Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

busch   Mad god's blessing.
13 lutego 2016 18:02
branka, niestety tak to jest z traumami, ze potrafią zaskakiwać tym, jak mocno są wrośnięte w nasze dusze :/. Moze pomysl o tym tak - Twoje ciężkie przeżycia to też jakos czesc Ciebie. Masz prawo sie do nich przyznawac przed samą sobą. Spójrz im prosto w oczy, przyjrzyj sie dokładnie. Płacz, jesli potrzebujesz :kwiatek:
Z czasem staną sie częścią Ciebie tak samo, jak inne wspomnienia. Ja miałam tak całkiem obiektywnie hardkorowe przeżycia i powiem Ci, ze z czasem mozna sie nauczyć nie tylko z nimi żyć, ale tez czasem śmiać sie z nich albo odnaleźć w nich silę - bo przecież je przeżyłaś i wciąż dajesz radę, prawda?
Żadna zmiana nie jest łatwa ale z tej będziesz naprawde dumna, zobaczysz :kwiatek:
Ja sobie akurat z mojej traumy śmiać sie sobie nie wyobrażam. Ale ze się zyc da to wiem, żyje wszak :P ale fakt nie żyje w pełni i ciągle to wraca. Moze i bedzie zawsze wracac ale musze się nauczyć z tym lepiej radzić.
Ech jakie to wszystko skomplikowane.
A piesek ledwo oddycha 🙁
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
13 lutego 2016 18:55
branka, śmiać się to raczej nie, bo jak się śmiać na przykład z tego, że ktoś bardzo bliski umarł? albo można to zaakceptować. Cokolwiek Ci się stało. Bo to się nie odstanie. Nie ma innego życia. A to, że czujesz się źle przepracowując traumę... jakby to było miłe i przyjemne, to by nie było nieszczęśliwych ludzi =) ale jak to przejdziesz, będzie lepiej. Uwierz mi. Po burzy wychodzi słońce =)
Ze śmiercią mi osobiście o tyle łatwiej sobie radzić ze można potem rozmawiać o zmarłej osobie, wspominać, itd. Moj temat jest z kolei z tego co obserwuje za ciężki, ludzie nie wiedzą jak reagować wiec przestalam o tym mówić. Przynajmniej z psychologiem moge swobodnie rozmawiać.

Psina dostala baterie leków, czuje sie troche lepiej. Ma wode w plucach ale leki maja na to pomoc jak nie pomogą to bedzie miała jutro ściągana, ale ponoć to tez ryzykowne. Na razie gorączka spadla i wrócił apetyt, moze sie jeszcze na jakis czas.wyliże.
Jutro by było urodziny Mamy. Byliby goście, długie rozmowy...
Za miesiąc minie rok, jak umarła.
A mi wszystko wraca. Cały obraz tych ostatnich dni 🙁
Zauważyłyście, że często tak jest? Że gdy obiektywnie ciężko, to z psami się dokłada?

Strzyga, branka, właśnie, właśnie. Po burzy wychodzi słońce.  💃

Neila, żałoba ma swoje prawa. Już rok, dopiero rok  🙄 Mnie pomaga świadomość, że moi bliscy zawsze są gdzieś przy mnie. Choćby w każdym żywym wspomnieniu, ale często odczuwam tę obecność/opiekę bardzo dosłownie.

branka, bardzo długo wydawało mi się, że mój obraz świata jest uniwersalny. Że jeśli coś było straszne - to obiektywnie jest straszne. Potem dotarło do mnie, że to wcale nieprawda, że Tragedia (najprawdziwsza) dotyczy tylko mnie. Że wszyscy inni ludzie rozumieją Tragedie i Traumy, ale Swoje. Albo, w najlepszym przypadku, przez pryzmat Swoich. Czyli - nasze przeżycia (namacalne i bolesne) mają w... nie są dla nich ważne. Nie tak jak dla nas.

