Jak ustalić cel jazdy konnej?

Tak sobie rozmyślam dość smutno:
- jaki mogę mieć cel jeżdżąć konno? Mam starego konia, sama też już schodzę ze wzgórza. Żal mi i siebie i konia, żeby uczyć się czegoś nowego. Stare kości trzeszczą. Spacerujemy w lekki teren.... nuuuda. Coraz mniej mi się chce poprawnie siedzieć czy ustawiać konia. No jestem na powietrzu, popatrzę sobie na to i owo, pogadam z młodymi. I czuję się coraz bardziej wyizolowana.
Coraz bardziej te moje wyprawy do stajni to obowiązek wobec konia niż moja przyjemność. Zmęczenie, godziny za kierownicą, wydatki.
Cel sportowy jest jasny. Chociaż... jak ktoś ma marnego konia to też ślepa uliczka.
Nauka jazdy konnej, no też się dochodzi do ściany jeśli się nie planuje kupna konia.
Jak sobie wyznaczacie cel/sens jazdy konnej?
p.s
Lansowanie się w elitarnym towarzystwie nigdy mnie nie cieszyło. Zapomniałam już co w ogóle mnie cieszyło.  🙁
Jazda konna może się znudzić. Nie ma w tym nic złego, ani dziwnego.
Innego celu poza "jeżdżę bo lubię" chyba nie ma sensu wyznaczać.
Poszukaj dla Tani jakiejś miłej wpółdzierżawczyni i sobie trochę odpocznij. Przyjeżdżając do niej rzadziej będziesz z pewnością czerpała z tego większą przyjemność. 🙂
Może to trochę absurdalne, bo mi to odradzano.  Może spróbuj się pobawić w tą naszą "więź" 😉. Zarówno Ty jak i kon macie solidne podstawy, wiec krzywdy mu nie zrobisz. Np. Ćwiczenie zwane bondingiem daje mnóstwo frajdy,  bo to jest takie przylepienie konia do ciebie. Może dla Ciebie nadszedł właśnie moment na zabawy w odczulanie? Nie wiem jak do tego podejdziesz ale mam nadzieje że znowu złapiesz to coś co cie ciągnie do koni 🙂 Powodzenia
Taniu, mi to brzmi jak typowy kryzys jeździecki.

Ja kocham mojego konia i sensem togo wszystkiego jest żeby był dla mnie. Co robimy jest sprawą drugorzędną, w zalezności od samopoczucia, stanu zdrowia i chęci. Jak miałam kryzysy, że mi się nie chciało jeździć to po prostu patrzyłam na niego, chodziłam na spacery. Miałam też kryzysy, że nie jeździłam do stajni np. miesiąc, ale wyrzuty sumienia, a potem tęsknota nie dawały mi żyć.

Ostatni rok miałam kryzys terenowy, a do tej pory tereny były podstawą mojego jeździectwa. Tereny w okolicach Serocka to nie tereny wokół Łomży - niebo a ziemia. A ja chyba szukałam tego co było, zamiast pogodzić się, że już nigdy nie będzie tak samo. Kidyś wyszukiwałam sobie miejsca, które chciałabym zobaczyć w promieniu 20 km od stajni - zabytki, budynki, pomniki przyrody, miejsca historyczne, rezerwaty albo po prostu stawiałam sobie za cel konkretną miejscowość. I jechałam. Znajdywałam miejsca, o których mało kto wiedział, zawsze coś nowego. Poznawałam historię. Tu w Serocku mi się odechciało, bo po kilku terenach stwierdziłam, że okolica nudna. Za to pojawiły się nowe możliwości trenowania, więc zaczęłam treningi i praktycznie szkolenie swojego 15 letniego konia znów od podstaw. To nowy cel, nauczyć się jak najwięcej, póki jeszcze damy radę.

Ostatnie przypadkowe spotkanie w terenie z innym jeźdźcem, któremu później robiliśmy za przewodnika, teren, który przedłużył się ze spacerku do 3 godzin, obudziły we mnie potrzebę jeżdżenia w nieznane. Ta którą zgubiłam chyba wraz z tęsknotą za rodzinnymi stronami.

Teraz planuję, szukam i znów mam cele. Chcę pojechać tam gdzie nie byłam.

