wychowanie- wydzielony

A z drugiej strony co nauczyciel ma zrobić, my weryfikujemy na sprawdzianach wiedzę uczniów, a prace domowe praktycznie nie istnieją.
A z drugiej strony co nauczyciel ma zrobić, my weryfikujemy na sprawdzianach wiedzę uczniów, a prace domowe praktycznie nie istnieją.

Z tego co słyszałam, tam wielu rodziców wykonuje prace za dzieci. Plastyczne na przykład. Te z polskiego też. Poziom w klasie wysoki, pochwały. Może to i dobrze? Rodzice, jakby nie patrzeć, poświęcają dzieciom i ich edukacji dużo czasu. Może to ma sens?
Nie ma.
Tania, moje dzieci miały/mają przekichane 🙁 Tzn. pomogę im(!) gdy potrzebują, gdy czegoś nie rozumieją, pokażę JAK coś robić. Ale co jakiś czas odbywam rozmowy z nauczycielami, że sory, ale JA do szkoły już chodziłam i drugi/trzeci/czwarty raz nie zamierzam. Że dziecko pracuje samo i robi tyle, na ile go/ją stać. Ale wśród rodziców jestem w zdecydowanej mniejszości 🙁 Nauczyciele chcą wyników - spektakularnych najchętniej. Kto(!) na te wyniki zapracuje - to już mniejsza.
Mówię o zwykłych szkołach.
Najstarsza już "z głowy". Dostała się tam gdzie chciała (i w dwa inne oblegane miejsca). "Radzi sobie" to chyba zbyt skromnie powiedziane. W tym roku "sprawdzian" u hiper-samodzielnego - matura. Zobaczymy. Sprawy trzeciego już widzę, że będę olewać na maksa 🤔. Nawet wywiadówek mam dosyć po 13 latach (+ przedszkola, w sumie - 19 lat "placówek edukacyjnych). Nie zdzierżę jeszcze 9 z mega zaangażowaniem. Najwyżej będę ratować, gdy będzie groźnie (w co wątpię).
Halo uważaj!
Jestem młodsza od braci kolejno 11 i 8 lat i właśnie tak przez rodziców zostałam "olana". Może i bystra byłam zawsze i radzić sobie w życiu - radzę. Ale potrzebowałam kilka razy w życiu kopa, jakiegoś impulsu, bodźca.
Rodzicom moim nie starczyło siły, a ja nie mam takiej siły charakteru, która pozwalałaby na prawdziwe samodzielne inwestowanie w samą siebie i już teraz, w zasadzie chwilę po dwudziestce czuję sporo zmarnowanych szans. Może kiedyś odrobię te lata, ale żałuję że nie było nikogo kto by miał pieczę nade mną, kiedy sama przechodziłam przez ważne etapy w życiu i zapadłam się w pewnego rodzaju zrezygnowanie.
W jakiś chory sposób ubzdurałam sobie, że taki mój los, że nie potrafię starać się bardziej i starałam się tylko trochę. Mam w życiu niemało, ale o wiele mniej od ludzi, którzy mają w sobie TO COŚ, impuls do działania i odważnego kierowania swoim życiem, mam mniej także od tych podobnych do mnie, którzy jednak mieli przy sobie rodzinę, która wiedziała kiedy trzeba pchnąć dalej, żeby pomóc.
I nie jest związane to w jakikolwiek sposób z miłością, lub jej brakiem, byłam dzieckiem które wychowało się trochę samo i wyszło jak wyszło. Średnio  😉
Jest różnica pomiędzy pomocą dziecku w nauce : np wytłumaczenie zagadnienia a odrobieniem zadania za dziecko. I rodzice z własnej wygody często odrabiają zadania za dzieci. Jedna znajoma notorycznie podrzuca mi zadania z matematyki czy angielskiego do odrobienia. Bo dziecko nie umie. Ale już dziecko nie jest zainteresowane przybyciem i zrozumieniem tematu ani matka nie widzi takiej potrzeby.
Ja pamiętam, że mój tata RAZ napisał wypracowanie za mnie w podstawówce. Tzn. ja je niby napisałam, ale jak chciał je poprawić to już nic mojego w nim nie zostało. Zrobił to dlatego, że ciągle miałam 3 z wypracowań, o które się mnie czepiał. Dostał 3+ i przestał 😉. Wyszło po prostu, że polonistka mnie zaszufladkowała i nawet niespecjalnie zwróciła uwagę, że to dużo powyżej możliwości 12-latki.
Na moje szczęście wówczas do LO zdawało się egzamin zewnętrzny, tj. wiedza była oceniana przez nauczycieli LO, zupełnie nam obcych, więc nie było mowy o faworyzowaniu.
honey, a skąd przekonanie, że z pomocą rodziny nie byłoby IDENTYCZNIE? A może nawet byłoby... gorzej? To jest takie "gdyby ciocia miała wąsy". Może nie masz w sobie tego czegoś, co mają ci "inni"?  Np. nie oglądania się za siebie? Niestety, solidnego wsparcia finansowego (ani tzw. układów) już dzieciom nie zapewnię, żebym spuchła. Jak Młody miałby "być nikim" tylko dlatego, że mam w nosie wywiadówki - to jest miękka buła, i co ja na to poradzę?
Informuję uprzejmie, że wybrałam w życiu być z dziećmi i dla dzieci, więc mogą na mnie liczyć, gdy będę mogła pomóc, choć kanapek do szkoły nigdy im nie pakowałam (po co, jak obiad o 12?).
O ile sobie przypominam, odniosłaś dość konkretne korzyści z rodzaju wsparcia 😉 otrzymanego od rodziny: przekonanie, że zawsze dasz sobie radę i sporą zapobiegliwość.
edit: bajka "Kot w butach" mi się przypomniała, i "Stoliczku, nakryj się", i parę przypowieści ewangelicznych...
edit: będę wystarczająco kontenta jeśli (tfu!) Młody nie będzie sierotą dobiegając do matury  🤔
Moze blednie zinterpretowalam twoje slowa. Tez nie chodzilo mi o sieroctwo dziecka, siebie sierota nie nazwe. Raczej o brak impulsu do odnoszenia konkretnych korzysci z mozliwosci jakie sie ma w wieku szkolnym.
Nauczyciele mowili zawsze madry/madra ale leniwy. No i znajdowali sie rodzice, ktory pomagali pogonic to lenistwo. Byli i tacy, ktorzy ewentualnie krzywo patrzyli na niektore oceny, potrafili powiedziec jedynie "stac cie na wiecej". W moim przypadku nie wystarczylo mi tej madrosci zyciowej, zeby zrozumiec ze skoro mnie stac na wiecej, to jak najwiecej musze z tego wyciagnac 😉
honey, sierotą - chodziło mi o podstawowe znaczenie tego słowa 🙁,  oby jak najdłużej miał rodziców.

