Dzieci, ciąże & pogaduchy o wszystkim i o niczym

To wszystko wychodzi w praniu.
"Nie wolno" - bardzo "niemodny" komunikat, bo abstrakcyjny dla dziecka. Lepiej powiedzieć "Nie chcę, żebyś... bo..."
Naprawdę, diabeł tkwi w szczegółach i odpowiednim doborze słów.
No ale pomijając szczegóły, powiem znów, że spektrum naszych możliwości jest ogromne.
Albo nie mam psa, albo jestem gotowa stworzyć psu miejsce do którego dziecko nie ma dostępu, albo jestem gotowa dziecko (mające skłonności do nękania psa, nieodczytujące sygnałów wysyłanych przez psa) nieustannie nadzorować... Masz to na co godzisz się.
"Nie wolno" hałasować na klatce schodowej, tudzież krzyczeć w sklepie? Po pierwsze przewiduję i unikam, po drugie gadam i tłumaczę i gadam i tłumaczę i gadam i tłumaczę... Po trzecie sąsiedzi też mają dzieci/wnuki, lub byli dziećmi... A po czwarte, mam to gdzieś.

milciaaa, Miej to gdzieś i zrób to co czujesz.
milciaaa, moim zdaniem, jeśli trzeba to trzeba. Informujesz go, że ma czas aż doliczysz do x na zaczęcie ubierania i pozwolenie się ubrać lub wychodzicie tak jak stoi. Jeśli nie poskutkuje to bierzesz jego ciuchy ze sobą, dziecia i wychodzisz. Jak się nie daje to pod pache. Zdrowe, donoszone  😉 dziecko nie przeziebi się od nawet 20 minut na dworzu (nie oszukujmy się, zim już nie ma). Byle coś na nogach miał (nawet kapcie). Nie raz tak wychodziłam że starszym, tylko on mięczak jest i już przy samochodzie dawał się ubrać. Z młodszym widzę, że leko nie będzie...
Ascaia, tak troche obok dyskusji, ale w nawiązaniu do tych wszystkich „nie wolno”, bo sąsiedzi, bo cisza nocna, bo w sklepie... mam wrażenie ze w imię dobrych manier ludzie czesto gubią to co ważniejsze, czyli wiez z własnym dzieckiem. Współpasażerowie po 5 min zapomną, ze twoje dziecko rozdarlo sie na cały autobu ze chce bułkę, której nie miałaś akurat, ale ono twoje słowa, np. „Wstyd mi ze mam taka córkę” moze zapamiętać na całe życie. Warto o tym myslec, kogo chcemy ochronić, gdy za wszelka cenę chcemy zrobic dobrze obcym ludziom - czy nie kosztem dziecka oby.

Bobek, co do Twojej sytuacji z zabieraniem rzeczy na spacer - ja tez sie czasem na to wkurzam i mowie  np. ze jesli wybieranie rzeczy na spacer sprawia jej taki duży problem, to albo bierze ta lalkę która ustaliliśmy albo ja sie nie zgadzam na zabieranie na spacer żadnych rzeczy, bo zaraz wyjdę z siebie przez te ryki. Dziala raczej, ale sytuacja co jakis czas i tak powraca.

Co do skakania po kanapie, jesli mi to przeszkadza (a zazwyczaj nie przeszkadza o ile jestesmy u siebie) to mowie, ze prosze zeby zeszła bo mi to przeszkadza, bo boje sie ze spadnie i cos sobie zrobi. Jak nie schodzi to mowie, ze nie zgadzam sie na skakanie i ma zejść. Jesli nie zejdzie to ja zdejmę, bo... i zdejmuje, jednocześnie proponując inna zabawę.

Zeby nie było ze te dzieci wychowywane sa na egoistów i psychopatów, Sara np. gra plastikowa piłka tylko na dywanie, od razu łapie w ręce jak leci w stronę podłogi - bo wie ze pod nami mieszkają dwa maluchy i mogą np miec drzemkę. Tłumaczyłam jej to kilka razy, załapała i sama pilnuje. To samo jak wychodzimy na klatkę, nie krzyczy, bo „sąsiady tu mieszkają” i mogą nie lubić.

Ale zeby nie było za pięknie, jak sie drze ze cos chce i chce a ja jej tego nie chce dac, i stoi i zawodzi i zawodzi, to prosze ja (delikatnie mówiąc), zeby poszła krzyczeć do innego pokoju, bo mnie to meczy i nie chce tego juz słuchać. Nie jest to wysłanie do pokoju za karę, raczej dosadne pokazanie co czuje jak ona sie tak zachowuje.

