Rak, nowotwór (i inne poważne choroby) w rodzinie/u bliskich

U mnie babcia (91 lat) okazało się, ze ma raka (narządy rodne). Jestem trochę zszokowana tym jak wygląda 'opieka' lekarska... przed pójsciem do szpitala czula sie dobrze, w szpitalu mieli jej ustawic leczenie - mamy z mamą wrażenie, ze nie ustawili jej nic, stwierdzili że większośc leków trzeba odstawić bo za dużo ich bierze. No i ok, tez uważam że sę faszerowała na potęgę, ale teraz żyje w bólu i nic jej na to specjalnego nie dali. Moja matka się ostatnio wkurzyła i dała jej na włąsną rękę przeciwbólowe i babcia od razu inaczej funkcjonuje - lekarze oczywiscie się upieraja, ze broń boże, wystarczą opioidy... ale one nie działają na ostry, nagły ból. Odstawili jej nawet leki na zaniki przewodnicwa nerwowego w nogach, dopiero inny lekarz, po wyjsciu ze szpitala powiedział, że powinna je brać i od razu jest inaczej, zaczeła znowu chodzić.... Poza tym... co może już zaszkodzić 90 letniej osobie z rakiem, zatorowoscią płucną taką, że w każdej chwili może umrzeć i milionem innych chorób? Skoro zostały jej miesiące, może tygodnie życia, to nie chodzi o to, żeby po prostu ją nie bolało, żeby spędziła te ostatnie dni jakkolwiek dogodnie?  Nikt nam nie udziela informacji (a i tak mamy znajomości, nie wiem jak to wygląda bez...), nic nie wiadomo, na pytania o leki przeciwbólowe dla babci lekarze mam wrażenie jakby uważali, że ona udaje czy coś... to jest osoba, która całe życie nigdy się nie skarżyła na choroby, na nic, mega pozytywna i nagle ktoś nam będzie wmawiał, że jej na pewno tak nie boli, jak mówi? Ona i tak zachowuje mega pozytywny nastrój, ale no kurde, to nie jest osoba co udaje... przykre to, przykro patrzeć jak bliską osobę boli i że lekarze jakoś olewają. Nie wiem, może to kwestia wieku, że i tak uważają, że na coś musi umrzeć, no ok, ale ja nie rozumiem, czemu ma nie byc na lekach przeciwbólowych.... i tak je brała ostatnie 20 lat, naprawdę już teraz CO to może zaszkodzić bardziej, jak i tak wiadomo, że umiera? Myśleliśmy, że w szpitali dostanie jakieś wsparcie, ustawioną terapię przecibólową, itd - nie dostala nic, jeszcze gdybyśmy codziennie nie byli tam w porach posiłków, to by nic nie jadła, ja nie moglam uwierzyć jak to wygląda - dają tackę babci na stoliku obok łóżka, która nie ma siły jej przesunąć, tak żeby zjeść i mowią potem że nic nie zjadła... myślałam że w szpitalu karmi się starszych, którzy nie mogą sami zjeść.... byłam tam wielokrotnie i pomagłam innym starszym paniom, bo NIKT ich nie karmił... stawiali tacki i szli, one chciały zjesć, ale nie miały siły sobie tego wszystkie poprzysuwać... jakis koszmar. Dobrze, że babcia już u rodziców w domu, na razie sie opiekujemy na zmiany, mieliśmy wziąć opiekunkę, ale jak wiadomo, że niedługo odejdzie to każdy chce z nią spedzić jak najwiecej czasu... Dla mnie to byla zawsze ukochana babcia, jedyna ktora wyżyła, reszte dziadków straciłam jakomałe dziecko. taka dobra, pozytywna, twarda kobitka, co zawsze miała mądre rady, wcale nie 'starcze' ona taka postępowa jak na babcie 😉  jedyna uwazała, ze super że pracuję z końmi bo to szlachetne zwierzęta - bo moi rodzice to ciągle liczą na zmiane ścieżki kariery 😉 smutne, że mam wrażenie, że prawdziwa opieka lekarska w takich przypadkach jak ona, to tylko na filmach.... (jedyne na co nie można narzekać to jej fizjoterapeuci, naprawdę każdy jeden fajni i pomocni).
