Odchudzanie/rzeźbienie ciała- sprawozdania

Oooh, więc to tak 🙂
Kurcze, ja mam niedaleko w te Bieszczady w sumie i jakoś nie jeżdżę ostatnio wcale. Za to co tydzień jestem w zasnutym smogiem Krakowie.

Wyjdę dziś posnuć się po zasmogowanym mieście. Trzeba się dotruć...
Meise na 5km to mam 23:39, na 10km 49:53  🙂  endo używam, wyślę Ci link w pw  :kwiatek:  w przyszłym sezonie chciałabym pobiec 5km poniżej 4:30min/km, czyli poniżej 22:30... No i dyszka w 45min to też byłoby coś  🏇
Aczkolwiek jeśli faktycznie mam złamanie piszczeli, to mam pozamiatane i zaorane...  🙇
Jezu, to kiedy się tak załatwiłaś? I jak?  😲
Oby to nie było to! A czasy - bajka 🙂
Meise jutro się dowiem u lekarza co się dzieje, ale ogólnie wszystko wskazuje na uszkodzenie kości... Trener mnie wymacał we wtorek, też to obstawia. Ogólnie takie zmęczeniowe złamania biorą się ze skumulowanych mikrourazów, przeciążeń, nieodpowiedniej techniki biegu itp Może to mieć sens, bo trochę przekombinowałam z techniką, zaczęłam sama coś wymyślać no i ból się potęgował - treningi mam bardzo rozsądne, zresztą teraz miałam dwa tygodnie luźniejsze a boli mnie coraz bardziej  🙄
Averis,
to się może w 2019(ale raczej wątpie, że zdecyduję się na starty zaraz po porodzie) lub 2020 spotkamy gdzieś na górskim biegu 😀 Ja zakochałam się w biegach w Szczawnicy i tam wrócę na pewno na 20 km i potem na 43 😉 I jak po porodzie w miarę szybko wrócę w regularny trening to mam marzenie na Tatra Fest Bieg w 2020 😍

I do wątku pewnie już aktywnie wrócę po porodzie, bo przed ciążą regularnie tylko czytałam. 😁

majek   zwykle sobie żartuję
30 listopada 2018 09:48
jestem z wami, tylko sie nie udzielam za bardzo, ale raportuje, ze po prawie miesiacu stresow itp w tym tygodniu wrocilam do biegania (nie biegalam raczej z powody serio ch...j pogody) i czuje sie o niebo lepiej.
Mam plan, zeby wszystkich zaskoczyc wygladem w te swieta jak wroce do domu. Jak nie przytyje teraz to zaskocze.
To trzymaj się i zaskocz wszystkich. Bo ja też się trzymam. Drugi dzień na nowej diecie. Na razie za krótko by oceniac cokolwiek, ale czuję się zmobilizowana. ( mimo że nadal konkretnie chora )
majek   zwykle sobie żartuję
30 listopada 2018 09:57
Ty tunrida to powinnas youtuberka zostac, subskrybowalabym 😉 I pewnie cale stado dziewczyn stad 😉
ten twoj poradnik jak fotografowac uda, zeby wygladaly szczuplo itd..Pierwsza klasa. To by byla mobilizacja!

edit: moja mama probuje odchudzic tate, bo osiagnal magiczne 120 kg. Poprosila mnie, zebym kupila jakas platforme wibracyjna. Ktos to zna? Pierwszy raz slysze.... To pomaga? Co to robi?

Macie jakis pomysl, jak mu pomoc, chyba najpierw jakas terapia glowy, bo on nie widzi problemu i wszystko zwala na hashimoto.
Jedyna forma aktywnosci to rower 5 razy w roku.
kolebka, i co Ci lekarz powiedział?

Ja też nie pobiegałam wczoraj przez pogodę. Ten zimny wiatr aż w kościach czułam. I odpuściłam, bo mało rzeczy tak nie znoszę, jak właśnie wiatru...

majek, u mnie w rodzinie też pan z magiczną wagą 120 kg obudził się dopiero po zawale. Przeżył, wziął się za siebie, jeździ na rowerze i schudł dużo. Inny człowiek.
Tato musi polubić formę aktywności. Jak nie lubi siłki, to nie ma go co na siłę tam pchać. Może właśnie rower mu się spodoba w częstszym wydaniu? No i dieta jest ekstremalnie ważna. Mam nadzieję, że w Waszym przypadku jednak nie zawał będzie przyczynkiem do zmiany stylu życia.

