Polska Hodowla...

...strasznie mi się podoba profesjonalizm przynajmniej jednego z polskich hodowców. Kilka cytatów ze strony:

"(...): przepięknie zbudowana klacz, wyróżnia się wybitnym ruchem i gracją, z linii W--------, W-------------, zwycięzcy czempionatu w ujeżdżaniu oraz legendarnego Weltmeyer, odznaczającego się niezwykłą budową i ekscelentnym ruchem, "

"(...)SPECJALIZUJE SIĘ W HODOWLI KONI SPORTOWYCH RASY HANOWERSKIEJ, TRAKEŃSKIEJ, OLDENBURSKIEJ.ZAJMUJEMY SIĘ PRZUCZENIEM KONI DO SKOKÓW, TRENOWANIEM KONI W SKOKACH, UJEŻDŻANIU."

have fun ;-)

wielu nie ma swoich stron... może to i lepiej 😉
Opisy, strony to nie wszystko. To normalnie tylko przystawki. Znam już kilku wybitnych hodowców, no może nie wybitnych, ale znanych. Konie na zawodach, ogiery i kobyły na zakładach, a w stajni syf kiła i mogiła. Rozwalające się boksy z wystającymi drutami, prętami, przegrody wiązane białym sznurkiem, po kilka koni w boksie. To ci dopiero hodowla, a na stronkach pikne fotki, cudne konie.
zulu   późne rokokoko
01 października 2009 15:49
W najnowszej "Polityce" jest ciekawy artykuł "Koń polski", na temat różnych aspektów hodowli i użytkowania konia w Polsce.

Jest tam parę ciekawych wątków, wypowiedzi m.in. Hansen, która chciała kupić Łobez oraz innych hodowców i działaczy. Generalnie autor raczej opisuje niż poucza i wnioskuje, ale i tak artykuł to niezły eye-opener - przynajmniej dla mnie, bo na co dzień "robię" w zupełnie innej  branży.

Niemoc państwowej hodowli, fatalna kondycja stad i stadnin, dlaczego MPMK w ujeżdżeniu są i będą organizowane w Książu - można to nieco lepiej zrozumieć. Polecam lekturę.

ElaPe   Radosne Galopy Sp. z o.o.
01 października 2009 15:53
o to lecę kupic Politykę
o to lecę kupic Politykę


Biegnę i ja!  🏇
aniapa   Niedobre zwierzę wierzchowe nieznanego gatunku.
01 października 2009 21:07
Można kupić E-wydanie Polityki za 3,66 😉
Może ktoś wstawiłby skan artykułu z Polityki? 🙇
Koń polski
Przez wieki konie były wiernymi towarzyszami polskiego żołnierza. Przez wieki służyły też jako środek transportu. U magnatów miewały marmurowe żłoby. W XX w. konie stały się podporą rolnictwa. Dzisiaj hodowli koni w Polsce grozi zagłada.

W Bogusławicach do tegorocznej próby dzielności trzyletnich ogierów rasy małopolskiej zakwalifikowało się 16 koni. Najpierw trenowały sto dni, teraz będą walczyły o licencję, czyli prawo do krycia klaczy. Najlepsze będą mogły startować w konkursach ujeżdżania i skoków. Najniżej ocenione, jeśli się nie poprawią, koniarze nazwą łachami albo – po kastracji – rekreantami, czyli spokojnymi wałachami.

Pierwszy startuje Agnostyk po ojcu Krymie, matce Argencie. Trzyosobowa komisja i towarzyszący jej czterej asystenci oceniają każdy szczegół końskiej budowy, jego krok, stęp, kłus, charakter i temperament. Właścicielem ogiera jest Roman Ferenc, muzyk, hotelarz, restaurator i piekarz z Góry Motycznej koło Dębicy. Hodowlą koni zajmuje się od siedmiu lat: – Z milion złotych włożyłem w konie i jeszcze złotówki na nich nie zarobiłem – mówi.

Ferenc przywiózł do zakładu treningowego Stada Ogierów w Bogusławicach dwa konie. 100-dniowy trening każdego kosztuje 4,1 tys. zł. Ale właściciel płaci 1,2 tys. zł plus 100 zł za ocenę. Resztę Bogusławicom (spółka z o.o.) dopłaca Polski Związek Hodowców Koni. Nie ze składek swoich 15 tys. członków, ale z dotacji Ministerstwa Rolnictwa.

