Uciekanie na padoku

Od jakiegoś czasu mam w dzierżawie klacz. Największym problem jest złapanie jej na padku. Nie da do siebie podejść. Ani osobom które zna, ani tym których nie zna. Nie pomagają również smakołyki łącznie z wiadrem owsa. Jedynym sposobem na złapanie to zupełne zagrodzenie jej ucieczki poprzez np.zagonienie jej w kąt ale samemu jest to niemożliwe.  Dodam jeszcze że problem się wyolbrzymił gdy trafiła do większego stada. Wcześniej chodziła, w innej stajni, z jedynym wałaszkiem. I też jej się to zdarzało ale wystarczało zabrać wałaszka i z racji tego że bardzo nie lubi być sama go dawała się złapać.


Macie jakieś pomysły?
Na dość upartego konia zastosowałam metodę - jeżeli będziesz uciekać to ja chcę, abyś uciekał szybciej i dłużej.
Zmęczył się z dwa, trzy razy i odpuścić.
Druga metoda jakże prosta - nauczyć konia respektować komendę "stój". I tyle. Jeżeli kopytny wykonuje ją z ziemi to podczas ściągania z padoku nie ma problemu. Cała filozofia.

Wychować, aby koń nie uciekał. 🙂
Z tym szybciej i dłużej jest  cieżko jesli pastwisko jest duże.

Klacz na lonży zatrzymuje się ładnie, na pastwisku jest zupełnie głucha.
Z tym szybciej i dłużej jest  cieżko jesli pastwisko jest duże.

...i nie zawsze działa. Mieliśmy w stajni taki egzemplarz (no, nadal mamy, ale już nie ucieka), wypróbowali na nim cały zestaw "sposobów", od smaczków do ganiania. Można go było przeganiać z miejsca na miejsce 1,5h i guzik. Zmęczył się, owszem, czasem nawet sam podszedł albo przynajmniej dawał do siebie podejść, można było dotknąć po szyi, ale jak się ręka zbliżała w stronę kantara, to się odsadzał i wiał (nawet, jeśli to nie była próba złapania go od razu, tylko dopiero za którymś razem, a przedtem jak podchodził, to tylko pogłaskanie). Ponowne przeganianie z miejsca na miejsce i nie dawanie mu schylić się do trawy, podejść do wanny z wodą i ogólne "będziesz chodził tam, gdzie ja chcę i tyle, ile ja chcę" - nic z tego. Tzn. myślę, że to by dało efekt, jakby na to poświęcić cały dzień, ale trzeba mieć do tego niezłą kondycję... Zabranie kolegi z padoku - cóż, darł się za nim w opór, ale żeby przyjść... to nie-e. Czasem pomagało przetrzymanie go na padoku do późnego wieczora, jak wszystkie inne konie były w stajni i dawno po kolacji, to ewentualnie przychodził. Jak się kiedyś czegoś wystraszył i się odsadził, poszedł karabińczyk i koń pobiegł na łąkę przy stajni - jedyną opcją było zapędzenie go do rogu w trzy osoby (plus dwie lonże). Drugim razem nawiał z boksu na drogę (wiocha na szczęście i prawie nic tam nie jeździ)... Gdyby nie to, że tam na padoku stał kucyk, a uciekinier się na niego napalił, to w trzy osoby (...i dwie lonże) byłoby ciężko. Na małej kwaterce też nie dawał do siebie podejść. Zaczął przychodzić w wakacje, jak się nauczył, że meszki go pożerają żywcem, jeśli zostanie za długo na zewnątrz. No i w miarę ogarnięcia faktu, że człowiek na padoku nie zawsze równa się "o nie, idę do stajni", że czasem można coś miłego dostać czy zostać podrapanym tak po prostu i warto podejść. Skończyło się na tym, że teraz wręcz sam przybiega. Ale to się stało tak... samo. Chyba też trochę przy okazji nauki innych rzeczy - np. takich, jak to, że przy wprowadzaniu do boksu się spokojnie wchodzi, a nie wbiega. Generalnie koń nie zawsze miał z górki w życiu, delikatnie mówiąc, więc trochę minęło, zanim skojarzył, że zmieniło się podejście do niego i że to nie tak na chwilę.

