"Nie ogarniam jak..."

Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
26 sierpnia 2014 17:56
abre, znów porównujesz ludzi z kotami. Beznadziejna analogia.
Jak dla mnie podobnie trafna jak porównanie kota i myszy. Żadne stworzenie nie chce żyć w zamknięciu przez całe życie. Może się do tego przyzwyczaić jeśli innego życia nie zazna. Ja nie potrafię tak trzymać zwierząt. Po prostu.
tet   Nie odbieram wiadomości priv. Konto zawieszone.
26 sierpnia 2014 18:03
Uwięziona w piwnicznym okienku.
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=345830195569965&id=169228789896774

Trafił we wnyki:
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.339832619503056.1073742099.169228789896774&type=1

Kot na którym znęcali się chłopcy:
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.332190176933967.1073742092.169228789896774&type=1

To tylko Częstochowa, z okresu miesiąca. Niestety mogę podać jeszcze bardzo wiele przykładów =(





Tak, życie jest niebezpieczne, dla kotów rownież. Jest jeszcze jedna różnica miedzy kotem a psem czy koniem. Pies lub koń mogą byc realnie niebezpieczne dla ludzi. Dlatego powszechnie akceptowane sa wolno chodzące koty, a psy i konie juz jakoś rzadziej. Nie wiem po co inni maja koty, ja mam kota, bo mam, a wlasciwie miałam myszy. Plagę. Teraz nadal mam kota a myszy juz nie. Zamknięcie kota w domu nie załatwialo sprawy. Kot wytłukl  myszy u nas, wokół nas i poszedł na gospodarkę sąsiada tluc tam. Mieszkałam w górach, ostatni dom we wsi, koniec drogi, koniec cywilizacji. Nie widzę powodów, zeby kota w domu trzymać. I tez mam kota od kogoś, bo mi tez fundacja wydać nie chciała. Kij w oko fundacji. Moj kot jest szczęśliwy. Rozumiem ludzi, którzy swoje koty trzymają w domu, np moja siostra, nie bulwersuje mnie to. Tyle, ze ona mieszka w centrum Krakowa.

Ps. Kot został w górach, ja od roku tez mieszka. W Krakowie, co prawda nie w centrum, ale kot był u nas pol roku i wpadł w depresje. Wiec zawiozłam go z powrotem w gory

Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
26 sierpnia 2014 18:09
tet, ja mam kota, bo fajnie mieć kota. I zależy mi na tym, żeby żył. I żyje już 14 lat. I to żaden rekordowy wiek jak na kota domowego, czego o wiejskich powiedzieć nie można.
abre, ok, porównanie kota i człowieka. Puściłabyś 5 letnie dziecko, żeby sobie chodziło, gdzie, kiedy i jak chce?
A puściłabyś lisa?
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
26 sierpnia 2014 18:22
abre, jakbym go udomowiła, to bym nie puściła.
Strzyga, mam złą wiadomość. Każdy z tobie bliskich (ludzi, zwierząt) zakończy kiedyś życie i będziesz musiała się rozstać. Brzmisz, jakbyś mogłaś wpływać na długość życia innych. A nie możesz. Nikt nie może. "Nikt z was nie może dodać ani minuty do czasu swego życia" - co dopiero inne istnienia. Tak, robimy co możemy, żeby się przedwcześnie nie rozstawać w ten ostateczny sposób.
Ale bezwzględne dążenie do "żeby był ze mną jak najdłużej i w ogóle długo żył" ma swoją cenę. Czasem nienormalnie wysoką.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
26 sierpnia 2014 19:42
halo, ludzie umierają? Serio? Niemożliwe!
arivle   Rudy to nie kolor, to styl życia!
26 sierpnia 2014 20:26
Ja nie wyobrażam sobie zamknąć kota w domu i nie wypuszczać. Ale tez mieszkam po środku niczego. Z jednej strony za płotem las, z drugiej pola. Chociaż nie wiem czy zamknelabym kota na amen mieszkając w mieście, zależy w jakie okolicy.
Facella   Dawna re-volto wróć!
26 sierpnia 2014 20:35
Ja swojego nie chciałam zamykać na amen. Próbowałam z nim wychodzić na smyczy i szelkach. Nie wyszło. Mało nie trzepnął na zawał z nerwów. On jest wypłoch totalny, początkowo nawet na balkon nie chciał wychodzić. I nadal z niego ucieka, gdy usłyszy/zobaczy coś niepokojącego. A jak byłam zmuszona pójść z nim do weta, dosłownie 150 metrów od mojego bloku, to z nerwów dostał drgawek. Z gabinetu chciał nawiać, ważyliśmy go ze mną na rękach (najpierw ja sama, potem z kotem i liczenie ile więcej było z kotem), bo ciągnął jak popaprany do drzwi i musiałam go bardzo mocno trzymać. Nigdy wcześniej u weta nie był, więc nie miał powodów by bać się konkretnie gabinetu.
ja nie rozumiem, jak można mieć kota w domu
ale dopóki to nie mój dom, to mi rybka
Kot kotu nierówny. Wypuszczenie moich dwóch kocich łamag oznaczałoby dla nich pewną śmierć, bo instynkt samozachowawczy u tej rasy jest mocno upośledzony. Też nie wyobrażałam sobie kiedyś uwięzienia kota w czterech ścianach aż na własnej skórze nie przekonałam się, że w niektórych przypadkach taka wielkoduszność może kotu po prostu bardzo zaszkodzić.
A koty stajenne? zawsze w stajni mieszkają. Mają myszy łowić. Też lepiej je pozamykać? Wtedy zniknęłyby z wielu stajni i obór, bo po co kot, który myszy nie łapie?

