmy z moją przyjaciółką przez telefon. Ona miała jakis wojskowy numer i mniej płaciła, więc dzwoniła do mnie i potrafiłyśmy czytać przez ponad godzinę. Ile dzieci (obecnie, chociaż i z mojego pokolenia również) miało w wieku lat 9 przeczytaną trylogię Dumas'a? W stajni, kiedy jest mniej pracy też czytam. Pochłaniam książki, moja mama również, mąż też czyta, ale raczej trzeba dbać o jego rozwój intelektualny, bo najchętniej czyta... programy komputerowe, które sam pisze. 😉
Przypomniało mi się, jak kiedyś musiałam jeden dzień(!) obyć się bez telefonu komórkowego. Makabra.
To też chyba pasuje pod zidiocenie?

Pasuje. Jak ja pierwszy raz zapomniałam telefonu jadąc do stolicy to w pociagu niemal zasłabłam.
Jakby mi respirator wyłączyli.No prawie chciałam skakać w biegu. I od tego czasu powiedziałam sobie -NIE!
I często zostawiam telefon.
Inne: GPS - jechaliśmy do tej Belgii - ułatwiał podróż na pewno.
Jednak drugiego dnia już się nam nie śpieszyło a oboje patrzyliśmy w skrzyneczkę z mapą jak sroka w gant.
I wyłączyłam - w środku obcego, wielkiego miasta. Popatrzyliśmy na drogowskazy i znaleźliśmy drogę bez trudu.

Inne 2: Gotowanie. Z tych wszelkich FIXów, dressingów, pudełeczek.
Nawet wiejskie gospodynie już tego używają. Pełne uzależnienie.
ovca   Per aspera donikąd
25 sierpnia 2011 07:24
Inne 2: Gotowanie. Z tych wszelkich FIXów, dressingów, pudełeczek.
Nawet wiejskie gospodynie już tego używają. Pełne uzależnienie.


moja znajoma ostatnio zrobiła mniej więcej taką minę->  🤔zczeka: jak jej powiedziałam, że smażę normalne placki ziemniaczane, a nie takie z torebki  😁
Halo mnie pobudziła do myślenia:
Kolejny przykład:
Medycyna (ta ludzka i ta weterynaryjna) - pojawiło się pokolenie lekarzy,
którzy uciekają w tę instrumentalną diagnostykę. Bez badań dodatkowych ani rusz.
Ja wiem, że badania są przydatne a aparaty świetne, jednak nie można zapominać o takich prostych metodach.
Nawet nie wiedziałam, że są placki ziemniaczane z torebki
Widać jakieś starsze pokolenie jestem - sos boloński, robię sama i nie jadam pizzy włąsnej roboty z kechupem... (wolę własne sosy)...
Z półproduktów używam jedynie mieszanek warzywnych i kostek rosołowych...
Do tego wątku pasowałaby jeszcze chyba wizja świata z "Wall-E".
Ja używam skrótów typu "bd" bo to bardzo ułatwia mi życie. Ale tak piszę ze znajomymi. Jednak pisząc na forum czy gdziekolwiek indziej
to mi się nie podoba i tak nie robię. To może i dziwne ale uważam ,że pisanie na forum skrótami jest nie na miejscu. 🤬
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
25 sierpnia 2011 09:09
Jeśli chodzi o kuchnię to przykład z wczoraj. Po pracy miałam przygotować ciasto na dzisiejszy wieczór. Jako, że jestem początkująca w pieczeniu, pomyślałam, że kupię gotowe pudło ze składnikami do Karpatki. Do tej pory robiłam tylko takie ciasta z paczki. I zonk, robiąc zakupy zapomniałam kupić Karpatkę. Odkryła to wieczorem, niestety. Zła siadłam do kompa i nagle olśnienie. Przecież moja mama nigdy nie kupowała gotowych pudełek z ciastami, a Karpatkę robiła całą z przepisu (ciasto i krem). Pomyślałam, że za często idę na łatwiznę i pora to zmienić.
Upiekłam ciasto, zrobiłam krem i okazało się, że nawet renomowanej firmy ciasto w pudełku, nigdy nie zasmakuje tak jak robione z przepisu krok po kroku. Od dziś mówię NIE wszelkim wypiekom z pudełek.
Tak samo "pomysł na....". Pokusiłam się i na to. Kurczaka w rękawie z gotowymi przyprawami. Przecież każdy w kuchni ma przyprawy, zioła. Więc jaki problem zrobić marynatę samemu i w dodatku z przypraw i ziół, które się lubi?

