Harcerstwo
Przyznać się, kto był w harcerstwie? Macie jakieś ciekawe wspomnienia? Czy to coś wniosło do waszego życia? Czy może uważacie to za stratę czasu? Jakie funkcje pełniliście i co osiągneliście?
Ja spędziłam w harcerstwie dobrych kilka lat i mam duuużo do opowiedzenia na ten temat. Ktoś chce się dołączyć do dyskusji?
Byłam, skończyło sie po 1 obozie, gdzie całkowicie zachlana kadra przez 3 tyg nie dawała nam jedzenia. Wspominam ciagle chlanie w namiotach kadry i gołe starsze druhny latające nocą z kwikiem koło tych namiotów.
Kradliśmy ziemniaki z okolicznych pól i pieklismy na ognisku.
Kolega po tygodniu opracował metodę dojenie krowy pobliskiego rolnika.
Także ogrody okolicznych ludzi zostały opędzlowane z warzyw i owoców.
Złapaliśmy także padalca, ktory został upieczony, ale koledzy zjedli.
Miałam moze z 10 lat i nigdy wiecej.
Wróciliśmy jak kosciotrupy wychudli. Wszystko wisiało.
Na dodatek rozpaczliwe listy do rodziców nie przyniosły skutku, bo rodziće nam nie wierzyli, a obóz był 400 km od domu i żaden z rodziców nie przyjechał na odwiedziny.
Dodofon, ło Jezus Maria, gdzie żeś ty trafiła 🤔 Bardzo dużo zależy od szczepu i drużynowych. Słyszałam historie na temat pożal-się-Boże harcerzy, ja miałam akurat szczęście, że byłam w fajnym miejscu, z fajnymi ludźmi w takim prawdziwym harcerstwie, gdzie zasady były mocno trzymane, alkohol tylko był raz na ruski rok, ale to tak, w czyjeś urodziny i aby młodsi nie widzieli 😀
Mi harcerstwo kojarzy się mniej więcej tak samo jak Dodofon 😁
Jak to czytam to jestem w szoku że takie rzeczy dzieją się w harcerstwie. Zaczęłam się cieszyć jeszcze bardziej że trafiłam na normalnych (?) harcerzy i hufca.
W harcerstwie nikt nie jest normalny 😁 Ja się mocno cieszę, bo trafiłam na grupe ludzi pełnych pasji, każdy poświęcał się czemuś, bardzo ważnym elementem zdobywania wszelkich stopni i sprawności była "praca nad sobą" i takie nastawienie, że codziennie możemy stać się lepsi. Ktoś miał "trzy pióra"? 😀iabeł:
Może i fakt 🤣 Ale jest to zdecydowanie pozytywne, sami zarażają pasją takiego biszkopta jak ja. Próba Milczka zdecydowanie nie dla mnie. Poległabym po kilku minutach 😂
U mnie to było ponad 30 lat temu. Brak komórek, ba brak tel stacjonarnych. Dzieciom nikt nie wierzył. Teraz nagraloby sie filmik telefonem i za 10 min cały internet by wiedział.
Inne czasy. Komendant obozu był bogiem. Nawet zachlany na apelu.
Mnie zawsze rozwalało, jak ktoś już cały dzień wytrzymał z Milczkiem, a tu nagle pod sam koniec dnia powiedział "nie/tak", albo kiedyś ktoś zapytał druha "gdzie to jest?" i on odpowiedział "tam". Tyle ciężkiej pracy na nic. 😂
Dodofon, znam kilku drużynowych, którzy do dzisiaj zabraniają dzieciakom brać telefony na obóz 😉 Jest jeden telefon stacjonarny na bazie, jak ktoś chce pogadać z rodziną, to musi sobie "wykupić" minuty przy telefonie 😉
ikarina zdarza się i tak.