Nasz wychodzący. Najpierw się trochę bałam, ale widzę, że mu to służy. Przychodzi kiedy chce, kilka razy dziennie przynosi mi ofiary w postaci myszy, jaszczurek albo żywych ptaków i wymienia na karmę. Uwielbia spać w stodole i rzadko drapie, żeby go wpuścić, najczęściej drapie, żeby wyjść.
Moja kotka z własnej woli nigdzie poza naszym niewielkim ogródkiem nie łazi, nikt jej wychodzenia nie broni, a mimo to już kilka lat minęło od czasu, kiedy oddaliła się od domu na więcej niż kilka metrów (a i wtedy zawsze była na widoku, nie kręciły jej żadne wycieczki, może dlatego, że nie znosi innych kotów, których w okolicy pełno). Chyba mam dziwnego kota. 😉
Mam kota w domu. Niewychodzącego kota.
W tej chwili ma 19,5 roku.
Mieszkam w środku miasta - nie ma opcji żeby wypuścić.
Wzięłam do domu maleńką bidę z przetrąconym ogonkiem. Siedziała na poboczu ruchliwej drogi.
Synek patrzył błagalnie i tłumaczył, że nie możemy jej tam zostawić.
Wiec bida jest z nami od ponad 19 lat.
Schroniska sprzed 20 lat nie nadawały się do tego, żeby oddać kociaka.
Coś takiego jak wolontariat nie istniało. Netu nie było żeby domu po Polsce poszukać
Na wsi u rodziny koty żyją zbyt krótko.
Została.

Jak już wzięłam to odpowiadam.
Jak odpowiadam, to nie wyrzucę jak wzięłam.
Potem doszedł pies. Kotka przez 12 lat miała koleżankę, którą tolerowała.
Nigdy się nie zaprzyjaźniła z innym zwierzakiem.
Fuczy, warczy, wścieka się jak jakiś czterołap zawita do domu.

Próby wychodzenia z nią na zewnątrz skończyły się paniką.
Więc jest w domu.
Jestem okrutna !

Swoja drogą gdybym miała wziąć dzisiaj kota do mieszkania - nie zdecydowałabym się.

Wzięłam do domu maleńką bidę z przetrąconym ogonkiem. Siedziała na poboczu ruchliwej drogi.

Ja też. Ale mieszkam na wsi. Kotecek posiedzi czasem 3 dni w domu, czasem 3 dni jej nie ma (te wszystkie wspaniałe dachy, dziki ogród, otwarta piwniczka, "stadne" koty itd.) W stronę drogi nie łazi, czy nie jedzie traktor - patrzy (dziwna jakaś). Psy jej nie zaczepiają, bo naszemu psu nie podskakują. Itd. Wychodzi i wchodzi przez lufciki jak chce, albo puka w okno. Jeśli chce wyjść siada pod drzwiami i miauczy w krótkich seriach 🙂 w równym stopniu potrzebuj moich kolan co wygrzewania się na dachu. No nie chce być starsza niż 3 lata, ale sądzę, że będzie z nami długo.

