Moja przygoda z kolegami po fachu

Jur-temat bardzo mi bliski bo wypuszczę wkrótce trzecie pokolenie lekarza weterynarii spod skrzydeł.
I jak tak śledzę edukację studenta to.... ech.
Dawniej po studiach był roczny staż zawodowy obowiązkowy. Teraz i to znikło.
Kliniki zieją pustkami-mało pacjentów. Powymierała stara kadra nauczycieli.
Taki lekarz omnibus już niemal zniknął.
Szkoda.
Znam kilku lekarzy robiących rozerwania IIIst, samemu też mi się zdarzyło 😉


To dwa lata temu widać wszyscy jak na komendę zeszli do podziemia i ukrywali tę swoją wiedzę jak mogli najstaranniej... A jak sondowałem skłonność wetów do zorganizowania kliniki porodowej z prawdziwego zdarzenia (takiej, żeby tam kobyłę u której podejrzewa się możliwość kłopotów z czystym sumieniem można było odpowiednio wcześniej wstawić), to właśnie do bariery braku popytu doszedłem - bo poza mną i może paroma właścicielami fryzów (u których zatrzymanie łożyska jest standardem przy porodzie), nikogo to nie obchodziło... Efekt jest taki, że pan (doktor weterynarii nota bene) Marek Trela woli Pianissimę trzymać w Kaliforni m.in. dlatego, że tam miała opiekę podczas porodu, której w Polsce nie dałoby się jej zapewnić...

Ponieważ przy zbyt małym popycie pieniędzy które są na rynku może być po prostu zbyt mało dla zapewnienia nawet minimalnej i nawet bardzo drogo opłacanej podaży. Co najprawdopodobniej właśnie ma miejsce - i żadne rozwiązania organizacyjne czy biznesowe nic na to nie pomogą dopóki koni w Polsce nie będzie po prostu dużo więcej, a ich właściciele bardziej skłonni do wydawania na nie pieniędzy kiedy zachorują.
ushia   It's a kind o'magic
13 października 2009 09:45
Orientica - przepraszam, ale dlaczego chcesz kupowac strzykawki od weta? Apteki pozamykali???

Nasza wet sama mi zostawila biovetalgine, jak trzeba leki powtorzyc tez nie jezdzi do nas codziennie, z racji specyfiki stajni wiekszosc robie sama. Wet wzywany jest jak juz jest naprawde zle (zeby byla jasnosc - jak jest naprawde zle wzywany jest od razu, nie czekamy "bo moze przejdzie" i nie wymagamy cudownego naprawienia wlasnych bledow)
Bywalo juz tak, ze dozylne leki nam sie skonczyly, to podawalismy nospe w tabletkach - tez sie da 😉


Dodofon - widzisz, ja rozumiem, ze rodzina i normalne zycie. Nie wymagam od weta abstynencji i bezwarunkowego przyjazdu.
Natomiast fakt, ze do szczepienia zawsze jest chetnyna "juz", a w naglych wypadkach obdzwania sie kilku-kilkunastu lekarzy jest dla mnie, powiedzmy, mocno zastanawiajacy.
Opisywany przeze mnie wypadek mial miejsce w dzien powszedni, o 13.30.
Tez nikt nie mogl
Malo tego, wet ktora przyjechala spoza miasta stwierdzila, ze samam sobie nie poradzi i zadzwonila do swojego mentora, profesora krakowskiej AR. Bardzo nie chcial przyjechac - dlaczego? Bo na jutro mial napisac recenzje pracy doktorskiej. Z AR do nas jest 15minut. Wet go wyblagala, konia zszyl, zajelo mu to pol godziny. Co dziwne, jak juz sie, brzydko mowiac "ruszyl" okazal sie rzutkim i energicznym fachowcem. Trzeba bylo "tylko" przebic sie przez bariere "bo ja nie moge". Mielismy szczescie, ze wet miala sposob zeby to zrobic - nam by sie pewnie nie udalo.
Dla pytajacych jak sie skonczylo - to bylo piec miesiecy temu, kon jest juz prawie wygojony, zrobilo mu sie ograniczajace ruchomosc stawu zbliznowacenie, teraz zajmuje sie nim swietny kowal - jest optymista, twierdzi ze wyprowadzi go z tego. Akurat temu facetowi wierze bez zastrzezen. 🙂