Ja byłam tylko na jednym obozie, nie byłam w harcerstwie, ale, że druzyna konna u nas niegdyś istniała to na obóz mamusia mnie wkręciła. Było jak najbardziej pozytywnie.
Teraz moja córka jest zuchem, 4 rok. Była juz na trzech obozach letnich i na kilku ( nastu?) biwakach w ciągu roku szkolnego. Opiekunowie są bardzo zaangażowani w to co robią, to jest takie harcerstwo z prawdziwego zdarzenia. Oczywiscie nie tylko na wyjazdach, ale na wszystkich zbiórkach. Podziwiam ich i żałuję, że nie należałam do harcerstwa.
Byłam, przez ponad 2 lata.A później harcerstwo się dość szybko "popsuło"
Najpierw wszystko fajnie, czuliśmy że się rozwijamy, tworzyliśmy fajną drużynę, ale z czasem drużynowa poszła w przysłowiowe "baja bongo" i całość się posypała.
Biwaki... Szkoda gadać. Byliśmy często zdani na samych siebie, co nie było takie zabawne w wieku 10, 11 lat.
Szczególnie dobrze pamiętam jeden biwak, jakiś zlot hufca na kempingu gdzie nasz komendant zaczął się bić z jakimś innym gościem.
Na obozie też byłam raz, 3 tygodnie w jakimś lesie nad morzem, nigdy więcej bym tam nie pojechała.
Szczerze? Jest mi o tyle przykro że na początku się w to naprawdę angażowałam i w ogóle, idea była bardzo fajna i szkoda że jedyne co z tego zostało to właśnie takie negatywne odczucia.
A co do stopni itp - odeszłam tuż przed mianowaniem mnie na przyboczną, planem komendy było zrobienie mnie za jakiś tam czas drużynową.
Żadnej ochotniczki, tropicielki, pionierki itd się nie doczekałam, bo drużynowa regularnie opuszczała zbiórki i nie przyjmowała naszych "prób na stopień".
Miałam jedynie krzyż harcerski i parę sprawności.
Historia Dodofon straszna 🙁 ja mam bardzo miłe wspomnienia, byłam dość długo w harcerstwie. Miałam świetną drużynę, z większością tych ludzi mam kontakt do dziś, mimo że już od kilku dobrych lat harcerzem nie jestem.
Zbiórki co tydzień czasem bywały nudne, ale obozy na wakacje były niesamowite! To była prawdziwa szkoła życia. Pamiętam gry terenowe, biegi na orientacje, podchody po flagę z innego obozu. No, ale najmilej wspominam piesze wędrówki, pamiętam, że to był naprawdę ogromny wysiłek, ale spanie w lesie, orientowanie mapy i takie maszerowanie cały dzień - bezcenne. I ogniska i śpiewanie! Super czasy! 🏇
Ja ZHP wspominam szałowo. Lepsze lata życia. I nie było u nas pijaństwa, ba, starsi ze szlugami to się nieźle musieli chować.
I nie były to takie obozy jak teraz słyszę. wtedy to były NSy czy "dziesiątki", kanadyjki, kopane latryny, brak prądu przez bite 3 tygodnie, kipisz za źle pościelone łóżko a nie jakieś domki kempingowe obok tesco. nie wiem czy teraz by to przeszło, bo młodzież jest taka "cyber", że by chyba pomarli...
Żałuję bardzo, że moja przygoda się skończyła wraz z przeprowadzką do internatu. Teraz wrócić już się nie da, bom za stara i gdzie tu prawie od zera zaczynać wśród nastolatek... Ale wiele piosenek śpiewam sobie do tej pory a najpiękniejsze chwile to były noce przy gitarze i ognisku i przegadywane noce...
