Psycholog terapia psychoterapia - lek na wszystko?

A co myślicie o terapii małżeńskiej? Warto mieszać trzecią osobę? Czy to może pomóc, w uświadomieniu problemów, w zmianie myślenia małżonków, itd. I pomóc wrócić do stanu równowagi, albo definitywnie pokazać, że no nie da się.
Co do coacha się nie wypowiem, bo dla mnie to taki ni pies ni wydra. Trochę doradca zawodowy, ale bardziej, trochę psychoterapeuta, ale mniej, ogólnie ma doradzać, często nie mając pojęcia o materii, w kwestii której doradza. No i nie bierze odpowiedzialności za swoje porady 😀. Przyznam szczerze, że nie rozumiem coachostwa :P


Juz o tym pisalam, coach nigdy nie doradza, nigdy nie jest madrzejszy od klienta, to jest podstawowa zasada. Coach dysponuje narzedziami za pomoca, ktorych zmusza ciebie do grzebania sobie we wlasnej w glowie. Wierzy, ze ty jestes najwiekszym ekspertem od samego siebie i wlasnego zycia. Jest jak osobisty trener fitness, tylko dotyczy innej sfery. Jezeli chcesz poprawic kondycje fizyczna, to mozesz sobie wydrukowac z neta program cwiczen, kupic karnet na silownie i cwiczyc. Albo mozesz wziac osobistego trenera i on zadba o to, zebys sie nie nudzila, bedzie ci zmienial cwiczenia tak, zeby miesnie sie nie przyzwyczaily i rosly szybciej, zadba zeby nie bylo kontuzji, a kiedy stwierdzisz ze juz nie mozesz, to on jest od tego zeby ci powiedziec "mozesz, pamietasz ta sprezysta laske, ktora sobie wyobrazalismy, ze nia bedziesz jak skonczymy program? jeszcze 10!" Slowem trener sprawi, ze twoj czas spedzony na silowni bedzie wykorzystany efektywniej, niz gdybys cwiczyla sama. To i tylko to jest jego "field of expertise". Do coacha przychodzisz i mowisz, ze chcialabys zmienic prace albo miec wiecej czasu na malowanie. Brzmi to infantylnie, bo to sa zwykle problemy, ktore mozesz rozwiazac albo probowac rozwiazac sama. Usiasc i przemyslec, a potem efekty przemyslen wprowadzac w zycie. Ale tak samo jak na silowni, sa ludzie, ktorzy beda woleli robic to z kims, kto umie ich zmotywowac, kto zna techniki przelamywania wewnetrznych oporow (brak wiary w siebie, pesymizm, strach przed zmiana itd) i umie wykrzesac z ciebie motywacje bo samemu jest to trudno zrobic. A z coachem latwo. W trakcie pracy z coachem mozna dojsc np do tego co STALE przeszkadza ci w realizacji planow, ja np wiem teraz, ze u mnie sprawdza sie taktyka malych kroczkow i bledem w moim przypadku jest brac od razu duzo na siebie. Pewnie doszlabym kiedys do tego sama ale chyba nie w godzine.

Co do uwolnienia zawodow, jest taki zawod, ktory nie wymaga zadnego papierka, a zaleza od niego zycia setki tysiecy ludzi w PL. To taki zawod, od ktorego wkrotce zalezec bedzie kazda dziedzina naszego zycia. Ten zawod to informatyk. Na dzien dzisiejszy informatycy koduja programy sluzace do kontroli ruchu na torach i w powietrzu, bezalogowe drony policyjne, zintegrowany system alarmowy strazy pozarnej, ktory niedlugo bedzie wprowadzany w zycie. I tysiace innych, o ktorych nie mamy pojecia. I jakos wszyscy zyjemy mimo braku egazminow panstwowych dla programistow.

busch, no jak to? Bierzesz sobie np. 3 stówki za godzinkę, koleś gada, Ty zadajesz pytanka. A jak się mu popsuje życie, mówisz, że to jego wina, przecież tego chciał 😀

Co sie stalo z twoim przekonaniem, ze trzeba brac odpowiedzialnosc za wlasne zycie?
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
24 stycznia 2014 10:30
halo, ingerowanie w ludzką psychikę jest jednak bardziej inwazyjne, niż kazanie mu kłusować/galopować/robić ustępowania.
Porównanie jest błędne. Bo na przykład najlepszym terapeutą będzie człowiek, który miał problemy i je rozwiązał, ponieważ rozwiązywanie problemów wyposaża człowieka w narzędzia niezbędne do ich rozwiązania. I dzięki temu może lepiej pomóc.

Ciekawe jak stary człowiek pomoże nastolatce, która przeżywa zawód miłosny, albo która ma problemy w szkole. Albo na której wyżywają się rodzice.

bobek - sytuacja, gdy bardzo pracowity człowiek ma depresję. Depresja jest głęboka, ale człowiek o tym nie wie. Wie, że czuje się kiepsko, ale wydaje mu się, że to kwestia jednak tego, że nie robi wszystkiego co powinien w sposób w jaki powinien. Bo energię ma, trzyma się planu, tylko czegoś w środku mu brakuje. Więc idzie do coacha, żeby mu pomógł być bardziej efektywnym i znaleźć czas na naukę dodatkowego języka, na malowanie, jeżdżenie na rowerze. Jest uśmiechnięty, radosny, zabawny, energiczny. No i coach z nim rozmawia, rozmawia, rozmawia, człowiek znajduje czas, uczy się języka, ale nie jest lepiej. Więc idzie do coacha, żeby mu pomógł zabrać się za nowy projekt, bo może to będzie to. Więc coach mu pomaga, robi nowy projekt, a w środku jest już tak czarno, że właściwie tylko się zabić. I się zabija na przykład. Terapeuta zauważy, że to depresja. Porozmawia, wesprze, WYŚLE DO PSYCHIATRY, będzie przy kliencie i pomoże mu z tego wyjść. A co zrobi coach? Będzie wzmocnieniem klienta?

