Sprawy sercowe...

W pracy przerwy nie ma, więc nie ma jak. Między zajęciami czasami zadzwoni, ale to od wielkiego dzwonu, bo z reguły idzie gdzieś z kolegą. Więc wychodzi na to, że czas ma tylko po zajęciach w przypadku jak nie idzie do pracy ani na imprezę. I w weekendy rano pod warunkiem, że dzień wcześniej nigdzie nie był.

Może nie powinnam się aż tak przejmować, ale chyba zasługuje na wyjaśnienie i szczere postawienie sprawy,dldlaczego jest tak, a nie inaczej. I o to mi najbardziej chodzi. Skoro mamy różne spojrzenie, to powinniśmy to przegadac, a nie ja mówię, co czuję (nie atakuje go ani nic, tylko na spokojnie, tłumacze dlaczego) i słyszę, że przesadzam i nic przecież nie zrobił, to się odechciewa.
"Jeśli czegoś naprawdę bardzo pragniesz, puść to wolno..."

Trudne jak nie wiem, ale myślę, że warto. Kiedyś tak zrobiłam, cieszę się tą decyzją do dzisiaj. Dla mnie jest to proces ciągły. Nie ma nic piękniejszego, niż kiedy ktoś po całym dniu wraca właśnie do Ciebie, bo tego chce. A jeśli nie chce - cóż, gdyby wrócił "na siłę" i tak szczęścia by nie było.
Lov   all my life is changin' every day.
22 stycznia 2015 15:22
Ale podstawą jest to, czy w ogóle zapytałaś go, dlaczego tak jest? Bo wysnuwanie wniosków na podstawie własnych przypuszczeń to słabe jest 😉
Oczywiście, że pytałam. Żeby to raz. Usłyszałam 'nie wiem, po prostu, przesadzasz'. Więc wysnuwam sobie różne luźne wnioski i próbuję sama zrozumieć.

edit. A raz to było 'ja też wielu rzeczy nie rozumiem i jakoś muszę z tym żyć'. Może i ma rację.
Lov nie uważam, żebym przesadziła, bo z postów szafirowej - nie tylko tego, także tych poprzednich - taki właśnie obraz się wyłania.

Kompromis to generalnie wyjście niespecjalnie korzystne dla żadnej ze stron; do kompromisu się dochodzi nie mając wspólnego celu, w sytuacji, kiedy win-win jest niemożliwe i właśnie to jest przykre - że szafirowa i jej mąż, mimo, że sa rodziną, zdają się tego wspólnego celu nie mieć - z tym, że raczej nie z winy szafirowej...
Bee.   przewodnicząca chaos serce ma przebite strzałą.
22 stycznia 2015 16:10
flygirl, przeczytałam Twoje wypowiedzi i nie zazdroszczę, natomiast zgadzam się z Teodorą bardzo.
sama żyłam w związku na odległość, ale to było w czasach, kiedy rzadko wychodziłam i ja i on. wydaje mi się, że musicie przepracować to razem, albo zrezygnować. kiedy jest przewidziany "happy end"? czy gra jest warta świeczki? bo jak sama napisałaś, Ty się dręczysz, myślisz, zastanawiasz, a on twierdzi, że "przesadzasz"..
u mnie sprawa wygląda zupełnie inaczej, mój P. wyjechał na początku naszego związku za granicę i po jego pracy wisieliśmy na telefonie. nie mówię, że to było zdrowe, ale zawsze musieliśmy pogadać, nie raz zdarzało się, że zasypialiśmy z telefonami. teraz kiedy mieszkamy ze sobą to nawet w ciągu dnia, jak jest w pracy, to dzwoni, nie tylko jak ma ważną sprawę, ale czasami tylko po to, żeby spytać co tam.

"Jeśli czegoś naprawdę bardzo pragniesz, puść to wolno..."

i to jest "najprawdziwsza prawda".
Koniec przewidziany jest za równe 2 lata.