Mój dziadek kręcący się też w okolicach 120-130kg również zauważył problem dopiero po zawale. Po pobycie szpitalnym schudł ok 20kg, a później znalazł partnerkę, która go pilnuje i schudł jeszcze więcej.
Moim zdaniem podstawa to jedzenie. Nie rzucałabym osoby starszej, nie uprawiającej regularnie żadnej aktywności na rower, nie sugerowałabym biegania. Najpierw zmieniłabym dietę, wyciągała na spacery - przy sporej nadwadze takimi środkami da się już sporo zdziałać. Z czasem wyciągałabym częściej na rower. Nie próbowałabym za dużo na raz, ludzie mają awersję przed zmianami i jak coś zaczyna kosztować zbyt wiele wysiłku i uwagi, poświęceń to zaciągają hamulec bezpieczeństwa.
Zakładam, że mama gotuje posiłki w domu, więc może tutaj trochę podziałać. Moja mama kiedy mój ojciec miał problemy zdrowotne (akurat nie nadwaga, ale też wymagało to zmiany żywienia) zaczęła gotować chudsze potrawy, warzywka na wodzie, praktycznie zero smażenia, oliwa albo jogurt naturalny zamiast śmietany w mizerii/sałatkach. I wiele innych jakichś drobnych 'sabotażyków'. Wydaje mi się, że jak tata zrzuci pierwsze 5kg i poczuje różnicę to wtedy będzie mu się prościej zmotywować do aktywności fizycznej i zacznie sam działac świadomie w odpowiednim kierunku.

EDIT: Swoją drogą mój dziadek w swoim mniemaniu codziennie uprawiał gimnastykę. A w rzeczywistości polegała ona na zginaniu nóg po wstaniu i wymachach rękami. Może stawy i zakresy miał dzięki temu lepsze, ale nijak to się miało do zbijania wagi. Poza tym jeździł rowerem (przynajmniej dopóki nie miał darmowych przejazdów komunikacją ze względu na wiek) i to dość często - do nas, do sklepów, do kościoła etc ale i tak ważył te 120-130kg. Bez zmiany żarcia bardzo ciężko jest coś zmienić, nawet jak ktoś się tam coś porusza.
majek   zwykle sobie żartuję
30 listopada 2018 13:23
Taaak. Ja nie namawiam go na bieganie ani nie kupuje karnetu na siłownię. Zapytałam, czy ktoś widział w użyciu te wibrująca platformę. Mama twierdzi, że jakiś masażysta/fizjo jej powiedział, że to poprawia krążenie i wzmacnia stawy. Diety w domu pilnuje mama, ale co on zje między 9-17 w pracy nikt nie wie. On jest na 'nie' i tyle.  Jak jest lato potrafi opitoloc litr lodów. Na raz.  Na serce się leczy. Jego mama -moka babcia - miała dwa zawały. Dziadek chyba też zmarł na serce. Chętnie bym wyciągała tatę na spacery albo rower ale niestety mieszkam jakieś 2000 km od niego.
majek, rozumiem Twoją bezsilność. Tato niestety musiałby po prostu chyba sam zachcieć. Pytanie jak do niego przemówić, żeby tak się stało :/ Trudna sprawa
Smute to jest gdy ludzie sami sobie mocno szkodzą i tego nie widzą. Smutne też jest to że ludzie nie widzą problemu w jedzeniu słodyczy dzień w dzień. U mnie w robocie cukierki, ciasta czy inne podobne są absolutnie codziennie. W przyszłym tygodniu dwa ciasta z powodu awansów, dwa z powodu powrotów po długiej nieobecności plus słodycze z powodu urlopów. Poza tym tu gdzie mieszkam mam w zasięgu 5 minut spacerem minimum 5 cukierni. Mało kto nie lubi słodyczy, ale to nie znaczy że można je jeść ot tak codziennie.

