Jeżdżenie cudzych koni- uklady, ukladziki

ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
24 maja 2010 13:15
Polka: jesli to do mnie (bo mój nick brzmi "ElaPe"😉 to odpowiadam: zdaje się znajdujemy się na czymś co się zwie  forum dyskusyjne i każdy ma prawo do pisania swoich własnych kometarzy, tak czy nie?

A moje zdanie jest właśnie takie że małoletnia, słabo jeżdżąca szukająca okazji w postacji wożenia się za darmo na cudzym koniu jest wersją która z daleka zalatuje problemami.

a z rad twoich jednak, przepraszam ale  nie skorzystam i na dodatek  naprawdę nic a nic  mi nie musisz gwarantować.

adrianna32   oni wojne pokazuja a o pokoj walcza
25 maja 2010 00:13
U nas w stajni panuje cos takiego jak " klub jezdziecki" Placisz 250 zl wpisowe, a pozniej co miesiac 30 zl skladki. Jednak wzbranialam sie od tego strasznie. Ogolnie mowi sie na poczatku ze jesli jestes juz w tym klubie, to mozesz sobie brac konia, jakiego chcesz i kiedy chcesz. Wiadomo ze nie jesli kon jest chory albo cos. Brzmi kolorowo? Tylko brzmi naobserwowalam sie kilku klubowiczow. Jest tak ze jedni przychodza sobie tylko pojezdzic nikt nic nie mowi, a inni przyjezdzaja raz na 2 tygodnie albo dalej i slysza teksty typu : Do owsa, bo nalezy sie odpracowac 8 godzin w miesiacu. Nie bylo by to tak razace jak sam fakt ze jedni przychodza tylko jezdzic i nic sie im nie mowi a inni przychodza tylko pracowac, rzadko kiedy jezdzic. Krotko mowiac rowni i rowniejsi, zeby nie bylo (mam wlasnego szpiega) ktory nie czesto przekazuje to co pisze jak powinno byc dodam, ze poruszalam juz ten temat w stajni. Teraz dostalam konia do jazdy za darmo, kon problematyczny. Problem z czyszczeniem, podawaniem kopyt, nakladaniem oglowia, z jazda nie jest najgorzej. Wlasciciel wydaje sie byc wporzadku. Nie wolam za to pieniedzy bo po pierwsze: Nie jestem profesjonalista, po drugie mam z tego przyjemnosc, moge sie troche podksztalcic jezdziecko, no i wlasciciel nie ma dla niego zbyt wiele czasu. Wiem takze ze nie powinnam sie przyzwyczajac do cudzych koni, jest to jednak w moim przypadku nieuniknione.  🤔wirek: Mam nadzieje ze nasz uklad bedzie rozsadny...  😜
oooo temat dla mnie 🙂

W moim życiu sporo najeździłam się za darmo. Zaczęło się od tego, że mieliśmy problemy z kasą. Byłam nastolatką, ojciec stwierdził, że nie będzie płacił za moje jazdy i wyrzucił mnie do jakiejś stajni, gdzie nie było typowej rekreacji, w sumie sama hodowla i oprowadzanki dla dzieci. Jeżdżeniem końmi nie zajmował się nikt umiejętny, więc były to prawie same rozbrykane surowszczaki, poza 2 klaczami, które tuptały pod dziecmi. Nie byłam żadną Anki czy Pessoa, więc dla pewności jeździłam kobyłki. Był tam jednak wałaszek, który uwielbiał pozbywac się jeźdźców na różne sposoby i... niestety zakochałam się w nim. Zleciałam z niego chyba miliard razy, ryzykowałam zdrowie, ale zawsze na niego wsiadałam spowrotem.
Może nie uczyłam tych koni czegoś "porządnego", jak lotne zmiany itp, ale po pewnym czasie można było zauważyc różnice w ich zachowaniu - były spokojniejsze, chętniej podchodziły do ludzi... Właściciel stajni to zauważył i obdarzył mnie ogromnym zaufaniem. Dał mi klucze do stajni i od tamtej pory mogłam robic dosłownie, to co chciałam i kiedy chciałam. Oczywiście, miałam poukładane w głowie, więc uważam, że koniom było ze mną całkiem dobrze. Zaprzyjaźniłam się w międzyczasie z instruktorką, z którą omawiałam swoje problemy i dzięki temu uczyłam się, jak porządnie pracowac z końmi.
Niestety, przez różne perturbacje w życiu przestałam tam przyjeżdżac.