A nie wiem czy ktoś to wyżej jasno przekazał, ale konsekwencje to taka ładniejsza nazwa na kary - wg mnie to to samo. To ze karę zapowiem i potem wykonam nie czyni jej czymś innym. Sa za to konsekwencje naturalne, które perfidnie kocham, czyli cos dzieje sie samo w związku z zachowaniem dziecka. Np. wije sie i rzuca przy zakładaniu butów i w tym wiciu walnie sie w głowę :> albo wyrywa cos młodszemu rodzeństwu i następuje ryk i złość rodzicow. Albo skacze po tej kanapie i spada. I tak dalej i tak dalej. Czasem czuje taka ulgę jak Sara robi cos, co mnie na maxa wkurza i zabim zdążę to powiedziec, wszechświat juz udziela jej lekcji 😁

Sorry za dziwne słowa i literkowi, poprawie jutro 😉
Ojeju Dzionka, jak Ty to do bólu czytelnie napisałaś 😀
Pierwszy raz rozumiem w pełni 😉
(pisz zawsze o takich godzinach ;P hahahahaha )
Lotnaa   I'm lovin it! :)
10 grudnia 2018 09:36
Dzionka, a ja tą konsekwencję czuję inaczej. Dajmy to wyjście na dwór. My dajemy dziecku ograniczony wybór (bo takie jesteśmy mądre  😉 ), że możesz wziąć ludzika albo lalkę. A dziecko, że jeszcze chce wózek dla lali i najlepiej jej łóżko. I w momencie kiedy nie zgadza się na naszą propozycję, konsekwencją jest to, że i tak "bierzemy za kłaki" i wychodzimy, a ludzikiem, lalką albo z niczym. I dla dziecka to może być odczuwane jako kara, i takich sytuacji z rozkosznym 2-latkiem przerobiłam sporo. Często też odpuszczałam i brałam cholerny wózek, w sytuacji, gdy brakowało mi już tylko przysłowiowej kozy. I tego teraz regularnie żałuję.
Więc o ile nie przyszło by mi do głowy robić czegoś "za karę", to sytuacji dla dziecko niewygodnych czy nie po ich myśli jest od liku. I CAŁE SZCZĘŚCIE. Bo cały świat nie będzie dopasowywał się do nas i dzieci. Lepiej, żeby przerabiały te emocje teraz z nami, niż jako sfrustrowane nastolatki. 
Ascaia a nie uwazasz ze ten klaps nie byl zwyczajnie potrzebny? Cos dal? Pamietasz strach mamy, klaps byl upustem jej emocji - potrzebnym? Na moje - NIE.

Nie ma jednych gotowych rozwiazan na wszystkie sytuacje. Oczywistym jest, ze nierzadko dziecko bada granice i trzeba je wyraznie postawic. Ze dziecku wiele razy nie bedzie podobalo sie to czy tamto, w konsekwencji czego bedzie plakac/zloscic sie czy cokolwiek. Ze beda sytuacje ktore potrzebujemy rozwiazac natychmiast i nie mozemy dac dziecku wyboru (bo niebezpieczne, bo nieuniknione, bo sie spieszymy, wstaw dowolne).
JA po prostu nie chce, zeby moje dziecko przez swoje zachowanie (bo najzwyczajniej w swiecie jest dzieckiem, tak sie uczy, rozwija, probuje, bo ma takie zasoby, taka granice wytrzymalosci - np rzucanie przedmiotami czy jedzeniem w pewnym okresie JEST etapem rozwoju) czulo sie winne za to jakie jest. Jasne, ze bedzie pewnie mialo nie raz poczucie krzywdy (kiedy np nie pozwolimy wziasc tych 10ciu zabawek na spacer), ale nie bedzie mialo poczucia ze JEST glupie/niewazne/wstaw dowolne bo czegos chcialo. Ja to tak czuje.
Dziewczyny, dyskusja bardzo dla mnie ciekawa i ważna, ale teraz nie jestem w stanie dostatecznie skoncentrowac się na odpowiedziach. Odpiszę wieczorem
RaDag, tylko w takich godzinach mam czas 😀

Lotnaa, ale to dla mnie ani kara ani konsekwencja, to wyjście bez łóżka i innych cudów. To po prostu jakas Twoja decyzja i juz. Kara to jak bys jej za te fochy schowała lalkę na 3 dni na strych albo za karę nigdzie nie idziemy.
A ja się trochę zastanawiam gdzie w tym nasze emocje? No bo fajnie tłumaczyć, prosić,... ale czasem zwyczajnie zachowanie mnie wkurza. Mówię, proszę i zero reakcji. Może to nie powód do dumy, ale czasem krzyknę, zezłoszczę się. Każę dziecku iść do swojego pokoju (żebym się nie rozpędziła i np. klapa nie dała). No to jest jakaś kara jednak. Fajnie jak człowiek jest oazą spokoju, ale nie zawsze tak się da. Tłumaczy się przed, rozmawia po. Ale chyba każdej zdarza się zareagować emocjami. I wg mnie to też jest dobre, bo pokazuje dziecku, że rodzice tez mają emocje.

W tym systemie NVC tak nie jest, a był tutaj przez kogoś przywoływany. Nie można obciążać drugiej osoby odpowiedzialnością za własne emocje (czyli powiedzieć dziecku że konsekwencją jego zachowania jest złość mamy) ale jeżeli się mylę to niech mnie ktoś poprawi, ja tylko czytałam na ten temat ze 2 artykuły.