Dostałam drugi tydzień rozpiski z vitalii. Dużo kanapek z wędliną oraz koktaili owocowych. Muszę pokombinować i pozmieniać pod siebie. No i poczytać jeszcze jakie połączenia są dla mnie zdrowe.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
30 listopada 2018 16:31
magda ale właściwie.. dlaczego?  🙂 Ja wiem, że to wątek o odchudzaniu i tu się słodyczy nie je, ale jeśli ktoś akurat się nie odchudza? Czy to, że ludzie przynoszą do pracy ciasta i je jedzą jest naprawdę takie złe? Przecież to nie jest obowiązek, i jeśli ktoś nie chce, to tych ciast nie je.. I w żadnym wypadku nie mówię tu o osobach z problemami zdrowotnymi, tylko o takich normalnych, zwykłych, zdrowych.
A dla mnie smutne jest to, że ludzie na wszystko chcą tabletkę.
- pacjenci z nadwagą chcą magiczna tabletkę
- pacjenci z cholesterolem, cukrzycą, gdzie dieta to PODSTAWA, chcą tabletkę i jak najmniej dać od siebie
- moi pacjenci z towarzyszącymi zaburzeniami snu (daję bezpieczne, nieuzależniające leki, które nie są tak skuteczne jak te uzależniające, więc jeśli ktoś nadal ma problem opowiadam o higienie snu, o wielu punktach które warto rozważyć u siebie, by poprawić sen- uwierzcie MAŁO KTO mnie w ogóle słucha. Bo wszyscy chcą tabletkę. I od siebie NIC. Nawet nie chcą posłuchać, spróbować! Daję link do netu na karteczce, żeby na spokojnie w domu poczytać. W nosie to mają!

Wszyscy oczekuja tabletek na wyleczenie i pretensje do lekarzy że źle leczą. Ale żeby zabrać się za siebie i wspomóc  leczenie, albo  już  w ogóle kosmos i zabrać się  za ZAPOBIEGANIE, to mało kogo interesuje.

Edit- drugi dzień diety. Pani obiecywała że " nie przejem tego". I tu moje smutne obecne " ha ha ha" Nie tylko przejadam ale JESTEM GLOOODNA! A trzymam i pory posiłków i wszystko co do joty. I nawet zero aktywności! Jakbym se zapodała jakiś trening to bym chyba padła.
smarcik, dlatego że jedzenie słodyczy dzień w dzień jest niezdrowe. Otyłość, próchnica, coraz więcej ludzi z insulinoopornością czy cukrzycą - przecież to się nie bierze znikąd. Ludzie przynoszą słodycze i jak ktoś nie je to jest presja a dlaczego, chociaż kawałek zjedz, co Ci szkodzi, hahaha dieta... itd itp. Ja jestem wyjątkowo cięta na stwierdzenia typu zdrowszym umrzesz czy co mi szkodzi na starość się będę martwić, bo mój ojciec tak mówił - zmarł w wieku 49 lat. Usiadł w fotelu i już nie wstał.
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
30 listopada 2018 17:19
magda rozumiem, tylko ja to sobie tak pomyślałam z drugiej strony - jak za wszelką cenę nie jadłam słodyczy bo "trzymałam miskę" dla efektów treningowych to non stop byłam zdenerwowana, że słodycze są obok, że ktoś przyniósł, że mam ochotę a nie mogę, a jak już zjadłam, to byłam zła na siebie, że nie umiem tak prostej rzeczy ogarnąć. Od kiedy rzuciłam takie myślenie i po prostu jem je kiedy mam ochotę, to jest zupełnie normalnie - nie myślę cały czas o cukrze, jak mam ochotę to zjem, i to wcale nie znaczy, że rzucam się na każdy kawałek ciasta który zostanie przyniesiony do pracy  🙂 Wcale nie tyję a głowa w końcu jest spokojna. O ile człowiek nie jest uzależniony, to jednak organizm sam w dużym stopniu potrafi regulować swoje zapotrzebowanie na różne składniki. Wydaje mi się, że czasami taką walką można zrobić sobie więcej szkody niż pożytku.


W temacie próchnicy - nie znam się na tym - ale tak sobie myślę, że to w dużym stopniu bierze się z braku mycia zębów po posiłku lub nieumiejętnego ich mycia. W końcu od owoców też można się jej nabawić.
No i ubiegałam 6km na tym mrozie. Miało być 12, ale jakoś mi siły odjęło. Poza tym przed biegiem zjadłam pół paki obleśnych chipsów i pizzę, którą przywiózł mój tż ze swoim bratem. Także lipa w spód.
Biegło mi się kiepskawo, ale i tak w miarę przyzwoite tempo wykręciłam po ponad tygodniowej przerwie.

gud najt.
Meise uszkodzony przyczep mięśnia i podejrzenie złamania kości piszczelowej  😵  mam skierowanie na rezonans, w pon sie dowiem czy pakiet z PZU obejmuje rezonans podudzia... Tak czy siak min.5tyg mam wycięte z treningu, po wyniku rezonasu będę wiedziała co dalej. Z aktywności mogę chodzić na basen, a później na rowerek stacjonarny... Może sobie kupię na gwiazdkę ?