Dzięki dziewczyny za wszystko, za to, że mnie nie wyśmiałyście i za rady. Dalej nie wiem, co zrobić, ale łatwiej mi, jak już nie jestem z tym sama.
Lov   all my life is changin' every day.
22 stycznia 2015 16:22
Hiacynta, dla mnie kompromis to właśnie win-win, kiedy oboje godzimy się na jakieś rozwiązanie i jest ono korzystne/podoba się obojgu. To, że szafirowa postawi na swoim i zmusi męża do przeprowadzki- to nie jest kompromis. To, że mąż się zbuntuje i zmusi szafirową do zostania w tym mieszkaniu- to też nie jest kompromis. Kompromis będzie, kiedy znajdą rozwiązanie, które OBOJGA ich zadowoli.
To nie jest kompromis 😉 sprawdz w dobrym slowniku 😉 Ale dobra, przestaję się czepiać słówek. Generalnie tak, chodzi o to, żeby mieli wspólny cel. Jak dorosły człowiek się żeni i decyduje się na dziecko, to naprawdę jego głównym celem powinno być zapewnienie szczęśliwego bytu rodzinie- żonie i przede wszystkim dzieciom. Skoro obecne warunki są niekorzystne dla dziecka, to wszystko inne powinno byc zupełnie nieistotne. No właśnie- powinno. Parę stron temu dziewczyny się rozpisywały już o takich, co to im się 'zabawa w dom' nagle znudziła i zapragnęli być znowu wolni i niezależni...
tylko my dziewczyny nie siedzimy w związku - u szafirowej- chcieć się przeprowadzić na lepsze = to same chciejstwo - a sfinansowanie całej operacji to drugie dno
może po prostu mąż jest realistą - wie że np. nie stać ich na zmianę mieszkania na dom, czy nawet na lepszą lokalizację czy większe


edit: co rozumiesz przez niekorzystne warunki dla dziecka? dla mnie to np. zagrzybione ściany, brak ciepłej wody, kibelek na podwórzu
dlaczego np. facet ma dojeżdżać do pracy np. 30 minut dłużej - tylko dlatego - że nie ma dojścia do lasu?? sorry wiele osób nie ma…
dla mnie to mało sprecyzowane "widzi mi się" - bardzo subiektywne
a poza tym kupując nieruchomość - trzeba poświęcić się i połazić, powęszyć i sprawdzić czy nie wybudują bloku okno - w okno i autostrady za 10 lat -  100 m przed balkonem - a nie stękać
ja faceta rozumiem
Lov   all my life is changin' every day.
22 stycznia 2015 16:50
Dodofon, amen.

Hiacynta, może Ty jesteś typem poświęcającym wszystko dla rodziny, ale ja nie, i na pewno nie wymagałabym tego samego od faceta. Owszem, rodzina ważna, dla dziecka chce się jak najlepiej, ale nie zawsze kosztem własnych potrzeb... Piszesz, że skoro warunki są niekorzystne dla dziecka, wszystko inne powinno przestać być istotne - tak, weźmy kredyt na 30 lat, żeby kupić mieszkanie w innym miejscu 😉 Dla mnie to niestety nie jest dobry wybór.
ash   Sukces jest koloru blond....
22 stycznia 2015 17:26
Dodofon, nie byłaś u Szafirowej w domu. Ja byłam i przejeżdżam obok kilka razy w miesiącu. To istny płac budowy! Nie ma gdzie wyjść z dzieckiem na spacer! Jasiek nie jeździ w wózku bi go nie cierpi, jedyna opcja jest spacer wokół bloku czyli po pachy w błocie obok maszyn budowlanych. No nie jest to miejsce przyjazne dzieciom. Ani ich matkom.
Z okien tez widać tylko budowę!
Taki OT
"Jeśli czegoś naprawdę bardzo pragniesz, puść to wolno..."

Trudne jak nie wiem, ale myślę, że warto. Kiedyś tak zrobiłam, cieszę się tą decyzją do dzisiaj. Dla mnie jest to proces ciągły. Nie ma nic piękniejszego, niż kiedy ktoś po całym dniu wraca właśnie do Ciebie, bo tego chce. A jeśli nie chce - cóż, gdyby wrócił "na siłę" i tak szczęścia by nie było.


Jeśli żyjesz w związku na odległość gdzie nie wiesz na sto procent czy będziesz na pewno mieć kontakt bliższy niż ten wirtualny przez następne parę tygodni, to na prawdę ciężko jest dojść do wspólnego konsensusu. Zwłaszcza jak człowiek ma dużo na głowie, żyje w dwóch różnych miejscach to wiadomo, że związek schodzi na drugi plan. Cała zabawa polega na tym, żeby tę miłość podtrzymać. Łatwo uciec w zobojętnienie i miłość umiera.