Pisałam wcześniej, że jest bezsensu odnosić nasze domowe relacje w relacje na zewnątrz np obawiać się że jak nie będziemy karać i nagradzać to dziecko nie poradzi sobie z mandatami albo nagrodami w pracy. Oczywiście sobie poradzi bo jest już wtedy dorosłe z dobrą bazą i pewnie długodystansowo poradzi sobie lepiej niż to oczekujące pochwał czy ocen czyli zewnątrzsterowne. Szybciej poradzi sobie z szefem-manipulatorem czy mobbingującym bucem bo ma lepszy kontakt ze swoimi potrzebami, na dłuższą metę nie uda się go kupić pochwałą ani zastraszyć. A uwolnić się od ocen czy ciągłego oczekiwania na pochwały jest podobno mega trudno. Natomiast po drodze do dorosłowści jest grupa rówieśnicza, która jest mega ważna w rozwoju i z nią się mogą zderzać takie "zadbane" przez rodziców osoby. Mam taki przykład z życia, że mama bardzo dokładnie przepracowywała każdy konflikt w rodzinie i młodzian nie był w stanie odnaleźć się w szkole bo tam nikogo nie interesowało np dlaczego poczuł się skrzywdzony i właśnie się obraził. A że nie był również zewnątrzsterowny bo mama zwracała również na to dużą uwagę, to nie dostosowywał się do grupy z automatu. Co jest ciekawe on się źle czuł w szkole prywatnej gdzie niby chodzą dzieci bardziej świadomych rodziców, a kiedy na rok został przeniesiony do zwykłej takiej na 1000 dzieci, z narkotykami i wszelką patologią to od razu miał wielu kumpli i tylko nauczyciele za nim nie przepadali (zbyt aktywny). Z tym, że nie wyniósł stamtąd przyjaciół na dłużej bo był już z innego świata np on bardzo mało gra w gry komputerowe (mama nie pozwala) ma więc inne zainteresowania ale nie udało mu się wciągnąć tych dzieci do swojego świata na dłużej. (To swoją droga ciekawe jak opowiadał, jak kumpel go zaprosił do domu, a potem całą jego wizytę siedział na kompie i grał :O ) Tak, że wychowywanie dzieci pod pewnym rodzajem klosza, jednak ma swoje konsekwencje i widać to w tym co robią rodzice: przepisują dzieci do prywatnych przedszkoli, potem szukają lepszych szkół itd bo na tym etapie dojrzewania środowisko poza domem ma chyba bardzo duże znaczenie.

Dzionka, nerechta, to wynoszenie to jest dobre dla mam małych dzieci. Będąc w 8-tym miesiącu ciąży nie wyniosę pod pachą 6-ścio latki ważącej 20 kg 😀 co najfajniejsze nie mogę jej również dogonić..

Znów spotykam się z tym samym odczuciem (a uczestniczyłam w dyskusjach o wychowaniu na revolcie zanim miałam dzieci), że jest nałożony pewien "fetyszyzm klapsowy, przemocowy etc etc" - no nie zastosowałam kary cielesnej, jest ok, nie zastosowałam tej czy innej metody jest ok. A ciekawe co by powiedział np przeciętna norweżka na wynoszenie siłą dziecka z domu, na ściaganie go siłą z kanapy, oni tam chyba są jeszcze bardziej restrykcyjni. A moim zdaniem to jak dziecko odbiera dane działanie jest bardzo indywidualne i koncentrowanie się na arbitralnym, jednakowym dla wszystkich "to działanie jest ok, to działanie jest nie ok" odwraca uwagę od tego, jak naprawdę buduje się relacja z dzieckiem i to taka, że nie może jej zepsuć taki czy śmaki incydent. A moje myślenie bierze się znowu z tego, że dla J. od zawsze to było strasznie straszne jak ją gdzieś przenosiłam wbrew jej woli, a np krzyk po niej spływał wręcz ją śmieszył. Przy Anieli najmniejsza zmiana tonu, to był atak histerii, teraz już rzadziej ale cała np sztywnieje i zamiera w bezruchu. Więc wiecie, dla mnie wynoszenie dziecka to "duża" przemoc ale to czy ta przemoc będzie wybaczona czy nie, zależy od tej całej reszty o której mniej rozmawiamy.
dea   primum non nocere
10 grudnia 2018 12:12
Tak myślę, co ja bym zrobiła w kontekście propozycji wyjścia z miliardem zabawek. Myślę tak: ja będę mieć zajęte ręce, więc nie wezmę Twoich rzeczy. Weź tyle, ile uniesiesz, żeby nie zgubić. Pomyśl czy nie będzie Ci smutno, jeśli jednak coś zgubisz.

