Wpadam po kciuki, bo malutki dziś zakulał. Mam nadzieję, że to nic, ale...
Skusiłyśmy się wczoraj na jazdę na placu, i córa znalazła wbity kamień, możliwe, że to tylko to.
W piątek i sobotę walczyliśmy w małej rundzie, bo grzech byłby nie wykorzystać okazji, że "w domu",
ale bardzo zabrakło nam czasu, żeby się dobrze przygotować, bo często jeździ na nim córka i miałam tylko kilka dni.
Tzn. nie tak, że całkiem z doskoku, ale zabrakło dłuższego czasu mojej wyłącznej jazdy.
Skopaliśmy bardzo dużo, więcej niż zwykle, zaliczyłam też kretyńską pomyłkę w stępie(!), ale i tak mamy progres punktowy
(tyle, że wolałabym znacznie większy), i, co ważne, udało się podnieść "bazowe" oceny do 6.5. "Bazowe", czyli za to, co nie skopane.
Jak mówię, ujeżdżenie to bardzo optymistyczna dyscyplina 🙂, bo jak sobie zbiorę te najlepsze oceny z arkuszy, to wychodzi całkiem dobry wynik 🤣
A malutki był prze-dzielny i bardzo się starał.
Szkoda, że wypadły nam zimowe zawody (odwołane z powodu mrozów), bo tamte planowałam na przetarcie i na te już bym wiedziała co ogarnąć.
Tak czy siak, zawody super rzecz, bo ujawnia się wszystko, co się chowa na co dzień.
My długo jeszcze nie będziemy na takim poziomie, żeby walczyć z konkurencją, walczymy sami z sobą.
I to jest pozytywne, że wyniki są lepsze. Przyjdzie dzień, że pojedziemy kura.