U mnie jeśli chodzi o konie i utratę sensu czy celu, ja sobie zawsze dawałam czas na przeczekanie. Wiem, że więź z moim koniem jest na tyle silna, że wrócę do niego zawsze. Znamy się już 16 lat i można powiedzieć, że dorastaliśmy razem. Jest częścią mojego świata niemal odkąd sięgam pamięcią. Sensem samym w sobie jest żeby był po prostu.
kujka   new better life mode: on
28 czerwca 2014 08:55
Tania, zgadzam sie z Julie - przerwy potrzebujesz!

A na rozwoj, nawet malymi kroczkami nigdy nie jest za pozno IMO. Spokojnie moglybyscie pobawic sie ujezdzeniowo albo reiningowo bez przeciazen dla zadnej z Was.


pomyslu ze sznurkami nawet nie skomentuje.
omnia   żeby zobaczyć świat, trzeba przejść przez próg
28 czerwca 2014 09:19
Taniu, chyba każdego taki kryzys dopada. Mnie dopadł kiedy Amba była już stara, potem pogłębiła się choroba. Amba odeszła mnie odechciało się jeździć. Teraz mam potupaja. NIC  sensownego juź raczej nie zdziałamy więc odnajduję sens w chwilach. W tym, źe cofnie (a nie umiała), w tym, że pojedziemy na spacer, w tym, że jej nasmaruję kopyta 😉. Bez celu - tylko dla chwili. Przepraszam, bo zabrzmi to tak depresyjnie - kiedy zaczyna się schodzić ze wzgórza nie jest ważny szczyt ale sama droga 😉. Moźna rzec znam ból - uczę się żyć dla siebie i dla samego życia. Joj ale "coehlowanie" mi wyszło 😉
Ja straciłam pasję do koni po poważnym upadku z konia, po którym przez pół roku siedziałam w domu. Potem próbowałam wsiadać, wrócić do skoków, do sportu ale to nie było to, bałam się, nie sprawiało mi to przyjemności.
No i zrobiłam sobie przerwę.
Po przerwie wróciłam ale inaczej. Zaczęło się od znajomego, który poprosił żebym pojeździła jego konia. A że padoku nie miał, to oczywiście do lasu. Odkryłam ogromną radość z samotnych wypadów w teren. Nasz cel? zwiedzić nowe miejsca, pokonać różne przeszkody typu rowy, górki. Zrobić ciekawe fotki, wyszaleć się, spocić.
Trwało to kilka lat, kupiła własnego konia, było nieźle. Aż do następnego kryzysu.
Coraz rzadziej jeździłam do stajni, stawało się to obowiązkiem bo przecież mój koń, muszę dbać. Coraz więcej wymówek miałam, żeby nie wsiadać.

Ale wtedy poznałam wspaniałych ludzi, którzy zachęcali mnie do jeżdżenia z nimi, na rajdy, dwu dniowe wypady, wspólne tereny, jakieś kaczory albo hubertusy. I znowu odkryłam ogromną radość z jeżdżenia. Fajne towarzystwo, w którym dobrze się czuję, piękne tereny i konie. Coś wspaniałego. Jeździmy czasem dłużej, czasem krócej. Czasem pakujemy konie do przyczepy i jedziemy pozwiedzać jakieś tereny z siodła.

Na huberty i kaczory jeżdżę dla towarzystwa, startować nie lubię, ale kieckę zakładam i czerpię radość z samej imprezy. Lubię patrzeć jak inni startują, szczególnie że konie znam już teraz wszystkie i ich właścicieli 🙂 No i dodatkowo ogromną pasją stało się dla mnie szycie ubrań i sukienek na konie. Miesiącami szukam materiałów, krojów, pomysłów i tworzę. Dla samej siebie, dla przyjemności!

Mam też moją przyjaciółkę, która jeździła zawsze ujeżdżeniowo, a teraz uczę ją i przedstawiam w świat jeżdżenia 'weekendowo- rajdowego'. I ona też się zachwyca, luzem, swobodą, towarzystwem. Bo padok i wszechobecny lans mocno ją zmęczył i zniechęcił do jeździectwa. I ona ze mną zapaliła się do sukienek i kostiumów, wyszukujemy po lumpach używane fraczki, szyjemy czapraczki itp.