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
04 listopada 2017 19:56
branka- Życzę dużo sił zarówno dla Twojej Babci, która cierpi, jak i dla Was. Pamiętam, jak moi rodzice opiekowali się mamą mojego taty- miesiąc cierpiała w domu. Prawdopodobnie miała raka. Pamiętam (było to prawie 15 lat temu), jak babcia odsłoniła kołdrę i pokazała mi praktycznie niewładną, siną nogę  😕 Rodzice, szczególnie tata, który najwięcej z nią przebywał (tylko mama pracowała), byli wyczerpani. Sama miałam tylko niecałe 12 lat, mogłam tylko posiedzieć z nią i porozmawiać. Ona śpiewała mi piosenki z czasów swej młodości.
Dzięki  :kwiatek: U nas na razie babcia jeszcze trochę funkcjonuje, ale jest u rodziców, ze wzgledu na połamany kregosłup i zaniki nerwów w nogach - łatwo traci równowagę, nie może nic unieść. Pewnie skoro oprócz tego rak, to zaraz będzie gorzej i w  końcu wezmą opiekunkę do domu, bo jednak i oni, i ja pracujemy (ja mieszkam blisko wiec mi łatwo przyjechać, ale też trochę zaniedbałam swoją pracę przez to wszystko... ), i czasem jest ciężko się dogadać, żeby zawsze ktos w domu był. Z drugiej strony - póki da się tak, to da i tyle. Ją boli, ale jeszcze nie na tyle, żeby nie funkcjonowała. Ale wiemy, że lepiej nie będzie.... oczywiscie różne sytuacje rodzinne sa obok tego, jak ciotka (jej druga córka), która uważa, że babcię należy umieścić w ośrodku i która pomimo że są z mężem na emeryturze (a moi rodzice mają prace oboje na pełen etat), to się nie poczuwa opiekować swoją mamą. No ale z tego co słysze po znajomych, to takie historie to na porządku dziennym. Szkoda, że niestety babcia to słyszy gdzieś pokątnie i wie, że jej druga córka już dzieli majątek i co chwila porusza kwestie spadkowe. Okropne, przecież ona jeszcze żyje...
Branka, lećcie do Poradni Leczenia Bólu. Pomogą.
O, no ktoś nam o tym mówił, ale lekarze ze szpitala mówili, że ee niepotrzebne.
A może hospicjum domowe w ramach wsparcia?
@Branka
skontaktujcie z się z lokalnym hospicjum. Wyjaśnią i pomogą
branka, strasznie przykro to się czyta 🙁 takie podejście "spisany na straty", bo to już stary człowiek, bo nic więcej się nie da zrobić...
To przygnębiające, zwłaszcza, że niestety nie każdy ma wokół siebie najbliższych.
Trzymajcie się, korzystajcie z chwil razem w domu  :kwiatek:
Ewentualnie pogadaj ze znajomym lekarzem, żeby jej cos przepisał - są spraye i tabletki z fentanylem na taki właśnie nagły ból.

Tak przy okazji, jeśli szukacie pomocy poza szpitalem to koniecznie bierzcie ze sobą listę leków które babcia bierze, bo niestety z mojego doświadczenia jeśli nie mieli tej listy podawanej pod nos to tylko dopisywali mojej babci kolejne, często podobne rzeczy.
U mojej mamy nie wykryto przerzutów  😅
W środę ma operację i oby to wystarczyło i na tym się zakończyło!
Super wieści!