A ja pamiętam jak byłam w 1977 roku na obozie harcerskim i wtedy dołożono nowe zwrotki do hymnu harcerstwa i każdy z nas musiał wyrecytować i dać dowód, że umie.
http://www.wpk.p.lodz.pl/~ggrze/zhp/hymn.html
I potem, już w LO, kiedy mieliśmy takie paskudne żółtawe bluzy i czerwone krajki ( takie krawaty). I ja się zapowiadałam bardzo obiecująco, ale nie przyjęłam awansu na drużynową, bo powiedziałam, że nie mam czasu ze względu na konie. No i zrobiono apel i mnie publicznie wyszydzono słowami:
- Mogłaś zostać kimś (sic!) a tymczasem wybierasz sport. Na Olimpiadę i tak nie pojedziesz a tracisz bezpowrotnie wielką szansę. Hi!Hi!. Faktycznie nie pojechałam. Może wystąpię teraz o rentę?
Wymierną korzyścią z zuchów i harcerstwa ( i wojska na studiach) jest umiejętność .... bandażowania. Czepiec Hipokratesa do dziś śmigam z zamkniętymi oczami. Byłam w drużynie sanitarnej a zawsze marzyłam o MSR jak chyba każdy? Te mankiety i lizak... mrrrr
w harcerstwie byłam przez dwa lata...
chciałam do "szaraków", a przez przypadek trafiłam do wodniaków. no ale stwierdziłam, że może być fajnie. pierwsze zbiórki - super. jakieś pojedyncze biwaki - też fajna zabawa. ale potem się zaczęło. byłam bardzo aktywną harcerką, przynosiłam wciąż próby na jakieś sprawności, które były olewane, przez co nic nie zdobywałam. wszystkie koleżanki, które przyszły razem ze mną do drużyny dostały krzyże harcerskie przy super zorganizowanych ceremoniach, a o mnie zapomniano. gdy w jakiejś rozmowie wyszło, że nie mam krzyża, to wszyscy z gigantycznym zdziwieniem "jak to nie masz jeszcze krzyża, myśleliśmy, że dostałaś?! 🤔". no i zrobili mi ceremonię na "odwal się". dla małej dziewczynki to był ogromny zawód, w ogóle się nie cieszyłam z tego krzyża. 🙁
potem był obozy... picie i palenie przez kadrę było normą. pamiętam jak raz na rejsie koleś z kadry prawie wywalił żaglówkę z nami wszystkimi na pokładzie, bo odpalał fajkę i puścił ster. 😲 pomiędzy szeregowymi też był złośliwości, ale dało się te osoby jakoś omijać.
w międzyczasie zmieniła się drużynowa, więc już posypało się wszystko, zaczęły się wzajemne złośliwości, sączenie jadu i obrażanie siebie nawzajem. miałam obiecaną funkcję przybocznej, data mianowania była wyznaczona, po czym na mianowaniu sznur... dostała inna dziewczyna. o.O
ze względu na atmosferę i postawy jakie reprezentowali ludzie w tej drużynie - nie chciałam być z nimi identyfikowana i odeszłam.
Isabell- wyobraz sobie, że na obozie w szczepie, w ktorym jest moja Iga nadal jest tak, jak to opisujesz: namioty szostki, kanadyjki, latryny, zuchy toiki maja, bez pradu, woda do mycia z jeziora, strumienia grzana na sloncu , kabina prysznicowa za przescieradlem , wiec nie wszyscy sa tacy cyber, jakby sie moglo wydawac
U nas też było na full z daleka od cywilizacji, kąpanie się w miskach, kuchnia polowa z parnikami na węgiel zamiast kuchenek (kto był na warcie w kuchni i musiał ten parnik wyszorować, ten wie, jaka to była katorga), zero techniki. Raz tylko na jednym obozie kadra szczepu miała ze sobą kompa, cały sprzęt wraz z internetem, ale to dlatego, że kręciliśmy film o szczepie, robiliśmy mnóstwo zdjęć i wszystko było potrzebne na bierząco. A pamiętam, jak się śmialiśmy z druhny, co całą drogę na obóz się chwaliła, jaką to super profi latarkę kupiła, że super jasna, że taka och i ach... po czym na miejscu okazało się, że się ją ładuje... na prąd. Prąd na naszych obozach to był temat tabu 😁 No i bez latarki to jak bez ręki.