Tania - piekny cytat zapodalas. Czyli wyglada, ze niestety musimy nauczyc konie zeby nie chorowaly w nocy i swieta  🙄
Pomijam życiową pospolitość .Jest jak jest.
Jednak zostawianie leków "wyłącznie do użytku lekarza weterynarii" w stajni jest niezgodne z prawem.
Ponadto przy leczeniu konia/ zwierzę rzeźne/ powinien być wystawiony stosowny dokument dla tego typu zwierząt. Ciekawa jestem czy takie coś podpisujecie? Taka duża płachta.
Można alternatywnie prosić właściciela konia o pisemne oświadczenie,że konia nie zje.
Jest to praktykowane?
na początku jak wprowadziliśmy się tu gdzie obecnie mieszkamy- był koszmarny problem  z lekarzami wet. Dobrze mieć sąsiadów koniarzy🙂 dali nr do pani doktor i od 5 lat współpracujemy tylko z Nią. Po prostu zajmuje się naszą stajnia / wszystko- szczepienia, odrobaczenia,kolki, wypadki, inseminacja- czasem kawa- bo widzę ze jest zmęczona/  jak i wieloma innymi- ZAWSZE odbiera, a jak nie moze akurat przyjechac mówi mi co mam zrobic. A ze jestem technikiem wet- i praktykowałam u Niej- to z kims do pomocy czasem potrafię zaradzic sama. Ale np. sondy sama nie zrobię/ niby wiem jak i co- ale strach by mnie sparaliżował chyba/ , mogę podac zastrzyki nawet dożylne, opatrzyc ranę i... czekac az przyjedzie. Jest profesjonalistką , wie co robi i mam do Niej 100% zaufanie.
I wiem ze mogę zadzwonic nawet w nocy. Choc staram się nie wpadac w panikę 😉i dac Jej pospać 😁

Apteczka dobrze zaopatrzona🙂Cżęsto aktualizowana 🤣

Praca lekarza i to terenowego- nie pisze o lecznicach- wymaga naprawde poświecenia swojego zycia prywatnego a przynajmniej duzej jego części- tym bardziej jak chce sie jeździc na KAZDE wezwanie. A ze zwierzaki nie chcą chorowac od 9 do 17 tylko zwykle wieczorem albo w weekendy- to cóż... zupełnie jak dzieci 😉

ushia   It's a kind o'magic
13 października 2009 10:04
Tania - nie podpisujemy oswiadczenia ze nie zjemy koni
Duzej plachty o zwierzetach rzeznych tez nie.
Owszem, stajnia ma zalozona osobna "Ksiazke leczenia weterynaryjnego" czy jakos tak.

A ze tak zapytam - po jakiego grzyba oswiadczenie ze nie zjem konia? Za kazdym razem tak trzeba?

Kwestie lekow "tylko do uzytku" pomijam, jest rownie dyskusyjna jak lista lekow dostepnych tylko na recepte. Zwlascza ze biovetalgina to dokladnie to samo co pyralgina tylko tansze...
Sprawy wykonywania zawodu w tym prowadzenie dokumentacji regulują stosowne przepisy.
Wszystko jest dobrze jak jest dobrze. A bywa różnie.
ushia   It's a kind o'magic
13 października 2009 10:35
Pewnie tak - ja w nie nie wnikam. Zakładam ze wet wie co robi, zna ryzyko i mozliwe konsekwencje prawne. I nie da sie ukryc, ciesze sie ze ona jednak "wierzy w swietego Mikołaja" 😉
Moim koniom lzej od tego
Aczkolwiek przy najblizszej okazji z czystej ciekawosci zapytam o kwestie zwierzat rzeznych
Mnie się wydaje, że podstawowy problem wcale nie leży po stronie wetów, ich chęci do samoorganizacji, itp. Po prostu - rynek na tego rodzaju usługi, w każdy razie, jeśli idzie o duże zwierzęta, a w szczególności konie jest zbyt mały, aby takie większe lecznice miały się z czego utrzymać. Forowiczom to się może wydać dziwne, ale naprawdę większość właścicieli koni (koni w ogóle w Polsce jest mało - 200? 300 tysięcy? Co to jest?) w d...e ma, czy koń kolkuje, czy nie kolkuje, czy klacz rodzi bez problemu, czy umiera przy porodzie... W efekcie wetów, którzy by się w koniach specjalizowali jest w Polsce ilu? Kilkunastu? Może kilkudziesięciu, ale bliżej tej liczbie do 20 - 30 niż do 100... Nie dlatego, że nie chcą się końmi zajmować, tylko dlatego, że z tego nie da się przeżyć.