Były u nas takie dyskusje i moja jednak zostawia w domu. Gdyby chciała wziąć, to bym nie protestowała, dopóki mnie to nie opóźnia. Jak coś pogubi, to będzie konsekwencja 😉
Nie mam dzieci, ale sie wypowiem 😀
Mój ojciec prawie 30 lat temu bez czytania książek stosował te wszystkie metody. Rozmowa, kucanie aby być na naszym poziomie a nie patrzeć z góry, tłumaczenie, kary nigdy od niego żadnej nie dostałam, nagrody w sumie tez nie (tzn dostawałam od mojego ojca prezenty czy rzeczy bez okazji ale nigdy to nie było konsekwencją jakichś moich konkretnych zachowań czy moich osiągnięć).
Prawdę mówiąc jak coś zbroiłam to czasem wolałam - jak moje kolezanki - dostać w tyłek i mieć spokój niż wysłuchiwać godzinnych wykładów 😁 no ale słuchałam. Ze strony ojca miałyśmy bardzo dużą swobodę, póki nie zawiodłyśmy jego zaufania nie było właściwie rzeczy, której nam nie było wolno (ale prawdę mówiąc nie nadużywałam tej wolności, nie miałam żadnych absurdalnych pomysłów).
Moja mama była ostrzejsza, choć nie nazwałabym jej surową. To ona w naszym domu stawiała granice (może dlatego, że to ona się z nami musiała na co dzień użerać 😀 ). Ja byłam rozsądna i spokojna, nie było ze mną żadnych problemów. Moja siostra była dość zbuntowana i ją mama musiała gonić do książek, w okresie nastoletnim bywały ostre awantury, jakiś szlaban też kiedyś dostała. I prawdę mówiąc nie było tam miejsca na tłumaczenie i rozmowy, bo ona wtedy była mądrzejsza i wiedziała lepiej. Do dzisiaj mówi, że skończyła liceum i poszła na studia tylko dzięki mojej mamie i jest jej za to bardzo wdzięczna.
Wydaje mi się, że tak jak z końmi tak i z ludźmi. Jest mnóstwo rozmaitych metod, wokół których tworzą się wianuszki wyznawców. A prawda jest taka, że nie ma jednej prawdy, strategii idealnej - mądrość polega na umiejętności wyboru odpowiedniej metody do danego przypadku i określonych okoliczności. To, co dla jednego dziecka jest wystarczające, dla drugiego nie będzie. I wydaje mi się, że własnie takie usilne trzymanie się wyłącznie jednej strategii, bez względu na okoliczności, nie jest dobre. Trzeba być elastycznym. Niektórzy mają takie wyczucie, potrafią bez czytania książek zareagować w sposób odpowiedni. Inni są mniej uzdolnieni pod tym kątem. Co wcale nie znaczy, że będą złymi rodzicami - moim zdaniem najważniejsza jest autentyczność i gotowość do rozmowy oraz autorytet. Moja mama nie posługiwała się żadnymi sztuczkami, miała dużo mniejszą cierpliwość do dzieci. Mój ojciec uwielbiał się nami zajmowac jak byłyśmy małe, teraz lubi się zajmować swoją wnuczką - może się z nią bawić godzinami w składanie tych samych 5 puzzli i nie jest znudzony. Potrafi się wsłuchać w potrzeby dziecka. Moja mama ma określony styl, nie cacka się, nie pieje z zachwytu na widok dzieci, raczej angażuje wnuczkę w swoje zajęcia, np. jak musi iść do miasta to zabiera ją ze sobą - zahaczając po drodze o wszystkie place zabaw. Wnuczka zmęczona i szczęsliwa. I tak w sumie sobie myślę, że moja mama nie stosowała i nie stosuje żadnych psychologicznych metod - tzn nie kucała jak z nami rozmawiała, tłumaczyła nam dużo mniej rozlegle pewne rzeczy, czasem coś narzucała - bo tak. A jednak to ona do dziś budzi we mnie większe poczucie bezpieczeństwa, była po prostu zawsze taką typową mamą, która martwi się o klasówki, pyta co chcemy zjeść na obiad, która jak trzeba to pogłaszcze po głowie, jak trzeba to walnie szmatą przez głowę (to tak obrazowo - nie było u nas przemocy 😀 ). Po prostu była takim przewodnikiem, któremu dziecko ufa, do którego może przyjść i poprosić o pomoc, który jest gdzieś ponad nami i przez to budzi szacunek i daje poczucie, że jest jakaś wyższa instancja, która w razie czego poda pomocną dłoń. Tato był zawsze bardziej takim partnerem, co tez miało swoje plusy. Ale chyba nie chciałabym mieć dwóch rodziców w tym typie.
Poza tym moi rodzice do dziś powtarzają, że nas za łagodnie wychowali, bo w zderzeniu ze światem niestety człowiek z mocnymi zasadami, żyjący trochę w utopijnym środowisku, kiepsko sobie radzi - przynajmniej na początku, zanim się nie ocknie po zderzeniu z pociągiem.

EDIT: Jeszcze co do kar i nagród, tak na własnym przykładzie. Zawsze miałam dobre wyniki w nauce. Pamiętam, że egzamin szóstoklasisty napisałam na maksymalną ilość punktów. Nie mogłam się doczekać, żeby się tym pochwalić mamie. Mama oczywiście mi pogratulowała, powiedziała, że się bardzo cieszy i wróciła do robienia obiadu. Następnego dnia się okazało, że moje koleżanki, którym też dobrze poszło (ale jednak miały ciut mniej punktów) zostały nagrodzone - jedna (do dziś to pamiętam!) poszła z mamą do kina na film 3d (a wtedy to było wielkie wow) a drugiej rodzice dołożyli do telefonu. I miałam wówczas w sobie pewne poczucie niesprawiedliwości, że ja miałam lepszy wynik i nic nie dostałam. I miałam w sobie przeświadczenie, że to nie jest żadne osiągnięcie, tylko norma, do jakiej przyzwyczaiłam moich rodziców. I się zastanawiałam co musiałabym zrobić, żeby zasłużyć na nagrodę.
Podsumowując wydaje mi się, że czasem warto nagrodzić wysiłki i osiągnięcia własnych dzieci, żeby poczuły się wyjątkowo i żeby wiedziały, że to co zrobiły i co im się powiodło jest ważne i dostrzegane przez rodziców. W mojej opinii nagradzanie szkodliwe to takie, kiedy dziecko za zjedzenie obiadu dostaje batona, za zakończenie histerii w sklepie dostaje zabawkę, za sprawne wykąpanie się i nie wyłażenie 100 razy z łóżka dostaje tablet przed snem etc. To moim zdaniem jest niewłaściwe. Ale sama nagroda w sytuacji naprawdę dla dziecka ważnej wydaje mi się warta przemyślenia. Nawet jeśli nazwie się to uczczeniem czegoś a nie nagrodzeniem.
bobek nie bardzo rozumiem odniesienia do mojej osoby. Nie wiem, mam wrazenie ze cokolwiek bysmy nie powiedzialy to Ty znajdziesz wytlumaczenie czy powod dla ktorego to "znegujesz". Powiem Ci tak - ja mam tak jak mam, Ty i kazda inna osoba ma tak jak ma - na wszystko mialysmy/mamy realny wplyw, nie stoimy w miejscu, caly czas cos moze sie zmieniac. Badz po prostu soba, postepuj jak uwazasz, nie czuj sie gorsza bo inni maja inaczej i nie tlumacz sie i nie neguj tego co dla innych dziala bo w Twoim wyobrazeniu jest im "latwiej" (pod pewnymi oczywiscie wzgledami). Moze troche zle Cie rozumiem, nie wiem, mam po prostu wrazenie ze chcesz udowodnic ze pewnych rzeczy sie nie da - i pewnie w odniesieniu do swojej sytuacji masz racje. A moze nie. A moze wszyscy sie mylimy. Nie wiem, wszystko wyjdzie w praniu. Ja postepuje wg swojego sumienia i swoich odczuc, ale ja to ja, nikt inny.