Ale wiecie co? Zawsze, jak wracałąm z obozu, to tak za dużo mi było tej technologii i nowoczesności. Dusiłam się, oglądając tv i grając w komputer, przez przynajmniej dwa miesiące mnie nosiło, chciałam znowu biegać po lesie i grać w gry orientacyjne, spędzać cały dzień z przyjaciółmi z zastępu i w wolnych chwilach wylegiwać się na kanadyjce i wysłuchiwać strasznych opowieści 🙂 No i notorycznie sobie stopy podbijałam, bo jak się przez prawie cały miesiąc chodziło po miękkich leśnych traktach, to miejski asfalt robił się bardzo nieprzyjemny 🙂
Co jeszcze takiego wspominacie z łezką w oku? Pamiętam sprawdzanie porządków wcześnie rano. To, jak chłopaki zawsze mieli coś nie tak i nigdy menażek nie domywali, a drużynowy, ku ich uciesze, kopał w ramach kary te menażki, a jak mu się udało trafić w drzewo, to w ogóle były salwy śmiechu. Czasami wręcz trzeba było się wspinać na drzewo, żeby tą menażkę ściągnąć, bo wylądowała na jakiejś gałęzi. Ktoś mógłby powiedzieć, że to chamskie zachowanie ze strony drużynowego, ale chłopakom naprawdę się to podobało i jak zdarzył się dzień, że wszyscy wyczyścili menażki idealnie i nie ma kopania, to byli mocno zawiedzeni 😁
Jeśli chodzi o biwaki to się jeszcze nie wypowiem, dopiero jadę na swój pierwszy. Ale już mnie straszą że zabiorą mi telefon (jestem uzależniona, potrafię się rzucić na kurtkę ni stąd ni zowąd bo "ktoś do mnie dzwoni" 😁 ). Jeśli chodzi o biwaki zuchowe w naszym hufcu to jest różnie, zależy to głównie od gromady i rodziców dzieci. W większości kiedy zaproponowaliśmy żeby dzieci pojechały w lipcu na kolonie pod namioty stwierdzili że mój drużynowy gromady i ja chyba jesteśmy nienormalni.
Ja w podstawówce jeździłam na biwak harcerskie (do domków kempingowych). Jeździliśmy w jesień i wiosnę. Bardzo dobrze to wspominam nie licząc braku cieplej wody-więc przez 3 dni (tyle trwaly) nie kompalismy się wtedy 😂 no ale brudne dzieci to szczęśliwe dzieci 🙂
osobiście nigdy nie należałam do harcerstwa, ale przez te kilka lat wkręcałam się na wyjazdy organizowane przez harcerzy u nas w szkole 🙂
Na wyjazdy oczywiście nie biorą komórek.
A z myciem też jest różnie. Z początku trochę mnie martwiło, ze myją się co drugi dzień, a na biwaku weekendowym mokrymi chusteczkami, ale przyzwyczaiłam się. Jak panna mi dorośnie to zacznie kombinować jak się częściej umyć.
Ja w podstawówce jeździłam na biwak harcerskie (do domków kempingowych). Jeździliśmy w jesień i wiosnę. Bardzo dobrze to wspominam nie licząc braku cieplej wody-więc przez 3 dni (tyle trwaly) nie kompalismy się wtedy 😂 no ale brudne dzieci to szczęśliwe dzieci 🙂
osobiście nigdy nie należałam do harcerstwa, ale przez te kilka lat wkręcałam się na wyjazdy organizowane przez harcerzy u nas w szkole 🙂
domki kempingowe to nie biwak czy obóz tylko jakieś prawie hotele 😀
Brak ciepłej wody nigdy nie był dla nas problemem. Jednego roku tylko... wzięłam szampon z mentolem. A włosy miałam do pasa. I ten mentol chłodził. Przy byle wiaterku dygotałam, gdy myłam włosy.