Ja biorę odpowiedzialność za moje życie. Ale ufając coachowi, oczekiwałabym, że zna się na ludzkiej psychice. A nie, że to ktoś, kto zrobił sobie kursik zadawania pytań i aktywnego słuchania. Przeciwko coachom biznesowym nic nie mam, to zazwyczaj ludzie z doświadczeniem w biznesie, których nie do końca to kręciło, teraz pracują z innymi. Ok. Ale coach życiowy?
najlepszym terapeutą będzie człowiek, który miał problemy i je rozwiązał, ponieważ rozwiązywanie problemów wyposaża człowieka w narzędzia niezbędne do ich rozwiązania. I dzięki temu może lepiej pomóc.

Ciekawe jak stary człowiek pomoże nastolatce, która przeżywa zawód miłosny, albo która ma problemy w szkole. Albo na której wyżywają się rodzice.


Przeczysz sama sobie. Stary człowiek przeżywał zawody miłosne, miał problemy w szkole, wyżywali się na nim ludzie (bywa, że dzieci 😉) Rozwiązał te problemy - skoro ma x lat i nadal żyje.

A terapeuta, to przepraszam, jak "rozpozna (ukrytą)  depresję"? Papierkiem lakmusowym? Testem niby?

Nie no, lubię psychologów/terapeutów. Towarzysko. Jak niemal wszystkich ludzi. Ale zawodowo - przeważnie są głupi, zarozumiali, bez pojęcia, narcystyczni, kiepsko wykształceni, pokopani emocjonalnie (mimo terapii), idący na łatwiznę i robiący masę krzywdy. Taka sytuacja  😀iabeł:

I nie, nie uważam jakoby "pscho" miał większy wpływ na ew. śmierć człowieka niż trener jeździectwa. Bo cokolwiek zrobi/nie zrobi "psycho" - jednak przechodzi prze filtr osoby zainteresowanej. "Psycho" do podopiecznego nie strzela, ani nie wiesza, ani nie topi. Natomiast trener może zabić bezpośrednio (jedynie przy udziale konia) - i sądząc po obrazkach, część z nas jedynie swoim aniołom stróżom zawdzięcza, że żyje.
Przykład bobek jeszcze lepszy. Wkurza mnie robienie "świętych krów" i "natchnionych" z bandy kretynów (nie mówię o informatykach) rozpaczliwie pilnujących swoich przywilejów. Choćby ostatnie wpisy w "Służbie zdrowia?".

Strzyga - rozumiem, że aktualnie wiara w... pewien zawód  🙂 jest ci jakoś potrzebna. Mnie nie. Wolę wierzyć w Boga. Choćby był totalną abstrakcją. Ale jest jedynym bytem idealnym.

edit: literówki
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
24 stycznia 2014 20:36
halo, jak rozpozna? Bo rozmawia =)
A coach nie rozmawia? Własny dziadek nie rozmawia? ksiądz w konfesjonale nie rozmawia? Najbliższa ci osoba nie rozmawia?
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
24 stycznia 2014 20:42
halo, własny dziadek nie ma przygotowania do zawodu, pewnie nawet nie wie czym jest depresja. Ksiądz tym bardziej.
Strzyga, właśnie chodzi mi o to "zajebiste przygotowanie do zawodu". Trochę psychologów znam. Nic, obyś nigdy nie musiała zmienić zdania. Wyraziłam swoją opinię dostatecznie. Jasne, że każdy będzie sobie wyrabiał własną.
BTW - nie znam NIKOGO kto by nie wiedział czym jest depresja a miał więcej niż 18 lat - ale to może ja mam takie szczęście 🤔 A w seminarium jest kurs psychologii 🙂 Seminarium to najdłuższe studia w PL. I może jedyny przypadek, w którym skłonna byłabym zgodzić się na "uprawnienia". Bo "psyche" to małe piwo. A dusza - nie.
Ale każdy ma prawo do swoich wierzeń, do poglądów - a nawet do ich zmiany  😀iabeł: (z upływem czasu).
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
24 stycznia 2014 20:58
halo, widzisz, tylko jakbyś przeczytała ten wątek, dla mnie ktoś kto ma papier psychologa, a nie przeszedł przez szkołę i własną terapię... to pomyłka.

Byłaś w terapii? Takiej prawdziwej, długoterminowej? W jakim nurcie?

Nie no, lubię psychologów/terapeutów. Towarzysko. Jak niemal wszystkich ludzi. Ale zawodowo - przeważnie są głupi, zarozumiali, bez pojęcia, narcystyczni, kiepsko wykształceni, pokopani emocjonalnie (mimo terapii), idący na łatwiznę i robiący masę krzywdy. Taka sytuacja  😀iabeł:



Haha, to wspaniały opis mnie 😉!

Nie uważam, że człowiek bardziej doświadczony przez los jest lepszym terapeutą. Widzę po swoich znajomych terapeutach, widzę jak pracują na zajęciach w szkole - wcale nie jest tak, że im starszy i bardziej doświadczony tym lepiej i trafniej pomaga. Tu w ogóle nie o to chodzi - własne trudne przeżycia to tylko malutki klocuszek do całej góry niezbędnych czynników wyznaczających czyjąś wartość jako profesjonalisty. Sama przecież nie mam dzieci, a jednak rodzice do mnie przychodzą w sprawie swoich pociech i śmiem twierdzić, że większości z nich jednak pasuję, skoro przychodzą dalej, polecają mnie, a dzieci robią postępy.

A co myślicie o terapii małżeńskiej? Warto mieszać trzecią osobę? Czy to może pomóc, w uświadomieniu problemów, w zmianie myślenia małżonków, itd. I pomóc wrócić do stanu równowagi, albo definitywnie pokazać, że no nie da się.


Terapia małżeńska może być naprawdę super. Trzeba się tylko nastawić, że to nie jest cudowny lek na problemy w związku - często (z mojego doświadczenia wynika, że nawet w połowie przypadków) taka terapia kończy się rozpadem związku. Właśnie przez to, że partnerzy szybciej i jaśniej uświadamiają sobie, że taki związek dalej nie ma dla nich sensu. Jak ludzie są zdeterminowani, dalej zakochani i zmotywowani żeby nad sobą pracować, to terapia przynosi fajne efekty. Często wieloletni małżonkowie mówią sobie na terapii pierwszy raz jakieś ważne rzeczy, często (odpowiednio dopytani) porzucają jakieś różne gierki i wreszcie mówią o prawdziwych uczuciach do siebie. BARDZO trudno być terapeutą pary, ja bym się w pojedynkę tego nie podjęła i wydaje mi się, że w ogóle nie powinno się tak robić, jak by się super terapeutą (w swoim mniemaniu) nie było.


