Sprawy sercowe...

pony u mnie też podobna sytuacja. Mam starszego brata, który enty rok już studiuje ( w międzyczasie ożenił się i spodziewa się drugiego dziecka) a na dobrą sprawę utrzymuje go nadal mój ojciec.
Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji.
Co prawda ja jestem typowym artystą-pasożytem ( w końcu do tego się kształcę całe życie  :hihi🙂 ale mimo wszystko podjęłam "męską" decyzję o sprzedaniu nadwyżki zwierzęcej żeby moi rodzice nie byli obciążeni.
Po prostu głupio by mi było pójść w swoją drogę zostawiając im cały bagaż.
Chociaż u mnie troszkę inna sytuacja bo ja po prostu wychodzę za mąż i przeprowadzam się do innego kraju.
No i będę pasożytem tam.
Ale musicie mi wybaczyć. Jestem tylko artystką!  😁
Dla mnie też wyprowadzka z domu oznaczała koniec jakiegokolwiek wsparcia finansowego od rodziców - sama utrzymywałam i utrzymuję siebie, konia i psa 🙂 Widzę teraz, że mimo moich starań żeby w 100% tak właśnie było, wygląda to trochę inaczej. A to zakupy ciuchowe  z mamą, a to nagroda za obronę mgr, a to pożyczka bezzwrotna raz na jakiś czas... Takie bzdury, ale kurcze zbiera się niezła sumka. U mnie dochodzi jeszcze to, że rodzice kupią mi mieszkanie, kiedy postanowimy się z moim chłopem przeprowadzić z jego mieszkania. A więc kredyt do końca życia mi nie grozi i jestem im za to strasznie wdzięczna.


Dziewczyny, mam głupie pytanie - czy wasi faceci dokładają wam się do utrzymania waszych koni 😀? Dzion jest mój i tylko mój, mój chłopak zupełnie nie koński, ale.. kurde 😀 Zarabia więcej niż ja, nie ma kosztownego hobby, no aż mnie korci żeby go zapytać czy by mi np. zrzutki na czynsz nie darował i tym sposobem miałabym te 250zł więcej na koncie co miesiąc 🙂
M zamierza utrzymywać moego najmłodszego jak tylko go sprowadzę do LDN i mówi, że to nasze "dziecko".
W życiu nie siedział na koniu  😁
Mój mi kupił konia i przez długi czas póki nie zarabiałam więcej od niego utrzymywaliśmy na pół 🙂
Kurde, fajnie wam... Wolałabym żeby od niego to wyszło, chyba głupio mi coś takiego w ogóle proponować. Ale pewnie nie wyjdzie, skoro przez ponad 3 lata posiadania konia nie wyszło :]
Tak pół żartem pół serio zaczęłabym gadać i zaproponowała 🙂
salto piccolo tylko pozazdrościć.. ja swojego towarzysza zaciągnęłam do stajni RAZ przez prawie dwa lata związku  🤔wirek:
Aroid co do tych częstrzych wizyt... On się w stajni trochę nudzi jak mam do pojeżdżenia kilka koni, ale uwielbia jak ja się cieszę, więc nie wyobraża sobie życia bez koni. Pomaga przy nich i kocha miziać po pyskach  😁
No i zaparł się, że nauczy się jeździć bo chce ze mną na spacerki się wybierać  😉
maleństwo   I'll love you till the end of time...
10 stycznia 2012 19:34
Nie miałabym jakoś serca ni śmiałości o to prosić. Koń od zawsze mój, maż ożenił się ze mną, a nie z koniem... może jakby dużo zarabiał, a tak to jak oboje jesteśmy biedacy, to nie czułabym się z tym dobrze.
No właśnie mój W nie dość, że dużo zarabia to jeszcze oszczędny jest i jak patrzę  na jego sumki na koncie to mnie rozpacz ogarnia, bo u mnie najczęściej 3-cyfrowe po wszystkich opłatach 😀 No ale racja, mój koń mój problem. Tylko tak mnie korci trochę 🙂
Hmm... ja konia co prawda nie mam, ale zakładając posiadanie owego nie wpadłabym na pomysł, żeby T. miał pokrywać część kosztów. Onojętnie czy koń zostałby wniesiony do związku czy byłby kupiony już w trakcie. Mój koń, to moje koszty.
Po ślubie ewentualnie to by się tam mogło jakoś dzielić, ale to też zależnie od sytuacji finansowej.
Tak samo w drugą stronę - gdyby T. posiadał jakieś bardzo kosztowne hobby, to nie widzę powodów, dla których ja miałabym się do tego dokładać.
Co innego, kiedy ta druga strona ma chęci, możliwości itd. i w ramach uprzyjemniania życia finansuje jakąś część hobby tego drugiego, ale zobowiązywanie kogoś do tego, to trochę niefajnie 😉
pony   inspired by pony
10 stycznia 2012 20:07
Salto - ja swojego kopytnego też sprzedałam wraz z przeprowadzką, tylko ja do innego miasta co prawda, nie do innego kraju, ale nie mogłam (mimo, ze teoretycznie mogłam), nie miałam sumienia tyle wymagać. Dobra córka ze mnie  🤣