Nie ma popytu? Nie da się przeżyć? Zapraszam w takim razie do Szczecina.
Tutaj jak porządny wet przyjedzie raz w miesiącu to w prawie każdej stajni ma do obejrzenia 5-7 koni, od każdego kasuje średnio 300-400zł - to jest nieopłacalne?!
Ile musiałoby do niego kotków i piesków przyjść do gabinetu w ciągu dnia, żeby mógł wyciągnąć taką stawkę dzienną? Nie mówię oczywiście o operacjach, tylko o w miarę standardowych wizytach.
W Szczecinie weterynarza stricte końskiego NIE MA. Mówię o weterynarzach, a nie o konowałach, a raczej "koniowałach". Weterynarze przyjeżdżają do nas zazwyczaj z Poznania, Wrocławia, bądź zza zachodniej granicy.
dlatego kwestia opłacalności IMO zależy od regionu polski, niejakiego "stężenia" weterynarzy na danym terenie.
Temat mi bardzo bliski... właściwie sni się mi po nocach - jak senny koszmar.

Jakieś trzy lata temu przechodziłam sama traumatyczne przeżycie wzywania weterynarza do kolki w sobotnie popołudnie. Stajnia podwarszawska, ponad dziesięć numerów do weterynarzy - i żaden NIE MÓGŁ, tzn. większość nie odbierała telefonów, inni odsyłali do jeszcze innych ... no nie dało się.... A kolka była CIĘŻKA.
Jestem z tych właścicieli, którzy nigdy nie przechodzili kursu weterynarii, zakładania sond, wlewania parafiny itp. Ogarnęła mnie bezradność. Koń słaniał sie z bólu, a ja nie wiedzialam jak moge mu pomóc. To naprawdę dojmujące odczucie. Nie życzę nikomu...

Uratowało nas to, że w sąsiedniej stajni odbywały się zawody na których był weterynarz. W dwie osoby zaciagnęlismy tam słaniającego się na nogach konia i postawilismy przed Panią weterynarz. Nie mogła odmówić.
Kazała nam wracać. Sama przyjechała do konia po zawodach ... i została z nami do 1-szej nad ranem. Dzięki niej koń żyje.

Zrozumiałam wtedy dlaczego weterynarze wolą w sobotnie popołudnie nie odbierać telefonów..... to potwornie ciężka praca.
W temacie leków i samodzielnego podawania ich koniom, ja sobie generalnie nie wyobrazam ze mialabym zostac bez lekow w stajni. Do tego zmusiala mnie sytuacja, ponewaz nie zdaza mi sie aby kon zachorowal w tygodniu miedzy 8 a 16, sa to przewaznie niedziele, soboty, wieczory lub swieta, łącznie z ubieglorocznym sylwestrem.....zaden wet nie odbierze telefonu, zaden juz napweno nie przyjedzie, a jedyny jaki jest od koni to co najwyzej sie na za tydzien umowi....
I powiem wam ze dawno juz doszlam do wniosku (kolejnego) ze to ze sami sobie radzimy podajemy leki itp, nie jest zle, ale....wiekszosc ludzi podaje leki, a nie potrafi zauwazyc pierwszych oznak kolki np, kiedy wystarczyc moze lonza, nie potrafi nawet lonzowac, i generalnie nie wie o co chodzi. A juz nie wspomne o przeziebieniach itp, kiedy ludzie znow leca do apteczki stajennej i daja leki, dlatego tez uwazam ze powinny zostac organizowane dla nas posiadaczy koni specjalne szkolenia z zakresu pierwszej pomocy, przy roznego rodzaju zachorowaniach i urazach, kiedy zanim przyjedzie do nas dziesiaty wet to moze kon jeszce bedzie żyl.
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
13 października 2009 11:40
Ja rozumiem, wetów, że nie mają ochoty latać do każdego przypadku po nocach, ale po pierwsze, nie robią tego za darmo, po drugie,m to często nie jest ludzka wina, że konik nie chce raczyć zacząć umierać od 12 do 15. Tak isę czasem zdarza, a gdy gdy 4  czy wiecej wetów nie chce przyjechać, to człowiek ma zrobić?
Odnośnie tych papierków (karta leczenia czy jak to się zwie). Ja takiej płachty nie podpisuję, wiem, że sąsiedzi/rolnicy trzymający krowy czy świnie taki kwit od weta dostają. Ja podaję tylko numer paszportu, nazwę konia, a w paszporcie jest miejsce na wpis właściciela o przeznaczeniu konia na rzeź - moje są "niejadalne". Jednak z racji, że prowadzę gosp. ekologiczne to mam osobny rejestr gdzie wpisuję podane leki, szczepienia, odrobaczenia itp. Ewentualne leki (te do użytku tylko przez weta) trzymam w domu, bo pamiętam akcje inspekcji jak wet doniósł na weta, że tamten mu robotę psuje i zostawia rolnikom leki. Trochę pojeździli po chłopach, u kilku znaleźli (u chłopa zwykle takie rzeczy można znaleźć np. na oknie w oborze) kłopoty mieli i rolnicy i wet co im sprzedał.
.
Niestety ludzie są tylko ludźmi. Napisz chociaż czy koń wyzdrowiał