Ogólnie miałam iść wczoraj na Andrzejki, ale złapałam takiego doła że siedziałam i jadłam chipsy, potem gadałam sobie z matką ogólnie o życiu. Doszłam do wniosku, że rezygnuję z treningu biegowego, zostanę prze zajęciach grupowych z moim trenerem plus jakieś rekreacyjne truchtanie. Przy moim trybie pracy praktycznie nie mam kiedy się regenerować, to nawet trener mi powiedział że faktycznie to mogło być przyczyną aż takiego przeciążenia... Mimo że trening miałam naprawdę optymalny, bez szaleństw.
Ale jak mus, to mus. Pracy nie zmienię, bo ją lubię  🙂  Wrócę do rekreacyjnego biegania i do koni, bo poświeciłam się całkowicie bieganiu i przestałam jeździć.
busch   Mad god's blessing.
01 grudnia 2018 10:53
kolebka, ale Ty nadal chodzisz? Myślałam że po złamaniu kości można co najwyżej kuśtykać na jednej nodze?  😲 I czy będą te podejrzenie weryfikować RTG'enem albo coś? Czy to ten rezonans ma wykazać? Ja w sumie nie kumam rezonansu ale zawsze go kojarzyłam bardziej z tkankami miękkimi niż kośćmi.
busch całkiem nieźle chodzę, najgorzej jest jak schodze po schodach, ale tak po płaskim to jest ok. Rezonans pokazuje ogólnie wszystko co się dzieje w nodze 🙂 na rtg też mam iść zresztą.

Złamania zmęczeniowe to nie takie typowe złamania, inny ból - mniejszy, ale przewlekły ; często gęsto nie są one widoczne ani na rtg a ni na usg, bo się robią w nietypowych miejscach (np.sam brzeg albo wzdłuż kości). Ale z racji tego, że nie mam żadnego zasinienia itp to jest podejrzenie, a nie pewność... Może jeszcze jakaś inna tkanka miękka ucierpiała, obrzęk powięzi czy okostnej też jest bolesny.
busch   Mad god's blessing.
01 grudnia 2018 11:55
kolebka, czyli w gips czy inne usztywnienie też tego nie wsadzą? Jestem zszokowana ogólnie 😀. No ale oczywiście dobrze że aż tak Ci to nie dopieka na co dzień 🙂
busch niiie, na razie mam to zdiagnozować do końca. Jak się okaże, że kość poszła to pewnie jakieś usztywnienie będzie, aczkolwiek nieźle sobie radzę bez, więc może jednak kość się trzyma a uszkodzenie przyczepu się samo zagoi - odpoczynek i regeneracja, czyli dr Czas... jak u koni  😂
Przemieszczam się powoli, ale z racji tego że mam urlop to akurat dużo leżę i odpoczywam.
kolebka bardzo dojrzała decyzja. Rozumiem. Bardzo dobrze rozumiem. Bardziej prawdziwy sport to wymagania. Ciężko go połączyć z pracą, obowiązkami naszymi, zobowiazaniami. Do tego dochodzą różne ograniczenia z naszego ciała. To wszystko powoduje, że w pewnym momencie zaczyna się robić naprawdę trudno, poważnie i .. nawet smutno nieco. Bo jest już ewidentne coś za coś. Zdrowie, czas, bliscy, praca, traci się wiele.
Ja może nie miałam aż takich poważnych treningów, ale sama czesto sobie fundowalam tak duże zaangażowanie w ten " sport" że rozumiem o czym mówisz.

Jestem na takim etapie życia że nie chce mi się pisać, myśleć, tłumaczyć, nic mi się nie chce, jestem przewlekle zmęczona wszystkim, więc może nie wytłumaczę tutaj tego pięknie ( bo mi się nie chce, przepraszam), ale świetnie rozumiem wszystko co przechodzisz.
I powiem ci, że to moim zdaniem rozsądna decyzja. Bo nic ci takie bieganie nie da. Nie zarobisz tym. Poza olbrzymią satysfakcją, to tylko tracisz. Lepiej, bezpieczniej z róznych względów, rozsądniej pozostać w rekreacyjnym podejściu do tematu. Przecież nadal weźmiesz udział w biegu i nadal będziesz miała lepsze czasy niż większość  dziewczyn. Trzeba nauczyć cieszyć się tym. Wiem że trudno. Bo się chce więcej. Tylko no właśnie....jakim kosztem i po co?
Trzymam kciuki żeby szybko się naprawiło i pozwoliło ci jednak cieszyc się bieganiem.
tunrida dziękuję Ci za tego posta  :kwiatek:  Niestety chęci to jedno, a możliwości drugie. Ja jestem w stanie wiele poświęcić dla sportu, bo generalnie mam takie zacięcie w sobie, ale nie kosztem zdrowia... Pracę mam stojącą, przechodzę po 5km w trakcie 8h zmiany - niby nic, ale nogi to nadal odczuwają, więc regeneracja żadna. Mogę się rozciągać i rolować, chodzić do fizjo, ale odpoczynku mi nic nie zastąpi... Smutna prawda.