Na świecie ciągle dzieją się makabryczne rzeczy. Czy spędza nam to sen z powiek? Doszłam do wniosku, że skoro tak, to moje przeżycia są Moją sprawą. Wyłącznie moją. A skoro tak, skoro to jest moje wnętrze, to jestem kompetentnym operatorem tych procesów. Jeśli dam sobie radę, przepracuję, uleczę, to problem zniknie. Doszczętnie. Bo poza granicą mojej skóry (mózgu, serca) tego problemu W Ogóle Nie Ma! On był, naprawdę, w rzeczywistości. Był ból, była makabra. Ale... Kiedyś. A potem rozrabiało "tylko" wspomnienie, cień zdarzeń. Czyli coś jest moją projekcją - a doszczętnie infekuje moje życie? O nie! Na to się nie zgadzam. Niech sobie będzie: projekcją, przykrym wspomnieniem, cenną nauką - jak unikać (tylko trzeba dobrze rozpoznać czego unikać, jak ktoś wrzucił na fejsie: nie boimy się wysokości, tylko, że spadniemy), ale od zarządzania moim życiem wbrew mojej woli - precz.
busch   Mad god's blessing.
13 lutego 2016 20:00
Ja sobie akurat z mojej traumy śmiać sie sobie nie wyobrażam. Ale ze się zyc da to wiem, żyje wszak :P ale fakt nie żyje w pełni i ciągle to wraca. Moze i bedzie zawsze wracac ale musze się nauczyć z tym lepiej radzić.
Ech jakie to wszystko skomplikowane.
A piesek ledwo oddycha 🙁


Ja tez sobie nie wyobrażałam 😉. I wciaz uwazam, przy kim tak zartuje zeby sie inne osoby glupio nie czuly 😉. Nie twierdzę, ze tak jest uniwersalnie, moze tylko ja tak mam, ale jak cos naprawdę zostawiłam za sobą, to zaczynam umiec wlaczyc w to trochę humoru 🙂. W nawiązaniu do straty ukochanego członka rodziny jako przykładu, niektórzy z czasem honorują stratę tej osoby wspominając różne wesole historyjki 😉

Jestem dokładnie tego samego zdania, co halo - niezależnie od skali zniszczeń po danej traumie, po pierwsze to przeszłość, po drugie to mój problem i nie istnieje na zewnątrz mnie. To nie zmienia faktu, ze potrafi działać na Ciebie jak tona cegiel, dopóki sie nie uporasz z tym. A moim zdaniem uporać się, to zaakceptować swoje demony, poniewaz one zawsze gdzies tam zostaną, jesli trauma jest dość głęboka - co nie oznacza, ze zawsze będziesz sie z tym czuć tak okropnie. Z czasem nabierzesz dystansu, natomiast częścią procesu jest niestety wlasnie poczucie tego jeszcze raz, przeżycie wszystkich okropnych emocji i danie sobie do nich prawa. Nie martw sie, jestes dużo silniejsza, niż Ci sie wydaje i możesz krzyczeć, plakac i rzucac przedmiotami godzinami, a potem się wyżyjesz, wstaniesz do pracy i będziesz normalnie funkcjonować. A z czasem dojdziesz do spokoju ducha na własnych warunkach i nawet jak sobie przypomnisz o tej okropnej dziurze w duszy, to tylko stwierdzisz - i co z tego? Jestem dużo więcej, niż ofiarą traumy. Jestem dużo więcej, niż tamta osoba sprzed kilku lat. To jest moja okropna dziura i mogę sobie do niej wsadzić tulipany jak tak mi się spodoba!