Pamiętam warty nocne, które były śmiertelnie poważne. Pamiętam to, jakim szacunkiem dażyłam przełożonych. A byłam już w okolicach 15 lat. To było jak uwielbienie. "Harcerskie ideały". Do mnie ta praca nad sobą, dążenie do perfekcji - przemawiały bardzo mocno.
Nazywało się biwakami. Warunki były spartańskie, gdyż te domki były z drewna, były już stare i nieocieplane, nieogrzewane. A był to listopad/kwiecień więc pod namioty rodzice by nas nie puścili 🙂
mój syn pojechał na obóz zuchowy…
powiem szczerze - byłam w szoku, bo jechał pociągiem + PKSem
a ja go odbierałam
i doznałam mega szoku
obóz był spartański (namioty, zero prądu, środek lasu dojazd drogą leśną, najbliższa wioska ze sklepem około 5 km (nie byli))
ale przeraziło mnie mega ogromne spartaństwo…
jak byłam na obozie to pomimo "chlania" kadry, obóz był ogrodzony, były wiaty zbudowane jako jadalnie, kuchnie zbudowane itd. namioty stały rzędem, były kible zbite z desek, umywalnia itd.
Tu była mega marnie…
obóz kompletna sieczka - nie ogrodzony, jeden namiot tu, inny 50 m dalej, zero pomyślunku, każdy sobie
zero ogrodzenia terenu,
kuchnię stanowiło kilka cegieł i palenisko
rozumiem - ok, ale wybudowanie ziemianki do przechowywania nie jest problemem, podobnie zbicie ławek i stołów,
ba, ja bym nawet wzięła butlę gazową i kuchenkę jako kucharz,
tu była marnizna kompletna
zejście do jeziora mega strome, pomost z 3 desek… cienizna kompletna
kible - wykopane doły z drągiem do trzymania
trochę naprawdę słabo… bo mając ok 60 ludzi przez miesiąc można w ciągu pierwszego tygodnia zrobić mega hiper wypas małym kosztem (ogrodzenie z chrustu, lepsze kible, ławki, stoły, zadaszenie jadalni itd)
Dodofon, to co opisujesz jako "cieniznę" dla mnie było tym, co odróżniało harcerstwo od wczasów w hotelu. Za "jadalnię" robil namiot, latryna budowana właśnie na zasadzie drągów, uzasadnienie "praktycznie" wart, bo teren nieogrodzony. Jedynie co - namioty rozłożone były z pomyślunkiem, na planie koła, w kilku podobozach.
Ja posyłając córkę na obóz harcerski - miałabym swiadomość, ba, oczekiwałabym możliwie najbardziej spartańskich warunków. jakbym oczekiwała standardu hotelowego - pojechalibyśmy na wczasy do ośrodka.
olga96, sorry, ale opis "warunków spartańskich" wg Twojej skali - budzi we mnie taki.. pobłażliwy uśmiech 😉 bo nie wiem w takim razie jak opisać warunki na obozach, na które ja jeździłam. A domek - jaki by nie był - jest dla mnie kosmicznie daleki od namiotu. Okopanego własnoręcznie, rozstawionego własnoręcznie, z każdym śledziem okupionym własnym uderzeniem młotka. to uczyło zaradności, pewnej tężyzny fizycznej, dyscypliny. A czego ma nauczyć domek 😉 ?
Isabele, ale mozna zrobić spartanskiego obóz bez prądu i gazu z pomyslunkiem. A to była marnizna i cienizna razem wzięta.