EDIT:
Coraz częściej dostrzegam smutną prawdę. Psychologom wcale nie jest łatwiej w życiu osobistym. Ich wiedza naprawdę MINIMALNIE albo i wcale nie przekłada się na to jak żyją. Znam dwie córki super-terapeuty, współzałożyciela bardzo dobrej i cenionej szkoły psychoterapii. Na treningu terapeutycznym (gdzie każdy przepracowuje jakieś swoje dziecięce traumy) one obie pracowały nad relacją z nim - miały mu mnóstwo do zarzucenia, tak jak to "normalni" ludzie "normalnym" ojcom. Jedna z dziewczyn w grupie (psychiatra, szkoląca się na psychoterapeutę razem ze mną) będąc na studiach zachorowała na anoreksję - mimo dużej wiedzy, mimo świadomości i na pewno znajomości choroby i jej przyczyn nie zajarzyła, że to anoreksja i nie zgłosiła się po pomoc, nie zdiagnozowała się sama. Psycholodzy rozwodzą się, robią krzywdę swoim dzieciom i często mają burdel we własnym życiu. Taki lajf. Nie szłam na psychologię po to, żeby ogarnąć własne życie, więc jakoś mnie to nie rozczarowało, jednak trochę szkoda, że to się tak prosto nie przekłada 🙂

Strzyga, starannie czytałam i moja opinia dotyczy także licencjonowanych terapeutów 🙁. Nie, nigdy nie skorzystałam z dobrodziejstw terapii - jakoś nikt nie wzbudził we mnie wystarczającego zaufania  😀iabeł:
Dobra, miałam pecha i akurat takich a nie innych miałam znajomych - tych terapeutów i tych w terapii.
Kiedyś przeżywałam fascynację Eichelbergerem i spółką. Ideologicznie najbliżej mi do nurtu Gestalt.
A z depresji to wyciągali psychiatrzy  🙂, nie każdy i nie każdego. Konie i wzrastająca dojrzałość mają drugie miejsce w skuteczności  🙂 Dopiero potem - terapeuci (o ile w ogóle). To z obserwacji.

Cieszę się, że psychoterapia (chyba) się rozwija. Ze można (chyba) coraz skuteczniej pomóc człowiekowi. Ogarnąć. Nawet uważam, że powinniśmy bez problemu sięgać po ten środek wsparcia: mieć i dostępność i "przyzwolenie społeczne".
Ale nie wierzę. Wiara to nie kwestia argumentów. Szybciej uwierzę w neurolingwistykę (dostrzegam skuteczność) niż w szkoły psychoterapii lepsze od innych.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
24 stycznia 2014 22:03
Strzyga, starannie czytałam i moja opinia dotyczy także licencjonowanych terapeutów 🙁. Nie, nigdy nie skorzystałam z dobrodziejstw terapii - jakoś nikt nie wzbudził we mnie wystarczającego zaufania  😀iabeł:


No to tak na prawdę nie możesz mieć wiele do powiedzenia =)

Przy depresji najlepsze jest równoczesne przyjmowanie leków pod kontrolą psychiatry i terapia.
Mam dokładnie tyle do powiedzenia ile mam. Najlepsze to jest depresji nie mieć - ale owszem, i to i to, i jeszcze parę rzeczy.
busch   Mad god's blessing.
24 stycznia 2014 22:42
halo, odnoszę wrażenie, że Twoje przekonania opierają się na błędnych przesłankach, czym właściwie jest psychoterapia i kim jest dobry psychoterapeuta. Relacja terapeutyczna to nie stosunki przyjacielskie, ani relacja mistrz-uczeń. To nie ma nic wspólnego z rozmawianiem z zaprzyjaźnioną osobą, zresztą uważam, że jakiekolwiek więzi przyjacielskie tylko mogą przeszkadzać w terapii, bo pacjent może zacząć odczuwać potrzebę wyglądania na lepszego, niż jest, żeby tę przyjacielską relację utrzymać.

Po drugie, terapeuta nie jest po to, by się dzielić ze mną swoją duchową mądrością, tak na dobrą sprawę nawet nie musimy mieć zbieżnego światopoglądu, bo - jak już pisałam - to nie jest relacja mistrz-uczeń. Zresztą życiowa mądrość trochę się jednak wykrzacza na przykład przy zaburzeniach osobowości, bo nie wystarczy takiej osobie rzucić dobrej rady - bo cała jej osobowość jest wykrzywiona w taki sposób, by utrzymać pewne patologiczne skłonności. Od sposobu postrzegania świata, do sposobu interpretacji swoich zachowań. Dobre rady wujka Stasia do takiej osoby nie trafią, natomiast terapeuta może do niej trafić. Nie dlatego, że wie, jak naprawić jej życie: zresztą nie o jakieś zmiany w życiu chodzi! Terapeuta może nic się nie znać na realnych problemach swojego pacjenta, ale zna się na konstrukcji ludzkiej psychiki i na tym, jak potrafimy sami sobie zniekształcać percepcję. I umie tę percepcję prostować: to jest wyznacznikiem dobrego terapeuty.