edit: dopisek
Mam ten sam problem z Babe. I stouje metode na upartego. Podazam za nia, dopoki nie stanie. Wtedy nie zawsze lapie ja na uwiaz, ale gflaszcze i ide sobie. Ale Za pierwszym razem zalelo mi podejscie do niej okolo 40 minut, teraz za kazdym razem jest krocej. Kiedy mamy przerwe w jezdzeniu znowu zaczyna uciekac po pastwisku i dluzej trwa lapanie. Zwykle jednak przy regularnym jezdzeniu zajmuje mniej niz 5 minut, sa tez dni, kiedy po prostu stiu i daje sie zlapac.
safie   Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym.Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym termin
07 listopada 2015 15:54
Z uciekającym koniem poradziłam sobie tak, że szłam ze smaczkami i dawałam je reszcie stadu. Po którymś razie załapała, że jednak warto dać się złapać i teraz sama przychodzi.
Ja ganiałam ją ostatnio dwie godziny po pastwisku o złapałam ją dopiero jak została przegoniona na inny padok bez innych koni i zagoniona w róg. Niestety na nią zupelnie nic nie działa, i wręcz jest co raz gorzej. Nigdy jej nie odpuszczamy, ganiamy aż złapiemy ale nie da się tak. 2 godziny to zdecydowanie za długo. Zostało na tym że w dzień kiedy do niej przyjeżdzamy to zostaje w boksie. Ale to też nie jest rozwiązanie. Wydaje mi się że ona ucieka żeby nie zostać odzielona od stada.

Szczerse powiedziawszy brak mi już pomysłów.
edzia69   Kolorowe jest piękne!
07 listopada 2015 17:09
Wypuszczajcie z przypiętą dobrym karabińczykiem lonżą.
abbigail   jak konia kocham... już nigdy się nie będę nudzić
07 listopada 2015 17:11
Ja nauczyłam młodego przychodzenia na gwizd. Za każdym razem jak dostawał siano (w boksie, lub na wybiegu), smakołyk, odpoczynek na treningu, czy coś co lubił, słyszał jeden określony dźwięk. Później na wybiegu już jak go słyszał, był zaciekawiony, kilka razy dziennie przychodziłam, gwizdałam, głaskałam go i odchodziłam, czasem dawałam mu smaczka. Teraz słyszy gwizd i sam przychodzi, nawet z drugiego końca wybiegu i nieważne czy biorę go na jazde, czy tylko pogłaskać, chętnie idzie. Często zakładam ogłowie, wyprowadzam z wybiegu, po czym zawracam i go puszczam, zeby nie kojarzył sobie źle ogłowia 😉 Troszkę trzeba nad tym popracować, ale warto. Powodzenia.
Ja nauczyłam młodego przychodzenia na gwizd. Za każdym razem jak dostawał siano (w boksie, lub na wybiegu), smakołyk, odpoczynek na treningu, czy coś co lubił, słyszał jeden określony dźwięk. Później na wybiegu już jak go słyszał, był zaciekawiony, kilka razy dziennie przychodziłam, gwizdałam, głaskałam go i odchodziłam, czasem dawałam mu smaczka. Teraz słyszy gwizd i sam przychodzi, nawet z drugiego końca wybiegu i nieważne czy biorę go na jazde, czy tylko pogłaskać, chętnie idzie. Często zakładam ogłowie, wyprowadzam z wybiegu, po czym zawracam i go puszczam, zeby nie kojarzył sobie źle ogłowia 😉 Troszkę trzeba nad tym popracować, ale warto. Powodzenia.


ja niestety rzadko jestem przy karmieniu... Klacz jest na tyle roztrzepana, że nie sądze by skojarzyła.

Wypuszczajcie z przypiętą dobrym karabińczykiem lonżą.


Czy to nie jest niebezpieczne jeśli chodzi ze stadem, które jest często przeganiane korytarzem z padoku na padok?
edzia69   Kolorowe jest piękne!
07 listopada 2015 18:01
To puszczaj na osobny padok. Nauczy się, że ucieczka nic nie daje i w końcu odpuści.
abbigail   jak konia kocham... już nigdy się nie będę nudzić
07 listopada 2015 18:58


ja niestety rzadko jestem przy karmieniu... Klacz jest na tyle roztrzepana, że nie sądze by skojarzyła.