Dzionka- To chyba zawsze będzie tak, że rodzice jak mogą tak pomagają. Dla mnie taka syt. jaką opisujesz jest jak najbardziej okej. Raz na jakiś czas rodzice coś kupią, większego, zabiorą za ubraniowe zakupy, to jest super! Ale na codzień sama sobie radzisz! A opcja z mieszkaniem- mam taką samą opcję, tylko moja nie dotyczy wyprowadzki a decyzji, czy chce zostać w kraju.  To jest wielka, wielka, wielka pomoc!

edit// apropo konia i płacenia za niego- wolałabym płacic za niego sama i z taką propozycją z pewnością bym nie wyszla, ale gdyby facet tak sam, z dobroci serca zaproponował.. no cóż😀 Chyba nie mogłabym odmówić:P
Dzionka jak korci, to myślę, że kiedyś, niby przy okazji, o tym wspomnieć nie zaszkodzi, ale wszystko zależy od stosunku do Dziona i Twojego jeździectwa 😉

Ja tam jestem dumna z mojego J, razem jesteśmy jakoś od 3 miesięcy, był ze mną parę razy w stajni i od razu polubił Argosa 😀 W prawdzie do wsiadania na razie szczególnie go nie ciągnie, ale do miziania czy dokarmiania zawsze chętny. Teraz tak myślę, czy go wciągać w całe to "stajniowanie" czy pozostać przy okazjonalnych wizytach ze mną u Arka... 😉
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
10 stycznia 2012 20:14
Dzionka, a może po prostu czas na rozmowę o wspólnym budżecie?

nie ma Twoje,moje...jest nasze. a koń jest takim samym punktem budżetu jak rachunek za prąd? 😉
Ktoś, no właśnie trochę ten wspólny budżet mamy, ale bardziej dotyczy on jedzenia czy różnych wyjść, typu kino, knajpy, piwo... Za meble do mieszkania np. tylko on płaci, bo to jego mieszkanie, a za wszystko związane z Dzionkiem ja. Myślę, że jeszcze nie czas na taką rozmowę (w końcu w lutym stuknie nam dopiero 5 lat razem 😀), ale moooże kieeedyś 🙂

[quote author=Ktoś link=topic=148.msg1254819#msg1254819 date=1326226441]nie ma Twoje,moje...jest nasze.[/quote]
Nie zawsze, moi rodzice do tej pory mają pieniądze osobno i każdy płaci za co innego. Może im tak wygodnie, z mojej strony to trochę męczące, bo latam od jednego do drugiego po pieniądze i ma zawsze mówią oboje, że 'ja nie mam, idź do taty/mamy'. 🤣
Nalle   Klapiasty & Mała Cholera
10 stycznia 2012 20:45
Myślę, że jeszcze nie czas na taką rozmowę (w końcu w lutym stuknie nam dopiero 5 lat razem 😀), ale moooże kieeedyś 🙂


Pewnie tak, każdy związek ma swój rytm. Nie mniej, ja z moim chłopem zamieszkałam po roku trwania związku (w moim mieszkaniu) i dla niego wspólny budżet był rzeczą absolutnie oczywistą, chociaż wówczas 90% wpływów było z jego strony.
U nas sprawa jest prosta - wspólnie opłacamy wynajem mieszkania, jedzenie, chemię, wszelkie wspólne wyjścia itp. Każdy ze swojego budżetu dba o własne przyjemności, "prywatne" zakupy (ciuchy, książki itp.), wszelkie prezenty, dojazdy gdziekolwiek(tu akurat bywa różnie 😉 ).
Jak któreś ma chęć drugiego zasponsorować, to nie ma problemu, ale zasadniczo każdy wrzuca jakąś tam kwotę (teoretycznie równą a w praktyce zależy kto jak stoi w danym miesiącu) do wspólnego budżetu, a coś tam ma na własne wydatki i drugiemu nic do tego.
Nalle, a teraz jak masz nowego konia? Jak jest? Twój facet od razu poczuł się do płacenia za niego?

Dworcika, no to u nas jest dokładnie tak samo jak u was 🙂 Każdy za swoje własne przyjemności płaci sam. W sumie to zdrowe chyba... Mój chłopak nie tak dawno kupił projektor do filmów za 4 tyśki - szczerze mówić nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby się dołożyć 🙂 Bo to jego zachcianka, jego marzenie, jego uzbierane pieniądze - zupełnie jak z moim koniem. Chyba pomysł właśnie upadł 😀
Nalle   Klapiasty & Mała Cholera
10 stycznia 2012 21:14
Nalle, a teraz jak masz nowego konia? Jak jest? Twój facet od razu poczuł się do płacenia za niego?