Na moje dziecko dziala takie wytlumaczenie jak u dei. Dziala "wez dwie/jedna albo nie bierz nic". U innych nie zadziala. Trzeba szukac SWOICH rozwiazan.

Tez jestem w ciazy, wszystko mnie boli, ledwo laze, Iga wazy 14 kg, sa sytuacje kiedy ja biore. Wczoraj wynioslam ja z 4 pietra bo w moim odczuciu musialam. Jesli bym musiala to bym za nia pobiegla, choc pozniej pewnie nie chodzilabym 3 dni. To sa moje wybory. Twoje moga byc inne.

Szczerze, zmeczylam sie juz ta dyskusja 🙂 Tym, ze kiedy ktos ma inaczej to znajdzie sie ktos kto nie jest w stanie zrozumiec i zaakceptowac ze nie wszyscy tak maja i bedzie szukal dziwnych przykladow "a wtedy to co, jaka madra wtedy bedziesz?". Bede tak madra na ile starczy mi zasobow. Ot i cala filozofia.
dea, no tak, z miesiąc temu Jagoda obmyśliła, że musi wziąć pracę z przedszkola (nie, nie może poczekać do jutra, kiedy będzie jechać autem i nie, nie można schować do plecaka). Praca to leżący na tekturze domek z poklejonych plasteliną zapałek. Na bank coś się z tym stanie. Tłumaczę, że ja jestem w ciąży, muszę ich pilnować i ich plecaków i nie uratuje pracy w razie czego, że kierowcy jeżdżą jak wariaci (pamiętasz jak uderzyłaś głową w rurkę bo autobus ostro hamował?) i że praca jest krucha. Nie szkodzi, ona da radę. Sama. Ok, będzie naturalna konsekwencja, myślę sobie i nawet się trochę cieszę. Przy wysiadaniu wszystko się to rozsypało, na podłogę, za fotele, nie ma opcji żeby wszystko pozbierać. J. oczywiście w krzyk, że nie wysiądzie, że mam zatrzymać autobus. Ja wysadziłam już Aniele, stoję w drzwiach, uprzejmy kierowca zamyka na mnie drzwi, Aniela wrzask, a Jagoda na podłodze i zapiera się że nie wysiada. Nie wiem jak to zrobiłam ale wydarłam ją z tego autobusu za kołnierz, to leżała jeszcze na chodniku z 5 minut. 90% pracy nawet uratowałam 😀 Najgorsze w tych naturalnych konsekwencjach, że często ponoszą je tak naprawdę wszyscy 😀 Teraz muszę uspokajać Anielę bo jak tylko ją wystawiam z autobusu metra czy tramwaju ona buzia w podkówkę i "mamo, mamo, mamo" bo się boi że drzwi się zamkną i nie wysiądę :O A z Jagodą od tego czasu miałam akcję z 3 lalkami i 2 wozkami (ona saaaama da radę) oraz w piątek zgubiła 2 nowiutkie części od playmobil od św Mikołaja (nie, ja nie zgubię). Rozpacz była ale nie wiem czy będzie jakaś nauka. Po tej kumulacji może tak bo jej trochę tak wrednie przypominam i ten autobus i inne zabawki i wygląda, że coś tam myśli albo sobie wmawiam.

nerechta, tłumaczę: moje ostatnie odniesienie do Ciebie było a propos tego, że znowu temat schodzi na "klaps nie był potrzebny" kiedy ktoś mówi, w mojej opinii o czymś głębszym, o całej wydaje się bardzo dobrej relacji z mamą. Rozumiesz, ktoś mówi "moja mama miała ze mną fajny kontakt" (dla mnie to istota), a ty mówisz "no nie wiem,  skoro dała ci klapsa". Przynajmniej ja tak odbieram od lat te wszystkie dyskusje i że kończą się na piętnowaniu tego czy tamtego i to już jest koniec, a można by jeszcze pogrzebać. AW nie chciałam być upierdliwa, to po prostu obawa, że nie pogadamy tylko wrócimy do tekstów typu "to jeszcze ktoś karze i nagradza dzieci, serio, w dzisiejszych czasach?"
Ta dyskusja jest trudna, bo może trudno jest powiedzieć o wychowaniu dzieci coś naprawdę uniwersalnego, a ja tego też szukam.