Wyzdrowiał oczywiście. Ja i tak byłam w komfortowej sytuacji, ponieważ wysłałam swojego technika z biovetalginem. Więc byłam o te dwie godziny do przodu. Tylko, że nikt kto został na miejscu nie mógł ocenić prawdiłowo sytuacji, bo ani moi rodzice doświadczeni, a technik, to koty kastruje, a konie na obrazku ogląda.

To co piszecie to jest problem. Bo to jest nagminne.
Mi też się zdarza odmawiać. Np pojechania w niedzielę do chorych uszu, czy przyjechania do gabinetu o 23, żeby podać psu preparat przeciwko pchłom, bo CIERPI!!!!!!  Jeszcze mnie "zanieprzyjechanie" zbluzgano.
Ale nigdy w życiu nie odmówiłam przyjazdu do wypadku, złamania czy nagłego wypadku, czy jakiegoś nagłego pogorszenia zdrowia.
No i kiedyś miałam przypadek podobnego typu do - niech pani sobie sama zszyje. Byłam strasznie chora, ponad 39 stopni i te sprawy. Zostawiłam techniczkę w gabinecie i pojechałam do domu. Dzwoni za chwilę i mówi, że przyjechał pan i mówi, że ma psa do zszycia. Pytam się widziałaś-mówi, że nie, ja mówię - zobacz, bo to wiesz, pies ma dziurę na milimetr, a oni chcą zszywać (oczywiście byłam mocno zła i zdegustowana). Poszła, dzwoni za chwilę i mówi łamiącym głosem, że to jest do zszycia. Pojechałam, a pies był oskórowany od połowy tułowia i na jednej nodze. Ale pojechałam i zeszyłam. To nic, że potem umierałam przez trzy tygodnie na zapalenie oskrzeli.

Ale da się zauważyć, że panuje znieczulica. Straszna w naszym zawodzie. W sumie często przyczyniają się do tego właściciele - uważający, że powinniśmy być na każde ich zawołanie. Ale nigdy, przenigdy nie wolno odmawiać w nagłych przypadkach!
Gdy moja kobyłka rozpruła nogę przez debila właściciela pensjonatu, to też zszywał mi kolega chirurg od psów i kotów.
[quote author=Tomek_J link=topic=10284.msg354330#msg354330 date=1255431145]
Jednak zostawianie leków "wyłącznie do użytku lekarza weterynarii" w stajni jest niezgodne z prawem.

Oświadczam, że mam takie prawo w najgłębszej d..pie. Wolę nielegalnie wyleczyć zwierzę, niż pozwolić, żeby zgodnie z prawem padło.
[/quote]

W pełni się pod tym jako mieszkanka okolic Szczecina podpisuję i to wszystkimi kopytami moich koni i koni z okolicznych stajni ;-)

Jak już pisała Moniska - najbliższy koński wet ma do nas ponad 100 km i to JEDYNY wet koński w takiej odległości. Inni mają ok 300 km (Poznań, Wrocław). Fakt, że do kolek jeżdżą dwaj pieskowi weterynarze, ale z ich uchwytnością bywa różnie. Co więcej właśnie w godzinach urzędowania w gabinetach bywa, że akurat operują, whatever i przyjechać nie mogą. I co wówczas? Czekać, aż przyjedzie ktoś Z Wrocławia (a to raptem 5 - 6 godzin jazdy przy założeniu, że będzie ktoś chciał jechać taki kawał do kolki), pozwolić koniowi na powolną agonię, czy próbować podać chociażby Biovetalgin?? Dla nas jedynym wyjściem w sytuacjach na prawdę awaryjnych jest trailer i klinika w Niemczech. Ale raz - nei każdy ma trailer, nie zawsze transport można od ręki załatwić... A ceny w Niemczech - cóż unijne i nie każdego na to stać... :-(