Może to nie jest jakiś tam wyczyn olimpijski ale ja naprawdę byłam z siebie dumna.
Bez przesady z tym gotowaniem - to, ze taki fix ulatwia zycie to nic zlego. A juz na pewno nie jest to wyrazem idiocenia 😉
Tak samo telefon komorkowy - dla mnie niezbedny z dwoch powodow: sluzbowego i dla poczucia bezpieczenstwa. Czy to tez przejaw idiocenia?
Mysle, ze troche jednak przesadzacie w tej dyskusji.
Wiem, ze kiedys ludzie zyli bez fixow i bez telefonow, ale zyli tez bez kola, bez pradu, ba - zyli nawet bez ksiazek. W imie czego mamy wiec nie korzystac ze wspolczesnych ulatwien typu fix i telefon?
ElMadziarra   Mam zaświadczenie!
25 sierpnia 2011 09:22
Nie używam fixów w kuchni i żadnych innych gotowców, nawet kostek i przypraw z serii "przyprawa do...". Moje gotowce kończą się na mieszankach: zioła do drobiu, zioła do sałatek i mieszanka curry (ale przed zakupem sprawdzam, czy tam rzeczywiście są tylko zioła, a nie jakieś ulepszacze i poprawiacze smaku), ale do różnych potraw robię też kompozycje sama. Moja mama używa i fixów i pomysł na i wszelkich "przypraw do..." i kostek i sosów z tytki.
Ale ja za to często szukam przepisów w necie, a mamunia ma swój zeszycik.

Telefon jest dla mnie, nie ja dla telefonu. Często gęsto gdzieś go wrzucę i zapomnę, potem się okazuje, że ktoś do mnie wydzwaniał i ma teraz pretensje, że nie odbieram. Phi. Jak jadę na wieś to się cieszę, że tam nie ma zasięgu i mam spokój. Ba, jadę do miasta i zapominam, że miałam telefon włączyć. Nie przeszkadza mi tam również brak neta. Ale za to w domu, gdy net się rozłoży... normalnie katastrofa i "jak teraz żyć".

Czytam książki jak tylko mam czas, w dużych ilościach, zawsze tak było, od podstawówki (kiedyś miałam więcej czasu i więcej czytałam), mój mąż również czyta nałogowo. Fakt, że poziom dzisiejszych "pisarzy" woła o pomstę do nieba, ale zawsze można liczyć na Sapkowskiego i "resztę czołowych polskich fantastów", na Łysiaka, a z zagramanicznych też się kilku znajdzie (McVullough, Cornwell), chyba, że im tłumacz robotę spartoli. Można też wrócić do "staroci".
Ale za to gdy jestem w domu prawie zawsze mam włączony telewizor. Nie mam radia, ale pudło ciągle bucy.

To mi uświadamia, że mnie również dopada zidiocenie. Muszę zacząć walczyć przynajmniej z tym TV. Kupię sobie radio.