Milla - super wieści 🙂

U mojej babci różne dziwne informacje teraz - miala krwawienie z dróg rodnych (pomimo, że tam wszystko zaszyte, bo miała lata temu problemy z wypadaniem pochwy), dwóch ginekologów, wziętych prywatnie na konsultacje i uwazanych za świetnych uważa, że to nie rak a mięsniak (ona miala raka stwierdzonego po rezonansie i badaniahc krwi, ale te drugie się znacząco poprawiły teraz, a biopsja się nie udala, teraz mają zrobić markery, bo znowu biopsja się nie udała...). W poniedziałek idzie znowu do szpitala, w szpitalu też teraz nie wiedzą, lekarz który ma ją operowac (jeśli uzna, ze inaczej sie nie da), też po obejrzeniu wszstkich wyników i po usg mówi, że nie wie czy rak czy nie, ale że jego zdaniem operacja jest konieczna, ale może ją zabić w tym wieku i jest masa przeciwwskazań do znieczulenia ogólego. Więc nic nie wiemy, czekamy do poniedziałku, babcia cala nerwach i ciśnienie jej skacze, ale czuje sie troche lepiej psychicznie, że tylu lekarzy się zainteresowało nią wreszcie i że debatują nad jej stanem. Od razu się zaczęła ruszać, nawet chciałą, zeby ją zawieść do stajni do mojego konia i dala radę przejsc na padok i dawać marchewki, jakaś taka pełniejsza sił jest.... Nawet nasza lekarz rodzinna miło zaskoczyła dzwoniąc i pytając o stan babci i czy jakoś może pomóc w zwolnieniach, przepisaniu leków itp. Miła odmiana, bo wcześniej wszyscy mieli wyrąbane, ale teraz inny oddział i inny szpital przejął pieczę nad bacią i tu się wydają być bardziej zaangażowani. Zobaczymy co dalej... Najgorsza ta niepewność, nic nie wiadomo na pewno, nie ukrywam też to ciężkie dla rodziny, bo nikt nie wie na co się przygotowywać (operacja z której się może nie wybudzić czy brak operacji), a także na jaki dzień wziąć wolne, bo nie wiadomo ile babcia będzie w szpitalu, a jeśli wyjdzie szybko to sama być w domu nie może. A każdy z rodzinie ma juz problemy z braniem wolnego, ale no kurcze nikt nic nie wie... opiekunkę moja mama chciała wziąć, ale jak babcia ma być w szpitalu to nie ma co jej brać, z drugiej strony jak wyjdzie, to bez opieki będzie ciężko, ktoś by się musiał w innym wypadku na stałę z pracy zwolnić. W pracy moich rodziców nikt tego nie rozumie, że nic nie wiadomo, bo kto chce pracownika, co nie wie kiedy weźmie wolne...ja mam jedyna taką pracę, że mi łatwiej się wyrwać, ale widzę że moja mama chciałaby byc cały czas z babcią i nawet jak ja z nia siedze to dzwoni co chwila, a jej kierownik już jest ostro wkurzony.... no ale najważniejsze co stwierdzą lekarze po weekendzie, jak babcia znowu będzie w szpitalu, wszyscy chccieli byśmy uniknąć operacji, no chyba ze miala by być ratująca życie i że nie ma innego wyjścia. Bo się boimy, że po prostu nawet jak sie operacja uda, to ona juz potem nie wróci do zdrowia, albo organizm nie przetrzyma znieczulenia ogólnego...
Milla bardzo dobra wiadomość! 🙂
branka ogromnie współczuję.
branka, współczuję.

Ale jakoś dziwnie jest twoja babcia diagnozowana, swoją drogą. Przy podejrzeniu nowotworu powinna od razu mieć oznaczone markery. Jakie ma wyniki crp?
No oni ją miesiąć trzymali w szpitalu, żeby ją zdiagnozować, stwierdzili po rezonansie, że trzeba zrobic biopsje, teraz jak sie nie udało jej dwukrotnie zrobić to mają oznaczyć markery...