Po trzecie, grzebanie w tym wszystkim to długa, mozolna, czasochłonna praca, podczas której wyzwalają się często bardzo negatywne emocje. Które z pewnością mogłyby zniszczyć jakieś inne relacje, np. relację ze swoim dziadkiem. I z pewnością żaden ksiądz nie zgodziłby się, żeby jego owieczka przychodziła do niego w każdy czwartek o 19😲0 przez 3 lata.
busch, nie oczekiwałabym po terapii relacji przyjacielskich. Rzecz w tym, że po terapii nie oczekuję... niczego. Ani mądrego, ani trwałego. Dobra - odrobinę pomocy, przy pewnym szczęściu co do sprawności terapeuty.
Absolutnie nie wierzę, jakoby terapia miała poradzić na "zaburzenia osobowości", na "pewne patologiczne skłonności". I nie wierzę w istnienie terapeutów znających się na 'konstrukcji ludzkiej psychiki". Ba! nie znam NIKOGO "znającego się na konstrukcji ludzkiej psychiki". Znasz? Podaj nazwisko.
Przyznaję rację w temacie zniekształceń percepcji (przy czym nie do końca wiadomo które(!) postrzeganie jest SŁUSZNE, z czyjego punktu widzenia i... w czyim interesie 🙂😉
Właśnie w tym rzecz, że niejednokrotnie zmiany w percepcji gucio pomogą, jeśli nie zmienią się okoliczności. Ciekawa jestem, co by mówili terapeuci w czasie Holocaustu, hmm.
Dziś ludzie rozpaczliwie potrzebują nie dobrych rad, ale zrozumienia, życzliwości, bliskości - szacunku i miłości. Terapeuta może jedynie (aż?) wpływać na sposób postrzegania.

A księża, gdy trzeba, będą wspierać codziennie, godzinami i latami.
busch   Mad god's blessing.
24 stycznia 2014 23:39
halo, to, w co wierzysz, to Twoja indywidualna sprawa. Nie ma to jednak nic wspólnego z rzeczywistym stanem rzeczy - takim, że terapia jak najbardziej pomaga w zaburzeniach osobowości i patologicznych skłonnościach zdrowych osób.
Możesz sobie pisać, że nikt nie zna się na "konstrukcji ludzkiej psychiki". To równie prawdziwe stwierdzenie, co stwierdzenie, że nikt nie rozumie tak naprawdę praw fizycznych otaczającego nas wszechświata. No nie rozumie - przynajmniej nie w pełni - ale rozumie na tyle, by budować rakiety, wysyłać ludzi w kosmos i tworzyć wiązki antymaterii. Nie oczekuję panzrozumienia ludzkiej psychiki przez terapeutę, wystarczy że rozumie pewne mechanizmy, których nie rozumiem ja. A jeśli nawet rozumiem - to u samej siebie ich nie wyłapię, bo nie mam do siebie i swojego życia dystansu. To jest tak oczywiste, że nie wiem, czy sobie jaj z pogrzebu nie robisz. Trudno rozstrzygalne jest, czy rację ma Kasia, która jest ortokatoliczką, czy rację ma Basia, która jest ateistką. To rzeczywiście jest temat, gdzie nie wiadomo, co jest słuszne i z którego punktu widzenia. Ale czy uważasz, że tak samo nie wiadomo, czy zachowanie Agnieszki jest słuszne, kiedy na przykład wmówiła sobie, że jest spasiona, a teraz stosuje dietę prowadzącą do śmierci głodowej? Albo zachowanie Pawła, który "wcale nie jest alkoholikiem", bo co prawda nie jest w stanie oderwać się od butelki zanim nie wpadnie pod stół, ale tylko w weekendy?

Są "zniekształcenia" percepcji, których nie da się rozstrzygnąć, a przynajmniej nie bez odnoszenia się do własnej prawdy. Ale są też zniekształcenia zwyczajnie destrukcyjne i raniące posiadającą je osobę.

Co do zmian w percepcji, które w niczym nie pomagają. Ale czym właściwie byłaby ta "pomoc" według Ciebie? Myślisz, że terapia ma na celu doprowadzić Twoje życie do stanu permanentnej szczęśliwości? Przekonanie, że człowiek jest stworzony do szczęścia, dobre jest dla filozofii kolorowych kobiecych pism. Prawda jest taka, że człowiek stworzony jest do całej palety odczuć i zadaniem terapii nie jest przekonać pogrążonej w żałobie żony, że powinna być uśmiechnięta i szczęśliwa.  Zabawny fakt jest taki, że ludzie w depresji na ogół są bardziej obiektywni na temat swojego życia i osiągnięć, niż osoby zdrowe 😀.
Tylko że nawet trudne sytuacje można przeżywać na różne sposoby. Są osoby ciężko chore, które cieszą się swoim życiem i są osoby, którym w zasadzie niczego nie brakuje, ale z jakichś powodów cierpią. Mają swoje demony i trupy w szafie, wspomnienia ojca psychopaty, które powodują, że każda osoba wokół wydaje się być wroga. Nawet jeśli część z tych osób rzeczywiście jest wroga - to generalizacja takiej oceny jest zniekształceniem.

Sama gdzieś dowodziłaś, że nie ma złych emocji. No nie ma. I terapeuta wcale nie będzie dążył do tego, żeby nigdy nie było nam smutno  🙂

Każdy z nas ma pewne przekonania i zniekształcenia poznawcze. Terapia nie dotyka tych, które nie przeszkadzają nam w życiu i nie powodują niepotrzebnego cierpienia. Na warsztat brane są przekonania patologiczne, które niby mają nas chronić, a w rzeczywistości wpadamy przez nie w jeszcze większe bagno.

W czasie Holocaustu terapeuci pewnie nie mówiliby nic, ale po Holokauście mieliby pełne ręce roboty z pacjentami z zespołem wstrząsu pourazowego (PTSD). Nasze patologiczne zniekształcenia nie wzięły się znikąd i były sytuacje, kiedy te przekonania pomogły nam przetrwać. Ofiara gwałtu mogła np. przeżyć dlatego, że ją spetryfikowało i dlatego oprawca "tylko" ją zgwałcił, ale już nie zakatował na śmierć. Ale po gwałcie życie toczy się dalej i jeśli ta sama osoba będzie "zamrażać się" w każdej sytuacji konfliktowej, to będzie miała duży problem. Zrobi z siebie ofiarę, którą każdy będzie mógł dowolnie zgnoić, bo taką sobie strategię obrony wybrała, że nie będzie się bronić. Czy jej postrzeganie jest słuszne i z jakiego punktu widzenia? Z punktu widzenia następnego gwałtu może znowu uda jej się przetrwać tylko dzięki uległości. A może podczas następnego gwałtu udałoby się jej wygrać z napastnikiem, gdyby tylko coś zrobiła. No i gwałt to sytuacja ekstremalna, nie może wpływać na nasze codzienne życie. Jak mnie zasypie w jaskini ze zwłokami jakiejś innej osoby, to pewnie kanibalizm pozwoli mi przetrwać. Czy to znaczy, że to w zasadzie nie będzie nic złego w normalnej sytuacji, bo w końcu raz się przydało do przetrwania?