Konie są naprawde cwane. To co dobre, kojarzą bardzo szybko. Zamiast ganiać 40 min za koniem, poświęć 15 min na to, co będzie mu się dobrze kojarzyło. Zanieś np odrobinę siana, albo coś co lubi.  i wróć  za 5 min. Zyskasz czas na osobiste karmienie 😉
safie   Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym.Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym termin
07 listopada 2015 19:08
Tolkowata, a z padoku ściągasz ją tylko w przypadku jazd? Może poświęć troche czasu i zabierz ją z padoku, wyczyść, daj marchewkę i wypuść.
[quote author=Tolkowata link=topic=98428.msg2446148#msg2446148 date=1446916673]


ja niestety rzadko jestem przy karmieniu... Klacz jest na tyle roztrzepana, że nie sądze by skojarzyła.


Konie są naprawde cwane. To co dobre, kojarzą bardzo szybko. Zamiast ganiać 40 min za koniem, poświęć 15 min na to, co będzie mu się dobrze kojarzyło. Zanieś np odrobinę siana, albo coś co lubi.  i wróć  za 5 min. Zyskasz czas na osobiste karmienie 😉
[/quote]


Żeby jej cokolwiek dać trzeba do niej podejść. A klacz nie podejdzie nawet do zostawionego wiaderka owsa gdy widzi w jakiejś odległości człowieka.


Z jakim kolwiek dobrym skojarzeniem będzie problem bo dla niej rozłączenie od stada to juź jesg kara..
Za kaźdym razem dostaje marchewkd lub smakołyk ale ona nie jest zbyt żercza i nie rzuca się nawet na owies.
Tolkowata, ja bym najpierw sprawdziła, czy koń aby na pewno nie ma powodu, aby od was uciekać. Oczywiście, może się zdarzyć, że koń jest totalnym leniem i nie chce mu się pracować, ale z autopsji wiem, że większość koni tak drastycznie reaguje (bo to jest bardzo drastyczna reakcja!), kiedy dzieje się, badź działo w przeszłości coś bardzo złego. Ktoś ją bił? Ma problemy z plecami, a mimo to jest intensywnie jeżdżona? Siodło pasuje? Osoby, które wokól niej przebywają są spokojne i ciche, czy raczej głośne i nerwowe?
I to, że raczej nie jest chętna do jedzenia może wskazywać na problemy zdrowotne - sprawdziliście zęby? Koń miał problemy z wrzodami?

Ja bym klaczy dała dwa, trzy miesiące na taki totalny reset. Zawołałabym weta i jakiegoś speca od pleców, niech zobaczą, czy wszystko ok. Potem bym oddzieliła od stada, być może dałabym tylko jednego towarzysza i wypuściła na mniejszy padok. Przychodziłabym codziennie ze smakołykami i sprowadzała tylko i wyłącznie po to, by wyczyścić i pomiziać. W sumie, pierwsze kilka dni to nawet bym nie sprowadzała, tylko przychodziła z marchewką, poklepałabym i bym sobie poszła. Ten koń jest zestresowany samą myślą, że przyszliście na padok i się koło niego pałętacie. Dajcie mu poczucie, że nie ma potrzeby odczuwania tego stresu.