CRP było bardzo wysokie miesiąc temu, ale miała też zapalenie nerek wtedy. 2 tyg temu spadło, ale było dalej powyżej normy, teraz w poniedziałek pewnie będą znowu oznaczali. Miała też bardzo silną anemie, ale potem się zmniejszyła. Oni też patrzą na objawy, że ma gorszy apetyt, że często wymiotuje, a gastrokopia wyszła ok. No i boli ją choć jedni uważają, że to od złamanego kręgosłupa, inni że to przez guza, jeszcze inni że to dlatego, że to mięśniak i bądź tu mądry człowieku  🙄

Edit - babcia będzie miałą operację, w czwartek lub piątek. trzymajcie kciuki 🙂 Patrząc po objawach onkolog twierdzi, że to na pewno nowotwór, raczej złośliwy, ale będa wycinać macicę i wtedy go zbadają. normalnie usuwali by więcej, ale tu nawet jeśli są przerzuty do węzłow, to nie będa w nie ingerować. Lekarze ze względu na wiek babci zdecydowali, że zrobia krótką, godzinną operację, żeby usunąć źródło krwawienia, bez niej mówią, że się wykrwawi (a leków rozrzedzajacych krew nie można odstawić na stałe, za duże ryzyko zatoru). Jeśli to zaawansowany rak to lekarze mówią, że nie ma co usuwać więcej, bo nie przetrwałą by okresu rekonwalescencji po wiekszej operacji, a tak może będzie miała jeszcze kilka tygodni, miesięcy życia. Choć mamy ciągle nadzieje, że nie okaze się że to rak a jeśli, to że nie w 4 stadium. Rezonans nie pokazał przerzutów, ale mogą być, będą wiedzieć jak otworzą ją. Babcia przeżaroża, moja mama to już w ogóle, przezywa strasznie, ale lekarze mówią, że nie ma innej opcji, bez  operacji umrze bardzo szybko, trzeba spróbować....
Scottie   Cicha obserwatorka
17 listopada 2017 06:14
branka, i jak babcia?? Jest już po operacji? Trzymam kciuki!!
Dzięki, że pytasz 🙂 Babcia miała wczoraj operację, zrobili histerektomię i pobrali wycinki z węzłów do badania. Operacja się udala, chirurg była bardzo zadowolona z przebiegu, mówi że nie wygląda to na nowotwór złośliwy a na pewno nie na zaawanswany, bo nigdzie nie było widac przerzutów, sam guz też nie wyglądał na pierwszy rzut oka na złosliwy, ale czekamy na wyniki histopatologii, bo ostrzegała że wygląd czasem myli. Ale ogolnie lekarze nastawieni optymistycznie wiec my też.
Babcia się czuje nieźle jest troche obolała, ale dobrali jej tak leki przeciwbólowe, że nawet dzisiaj wstała i poszla sama do łazienki a tego się najbardziej baliśmy, że będzie unieruchomioa z bólu przez wiele dni i że już potem nie wstanie. Ona musi codziennie mieć ruch, inaczej przestaje chodzić. Jakiegoś rehabilitanta moja mama też załatwiła, żeby ćwiczyć jej nogi itp.
A ona sama w zadziwiająco dobrym nastroju, widać że nie była pewna czy te operacje przeżyje. Ale przed samą operacją było ciężko, była tak zestresowana że mysleli że jej nie znieczulą. a w ogóle znowu 'swietnie' zadziałał szpital, bo pielęgniarka zapomniała dać jej leków uspokajających i na cisnienie rano przed zabiegiem. Potem im się udało zbić to ćiśnienie ale do 160, ryzykowali biorąc ją na stół, ale też uznali że nie można tej operacji odsuwać bo miała już krwotok i bali się, że każdy kolejny dzien będzie ją tak osłabiał, że nie będzie już jak operować.