Koń narodowy

Polska hodowla miała dobrą markę. W założonych na ziemiach polskich, jeszcze przez zaborców, stadninach i stadach ogierów fachowcy dbali o „jakość materiału męskiego i żeńskiego”. Dbali w założonej przez Rosjan w 1817 r. stadninie w Janowie Podlaskim czy w pruskim Sierakowie (1829 r.). Za początek hodowli narodowej uznaje się jednak 1895 r., kiedy to powstało Towarzystwo Zapisywania Klaczy w Księgi Rodowodowe. Po odzyskaniu niepodległości i wojnie w 1920 r. założono nowe stada, m.in. w Łącku, Gnieźnie i Bogusławicach. Zarządzali nimi komendanci, a masztalerze mieli status urzędników państwowych. Kawaleria była najważniejszą formacją wojskową. Polscy jeźdźcy, głównie wojskowi, na polskich koniach wygrywali wielkie zawody. Nad całością czuwał Zarząd Stad i Stadnin.

Koń zjadający Polskę

II wojna światowa przetrzebiła konie; z czterech milionów w 1939 r. została połowa. Koń stracił militarne znaczenie, ale konieczny był przy odbudowie kraju, zwłaszcza w rolnictwie, które wcale nie chciało korzystać z uspołecznionych traktorów. Z oflagów wrócili byli dyrektorzy stad i stadnin. Do 1957 r. ich funkcje pełnili zaufani towarzysze partyjni, fachowcy mogli być co najwyżej głównymi hodowcami. Towarzysze starali się, aby fachowcy wyhodowali konia roboczego, który może żyć w byle jakich warunkach, gotowy do ciężkiej pracy. Fachowcy jednak dbali o genetykę, czyli jakość materiału męskiego i żeńskiego. Na jednym z partyjnych plenów Władysław Gomułka, I sekretarz KC PZPR, pienił się: „konie zjadają Polskę”. Bo jedzą owies, na areale którego można by siać wydajniejszą pszenicę.

Koń dewizowy

Wytrwałość przedwojennych fachowców sprawiła, że w latach 70. ub.w. na aukcje koni arabskich do Janowa Podlaskiego zaczęli zjeżdżać zagraniczni hodowcy. Potrzebowaliśmy dewiz jak powietrza. Początkowo po kilkanaście tysięcy dolarów, potem po kilkaset, polskie araby sprzedawały się dobrze. W 1981 r. amerykański biznesmen Armand Hammer kupił El Paso, ogiera czystej krwi arabskiej, za 1 mln dol., co było najwyższą w historii sumą zapłaconą za ogiera. Milion przejął Skarb Państwa, właściciel stad i stadnin. Kilku pracowników Janowa musiało zadowolić się odznaczeniami. PZHK odzyskał jednak prawo do prowadzenia ksiąg stadnych, rodowodowych. Cztery lata później klacz Dianę sprzedano za 1,2 mln dol., a Penicylinę za 1,5 mln.

W III RP, w 2008 r., najdrożej sprzedano (księciu Adżmanu) klacz o imieniu Kwestura (za 1,125 mln euro). W sumie kilka milionów euro zostawiła w Janowie stała bywalczyni aukcji Shirley Watts, żona perkusisty Rolling Stones’ów, właścicielka brytyjskiej stadniny Halsdom Arabians. W tym roku za dwie klacze z Janowa zapłaciła 730 tys. euro.

Koń rzeźny

Zdecydowanie więcej dewiz przynosił i przynosi wstydliwie niewspominany koń na rzeź, wieziony w tym celu głównie do Włoch. Specjalizowała się w tym centrala Animex sprzedając w latach 70. i 80. do 160 tys. sztuk rocznie, za co inkasowała do 100 mln dol. Po protestach obrońców zwierząt (konie transportowano w koszmarnych warunkach) Włosi kupili w Polsce kilka ubojni i teraz wywożą z Polski mięso. W ostatnich latach za konie rzeźne ich właściciele inkasują ok. 150 mln zł rocznie.