Etyka, prawo, itp - jak najbardziej, ale przy braku pomocy weterynaryjnej na miejscu - co robić? Czekać na cud?
I mnie również dziwi problem braku opłacalności. Jak już Moniska pisała - u nas każdy przyjezdny wet ma dokładny i bardzo napięty plan wizyt - 7 koni to moim zdaniem mało. Często jest tak, że konie ogląda się po łebkach, bo jeszcze 10 trzeba dziś obejrzeć i do domu wrócic... Brak opłacalności? Hm...
[quote author=Tomek_J link=topic=10284.msg354330#msg354330 date=1255431145]
Jednak zostawianie leków "wyłącznie do użytku lekarza weterynarii" w stajni jest niezgodne z prawem.

Oświadczam, że mam takie prawo w najgłębszej d..pie. Wolę nielegalnie wyleczyć zwierzę, niż pozwolić, żeby zgodnie z prawem padło.
[/quote]
Właściciel konia może miec to prawo gdzie tam uważa.
Dotyczy ono lekarza.
Ja wiem jaka jest rzeczywistość. I nie spieram się.
Wiem też jak się takie zostawianie leków może skończyć -właśnie dla lekarza.
I dziwi mnie wyliczanie publicznie co to tam macie w apteczce . 😉
Taniu postaw się na chwilę w sytuacji lekarza wet, który w dodatku lubi swojego klienta, ale zdaje sobie sprawę z tego, że w przypadku wypadku - stricte kolki - nie ma szans dojechać na czas z racji odległości... Lub inaczej - wet, który zajmuje sie końmi powiedzmy "na codzień" - czyli jest w stajni plus minus raz w tygodniu - leczy konie (tak jest aktualnie u mnie). Zwierzaki jednak wymagają codziennego podawania leków i co wówczas?? Wet nie przyjedzie codziennie choćby z racji tego, że sam dojazd zajmuje mu pół dnia, ma planowane zabiegi, inne konie pod opieką, jeździ do "przypadków wypadków"... Zostawić leków teoretycznie nie może... co wówczas powinno się w świetle prawa i etyki zrobić? Nie leczyć? Bo to się w sumie teoretycznie do tego sprowadzi :-(

Mi wcale nie pasuje to, że samodzielnie mam podawać leki - szczególnie przy własnych koniach jakoś mi to "nie leży", ale co mam zrobić jeśli np. jeden z nich ma początki ropy w workach powietrznych i codziennej dawki bez antybiotyku ani rusz?

dalej - miałam psa chorego na cukrzycę. 2 razy dziennie dostawała (psica) insulinę w injekcji. To również suma summarum lek weterynaryjny (caninsuline)... Teoretycznie powinnam 2 razy dziennie jeździć do gabinetu na zastrzyk... tyle, że pomijając moją pracę zawodową gabinet czynny 10 - 18 a insulinę podawałam co 12 godzin o 6:30 i o 18:30... i co w takim przypadku powie prawo i etyka?
Ja się nie musze stawiać w sytuacji lekarza bo jestem lekarzem.
I w ogóle się nie podejmuję takiej polemiki bo to donikąd nie prowadzi.
Nie lubię roli adwokata diabła. 😉
Tylko myślę,że można powstrzymać się od pewnych wpisów na forum. I tyle.
[Mi też się zdarza odmawiać. Np pojechania w niedzielę do chorych uszu, czy przyjechania do gabinetu o 23, żeby podać psu preparat przeciwko pchłom, bo CIERPI!!!!!!  Jeszcze mnie "zanieprzyjechanie" zbluzgano.


taaa słyszałam taką sytuację.. święto, wolny dzien i telefon- ma pani doktor przyjechac natychmiast!!! OD ROKU zwierze ma jakis dziwny balon na szyi... weź tu jedź na złamanie karku... jak kon ma to od roku to i jeszcze jeden dzien wytrzyma.. bez przesady.. 🏇