Przede wszystkim posiada pakiet kontrolny, jeśli chodzi o udziały w tym zwierzu ( w proporcjach mniej więcej 2:1 się na niego złożyliśmy), więc jak najbardziej się poczuwa. Ale (1) po przywiezieniu go udało się bardzo wiele wynegocjować na pensjonacie, że różnica w tym koszcie nie jest diametralna, i (2) traktujemy młodego raczej jako inwestycję...
Nalle, aż mnie zaintrygowałaś 😀 W jakim sensie koń może być jakąkolwiek inwestycją 🙂? No chyba, że będzie ogierem rozpłodowym ze świetnymi wynikami w sporcie. Inaczej się chyba nie da? Mój chłop widzi Dziona jako tylko i wyłącznie jako pasożyta, a nawet kiedyś mi wyliczył ile na niego rocznie wydaję kasy i wybuchł gromkim śmiechem 🙂
Nalle   Klapiasty & Mała Cholera
10 stycznia 2012 21:26
Jeśli ma się duszę hazardzisty, można: wyszukać diamencik, elegancko oszlifować (jeśli ma się know-how) i posłać dalej w świat.  😉
Aaa, w tym sensie! To jasna sprawa 🙂
Nalle   Klapiasty & Mała Cholera
10 stycznia 2012 21:39
Kończąc OT, początkowo chciałam po prostu spłacić część, którą Ł. w niego zainwestował i go zostawić. Nie jest też tak, że nie spełnił moich oczekiwań, przeciwnie - jest przeznakomity. Tylko.. nie jest kasztanem..  😵 Can't help myself.
Blogoslawiona niech bedzie wspolnota majatkowa...
Jak sobie przypomne to rozliczanie, to mnie ciary przechodza. A propos rzutnika za 4 kola, przestalismy chodzic do kina odkad mamy wiec niezupelnie kaska w bloto 😉
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
10 stycznia 2012 21:58
jejku,ja sobie nie wyobrażam oddzielnej kasy,nawet,jak jeszcze dziecka nie było... ale każdy ma tak jak lubi 😉
bobek, nie no, ja nasz projektorek kocham wielką miłością i ciągle coś na nim oglądam, ale nie wyobrażam sobie wywalać na niego 2 tyśków 😀 Może jak się zaręczymy to coś się pozmienia w sprawie kasy, chociaż teraz nic a nic nie narzekam, tylko ta sprawa Dziona weszła u mnie na tapetę ostatnio 🙂

Ktoś, będę nad tym pracować, chociaż nie wyobrażam sobie z drugiej strony pytać go czy mogę sobie kupić, powiedzmy, telefon za 8 stów, bo jednak kasa wspólna... Moje to moje i kupuje, a jakby tak wspólną kasę trzeba wydać... robi się niezręcznie.
Ktoś, zależy chyba od priorytetów. Jak jest wspólne hobby i zrozumienie to łatwiej przychodzi. Gorzej jak się wizje rozmijają albo funduszy nie starcza na jedno i drugie.
Ja tam wolę rozdzielność finansową jednak. Każdy niech rządzi tym na co zarobił.
Ja też sobie nie wyobrażam takiego wspólnego budżetu we wszystkim. No po prostu nie. Samochód spłacałam sama, tankowanie, serwis etc. to już różnie, bo przecież on też nim jeździł. To jakoś wypływało naturalnie, a jakby nie wypływało, to by nie było kluczyków na wierzchu 😉 Podobnie z mieszkaniem- jest moje i tylko moje, spłacam je sama, ale już na utrzymanie płaciliśmy razem (czynsz, media etc.). Bałam się sytuacji, kiedy się rozstajemy i nagle facet, słusznie lub nie, rości sobie prawa do czegoś, co spłacał w jakiejś części. Nie mam aż takiego zaufania do ludzi- i może lepiej 😉

Generalnie u nas było tak, że jakbym stanęła i powiedziała 'hey honey, potrzebuję żebyś mi dał tyle i tyle co miesiąc na Skarego', to by nie było z tym żadnego problemu. Facet uważał, że to moja pasja, moje hobby i moje szczęście, więc jeśli może mnie wspomóc w tym szczęściu, to czemu nie? Zresztą swojego czasu utrzymywał mi dzierżawionego konia. Tyle, że takie wsparcie akurat na Skarego, który był przed nim- i jak się okazało jest i po nim 😁 - trochę nie mieściło mi się w głowie.
Ech, znowu się narażę - ale tak przypomniałam sobie, jak Dzionka mi szczerze współczuła, bo ona ma taki cudowny kontakt ze Swoim, no po prostu zawsze i o wszystkim. Except the money?
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się