Zrozumienie, bliskość, szacunek i miłość to bardzo miłe rzeczy, ale trzeba też do nich dorosnąć i być na nie gotowym. Są osoby poszukujące toksycznego związku, które bez zmiany swojej percepcji nigdy nie będą w stanie doznać prawdziwej miłości. Nie dlatego, że świat jest zły, a ludzie wrodzy. Tylko dlatego, że w sposobie postrzegania rzeczywistości tej osoby jest problem. Z szacunkiem jest jeszcze gorzej, bo ofiary nikt nie będzie szanował - a schemat ofiary jest bardzo silny i nie jest tak łatwo samemu się z niego wyplątać.
Uzupełniam, bo musiałam szybko opuścić komp.
Księża - kapłani z powołaniem będą wspierać. Za free 🙂 W temacie duchowości, nie w temacie psyche. Jako słudzy znacznie potężniejszej siły niż id/ego/superego. Można sobie tę siłę nazwać Harmonią Kosmosu albo... co kto uważa. Jak Pismo głosi: "niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Panu". I tak zauważam. Że człowiek jedynie się błąka, dopóki nie znajdzie  punktu odniesienia wobec Najważniejszego, czy innego swojego Naj. Gdy odnajdzie - odnajduje spokój. I skuteczność działania.

busch, to mamy inną definicję zdrowia. Bo ani "zaburzenia osobowości" ani "patologiczne skłonności" mnie się w kategorii "zdrowie" nie mieszczą. Czyli: "terapia patologi u zdrowego" to oksymoron.

Szalenie trudno jest określać, co dla kogo "zdrowe" i "najlepsze". Chapeau bas dla terapeutów, którzy się tego podejmują. Ze świadomością własnej omylności. Z dogłębną wiedzą o ludzkich mechanizmach przystosowania, ich szkodliwości i... bezcenności. Z obserwacji mi wychodzi, że spora część jest... cóż, mało... dojrzała?

Byłabym za tym, żeby terapii ani nie demonizować ani nie ubóstwiać. Ot - nie radzisz sobie? Może ktoś obcy, nieco obeznany z konfliktami wewnętrznymi i/lub w relacjach pomoże ci rzecz obejrzeć? Uprzytomnić pewne oczywistości? Nauczyć stawiania pierwszych kroków - bo taką wiedzę powinien mieć: że zazwyczaj ludziom w podobnych sytuacjach sprawdza się to i to, żeby np. możliwie bez szwanku wyjść z traumy czy "bólu istnienia", schematy wypraktykowane jako skuteczne w pewnych problemach.
Owszem, podejrzewam, że szczytne cele terapii (ładnie przez ciebie wymienione) w dzisiejszych czasach jakby... no, przegrywają z potrzebą "pląsania po tęczy".

Osobiście nie uważam, żeby ktokolwiek miał być lepszym specjalistą w moich sprawach niż... ja sama 🙂 Ale naprawdę nie każdy musi użerać się z, hmm, pewnymi... trudnościami zupełnie sam. Warto sięgać po pomoc. I przekonywać się na ile jest pomocna 🙂
Ciężko dyskutować z kimś, kto "zna paru psychologów i są tacy a tacy" (a lekarze to jacy są? a hydraulicy?) i na terapii nigdy nie był. Mówi, że mu blisko do gestaltu, a potem że nie oczekuje bliskiej relacji po terapii. To jak rozmowa z naturalsem o szkoleniu konia skoczka, więc się nie odniosę do postów halo.

Mogę tu natomiast wrzucać informacje o dniach otwartych i możliwościach darmowego/tańszego skorzystania z konsultacji psychologicznych (dla dorosłych i dzieci), bo czasem mam dostęp do takich niusów i patrząc po ilości PW pewnie się przyda 🙂
Dzionka, wydaje mi się, że terapia wymaga bliskiej relacji. Odpisywałam busch że nie oczekuję przyjaźni ani cudów-wianków. To bliski kontakt ale... zawodowy. Usługodawca - klient.
Nie korzystam z takich usług i nie zamierzam (choć w życiu "nigdy nie mów nigdy", więc - tfu). Z paru innych rodzajów usług też nie korzystam. O, np. z doklejania tipsów. Co nie znaczy, że nie widzę, że koleżance spartaczono tipsy. Nie muszę skakać pod metro, żeby wiedzieć, że bliski kontakt z lokomotywą wiąże się z określonymi konsekwencjami. Niech z usług terapeutów korzystają ci, którym to odpowiada. Z pewnością targetem nie jestem. Mam ogólnie negatywną opinię i nikt mi nie zabroni jej mieć. Nikt inny mi tej opinii nie ukształtował, tylko fachowcy z twojej branży i rezultaty ich pracy/usług. Że wspomnę, że facet będący superwisorem i och i ach, opętany obsesją seksualną i obrzydliwie, seryjnie zdradzający żonę - nie wystawia "wam" najlepszego świadectwa, szczególnie zestawiając jego "real" z wstawianą (zawodowo) nawijką. Itd.
Kiedyś moja znajoma miała sporo pretensji do tzw. "asesorków" - młodziutkich i nieautonomicznych prawników, którzy najchętniej mościli sobie gniazdko w... sądach rodzinnych. Dość sprawnie rozwalając ludzkie życia. Może jestem niesprawiedliwa, ale takie mam obserwacje - że "asesorkowie" to pokrewna nacja do "terapeutów".

Szczerze mówiąc, autentycznie boli mnie, że wyrobiła mi się taka negatywna opinia ("coponiektórzy" wyrobili) bo kiedyś uważałam terapię za coś cennego i potrzebnego ludziom. I nadal uważam (a może chcę wierzyć?), że świadomy, autonomiczny i DOBRY terapeuta (dobry nie tylko w sensie fachowości, ale także moralnym - dobry człowiek) jest w stanie ogromnie pomóc potrzebującym. Rusza mnie to (całokształt), stąd dość ostry ton wypowiedzi, bo psychoterapia to taka moja "zawiedziona miłość".