Albo z innej beczki.. miałam konie u siebie w stajni, które były pod opieka innego weta. Takie było zyczenie włascicieli. I Ok. Do czasu. Klacz miała kolke. Ciezką kolkę. Dzwonie do / w koncu dla mnie obcego/ weta. Tekst Nie moge i nie przyjade przez 3 dni.  I co? Dzwonie do własicieli konia. Poza zasiegiem albo wyłaczony aparat. Robie zastrzyk. Spaceruje z kobyłą i dzwonie nadal. W koncu jak mi kobyła zaczeła sie pokładac na wybiegu w ręku - dzwonie do mojej wet. Miałam juz zgode włascicieli konia. Przyjechała ...



I hołduję zasadzie- ze kazdy własciciel konia a napewno stajni- powinien miec ''swojego'' weta. Bo to jest przyjaciel domu.


a przed 5 laty- gdy mojej wtedy źrebnej klaczy poszła krew- nie znałam jeszcze ''mojej'' wet - obdzwoniłam wszystkich lekarzy warszawskich i podwarszawskich , z bazy danych na starej jeszcze volcie. Powstał wtedy nawet wątek na forum. Słyszałam przez tel rózne teksty- włącznie z takim
'' proszę wsadzic klaczy sterylną rękę i wyciągnąć źrebaka''.  🤔 Tak- renomowany konski połoznik. Cóż...





Przeraża mnie to co czytam. Boję się sytuacji kiedy będę potrzebowała na gwałt pomocy weterynarza.
Ale to co pisze jodzi - żeby mieć swojego zaprzyjaźnionego weta - w moim wypadku nie ma szans...odkąd mam konia (6 lat) nie wzywałam do niego lekarza weterynarii! (tfu, tfu, tfuuuuuu) Nie mam szans mieć swojego weta. Przyznam że nie wiem do kogo miałabym dzwonić w razie czego...
Hm...właśnie odwiedził mnie kolega z północnej Polski.
Rozmawialiśmy o sprawach tu dziś poruszanych.
Poczytał i aż się spocił .  😂 Nie jest przyzwyczajony.
Do koni jeździ rzadko bo nie lubi.
Cytuję z pamięci :
" Ja konno nie jeżdżę i wielu rzeczy zwyczajnie nie wiem.Takich stajennych. Spytać nie wypada bo wyjdę na ignoranta. Posiadacze koni wzywają mnie najczęściej za późno lub nagląco do nie nagłych przypadków.Postanowiłem jakoś te sprawy poukładać. Znalazłem absolwentkę zootechniki,koniarę z krwi i kości i zamierzałem ją zatrudnić jako asystenta/konsultanta do spraw żywienia i utrzymania. Z dużym ośrodkiem chciałem się umówić tak: profilaktyka=szczepienia i odrobaczenia + deklaracja przyjazdu o każdej porze dnia i nocy=dyżur za kwotę 300 zł rocznie od konia + ew.leki.
Zostałem wyśmiany i odmówiono mi. Leczenie koni wybiłem sobie z głowy"

Orientica - przepraszam, ale dlaczego chcesz kupowac strzykawki od weta? Apteki pozamykali???

Ok,strzykawki z rozpędu napisałam,bardziej chodzi o igły,czyli moga być  takie ludzkie?Szczerze mówiąc myslałam że weterynaryjne sa jakoś specjalnie wzmacniane,w końcu koń może szarpnac...ale ok,jaki rozmiar stosujecie,12,16,18???
zduśka   Zbrodnia, kara, grzech. .. litr wina
13 października 2009 14:54
orjentica ja kupuje wszystko w aptece. Musze mieć zawsze pod ręką strzykawki i igły ( ludzkie tylko grubsze  😉 ) w razie konieczności podania leku dla mojego COPD czy tam RAO  😉

a rozmiar igły zależy od podawanego leku - czy jest gęsty - tłusty i należy wolno podawać ( np. witaminy ) to igła musi być grubsza itp. a generalnie nie pamiętam jak fachowo oznaczone są grubości - ale chyba jakoś tak : 0,8 -1,0- 1,2 - 1,4 - 1,6 itp. te najgrubsze ( ? ) zawsze są to dla koni ..  👀  wiem jedno, że zawsze kupuje takie w różowym opakowaniu  😎

