ae, w strasznym 😉 Po wyjściu od fryzjera wyglądały świetnie, ale czułam ich szorstkość, a później niestety było już tylko gorzej. Włosy podczas mycia strasznie się plątały, w zasadzie to robił mi się jeden wielki kołtun. Próby rozczesania go kończyły się płaczem i wydzieraniem włosów. W dodatku były bardzo szorstkie w dotyku, rozdwajały się, bardzo łamały no i wypadały. Kupiłam szampon i odżywkę do włosów z jedwabiem ze Sleek Line (
http://wizaz.pl/kosmetyki/produkt.php?produkt=26532&next=1 ) i dopiero dzięki nim bez problemu rozczesywałam włosy, robiły się coraz bardziej miękkie. Jak moja mama zostawiała odżywkę po farbowaniu włosów to też jej używałam. Do tego co 2 dni olejek kokosowy na gorąco z Oriflame. Po roku już było w miarę ok , mogłam używać innych odżywek (bo szampon zmieniłam wcześniej, na któryś z Pantene) 🙂 Łykałam Skrzypowitę, chociaż teraz poleciłabym Merz Special.
Przed dekoloryzacją miałam włosy za łopatki, podczas dekoloryzacji ścięłam je tak, że wystawały delikatnie za ramiona. Jasne, męczyłam się, bo zawsze miałam w miarę długie włosy. Do fryzjera chodziłam co 3 miesiące, żeby kontrolować włosy i obcinać to, co zniszczone. Poza tym nowy kolor się szybko wypłukiwał i często je trzeba było farbować, więc to też na minus. Dekoloryzację robiłam chyba w marcu 2009, teraz wszystko już chyba odrosło i włosy są w świetnym stanie. Ale nie żałuję tej dekoloryzacji. Miałam czarne włosy (w których wyglądałam jak trup) z kasztanowymi odrostami ok 4cm... i dekoloryzacja uratowała mi życie 🙂