Znajoma instruktorka załatwiła mi innego konia do jeżdżenia za darmo. Właściciel był super, po prostu każdemu jeźdźcowi życzę kogoś takiego. Koń, to było chyba chodzące marzenie - super ułożony, dzięki niemu jestem dzisiaj całkiem dobrze "wykształcona" w dresażu. I byłoby idealnie, gdyby nie... właściciele stajni. Mieli do mnie jakieś "ale" i nie wiem dlaczego, na prawdę. Może przeszkadzało im to, że przychodziłam i nie płaciłam? Nie ważne. W każdym razie utrudniali mi życie na wszystkie możliwe sposoby. Wypuszczali konie na ujeżdżalnię, kiedy miałam jeździc, kłamali właścicielowi, że widzieli mnie, że ja konia nie wiadomo jak biję... a najlepsze było to, że koń kiedyś się poważnie rozchorował z powodu alergii, to była opinia weterynarza (grzyb w stajni) i rozpowiedzieli wszystkim, że koń jest w złym stanie przeze mnie, bo go codziennie myję (codziennie spędzałam sporo czasu nad schładzaniem nóg konia wodą, które de facto zalecił sam weterynarz, gdyż koń miał delikatne ścięgna). Nie myłam go całego. Ech, jak to kumpel powiada, "ręki opadają"
Mimo to, przeżyłam fantastyczne 3 lata z tym koniem.

Teraz jeżdżę za granicą. Plusów jest cała masa, ale jest też kilka, bardzo poważnych minusów.
Na codzień jeżdżę prywatne konie i jest całkiem w porządku, ludzie są bardzo mili i liczą się z moim zdaniem. Problem zaczyna się, gdy jeżdżę konie szefowej, gdyż dla niej liczy się głównie kasa i to, że coś musi fajnie wyglądac "z zewnątrz", nie koniecznie będąc dobrym "we wnątrz". Miałam raz poważne z nią spięcie i nie odzywałam się do niej kilka tygodni (mogę sobie na to pozwolic, gdyż bardzo jej na mnie zależy)
A poszło o klacz arabską. Przywieźli mi kobyłkę, powiedzieli, że ma 4 lata, jest surowa i mam ją ujeździc. Zaczęłam więc jak zwykle pracę z ziemi - trochę lonżowania, trochę pracy w ręku, w boksie itp. Potem miałam 1,5 tygodnia wolnego. Gdy wrócilam z urlopu, okazało się, że pod moją nieobecnośc szefowa kazała codziennie zostawiac kobyłę w boksie... w wypinaczach !!! :zemdlał: No cóż, trudno, przeżyłam to jakoś. Potem zaczęłam na nią wsiadac, z czasem regularnie jeździc, szefowa kazała mi skakac krzyżaczki. Po paru miesiącach przez przypadek wziełam w łapki jej paszport i ugotowałam się ze złości - kobyła ledwie skończyła 2 lata! Jedziłąm i skakałam na 2 latce! Okłamano mnie! Plułam sobie w brodę, że niczego wcześniej nie zauważyłam, ale do tej pory ufałam swojej szefowej, przecież miała TAKIE osiągnięcia... Zła byłam jak nie wiem. Kilka dni później kobyłka została sprzedana 8 - letniej dziewczynce. Żeby klacz "nic nie zrobiła" dziecku, kazano mi wkładac jej do pyska cygankę. Koń w tym wędzidle chodzi do dzisiaj, mimo, że nie było najmniejszej potrzeby. Normalnie, jak przekazano mi tą wiadomośc, wściekłam się nie na żarty, nie odzywałam się do szefowej dośc sporo czasu. A najgorsze jeszcze było, jak córka szefowej się na mnie darła, że ja niczego nie rozumiemm "MY PRZECIEŻ MUSIMY ZARABIAC PIENIĄDZE" Szkoda, że kosztem źrebaczka 🙁

Oj napisałam się sporo, a mam jeszcze kilka historii w zanadrzu. Ale już nie będę was zanudzac.
ikarina to była jedna z nielicznych wypowiedzi w tym wątku,które mnie zainteresowały do przeczytania w całości. Po prostu szczyt wszystkiego! Podziwiam,że dalej pracujesz z taką osobą.Szkoda konia, takiego podejścia w profesjonalnej stajni jeszcze nie widziałam.Aż takiego chamstwa.Straszne. 🍴
Hej Czy ktoś z was posiada może napisaną umowę pomiędzy sobą (jako zajeżdżajacym) a właścicielem konia do zajeżdżania?🙂
Zwykła umowa zlecenie przerobiona po końsku wystarczy ?
Umowa ma chronić dwie strony- wprawdzie będzie ona wykorzystana w luźnej koleżeńskiej relacji ale wiemy jak to jest.... koleżanki koleżanki, ale jak przychodzi do płacenia lub jak koń coś zniszczy to chętnych nie ma.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się