e: PS. z ta ciążą to akurat nie jest kwestia wyboru tylko faktów, uciekła mi w któryś weekend (pierdyliard ludzi) w Ikei i nie dogoniłam
[quote author=bera7 link=topic=74.msg2829357#msg2829357 date=1544386922]
A ja się trochę zastanawiam gdzie w tym nasze emocje? No bo fajnie tłumaczyć, prosić,... ale czasem zwyczajnie zachowanie mnie wkurza. Mówię, proszę i zero reakcji. Może to nie powód do dumy, ale czasem krzyknę, zezłoszczę się. Każę dziecku iść do swojego pokoju (żebym się nie rozpędziła i np. klapa nie dała). No to jest jakaś kara jednak. Fajnie jak człowiek jest oazą spokoju, ale nie zawsze tak się da. Tłumaczy się przed, rozmawia po. Ale chyba każdej zdarza się zareagować emocjami. I wg mnie to też jest dobre, bo pokazuje dziecku, że rodzice tez mają emocje.

W tym systemie NVC tak nie jest, a był tutaj przez kogoś przywoływany. Nie można obciążać drugiej osoby odpowiedzialnością za własne emocje (czyli powiedzieć dziecku że konsekwencją jego zachowania jest złość mamy) ale jeżeli się mylę to niech mnie ktoś poprawi, ja tylko czytałam na ten temat ze 2 artykuły.

[/quote]

Nie wiem do końca, co masz an myśli bobek? W NVC jak najbardziej mówimy o swoich emocjach.
Wiecie co, ja się do końca nie wpisuję w żaden nurt. Ja robię po swojemu, ale zdecydowanie bliżej mi do RB, braku kar i nagród i NVC niż "hartowania", przygotowywania do szkoły, zycia, mandatów czy nie wiem czego. Dużo mówię, co mi robi to, co Sara robi. Mówię, że mnie złości, mówię, że teraz jestem tak na nią zła, że nie chce mi się z nią bawić, mówię, że mi przykro, że tak do niej powiedziałam, przepraszam ją, dziekuję jej i tak dalej. Tak więc na bieżąco wie, co mi robi to czy tamto.

Jezu, Hela mi wali w klawiaturę, dokończę potem 😀
spytalam "czy klaps byl w tej sytuacji potrzebny?" a nie budowalam teorii, ze Ascaia i jej mama mialy zle relacje bo mame poniosly emocje (!!!) - to juz jest naprawde bardzo, bardzo daleko idaca i niesluszna nadinterpretacja!
Poslugujemy sie konkretnymi przykladami zeby wlasnie takowe "kwiatki" sie nie tworzyly - inaczej mozemy w ogole sie nie zrozumiec, bo ktos bedzie mowil o x, a ktos inny przeniesie to na grunt y i nigdy nie dojdzie do sensownego konsensusu.

Uniwersalne moze byc chyba tylko to, zeby te nasze dzieci kochac, szanowac, traktowac jak czlowieka. Mozna sie wspomagac doswiadczeniem innych, ksiazkami itd, ale tak czy owak kazde dziecko jest inne i czego innego bedzie potrzebowalo od rodzica bo czyjes metody moga zwyczajnie nie dzialac. No nie da sie tak, po prostu.. fajnie by bylo, ale co zrobic 🙂

co do uciekania i gonienia - my wyznajemy zasade, ze w ograniczonej przestrzeni dajemy sobie spokoj. Ona nie ucieka ucieka, ale lubi sobie polazic gdzies gdzie ja pociagnie a my nie mamy spiny z tego powodu. Nie zgubi sie w sklepie, po chwili albo my ja wypatrzymy, albo sama wola i sie znajduje. U nas to sie sprawdza, bo nie majac jej na krotkiej smyczy sama sie pilnuje. Ale to oczywiscie u nas, ogolnie wyznajemy dosc duza doze wolnosci.

dea   primum non nocere
10 grudnia 2018 14:35
[quote author=bobek link=topic=74.msg2829490#msg2829490 date=1544442776]
[quote author=bera7 link=topic=74.msg2829357#msg2829357 date=1544386922]
A ja się trochę zastanawiam gdzie w tym nasze emocje? No bo fajnie tłumaczyć, prosić,... ale czasem zwyczajnie zachowanie mnie wkurza. Mówię, proszę i zero reakcji. Może to nie powód do dumy, ale czasem krzyknę, zezłoszczę się. Każę dziecku iść do swojego pokoju (żebym się nie rozpędziła i np. klapa nie dała). No to jest jakaś kara jednak. Fajnie jak człowiek jest oazą spokoju, ale nie zawsze tak się da. Tłumaczy się przed, rozmawia po. Ale chyba każdej zdarza się zareagować emocjami. I wg mnie to też jest dobre, bo pokazuje dziecku, że rodzice tez mają emocje.

W tym systemie NVC tak nie jest, a był tutaj przez kogoś przywoływany. Nie można obciążać drugiej osoby odpowiedzialnością za własne emocje (czyli powiedzieć dziecku że konsekwencją jego zachowania jest złość mamy) ale jeżeli się mylę to niech mnie ktoś poprawi, ja tylko czytałam na ten temat ze 2 artykuły.