Ta jej lekarka co operowała bardzo fajna, w dniu operacji wyrzuciła wprawdzie moja matkę i ciotkę z sali, ale dobrze zrobila - bo babcia stres przed operacją wyładowywala na córkach więc tym bardziej jej ciśnienie skakało, bo wiadomo córki też były w nerwach i się iepotrzebnie wszyscy nakręcali, a jak one poszly to sie uspokoiła 😉

Edit: byłam wieczorem u babci, kurcze byłam w szoku jak pomykała po korytarzu - owszem z laską i trzeba ją było z drugiej strony asekurować, ale łaziła wte i wewte, lepiej jak przed operacją - lekarz jej kazał sie ruszać, więc wzięła sobie to do serca. Co prawda twierdzi że schudła tak, że wygląda jak wrak człowieka, ale przynajmniej dzięki temu z niecierpliwością wyczekiwała kolacji, bo uznała że jest za chuda (przed operacją było źle z jej apetytem, zastanawiam się teraz na ile to była kwestia psychiki, bo jak usłyszała że to raczej nie rak, to nagle mówi, że ma wielki apetyt - na razie jest na jakiejś lekkiej diecie pooperacyjnej, ale jutro mają jej dac już obiad i mówiła że nie może się doczekać). Nawet kazała się uczesać i pomalować brwi na okazję chodzenia po oddziale :P i obowiązkowo przebrać w czysty fartuch, bo przecież gdzie ona tak wyjdzie na oddzial w brudnym 😉 zastanawiałam sie o co chodzi, bo ona owszem zawsze była zadbaną kobietą, ale nigdy się w szpitalu wyglądem nie przejmowała -  okazało się, że lekarz dyżurujący to już starszy pan przed emeryturą, ale zdaniem babci bardzo przystojny 😉 (faktycznie, wyglądał bardzo dobrze pomimo wieku 😉 ). narzekała trochę, że ją boli rana pooperacyjna, ale też zapomniala o tym wspomnieć pielęgniarkom, dopiero ja im wspomniałam, żeby jej coś dały przeciwbólowego. Myślę, że to dobry znak, boleć na pewno boli, ale jakby ją bolało nie do wytrzymania, to by nie zapomniałą o tym, bo wcześniej jak się gorzej czuła, to zawsze informowała personel szpitala o tym. Niesamowite jak coś takiego jak poważna operacja potrafi człowieka nastroić pozytywniej do życia - i to pomimo bólu. Mam nadzieję, że tak zostanie i że babcia jakoś wewnętrznie uznała, ze jeszcze może trochę pożyć. Wcześniej w obliczu coraz gorszych wiadomości o jej stanie zdrowia, ciagłych pobytow w szpitalu i braku ostatecznej diagnozy, czula się coraz gorzej - teraz wrócił jej normalny temperament.
Swoją drogą przeraziło mnie, że na oddziale poza nią i jedną starszą panią leżały same młode dziewczyny, kolo niej jedna też po histerektormii, ale wiekszej, bo z usunieciem jajowodów i węzłów, okazało się że tylko ciut starsza ode mnie jest i ma raka, druga po usunieciu jajnika, z drugim niedrożnym, starająca się od lat nieskutecznie o ciąże, reszta też same dziewuchy, ale że nie leżały z nią, to nie wiem na co będą lub były operowane. Ale było to trochę przygnębiające. Jednocześnie na tym samym korytarzu masa radości, bo obok jest porodówka. Widziałam dwóch nerwowo oczekujących ojców i jednego który dzwonił poruszony z korytarza do rodziny, że ma syna. Taki życiowy oddział 😉 Ale dużo sympatyczniejszy w sumie niż wszystkie inne na których do tej pory leżała babcia, ona też mówi że dużo sie tu lepiej czuje niż w poprzednich szpitalach, pomimo że wiadomo też nie wszystko hula jak powinno. Ale tu zdaniem babci pielęgniarki czy tam położne się naprawde przykładają do pracy, ale widać że przemęczone po prostu. I jest też inaczej z lekarzami - są dostępni dla rodziny, przychodza do pacjentów kilka razy dziennie. W pprzednich szpitalach lekarz byl raz dziennie na obchodzie, a żeby udało się z nim porozmawiać to był cud.
branka, super wieści! W którym szpitalu babcię operowali?
branka, masz super babcię! Ja po podobnej operacji potrzebowałam trzech dni, żeby w ogóle wstać z łóżka...