A w ogóle to chyba cały wątek jest na ten temat.
Wiesz Halo
niektórzy nie ogarniają jak można kota nie wypuszczać z domu więc napisałam 🙂
Ja też nie ogarniam czemu ją mam 🙂
Bo gdybym miała bidę przygarnąć dzisiaj - nie wzięłabym do bloku.
szemrana, moja siostra ma kota, na którego punkcie ma kota 🙂 "Niewychodzący", nie będę omawiać jego osobowości 🤣, wszędzie jeździł z nimi, ale w klatce...
Mieszkali w bloku. Teraz większość czasu mieszkają na spokojnej, odludnej wsi. A kot? Z początku było podobnie, zwierz schizował, a jak ostatnio byłam - kota nie widziałam 🙂 "Gdzieś" sobie łaził. Podobno odzyskał linię i zdrowie. Mają go z tuzin lat.

Wiele zależy od warunków.
Linia jest
Zdrowie jest
Na wieś się nie wyprowadzam.
Przeżyje życie w mieszkaniu - nie ma biedula wyjścia  😁
Ano nie ma. I z pewnością nie jest jej źle.
Co do tej "linii", to ciebie nie podejrzewam o "kota na punkcie kota" 😁
dobrze podejrzewasz 🙂
Fioła miałam na punkcie psa.
Minęło w lipcu 2 lata odkąd moje zadredzione puli odeszło.
A ja miewam ciągle łzy pod oczami - i tego też nie ogarniam.

Kotka jest męża.
Mnie szanuje a jego kocha :P
To ogarniam 🙂
busch   Mad god's blessing.
26 sierpnia 2014 23:53
W sumie nie wiem jak podejść do tego tematu. Sama mam traumę po tym, jak mój ukochany kot, z którym spałam w jednym łóżku i z którym byłam zżyta niesamowicie (słyszałam jego kroki na parkiecie jeszcze długo po tym jak już nie żył...), został potrącony przez samochód dosłownie 10 metrów od mojego domu. Na niby bardzo spokojnym osiedlu, oddalonym od ruchliwej drogi. Sam kot wychodził głównie na naszą posesję, powygrzewać się na kostce brukowej, nie oddalał się bardziej niż na kilkaset metrów. I nic mu ta mądrość życiowa nie pomogła.

Teraz mam kota, który jest rasowy i od samego początku nie jest wypuszczany. Kiedyś przydarzyło mu się wyjść, bo ktoś nie dopilnował drzwi, wróciła w podskokach do domu, przerażona tak dużą przestrzenią. Jest szczęśliwa w domu, niczego jej nie brakuje, ma masę kryjówek, miejsc do spania, miejsc do zabawy itd. Z własnej woli na pewno nie chciałaby wyjść. Ale nie wiem, czy z tym pierwszym kotem by to zadziałało. Były próby, by zamykać go w domu i nie wypuszczać, ale tak żałośnie miauczał i tak uparcie walczył o to, żeby wyjść, że zawsze ktoś się w końcu litował i wypuszczał. Na pewno duży problem jest, gdy ktoś chce kota wychodzącego przekabacić na "zniewolenie" w domu - bo kot już jest przyzwyczajony do wolności i naprawdę widać po nim, że potrzebuje tego i źle mu w uwięzieniu. Myślałam, że wychowanie od kociaka załatwi w takim razie sprawę, ale w przypadku moich znajomych nie załatwiło. Wzięli dachowca ze schroniska i też planowali nie wypuszczać. Ale kot podrósł i zachowywał się jak ten mój, tragicznie zmarły - tak bardzo chciał wyjść, że po prostu żal było trzymać w domu. Czy to w takim razie kwestia genów? No ale z trzeciej strony masa ludzi ma dachowce w mieście i wiadomo, że w centrum Warszawy nikt nie będzie wypuszczał kota. Co innego bardziej na obrzeżach - tam widziałam takich kocich wędrowców 😉. W każdym razie bardzo bym chciała trzymać swojego następnego kota tylko w domu i nie wiem czy przez to nie będę celować bardziej w kupienie sobie rasowego, niż przygarnięcie jakiegoś bezpańskiego biedaka. Specjalnie po to, żeby mi pewnego dnia nie zaczął jęczeć pod drzwiami, że chce wyjść - bo naprawdę ciężko jest odmówić takiemu kotu, na przykład mając ogród i tłumacząc sobie, że "przecież okolica taka spokojna, nic się nie stanie". Zwłaszcza wtedy, gdy stoi pod tymi drzwiami i płacze naprawdę długo, upierdliwie i powtarza te skargi regularnie, do czasu wypuszczenia go na zewnątrz. Wtedy - w przeciwieństwie do sytuacji z brakiem kociego towarzystwa - kot nie pozostawia nam absolutnie żadnego powodu do domysłów, czy aby czegoś mu nie brakuje 😉. W sumie nie wiem, czy woliera w ogrodzie załatwiłaby problem, ale bardzo w to wątpię... To właśnie chodzi o to, że kot sobie idzie gdzie chce, a nie o te dodatkowe 2 metry kwadratowe  🤔