Z tego co piszesz, wnioskuję, że udaje ci się pomagać swoim podopiecznym. Gratuluję  :kwiatek: i życzę, żebyś nigdy tej spontanicznej chęci niesienia pomocy nie straciła  :kwiatek:
halo, teraz trochę lepiej rozumiem. Sama opinia, że terapia nic nie daje, że co ci taki terapeuta może powiedzieć żeby ci pomogło, itd. - nie jest mi obca. Ba, nawet moja mama do tej pory nie może się uporać z różnymi moimi "sukcesikami" i raczej próbuje to zrzucać na karb czegokolwiek innego, tylko nie mojego, jak terapeuty, wkładu. Wiem, że ludzie tak mają i muszę z tym żyć, nie wymagam żeby wszyscy byli fanami terapii. A nawet myślę, że nadmierne na niej zafiksowanie jest jeszcze bardziej szkodliwe. Jakoś mnie tylko niesprawiedliwość niektórych twoich zarzutów ruszyła, szczególnie przy twojej ograniczonej (ze względu na uprzedzenia pewnie) wiedzy na ten temat. No ale skoro to zawiedziona miłość, to rozumiem emocjonalne podejście 🙂
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
26 stycznia 2014 13:02
Nie korzystam z takich usług i nie zamierzam (choć w życiu "nigdy nie mów nigdy", więc - tfu). Z paru innych rodzajów usług też nie korzystam. O, np. z doklejania tipsów. Co nie znaczy, że nie widzę, że koleżance spartaczono tipsy. Nie muszę skakać pod metro, żeby wiedzieć, że bliski kontakt z lokomotywą wiąże się z określonymi konsekwencjami.


Raczej - ja nie wierzę w leczenie kanałowe, bo znam dentystów i większość z nich to debile. Lepiej napchać sobie goździków do zębów 😀
Strzyga,owszem, gdyby to było wykonalne, wolałabym sobie zęby leczyć sama  😀iabeł: i znam też kilkunastu dentystów niepocieszonych, że muszą oddawać się w ręce kolegów  😀iabeł: (a nawet jedną, która ma opracowaną metodę pracy w swoich zębach). Nie zgadzam się, że dojście do ładu z sobą i ze swoimi problemami należy do takich zajęć, których NIE DA SIĘ bez koniecznego udziału innej osoby. Natomiast gdy się dobrze trafi - można sobie niejedno ułatwić.

Z tego co piszesz, wynikałoby, że terapia ci się przysłużyła. Mnie wydajesz się bardziej... zintegrowana? (tak bym to nazwała)
Powiedz - zadziałało "od pierwszego strzału"? Nie, że natychmiast - ale od trafienia w pierwsze miejsce?

To samo pytanie do innych osób z pożytkiem korzystających z terapii: za którym podejściem? Od razu? Czy kilka prób i błędów? Ile?
Sama nic o tym wiedzieć nie mogę - skoro z terapii nawet nie próbowałam korzystać. Kto skorzystał - może natchnąć innych optymizmem.

Dzionka, nie jestem uprzedzona do terapii. Z tego co wiem, uprzedzenie to niechęć bez uzasadnienia, bez przesłanek. Pewne przesłanki mam - i nikt jakoś moich zastrzeżeń nie rozwiał.
halo, u mnie zadziałało od razu. Byłam rok w czymś terapii grupowej, którą prowadziło na zmianę 5 osób i mogę bez wahania powiedzieć, że zmieniło to moje życie i ma bezpośredni wpływ na wiele moich ważnych decyzji.
I moim zdaniem do terapii (nie do terapeutów) jesteś uprzedzona, a więc bez uzasadnienia, bo nie właśnie - nie próbowałaś.
Czyli do skakania pod pociąg też jestem uprzedzona? 🤣 To ok, już wolę być uprzedzona.
Jak pisałam - kiedyś temat mnie fascynował, ale naoglądałam się "rezultatów pracy" - z naciskiem na efekty samodzielnego funkcjonowania po kilku latach, i co, naprawdę, wpłynęło na ew. zamiany. Gdyby "terapia" miała "działać" tak, że całe życie "jest się w terapii" - to tym bardziej chętna nie jestem. Mam nadzieję, że dziś dopracowano się już sporo i człowiek szukający pomocy ma szansę ją znaleźć. Ty "się nie liczysz" - bo wymóg terapii jest zawodowy. Tu trochę wracamy do definiowania zdrowia. Trochę rusza mnie zresztą ten wymóg - bo chyba jednak zakłada, że KAŻDY terapii potrzebuje? 😀 Nie zgadzam się na takie postrzeganie świata, w którym KAŻDY potrzebuje terapii (a jeszcze - stale 🤔).
W sumie uważam, że "psycho" oferują rodzaj "pląsania po tęczy" - nie to, że łatwo, ale że jest specyficzna OBIETNICA. Że da się trwale wyprostować pewne... zadrażnienia, sposoby funkcjonowania i człowiek będzie z taką korektą szczęśliwszy.  Z czego by wynikało, że "psycho" (dość magicznie?) posiadają definicję i normy i szczęścia i "sprawnego funkcjonowania".
Poproszę o te definicje. Na razie wydaje mi się, że "psycho" obiecują dużo więcej, niż to realnie jet możliwe.  Wracając do przykładu Strzygi - zazwyczaj, gdy dentysta deklaruje, że wyleczy ząb - wyleczy: wygasi proces zapalny, trwale usunie ból, uzupełni ubytek. Co do "psycho" takiej pewności nie mam, i nie zauważyłam, jakoby "psycho" taką pewność mieli, mogli ją mieć. To skomplikowana materia. Może błędnie uważam ją za obszar wiary a nie wiedzy ani umiejętności - ale jeżeli błędnie, to poproszę o argumenty.
halo, sama tak zdefiniowałaś uprzedzenie - idę tylko twoim tokiem rozumowania.