Pamiętaj o tym, ze to cierpienie, które przezywasz, oznacza, ze jesteś na dobrej drodze. Nie da się poradzić sobie z ogromnymi traumami bez cierpienia w trakcie. Moze po prostu trzeba to przeżyć, żeby umieć iść dalej, zwłaszcza jeśli za pierwszym razem tego katharsis zabrakło. Pomysl o tym, jak o okresie przejściowym, który niedługo sie skończy i jesli przepracujesz te traumę, to juz nigdy nie wróci. I staniesz sie bardziej prawdziwą, pełną i silna wersja siebie, na której szczęście nie będzie mię wpływu przeszłość :kwiatek:. Keep going! 🙂
No tak ale są takie rzeczy z których jak sie żartuje to wychodzi głupio, niesmacznie. Chociaż może jak dla kogo, sama nie wiem... ja w każdym razie jak ktoś przy mnie żartuje z pewnych rzeczy to na zewnątrz się śmieję, a wewnątrz czuje jakby mnie ktoś sztyletował. Ale chyba za bardzo patrzę przez pryzmat siebie - inni nie wiedzą co wtedy czuję, oni czują inaczej, to tylko żart, i tyle. Przydałoby mi się trochę dystansu 😉
Niemniej..to co piszecie jest dla mnie pomocne. W ogóle to jest dziwne - bo jakby na nowo przeżywam to co się kiedyś zdarzyło, ale teraz jednak jakoś inaczej. Mam straszne flashbacki i to mnie wytrąca trochę z równowagi - ale np inne rzeczy w tym wszystkim w tej chwili widzę i widzę, że sposoby w jakie radziłam sobie do tej pory nie były dla mnie dobre.
Chociaż - jedno bardzo dobre wyniknęło z tego wszystkiego juz kiedyś - rodzice zapisali mnie wtedy na konie 😉 żeby mnie wyrwać z deprechy. I do dziś jeżdżę. Tak sobie teraz myślę czy to nie dziwne, że związałam swoje życie z czymś, co zaczęłam w tym samym czasie, w którym przeżyłam najgorsze dni w swoim życiu? Życie bywa pokrętne.

Dziękuję Wam za odzew - to pomaga, napisać i wiedzieć, że ktoś na to zareagował, nawet jak to tylko w internecie  :kwiatek:
busch   Mad god's blessing.
14 lutego 2016 00:55
Nie mówię, ze moje metody są jedyne czy najlepsze :kwiatek:. Moze tez wpływ ma to, ze mam dość cyniczno-czarny humor 😉. Tym niemniej jak sie z czegos śmiejesz, to zwykle masz do tego dystans, a to cos nie ma nad Tobą kontroli. Dlatego o tym wspomniałam, chociaz moze wcale tak Ty tego nie przeprocesujesz. Chodzi mi o to, zebys wiedziała, ze chociaż teraz Ci sie to wydaje niemożliwe, to z czasem mozna 'ostygnac' i pogodzić sie ze swoja przeszłością. Nie jest to ani szybkie, ani latwe, ale niewiele rzeczy wartościowych jest łatwych. Zwłaszcza tych, które wymagają od Ciebie totalnej rewolucji we własnym mysleniu. Pierwszym krokiem jest spojrzenie w oczy bestii i w tym pomaga terapia, natomiast super ważne jest tez to, co dzieje sie miedzy kolejnymi wizytami. To jest troche jak z procesem bezczynności komputera - gdzies tam caly czas w tle Twoja psychika próbuje ogarnąć to wszystko i jesli czujesz, ze płacz w tym pomoże, to nie warto sie powstrzymywac. Moze nawet sie dzięki temu płaczu nauczysz, ze nic sie wielkiego nie stalo nawet jesli sie calkiem zanurzylas w tym płaczu - to tez jest ważne doświadczenie. Wiedzieć, ze nie musisz wiecznie trzymać gardy, a mimo to nic sie nie dzieje i swiat sie nie zawala 🙂