Radzę poszukać nowego, świeżego towarzystwa konnego. A może stare, tylko trzeba je odkurzyć, zachęcić do czegoś nowego? Konie to nie tylko sport, nie tylko nauka i rozwój.
Zgodzę się z unawen, ale to jeszcze zależy od tego, czy jesteś bardziej typem towarzyskim Tania, czy nie. Bo często to, co ciągnie nas do stajni i powoduje, że aż chce się rano wstawać z łóżka, to właśnie znajomi.. Nie raz, kiedy pojadę wsiąść na konia do znajomej, zazwyczaj spędzam tam 2-3 godziny nadprogramowo, bo zawsze z ludźmi wymyślimy coś ciekawego.

Julie też ma fajny pomysł, poszukaj współdzierżawczyni. Będziesz spokojna o konia, bo ktoś będzie się nim dodatkowo zajmował. Mały przykład z mojego własnego doświadczenia, może słabo pasujący do dzierżawcy, ale według mnie podobny. 5 lat miałam swoją stajnię, swoje konie i swoją działalność. Po jakimś czasie los zmusił mnie do zrezygnowania ze wszystkiego, łącznie z tym, że musiałam sprzedać wszystkie swoje konie. Pod koniec, kiedy już nic nie szło tak, jak powinno, załamałam się, miałam wszystkiego dosyć. Odpoczęłam od własnych koni, od prowadzenia stajni, trochę pojeździłam na koniach znajomych, aż w końcu wprowadziły się do mnie dwa konie, przy których nie muszę robić absolutnie nic. Właściciele trzymają u mnie swoje siano, przyjeżdżają, karmią i sami zajmują się swoimi końmi. Czasem kiedy mam ochotę, sama do nich pójdę, zaproponuję właścicielom, że nakarmię i że nie muszą się już fatygować. Zajmowanie się końmi znowu sprawia mi przyjemność, bo wiem, że nie ma przymusu i obowiązku. A wiadomo, że jeżeli przyjemność staje się obowiązkiem, z którym z czasem sobie nie radzimy psychicznie, to to do nikąd nie zmierza.
zembria   Nowe forum, nowy avatar.
28 czerwca 2014 10:37
Tania a może Agility? Bardzo fajny sposób na spędzanie czasu z koniem, zupełnie nowe wyzwania i duża frajda  🙂
Taniu, jedź na długie wakacje 😉 zmien otoczenie,  to pomaga.

edit: a kobyłę zaźreb, nie będziesz miała wyrzutów sumienia, źe nic nie robi 😉
Mnie też niekiedy dopada kryzys, stara baba, stary koń. Jak nie chce mi się jeździć, to przyjadę do stajni, poczyszczę, pomiziam, zrobię spacer w ręku i tyle. Tania, z własnego doświadczenia wiem że wakacje mogą pomóc.
to się nazywa kryzys jeździecki, wypalenie jeździeckie (jak wypalenie zawodowe).
można przemoc znajdując nowy cel czy analizując i odnawiając stary...albo - zrobić przerwę. żeby znów się tematem zająć po czasie z pasją
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
28 czerwca 2014 11:29
Tania, ja tez bym była za dzierżawcą. Jakaś starszą panią/panem, którzy chcieliby jeździć na spacerki, a Ty nie musiałabym byc w stajni codziennie.
Uffff. W stajni jestem w weekend. Mam dwa konie pod opieką. Wykąpałam je i mi kryzys lekko mija. Dzięki za wsparcie. :kwiatek: Treser chory i nieobecny i mnie to chyba tak martwi.  😕
Pamiętam jak miałam 9 lat i miałam pierwszą lonżę. Cieszyłam się jak głupia przed każdą jazdą, chociaż nawet głaskając konie czułam się mega szczęśliwa. Teraz stara baba ze mnie (15 lat  😁 ) i jak widzę konia to nic nie czuję. Nie ma już takiej dziecięcej radości  🙁. A szkoda... Ciągnie mnie do sportu mocno. Udany trening daje mi namiastkę tamtejszej radości. Jak ja chciałabym być dzieckiem i cieszyć się z towarzystwa konia.
Chyba powinnam sobie zrobić wakacje (ale nie mogę, bo mam pod opieką konia i nikt inny nie będzie potrafił się nim zająć - najwyżej koleżanka może wyczyścić)...
Retna   nic nie zmieniać
28 czerwca 2014 12:32
Ja jeżdżę zaledwie 7 lat i młoda jeszcze jestem, ale też miałam taki okres totalnego wypalenia, kiedy do konia jeździłam z przymusu i obowiązku, a jego obecność nie sprawiała mi żadnej radości. Znajdowałam wymówki, byle nie jechać - bo się źle czuję, bo mam dużo do nauki, bo robię projekt..., a w głowie miałam mnóstwo planów, czego to bym nie mogła robić gdybym nie miała tego konia. Ale na szczęście odkąd znam Jakuta, do stajni lecę jak na skrzydłach i mam wielką radość z każdej chwili.
Taniu, co z Treserem?
Taniu, co z Treserem?