Mam tylko taki właśnie problem, że ja lubię coś trenować i angażować się... A teraz nie zostanie mi nic, żeby wrócić do poważnej jazdy konnej musiałabym pewnie kupić konia, a to jeszcze nie ten etap finansowy w życiu. A co do dzierżawy, to rzadko kiedy można znaleźć konia, na którym faktycznie coś się nauczę  🙄  No zobaczymy, na razie się leczę.
W jakimś sensie zazdroszczę Wam tego, że chudniecie w stresie. U mnie jest odwrotnie - nerw, mniej snu, nieregularny tryb życia - od razu "puchnę". No i nauczyłam się "zajadać" stres. Chyba odkąd mieszkam sama tak mi się zrobiło. Kiedy już przestaję pędzić, mam chwilę by usiąść i udawać, że się relaksuję to momentalnie łapie mnie głodzilla. Dzisiaj już naprawdę mam dzień odpoczynku, bo wczoraj zakończyłam ważne zadanie, a następne mogą i muszą poczekać do poniedziałku. Niestety przez stres i niewyspanie ta niedoleczona infekcja wirusowa przeszła w zapalenie krtani (a pewnie i oskrzeli), więc już grzecznie biorę antybiotyk i najbliższe dwa dni siedzę w domu (poza 2 spacerami z psem dziennie oczywiści 😉 ). I taką mam ochotę na coś ciepłego... i tłustego. Nie słodycze, nic z tych rzeczy. Ale pizzę, czy jajecznicę z boczkiem, zapiekałki z serem (sandwiche). Coś co by mnie rozgrzało od środka i wypełniło podrażniony lekami żołądek...
Trzymajcie za mnie kciuki, żebym nie uległa. Bo przecież przy ograniczonym ruchu to powinnam zamknąć się w 1400 kcal maks.

   
Ascaia, ja mam różnie, zależy jaki to stres i jak wygląda mój dzień wówczas. Czasem siedzę w kąciku i zajadam, czasem zapominam jeść albo w ogóle nic mi nie chce przejść przez gardło. Jak jestem chora to wtedy zawsze mam problem z jedzeniem, nic mi nie smakuje i na nic nie mam ochoty. Piję wtedy hektolitry słodzonej herbaty i zmuszam się do jakiejś zupy
Ja jem kiedy siedzę na tyłku i nic nie robię. Ogladanie tv, czytanie, odpoczywanie- nie mogę - zawsze wtedy chce mi się żreć. MUSZĘ coś robić aktywnie żeby nie jeść. Wszyscy oglądają film a ja idę zmywac kibel. Albo farbować wlosy. Bo inaczej będę żreć.
Ja mam tak samo, jak siedzę i nic nie robię to żrę. Teraz robię podyplomówke online i to jest jedna wielka masakra
kolebka,  poczytaj: http://warszawskibiegacz.pl/podsumowanie-kontuzji-czyli-co-mi-dolegalo-i-czego-mozna-sie-z-tego-nauczyc/
Chłopak jest po złamaniu zmęczeniowym kręgosłupa 😉  I udało mu się wrócić do biegania(i to takiego o którym ja nawet nie marzę :P). Ogólnie lubię go czytać, mimo że nie wszystkie wpisy "treningowe" mi odpowiadają.

Sporo osiągnęłaś jeśli chodzi o trening, ja o takich czasach jakie Ty biegasz "na luzie" to nawet nie marzyłam w tym sezonie. Może za parę lat Cię doścignę 😁
Także głowa do góry, słuchaj lekarzy, odpoczywaj tyle ile trzeba i na pewno wrócisz do biegania, bogatsza w "niemiłe" doświadczenie.

Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się