Dużo zdrowia życzę  😀
Na Kamińskiego.

Dzisiaj sie gorzej czuje, bo ją bardziej boli, a musieli zmniejszyć dawkę leku przeciwbólowego ze względu na nudności i zawroty głowy, bo musi chodzić. Lekarka każe jej spacerować co godzinę, więc twardo chodzimy. Oni się boją żeby nie dostała zapalenia płuc, ponoć w tym wieku to możliwe powikłanie, ale póki co nic takiego się na szczęście nie przyplątało. Także ruch, ruch i jeszcze raz ruch, biedna że musi tyle łazić z bolącą raną, ale co poradzić, jak każą to każą.
branka, trzymam kciuki za szybkie i bezproblemowe gojenie!
Dzięki 🙂
Wlaśnie wróciłam od babci, moim zdaniem swietnie sobie radzi, spaceruje dzielnie z laską albo chodzikiem, chodzi sama do toalety, siada sama pomimo że ją boli, ale ona oczywiscie narzeka, że jest taka niesprawna. Kurcze, jest 3 doba po operacji, przecież nie ma cudów że będzie od razu biegać. No ale udało mi się zaszczepić jej wizję tego, że za miesiąc swieta i akurat do tego czasu się wygoi. Przystojny doktor pokazał jej dziś ćwiczenia na nogi, to je ochoczo robi 😉
Sory za post pod postem, ale chciałam się wygadać.
Babcia ma mocne pogorszenie, pomimo że rana pooperacyjna się dobrze goi. Ale potwornie osłabła, wymiotowala przez 2 dni (jelita nie pracowały), dzisiaj zaczęła kaszlec, wczoraj jeszcze z nasza pomoca chodziła, a dziś nie miała siły się ruszyć, ledwo była w stanie coś powiedzieć. Ale przebadano ją wzdłuż i wszerz, tomografia ok, ekg, gastroskopia, wszystko ok, jedyne co to maja problem z ustawieniem jej cukrzycy i ma potworną anemię (hemoglobina niecałe 7). Typowe obawy raka, ale... zadne badania nie wskazują na niego, onkolog go już w tej chwili wyklucza, guz byl łagodny, markery też ok. Mówią, że po prostu operacja w tym wieku jest dla organizmu czymś ciężkim, że straciła sporo krwi przed i po operacji, teraz jej przetoczyli krew, podali tlen i mają nadzieję, że się z tego wyciągnie. Bo tak to reszta organizmu ma się w porządku. Przy takiej anemii nie dziwne, że jest tak oslabiona. Jest pod opieką nowej internistki, która dzisiaj ten tlen i krew zaleciła, moim zdaniem powinni to juz wcześniej podać, no ale już nie ma co psioczyć, trzeba walczyc i tyle. I tak dużo czasu jej pielęgniarki i lekarze poswiecają, dzisiaj cały dzien się nią zajmowali.
Najwazniejsza teraz psychika, wszyscy lekarze nam mówią, że to juz najbardziej kwestia jej woli życia. Dziś się na moment poddała i mówiła, że chce umrzeć, bo już mówiła że ma dosyć tych wszystkich badań, szpitali, że nie ma siły. Ale wieczorem miała lepszy humor, trochę się wypłakała, co moim zdaniem jej dobrze zrobiło (ciotka to jej gada do głowy głupoty, że nie wolno pokazywać słabości, obraża się na babcie, że ta nie chce jeść - no nie chce, bo nie ejest w stanie, bo wymiotuje... a ciotka ciśnie jej jakąś negatwną motywację.... teraz jej założyli rurke taką, ze odżywiają ją przez nia.... ale zjadła wieczorem zupę i nie zwrociła, jelita się uruchomiły na szczęście, bo przez moment nie działaly). Przy mojej mamie babcia sie czuje swobodniej i może sie wypłakać i ponarzekać, i zawsze po wizytach mamy nabiera sił, także jutro ustaliłyśmy z mamą, że po prostu od 8ej tam bedziemy siedzieć i tyle - szczególnie, że babcia bardzo prosi, żeby jej nie zostawiac samej, chce być w towarzystwie, chce żeby ją oderwać od tego wszystkiego, poopowiadać co tam się w kraju czy na swiecie dzieje, jak zwierzaczki itp. Dzisiaj ledwo mówiła, ale jak przyszlam i powiedziałam, że kot rodziców ciągle spi na jej łożku (bo faktycznie to robi), to powiedziała, że tęskni za nim i że nie może się doczekać aż go zobaczy - także przynajmniej sie nakierowała na to, że jeszcze z tego szpitala wyjdzie....