[/quote]

Nie wiem do końca, co masz an myśli bobek? W NVC jak najbardziej mówimy o swoich emocjach.
[/quote]

Może chodzi o różnicę między mówieniem o emocjach a ich okazywaniem/przeżywaniem? Mnie się też kojarzy takie na spokojnie "jestem zła.". Trudne i nawet nie wiem czy potrzebne.
Ja osobiście choleryk jestem. Nie chodzi o to, żeby obrażać czy "kopać poniżej pasa", ale jeśli chodzi o formę wyrazu to tak, krzyczę. Nigdy to nie jest wybuch z niczego - ostrzegam, ale jeśli się dogadać nie da to - no, to jest moja granica. Jak mam chwilę, żeby ochłonąć i pojawi się chęć współpracy z drugiej strony, to dosłownie za 2 minuty mogę (i chcę) wracać do konstruktywnej rozmowy.
Nie no, ja to mowie tak jak czuje, nie powstrzymuje sie 😉 tylko jest różnica miedzy wykrzyczeniem: ty debilu skończony, sto razy mowilam ci zebys tego nie dotykał a teraz co? Zawsze musisz cos zepsuć, no zawsze! Do pokoju!!!
A:
No do jasnej cholery, zepsułeś!! Mówiłam ci, ze to łatwo zepsuć i prosiłam zebys nie dotykał. Wściekła jestem, nie mam ochoty teraz z tobą rozmawiać. No zesz psia mac!!
😀
Dzionka, tak jak pisałam, czytałam tylko ze 2 artykuły i to nie wiem ile warte, możliwe, że w ogóle źle zrozumiałam. A zrozumiałam tak jak napisałam, że jak mąż mnie wkurza, to nie powinnam tego używać jako argumentu bo to nie jest jego odpowiedzialność, co czuję, powinnam raczej bez emocji wyrazić jakie są moje potrzeby.

nerechta, masz rację, że nadinterpretacja, wynikała z tego co tam dalej pisałam. Ona nie ucieka normalnie, teraz też nie uciekła w takim sensie jak uciekają jeszcze nieogarnięte dwulatki. Po prostu umówiliśmy się z mężem, że on idzie do toalety, a ja zostaję z nimi. Po chwili Jagna stwierdziła, że chce iść z tatą, powiedziałam, że już za późno i się zgubi i odwróciłam się na sekundę, no i nawiała (ona się zgubi? przecież wszystko potrafi, sama). Na szczęście tam jest tak, że można zobaczyć wyjście przez cały hol i schody gdzie już był małż. Jak zobaczyłam, że nie dogonię, to go wypatrzyłam dałam mu znać na migi, zawrócił i gdzieś ją tam znalazł. Małż twierdzi, że więcej się to nie powtórzy. Pewnie ma rację bo to akurat nie jest jej stały repertuar i da się z nią obgadać taką rzecz.
A tak jeszcze po tym, co Ascaia napisała, o świetnej relacji z rodzicami jako wyznaczniku, że ich metody były konstruktywne... naszło mnie taki pytanie - jaki jest mój cel? Czy to, żeby dzieci miały ze mną dobrą relację? Czy to, żeby moje relacje z nimi tak oddziaływały, żeby prowadziły szczęśliwe życie, tworzyły szczęśliwe relacje, czy to partnerskie czy towarzyskie, umiały osiągać swoje cele? Jak to u Was jest? Bardziej się skłaniam ku drugiemu, jeśli już miałabym wybierać albo-albo, ale to tak na szybko.
Hm, dla mnie jedno naklada sie na drugie. Zalezy mi na relacji jako takiej, a majac taka wlasnie mocna podstawe latwiej jest o cala reszte.
A ciekawe co by powiedział np przeciętna norweżka na wynoszenie siłą dziecka z domu, na ściaganie go siłą z kanapy, oni tam chyba są jeszcze bardziej restrykcyjni.

Duzo bardziej restrykcyjni. Zadna forma przemocy nie jest akceptowana.
Ale...przecietnej norwezce jest latwiej, bo dzieci tu sa, generalnie rzecz biorac, spokojniejsze. Inny temperament.

nerechta, nie no, tak. Choć wiesz, myślę o takich ekstremach - dziecko 30-letnie żyjące samotnie, odwiedzające codziennie rodziców i wręcz symbiotycznie do nich przywiązane vs dziecko 30 letnie z własną rodziną, dobrą karierą, osiągające swoje cele, ale w stosunkach z rodziną powierzchownych. Fajnie by było, żeby i bliska relacja z nami i jakaś taka zaradność życiowa poszły w naszych rodzinach w parze 🙂
no jasne ze tak, tylko to pierwsze chyba koreluje z jakimis zaburzeniami w rodzinie? Czy nie?