Psychologia jako taka nie definiuje zdrowia, normalności i odchyłów od tych stanów. Jest kilka szkół i definicji tego, do czego człowiek (ogólnie rzecz biorąc) dąży będąc w terapii. Wg psychiatrii na przykład wskazaniem do leczenia jest szeroko pojęte cierpienie.
W moim nurcie (co ogromnie mi się podoba i czego się będę trzymać) wygląda to tak, że zdrowiem, stanem wskazanym, celem terapii jest... powrót do bycia sobą tak bardzo jak tylko się da. Nazywa się to paradoksalną teorią zmiany. A więc, w terapii dążymy do tego, żeby lepiej poczuć, zrozumieć i doświadczyć tego, jacy NAPRAWDĘ jesteśmy. Dostrzec SWOJE (a nie innych) potrzeby, swoje lęki i swoje unikalne cechy. Potem dopiero możemy tym świadomie i w zgodzie ze sobą kierować. A więc w konkretnej sytuacji wiem na przykład, że czuję do kogoś złość, ale (np. w pracy) mogę konstruktywnie załatwić sprawę odreagowując to potem gdzieś indziej, a nie tłumiąc/sącząc w międzyczasie.
Muszę cię zawieść, ale od pląsania po tęczy jest to ogromnie odległe. Często trzeba opłakać to, czego się o sobie dowiadujemy. To raczej taki proces dojrzewania, przyjmowania różnych niefajnych rzeczy i integrowania ich w jedną całość w sobie. Czasem trzeba przyjąć różne prawdy o sobie, o swojej rodzinie, o tym jak jesteśmy ukształtowani i wcale nie jest to przyjemne. Nie załatwia nam to też szczęśliwego życia, wręcz przeciwnie - pozbawia trochę różnych obron, dzięki którym życie wydawało się takie łatwe i przyjemne. Żyje się potem prawdziwiej. Dla mnie tak to działa. Przyjemna część to na pewno pozbywanie się objawów, typu napady lęku panicznego, bóle głowy czy nagłe spadki nastroju. To jest super, ale dopiero po tym zaczyna się prawdziwa terapia - I'm sorry 😉
Dzionka, nie zrozumiałaś - pisałam: "nie to, że łatwo". Chodziło o "obietnicę", że "po osiągnięciu celu terapii" (dobrze?) będzie LEPIEJ niż przed. To jest dla mnie "pląsaniem po tęczy", nie proces terapii.
A ty w jakim nurcie jesteś najgłębiej zanurzona? (bo to co napisałaś mi się dość podoba)
halo, tylko widzisz, to "lepiej" można rozumieć na różne sposoby. Bo dla jednego terapeuty (na przykład poznawczo behawioralnego) oznacza to bycie bardziej skutecznym, życiowo zaradnym, bez zniekształceń poznawczych, a dla drugiego coś zupełnie innego, w ogóle na innym poziomie. Ja właśnie widzę to inaczej - dla mnie "lepiej" oznacza w zgodzie ze sobą, bez zaprzeczania żadnej swojej (nawet "mrocznej"😉 części, bez karania się za bycia jakimś, bez udawania, że to nie moje. To "lepiej" to dla mnie w integracji, z pełną gamą różnych swoich odsłon tak samo dostępnych (na ogólnym poziomie, bo jasne jest, że w różnym czasie mamy też różny dostęp do swoich poszczególnych "kawałków"😉.

Szkolę się i pracuję w nurcie humanistycznym, a więc na bazie terapii skoncentrowanej na kliencie Rogersa. Najwięcej w mojej pracy i światopoglądzie Gestaltu (byłam rok na szkole terapeutów i trenerów w Krakowie i tam właśnie doznałam efektu WOW), ale teraz trochę od niego odchodzę, bo im dalej w las tym trudniej z gestaltem tylko i wyłącznie.
Z dziećmi też pracuję na relacji, wbrew ogólnemu nurtowi, czyli pracy poznawczo-behawioralnej, a najlepiej wyłącznie behawioralnej.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
26 stycznia 2014 20:26
Jak z Tobą prowadzić jakąkolwiek dyskusję, skoro porównujesz terapię do tipsów/skakania pod pociag. I tu widać, że o terapii nic nie wiesz. Gdzieś coś słyszałaś, ale nie wiesz jak to wygląda i z czym to się je. To jak rozmawiać ze ślepym o kolorach =) Mnie niczego nikt nie obiecywał. Chciałam się zmienić. I się zmieniłam.


I mówiąc szczerze, jak czytam dziewczyny w wątku sercowym, to przewraca mi się wszystko w środku i połowę bym spokojnie na terapię wysłała. I jest mi smutno jak patrzę na to jak ludzie sami siebie unieszczęśliwiają. Jak popełniają w kółko i w kółko te same błędy i nawet tego nie widzą, nie mówiąc już o chęci zmiany. Jak uważają, że to świat wokół jest dziwny i zły i szukają faceta, który rozwiąże ich problemy, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce i rozwiązać je raz na zawsze.

busch   Mad god's blessing.
26 stycznia 2014 20:45
Uzupełniam, bo musiałam szybko opuścić komp.
Księża - kapłani z powołaniem będą wspierać. Za free 🙂 W temacie duchowości, nie w temacie psyche. Jako słudzy znacznie potężniejszej siły niż id/ego/superego. Można sobie tę siłę nazwać Harmonią Kosmosu albo... co kto uważa. Jak Pismo głosi: "niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Panu". I tak zauważam. Że człowiek jedynie się błąka, dopóki nie znajdzie  punktu odniesienia wobec Najważniejszego, czy innego swojego Naj. Gdy odnajdzie - odnajduje spokój. I skuteczność działania.

busch, to mamy inną definicję zdrowia. Bo ani "zaburzenia osobowości" ani "patologiczne skłonności" mnie się w kategorii "zdrowie" nie mieszczą. Czyli: "terapia patologi u zdrowego" to oksymoron.

Szalenie trudno jest określać, co dla kogo "zdrowe" i "najlepsze". Chapeau bas dla terapeutów, którzy się tego podejmują. Ze świadomością własnej omylności. Z dogłębną wiedzą o ludzkich mechanizmach przystosowania, ich szkodliwości i... bezcenności. Z obserwacji mi wychodzi, że spora część jest... cóż, mało... dojrzała?