Koń urynkowiony

Na początku lat 90. XX w. stada i stadniny przejęła Agencja Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa (ANR). Rozpoczęła się prywatyzacja. Małgorzata Hansen, trener ujeżdżenia, właścicielka ośrodka jeździeckiego w Prażmowie koło Grójca, po kilkunastu latach pobytu w Szkocji chciała kupić pozostałość stada ogierów Łobez w Szczecińskiem. – ANR zażądała 6 mln zł, co za tę ruinę było ceną zaporową, żeby odstraszyć potencjalnych kupców, a ziemię podzielić i sprzedać na działki miejscowym kacykom. Śledząc też inne działania ANR, myślę, że powinna się nazywać Agencją Nieudolności Rolnych – mówi Hansen.

Kadyny rozparcelowano. – Frukta sprzedano, zostały konie – wspomina Natalia Nowińska, która zajmuje się układaniem młodych koni. W Kadynach działają dwie prywatne stajnie, dwa hotele, pałac nie przeszedł renowacji. Stado ogierów (SO) w Braniewie porasta chwastami. SO Bogusławice grozi komornik. Są tu 84 ogiery i pięć wałachów rekreacyjnych. Bogusławice zatrudniają 27 osób, w tym sześć w zakładzie treningowym. W ub.r. tutejsze ogiery pokryły 2,5 tys. klaczy. Spółka jednak poniosła stratę 825 tys. zł.

Najlepiej radzą sobie stadniny w Janowie i Michałowie. Tak naprawdę żyją z mleka i ziemi. Niech nie mylą zawrotne sumy uzyskiwane za konie podczas aukcji. Za kilkaset tysięcy euro można sprzedać jednego konia na tysiąc. Tę resztę trzeba utrzymać. – Dobrego konia należy wypromować – twierdzi Marek Trela, prezes zarządu stadniny w Janowie Podlaskim. – To kosztuje nawet 100 tys. dol. rocznie, bo trzeba go pokazać na czempionatach świata i Europy, w USA i Dubaju. Jedynym ratunkiem dla Bogusławic byłoby uspołecznienie stada przez samorząd. Prowadzone są więc rozmowy z urzędem marszałkowskim w Łodzi, ale decyzja należy do Agencji.

Koń rozpłodowy

– Coraz trudniej jest zorganizować pracę ogierów w państwowych punktach kopulacyjnych – twierdzi Andrzej Stasiowski, dyrektor PZHK. – ANR część stad zlikwidowała, część sprywatyzowała, a to, co zostało, przekształcono w spółki Skarbu Państwa. Nie ma pieniędzy na zakup młodych ogierów, czyli tzw. remontów. Coraz gorsza jest więc jakość materiału męskiego.

Państwo ma też obowiązek zgromadzenia pewnej liczby klaczy dla bezpieczeństwa genetycznego. Żeby nie było tak jak z jednym z największych hodowców koni rasy śląskiej. Rozchorował się i kiedy był w szpitalu, żona sprzedała kilkadziesiąt klaczy, za co kupiła sobie używanego Mercedesa. Żeby rolnik nie korzystał z przypadkowego nasienia ogiera, państwo powinno sprzedać mu nasienie tanie, ale sprawdzone, dobre genetycznie. Dzisiaj tzw. stanówka, czyli krycie w punkcie kopulacyjnym, kosztuje od 100 zł wzwyż. Żeby SO krycie się opłacało, stanówka musiałaby kosztować 800–1000 zł. A tyle rolnik nie zapłaci.

Koń uprzemysłowiony

Wobec bezczynności ANR i w celu ratowania hodowli PZHK, Polski Związek Jeździecki oraz Hippica Pro Patria – Stowarzyszenie na rzecz Rozwoju Ojczystej Kultury, Tradycji i Gospodarki poprzez Jeździectwo (HPP) sformułowały Narodowy Program Rozwoju Hodowli Koni i Jeździectwa. Autorzy, zaniepokojeni skomercjalizowaniem stad i stadnin, które uniemożliwia dofinansowywanie ich z budżetu oraz korzystanie z dotacji UE, a także opanowaniem polskiego rynku przez głównie niemiecką konkurencję, prognozują, że w Polsce w 2018 r. będzie uprawiało jeździectwo 0,5 proc. Polaków, czyli 186 tys., a nie 0,3 proc. jak dzisiaj. Potrzeba więc będzie wielu koni, co napędzi „narodowy przemysł koński”. Autorzy programu proponują utworzenie strategicznej spółki holdingowej, do której weszłyby wszystkie stada, stadniny i „inne spółki strategiczne”.