A pomysł, żeby konia jeszcze bardziej ganiać... sorry, ale to chyba jakiś okropny żart. Radzę dowiedzieć się trochę na temat behawiorystyki koni 🙁
A.kajca   Immortality, victory and fame
08 listopada 2015 06:48
ikarina od siebie zasugeruję jeszcze sprawdzenie kopyt. Spotkałam się z koniem o ekstremalnie wrażliwych podeszwach, właściciel olał sprawę ciepłym moczem i użytkował sobie konika w najlepsze (mimo, że zwierz dosłownie leciał na pysk przy nadepnięciu na kamyczek). Pod siodłem koń ociągał się, zatrzymywał, odmawiał zakłusowania więc doszli do wniosku, że wybitnie leniwy i koniec tematu. Po niedługim czasie również pojawiły się problemy z łapaniem, nie pomagała marchewka, wiadro z owsem, nic. Wystarczyło stanąć przy płocie a koń rura na drugi koniec pastwiska. Okazało się, że koń skojarzył pracę z bólem kopyt. Ale nie mam pojęcia czy cokolwiek zostało z tym zrobione. BTW warto też sprawdzić kobyłkę pod kątem kopyt, zwłaszcza jeśli ma łatkę konia "do pchania" 😉
To może i jeszcze ja coś podpowiem ze swojego doświadczenia, bo jeszcze troszkę i chyba napiszę doktorat z "łapania" koni 🙂 żartuję oczywiście. Ekspertem nie jestem ale z większością trudnych przypadków, w tym tych "nie łapliwych" jakoś sobie radziłam.
Uważam, że większość ludzi idąc po takiego konia na pastwisko robi bardzo istotny błąd. Otóż idą tego konia ZŁAPAĆ, upolować znaczy się. A co robi taki koniowaty, jak ktoś lub coś na niego poluje? No ucieka 🙂 Dlatego jak idę po takiego delikwenta/delikwentkę (mam w stajni takie 3 artystki) to intensywnie myślę, że nie idę konia złapać tylko idę na pastwisko przywitać się z końmi i ewentualnie pozwolę tej klaczy też do siebie podejść. No jasne, że nie mam magii by to działało i zwykle coś mnie zdradza w moim zachowaniu i koń nie pozwala zaraz do siebie podejść jak gdyby nigdy nic. Zwykle powoli odchodzi ode mnie. Staram się nie myśleć o czasie, nie poganiać siebie, być cierpliwą. Powoli chodzę za koniem w takiej odległości, by odchodził ode mnie tylko stępem, nie prowokuję do kłusowania. Trzymam taką bezpieczną odległość, w końcu koń się zatrzymuję i wtedy ja też się zatrzymuję. Nie patrzę na niego. Czasem on znowu rusza, to ja też ruszam. Znowu się zatrzymuje. To i ja staję. Staram się na niego nie patrzeć też. Ale jak on na mnie spojrzy, to cofam się o krok. To jest nagroda. Mam oczywiście często smakołyki, którymi też kuszę konia. Generalnie staram się na niego za mocno nie naciskać, nagradzać zachowanie, którego oczekuję (zwrócenie na mnie uwagi, nie uciekanie) cofaniem się lub zatrzymaniem (zależenie co się dzieje, nie umiem tego dokładnie wyjaśnić kiedy co, bo to jakoś czuję w danej chwili). Moim celem jest sprawić, by koń podszedł do mnie a nie ja do niego. W końcu to on łapie mnie. Jak już jesteśmy blisko to najgorsze co można zrobić to od razu capnąć takiego konia, jak tylko jest blisko i coś mu zarzucić. To właśnie przez takie postępowanie moim zdaniem koń nie uczy się spokojnie przychodzić do kantara tylko wiecznie ucieka, bo jest łapany. Oj podryfowałam. No to jak już jestem obok tego konia to go obgłaskuję całego, witam się z nim i zakładam kantar dopiero wtedy jak koń akceptuje moją obecność przy sobie i nie chce ode mnie uciekać. Może nie skaczę 120+ i nie jeżdżę programów CC ale kurde w przyprowadzaniu koni z pastwiska jestem dobra. Choć czasem i ponad 20 minut mi to zajmuje 🙂
I moje oba konie też nie mają takiego nawyku uciekania 🙂
Też uważam, że ganianie koni po pastwisku, to słaby pomysł. Te "ala join upy" więcej szkody robią niż pożytku. Zaganianie konia w kilka osób w róg i takie łapanie go to już w ogóle utrwalanie nawyku ucieczki. W ogóle jak już dwie osoby idą po takiego konia i zaczynają polować to jest proszenie się o kłopoty.

Te trzy pacjentki u nas, co tak właśnie nie za fajnie przychodzą (różni ludzie po konie przecież chodzą w stajni, nie tylko ja) to traktuję jeszcze specjalnie, jak idę z byle powodu albo po innego konia na pastwisko. Wtedy też zawsze staram się do nich podchodzić bez powodu, dać coś, pogłaskać. Staram się im pokazać, że podchodzący do nich człowiek to nie zawsze idzie, by capnąć.