Choruje. Mam nadzieję, że wróci za miesiąc.  🙁
Ja lubię patrzeć jak konie jedzą trawę. Obecnie chyba bardziej/częściej niż jeździć. 😁
strzemionko   w poszukiwaniu szczęścia przemierzamy cały LAS ;)
28 czerwca 2014 14:05
ja to w ogóle lubię obserwować konie, ich zachowania. Usiąść tak czasami i patrzeć jak jedzą (bo nic innego nie robią obecnie  :hihi🙂
Kiedyś 2 godz. stałam w oknie i patrzyłam czy wyjdą czy nie, jak zagrodziłam małymi słupkami i linką teren, gdzie chciałam żeby trawkę skosiły  🙂


Chyba każdy miał kiedyś kryzys jeździecki. I raczej nie ma żadnego złotego środka na to, trzeba dać sobie czas. Odpocząć jakiś czas od koni i zatęsknić.
Już wiele lat temu doszedłem do wniosku, że jedynym istotnym celem mojej jazdy na koniu jest pobudzenie tegoż konia perystaltyki...

Co bynajmniej nie oznacza, że nie było to samo w sobie nader przyjemne!

Aktualnie jestem na etapie tęsknoty za jazdą. Normalnie - śni mi się, że siedzę w siodle! No ale cóż: po pięciu miesiącach za biurkiem przytyłem chyba z 10 kg - a kobyły dopiero co odzyskały formę po porodach...
Ja kryzysy jeździeckie - mam. W sensie takim, że czuję, że nic nie umiem, że nigdy się nie nauczę, że nie w takim tempie jak bym chciała, że brak trenera, że coś tam, coś tam... Natomiast jeszcze mi się nie zdarzyło, a mam +/- 10 koni 24h, żebym nie chciała z nimi być. Czasem ciężko mi dawać siano, czy sprzątać gnój... Ale być z końmi, podrapać pomiędzy ganaszami, pogadać zawsze mam ochotę. Ba, nie wiem czy bez tego bym nie dostała na łeb. Ratują mnie czasem przed popadnięciem w jakieś takie stany histeryczne, w które lubię się niestety wpędzać.

A nawet jak przychodzi kryzys jeździeci, to ze złości na siebie chcę jeździć więcej, nie mniej. Nie wiem jak to by było z jednym koniem, ale jak jeżdżę kilka to z każdym mam inną zagadkę do rozwiązania i to mnie chyba napędza. I tylko w jeździectwie tak mam, w każdej innej dziedzinie życia nie. Kocham rysować, grać na pianinie czy gitarze, śpiewać, ale mi nie idzie - nie mam talentu i drygu. Odpuściłam. Do jeździectwa też talentu nie mam, ale wciągnęło mnie chyba na dobre. Nie umiem i nie chcę się wygrzebać. Celu konkretnego nie mam. Chcę się dobrze czuć w siodle, a to znaczy, że konie POD siodłem się też mają dobrze czuć. Długa droga przede mną.
Tak sobie rozmyślam dość smutno:
- jaki mogę mieć cel jeżdżąć konno? Mam starego konia, sama też już schodzę ze wzgórza. Żal mi i siebie i konia, żeby uczyć się czegoś nowego. Stare kości trzeszczą. Spacerujemy w lekki teren.... nuuuda. Coraz mniej mi się chce poprawnie siedzieć czy ustawiać konia. No jestem na powietrzu, popatrzę sobie na to i owo, pogadam z młodymi. I czuję się coraz bardziej wyizolowana.
Coraz bardziej te moje wyprawy do stajni to obowiązek wobec konia niż moja przyjemność. Zmęczenie, godziny za kierownicą, wydatki.
Cel sportowy jest jasny. Chociaż... jak ktoś ma marnego konia to też ślepa uliczka.
Nauka jazdy konnej, no też się dochodzi do ściany jeśli się nie planuje kupna konia.
Jak sobie wyznaczacie cel/sens jazdy konnej?
p.s
Lansowanie się w elitarnym towarzystwie nigdy mnie nie cieszyło. Zapomniał am już co w ogóle mnie cieszyło.  🙁