Moja mama jest wykońćzona, przerażona, nigdy jej w takim stanie nie widziałam, na szczęście mój tato ją bardzo wspiera, ja też się staram jak mogę. Ale ze swoją siostrą popadają w coraz wiekszy konflikt (mają go od dawna) - pomyślałby ktoś, ze taka sytuacja poprawi ich relacje, ale idzie to chyba w drugą stronę, moja mama sie wkurza, że ciocia babci gada głupoty, ciocia z kolei pewnie ma jakiś tam swój pomysł jak motywowac babcie i wierzę, że uwaza że robi słusznie i że robi to z troski, ale no dogadać się ze sobą nie mogą, jedna na duga nadaje.... Tyle dobrze, że utrzymuja te konflikt z dala od babci, bo jeszcze tego brakuje żeby widziała, że się córki żrą ze sobą...
Trzymam kciuki za zdrowie babci, może już będzie z górki.
A tak swoją drogą - nie możesz jakiegoś sensownego lekarza/pilęgniarki namówić na rozmowę z ciotką? Żeby jej uzmysłowił, że nie tędy droga, trochę wytłumaczył. Was słuchać nie będzie, ale ktoś z personelu to może być jakiś autorytet i coś zaskoczy.
Dzięki  :kwiatek:
czy ja wiem, ciotka to ciężki temat... to jest osoba żyjąca z nerwicą natręctw, ale uważające że jej nie ma, gardząca psychologami, psychiatrami itp, przemówić do niej lekarz czy pielęgniarka raczej nie przemówi, bo zdaniem ciotki wszyscy są beznadziejni i wszystkich należałoby zwolnić itd. I w ogóle cały świat jest zły i przeciwko niej. Choć ona sama jest mimo wszystko dobrym człowiekiem i ona chce dobrze, ale nie wie jak, moja mama moim zdaniem troche ma za mało wyrozumialości dla niej i mogłaby jej sama na spokojnie pewne rzeczy wytłumaczyć, ale moja mama jest z kolei typem, który jak sie wkurza, to od razu naskakuje ostro i one sie nie mają jak ze sobą dogadać, bo od razu się kłocą... a mnie tam nikt nie słucha, ja przychodze towarzysko, bo babcia lubi jak ją odwiedzam i wie że moze mi sie wygadać, nie wstydzi się też przy mnie że trzeba pieluchomajtki przebrac czy coś, a przy ciotce sie wstydzi - ale dlatego, że ciotka się też wstydzi i sie nazwajem nakręcają bez sensu, wiec jakoś latwiej jak ja w pewnych rzeczach pomogę, szczególnie że mnie to nie rusza i babcia o tym wie. Myślę, ze mi samej byłoby dużo trudniej jakby to była moja matka (bo wiem ile negatywnych emocji sie we mnie rodziło jak moja mama była kiedys po operacji i trzeba jej było we wszystkim pomagać, średnio sobie z tym radzilam, choc próbowałam robić dobrą minę do zlej gry....) - z babcią mi dużo łatwiej.... włącza mi się po postu troska bez negatywnych emocji i rozkmin, przy mamie tak nie było, bo emocje wtedy brały gorę co chwila... ale też byłam pare lat modsza, może to kwestia tego - ale chyba najbardziej to jednak  samych relacji z daną osobą. Trójkąt moja mama-ciocia-bacia jest bardzo burzliwy momentami.