Zespół stresu pourazowego to strasznie ciężka sprawa i dobrze, ze masz pomoc fachowca 🙂 Jesli czujesz, ze wygadanie Ci pomaga, to zawsze mozesz do mnie napisać na priv :kwiatek:. Nie wiem, czy Ci to terapeuta juz zaproponował, ale moze tez chcialabys pisac pamiętnik? Czasem słowa potrzebują znalezc ujscie i czasem są to słowa, których nikomu nie chcialabys powiedziec. Przelanie ich na papier pomaga je okielznac. Jakoś zawsze w glowie maja dużo większą moc, niz jak sie je gdzies zapisze. Moze potem pomyślisz, ze możesz je dać swojemu terapeucie do przeczytania, jesli pewne słowa za ciężko wymówić na glos. Poczucie, ze przeczyta te słowa i nic sie nie stanie, jest bezcenne - a moze nawet kurs terapii przyspieszy po takiej dawce szczerości 🙂
branka, ja się trochę nauczyłam żyć z moją przeszłością. Nie, że zapomniałam, bo się nie da. Tylko tak zorganizowałam dzień, że nie miałam czasu myśleć a potem byłam tak zmęczona, że padałam spać. Jak byłam za mało zmęczona to ryczałam więc zaczęłam nocami ogladać tv, żeby zasnąć. Najgorsza była jazda samochodem bo byłam sama, więc jechałam i płakałam. To potem zaczęłam gadać ze znajomymi w tym czasie. Odsunęłam chyba trochę to od siebie. Ale to siedzi i będzie siedzieć już zawsze. I żaden psycholog nie pomoże, bo jedyne co mogłoby pomóc to cofnięcie czasu i niewydarzenie się tego co było. Kiedyś potrzebowałam o tym pogadać - z kimś "obcym" - w sensie nie z mężem (bo też w tym siedział i też sobie nie radził), nie z rodziną. Nie dało się - temat tak ciężki, że KAŻDY chciał się trzymać jak najdalej. No nie bardzo się dziwię. Więc chyba lepiej już przegadać nawet z psychologiem. I z samym sobą. Może to choć pomoże. A śmiać też się nauczyłam i rozdzielać tamten czas od obecnego. Jakąś grubą krechę postawiłam. W końcu musiałam, żeby nie zwariować.
epk, kiedyś przyszło mi do głowy, żeby Cię spytać o to jak dałaś sobie radę, ale nie wiedziałam czy Ty chcesz rozgrzebywać rany. Nie mniej jednak mam dla Ciebie ogromny podziw za to, jak silną babką jesteś.
yegua, nie jestem wcale silna - po prostu mogłam zwariować albo żyć. Pomogło mi tylko to, że ja jestem osobą, która żyje tu i teraz - zazwyczaj nie babram się w przeszłości,  nie myślę co by było "gdyby". Przyszłość - jeśli planuję to raczej w ramach konkretnych zadań. To chyba pozwala mi cieszyć się tym, co mam i nie marnować tego, co mi się przydarza. Tylko tyle. A, że czasem przeszłość dopada? No dopada. Zapomnieć nie umiem. Umiem już nie rozpamiętywać każdego dnia i każdej godziny.
A ja Epk pamiętam doskonale ten czas jak przyjeżdżałaś czasem do mnie do stajni jeszcze na Strachowice i rozmawiałyśmy właśnie o tym. I byłam tak pełna głębokiego podziwu jak dojrzale sobie z tym bólem radzisz! Autentycznie - sytuacja była dla mnie wręcz nie do wyobrażenia sobie a Ty bylaś tak dzielna i właśnie to było z mojego punktu widzenia takie prawdziwie dojrzałe i dorosłe podejście do tego co czasami przynosi nam życie.
Hexa, byłaś jedną z niewielu osób, które nie uciekły jak gadałam. A potrzebowałam wtedy ludzi dookoła i zajęcia bardzo.  :kwiatek . Strasznie musiałam ludzi zamęczać bo a to jeździłam po stajniach, a to wyciągałam znajomych do knajp itp. Generalnie nie radziłam sobie i wiem, że można sobie po prostu NIE RADZIĆ. Jeśli jeszcze ktoś jest osobą mocno wrażliwą i rozpamiętującą każde wydarzenie to nawet drobne problemy mogą przygniatać do ziemi.
Neila  :kwiatek: trzymaj się. W tych tematach jestem jak małe dziecko, nie jestem Sobiech stanie tego wyobrazić. Nawet myśleć o takich sprawach nie mogę.
epk - ja też mam Cię za silną babkę 😉