Dobrze, że to napisałaś bo myślałam, że czując podobnie, zachowuję się bez wdzięczności za to, że mam swoje 2 konie. A tu uderz w stół a nożyce się odezwa. Tyle podobnych wpisów. Moje zwierzaki mają 14 i 15 lat. Lubię o nich myśleć,  że są w sile wieku.  O sobie też tak myślę, staram się .  "Ze wzgórza schodzi" moja mama, rocznik 1936, nadal jeżdżąc konno.
Walesam się, najczęściej samotnie, po lasach. Mam fazy, kiedy jeżdżę codziennie i fazy kiedy odpuszczam i mam wyrzuty sumienia. Najtrudniej jest mi się zmobilizować,  żeby jechać do stajni. Już potem, w stajni i na koniu, nudy nie odczuwam. Zawsze coś się dzieje: a to pojawi się stado dzików , a to kon przestraszy się wiewiórki, bawię się w zagalopowania, przejścia i różne takie. A jak czasem trafi mi się, że ktoś jedzie ze mną to jestem w siódmym niebie.
Jaki to wszystko ma cel? "Trwaj chwilo, o chwilo jesteś piękna "
Ruszyłam kolejno obie "ciotki".  😅 Cel= przełamać słabość. Bez Tresera smutno, ale konie to rekompensują.
Tania, a nie bałabyś się, że "zrywając z nałogiem" - rozsypiesz się? Ja się boję. Że cała zatrzymana dzięki koniom (względna) młodość - odejdzie w siną dal. Że raz dwa stanę się jak większość rówieśniczek. I to mimo tego, że bez koni też nie byłoby mi nudno, może i dużo łatwiej i rozsądniej.
I ciekawa jestem, czy ktoś w otoczeniu (albo wewnątrz ciebie) nie wytyka ci "No jak to wygląda? Stara baba i szlaja się w stajni? Zamiast..."
Zamiast CZEGO? (tu wymieniać nie będę 😉)

Inna sprawa, że za nami dawno już (o ile w ogóle był) etap uciekania do koni OD ludzi. Dziś konie - oznaczają istotne więzi z ludźmi. Specyficznymi, cennymi osobami, bez których jakoś się robi beznadziejnie (choć to mylne wrażenie). Gdybym miała trzymać konia "po sąsiedzku" - dawno bym zrezygnowała, bo ileż można bywać codziennie w bardzo smutnym, niemal bezludnym miejscu 🙁 bez takowej konieczności? A tak - ciągle coś się dzieje, ciągle coś nowego. Rozwój. Dziś np. (choć jestem wyprana z sił) oblewanie licencji młodej "koleżanki stajennej" - maturzystki. Wszyscy będziemy świętować: dzieci, rodzice, dziadkowie  😅.
Tania, Super! Tak trzymaj! Momenty słabości przychodzą - do każdego. Tobie pewnie je trudniej znosić, bo ty zawsze taka pozytywna i taka konkretnie działająca. Ale czasem trzeba sobie pozwolić usiąść, pobiadolić chwilę a potem od nowa 😉

Tresera pozdrów! Niech wraca do zdrowia!
Bała bym się. Że zniknę. Dlatego się zmobilizowalam. Bo nie chcę być zwyczajna.
Tania No, ale skoro się zmobilizowałaś, to chyba chcesz? A właściwie to musi być jakiś cel? Jakiś pewnie zawsze jest, ale czy musimy wiedzieć jaki?

halo U nas bezludnie. Czasem żałuję. Ale ja chyba mimo wszystko taki "bezludek" jestem. Tłok mnie przytłacza.

Tfu! Depresyjnie zabrzmiało. Dla mnie konie to cisza i pełna koncentracja. Tak w zasadzie nie wiem czy nie jest to taki mój mały cel na każdej jeździe.
Atea, w rodzinie to jeszcze co innego 🙂
Tania ! - przecież jazda konna jest celem sama w sobie !
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się