Dopóki flygirl nie wyciągnie z faceta jego spojrzenia na tę sprawę i jego potrzeb (jeśli ma problemy z wyrażaniem emocji to będzie to pewnie dłuższy proces niż jedna rozmowa telefoniczna) dopóty nie można mówić o jakiś ostatecznościach. Powodzenia bo zdecydowanie w związkach na odległość najtrudniejsze jest wspólne rozwiązywanie konfliktów i zrozumienie dla drugiej osoby z jednoczesnym pamiętaniem o swoich potrzebach.

flygirl życzę ci szczęścia. Ogarnianie związku na odległość to na prawdę ciężka praca. My ostatni, 5 rok jesteśmy w tym układzie. Zostało 6 miesięcy i zakończymy to wielkim, wystrzałowym happy endem. Odrobina chęci z obydwóch stron i wierzę, że wam też się uda  😉 Bo przecież chyba się kochacie i chcecie ze sobą być  :kwiatek:
Ale budowa nie trwa wiecznie.  A może  trwać  porównywalnie  ze sprzedażą  jednego  mieszkania  i kupnem  innego. No chyba  ze  chcesz  sprzedać  taniej  niż  rynkowo,  co  przy  rodzinie  na  utrzymaniu raczej  rozważnie nie jest. A za przeprowadzkę tez  trzeba  zapłacić.
ash   Sukces jest koloru blond....
22 stycznia 2015 17:39
PonPon, ale do fortfela akurat nie trzeba im zaglądać bo to nie o to chodzi. Chodzi tylko i wyłącznie o to, ze mąż Szafirka wybywa rano i wraca wieczorem i wisi mu to ze jest jak jest.
Jak sie bloku skończą budować to bedzie jedno wielkie blokowisko, tez pieknie.
Ja sie akurat Jej nie dziwie ze chce uciekać gdzie indziej.
flygirl, zastanowiło mnie co innego niż resztę czytelniczek: dystrybucja czasu. Źle wróżąca dystrybucja czasu. Może o wyjścia nie powinnaś mieć pretensji, ale o proporcje czasu i uwagi na różne "działki" życiowe - owszem.
Na razie rysuje się obraz faceta, dla którego własna rozrywka i przyjemności (ty też możesz być wyłącznie przyjemnością; przyjemność nie powinna marudzić - gdy jesteście razem nie marudzisz, czyli nie jesteś popsutą zabawką) są najważniejsze w życiu. Super materiał na partnera?
salto piccolo, ty poważnie uważasz, że bycie wreszcie razem to będzie "happy end"? To będzie dopiero początek. Nie ma żadnego "i żyli długo i szczęśliwie". Każda zmiana układu jest kryzysem. W kryzysie dzieją się różne rzeczy. Zbieraj siły mentalne na to, co po ceremonii/zmianie układu. To co wcześniej to furda. Być razem to innego rodzaju wyzwanie niż być osobno. Nie mówię: większe czy mniejsze. Innego rodzaju. Ale nie bez kosztów. Pewnie, może być i bajkowo. Ale niepokoi mnie, że po wszystkich tych ciężkich latach sprawiasz wrażenie zafiksowanej na "nareszcie będzie ok.". Będzie inaczej, z innymi blaskami i cieniami.
halo doskonale zdaję sobie z tego sprawę! Określenie happy end'u jest tylko użyte w stosunku do tego nieszczęsnego związku na odległość.
Teraz zaczyna się prawdziwe życie i będzie nam stawiało kolejne wyzwania. Trzymam dystans, nie martw się. Moim życiowym mottem jest: wygrasz - to dobrze, przegrasz: to też dobrze  😉  Łatwo wtedy odnieść nadzieję, że wszystko mnie cieszy i zakłócam odbiór moich faktycznych myśli  :kwiatek:

W obecnej relacji też jestem szczęśliwa - uniknęliśmy wielu problemów dzięki temu, że żyjemy osobno. Z tego też zdaję sobie sprawę i jestem za to wdzięczna. Ostatnio nawet analizowaliśmy naszą sytuację w porównaniu do znanych nam związków. Z takimi ambicjami, zainteresowaniami, brakiem wolnego czasu i zaangażowaniem we wszystko co robimy - coś musielibyśmy odpuścić. Czy to nasze własne sprawy, czy związek. Przez to, że podczas etapu największego dotychczas życiowego rozwoju postawiliśmy wszystko na jedną kartę - udało nam się nie odpuścić. Póki co. Nikt nie zrezygnował z własnych marzeń i planów na rzeczy drugiej osoby - prowadziliśmy równoległe życia. Teraz, kiedy planujemy założenie własnej rodziny, będzie to jedno, inne życie. I tyle.


Nam na pewno jest o wiele łatwiej bo jesteśmy obydwoje głęboko wierzący i mamy duże oparcie właśnie w pobożności i w rodzinie. Zwłaszcza po ostatnim ciężkim czasie te relacje się zawęziły jeszcze bardziej. Teraz kiedy wiem już jak to jest kiedy ktoś ukochany umiera w twoim uścisku nic nie jest mi straszne. Cała reszta problemów jest po prostu błaha. W końcu ja wierzę w to, że zostaliśmy tu na Ziemi żeby cierpieć, a po śmierci będzie raj 😉
Dodofon, nie byłaś u Szafirowej w domu. Ja byłam i przejeżdżam obok kilka razy w miesiącu. To istny płac budowy! Nie ma gdzie wyjść z dzieckiem na spacer! Jasiek nie jeździ w wózku bi go nie cierpi, jedyna opcja jest spacer wokół bloku czyli po pachy w błocie obok maszyn budowlanych. No nie jest to miejsce przyjazne dzieciom. Ani ich matkom.
Z okien tez widać tylko budowę!
Taki OT



tylko przeprowadzając się gdziekolwiek - nie ma gwarancji, że zaraz nie zaczną budować lotniska obok i metra pod i tramwaju koło…

ja rozumiem - nie moja sprawa,
ja po prostu dziwię sie ludziom, że coś kupują - a potem sie dziwią, że piękna "łąka obok" jest placem budowy - moja koleżanka kupiła mieszkanie z widokiem na las - obecnie ma widok na balkon sąsiada bo po 2 latach zaczęli budować i sie wqrwia - nie wiem dlaczego - skoro były plany całego osiedla… = taki tam ot
halo no, to jest główny problem. Czas na spotkania ze znajomymi, imprezy do rana ma, a żeby zadzwonić nie ma? Kłóci mi się to z zapewnianiem, jak to kocha i mu zależy. Mówić to jedno, pokazać to już inna sprawa. Nie wiem, czy odpuścić, bo tak to jest najwspanialszym facetem, jakiego spotkałam, mam w nim oparcie, mogę mu wszystko powiedzieć itp. Tylko ten jeden szczegół powoduje, że ja automatycznie odbieram siebie jako nic nie wartą, która nie zasługuje na krótki telefon (nie wiem, może to we mnie jest problem, zbyt małej pewności siebie na przykład). Z drugiej strony, od niego to nie wymaga tak strasznie dużego wysiłku. W nowym semestrze muszę znaleźć sobie pracę, chodzić na wolontariat i robić zdjęcia. Jak zajmę sobie porządnie dzień, to i pewnie będę mieć mniej czasu na myślenie i rozkładanie na czynniki pierwsze, dlaczego zrobił tak, a nie inaczej. I czasami się zastanawiam, czy jest sens to ciągnąć, przez wzgląd na to, że w gruncie rzeczy zaczęliśmy na odległość. A co jeżeli wrócę i się okaże, że nijak do siebie nie pasujemy na dłuższą metę? Strasznie się tego boję. Że męczymy się teraz, a potem się okaże, że na darmo.
flygirl przeczytaj jeszcze raz uważnie to, co napisałaś.

jest najwspanialszym facetem, jakiego spotkałam, mam w nim oparcie

ten jeden szczegół powoduje, że ja automatycznie odbieram siebie jako nic nie wartą,