Zawsze podziwiałam jak ludzie w obliczu problemów sobie radzą, nawet to że po prostu potrafią się rozpłakać i przyznać, do tego że im ciężko. Ja jako dziecko po przebytej traumie zamknęłam się w sobie i latami wszystko dusiłam. Na różne sposoby, pełne autoagresji jak teraz widzę (jezu co ja wyczyniałam to w sumie nawet patrząc z dystansu jest nawet zabawne...). Potem próbowałam zabić emocje używkami, potem stwierdziłam że jedyne wyjście to się zabić, a teraz od dłuższego czasu próbuję się jednak poskładać (jejku już miałam wrażenie, że ostatni rok było tak dobrze...), ale w dalszym ciągu rozpadam się z byle powodu. Do dziś np rozpłakanie się jest dla mnie abstrakcją, teraz jak jestem totalnie przygnieciona wszystkim to nie ma we mnie żadnej emocji. No wyprało mnie. I próbuję sobie to przetłumaczyć w głowie, poukładać, złapać z emocjami kontakt i ch... z tego wychodzi. Poszły sobie gdzieś  😵 a jednocześnie skoro mną telepie i to przecież musi być ich we mnie masa. I wiem tak patrząc logicznie, że jestem smutna, ale nie czuję takiej emocji w sobie. Chociaż w sumie... jakaś emocja jest - irytacja, złość. Tego wcześniej nie było więc to może jakiś postęp.
Najgorsze jest to, że nie sama trauma jest w zasadzie problemem, ale te wszystkie lata po niej, w których wyrobiłam sobie takie sposoby myślenia i "radzenia" sobie z sytuacjami, że już nie wiem jak można funkcjonować inaczej. A że blokuje to najważniejsze sfery życia dla cżłowieka, to jest niefajnie.

Mi się wydaje, że ja bez psychologa to bym dziś siedziała zamknięta w 4 ścianach i wegetowała. Z drugiej strony wiem, że żadna terapia nie wymaże wspomnień, a trochę na to liczyłam 😉 w ogóle liczyłam na pierdylion rzeczy. A tu jakby nie było to ode mnie zależy czy coś się zmieni czy nie. Czy będę żyła pomimo różnych rzeczy, które wydarzyły się tyle czasu temu.

Ja jak się zwierzyłam ze 2 lata temu paru osobom, to potem załapałam gigantycznego doła, że to zrobiłam, a ludzie się jednak ode mnie w większości dystansowali. Więc najbliższych już tym nie obciążam.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
14 lutego 2016 21:05
branka, bo to jedna z bardziej koszmarnych rzeczy - odcinanie się od emocji.
Neila wiem co czujesz, wolałabym nie wiedzieć, niedawno minęło 5 miesięcy od śmierci mojej mamy a ja mam wrażenie jakby to było wczoraj.... Koszmar. Wszystko wydaje się takie bez sensu....
Trzymaj się  :kwiatek:
Mozii   "Spełnić własną legendę..."
15 lutego 2016 10:51
14 marca mija 4 lata od śmierci taty i mam takie same odczucia jak Wy  😉 Da się z tym żyć, owszem, dużo zależy od ludzi, którymi się otaczamy i od tego jak nasze życie wygląda później. Ale to cały czas w człowieku siedzi. Od tamtego czasu nie oglądam żadnych filmów, nawet kinowych hitów, o chorych na raka, a i płaczę na wszystkich scenach pożegnać od kreskówki po poważne filmy 😉 Ale z takimi "dziwactwami" da się żyć. Trzeba żyć 😉
Żyć się da, ale w chwilach słabości to wraca. Parę dni temu minął czwarty rok odkąd nie ma z nami Babci i niby czas powinien leczyć rany, ale tęsknoty nie ukoi. Raz na miesiąc mam dzień "doła", z którym nie potrafię sobie poradzić. Za dużo rzeczy, które były naszym rytuałem już nie ma. I człowiek o tym myśli. Poza tym, chodzi za mną okropne wrażenie, że na końcu Ją zawiodłam i to również nie pomaga.