No wiesz, cztery twarde charaktery na małej szpitalnej przestrzeni... Katastrofa gotowa.
A z opieką taką "techniczną" to chyba niewiele związku ma stopień pokrewieństwa. Niektórzy potrafią, znajdują się w tym a inni po prostu nie dają rady pomimo najlepszych chęci. Należy ich wtedy oddelegować do innych zadań (kup w sklepie/podnieś/pogadaj z lekarzem/przynieś kawę). To się często sprawdza.
Bardzo kibicuję twojej babci, bo jakoś z tego co piszesz o jej chorowaniu, przypomina mi się moja, nieżyjąca już, babcia, też mama mamy.
A emocje przy ciężkiej długiej chorobie trudno opanować, bo sięgają zenitu... Oprócz zdrowia to spokoju w takim razie wam życzę.
branka, zdrowia dla babci. I a propos ryzyka zapalenia płuc – bardzo warto też oklepywać plecy. Regularnie. Przy jakiejś niedawnej infekcji zdałam sobie sprawę, jakie to skuteczne, jak po byle oklepaniu nagle, magicznym sposobem, ruszało się w środku i kaszel z minuty na minutę robił się odksztuszaący. Więc ruch ruchem, ale może warto i to dodać.
branka, dużo spokoju, na pewno wam się przyda  :kwiatek:

Moja mama już po operacji.
Dziś była na zdjęciu szwów, okazało się ze po operacji zrobił się mały krwiak, wiec trzeba było sie tez tym zająć.
Otrzymała od razu wyniki histopatologiczne.
Nie ma tragedii, ale lekarz zlecił jeszcze chemie i radioterapie.
Mama już kompletnie się załamała, choć z tatą jej powtarzamy, że powinna się cieszyć z wyników.
Ale ona i tak swoje, że łysa będzie, że może lekarze nie maja racji i będą przerzuty.
Nie zapowiada się na spokój w najbliższym czasie 🙁
Babcia właśnie miała operacje - krwawiła z rany poopercynej i stwierdzili, że musza ją otworzyć. Wiedząc, że idzie na operację pożegnała się z nami wszystkimi (jak moja bratanica powiedziała do niej 'babciu kocham cię', to się nawet pielegniarki wzruszyły) - ale przeżyła! różnie może teraz być, dzisiaj byłą potwornie osłabiona, a kolejne znieczulenie i otwieranie jej to jest masakra dla jej organizmu. Ale walczymy dalej.
Lekarka mówi, że to przez leki przeciwzakrzepowe - mają je zmniejszyc o połowe, ale niestety wtedy ryzyko zatoru płucnego z kolei jest ogromne. Ale nie ma wyjścia...

Jeszcze jej nie przywieźli, ale ponoć się wybudziła.

Swoją drogą moja mama poprosiła dzisiaj wizytę psychologa szpitalnego  u babci i dużo to dało.


Milla - zdrowia dla Mamy! I dla Ciebie i Taty dużo siły.
Milla, pociesz mamę, że włosy po chemii odrastają mocniejsze. Serio. I odrastają szybko bardzo. Tato jakieś 2 tygodnie po ostatniej chemii miał już meszek, a z 4 tygodnie - i włosy i brodę 🙂
Poza tym nie każdy źle znosi chemię. Nie ma co się łamać - trzeba (warto) walczyć. Mój tato po diagnozie też miał fazę totalnego załamania. Teraz też to od czasu do czasu wraca, ale tylko dlatego że w połowie leczenia nie wiadomo co dalej - lekarze co rusz mówią, że ws radioterapii tato ma "zadzwonić jutro". Ostatnio go z kimś pomylili i umówili na operację (tato jest po operacji i póki co nie było mowy o kolejnej)... Generalnie rozpiernicz na tej warszawskiej onkologii straszny 🙁 A wracając do nastawienia - czasem , gdy człowiek nie ogarnia - warto zwrócić się do onkopsychologa (jakoś tak to się nazywa).

branka siły dla babci!!
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się