U nas w stajni są takie uciekające artystki i bardzo fajnie do tego ich zachowania podchodzi właścicielka stajni, cudna kobieta 🙂 Jak uciekają, znaczy się na treningu ktoś przeholował.
Daliście mi do myślenia. Musimy posprawdzać co tak naprawdę jest powodem uciekania. Choć nie będzie to proste. Klacz jest bardzo delikatna a do tego płochliwa i niezwykle delikatna. Teraz myślę, że jeśli okaże się że ze zdrowiem wszystko w porządku, to będzie trzeba zacząć pracę od zupełnego zera. Starać się jak najbardziej wyciszyć klacz, bo teraz jest bardzo nerwowa niestety.
A.kajca, tak! Tak! O kopytach zapomniałam! I tak naprawdę o wszystkim innym, bo jak koń ucieka, to sygnalizuje, że COKOLWIEK może być nie tak. I ja bym wymieniła 4 czynniki:

1. Zdrowotny - czyli od wspomnianego bólu kopyt, aż do bólu głowy, bólu pleców, wrzodów, niedoborów prowadzących do osłabienia, "problemów kobiecych" u klaczy, kontuzji, nadwyrężeń, siniaków, opuchlizn, itp, itd.

2. Spowodowany zachowaniem ludzi - czyli nie tylko jakiś brutalny cham, co bije, kopie i szarpie za wodze, ale ktoś, co robi z pozoru "niewinne" rzeczy. Wiem, że grupa nastolatek typu "O EM DŻI, YOLO, HAHAHA, ALE BEKA, HAHAHA" robiąca hałas w stajni też może nieźle zepsuć koniom krew.

3. Jazda. Źle dopasowane siodła, zbyt ciężki trening, kiepskie umejętności jeźdźca, nerwowa atmosfera treningu - i koniowi nie chce się do nas podchodzić.

4.Aranżacja stajni. Wiele stajni jest źle skonstruowanych, zaplanowanych, przemyślanych. Jest w nich za ciemno/za głośno/za duszno/za brudno. No i jeszcze do tego może być jakiś wredny koński sąsiad, który naszemu koniowi psuje krew.

Wiecie, co mnie w tym wszystkim najbardziej wkurza i smuci? Że konie NAPRAWDĘ chcą z nami prowadzić dialog. NAPRAWDĘ nie robią niczego nam na złość i NAPRAWDĘ nie są na tyle leniwe, aby wykazywać jakieś agresywne/kłopotliwe zachowania. A ludzie są ślepi i głusi. Koń nie chce do nas podejść? Ale leniwy debil i matoł, zaraz go jeszcze bardziej poganiamy, niech się zmęczy! Czemu, no czemu ludziom nie chce się "czytać", co konie chcą nam przekazać? One nie umią mówić i naprawdę próbują nam przekazać, że coś je boli, że mają z czymś problem - w ich prosty, koński sposób. To naprawdę żadna fizyka kwantowa. Koń jest zły, smutny, nie ma chęci czegoś zrobić? - w 95% oznacza to, żę COŚ MU JEST.
Zapamiętajcie to, ludzie.

Tolkowata trzymam kciuki, aby to nie było nic poważnego.
A.kajca, tak! Tak! O kopytach zapomniałam! I tak naprawdę o wszystkim innym, bo jak koń ucieka, to sygnalizuje, że COKOLWIEK może być nie tak. I ja bym wymieniła 4 czynniki:

1. Zdrowotny - czyli od wspomnianego bólu kopyt, aż do bólu głowy, bólu pleców, wrzodów, niedoborów prowadzących do osłabienia, "problemów kobiecych" u klaczy, kontuzji, nadwyrężeń, siniaków, opuchlizn, itp, itd.

2. Spowodowany zachowaniem ludzi - czyli nie tylko jakiś brutalny cham, co bije, kopie i szarpie za wodze, ale ktoś, co robi z pozoru "niewinne" rzeczy. Wiem, że grupa nastolatek typu "O EM DŻI, YOLO, HAHAHA, ALE BEKA, HAHAHA" robiąca hałas w stajni też może nieźle zepsuć koniom krew.