Edit. brzydka korekta
Wiecie co... ja nie rozumiem tego podejścia 'zająć sobie czas, żeby nie myśleć o tym co się stało'. To jest cholernie trudne.
Planuję sobie co wieczór co zrobię następnego dnia, a potem nie jestem w stanie wstać z łóżka, żeby to zrealizować....
Mozii   "Spełnić własną legendę..."
15 lutego 2016 11:58
Że tak drastycznie powiem nie planuj- działaj 😉 małymi krokami, nie wszystko na raz i wygrzebiesz się. Trzeba sobie dać dużo czasu, każdy sobie radzi inaczej. Ale DA SIĘ 😉
maluda, nikt nie mówi że jest i będzie łatwo. Najgorsze jest zadreczanie się. To nie pomaga, wręcz przeciwnie. Najtrudniejsze, ale i przynoszące ukojenie jest przebaczenie. Przebaczenie samemu sobie 😉
Uff, nasz pies przetrwał najgorsze, nie trzeba było robić dziś zabiegu, czuje sie lepiej, wrócił jej względy humor, apetyt (choć jeszcze nie taki jak zwykle). Ale i tak to strasznie smutno patrzeć jak pies, który jeszcze nie dawno był pełen życia teraz musi być traktowany jak staruszek - spacerki w ubranku, tylko na smyczy, ciągle dostaje leki..
U mnie tez dzis gorszy dzien.
Tesknie za wspomnieniem i becze jak ten cienias ostatni..
faith, czemu cienias, trzeba się wypłakać jak przychodzi taka potrzeba.
Ciesz się faith, że potrafisz się wypłakać, serio 😉 to naprawdę lepiej niż dusić w sobie smutek.
Trzymajcie się laski  :kwiatek:
Naplakalam sie juz, myslalam, ze bedzie z gorki jakos. No ale nie jest.
Posciagalam zdjecia, pochowalam slubne albumy...szkoda ze pamietam kazde zdjecie i jak sie cieszylam tego dnia🙁 i pierwszego dnia jak sie poznalismy, i pokoj caly w balonikach jak sie oswiadczal..ciezko.
faith, jest ciężko i ma prawo być ciężko. Stratę trzeba przeżyć.
To dobrze, że przeżywasz to teraz, bo jeśli byś od tych uczuć uciekała,
to potem mogą Cię dopaść ze zdwojoną siłą.
Trzymam za Ciebie mocno kciuki.  :przytul: (Zobacz jak wiele osób tu na forum poradziło sobie z różnymi
tragediami.)
faith cieniasem to nie Ty siebie powinnaś nazywać a ten, który spowodował taki stan u Ciebie  🙁
Swoją drogą kompletnie nie potrafię zrozumieć tego, jak ktoś po kilku miesiącach ślubu nagle się rozmyśla i postanawia zniszczyć życie osobie, której przyrzekał miłość i wierność na całe życie  🤔
faith głowa do góry, będzie dobrze. Zobaczysz 🙂 Nawet jeśli teraz trudno w to uwierzyć, to dobre przyjdzie do Ciebie i wtedy dopiero zobaczysz co to znaczy szczęście  :kwiatek:
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się