Co do adoptowania kotów parami - dla mnie jakiś absurd totalny. Znam sytuację kota, który został oddany do adopcji bo właśnie jakaś litościwa duża dokoptowała mu towarzystwo. Które tak się nad nim pastwiło, że kot dostał strasznych lęków, sikał gdzie popadnie, a właściciele dodatkowo przyczynili się do nakręcenia sytuacji kiedy karali kota za to sikanie - i generalnie kot potrafił nie wychodzić spod szafy w ogóle w obecności ludzi albo tego drugiego kota, bo tak był przerażony. Są nie tylko koty antyspołeczne, ale też koty pierdoły, które nie radzą sobie i stają się ofiarami kociej przemocy 😉. Ten mój obecny kot mieszka sobie sam i niespecjalnie mu to przeszkadza w czymkolwiek.
Ilekroć ten temat powraca mam wrażenie, że rozmawiamy nie tylko o kotach.

szemrana, chyba zazdroszczę 🙂. Wyboru dokonanego przez kota 🙂 Bo nie ogarniam (niby, żeby nie był OT) czemu wszystkie nasze zwierzaki stają się "moje", nawet gdy ma być inaczej, wybierają sobie mnie. No dobra - jeść daję, ale nie tylko ja. Była szansa z psem, to córka wyjechała na studia - i jest "mój". Czy dlatego, że jakoś wiedzą, że są dla mnie ważne? Bardziej niż dla reszty domowników? Różnica nie jest duża, ale zauważalna ( ta w wyborze zwierzaków).
Nic. Uwielbiam siedzieć tak jak dziś: mąż w fotelu, ja na szerokim "podłokietniku", kot zgodnie na nas obojgu, i pies wtykający swój wielki łeb pod moją pachę 🙂, żeby położyć na piersi.
Jest jak w raju. Nie ogarniam, jak w raju miałoby nie być naszych zwierzów 🤔
Kot moich rodziców jest niewychodzący. Mieszkają w kamienicy na środku miasta, więc nie ma opcji, żeby wychodził luzem, ale ponieważ widzieli parę razy ludzi spacerujących z kotami na smyczy, chcieli go nauczyć takiego wychodzenia. Absolutnie nie było takiej możliwości. Już wyjście na klatkę schodową powoduje u niego wyraźny wzrost nerwowości - jak są drzwi otwarte i może wyjść (w obecności kogoś z domowników oczywiście i z zamkniętymi drzwiami z klatki na ulicę), to jego strefa bezpieczeństwa kończy się na wysokości połowy schodów w górę i w dół, z własnej woli dalej nie pójdzie. Próba zabrania go gdziekolwiek dalej kończy się totalną histerią, kot zamienia się w trzęsący się rozpłaszczony placek.
Innych kotów nie toleruje. Kiedyś była u nas na dwa czy trzy dni kotka mojej babci, trzeba było każdego kota zamykać w innym pokoju, bo jakby mógł, to by ją chyba zagryzł. Od razu syczał, jeżył się i rzucał się na nią z zębami i pazurami.
Ale z kolei znajomi moich rodziców mają chyba z pięć kotów - liczba jest zmienna, ale oscyluje przy tej - i wszystkie koty żyją w najlepszej zgodzie, mają ustalone między sobą, co któremu wolno, i nie ma żadnych sprzeczek. Znajomi mają domek z ogrodem, wszystkie koty mogą wychodzić dowolnie, od zawsze niektóre wychodzą, inne nie.
A ja na krótko powrócę do "nawiedzonych" w fundacjach i schronach.
Żeby przygarnąć psiaka ze schronu muszę to robić "po znajomościach", inaczej psa nie wydadzą. Czemu? Ano dlatego, że psiak nieszczęśliwy będzie w kawalerce z dwiema pracującymi osobami. Na pewno szczęśliwszy jest w boksie z trójką innych psów...