Wierzę w medycynę naturalną , a nie w cudowne tabletki na wszystko, nie łykam antybiotyków na grypę ani żadnych super hiper tabletek, co to mnie w noc na nogi postawią, wolę kosmetyki "naturalne"  od tych "chemicznych" cudów, koniowi też wolę kupić olej lniany, probiotyki, zioła niż witaminy w proszku.
To jeszcze zależy czego się w tej kuchni używa i czy bez tego w ogóle potrafi się zrobić obiad 😉
Ja niestety jestem, jeśli o kuchnię chodzi, kompletnym leniwcem. Czasami nie chce mi się zrobić śniadania, a potem chodzę i smęcę, jak to mi się zrobić jeść nie chciało. Fakt, niezdrowo. Bardzo lubię z kolei przygotowywać obiady. Jak mam czas, to robię bardziej wymyślne potrawy, z naturalnych składników (dobra- w miarę, ale przecież wiadomo; nie wszystko złoto co się świeci). Ale tak na co dzień przyznaję, że korzystam z różnych pomocy typu sosy w saszetkach, czosnek w proszku- przydatny do ziemniaczków z piekarnika, swoją drogą. No ale to jest właśnie to- lenistwo, a raczej brak czasu.

Często bywam też w Green Wayu, chociaż ostatnio coś się pogorszyło z obsługą klienta... Zdarza się, że dostaję zimne żarcie. W sumie to tak naprawdę nie wiadomo, co się kryje w tym jedzeniu.
Inna sprawa z fast foodami- omijam szerokim łukiem. Odkąd poczytałam i dowiedziałam się co nieco o McDonald's (mimo że nie wiem, na ile to wszystko jest prawdą), jakoś mi tak dziwnie krwią smakowały mc chicken'y i inne takie. Możliwe, że jestem przewrażliwiona, w każdym razie od roku nie tykam takich rzeczy.

Co do zupek w proszkach- niektóre mi smakują, inne nie. I to też nie jest tak, że jem codziennie. Właściwie to kupuję je tylko na jakieś wyjazdy, i też nie traktuję ich jako takie właściwe posiłki. A na chłodne wieczory preferuję herbatkę 😉

edit: powydzielałam akapity, żeby się lepiej czytało
Ja z gotowaniem poszlam w drugą stronę 😀

wyspecjalizowalam sie w risotto, takim prawdziwym (nie wiem czemu polowa ludzkosci uwaza ze ugotowany ryz z torebki wymieszany z wegeta to risotto)

Uwielbiam gotowac, przerabialismy prawdziwe burgery, steki (cholernie ciezko jest kupic dobrą wolowine - no chyba ze za maly majątek)
Poszlismy w fine dining, fixów uzywam rzadko, glownie jak TŻ gotuje bo ja wole zrobic wszystko sama. Nie jadam chinskich zupek, mrozonej pizzy.

Jakbym miala wiecej czasu to definitywnie poszlabym w gotowanie bardziej w pro 😀

Ksiązki czytam nalogowo, ale zadna tam literature piękną - jestem z tych "jak zachwyca jak nie zachwyca"
Polskich autorów niecierpie, od Sienkiewicza mnie bolą zęby na sama mysl.

Nalogowo czytam thrillery i kryminaly, 5-6 miesiecznie.
Ktos powie ze to tez zidiocenia bo Joyca nie przeczytalam. Ale szczerze mam to w nosie.
Litrarature wysokich lotów(brytyjska, amerykanska) obalilam na studiach, teraz czytam co lubie i co mnie interesuje.

Wydaje mi sie ze w dziwną stronę poszlyscie.
Ogladalam film Idiocracy, twórcy mieli swietny pomysl i pokazali jak naprawde to bedzie za jakis czas wygladalo.A wlasciwie juz wyglada. Glupi ludzie maja glupie dzieci, glupi lud wybiera jeszcze glupszych polityków. Powszechny brak kompetencji razi juz teraz. Ludzie tez sobie daja wmawiac coraz to bardziej abstrakcyjne rzeczy w imie wyzszego dobra i odpowiedzialnosci zbiorowej.

Ludzie biją sie o krzyz.
Natanek straszy szatanem.
Smolensk jest wszedzie, wygląda z lodówki.

Czyz to juz nie jest zidiocenie w narodzie?
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się