Jak pisałam nie było np. ławek do siedzenia przyposilkach. A mozna zrobić. Ba pnie mozna zawlec. Zrobić spartansko ale z głową. Zrobić totemy, bramę, łóżka zbić do namiotów, zamaskować obóz, zrobić taki "skaut obóz" dobre paleniska z pniami do siedzenia, ogrodzone ognisko itd.
Dodofon, ale o to chodzi! 😁 Chociaż przyznam, że w naszym hufcu była zasada, że zuchy się traktuje bardziej "lajtowo", tzn. - mieliśmy cztery stancje, gdzie się jeździło na obozy, z czego jedna była hardkorowa, bo nie było prysznicy, zero prądu, latryna składała się z kilku żerdek na krzyż - tam ich się nie wysyłało. Wysyłało się ich do pozostałych trzech, gdzie oprócz latryn były wychodki, oprócz misek do kąpieli - porządne prysznice. No i u nas było jednak lepiej, niż piszesz, my mieliśmy jednak gdzie usiąść 😁 No i mimo spartańskich warunków, jednak dbaliśmy o higienę, latryny były ciągle chlorowane, kuchnię to zawsze każda warta musiała wyszorować na kolanach na błysk, zawsze mieliśmy obozową pielęgniarkę, która krzyczała, jak ktoś nie nosił skarpetek, mył głowę w zimnej wodzie, albo biegał w mokrych butach.
No i to, co pisałam wcześniej - bardzo dużo zależy od kadry, jacy są ci konkretni ludzie. Nie zapomnijmy, że to wsztystko są młode szczyle jednak 😉 Ja byłam drużynową przez dwa lata, nawet fajnie mi to szło, jednak - jak tak przemyślałam niedawno, dzisiaj, tzn, mając te 10 lat doświadczeń życiowych więcej, trochę inaczej bym tą drużynę poprowadziła.
Inkarina - chyba sie nie zrozumiałysmy.
Ja nie ma nic przeciwko takim warunkom. Ale nawet takim warunkom mozna nadać fajny wymiar i otoczkę.
Od 15 lat jezdze w Bieszczady.
Zero prądu, woda ze strumienia. Gotuje sie na ognisku itd.
Ale ognisko umocnione kamieniami, miejsce do jedzenia z ławkami, zadaszone.
Co roku cos robimy np. noszenie kamieni z rzeki by utwardzacze miejsce do siedzenia, kolega wybudował z kamieni piec do pieczenia chleba, inny postawił wiatę jak jest deszcz, ktos zbił ławki.
Wyglada to spartansko ale dobrze.
Nad rzeka jest miejsce do mycia się i miejsce do przechowywania jedzenia (przechowujemy w workach w wodzie)
Spartansko, ale zorganizowanie. Kazdy co roku cos wnosi.
Wiec przy obozie 60 ludzi przez 3 tygodnie zbicie ławek i zadaszenie nie powinno byc problemem.
Dodofon, gdzie pojechał Twój syn? brzmi jak obóz w Gwdzie 😉
byłam jako ratownik. Kadra nie piła, w zasadzie do nikogo nie można było mieć zastrzeżeń pod względem opieki, dozoru itd. Żarcie było MEGA, w ilościach nie do przejedzenia, pod zadaszeniem. Myło się za prześcieradłem, kibelkiem była osłonięta szmatą dziura w ziemi w lesie.
Jedno mnie tylko zastanawia - co za rodzic puszcza w głęboki las dzieciaka lat mniej niż 10 z alergią na pyłki, ukąszenia itd? inna genialna matka nie dała synowi leków na astmę bo po co, przecież będzie na świeżym powietrzu - skończyło się wizytą na SOR. Brak spisu jakie leki dzieci biorą, na co są uczulone, no pod tym względem jakaś porażka.
Sama koncepcja obozu rewelacyjna. Dzieciaki przeważnie z Krakowa, więc taka natura to dla nich frajda. Biegały całe dnie i noce po lesie, widać było że przyjeżdżają bo chcą i lubią to.