Jak dla mnie to się totalnie i całkowicie wzajemnie wyklucza.  🙁
Tego się nie da logicznie wytłumaczyć. Jak jest wszystko ok, to się czuje doceniona, jak jest taka sytuacja, to już nie. Może to naprawdę we mnie jest problem. 👀 Zdecydowałam, że jak dzisiaj zadzwoni, to odbiorę i po raz kolejny na spokojnie mu powiem. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Niekoniecznie. "Ja odbieram siebie jako nic nie wartą" nie oznacza, że facet ją za taką uważa. To jest subiektywne odczucie kobiety, które może się różnić od zamierzeń faceta.
Ja go nie bronię, żeby nie było, ale pamiętajcie o tym, że my - kobiety mamy trochę inne potrzeby, inne sposoby komunikowania i tendencję do wyciągania daleko idących wniosków z zachowań, które dla faceta nic absolutnie nie znaczą. W efekcie jest nam czasem przykro zupełnie niepotrzebnie.
flygirl, e, ja nie piszę że ty jesteś "nic nie warta". Niepokoję się, że ON nie jest wiele wart. Jako odpowiedzialny, dojrzały partner.
Powiedzmy: posłuchasz rad, "bardziej" zajmiesz się sobą. A wygląda, że masz znacząco inne priorytety rozwoju, postrzegania tego co ważne. Ale ok - najwyżej się totalnie rozjedziecie i nie będziesz miała dylematu 🙂
salto piccolo, jako osoba podobnie wychowana i ceniąca zbliżone wartości pozwolę sobie nieco cię ostrzec: pod żadnym pozorem nie zaniedbuj własnego dobra. Niekoniecznie musi to być priorytetem, ale nie zapominaj o sobie! O wiele łatwiej mądrze dbać o własne interesy z pewnego dystansu, zupełnie co innego w bliskości.
Co prawda ja tylko nieznacznie przejechałam się na swoich poglądach, pewnie mniej niż ludzie na innych 🙂, ale... tu się na pewno zdziwisz, że dla mnie nadal brzmisz jak kandydatka na "szafirową", tyle, że ty będziesz dzielnie twierdzić, że wszystko jest ok.
Wiem, że to mętne co piszę. Dobra, chodzi mi o to: "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego". Nie... bardziej.
halo bardzo cenię Twoje przemyślenia! I ponownie zapewniam Cię, że bliżej mi do księżniczki niż do służącej, jeśli mogę użyć takiego brzydkiego sformułowania  😉. Ja walczę z egocentrycznymi słabościami jak mogę, czasami się udaje, czasami za mocno stawiam na swoim jeszcze kiedy indziej faktycznie jestem "za dobra" dla innych. Ale dążę do balansu. Długa droga życiowa jeszcze przede mną (przynajmniej z założenia, pewny nikt być nie może  :hihi🙂 więc słucham mądrzejszych od siebie i staram się jak mogę  :kwiatek:
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
22 stycznia 2015 21:05
Dodofon, totalny OT, ale istotny w dyskusji, ktora sie wywiazala po moim poscie- maz kupowal to mieszkanie jak jeszcze byl singlem (rzeklabym-starym kawalerem juz) , wiec nie wybieralismy razem lokalizacji. To raz. Dwa- zanim pojawilo sie dziecko tez bylam wiecznie nieobecna i z pewnych mankamentow nie zdawalam sobie sprawy. Trzy- 'okolicznosci przyrody' ulegly diametralnej zmianie w ciagu ostatnich 2 lat i calkiem mile miejsce zmienilo sie nie do poznania.

busch   Mad god's blessing.
22 stycznia 2015 21:46
Mi w ogóle jest strasznie przykro po niektórych postach szafirowej (nie tylko tym teraz, ale tak ogólnie po dłuższym czytaniu)- jakoś mi się wyjawia z tego koszmarny sen niezależnej kobiety, która postanawia mieć dziecko. I nagle jesteśmy przywiązani jak pies do budy i nikogo poza nami to nie obchodzi 🙁

flygirl, związek na odległość jest sam w sobie bardzo trudny, zwłaszcza jeśli macie aż tak długi "termin ważności" - dwa lata to naprawdę kupa czasu. Jeśli zupełnie różnie widzicie kwestię utrzymywania kontaktu na odległość, to czy rzeczywiście warto?
Bo problem widzę taki - w tej chwili Ty się "przemęczasz" dla wizji wspólnego zamieszkania razem w przyszłości. Która zupełnie może odbiec od wyobrażeń, jako że nigdy nie mieliście codziennego kontaktu ze sobą.