A w NVC nie jest tak ze zamiast "wkurzasz mnie" kladzie sie nacisk na zachowanie a nie ogol z wzieciem swoich uczuc na siebie? W sensie "wkurzylam sie kiedy zrobiles to czy tamto" czyli nie oceniam czlowieka jako calosci, nie obciazam go faktycznie tym co ja czuje bo to jak ja czuje wychodzi ze mnie a nie z drugiej osoby? W sensie ze ona nie jest odpowiedzialna za moje uczucia, ale moge jej powiedziec ze to czy tamto sprawilo ze czuje sie tak czy siak? Tak mi sie kojarzy.
Ale dyskusja. Czytać Was nie nadążam 😜nie czuję się na siłach wypowiadać w tym temacie, ale bardzo dużo przemyśleń nasuwa mi się po przeczytaniu Was.
Dzionka prawie jakbym czytała o mnie i mojej siostrze. A wychowawywane byłyśmy tak samo.Za każdym razie kiedy próbuje się do nich zbliżyć coś nie gra, no po prostu one żyją sobie w  takiej jak to powiedziałaś symbiozie( telefony  codziennie, rozmowy, wspoln e zakupy ). A ja  chcąc naormalnie w mojej rodzinie fukncjonować musze się od nich odciąć. Oczywiście rozmawiamy, ciężko żeby nie. Z tym że nasze relacje są bardzo powierzchowne. Troche  to przykre.
Coraz dziwniejsze aspekty wyciąga ta dyskusja. I coraz bardziej nie rozumiem Waszych założeń.
Stawiacie w opozycji "albo-albo" sytuacje/reakcje, które dla mnie w ogóle opozycją nie są, które są jakby z innych bajek lub obydwie nie mieszczą mi się w wachlarzu zachowań rodziców (więc nie są żadnym wyborem).
Inaczej przekładam na życie pojęcia kara i nagroda, jakoś chyba szerzej.
A teraz padło, że zaradność życiowa sprowadza się do posiadania dzieci... Nie ogarniam - podpisano - niezaradne Ekstremum.

Zadziwia mnie to, że nigdzie nie pada by celem wychowania było to by dziecko stało się dobrym człowiekiem.
nerechta, tak, opisujesz fakty, mówisz jak się z tym czujesz i zapodajesz prośbę. Np. skaczesz po kanapie, złości mnie to bo wiem, że przeszkadza to sąsiadom. Zejdź prosze natychmiast. Zamiast prośby może być polecenie, oczywiście.

Donia Aleksandra, trochę tez tak mam z mamą. Jak się zbliżam, to czuję że ją zawodze moją inną wizją świata, nie wchodzę w jej postrzeganie ludzi i sytuacji i za chwilę mamy kłótnię. Lepiej mi jak jestem dalej. Co nie zmienia faktu, że jestem jej bardzo wdzięczna za milion rzeczy i wiem, że byłabym gdzie indziej w swoim życiu gdyby nie jej starania.

Ascaia, ja nigdzie nie napisałam, że do tego się sprawdza zaradność 😀 Zaradność to dla mnie osiąganie swoich celów. Czy to dzieci czy kariera czy zostanie doktorem filozofii to już każdego indywidualna sprawa. Niska zaradność życiowa to jak mamy różne cele i marzenia i latami nie udaje nam sie ich osiągnąć i jesteśmy z tego powodu nieszczęśliwi.
Ok, może napisałaś skrótowo, ale właśnie tak Ci to wyszło "samotny, w silną więzią z rodzicami contra z rodziną, spełniony, z sukcesami, ale z rodzicami dalej" 😉
Pierwszy raz tak bardzo nie mogę odnaleźć... logiki (?) w Twoich wpisach.

Chociaż - widzę pewną spójność w temacie rozumienia pojęcia nagroda/kara. Dla mnie to się łączy z komfort/dyskomfort czy aprobata/dezaprobata czy potwierdzenie/zaprzeczenie.

Natomiast zupełnie nie rozumiem np. przytoczonej sytuacji autobusowej. Albo dziecko krzyczy, albo "wstydzę się Ciebie"  Kto tak mówi do dziecka???  Albo "życie w społeczeństwie", albo "więź z dzieckiem" ??? Dlaczego to jest postawione w opozycji do siebie? Wprowadzanie zasad ma być równoznaczne z niszczeniem więzi? A to "do cholery jasnej, nosz psia mać" to do męża czy jednak do dziecka? :oczy: Bo do dziecka to mi się w głowie nie mieści...

 
Ascaia, kto tak mówi do dziecka? Wsłuchaj się w supermakecie 😉 Bardzo często rodzice robią coś niefajnego dziecku w imię "bo co ludzie powiedzą", to jest standard. Jaką Ty masz propozycję na sytuację, gdy dziecko krzyczy w autobusie, żeby być w zgodzie z normami życia w społeczeństwie i pozostać ok z dzieckiem? I ja czasem mówię "do cholery" przy Sarze, jak się już naprawdę wścieknę. Nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia 😉

Ja z kolei nie rozumiem Twojej definicji kary/nagrody, a chyba żeby o tym gadać powinniśmy mieć tu jasność. Jak Ty definiujesz te pojęcia? Co jest karę dla dziecka, które krzyczy przed wyjściem z domu, że chce zabrać sto lalek? I za co dziecko powinno dostawać nagrody i jakie?
Lotnaa   I'm lovin it! :)
10 grudnia 2018 20:12
Może porozmawiajmy o pogodzie, bo robi się coraz dziwniej i mimo szczerych chęci, zaczynam gubić wątek.
U nas dziś deszcz ze śniegiem i plus 1. Masakra.
😉
Lotnaa 😀 Oj tam oj tam, ja tam lubię takie dyskusje 🙂 tylko ciężko się gada jak sie nie ma wspólnej bazy jakiejś, tzn. definicji pojęć 😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się