Koń lobbowany

Sławomir Pietrzak, od kilku lat wiceprezes ANR, zgadza się, że koń, a szczególnie koń polski, ściślej anglo-arab rasy małopolskiej, a także każdy inny koń jest dziedzictwem kulturowym. A rolą państwa, poprzez ANR, jest utrzymanie niezbędnych zasobów genetycznych: – Hodowlę trzeba jednak skonfrontować z rynkiem. Sami hodowcy przyznają, że rynek się kurczy, ale lobby końskie robi wszystko, żeby się nie zreformować – twierdzi.

W 2003 r. Agencja chciała zmniejszyć liczbę dotowanych spółek końskich. Minister rolnictwa wydał rozporządzenie w sprawie wykazu spółek hodowlanych o szczególnym znaczeniu dla gospodarki narodowej. Oprócz kilkunastu ośrodków hodowli zarodowej znalazło się na nim 14 spółek końskich. Po miesiącu – dzięki działaniom lobbingowym – już nie minister, ale prezes Rady Ministrów wydał „obwieszczenie o sprostowaniu błędu”, polegającym na „opuszczeniu na końcu wyrazów”. Te wyrazy to kolejna lista, dwie stadniny i dziewięć stad ogierów. Znalezienie się na liście oznaczało przyklepanie dotychczasowego status quo.

Prezes Pietrzak chciałby, żeby cztery stada połączyć w jedną spółkę w Łącku, zmniejszyć liczbę ogierów o połowę, do 600. Ale lobby końskie – jak mówi – organizuje imprezy, czempionaty, na które zaprasza posłów i wysokich urzędników państwowych z rodzinami. W tej atmosferze inicjatywa założenia parlamentarnego zespołu ds. wyścigów konnych i jeździectwa spotkała się z pełnym zrozumieniem.

Koń hazardowy

Ostatnia próba rewitalizacji wyścigów konnych na Służewcu w 2007 r. nie wypaliła. Podczas gdy na całym świecie koński hazard przynosi ogromne zyski, u nas w 2004 r. spółka Służewiec upadła, generując 21 mln zł strat. Wyścigi zaczęły podupadać, gdy okazało się, ile warte są tereny służewieckie pod budownictwo. Michał Wojnarowski, przez 30 lat dyrektor stada w Łącku, który w 2007 r. próbował przywrócić Służewiec do świetności, twierdzi, że wartość służewieckiej ziemi to 1,5 mld euro. – A bez toru nie ma hodowli koni gorącokrwistych – twierdzi Wojnarowski.

U nas wyścigi utrzymują właściciele koni i za każde włożone w ściganie się 100 zł dostają 25 zł w postaci nagród. W świecie jest odwrotnie, hazard wspiera hodowlę. Głównie we Francji. W Niemczech częściowo, bo istnieją tam stada należące do landów. W Anglii jest stado królewskie – wzorzec utrzymywany przez koronowane głowy. Szwecja też ma swoje narodowe stada.

Wysokie nagrody sprawiają, że polscy właściciele koni wyścigowych jeżdżą ścigać się za granicę, gdzie wypłaty za wygraną sięgają kilkudziesięciu tysięcy euro. Wiesław Saniewski, reżyser filmowy i hodowca pasjonat, kupił w USA ogiera o imieniu Ruten, potomka znanego koniarzom El Prado. Ruten wygrał polskie derby, w Niemczech dwa razy był drugi na dużych wyścigach, więc zarobił na siebie i na inne konie Saniewskiego. – Na Służewcu nagroda za zwycięstwo w pierwszej, najwyższej grupie to 6,4 tys. zł – zżyma się Tadeusz Porębski, komentator wyścigowy, wydawca ursynowskiego tygodnika „Passa”.

Koń prestiżowy

Kiedy już zbudowało się pałac, kupiło apartament nad Morzem Śródziemnym, pora na własną stajnię. Dodaje splendoru, nobilituje, bywa też przedmiotem prawdziwej pasji. Najpierw jednak trzeba zarobić pieniądze w pewniejszym biznesie. Bo, jak mówi całkiem świeży dowcip koniarzy, na pytanie „Czy można zostać milionerem hodując konie?”, odpowiedź jest prosta: „Tak, pod warunkiem, że się wcześniej będzie miliarderem”.