Byłabym za tym, żeby terapii ani nie demonizować ani nie ubóstwiać. Ot - nie radzisz sobie? Może ktoś obcy, nieco obeznany z konfliktami wewnętrznymi i/lub w relacjach pomoże ci rzecz obejrzeć? Uprzytomnić pewne oczywistości? Nauczyć stawiania pierwszych kroków - bo taką wiedzę powinien mieć: że zazwyczaj ludziom w podobnych sytuacjach sprawdza się to i to, żeby np. możliwie bez szwanku wyjść z traumy czy "bólu istnienia", schematy wypraktykowane jako skuteczne w pewnych problemach.
Owszem, podejrzewam, że szczytne cele terapii (ładnie przez ciebie wymienione) w dzisiejszych czasach jakby... no, przegrywają z potrzebą "pląsania po tęczy".

Osobiście nie uważam, żeby ktokolwiek miał być lepszym specjalistą w moich sprawach niż... ja sama 🙂 Ale naprawdę nie każdy musi użerać się z, hmm, pewnymi... trudnościami zupełnie sam. Warto sięgać po pomoc. I przekonywać się na ile jest pomocna 🙂


Co do Najwyższego i znajdowania w nim oparcia. Nie sądzę, by to było tak proste. Jest mnóstwo osób religijnych, a mimo to borykających się ze swoimi różnymi problemami psychicznymi, nieszczęśliwymi w swoich toksycznych relacjach, mającymi trudności w różnych sferach życia itd. Wiara jest moim zdaniem jakby z innego poziomu, niż konstrukcja psychiczna, bardziej lub mniej pomagająca w życiu. Zwłaszcza rozumiana tak szeroko i ekumenicznie. Nie zgodzę się, że zawierzenie jakiemukolwiek Absolutowi da ukojenie - fundamentalizm islamski ze wszystkimi jego wypaczeniami jest chyba dobrym przykładem. Zresztą religijnych chrześcijan z wypaczonym poglądem na świat i siebie też spotkałam.

Poza tym, mam trochę wrażenie, że wiara to nie jest do końca coś, na co mamy wpływ. Nawet w chrześcijaństwie jest zdaje się instancja łaski wiary, która na nas spływa. Z moich doświadczeń wynika, że albo ktoś wierzy, albo nie wierzy - to jest jakby wpisane w duchowość danego człowieka, w danym czasie. I z tej przyczyny wiara nie każdemu pomoże, bo nie każdy po prostu wierzy.

Nie uważam też, że pójście na terapię powoduje, że przestajesz być "specjalistą w swojej sprawie". Są przypadki, że terapia jest przymusowa, ale jednak chyba rozważamy sobie tutaj sytuację dobrowolnego uczestnictwa w terapii. Uważam, że płacenie za każdą wizytę jest dostatecznym argumentem, by uwierzyć, że to ja sobie sprawiłam terapię, a nie że to terapia przydarzyła się mnie i ja się jej bezwolnie poddaję.
Jeśli jednak ten argument nie wystarcza, to mam lepszy: terapeuta bez współpracy pacjenta niewiele może. To pacjent wykonuje całą pracę, a terapeuta może wskazywać, w którą stronę ta praca powinna przebiegać. To pacjent wygrzebuje swoje wspomnienia, mierzy się z nimi na różne sposoby, testuje nowe schematy radzenia sobie z trudnymi sytuacjami itd. Uważam, że większość przemiany pod wpływem terapii zachodzi w czasie pomiędzy jedną, a drugą wizytą - kiedy ma się czas na przemyślenie i przetrawienie tego wszystkiego, a także pewne modyfikacje w swoich zachowaniach. Sama godzina z terapeutą jest bardzo ważna, ale od patrzenia się w oczy terapeucie jeszcze nikt się nie zmienił 🙂.

Co do definicji zdrowia i choroby: myślę, że to jest akurat trzeciorzędna sprawa. Diagnoza choroby jest dobra wtedy, kiedy ktoś potrzebuje farmakologicznego wsparcia - a i bez diagnozy chyba też można je otrzymać? W innych przypadkach co mi po tym, że uzna się mnie za zdrową, skoro mam mnóstwo dziwnych schematów myślowych, które przeszkadzają mi w życiu? Tak czy siak mogę je przepracować. Nazwanie siebie "chorym" to wtedy niepotrzebna stygmatyzacja.
Dzionka, dzięki za odpowiedź. Fajnie "zdrowo" na to patrzysz. Sama do ciebie raczej nie pójdę 😉, ale może dziecko bym przywiodła, gdyby potrzeba była - kto wie 🙂

Ech, gdzieś krąży niezrozumienie. Nie wiem gdzie, trudno mi wytłumaczyć. Nie mam zastrzeżeń do terapii, jeżeli człowiek zdecydował się zafundować sobie takie SPA (pisze świadoma bolesności zbiegów) i przyniosło to dobre (w ocenie klienta) skutki.
Zastrzeżenia mam dwojakiego rodzaju. Jedne dotyczą rzetelności i fachowości. I tu - gdy rzetelność i fachowość jest - nie ma problemu. Drugie... ideologii? Filozofii? Dostrzegam masę sprzeczności - nawet w waszych wypowiedziach. Te sprzeczności sprawiają, że rzecz staje się... mętna. Ale nie będę tu tomów pisać co i jak. Pod tym kątem (powiedzmy - sztuki życia) nawet najlepsza terapia jawi mi się jako coś wysoce wątpliwego. Ale ok - każdy dokonuje swoich wyborów.

busch, pisałam, że duchowość to nie psyche. Rzecz w tym, że najzdrowszy psychicznie człowiek nie ogarnie - dopóki nie ustali swojego celu i sensu życia, nie pojmie swojej istoty. W tę stronę - nie odwrotnie. I w tym, że jak zauważyłaś, "wyciąganie się za włosy z bagna" funkcjonuje tylko w koanie. Trzeba pomocy z zewnątrz. Niektórzy zawierzą Łasce, inni - terapeucie, inni jeszcze innym wpływom. A religijny - nie znaczy Prawdziwie Wierzący (a jeszcze zależy, w co konkretnie - nie paszczą a naprawdę - za co warto życie oddać).
Jeszcze mi napisz: to od czego zmienia się człowiek, skoro nie od "patrzenia w oczy terapeucie"? I co z tego jest niemożliwe BEZ terapeuty?
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się