Uważam, że związek na odległość jest o tyle ok, o ile nawet w trakcie trwania rozłąki czujemy, że jest nam w jakiś sposób dobrze razem. Wiadomo, tęskni się, jest trudno wytrzymać od spotkania do spotkania. Ale ja mimo to czuję, że mój związek to nie jest oczekiwanie na jakiś przyszły "happy end", a przynajmniej nie tylko, ale też te wszystkie miłe chwile kiedy dajemy sobie wsparcie w rozmowach telefonicznych, miłych gestach możliwych do zrobienia na odległość, przy upragnionych spotkaniach itd. Jest z jednej strony tęsknota, z drugiej jest też romantycznie, bo wciąż jednak sobie nie spowszednieliśmy  😉. To jest o tyle lepsze, że nasze życia ogólnie są niepewne. Nie wiadomo, czy za 2 lata nie okaże się, że jednak nadal nie możecie się zejść w jednym mieście, bo praca, bo komuś się studiowanie przedłużyło itd. Ile można żyć na wdechu pod powierzchnią wody, czekając na moment wynurzenia i nabrania haustu powietrza? I przede wszystkim - po co tak żyć? Nikt przecież nie przewidzi, czy się nie posypie jak się zejdziecie. I to będzie "stracony czas" tylko wtedy, kiedy przez cały okres związku na odległość czułaś się źle, niewspierana, niekochana i marzyłaś tylko o tym upragnionym momencie zjednoczenia.

Jeśli czujesz się dobrze w tej relacji (poza aspektem tęsknoty 😉), to po prostu możesz... czuć się dobrze w relacji i korzystać z tego. A potem, jak się posypie po zamieszkaniu razem, to trudno - widocznie tego "kryzysu" wasz związek nie przetrwał. Inne związki nie przetrwają innego kryzysu - nie wiem, nowej ścieżki zawodowej jednej z małżonków, czy to powoduje że cały okres narzeczeństwa, młodego małżeństwa ma być skreślony jako "zmarnowany czas"? Ludzie się przecież zmieniają, ich priorytety i marzenia - i nie ma nic w tym złego, że się rozstajemy, jak się rozjedziemy w swoich oczekiwaniach za bardzo. Wtedy to po prostu nowy etap w życiu, a nie żaden stracony czas.
PonPon, ale do fortfela akurat nie trzeba im zaglądać bo to nie o to chodzi. Chodzi tylko i wyłącznie o to, ze mąż Szafirka wybywa rano i wraca wieczorem i wisi mu to ze jest jak jest.
Jak sie bloku skończą budować to bedzie jedno wielkie blokowisko, tez pieknie.
Ja sie akurat Jej nie dziwie ze chce uciekać gdzie indziej.

nikomu do portfela zaglądać nie zamierzam  :kwiatek: ale po sobie widzę, że przeprowadzka to nie jest hop siup i będzie różowo, nie ma lokalizacji idealnej dla jednej osoby, a co dopiero znaleźć coś pasującego dla dwóch. a skoro męża nie ma całymi dniami, to wyprowadzka dalej (bo pewnie to oznacza wyprowadzka w bardziej wiejską okolicę) zafunduje mu więcej czasu w dojazdach. super.
safie   Powyższy post wyraża jedynie opinię autora w dniu dzisiejszym.Nie może on służyć przeciwko niemu w dniu jutrzejszym, ani każdym innym następującym po tym termin
22 stycznia 2015 22:07
PonPon, akurat tak czytając posty szafirowej to kwestia mieszkania jest najmniejszym problemem
busch   Mad god's blessing.
22 stycznia 2015 22:16
PonPon, ja też myślę że chyba niekonieczne chodzi o wyprowadzenie się na wieś, tylko ogólnie do miejsca bardziej przyjaznego mamom - myślę, że można takie znaleźć w Warszawie 😉
nie śledzę wątku na bieżąco, przed sesją jestem to czytam, a że temat przeprowadzek z różnych powodów jest mi bliski. jak się mieszka, to się mieszka we dwoje - i znowu sztuka kompromisu, jak pisała Hiacynta.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się