3. Jazda. Źle dopasowane siodła, zbyt ciężki trening, kiepskie umejętności jeźdźca, nerwowa atmosfera treningu - i koniowi nie chce się do nas podchodzić.

4.Aranżacja stajni. Wiele stajni jest źle skonstruowanych, zaplanowanych, przemyślanych. Jest w nich za ciemno/za głośno/za duszno/za brudno. No i jeszcze do tego może być jakiś wredny koński sąsiad, który naszemu koniowi psuje krew.

Wiecie, co mnie w tym wszystkim najbardziej wkurza i smuci? Że konie NAPRAWDĘ chcą z nami prowadzić dialog. NAPRAWDĘ nie robią niczego nam na złość i NAPRAWDĘ nie są na tyle leniwe, aby wykazywać jakieś agresywne/kłopotliwe zachowania. A ludzie są ślepi i głusi. Koń nie chce do nas podejść? Ale leniwy debil i matoł, zaraz go jeszcze bardziej poganiamy, niech się zmęczy! Czemu, no czemu ludziom nie chce się "czytać", co konie chcą nam przekazać? One nie umią mówić i naprawdę próbują nam przekazać, że coś je boli, że mają z czymś problem - w ich prosty, koński sposób. To naprawdę żadna fizyka kwantowa. Koń jest zły, smutny, nie ma chęci czegoś zrobić? - w 95% oznacza to, żę COŚ MU JEST.
Zapamiętajcie to, ludzie.

Tolkowata trzymam kciuki, aby to nie było nic poważnego.



Właśnie dlatego tu napisałam, pierwszy raz widze by koń AŻ TAK uciekał od czlowieka. Przebadamy ją i zaczniemy prace od początku. Od zaufania... bo to co się teraz dzieje to brnięcie w ślepą uliczke. I nie chodzi tylko o pastwisko a o całokształt pracy z tym konkretnym koniem.
Ikarina wielu ludziom się chce czytać co koń chce powiedzieć  ale nie potrafią.
Gillian   four letter word
08 listopada 2015 21:49
Mój koń też spierniczał ode mnie na padoku bo sprowadzanie oznaczało jazdę, niekoniecznie przyjemną bo mieliśmy problemy ze sobą. Od jakiegoś czasu jest lepiej, zmieniłam nastawienie do konia, jestem fair, jazdy wyglądają zupełnie inaczej. Efekt taki, że wołam przy bramie a koń przybiega.
Majowa, no oczywiście, jest spora grupa osób, która w różnych sytuacjach powie "no kurczę, co tobie koniu jest?" i zaraz pójdzie szukać w literaturze fachowej, albo popyta się bardziej doświadczonych znajomych, aby rozwiązać problem.

Umówmy się jednak, że jest taka dość spora i bardzo wkurzająca grupa osób, która na wszelkie sygnały konia zawsze będzie miała albo bata, albo kopniaka, całą winę zwali na niego i jeszcze będzie rozpowiadała dokoła, jaki ten koń jest głupi/porąbany/psychiczny/leniwy.

Moja uwaga nie była zaadresowana bezpośrednio do autorki wątku, po prostu mnie takie zjawisko wkurza i skorzystałam z okazji, żeby się uzewnętrznić  :kwiatek:
ikarina uwaga całkiem słuszna i wielu osobom da do myślenia .
abbigail   jak konia kocham... już nigdy się nie będę nudzić
09 listopada 2015 06:50
Ikarina, bardzo dobre 4 powody! Ja bym jeszcze podkreśliła myśl, którą wspomniałaś: towarzystwo.  Bo często konie bardzo źle znoszą oddzielanie od stada i takie samotne treningi. Można też próbować podejść do tego konia, mając już na kantarze jego przyjaciela. 
Też miałam takiego konia. Pomogło całkowite odstawienie od jazd, zabieranie konia z padoku tylko w celu podania smakołyków. Koń z dużego padoku został przeniesiony z najlepszym kolegą na małą kwaterkę, przez ok miesiąc przychodziłam do niego, tylko po to, by zabrać na trawę, zabrać do stajni i podać smakołyki. Nie dawałam nic przy łapaniu, dopiero po zaprowadzeniu do stajni. W tej chwili koń na widok kantara biegnie pierwszy do człowieka.


Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się