Znasz zjawisko, że trawa za płotem zawsze zieleńsza? Wszystkie postawy życiowe mają swoje wady. Człowiek, co przyniósł na świat, tego zasadniczo nie zmieni. Kto nie nadaje się do wyścigu szczurów ten nadawał się nie będzie. Chyba, że ogromnym kosztem - skórka nie warta wyprawki. Życie nie ma jednego wymiaru, choć próbuje się nam coś takiego wmawiać.
Owszem, warto zadbać, aby jak najdłużej mieć otwarte wiele możliwości - bo człowiek późno się orientuje, czego naprawdę CHCE.
Za "spinanie pośladków" też się płaci a zdecydowanie nie wszyscy dojdą na szczyt ludzkich możliwości. Szczyt własnych(!) możliwości też jest problematyczny. Żeby dopingowanie dało coś realnie - musi być pewien "komplet" okoliczności. Nadwyżka możliwości to tylko jedna z nich.
Tylko dlaczego niektórym tak łatwo przychodzi udział w "wyścigu szczurów"? 😉
Widzę po znajomych, że niektórzy dostali kopa kiedy było trzeba i to ich pchnęło dalej niż mnie.
Ale w sumie, nie chcę żeby to wyglądało na moje narzekanie. Jest dobrze, mimo że jestem na "ubogim" kierunku studiów, ten etap też mnie w jakiś sposób rozwinął.
LINK - taka książeczka. O wege dla dzieci. Mam wątpliwości czy to nie za wcześnie uświadamiac dzieciom takie sprawy.
Napisana w formie dialogu pomiędzy synem a rodzicami, w przystępny i łagodny sposób przedstawia problematykę hodowli przemysłowej oraz jej negatywny wpływ na naszą planetę i wszystkich jej mieszkańców. Leo – kilkuletni chłopiec, niezwykle bystry i dociekliwy bohater książki, zadając trudne pytania, odkrywa przed nami smutną prawdę o losie zwierząt hodowlanych oraz niszczeniu środowiska naturalnego. Jednak dziecięca wrażliwość chłopca i wielkie serce nie pozwalają mu tego zaakceptować – dlatego przyjmując buntowniczą postawę, postanawia zmienić świat!
Czy wrażliwe dziecko nie przejmie się tym za bardzo? Czy jest gotowe?
Ale to chyba dobrze, że się przejmie?  😉
pewnie to rodzice zdecydują, czy książka jest odpowiednia, czy nie dla ich dziecka
kilkulatkom w przedszkolu serwuje się zajecia z religii i nikt się nie zastanawia, czy to nie za wcześnie straszyć dzieci karą za grzechy 😀
BASZNIA   mleczna i deserowa
19 września 2014 09:39
Przybijaniem do krzyża 😉.
Ochrona dzieci przed wiedzą, że na mięso zabija się zwierzęta jest totalną porażką. Moje dzieci wiedzą skąd mieso. Marta na przykład nie jada królików, hodowanych przez nas. Odmawia i juz, a ja to szanuję. Inne rodzaje miesa jada, jedne mniej chetnie inne bardziej, ze wzgledu wlasnie na jej sympatie i przydatnosc do uboju poszczegolnych gatunkow. Ale wie i moze podjac swiadomy wybor.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się