Nie ogarniam 🙄 ale może oświecicie mnie, czy może omawiany wcześniej wybór mniejszego zła to błędne rozumowanie przy adopcji psa? Czy rzeczywiście lepiej, jeśli pies będzie czekał nie wiadomo ile na dom z ogródkiem i niepracującym opiekunem? Czy tak źle będzie znosił mieszkanie w kawalerce, przy nieobecności opiekunów max. 7 godzin dziennie? Dodam, że chodzi o psa rozmiarów yorka lub niewiele większego, szczeniaka przyzwyczajanego od małego do takiego życia, albo psiego staruszka.
mundialowa co do szczeniaka o tyle miałabym wątpliwości, że nie wychowasz szczeniaka, zostawiając go na siedem godzin dziennie samego. Już nie mówiąc o tym, że nie nauczysz go czystości - szczeniak po prostu tyle nie wytrzyma i będzie załatwiał się w mieszkaniu, poza tym będzie się nudził, może wyć, skomleć albo niszczyć różne rzeczy. Także szczeniaka bym nie brała. Natomiast dorosłego, starszego psa - dla mnie jest oczywiste, że taki pies będzie miał lepiej w domu z ludźmi, nawet jeśli ich długo nie ma, niż w schronisku.
Murat-Gazon, akurat w przypadku szczeniaka dałoby się przestawić nasz tryb pracy, by przystosować go do siedzenia w mieszkaniu. Zdajemy sobie sprawę z potrzeby nauki i poświęcenia większej ilości czasu i uwagi, ale tak jak mówię - możemy zmienić tryb pracy na: ja 8-16, mój 15-22, żeby przystosować psiaka. Szczeniak to "nagły przypadek", niedawno trafił do schronu i wpadł nam w oko, ale jeśli znajdzie dom, to celujemy raczej w staruszka. Tylko w jednym i drugim przypadku schron ma wielkie obiekcje, jak to pies sam w domu. I tego nie ogarniam.
A to jak możecie ułożyć w ten sposób, to nie ma problemu żadnego.
Wobec tego ja też nie rozumiem tego schroniska. Od lat ludzie wychowywali psy w ten właśnie sposób... Ile by ten szczeniak był sam, maksymalnie trzy godziny, zakładając czas potrzebny na trasę dom-praca? Tyle wytrzyma akurat.

Z tego wynika, że mój pomysł, żeby kiedyś w przyszłości wziąć ze schroniska starszego kota, który miał dom, ale go stracił, bo mu np. umarł właściciel, i zapewnić kotu dom na ostatnie lata życia, jest nie do zrealizowania - bo mnie nie ma w domu po 10 godzin...
Nie ogarniam, jak osoby, które wcześniej nie widziały nic zdrożnego w sytuacji trzymania 500-600 kg cielska na 12 metrach kwadratowych teraz mają jakiś problem z rozumieniem trzymania 5-6 kg na 60 metrach mieszkania 🙂
Murat-Gazon, trasa dom-praca zajmuje mi 20 minut, mojemu M. - 5 😉

I tego nie ogarniam i coraz bardziej mnie to wkurza - bo o ile szczeniak szybciej znajdzie dom idealny z ogrodem i niepracującym opiekunem, który poświęci mu całkowicie swój czas i uwagę, o tyle psi staruszek może nie doczekać takiego idealnego domu. Na moją logikę lepiej by było, gdyby mógł przeżyć ostatnie lata w domu, w którym jest ktoś o niego dbający, ale nie przebywający 24h/dobę przy nim, niż przemęczyć to w schronie. Ale jak widać trafiłam na schron, w którym logika nijak ma się do postanowień władz.

Cejlonara, yyy 🤔 Rozwiń, proszę, bo coś mnie chyba ominęło.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się