i powiem Wam, że i ja przeżyłam podobną sytuację "braku weta"  -  niestety skończyło się to tragicznie dla całej 3 koni  🤔
kobyła w 8 miesiącu zaczęła się źrebić - ciąża bliźniacza .. jeden pchał sie na świat przez pochwę a drugi w tym samym momencie przez odbyt  😕 .. nikt z wetów nie mógł / nie chciał przyjechać . Widok koszmarny, a najgorsze w tym wszystkim było to ,że nic nie jesteś w stanie zrobić - pomóc biednej kobyle i maluchom  .. koszmar
dea   primum non nocere
13 października 2009 14:55
Jaaaa.... ja bym zapłaciła 300zł rocznie za taki "abonament" :| no ale to może nastawienie nabyte po wielu ostrych przypadkach dotykających moich futer.
Trzy najgorsze:
1. Campina nie je i nie pije od dwóch dni, dowiaduję się przypadkiem - odwodniona, słaba, masakra - wet nie może przyjechać, kroplówki podajemy same.
2. Brytania nadziewa się na wystający zamek od boksu - ma na klacie wielki kwiat mięcha do szycia (rozwalona skóra i mięsień) - przyjechał nasz wet, całe szczęście, w środku nocy, przy latarce szył!! nie wyobrażam sobie co by było, gdyby nie przyjechał.
3. Brytania ma powtarzające się kolki, zawsze w środku nocy - 22, 23... - za którymś razem było szczególnie ciężko, wet nie przyjechał, ratowałyśmy konia same z koleżanką po konsultacji telefonicznej z wetem...

...zapłaciłabym...
zduska
Wielkie dzięki  :kwiatek:
Czasem lepiej głupio zapytać niż głupio zrobić.
Mam pytanie - czy w Polsce operuje sie kolke i ile kosztuje taka operacja? Czy sa ubezpieczenia na pokrycie kosztow leczenia, operacji  plus w wypadku smierci zwierzecia pokrycie wartosci konia? Czy wiele osob by bylo tym zainteresowane? Jakie sa koszty roczne tego typy ubezpieczenia (3% wartosci zwierzecia czy cos innego)?
In.   tęczowy kucyk <3
13 października 2009 17:04
Zapłaciłabym nawet więcej niż 300zł/rok byleby wet był w każdej chwili pod telefonem...
Sytuacja hipotetyczna.
Zapłacilam taką składkę na rok. Ktoś inny również. Mam nagły, ciężki przypadek. Ktoś inny podobnie. Dzwonimy w podobnym czasie do weta. Co wtedy?
Hmmm... pomysl z ubezpieczeniem jest niezly, ale tak jak napisala CuLuLa - rozne sytuacje sie zdarzaja, i co wtedy??
Ale swoja droga tez bym byla sklonna takie cos oplacic, tyle ze w klinice, ktora dysponuje wieksza iloscia wetow.
U nas (we Wrocku) z tego co slyszalam (i przezylam) raczej nie ma takich klopotow... Raz bylam swiadkiem, jak zrebak zakolkowal, podzwonilismy po lekarzach, niewazne ile telefonow, ale po godzine lekarz byl...
Kolejny raz - w tym roku na wiosne - moj walaszek - niby zakolkowal... 3 telefony i po 40-stu minutach wet sie pojawil, okazalo sie, ze kon sie zatrul sfermentowanymi korzonkami, ale po wlewkach doszedl do siebie... Na szzescie nic sie nie stalo 😉
Wydaje mi sie, ze jest (odpukac) tylu lekarzy, ze zawsze da sie na kogos trafic...
A dyskusja na temat powolania, abstynencji, zycia osobistego... Hmmm, zyjmy i dajmy zyc innym...
Swoja droga warto miec wyposazona apteczke i kogos, kto umie sobie z nia poradzic. Do tej pory stalismy w dwoch stajniach i oprocz tego, ze wlasciciele byli mniej lub bardziej kumaci (teraz mamy bardzo kumatych), zawsze byli i sa studenci weterynarii, ktorzy np. w przypadku zastrzyku sa w stanie pomoc. I chyba w wiekszosci stajni (moze nie tych przydomowych) znajda sie ludzie, ktorzy jakies pojecie o podstawowych zachowaniach i umiejetnosc zachowania sie w nich posiadaja.
Ale oczywiscie wspolczuje wszystkim, ktorzy mieli klopot z wetami i nikomu tego nie zycze!! (sobie tez oczywiscie nie 🙂😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się