Największym prywatnym hodowcą koni wyścigowych jest Bogdan Tomaszewski, właściciel firmy Damis, która m.in. dzierżawiła miejsca handlowe na stadionie X-lecia. W Awajkach pod Pasłękiem ma ok. 500 koni, w tym setkę klaczy pełnej krwi. Krycie jednym z jego rasowych ogierów kosztuje 1,5 do 3 tys. zł. Mariusz Świtalski, założyciel Elektromisu oraz sieci sklepów Biedronka i Żabka, hoduje konie arabskie w stajni Sowiniec i finansuje drużynę polo, w której gra z synami. Hodowlę prowadzi też rodzina Gudzowatych. Stajnie Largo ma w Łosiu Grzegorz Jankilewicz, współwłaściciel spółki J&S. Joanna Pałyska (mąż ma firmę kosmetyczną) od 12 lat prowadzi stadninę w Galinach na Mazurach. Jest tu hotel dla prawie stu osób, restauracja, zabytkowy XIX-wieczny pałac, 200 ha użytków rolnych. W stajniach prawie setka koni: – Należymy do niemieckiego związku, tam są nasze księgi, tam płacimy składki. Po pierwsze dlatego, że rynek międzynarodowy to woli. Po drugie – z przynależności do PZHK nic nie wynika – tłumaczy.

Na wyścigi, do sportu i hodowli trafiają tylko konie wybitne. To ułamek procenta z ogólnej liczby 365 tys. koni w Polsce. Większość (320 tys.) jest w rolnictwie. Reszta pracuje pod siodłem w ośrodkach jeździeckich, szkołach nauki jazdy, służy w wojsku, policji lub straży miejskiej, jest wykorzystywana w hipoterapii, agroturystyce.

Koń modny

Jest najczęściej koniem rekreacyjnym, ale często bywa także i prestiżowym. Ci, których nie stać na stajnię lub nie mają warunków, trzymają je w pensjonatach. Za konia pod siodło trzeba zapłacić 3–9 tys. zł. Drugie tyle za wyposażenie konia i jeźdźca do jazdy. Pensjonat kosztuje od 600 zł do 2 tys. zł miesięcznie na obrzeżach dużych miast. Dodatkowo trzeba płacić za wizyty weterynarza, kowala czy lekarstwa. Jeśli koń został kupiony przez prawdziwego koniarza, właściciel odwiedza go często, czasem codziennie. Tak jest na przykład z dziewczynkami, którym zajęci pracą rodzice podarowali konia na 13 czy 14 urodziny. Jeśli został kupiony w celach nobilitacyjnych, a właściciel zrobił sobie z nim sporo zdjęć, rozesłał je znajomym oraz powiesił w salonie – odwiedza swojego podopiecznego coraz rzadziej. Prezes Tadeusz Głoskowski ma w Bogusławicach kilku takich pensjonariuszy. Pewien biznesmen od trzech lat nie odwiedza swoich dwóch koni, a od dwóch lat nie płaci.

Koń normalny

Kończy się drugi dzień próby dzielności ogierów w SO Bogusławice. W przekonaniu kierowniczki zakładu treningowego, komisji i jeźdźców zwyciężył Dionizos ze stadniny w Walewicach. Uzyskał 138 punktów i ocenę bardzo dobrą. Właściciele trzech pierwszych ogierów dostają po wazonie, konie po torbie marchewki ufundowanej przez szefową zakładu treningowego. Hodowcy i właściciele składają sobie gratulacje. A konie spokojnie chrupią marchewkę. Tak jakby za nic miały plany stowarzyszenia na rzecz rozwoju ojczystej kultury, tradycji i gospodarki poprzez jeździectwo?

Wojciech Markiewicz
Dzięki wielkie.
Przykry w wymowie tekst, ciekawe, jak odebrany przez laików.
kujka   new better life mode: on
14 października 2009 13:56
no ale bez ujezdzAnia (i skokow) sie nie obylo....
profeska pelna, jak zwykle.
Przykry to prawda , czesciowo prawdziwy czesciowo nie .


Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się